- Opowiadanie: AMD_K - Brama

Brama

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

mr.maras, Finkla

Oceny

Brama

To dziwne jak człowiek potrafi się dostosować do różnych warunków. Popatrzyłem na towarzyszy niedoli. Każdy jak ognia unikał kontaktu wzrokowego, gapiąc się w podłogę lub w sufit. Sam nie wiem, czego tak bardzo się obawialiśmy – że ujrzymy w swoich oczach szaleństwo? Zarazę, która pochłonęła już tyle istnień i przez którą po zmianie, zamiast do koszar, trafimy do ciemnych lochów Nowej Inkwizycji? Być może, do tej pory nie jestem tego pewien.

Widok Bramy przyjąłem jednak spokojnie. Ciało przeszył znajomy, nieprzyjemny dreszcz, a w żołądku natychmiast pojawiła się gula, która nie znikała przez cały długi tydzień, powodując okropne wrażenie ciągłych nudności. Oczy wyschły, jakby zadął w nie pustynny wiatr, choć siedziałem w szczelnie zamkniętym śmigłowcu.

Czarny pas spalonej ziemi przesuwający się za oknem przywitałem jak starego przyjaciela, pomimo żołądka podchodzącego do gardła. Szkielety budynków niegdysiejszej Jerozolimy okalały Wzgórze Świątynne niczym czarne, zepsute zęby. Bladoróżowe szczeliny zaplombowanej Bramy przecinały Wzgórze układając się w pentagram, na którego rogach zbudowano potężne, białe wieże, najeżone reflektorami i gniazdami karabinów maszynowych. Moja kompania w tym tygodniu obsadzała trójkę.

Chinook osiadł łagodnie na lądowisku na szczycie i ludzie zaczęli opuszczać ładownię. Jako dowódca plutonu wysiadłem ostatni, upewniwszy się, że nikt nie został. Zdarzały się przypadki, że ludzie w ostatniej chwili rezygnowali, kuląc się ze strachu w kącie śmigłowca, czasem wymiotując. Sam byłem tego bliski za pierwszym razem.

Wysiadłem i uśmiechnąłem się z zadowoleniem, a przynajmniej miałem nadzieję, że grymas, który pojawił się na mojej twarzy można było nazwać uśmiechem. Pluton szybko i sprawnie zabezpieczył lądowisko. Nikt nie wymiękł. Dobrze.

Jednak po chwili mina mi zrzedła.

Z nadbudówki, która prowadziła w dół konstrukcji wyszło do nas pięciu ludzi.

Mój Boże! Pięciu!

Prowadzący, z dystynkcjami porucznika, miał pustkę w oczach.

– Zmiana gotowa – jego głos przypominał echo wydobywające się z głębokiej, pustej studni.

– Zmiana… gotowa – wydukałem.

Wsiedli i śmigło natychmiast poderwało się do lotu.

Przesunąłem się w stronę wejścia, czując mrowienie na całej skórze. Zdawało mi się, że moi żołnierze mocniej ściskają broń, a kilku modli się pod nosem. Wszyscy twardzi najemnicy, a wiedziałem, że każdy co do jednego nie marzy o niczym innym jak końcu kontraktu.

Po wojnie, która pochłonęła dwa miliardy istnień, Kościół obsadzał Bramę pełnymi ideałów, oddanymi wyznawcami. Tacy pękali najszybciej. Brama szybko wysysała z człowieka wszelkie myśli o poświęceniu i szczytnym celu. Po kilku minutach zapominałeś o ratowaniu świata. Byłeś tylko ty i ciemność, która do ciebie wołała.

Nas przy zdrowych zmysłach trzymała sama chęć przeżycia i zarobienia dużej kasy. Wszystko tutaj sprowadzało się do czystego instynktu przetrwania. Połączony z żądzą pieniądza pozwalał przetrwać najemnikom. Choć, jak widać, nie zawsze. Pięciu z całego plutonu… Bywało różnie. Ludzie rzucali się ze szczytu lub po prostu wychodzili furtami u podnóża wież i znikali. Czasem coś wyrwało się z zaplombowanych Szczelin. Wtedy przynajmniej ginęli w walce.

Tymczasem drugi Chinook wylądował i z wnętrza wysypał się pluton dowódcy. Był mniej liczny od mojego, praktycznie sami spece od elektroniki plus kilku logistyków z zapasami. Paru moich dołączyło do przybyłych i w ciągu dwóch minut wojskowe skrzynie z prowiantem i amunicją leżały ułożone w schludny stos.

