- Opowiadanie: Djehuty - Głuchoniemi

Głuchoniemi

Stare, zapomniane niemal opowiadanie. Nieco poprawione do akceptowalnej jakości. :)

 

Uwaga, spora ilość litego tekstu bez dialogów!

 

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Głuchoniemi

Powoli zbliżali się do punktu docelowego. A14 raz jeszcze spojrzał na prowizoryczną mapę przygotowaną na podstawie doniesień zwiadowców. Pomimo skrupulatności z jaką wykonali swoje obowiązki nie była zbyt przydatna. Świat na który przybyli na tyle różnił się od tego co znali, że każdy przebyty zeres zaskakiwał ich czymś nowym. Na szczęście naukowcy jednogłośnie wytypowali spośród istot żyjących na tej planecie najinteligentniejszy gatunek. Na szczęście, bo w przeciwnym wypadku i w tej kwestii mieliby sporo wątpliwości.

Podstawowym problemem z jakim się borykali była utrudniona komunikacja. Już pierwszego dnia, zaraz po lądowaniu, zaskoczyła ich panująca tu cisza. Przyzwyczajeni do nieustającego gwaru rozmów, nie mogli zrozumieć dlaczego miejscowi nie komunikują się ze sobą. Na planecie zdominowanej niemal całkowicie przez inteligentny, prężnie rozmnażający się gatunek była to sytuacja co najmniej niecodzienna. Tym bardziej, że odkryli kilka podrzędnych potrafiących się w mniej lub bardziej zaawansowany sposób porozumiewać poprzez zwykłą rozmowę. Gatunek alfa natomiast, jak prymitywne zwierzęta, jedyne co potrafił z siebie wykrzesać to szerokie skądinąd spektrum pomruków, pisków, treli i warkotów. Początkowo ich naukowcy wysnuli teorię, że istoty te nie mają wystarczająco rozwiniętego aparatu mowy, by móc składać dźwięki w słowa. Wstępne obserwacje wykluczyły jednak tę możliwość. Okazało się bowiem, że potrafią przy jego użyciu wykonywać dość skomplikowane operacje logiczno-matematyczne. Stąd wniosek, że mimo swej niewątpliwej inteligencji, pominęli jakoś tę ewentualność. Bliższe, trwające niecałe dwadzieścia lat, studia ujawniły dodatkowo, iż pomimo gwałtownego rozwoju szeroko pojętej nauki, techniki i medycyny gatunek ten biologicznie praktycznie się nie zmieniał. Podczas gdy podstawowym motorem napędzającym ich własną ewolucję była potrzeba ulepszenia organizmu, dla istot z tej planety było to najwyraźniej dążenie do wygodnego, leniwego życia. Takie motywacje często spotykało się w społeczeństwach, które nie opuściły jeszcze rodzimej planety i którymi nie zdążył zawładnąć duch ekspansji i podboju kosmosu.

A14 wyraził swą wątpliwość w powodzenie misji. Nie ujmując im niczego, istoty najwyraźniej nie chciały podnieść się ze swojego biologicznego dna na tyle, by chociaż w najprostszy sposób się z nimi skomunikować. Mimo rozlicznych prób nie odpowiadały na ich komunikaty, kierowane zarówno do poszczególnych jednostek, jak i do całych grup. Były ponadto wyjątkowo bojaźliwe i w związku z tym agresywne. Zawsze, kiedy stawali na ich drodze reagowali krzykiem, ucieczką, bądź atakiem. Ponad połowa oddziału grzecznie zgodziła się z jego zdaniem. B14a i b dyplomatycznie nie wyrazili swojej opinii.

Na miejsce dotarli w środku nocy. Ich czarnobrunatne kompozytowe pancerze zlewały się z otoczeniem, tak że stali się niemal niewidoczni. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami członkowie jego oddziału rozpierzchli się po osadzie, zajmując pozycje w każdym z budynków. Poruszali się bezszelestnie, przemykając pomiędzy obszarami oświetlonymi przez latarnie. Kilka napotkanych zwierząt uśpiono humanitarnie zanim zdążyły podnieść alarm.

Gdy już wszyscy zajęli swoje pozycje A14 zarządził wejście. Proste metalowe zamki w drzwiach nie stanowiły dla nich żadnej przeszkody. Wyglądały wręcz jak zaproszenie do środka. Procedura dla każdego żołnierza, łącznie z dowódcami, wyglądała jednakowo: wejść, zlokalizować istoty zamieszkujące budynek, uzbroić urządzenia otwierające i czekać na sygnał. Proste. Słyszał jak po kolei zgłaszają się jego podwładni. Szybkim krokiem przemierzył wszystkie pomieszczenia trzymając broń ogłuszającą w pogotowiu. Znalazłszy tylko jednego osobnika powtórzył przeszukanie z pomocą lokalizatora, który przesłał mu informację o dwóch, w tym samym położeniu. Sytuacja się powtórzyła, więc powrócił do znalezionej istoty. Zbliżył się do zajmowanego przez nią posłania i automatycznie rozłożył na ziemi urządzenie otwierające. Nadal napływały do niego zgłoszenia gotowości. Rozejrzał się niespokojnie poszukując źródła drugiego sygnału. Mimowolnie jego wzrok padł na stojące obok prowizoryczne łóżko. Gatunek żeński, kobieta – zanotował w myślach. Poszczęściło mu się, podobno rodzaj żeński miał silniejszy umysł, co zwiększało szansę powodzenia misji. Drobna budowa ciała i nieproporcjonalnie wielki brzuch. Coś go tknęło. Opancerzoną dłoń przytknął delikatnie do jego szczytu. Czujniki aktywowały się automatycznie, wysyłając mu standardowy zestaw danych i… drugi lokalizator. Oderwał gwałtownie dłoń, a zewsząd momentalnie popłynęły zaskoczone, pełne obrzydzenia pytania. Zignorował je, starając się uspokoić. Z niejakim trudem oczyścił umysł i odetchnął głęboko parokrotnie. W ciągu kilku sekund w jego krwiobiegu zaczęły krążyć lekkie środki uspokajające. Żyworodność jeszcze bardziej upodabniała ich do zwierząt.

Uzbroić urządzenie otwierające! – warknął, by odwrócić uwagę podwładnych i zdusić niechciane komentarze w zarodku. Pochylił się nad sprzętem. – Przygotować się do odpalenia. Odpalenie za… cztery… trzy… dwa… jeden… Teraz!

Nagle ze wszystkich stron otoczył go pisk i skowyt. Dziesiątki głosów złączyło się w przerażająco krótkim krzyku cierpienia i agonii, po czym na powrót zapanowała cisza. A14 westchnął z rezygnacją. Dwieście pięćdziesiąt jednostek. Była to ich dziewiąta misja, a wynik każdej kolejnej był jednakowy. Świadomi tego, jakie niepokoje wywoływali w społeczeństwie tubylców, zdwoili wysiłki, by móc skutecznie nawiązać kontakt. Do tej pory nie dało to jednak zamierzonego efektu.

Szelest wyrwał go z zamyślenia. Zamarł. Powoli podniósł się, uniósł broń i wymierzył w leżącą przed nim kobietę, spokojnie obserwując jej reakcję. Istota patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, z których spozierało przerażenie. Obudziły ją krzyki, więc powinna już zrozumieć co stało się z resztą jej osady. Zaskoczyło go jej opanowanie. Mierzyli się wzrokiem w milczeniu, a ręce kobiety z drżeniem bezwiednie otoczyły wielki brzuch w obronnym geście, jakby mogło jej to w jakikolwiek sposób pomóc.

Raport! – warknął, wiedząc już jaka będzie odpowiedź. Zalał go strumień jednoznacznych danych: misja zakończona porażką, nikt nie przeżył. Tchnął w podwładnych uczuciem własnej satysfakcji, sugerując jednocześnie, że chyba znalazł panaceum na ich problem.

 

***

 

Krzyk wyrwał kobietę z głębokiego snu. Przez pierwszych parę minut nie była do końca pewna czy to, co usłyszała obecne było w jej śnie czy na jawie. Wystarczyło jednak, że otwarta oczy, by upewniła się co do realności zdarzeń, których echo dotarło do niej przed chwilą. W półmroku jej sypialni, dokładnie naprzeciw niej, stała wysoka postać. Światło latarni padające przez okno odbijało się od złamań pancerza, który miał na sobie. W domyśle już nazwała go mężczyzną, podświadomie łącząc profesję wojownika z rodzajem męskim. Skupiła wzrok na broni, którą trzymał w dłoniach, a której lufa zdecydowania skierowana była w jej stronę. Ręce odruchowo powędrowały do brzucha, a maleństwo w środku poruszyło się niespokojnie, wyczuwając niepokój. Zdała sobie sprawę, że nie potrafi się ruszyć. Chciała wstać i rzucić się do ucieczki, jednak strach skutecznie ją unieruchomił. Czuła kropelki potu spływające po twarzy. Fale chłodu i gorąca na przemian ogarniały całe jej ciało. Otwarła usta, ale nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Ugryzła się w język parokrotnie, próbując zmusić ślinianki to wyprodukowania choć odrobiny płynu.