Tyron N’mawe podszedł do mnie szybkim krokiem. Był postawnym Nigeryjczykiem o wiecznie posępnym wyrazie twarzy. Ludzie mówili, że zasłużył się w czasie rozpaczliwej obrony Rzymu, ale później podpadł komuś ważnemu i teraz pracował jako zwykły kapitan.

– Sierżancie – powiedział tylko.

Nie zrozumiałem, o co mu chodzie, aż w końcu podążyłem za jego wzrokiem.

Z wieży nikt nie wychodził.

Pięciu?!

Śmigłowiec nie czekał dłużej, uniósł się i zaczął odlatywać. W mojej głowie pojawiło się sto różnych pytań na czele z jednym: dlaczego nikogo nie zawiadomili?

Wtedy nad wieżą pojawił się kolejny śmigłowiec. Ze zdziwieniem poznałem numer wymalowany na boku – to była maszyna, którą przylecieliśmy. Co, do diabła? Po cholerę zawrócili?

Zrozumienie przyszło w momencie, w którym nasze śmigło odpaliło salwę z karabinu w kierunku Chinooka dowódcy. Pociski przebiły kabinę pilota i silnik przedniego wirnika. Buchnęły płomienie i maszyna zaczęła gwałtownie opadać. Tymczasem nadleciał trzeci i ostatni śmigłowiec, który wiózł resztę zapasów i pluton operatorów kaemów. Widziałem, że pilot próbuje ustawić go w pozycji dogodnej do otwarcia ognia, ale napastnicy nie czekali. Wykonali gwałtowny zwrot i opadli prosto na obracającego się CH-47.

– Kryć się! – krzyknęliśmy jednocześnie z kapitanem. Żołnierze padli na ziemię, część schowała się za skrzyniami, a kilku pobiegło w stronę nadbudówki. Krzyknąłem do nich, ale było za późno.

Krótkie serie z automatów zgrały się czasie z hukiem, z jakim zderzyły się dwa śmigłowce. Ludzie biegnący do wieży padli martwi, a maszyny eksplodowały tuż obok nas sypiąc wokół odłamkami metalu. Dwóch albo trzech żołnierzy zmiotło z lądowiska, wielu musiało zostać rannych.

Wycelowałem w stronę wejścia do wieży i rozpocząłem ostrzał. Sekundę później dołączyli pozostali. N’mawe odbiegł truchtem ocenić straty i ustawić ludzi do kontrataku.

Wrzask, który rozległ się z nadbudówki miał niewiele wspólnego z ludzkim głosem i mogliśmy w końcu zobaczyć zaginioną kompanię. Wybiegli prosto na nas, zupełnie się nie kryjąc. Półnadzy, pokryci tatuażami, ze zmierzwionymi włosami i ogniem w oczach. Krzyczeli i śmiali się na przemian, cały czas strzelając, a pomiędzy nimi biegły dwa demony.

Opętani.

Odpowiedzieliśmy ogniem, a zza moich pleców poleciały granaty. Dwie pierwsze linie napastników padły, ale reszta już przy nas była. Zdzieliłem kolbą najbliższego i zastrzeliłem kolejnego, kiedy coś uderzyło mnie w bok i zwaliło na ziemię. Przez chwilę widziałem podwójnie, więc potwór miał więcej zębów niż zwykle. Poczułem chłód, który zwiastował śmierć.

Dwóch Tyronów pojawiło się w moim polu widzenia wbijając ogromne noże w oczy bestii. Zamrugałem gwałtownie i odzyskałem ostrość widzenia. Dowódca kilkukrotnie wbił ostrze w truchło, a ja zastrzeliłem Opętanego, który chciał się na niego rzucić. Wokół trwała walka, ale to oni mieli przewagę. Nie wyglądało to dobrze.

Znajomy dźwięk M-60-tki przebił się ponad odgłosami bitwy. Serie były krótkie, ale, jak zauważyłem po chwili, bardzo precyzyjne. Opętani padali jeden po drugim, ich kończyny eksplodowały rozerwane pociskami karabinu maszynowego. Od strony wejścia szedł ku nam pojedynczy żołnierz w czarnym mundurze najemnika, z twarzą ukrytą za kominiarką. W rękach trzymał M-60 i gdzieś z tyłu głowy pojawiło mi się wspomnienie starego amerykańskiego filmu. Część napastników, łącznie z drugim demonem, nie zdążyła się nawet odwrócić, umierali zaskoczeni strzałami w plecy. Po kilku minutach było po wszystkim.