– Czego ode mnie chcesz? – wycharczała wreszcie. Chciała zabrzmieć bojowo, jednak głos się jej załamał, a ostatnie słowo zabrzmiało już jak szloch. – Błagam, nie krzywdź mojego dziecka – jęknęła, a łzy jak na komendę popłynęły po jej twarzy wartkim strumieniem. – Zostaw mnie, jestem w ciąży – przekonywała oprawcę, modląc się w duchu, by w tym momencie nie zaczęła rodzić.

Mężczyzna nadal obserwował ją bez ruchu. W żaden widoczny sposób nie zareagował na jej słowa. Szczelny pancerz uniemożliwiał odczytanie jakichkolwiek emocji z jego twarzy. Każdy milimetr jego ciała był zasłonięty, od palców stóp aż po czubek głowy. W miejscu ust dostrzegła coś w postaci filtra, oczy przykrywały szare soczewki.

– Kim jesteś? Czego chcesz? – Nie poddawała się, choć nie sądziła że otrzyma jakąkolwiek odpowiedź. Mężczyzna ani drgnął.

Krzyk, który usłyszała wcześniej skojarzył jej się tylko z jednym. Z seryjnymi zabójstwami, o których głośno było ostatnio w prasie. Słyszała już o nich kilkakrotnie. Ktoś odwiedzał nocą niewielkie osady, zawsze w dość dużym oddaleniu od większych metropolii, i mordował wszystkich ich mieszkańców. Jeśli można nazwać to mordem. Podobno wyglądało to tak, jakby wkładano ludziom głowy do mikrofalówki, a one eksplodowały jak jajko. Nie znaleziono żadnych śladów sprawców i nie ocalał nikt, kto mógłby rzucić światło na dziwne wydarzenia. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.

Nagle, koło mężczyzny w pancerzu pojawiło się dwóch innych. Nie zauważyła jak się tu dostali, nie wydali ani jednego dźwięku. Spięła się jeszcze bardziej, wyczuwając narastające niebezpieczeństwo. Wyglądali prawie identycznie, więc jedynie dzięki wycelowanej w nią broni mogła określić, który znalazł się tu jako pierwszy. Dwaj nowi przez chwilę spoglądali w milczeniu na uzbrojonego. Miała wrażenie, że rozmawiają, choć do jej uszu nie dotarł ani jeden dźwięk. W pewnym momencie wszyscy trzej zwrócili się w jej stronę. Wciągnęła głośno powietrze, przeczuwając najgorsze.

– Błagam, zostawcie mnie – jęknęła. – Zrobię wszystko czego chcecie, tylko pozwólcie żyć mojemu dziecku.

Ruszyli powoli w jej stronę. Jeden zatrzymał się przy jej stopach, drugi u wezgłowia łóżka, trzeci nadal trzymał ją na muszce.

– Nie, nie, zostawcie mnie! – Czuła, że powoli odzyskuje panowanie nad ciałem. Mimo iż wiedziała, że jest już na to za późno, zerwała się z łóżka próbując uciec. W tym samym momencie dwie pary dłoni zakutych w pancerz zacisnęły się na jej kostkach i nadgarstkach z siłą imadła. Zawyła dziko, czując że nadludzka siła gruchocze jej kości. W nagłym dopływie adrenaliny zaczęła rzucać się i szarpać, niepomna na ból. Jednakże sił starczyło jej tylko na parę minut, po których opadła na poduszki ciężko dysząc.

Mężczyzna z bronią podniósł z podłogi niewielkie urządzenie i położył je na nocnej szafce tuż obok. Zrezygnowana i przygnieciona strachem obserwowała jego ruchy, spodziewając się, że zobaczy zaraz wymyślne narzędzia tortur. Urządzenie, które rozłożył wyglądało jak niewielki metalowy sześcian, o boku długości około dziesięciu centymetrów. W ściankach wyżłobione były cienkie kanaliki i nieznane jej proste geometryczne symbole. Mężczyzna złapał za przegub i z cichym sykiem zdjął rękawicę pancerza. Wlepiła wzrok w jego dłoń, wyglądającą jakby jej właściciela toczyła poważna choroba. Śnieżnobiała skóra, cienka jak pergamin, spod której prześwitywała siateczka naczyń krwionośnych, była pomarszczona jak u starca. Długie palce o powiększonych, jakby opuchniętych stawach, pozbawione paznokci, co nadawało im wygląd ohydnych białych robaków. Czując na sobie jej wzrok mężczyzna powoli się odwrócił. Nagle poczuła ogromną siłę napierającą na umysł. Gigantyczny ból głowy, który pojawił się sekundę później prawie pozbawił ją przytomności. Ciało wygięło się w łuk, a pod zaciśniętymi z całej siły powiekami wykwitły biało-czerwone kwiaty. Łzy spływały jej po policzkach, kiedy z desperacją walczyła o oddech. Mięśnie całego ciała zacisnęły się z taką siłą, że nie była w stanie zaczerpnąć ani odrobiny tchu. Szarpnęła się dziko kilkukrotnie, jednak silne ręce przytrzymały ją w miejscu. Zdała sobie sprawę, że dziecko również rozpaczliwie się szamocze, po czym opadła w lepką czarną nieświadomość.

 

***

 

A14 ustawił urządzenie na dawkę minimalną. Obecnie sam nie był w stanie odczuć jego działania, przypuszczał jednak, że nadal zadziała ono na tubylców. Czuł na sobie czujny wzrok kobiety, kiedy zdjął pancerną rękawicę. Skóra dłoni momentalnie zaczęła go swędzieć, reagując na drażniącą atmosferę. Ustawienie skrajnych wartości na urządzeniu wymagało jednak dodatkowej autoryzacji. Spojrzał na nią i włączył aparat. Reakcja była natychmiastowa. Jego umysł zalała fala paniki i bólu promieniujących od kobiety, której ciało wiło się i szarpało w silnym uścisku jego żołnierzy.

Unieruchomcie ją! – wydał dyspozycje, po czym założywszy na powrót rękawicę, delikatnie ułożył pancerną dłoń na szczycie napęczniałego brzucha. Starał się odepchnąć od siebie narastające uczucie obrzydzenia jednak, spotęgowane przez jego podwładnych, nie dało łatwo o sobie zapomnieć. Nie potrzebował czujników by zarejestrować gwałtowny ruch płodu. Brzuch kobiety odkształcał się wyraźnie, ukazując co jakiś czas zarys maleńkiej stopy. Dziecko cierpiało. Czuł jego strach, niepewność i absolutny brak zrozumienia tego, co je spotyka. Kobieta znieruchomiała, aktywność mózgu spadła drastycznie. Jednocześnie czujniki, w które wyposażona była rękawica, wysłały mu alert o zagrożeniu życia.

Przyprowadzić transporter do budynku numer siedemnaście – rzucił w eter. – Macie trzydzieści sekund. – Odebrał sporą dawkę zaciekawienia i lekkiego podekscytowania. Wyraził swą wątpliwość, czym ostudził nieco zapał żołnierzy. Dwadzieścia jeden sekund później do pomieszczenia wpadło dwóch sanitariuszy z noszami. W progu zatrzymało ich zdziwienie, które musiał stłamsić własnym zdecydowaniem i autorytetem.

Ma żyć – przekazał podwładnym. – W pierwszej kolejności dziecko, potem kobieta. Jeśli jej życie będzie zagrożeniem dla dziecka, ratujcie dziecko. Ono jest najważniejsze. Otrzymał komunikaty potwierdzające i sanitariusze rzucili się w kierunku bezwładnego ciała. Przez chwilę obserwował ich poczynania. Patrzył jak sprawnie usunęli z ciała zbędne ubranie i pokryli w całości oddychającym sprejem. Szybkimi wprawnymi ruchami przyczepili do nadgarstka kobiety i jej brzucha rząd czujników. Największy z nich, opatrzony kilkucentymetrową igłą umieścili dokładnie nad pępkiem, przebijając się gładko przez skórę aż do pęcherza płodowego.

Dziecko nie może tu zostać. Musimy je przenieść do schronu – rzucił, jednocześnie przekazując do dowództwa raport z misji i dokładne informacje na temat swoich poczynań. Epicentrum roju zaakceptowało jego pomysł i wyraziło zadowolenie z faktu, że inteligentnie przejął inicjatywę. Umysły podwładnych zaszumiały od nieskrywanego podziwu i wspólnego zadowolenia, które udzieliło się i jemu. Ruszył w kierunku transportera odbierając mentalne uściski dłoni i poklepywania po plecach. Zajął miejsce z tyłu, żeby mieć na oku kobietę i cenną istotę, którą w sobie nosiła. Po chwili dołączyli do niego sanitariusze z noszami. Nie zwlekając dłużej ruszyli do schronu. Kobieta ocknęła się chwilę później. Szarpnęła się odruchowo, ale więzy trzymały mocno. Gwałtowny ruch przyniósł ogłuszający ból głowy. Z sykiem zacisnęła powieki i opadła na nosze. Dopiero kilkanaście minut później odważyła się ponownie otworzyć oczy.