Wstałem, czując się dziwnie ociężały i potoczyłem wzrokiem po pobojowisku. Lądowisko zaścielało mnóstwo ciał i pozostałości po zapasach i zniszczonych śmigłowcach. Naliczyłem siedmiu ludzi, którzy utrzymali się na nogach. Jeszcze kilku próbowało się podnieść, ale musieli być poważnie ranni. Reszta najprawdopodobniej zginęła.

Nieznajomy podszedł do nas.

– Zabezpieczyłem wieżę, nie obawiajcie się – mówił z dziwnym akcentem, którego nie potrafiłem rozpoznać.

– Kim jesteś? – wyrwało mi się, choć nie powinienem wychodzić przed dowódcę. N’mawe jednak nic nie powiedział, tylko intensywnie wpatrywał się w przybysza.

– Ukrywałem się środku, czekając na odpowiednią okazję. Nie dałbym rady bez waszego udziału.

– Chciałeś powiedzieć bez użycia nas jako przynęty, tak? – w moim głosie było więcej goryczy niż zamierzałem, ale, do cholery, zginęli moi ludzie! – Mogłeś nas ostrzec.

– Niestety nie mogłem – nie potrafiłem niczego wyczytać z oczu spoglądających na mnie z wycięć w materiale. – Było ich zbyt wielu i potrzebowałem wsparcia. Obrona waszego świata jest priorytetem.

– Naszego?!

– Dlaczego tu jesteś? – kapitan był spokojny i ku mojemu niedowierzaniu, uśmiechał się. Po raz pierwszy odkąd go poznałem, widziałem uśmiech na jego twarzy.

– Dowiedziałem się, że pewien kult próbuje przeniknąć do Bramy. Sprawdzałem wszystkie wieże po kolei, ta była ostania. Zdążyli się przemienić, zanim przybyłem, przykro mi. Mogłem jedynie sabotować ich działania.

– Chcesz powiedzieć, że zrobili to celowo?! Wybrali Opętanie?! – nie mogłem uwierzyć. Kto przy zdrowych zmysłach wybrałby sobie taki los?

– Niestety tak – tym razem głos obcego zabrzmiał smutno. – Widziałem to już wielokrotnie. Część istot wierzy, że lepiej im będzie trzymać z drugą stroną, że zostaną wynagrodzeni za zdradę. Tymczasem czeka ich jedynie to.

Jednocześnie spojrzeliśmy na martwego Opętanego, którego wskazał. Nawet po śmierci jego ciało wydawało się dziwnie powykręcane, chore. Krew wypływająca z kilku ran postrzałowych była niemal czarna.

– Stają się niewolnikami w armii demonów – kontynuował zdejmując kominiarkę. – które pragną jedynie przemienienia wszystkiego na swoje podobieństwo.

– Jezu Chryste! – krzyknąłem, ale momentalnie ugryzłem się w język.

Oblicze, które odsłonił ciemny materiał było może odrobinę ciemniejsze, ale rysy twarzy były nie do pomylenia. Zadbane, kasztanowe włosy okalały twarz, którą znał każdy na Ziemi. Niezliczone obrazy i rzeźby wypełniały domy i kościoły na całym świecie.

– Dobrze cię widzieć, N’mawe – powiedział Jezus. – Zdegradowali cię?

– Widziałem twoją twarz – kapitan wzruszył ramionami.

– No tak, przykro mi – odpowiedział, ale uśmiechnął się. – Chodźmy sprawdzić, co z twoimi ludźmi.

– Zaraz, moment – chciałem się wtrącić, ale Tyron natychmiast odszedł do naszych ludzi.

– Rozumiem twoje zdziwienie, przyjacielu, ale musimy działać – Jezus powiedział łagodnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Dopiero teraz zauważyłem, że M-60 trzyma w jednej ręce, jakby nic nie ważyło. – Wiedz, że świat, z którego przybywam jest tak samo zagrożony przez te istoty jak twój. I jak ogromna ilość innych światów, którym staramy się pomóc.

– Innych? – nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Czułem się zagubiony, z trudem chwytałem oddech, zakręciło mi się w głowie.