Noc miała się już ku końcowi. Niebo na wschodzie wyraźnie pojaśniało rozpraszając mrok. Korzystając z miejscowych dróg poruszali się dużo szybciej. Zazwyczaj starali się ich unikać, jednak teraz zależało im na czasie. Poza tym, o tej porze ruch był znikomy. Mimo adrenaliny A14 udzielił się niepokój jego towarzyszy. Wzrok odruchowo wędrował w kierunku coraz jaśniejszego horyzontu. Byle zdążyć przed wschodem słońca.

 

***

 

Kobieta z pozorną obojętnością obserwowała mijany krajobraz. Odkąd się ocknęła dziecko ani razu się nie poruszyło. Czuła niesamowity ból rozrywający jej wnętrzności. Prawie go nie zauważała, jak i łez spływających po policzkach. Cierpienie duszy było o wiele dotkliwsze.

Nie zdążyła go poznać, nie zdążyła go nawet zobaczyć, a już musi pozwolić mu odejść. Moje maleństwo, mój kochany chłopczyk. Piersią wstrząsnął długo tłumiony szloch. Nagromadzone emocje w jednej chwili zalały ją jak fale powodzi. Z ust wydobył się krzyk. Krzyk pełen rozdzierającego smutku, rozpaczy i bezsilności. Krzyk, który powoli zamienił się w pełne prymitywnej zwierzęcej wściekłości wycie. Czuła na sobie spojrzenia czterech postaci, które prawdopodobnie pilnowały jej w pojeździe. Patrzyły na nią w całkowitym milczeniu, nie okazując cienia emocji, co tylko pogłębiało rozpacz. Wyła więc dalej, głośniej i z coraz większą wściekłością. Wyła do momentu aż straciła głos i z jej gardła wydostało się już tylko rzężenie. Wyła, póki nie poczuła, że nie ma już sił. Pozostało jej tylko leżeć i biernie czekać na rozwój wypadków, modląc się o szybką śmierć.

Dawno opuścili już tereny zabudowane i wjechali na drogę przelotową. Za oknem pojazdu migały tylko drzewa, latarnie i z rzadka rzęsiście oświetlone przydrożne reklamy. W pewnym momencie zjechali na boczną, wysypaną żwirem drogę. Przez jakiś czas zagłębiali się w las, by w końcu wjechać w wąski tunel. Otoczyła ich całkowita ciemność. Odruchowo rozwarła szeroko oczy. Momentalnie straciła perspektywę, a błędnik zaczął mylić górę z dołem. Chwyciła się mocniej noszy, mając wrażenie, że spada w otchłań.

Zatrzymali się. Ktoś podniósł nosze i wysunął z pojazdu. Gdyby nie uporczywy ból, nie wiedziałaby nawet czy nadal żyje, czy przeniosła się już do zaświatów. Absolutna cisza i wszechogarniający mrok powoli doprowadzały ją do szaleństwa. Zmysły, nagle głuche na wszelkie doznania, zaczynały powoli formować własną, wyimaginowaną rzeczywistość. Poczuła zimny dotyk na brzuchu. Szarpnęła się, niepomna na ból i ograniczające ją pasy.

– Zabijcie mnie – szepnęła, a jej słowa zwielokrotnione echem pomknęły w mrok. – Proszę, zabijcie mnie.

Jak na komendę poczuła ostrze wbijające się w jej wnętrzności. Ból eksplodował pod jej czaszką wraz z fontanną gorącej krwi. Ostatnim uczuciem jakie doznała była niesamowita lekkość, gdy wyjęto z niej dziecko.

 

***

 

Zgromadzeni w ambulatorium zamarli w oczekiwaniu. Podekscytowanie mieszało się w powietrzu z wątpliwościami i nadzieją. To mógł być najważniejszy dzień w historii kolonizacji tej planety. Bądź też kolejna z licznych porażek. M2 zbliżywszy się do kobiety i wykonał szybkie, doskonałe w swej prostocie cięcie, rozwierające nabrzmiały brzuch. Posadzkę zalała krew mieszająca się z płynem płodowym. W ich nozdrza uderzył słodko-metaliczny zapach. A14 postąpił naprzód parę kroków, pod naporem targających nim emocji. Wiedział, że jeśli plan wypali, jego życie zmieni się na zawsze. M2 sięgnął do wnętrzności kobiety i wyjął z nich niewielką, wychudzoną istotę. Atmosfera stężała jeszcze bardziej, chociaż chwilę wcześniej nie wydawało się to możliwe. Oczyścili umysły, nasłuchując najlżejszego dźwięku. Poczuli lekką obawę, niepewność, niezadowolenie z chłodu i zapytanie o położenie, a chwilę później zirytowane żądanie pokarmu.

A14 zamknął swoje mentalne oczy. Pierwszy raz w historii swego istnienia odgrodził się od roju.

Od teraz jesteś mój – szepnął maleńkiemu stworzeniu, które miało zostać ich Zbawicielem.

Koniec

Komentarze

Hej:) Motyw jest fajny można by było go rozbudować w dalszych opowiadaniach. Jedyną rzeczą jaką ja bym poprawiła to kwestia jeszcze większego odhumanizowania tych obcych istot bo ja w pierwszej chwili to myślałam, że to jacyś ludzie z przyszłości wylądowali na obcej planecie anie na odwrót. 

Cześć Maria Lilith. Miło mi, że Ci się spodobało. :)

Początkowa niejasność co do istot była zamierzona. Są do ludzi bardzo podobni. Można powiedzieć, że są kimś w rodzaju ich starszych braci. To znaczy, naszych starszych braci. Może i podejście nieco krótkowzroczne, zakładające że obcy są tacy jak my, tylko na kolejnym, wyższym etapie rozwoju. Ale za to jakie chrześcijańskie. ;) Chciałam podkreślić to, że właśnie wcale nie muszą się od nas znacząco różnić (fizycznie). Za to inny poziom/ kierunek rozwoju może okazać się przepaścią uniemożliwiającą komunikację.

Źle czyta się opowiadanie, w którym nie wiadomo o co chodzi, a tak właśnie jest w tym przypadku. Nie mam pojęcia kim są i skąd wzięli się obcy, nie wiem dlaczego zabijają ludzi, nie wiem też, dlaczego tak cenne jest dla nich dziecko ciężarnej kobiety. Ostatnie zdanie sprawiło, że całkiem zgłupiałam.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Najbardziej przeszkadzał mi nadmiar zaimków i nie najlepsza interpunkcja.

 

mapa nie była zbyt przy­dat­na. Świat na który przy­by­li, był na tyle… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

za­ska­ki­wał ich czymś nowym. Na szczę­ście ich na­ukow­cy… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

roz­mna­ża­ją­cy się ga­tu­nek była to sy­tu­acja co naj­mniej nie­co­dzien­na. Tym bar­dziej, że od­kry­li kilka ga­tun­ków pod­rzęd­nych po­tra­fią­cych się w mniej lub bar­dziej za­awan­so­wa­ny spo­sób po­ro­zu­mie­wać po­przez zwy­kłą roz­mo­wę. Ga­tu­nek alfa… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Bliż­sze, trwa­ją­ce nie­ca­łe 20 lat… ―> Bliż­sze, trwa­ją­ce nie­ca­łe dwadzieścia lat

Liczebniki zapisujemy słownie. Uwaga dotyczy też liczebników pojawiających się w dalszej części tekstu.

 

Zgod­nie ze wcze­śniej­szy­mi usta­le­nia­mi… ―> Zgod­nie z wcze­śniej­szy­mi usta­le­nia­mi

 

Przez pierw­sze parę minut… ―> Przez pierw­szych parę minut

 

do­tar­ło do niej przed chwi­lą. W pół­mro­ku jej sy­pial­ni, do­kład­nie na­prze­ciw niej… ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

od­bi­ja­ło się od zła­mań pan­ce­rza… ―> Chyba miało być: …od­bi­ja­ło się od zała­mań pan­ce­rza

 

strach sku­tecz­nie unie­ru­cho­mił. Czuła kro­pel­ki potu spły­wa­ją­ce jej po twa­rzy i fale chło­du i go­rą­ca na prze­mian ogar­nia­ją­ce całe jej ciało. Otwar­ła usta, ale nie po­tra­fi­ła wy­do­być z sie­bie ani słowa. ―> Nadmiar zaimków.