– Brama jest przejściem do innej rzeczywistości, jednej z wielu – ścisnął moje ramię i o dziwo poczułem się lepiej. – ­Oni próbują ją sforsować, tak jak zrobili to wcześniej. My musimy utrzymać ją zamkniętą dopóki nie będziemy gotowi.

– Gotowi? – czułem się jak przygłup, powtarzając za nim słowa.

– Ilość światów jest skończona, konfrontacja jest nieuchronna – uśmiechnął się smutno. – Kiedy przybyłem tu pierwszy raz, dawno temu, umieściłem urządzenie zakłócające, które miało was ukryć przez pewien czas. Niestety zniszczyliście je podczas jednej z waszych wojen. Wtedy was zobaczyli i, mimo jednej klęski, nie odpuszczą. Przykro mi.

Spojrzałem na zegarek. Minęły trzy godziny tygodniowego dyżuru.

Boże…

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawy pomysł zrealizowania tematu konkursu. Zaskakujące miejsce akcji.

 

Przypisałeś swoje opowiadanie do dwóch kategorii: ŚWIATY RÓWNOLEGŁE oraz WOJNA.

Usunąłbym napis ŚWIATY RÓWNOLEGŁE. Sądzę, że lepszy efekt będzie gdy czytelnik dopiero w połowie tekstu dowie się, że w fabule tego opowiadania pojawiają się światy równoległe. Ja czytałem z zainteresowaniem opowiadanie, ale cały czas czekałem i myślałem:

“kiedy będę światy równoległe?”

“Ile ich będzie?

“O! Nareszcie są!“ itd.

bo wiedziałem od początku, że temat światów równoległych pojawi się. Trochę to odwracało moją uwagę. Wydaje mi się, że lepszy efekt zaskoczenia uzyskasz, jeśli usuniesz przypisanie kategorii ŚWIATY RÓWNOLEGŁE. Niech czytelnik dowie się o nich dopiero w połowie opowiadanej historii.

Podsumowując: bardzo dobre opowiadanie i ciekawa w nim jest historia.

 

A tutaj jeszcze kilka uwag do rozważenia.

Proszę jednak zachować ostrożność, bo ja – jako początkujący – mogę się mylić.

Oto uwagi:

W tekście pojawia się: …obsadzał Bramę pełnymi ideałów, oddanymi wyznawcami.

może lepiej: ……obsadzał Bramę oddanymi wyznawcami, pełnymi ideałów. ( w tej wersji jakoś płynniej się czyta) (może nawet bez przecinka po słowie wyznawcami)

Serie były krótkie, ale, jak zauważyłem po chwili, bardzo precyzyjne.

Przecinków wokół słowa “ale” jest zbyt wiele. Może:

Serie były krótkie, ale jak zauważyłem po chwili, bardzo precyzyjne.

Chociaż może lepiej skrócić i napisać:

Serie były krótkie, ale bardzo precyzyjne.

 

 w moim głosie było więcej goryczy niż zamierzałem, ale, do…

Podobnie: lepiej usunąć przecinek po słowie “ale”.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Bardzo przyjemny tekst. Trzyma w napięciu. 

Garść pytań i uwag :

Czemu Jezus po zdjęciu kominiarki ma "zadbane" włosy?

Zamiast "twarz ukryta za kominiarką", proponowałabym "twarz ukryta pod kominiarką".

"Liczba światów" zamiast "ilość światów". 

 

Pozdrawiam smiley

Geeogrraaf – dzięki za komentarz i cenne uwagi. Sądzę, że odnośnie tagów i “serii z karabinu” masz rację.

 

mr.marasArnubis – dzięki.

 

Facies_Hippocratica – również dziękuję. Odnośnie fryzury – nie widziałem nigdy obrazu z wizerunkiem Jezusa z potarganymi włosami :) Uwagi przyjęte do wiadomości.

 

Jezusem to mnie zaskoczyłeś :) I nie jestem do końca pewna, czy pozytywnie.

Poza tym tekst czytało się dobrze – koncept fantastyczny fajny, wojenny nastrój odtworzony nieźle, bitwa opisana dramatycznie i efektownie, akcja poprowadzona sprawnie i spójnie. 