 

Męż­czy­zna z bro­nią pod­niósł z ziemi nie­wiel­kie urzą­dze­nie… ―> Rzecz dzieje się w sypialni, więc: Męż­czy­zna z bro­nią pod­niósł z podłogi nie­wiel­kie urzą­dze­nie

 

Śnież­no­bia­ła skóra cien­ka jak per­ga­min, spod któ­re­go prze­świ­ty­wa­ła… ―> Piszesz o skórze, więc: Śnież­no­bia­ła skóra, cien­ka jak per­ga­min, spod któ­re­j prze­świ­ty­wa­ła

 

Czu­jąc na sobie jej wzrok męż­czy­zna po­wo­li zwró­cił głowę w jej stro­nę. Nagle po­czu­ła ogrom­ną siłę na­pie­ra­ją­cą na jej umysł. Gi­gan­tycz­ny ból głowy, który po­ja­wił się se­kun­dę póź­niej pra­wie po­zba­wił przy­tom­no­ści. Jej ciało wy­gię­ło się w łuk, a pod za­ci­śnię­ty­mi z całej siły po­wie­ka­mi wy­kwit­nę­ły bia­ło-czer­wo­ne kwia­ty. Łzy spły­wa­ły jej po po­licz­kach… ―> Nadmiar zaimków.

wy­kwit­­ły bia­ło-czer­wo­ne kwia­ty.

 

Dziec­ko cier­pia­ło. Czuł jego strach, nie­pew­ność i ab­so­lut­ny brak zro­zu­mie­nia tego, co go spo­ty­ka. ―> Piszesz o dziecku, które jest rodzaju nijakiego, więc: …co je spo­ty­ka.

 

Przy­pro­wa­dzić trans­por­ter do bu­dyn­ku nr 17 – rzu­cił w eter. ―> Przy­pro­wa­dzić trans­por­ter do bu­dyn­ku numer siedemnaście – rzu­cił w eter.

Liczebniki zapisujemy słownie. Nie używamy skrótów.

 

Ma żyć. Prze­ka­zał pod­wład­nym. ―> Ma żyćprze­ka­zał pod­wład­nym.

 

Pa­trzył jak spraw­nie usu­nę­li z ciała zbęd­ne ma­te­ria­ły… ―> Jakie zbędne materiały miała na sobie kobieta? A może miało być: Pa­trzył, jak spraw­nie usu­nę­li z ciała zbęd­ne ubranie

 

Gwał­tow­ny ruch przy­niósł ogła­sza­ją­cy ból głowy… ―> Literówka.

 

Odkąd się ock­nę­ła jej dziec­ko ani razu się nie po­ru­szy­ło. Jed­no­cze­śnie czuła jak nie­sa­mo­wi­ty ból roz­ry­wa jej wnętrz­no­ści. Łzy w ab­so­lut­nej ciszy spły­wa­ły po jej twa­rzy. Nie zdą­ży­ła go po­znać, nie zdą­ży­ła go nawet zo­ba­czyć, a już musi po­zwo­lić mu odejść. Moje ma­leń­stwo, mój ko­cha­ny chłop­czyk. Jej pier­sią wstrzą­snął długo tłu­mio­ny szloch. Na­gro­ma­dzo­ne emo­cje w jed­nej chwi­li za­la­ły jak fale po­wo­dzi. Z jej ust… ―> Jeszcze jeden przykład nadmiaru zaimków.

 

Czuła na sobie spoj­rze­nia czte­rech po­sta­ci, które praw­do­po­dob­nie pil­no­wa­ły jej w po­jeź­dzie. Pa­trzy­li na nią w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu… ―> Piszesz o postaciach, a te są rodzaju żeńskiego, więc: Pa­trzy­ły na nią w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu…

 

Za oknem po­jaz­du mi­ga­ły jej tylko drze­wa, la­tar­nie… ―> Za oknem po­jaz­du mi­ga­ły tylko drze­wa, la­tar­nie

 

zje­cha­li na po­bocz­ną, wy­sy­pa­ną żwi­rem drogę. ―> Obawiam się, że nie ma dróg pobocznych.

Pewnie miało być: …zje­cha­li na ­bocz­ną, wy­sy­pa­ną żwi­rem drogę.

 

Czuła jak mrok ota­cza i do­ty­ka swo­imi lep­ki­mi dłoń­mi. Mo­men­tal­nie stra­ci­ła per­spek­ty­wę, a jej błęd­nik za­czął mylić górę z dołem. Chwy­ci­ła się moc­niej noszy, mając wra­że­nie, że spada w ot­chłań.