Jezus mnie o tyle zbił z tropu, że o ile sama jego postać pasuje do apokaliptycznego klimatu tekstu, o tyle, hmm, ten twój Jezus trochę mi się w memosferze nie mieści. Wygląda jak typowy kulturowy obraz Jezusa w kulturze zachodniej (a jeżeli dość zgodnie z przekazami tekstów założymy, abstrahując od kwestii “jak było naprawdę”, że Jezus w swej ludzkiej naturze nie odstawał wyglądem od przeciętnej swojego miejsca i czasu, to na pewno nie tak wyglądał: dużo ciemniejsza skóra, ciemniejsze włosy, w wieku 30+ lat nie tak młodzieńczy typ). Zachowuje się jak Jezus części popkultury, czynnie walczący z demonami i potworami (nie żeby niektóre wczesne wizerunki z późnego antyku nie miały podobnego aspektu…). Poza tym zachowuje się jak kumpel bohaterów, i na dodatek troszeczkę jak postać z klasycznego motywu pt. “Bogowie są kosmitami”. To może być całkowicie irracjonalne i osobiste, ale dla mnie za dużo w tym tekście bardzo fajnie opisanego mordobicia, a za mało metafizycznego, ostatecznego zła, żeby uwarunkować wprowadzenie akurat postaci tak kulturowo i religijnie znaczącej. Masz świetną podstawę, by pokazać to metafizyczne zło, bo pomysł z bramą jest bardzo dobry, masz podprowadzonych pod to bohaterów, ale coś mi nie do końca zagrało. Ale to może być całkowicie jednostkowe, bo obiektywnie tekst zdecydowanie udany.  

ninedin.home.blog

ninedin – dzięki za przeczytanie i uwagi. Cieszę się, że Ci się podobało. W mojej koncepcji Jezus był jedynie posłańcem (może klonem), których wielu wysłała bardziej zaawansowana cywilizacja do innych światów, aby je ukryć i ochronić przed agresywną rasą z innego wymiaru. Posłańcy/żołnierze mogli interweniować w razie zagrożenia i powstanie katolicyzmu było pokłosiem takiej interwencji w przeszłości oraz próbą podtrzymania w ludziach pamięci o czyhającym zagrożeniu. Jeżeli zaś chodzi o samo starcie dobra i zła – świat, który chroni inne, aż będą gotowe do walki z jego wrogiem nie działa zupełnie bezinteresownie. Nie wiemy też, ile jest w stanie poświęcić, by samemu nie zostać unicestwionym…

 

Ciekawy pomysł. Dużo akcji i to jest na plus. Jezu też ciekawy choć szkoda, że nie zawarłeś (albo ja nie doczytałem) wyjaśnienia które umieściłeś w komentarzu (o tym, że Jezus był posłańcem). To niezły twist :)

 

I chyba są dwie literówki:

 

że każdy co do jednego nie marzy o niczym innym jak końcu kontraktu.

że każdy co do jednego nie marzy o niczym innym jak o końcu kontraktu.

 

zgrały się czasie z hukiem

zgrały się w czasie z hukiem

Jezus mnie nieco zdezorientował, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Jezus i światy równoległe? Czemu nie. Jak dla mnie bardzo n taksmiley

Pomysł na pewno był, ale ponieważ opowiadanie sprowadza się w zasadzie do scen walki i pojawienia się Jezusa, trudno mi ocenić Bramę, bo mimo Twoich wyjaśnień, Jezusa niespecjalnie tu widzę, a opisy działań militarnych nigdy nie potrafiły mnie zainteresować. No, ale skoro tak to sobie wymyśliłeś…

Czytało się całkiem nieźle. ;)

 

Tym­cza­sem drugi Chi­no­ok wy­lą­do­wał… ―> Tym­cza­sem drugi chi­no­ok wy­lą­do­wał

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

w kie­run­ku Chi­no­oka do­wód­cy. ―> …w kie­run­ku chi­no­oka do­wód­cy.

 

polu wi­dze­nia wbi­ja­jąc ogrom­ne noże w oczy be­stii. Za­mru­ga­łem gwał­tow­nie i od­zy­ska­łem ostrość wi­dze­nia. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

– Nie­ste­ty nie mo­głem – nie po­tra­fi­łem ni­cze­go wy­czy­tać z oczu spo­glą­da­ją­cych na mnie z wy­cięć w ma­te­ria­le. ―> – Nie­ste­ty nie mo­głem.Nie po­tra­fi­łem ni­cze­go wy­czy­tać z oczu spo­glą­da­ją­cych na mnie z wy­cięć w ma­te­ria­le.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

za­uwa­ży­łem, że M-60 trzy­ma w jed­nej ręce, jakby nic nie wa­ży­ło. ―> M-60, jeśli się nie mylę, to karabin, a ponieważ karabin jest rodzaju męskiego, więc: …za­uwa­ży­łem, że M-60 trzy­ma w jed­nej ręce, jakby nic nie wa­ży­ł.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mamy tutaj fajny klimacik przygodowo-komiksowo-militarnej fantastyki z metafizyczno-religijnym wątkiem. I za to dałem klika. Otwarta brama do Piekła, które jest całkiem realnym wymiarem (niczym w filmie "Ukryty wymiar"), do tego na Ziemi, wojna Dobra ze Złem jako dosłowna walka wieloświatowego/wielowymiarowego uniwersum.

Rozgrywasz akcję filmowo, efekciarsko, pomysłowo, dosyć umiejętnie łączysz pewne kalki, klisze motywów, scen. Czuć w tym wyobraźnię, pomysł. Może i kojarzący się z elementami znanymi z gier, anime czy nawet horrorów science-fiction klasy B, jednak niepozbawiony oryginalności.

Przy tym masz pewną lekkość opisów, nie boisz się korzystać z fabularnych zagrywek, obrazków, postaci, wyjętych z amerykańskich filmów wojennych i sensacyjnych. Na poziomie fabuły poszedłeś w pewnym momencie w lekki chaos, jakieś takie naiwności, a już wejściem Jezusa (przyznaję, odważnym, zupełnie niespodziewanym) rozwaliłeś mi klimacik. A pod koniec motasz nieco wydarzenia i dorzucasz jakby wyjęte z kapelusza zwroty akcji.

Na poziomie warsztatowym masz tutaj momenty dobre i słabsze, pod koniec zaczynasz się trochę spieszyć, narracja czasem zgrzyta, dialogi od czasu do czasu nie zagrały. Stylistycznie i językowo można to zdecydownie ulepszyć. Jest też lekki infodump w słowach Jezusa.

Można też ten tekst wyczyścić z wielu zbędnych słów, co wszyłoby mu na dobre. Nie chodzi o wycinanie fragmentów opowiadania, ale o nadmiarowe, zbędne słowa, bez których tekst byłby klarowniejszy, ostrzejszy, dynamiczniejszy w wymowie i odbiorze.

Widzę tu potencjał na dobry, rozrywkowy, militarny horror s-f. A może nawet space operę w stylu tematycznie zbliżonej "Dysfunkcji rzeczywistości" Petera F. Hamiltona.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Fajny pomysł na dyżur i jeszcze lepszy z Jezusem jako żołnierzem. Ciekawa jestem, czy po wszystkim wskrzesił martwych obrońców.

Jak na mój gust – za dużo rąbanki. Nie rozumiem, dlaczego dwa śmigłowce dowożące ludzi i zapasy się pobiły. Chyba że ta pierwsza piątka przejęła maszynę…

Ciekawa jestem, czy faktycznie we wszystkich kościołach Jezus jest podobny i ma taką samą twarz. Już pomijam niemowlę na ręku i wypadki przy pracy typu Jeżuś… Przecież różnym malarzom w różnych wiekach pozowali różni modele.

Babska logika rządzi!

Czysto subiektywna opinia :)

Fiu, fiu…Sporo tutaj niewprawnych opisów bohatera, które sprawiają, że opowiadanie zwyczajnie źle się czyta.  „Wokół trwała walka, ale to oni mieli przewagę.” Nie rozumiem tego zdania, którzy to ci „oni” i w czym mieli przewagę. Generalnie logika bohaterów, logika zdarzeń, są dla mnie niespójne i niezrozumiałe. W cale się nie dziwię bohaterowi, że uznał wykorzystanie jego ludzi w roli przynęty za bezsensowne…

Sama historia podszyta przejściem wymiarowym, gdzie Jezus staje do obrony w obliczu najazdu demonów, miałaby równie duży potencjał, co poczytna alternatywna historia, gdzie Chrystus schodzi z krzyża, aby ukarać swoich prześladowców, ale bez odpowiedniego przygotowania, wypracowania podstawowych umiejętności, nie ma na to szansy. Naprawdę. Żadnych, bo demon… diabeł tkwi w nie takim małym szczególiku, jak sposób i umiejętność opowiadania historii. Na tym polu autor ma jeszcze wiele do zrobienia i udowodnienia.

I to raczej zmiana była, niż dyżur…  

 

Czwartkowy Juror

Nowa Fantastyka