Za­trzy­ma­li się. Ktoś pod­niósł jej nosze i wy­su­nął z po­jaz­du. Gdyby nie to­wa­rzy­szą­cy jej ból nie wie­dzia­ła­by nawet czy nadal żyje, czy prze­nio­sła się już do za­świa­tów. Ab­so­lut­na cisza i wszech­ogar­nia­ją­ca ciem­ność po­wo­li do­pro­wa­dza­ły do sza­leń­stwa. Jej zmy­sły, nagle głu­che na wszel­kie do­zna­nia, za­czy­na­ły po­wo­li for­mo­wać jej wła­sną, wy­ima­gi­no­wa­ną rze­czy­wi­stość. Po­czu­ła zimny dotyk na swoim brzu­chu. Szarp­nę­ła się, nie­po­mna na ból i ogra­ni­cza­ją­ce pasy. ―> Raz jeszcze nadmiar zaimków.

 

A14 po­stą­pił na przód parę kro­ków… ―> A14 po­stą­pił naprzód parę kro­ków

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za wnikliwą kontrolę. Widocznie poświęciłam sprawdzeniu stanowczo za mało czasu. Błędy poprawiłam, nieco pozmieniałam. Wybaczcie fuszerkę.

 

Co do treści to sądziłam, że będzie to w miarę jasne. Przynajmniej w kwestii śmierci ludzi, która jest tylko skutkiem ubocznym. Obcy chcą się z ludźmi zwyczajnie skomunikować. Sami nie używają aparatu mowy, tylko porozumiewają się telepatycznie. Urządzenia “otwierające” mają to umożliwić, poprzez udostępnienie odpowiedniej częstotliwości ludzkim mózgom. Są jednak dla nas zbyt silne, co przy włączeniu powoduje zwyczajne przepalenie styków.

Dlatego też dziecko i jego matka są tacy istotni, przeżyli jako jedyni. Umysł dziecka, jako nie ukształtowany i nie wtłoczony jeszcze w ramy naszej rzeczywistości, może łatwiej dostosować się do obcej “mowy”. Obcy odczytują tylko jego emocje, ale to pierwszy krok do czegoś więcej.

Djehuty, dziękuję za wyjaśnienia – rzecz stała się nieco jaśniejsza, choć nadal nie mogę powiedzieć, że Głuchoniemi przypadli mi do gustu.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie będzie ciekawsze i znacznie lepiej napisane. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł fajny, ale tu się aż prosi o spojrzenie z tej drugiej strony. Cały czas piszesz z perspektywy obcych, ale przecież ludzie też coś z tymi kosmitami musieli robić. Trudno mi sobie wyobrazić, że oni tak po prostu wylądowali i nikt tego oficjalnie nie zauważył. Nikt nie podjął żadnych kroków, byy się z nimi dogadać, albo ich pozabijać.

Mam też wątpliwości co do przedatności dziecka. Ono nie umie mówić i się nie nauczy, przebywając w towarzystwie kosmitów. Tak że za tłumacza robić nie będzie. Oczywiście obcy mogą sobie z tego nie zdawać sprawy.

I jeszcze jedna rzecz, oni cały czas usiłują się dogadać, ale jednocześnie piszesz o kolonizacji. Więc co właściwie było ich celem, bo jeśli kolonizacja, to ludzkość w nadmiarze tylko im przeszkadza. Nie łatwiej byłoby im nas pozabijać?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irka_Luz. :) Pisałam z perspektywy obcych po to, żeby czytający początkowo wziął ich za ludzi. Po to żeby się z nimi utożsamił i dopiero chwilę później zobaczył, że to nie jest jednak drużyna, której chce (potencjalnie) kibicować.

Nie chciałam analizować tego co było przed. Być może dostali się na Ziemię niezauważeni. Jeśli nie obrali sobie za cel Stanów Zjednoczonych to nawet bardzo prawdopodobne, że nikt nie zarejestrował ich przybycia. Tym bardziej że nie była to jeszcze grupa kolonizacyjna, tylko paru osobników mających za cel nawiązanie kontaktu.

Tak jak piszesz, obcy nie mogą mieć pewności co do użyteczności dziecka. Jest jednak jedyną istotą, która póki co nie doznała szoku w trakcie “otwarcia”.

Zakładasz, że jeśli planowali kolonizować, musieli być wrogo nastawieni? Może ich władza nastawiona jest na pokojową symbiozę z nowo poznanym ludem?

 

Niemniej jednak dzięki za przeczytanie i wyrozumiałość. Opowiadanie przed kilku lat i sama widzę teraz ile tam niedociągnięć.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka