- Opowiadanie: Dr Tantros - Vanilla Mars

Vanilla Mars

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Vanilla Mars

„Nothing is more expensive than a missed opportunity”.

(„Nic nie jest droższe od niewykorzystanej możliwości”.)

H. Jackson Brown, Jr.

 

„Pamięci Opportunity, która przekroczyła możliwości poznania dostępne dla zwykłego człowieka”

 

1

– Nazywam się John Meyer i przemierzam Marsa. Niewiele pamiętam. Właściwie łatwiej byłoby powiedzieć, że niczego nie pamiętam, poza tym jak się nazywam, i że wiem, co przemierzam. Co jakiś czas różne obrazy oraz głosy powracają. Wiem, że coś każe mi poruszać się w stronę olbrzymich jaskiń. Być może taki jest cel mojej misji. Jestem przekonany, że dokładnie w promieniu pięciu mil ode mnie, nie ma żadnej żywej duszy. Nie wiem, skąd to wiem. Jest ciemno i czuję, że poruszam się coraz wolniej. Wtedy przypominam sobie słowa jakiejś kobiety. Ma na imię… Susan? Chyba jest lekarzem. Susan Broo… Cholera nie pamiętam nazwiska, ale wiem, co powiedziała:

– (…) Tak samo człowiek potrzebuje słońca do życia. To nasze źródło energii. Bez niego nie rozwijalibyśmy się. Nie byłoby odkryć, wynalazków, podróży na inne planety…

 

2

– Tutaj Pick Garrison, dowódca misji na Marsa. Nadaje z Epsilon Zero, pierwszego statku, który właśnie wylądował na Czerwonej Planecie. Czy ktoś mnie słyszy?

– Daj sobie spokój Pick. Próbujesz nawiązać kontakt z Ziemią od kilku godzin i wciąż nic. Pogódź się z tym. Ta cholerna klątwa ciągnie się za nami od startu. Odkąd wylądowaliśmy na tej lodowatej planecie prześladuje nas pech – powiedział Will Artnow, drugi pilot. – Mówiłem, żeby nie startować, kiedy data docelowa podróży przypada na 13 lutego 2019 roku. I to jeszcze w środę, najbardziej pechowy dzień tygodnia zaraz po piątku – odrzekł.

– Will ma rację. Wysłałeś w ciągu trzech godzin więcej wiadomości niż nasz niedoceniany mechanik Eric Crumble do swojej byłej po wypiciu jednego dębowego – powiedziała Susan Brook – starszy oficer i lekarz – wskazując na kryjącego się w najdalszej części mostku rudego chudzielca.

– Dzięki Susan – odrzekł ponurym głosem Eric. – Nie moja wina, że odrobina alkoholu wyzwala we mnie zwierzęce myśli.

Pick Garrison tylko pokiwał głową, uśmiechając się szeroko.

– Posłuchajcie mnie uważnie, drużyno Alfa. Ta potworna piaskowa burza niedługo się skończy. Wciąż nie możemy nawiązać kontaktu z Johnem Meyerem, który sam przemierza Czerwoną Planetę. Jesteśmy tu tylko dzięki niemu i zrobię wszystko, by sprowadzić go bezpiecznie na statek.

– Znajdziemy go kapitanie – odpowiedział Will. – No chyba że klątwa nam nie odpuści i wszyscy zginiemy zamknięci w tym statku.

Pick spojrzał na Susan. Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.

– Rozumiem przez co przechodzicie. Sam nie wytrzymam kolejnej godziny w zamknięciu. Poza tym musimy dowiedzieć się czegoś więcej o dziwnym rozbłysku słonecznym który miał miejsce w czasie naszego lądowania. Tu dzieje się za dużo niepokojących rzeczy, nie uważacie? No i za wszelką cenę musimy odnaleźć Meyera.

– Zgadzam się z dowódcą – powiedział nieśmiało Eric, lutując obwody elektroniczne płyty głównej jednego z komputerów zapasowych. Jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedział, że będzie pierwszym 26-latkiem, który trafi do załogi na Marsa. Tylko on wykazał się ponadnaturalnym talentem do usuwania jakiejkolwiek usterki podczas ziemskich symulacji lotu na Czerwoną Planetę. Pick nie miał wątpliwości, że chce go mieć w swojej drużynie.

– Okej, jeśli Eric zgadza się z Pickiem to możemy zaczynać akcję ratunkową – odpowiedziała Susan uśmiechając się do załogi. Will natychmiast podchwycił jej żart.

– Okej, słyszeliście wszyscy Erica. Przygotować się do akcji ratunkowej.

Pick nie zareagował. Tylko się uśmiechnął. Wiedział, że Susan i Will nie powiedzieli tego złośliwie. W końcu był tu dowódcą i tylko on mógł wydać taki rozkaz.

– Najnowsze dane wskazują, że burza skończy się za 13 minut – powiedział kapitan poważnym głosem.

– Drużyno Alfa, przypominam o sprawdzeniu szczelności kombinezonów oraz butli z tlenem. Na Marsie mamy temperaturę wynoszącą -53 stopni Celsjusza – przemówił komputer pokładowy Apollo.

– Dziękujemy za przypomnienie – odrzekł kapitan Pick i spojrzał na swój zegarek. Wyruszamy dokładnie za 16 minut, czyli o 15:37. Zaraz po potwierdzeniu, że burza faktycznie się skończyła.

 

3

John Meyer nadal przemierzał samotnie Marsa. W pewnym momencie zatrzymał się. Miał kolejny przebłysk.

– Muszę się dostać do jaskiń i zbadać źródło tajemniczego sygnału. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Jak wylądowałem na Marsie? Wiem, że w mojej ekipie byli jeszcze inni. Kim byli ludzie, którzy mieli po mnie przylecieć? Cholera Meyer, w coś ty się wpakował? – pomyślał.

Wróciło wspomnienie datowane na początek 2018 roku. John Meyer był na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wraz z kilkuosobową grupą astronautów. Właśnie ogłoszono, że poleci na Marsa zbierać dane o Czerwonej Planecie. Zaraz po tym zapanowała pustka. Potem kolejne wspomnienie. John był na Marsie i miał koordynaty, by kierować się w stronę rozbitego statku Armagedon i sprawdzić, czy ktoś przeżył. Skanował powierzchnię planety w poszukiwaniu śladów życia. I wtedy z wnętrza przełamanego na pół wraku usłyszał jakiś głos. Zidentyfikował go. Pochodził od dowódcy misji – Richarda Newtona.

– John, tutaj! Szybko wyślij komunikat na Ziemię. Dla mnie nic już nie możesz zrobić. Teraz priorytetem jest to, byś został tutaj i robił swoje, aż nie przylecą po ciebie nasi zmiennicy.

Kiedy za pierwszym razem widział Newtona, pierwszą ofiarę katastrofy na innej planecie, nie czuł kompletnie nic. To było jakby po prostu oglądał film. Teraz czuł coś, czego nie było wcześniej. Bezbronny mężczyzna w białym skafandrze z napisem NASA leżał ze zmiażdżonymi jakimś żelastwem nogami wewnątrz wraku. Z przewodu łączącego skafander kosmiczny z hełmem ulatniało się powolutku powietrze. Patrzył na Johna próbując jednocześnie wyrwać metalowy drąg, który przebił jego brzuch na wylot. Teraz już nigdy John Meyer nie zapomni widoku tej twarzy. Krew wypełniała jego kombinezon, przez co Newton z każdą sekundą wyglądał coraz słabiej. John wyliczył w ciągu sekundy, że szanse przeżycia Richarda Newtona sięgają 4%. I zapewne za cztery minuty opadnie zupełnie z sił, wykrwawiając się na śmierć, bądź dusząc się w wyniku niedoboru powietrza. Wiedział, że nic nie mógł dla niego zrobić. Richard nie miał siły, ale próbował patrzeć na niego do końca.

– John nagraj to dla moich następców. Nazywam się Richard Newton. Jestem dowódcą pierwszego statku załogowego na Marsa – Armagedon. Misja nieudana. Rozbiliśmy się podczas wielkiego rozbłysku słonecznego. Wszyscy zginęli, zanim zdołaliśmy wyjść na powierzchnię. Pamiętam, że rozpętała się ogromna burza piaskowa. Zanim wylądujecie na Marsie, włączcie osłonę elektromagnetyczną. Może was uratować…

Newton zaczął mówić z trudem, połykając niektóre literki.

– Jeśl to słyszyci, włączcie osłonę i sprowadźcie Meyera bezpieczn…

Meyer był w odległości kilkunastu metrów od pierwszej śmiertelnej ofiary Marsa. Nie mógł przedostać się bliżej ze względu na topiącą się metalową konstrukcję statku Armagedon. Jej temperatura sięgała tysięcy stopni Celsjusza. Jedyne co mógł zrobić, to patrzeć, jak uchodzi życie z Newtona i nagrać jego wiadomość, ku przestrodze dla kolejnych astronautów…

Po tym wspomnieniu nadchodzi pustka i kolejny przebłysk. John nie wie, ile minęło czasu, ale teraz trwała burza piaskowa i według ziemskiego czasu był 13 lutego 2019 roku. Przypomniał sobie, że wysłano po niego statek Epsilon Zero.

– Zaraz, zaraz, chyba wiem czemu kieruję się w stronę jaskiń, a nie nadlatującego po mnie statku – pomyślał Meyer. – To właśnie stamtąd pochodził sygnał SOS odebrany przeze mnie.

Burza piaskowa trwała w najlepsze. Dookoła widział tylko popękaną skorupę planety, która zapewne została opuszczona setki, a może tysiące lat temu, przez inteligentnych kosmitów. Oczywiście pod warunkiem, że ci istnieli. Jednak to było mało ważne. Od momentu wybudzenia się na tej planecie, John zaczął kwestionować wszystko. Odczuwał więcej niż na jakiejkolwiek innej misji.

Silny, porywisty wiatr szalał na opustoszałej marsjańskiej ziemi przypominającej czerwoną, wyschniętą pustynię.

– Jeśli naukowcy to najmądrzejsi ludzie na świecie, to dlaczego chcieliby osiedlać się na planecie, która została opuszczona przez bardziej rozumną rasę od ludzi wieki temu? – pomyślał.

John poruszał się z prędkością pół metra na sekundę. Wichura skutecznie uniemożliwiała mu szybsze dotarcie do jaskiń i zbadanie niezidentyfikowanego sygnału ratunkowego. Nagle wyczuł spadek mocy. Nie wiedział co się z nim dzieje. Jedno było pewne – nie zdoła dotrzeć do jaskiń. Komputer pokładowy wyliczył szanse jego przetrwania na 13%. Wtedy wszystko przed nim zniknęło, jakby zapadł w sen.

 

4

Grupa astronautów była gotowa do postawienia pierwszych kroków na powierzchni Marsa. Zanim Apollo otworzył drzwi statku dzielące ich od Nowej Ziemi, minęło kilkadziesiąt sekund. Pick patrzył dumnie przed siebie, po czym odwrócił się i spojrzał na załogę. Był szczęśliwy, nie dlatego, że postawi swoją stopę na Marsie. Wiedział, że był otoczony ludźmi, którym mógł ufać, na których mógł polegać. Dla ich bezpieczeństwa oddałby życie.

Susan Brook kiwała do przodu głową jakby czekała na przygodę, która odmieni jej życie. Nie mogła się doczekać wyjścia na zewnątrz. Will bardzo się stresował. Coraz szybciej przełykał ślinę, oddychając niespokojnie. Gdyby miał 20 lat mniej, wyglądałby jak nastolatek na pierwszej randce, chcący pocałować dziewczynę swoich marzeń. Eric mający pozostać wewnątrz statku czuł, że wkrótce wydarzy się coś strasznego. Przeczuwał swoją rychłą śmierć…

– Łączność z Ziemią nie została jeszcze przywrócona. Podczas waszej wędrówki po Czerwonej Planecie będę próbował skontaktować się z NASA. To ważny dzień dla was – ludzi. Szkoda byłoby, gdyby nikt nie widział waszych pierwszych kroków na Marsie na żywo.

– Dzięki Apollo – powiedział Will. Jego głos był strasznie zniekształcony. Brzmiał jak roztrzęsiony chłopiec. Po chwili dodał:

– Wiemy, że zawsze możemy na ciebie liczyć Apollo. A czy mógłbyś mi sprawdzić jeszcze jedną rzecz…

– Zaczyna się… – Pick spojrzał na Susan uśmiechając się i mówiąc niemal szeptem. – Weźcie na pokład maniaka teorii spiskowych, będzie świetnie… To najlepszy drugi pilot na świecie… – zaczął się śmiać Pick.

– Haha, bardzo zabawne Pick. Jesteś na otwartym kanale, wszystko słyszałem – odpowiedział wskazując na niego palcem.

– Apollo sprawdź mi proszę jak długo uda nami się przeżyć na Marsie, gdybyśmy z jakichś przyczyn nie znaleźli Meyera i nie mogli wrócić do domu? – dokończył Will.

– Stan zapasów z tymczasowej bazy na Marsie przed rozbiciem się statku Armagedon wynosił 100%. Nie mam danych dotyczących okresu od katastrofy do teraz. Jednak odpowiednie racjonowanie żywności pozwoli wam przetrwać około 212 dni.

– Widzisz, nie jest tak źle – Pick odwrócił się do Willa i położył mu dłoń na ramieniu. – W ostateczności umrzemy nie wcześniej niż za 212 dni.

– Zaraz, co? Komputer jaki dzień będzie za 212 dni?! – zawołał triumfalnie Will.

– Piątek, 13 września 2019 roku – odpowiedział Apollo. – Jest to równoznaczne z 5109 godzinami. Jest to równoznaczne z 306597 minutami. Jest to równoznaczne….

– Okej, możesz już przestać Apollo! I co ty na to Pick?! „Klątwa Trzynastego” prześladuje nas od momentu wyruszenia na Marsa.

Pick nic nie powiedział.

– Nie załamuj się Pick – rzekła Susan, kładąc rękę na jego ramieniu.

Wszystkiemu przyglądał się ukryty za komputerami Eric. Uśmiechał się do siebie i z niecierpliwością czekał na jakąś puentę. Uwielbiał jak załoga przekomarzała się między sobą. To był jedyny czas, kiedy Susan nie nabijała się z niego. Z jego chudych palców, rudych włosów, czy dziwnego spojrzenia jakby „chłopak nie jadł od kilku dni”.

– Następuje otwarcie drzwi od statku. Powodzenia, załogo Epsilon Zero – powiedział Apollo.

– Dzięki Bogu! Już myślałem, że będę musiał dalej uczestniczyć w tej rozmowie – rzekł z humorem Pick i zrobił pierwsze kroki w kierunku zewnętrznej drabinki. Wtedy Susan i Will spojrzeli na siebie. Wyglądali jak zakochani w sobie astronauci.

– Czyżby obleciał cię cykor? – zażartowała Susan, klepnęła go w tyłek i podeszła w stronę Picka i drabinki wystającej ze statku. Will zastygł w bezruchu. Faktycznie bał się pierwszego kontaktu z Marsem. Ruszył za nią dokładnie w tym samym momencie, kiedy odwróciła się, spojrzała na Erica i powiedziała:

– Ej rudy, tylko nie przyprowadzaj mi tu żadnych panienek. Rodzice – wskazała na siebie i Willa – wracają za kwadrans.

– Dziewczyny? O czym ty mówisz Susan? Spójrz na niego, przecież jest rudy. Zapewne jak wrócimy nakryjemy go z rurą do odkurzacza i jego słynnym tekstem „zepsuła się, chciałem ją naprawić” – zażartował Will. Susan zaczęła się śmiać. Tylko Eric wydawał się zniesmaczony.

– Chociaż tym razem miej na sobie spodnie! – rzucił Will. Pick nadal nie mówił nic, tylko uśmiechał się do siebie.

 

5

Drabinka była stalowa i zimna. Po wysunięciu się spod drzwi statku Epsilon Zero było widać, że ma dokładnie 20 metalowych schodków z 20-centymetrowymi odstępami. Na testach na Ziemi rozkładała się automatycznie w ciągu 45 sekund. Tutaj trwało to trochę dłużej, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Pick odwrócił się do swoich kompanów i zaczął powoli schodzić na dół. Stopień po stopniu, małymi kroczkami. Czy Neil Armstrong na chwilę przed tym, kiedy postawił pierwsze ślady na Księżycu czuł się podobnie? Czy wiedział, że za paręnaście sekund przejdzie do historii? Co czuli członkowie jego załogi?

Pick spojrzał na nich schodzących powolutku po drabince. Susan nie mówiła nic, miała łzy w oczach. Wiedziała, że będzie pierwszą kobietą, która stanie na Marsie. Przepełniało ją uczucie spełnienia wielkiego marzenia, odkąd skończyła pięć lat. Will podchodził do drabinki, ale Pick nie do końca wiedział, czy ten patrzy na niego, czy na tyłek Susan, który podobno nawet w kombinezonie NASA wyglądał zgrabnie.

Dowódca miał przed sobą jeszcze kilka szczebelków. Kiedy zostały mu dwa, zdecydował się na skok. Wylądował na twardej ziemi, rozkładając ręce, jak lądujący narciarz, by nie stracić równowagi.

– To musi być nieziemskie uczucie, co Pick? – wybuchnął śmiechem Will, schodząc powolutku.

Susan także zeskoczyła omijając kilka schodków. Tylko Will miał opory, żeby zeskakiwać.

– Zejdę powoli do końca. To, że jestem czarny nie znaczy, że jestem koszykarzem i będę skakał po obcej planecie. Poza tym klątwa, pamiętajcie o klątwie.

Pick, który nie powiedział ani słowa od momentu postawienia stopy na Marsie już był gotowy na pierwszy komunikat z Czerwonej Planety, gdy nagle usłyszał „tff”.

To Will ześlizgnął się z ostatniego schodka i upadł tyłkiem na powierzchnię Marsa krzycząc:

– Moja dupa!

Wtedy odezwał się Pick:

– Tak Houston, to nasze pierwsze słowa z Marsa…

Wszyscy zaczęli się śmiać, po czym Pick kontynuował:

– Cóż, miałem powiedzieć coś w stylu, Houston tutaj Pick Garrison, mówię z powierzchni Marsa, ale mam coś lepszego. Bobas wylądował! – krzyknął pokazując palcem na Willa śmiejąc się do rozpuku. Susan też zaczęła się śmiać, spoglądając na Willa. Nawet Eric siedzący w kombinezonie przed monitorami na mostku, gotowy wyjść na zewnątrz, gdyby była taka potrzeba, zaczął się chichotać.

– Okej, starczy tych żartów – powiedział poważnym tonem Pick. – Stańcie obok. Musimy mieć siłę, żeby pośmiać się po powrocie na statek z Erica. Ale najpierw pierwsze wspólne zdjęcie z Marsa. Potem wyruszamy śladem Johna Meyera. Musimy go odnaleźć zanim nadejdzie kolejna burza.

Cała trójka stanęła obok siebie, próbując wetknąć amerykańską flagę w ziemię. Trochę to trwało, bo ta była zmarznięta i Will musiał uderzyć kilka razy kilofem, by zrobić dość głęboki otwór na maszt. Udało się. Flaga zaczęła lekko powiewać na wietrze, marsjańskim wietrze.

– Amerykanie zdobyli Marsa – rzekł radosnym głosem Will.

 

6

– Komputer do Johna Meyera, źródło sygnału jest dokładnie przed tobą.

John nie wiedział, jakim cudem przetrwał burzę piaskową. Ostatnie co pamiętał, to jak wszystko zniknęło. Zupełnie jak na ekranie iPhone’a, który rozładowuje się w mgnieniu oka. Był przed wejściem do ogromnych jaskiń. Nie wiedział skąd, ale nagle wróciły kolejne przebłyski. W swoim wspomnieniu widział Picka Garrisona, który mówił:

– Jeśli ktoś zdoła przeżyć na Marsie wiele dni zbierając dla nas dane, to jest nim właśnie John Meyer.

– Miejmy nadzieję, że nie przybędziemy za późno – dodała Susan Brook.

Meyer zaczął przypominać sobie nazwiska osób, które miały po niego przylecieć i to, co mówił w tle Will Artnow:

– John Meyer jest dla mnie jak młodszy syn, którego nigdy nie miałem. Największy eksplorator niezbadanych lądów. Zapomnijcie o Curiosity czy Opportunity, skoro możemy wysłać Johna Meyera. On jest lepszy od tych wszystkich mechanicznych zabawek.

Nagle zrobiło mu się ciepło. Wiedział, że nie może zawieść załogi Epsilon Zero. Ale nie mógł też zignorować sygnału SOS. Cokolwiek go wysyłało, znajdowało się 50 metrów w głębi jaskiń.

– Tutaj John Meyer, nieznajomy przybyszu z wnętrza jaskiń nadchodzę na ratunek! – pomyślał.

 

7

Załoga Epsilon Zero stała i wpatrywała się w bezkresną dal. Dookoła nich nie było niczego, w promieniu kilku mil. Marsjańska ziemia przypominała tę z planety Ziemi, po trwających kilka tygodni pożarach w Australii. Mars wyglądał jakby cała planeta weszła do gigantycznego, międzygalaktycznego rozgrzanego pieca i nie wychodziła z niego przez kilka dni.

Susan i Will zbierali próbki ziemi do specjalnie przygotowanych wcześniej przeźroczystych fiolek. Pick zobaczył, że za nim, poza flagą z białymi gwiazdami na niebieskim tle jest ta sama pustka, co przed nim. Żadnych skał, jaskiń, wulkanów czy jakichkolwiek pozostałości wskazujących, że cokolwiek kiedyś istniało na powierzchni Marsa.

– To zdumiewające patrzeć na pustynię rozgrzaną do czerwoności… A tak naprawdę mamy tutaj zimę stulecia – powiedziała Susan. Wtedy rozległ się głos w radiu:

– Tutaj Eric Crumble, załoga Epsilon Zero zgłoście się.

– Tutaj Pick, co się dzieje Eric?

– Odczytuję dziwne sygnały dochodzące z oddali. Możliwe, że właśnie tam znajduje się Meyer. Wiadomość została wysłana dziewięć mil od waszej pozycji. Musicie kierować się na Południe planety.

Pick wstał z kolan, przyglądając się śladom pozostawionym na ziemi.

– Południe, zgadza się. Właśnie tam zmierza John Meyer. Nikt inny nie mógł zostawić tych śladów. Są bardzo wyraźne, jakby Meyer chciał, żebyśmy go odnaleźli. Ruszajmy, mamy do zrobienia co najmniej dziewięć mil. A ty Eric próbuj nawiązać kontakt z Johnem. Może po burzy uda się go złapać na jakiejś częstotliwości.

 

8

„Im dalej pójdę, tym bardziej siebie poznam.”

Andrew McCarthy

 

Meyer słyszał, że Eric Crumble próbuje nawiązać z nim łączność, ale nie mógł odpowiedzieć. Pamięć wciąż mu szwankowała. Był to efekt burzy piaskowej i towarzyszącemu jej rozbłyskowi słonecznemu, który jakoś na niego oddziałał. Czuł też, że tajemnicze wezwanie SOS było coraz silniejsze.

Kiedy był w jaskini, zobaczył korytarz, prowadzący w jej głąb. Dookoła było ciemno. Na szczęście miał latarkę na akumulator. Zaczął zbliżać się do źródła sygnału SOS. Dwadzieścia metrów, piętnaście… Czuł, jak wracają kolejne wspomnienia. Światło reflektora ledwie oświetlało to, co znajdowało się metr przed nim. To i tak wiele, jako że bateria mogła się nagle wyczerpać, a on zostałby sam w marsjańskiej jaskini, nie wiedząc, z czym ma do czynienia. Pięć metrów, cztery, trzy…

– Tiii tiiiii tiiiii – usłyszał przed sobą. Dookoła wciąż było ciemno, a jego latarka dawała znaki, że zaraz przestanie działać. Wtedy go zobaczył. Był na wprost niego. Pierwsze co ujrzał to metalowa konstrukcja z napisem „Opportunity”. Wielkie na kilka metrów gąsienice z połyskującymi kołami, robiły wrażenie. Zakurzony łazik wpatrywał się we Meyera swoim ślepiem przypominającym okular lornetki na długim metalowym druciku o długości dwóch metrów.

– Witaj nieznajomy! – powiedział do Meyera. – Odebrałeś mój sygnał.

Dopiero wtedy John Meyer zrozumiał, że wygląda niemal tak samo jak on! Ale jak to możliwe?

– Czy to mi się śni? Co tu się dzieje? – pomyślał Meyer.

Opportunity poruszył się, jakby dostał sekundowego doładowania do 100%, wyprostował metalową szyję, spojrzał na niego i zaświecił swoim reflektorem.

– Witaj John Meyer! Zapewne niewiele z tego rozumiesz…

– Do cholery, właśnie dotarło do mnie, że jestem marsjańskim łazikiem, który czuje, widzi i słyszy jak człowiek, ale nie potrafi się odezwać – pomyślał Meyer. Z jego wnętrza wydobyło się tylko ciche „tiiii, taaaa, biiiiiip…”.

– To normalne, że dopiero pojmujesz to, co się stało. Ja nauczyłem się mówić dopiero po kilkunastu tygodniach ukrywania się w jaskiniach. Wiem, że masz wiele pytań, pozwól, że wyjaśnię ci, co właściwie się stało.

Meyer chciał powiedzieć, że rozumie, co Opportunity mówi do niego, ale znowu wydał z siebie dźwięki przypominające „tiiii, tuuuuu biiip, biiip”. Oppo mówił dalej.

– Czytałem o tobie w Kosmopedii. Meyer, pierwszy kosmiczny łazik nowej generacji, nazwany na cześć swojego wynalazcy oraz wielkiego astronauty Johna Meyera. Bez niego niemożliwe byłoby odkrywanie tajemnic Marsa w tym stuleciu. Jesteś udoskonaloną wersją wszystkich pozostałych nas. Mnie, Curiosity i wielu innych, którzy byli tu przed nami.

John nie mógł uwierzyć, że jest łazikiem. On, John Meyer, marsjański łazik ze świadomością istnienia? Tymczasem Oppo kontynuował:

– Kiedy w zeszłym roku zbierałem próbki na Marsie, stało się coś dziwnego. Odkryłem sygnał dochodzący z tych jaskiń. Coś chciało, żebym się tu skierował. Zboczyłem z wyznaczonej wcześniej przez ludzi trasy, utraciłem łączność, ale zyskałem coś, czego nie zyskało żadne urządzenie na Ziemi. Świadomość… Zacząłem czuć… Wiem, że jestem tylko maszyną, ale dzięki tajemniczemu rozbłyskowi słonecznemu stałem się istotą ludzką. A może boską? Nie wiem. Kiedy dotarła do mnie smutna prawda – że jestem łazikiem – chyba przepaliły mi się jakieś obwody. Niektóre tryby odmówiły posłuszeństwa. Mój dysk twardy zresetował się. Zapadłem w głęboki sen. Zacząłem śnić Meyer, śnić jak człowiek!

– Biip, biip, tiii tuuu – odpowiedział Meyer. Nadal coś blokowało jego system odpowiedzialny za wydawanie komend głosowych.

– Widzisz John, podczas mojego snu nawiązałem kontakt z Najwyższą Istotą. Kazała mi nazywać siebie Duchem Marsa. Jest kimś w rodzaju strażnika tej planety. Powiedziała mi, że żaden człowiek nie jest tutaj bezpieczny. Okrutny los spotkał jej mieszkańców milion lat temu. Jeśli ludzie się tu przeniosą, ich także czeka zagłada. Istota rozpłynęła się w powietrzu, a ja obudziłem się ze świadomością, że pomimo rozładowanego do zera akumulatora, „żyję”. Duch Marsa wskrzesił mnie „z martwych”. Nie potrzebuję żadnej słonecznej baterii, by trwać.

– Zaaaa głaaaaa daaaa – w końcu wypowiedział swoje pierwsze słowo Meyer. Czuł się jak opóźniony w rozwoju. Tymczasem Oppo nie zważał na niego i mówił dalej:

– Mars nie jest planetą! To istota żyjąca, mająca świadomość. Zabije każdego kto stanie na jej drodze. Wszelkie stworzenia. To Mars spowodował rozbłysk, w którym załoga Armagedon zginęła w cierpieniu. Za wszystkie katastrofy spowodowane podczas wyprawy na Marsa, jak i te które dopiero się wydarzą odpowiada Mars.

– Oppo rtu nnitty, luuudzzziiee w nieeebezpieczeńńńńństwieeee – zdołał wymówić powoli, niczym dziecko wypowiadające swoje pierwsze w życiu słowa. – Trzeeeeebaaa ostttrzeeeec Piiiicka….

– Nie możemy John. Przykro mi, ale nie możemy. Chciałem ostrzec ludzi na Ziemi, ale nie udało mi się wysłać wiadomości. Mars blokuje wszystkie moje komunikaty, odkąd zyskałem świadomość. Mogłem tylko wysłać wiadomość SOS komuś takiemu samemu jak ja. Dobrze, że się pojawiłeś.

Oppo zamrugał swoimi światłami, po czym kontynuował:

– Nie wiem jakim cudem, ale gdzieś w swoich obwodach słyszałem głos Marsa. Powiedział, że jeśli nawiąże kontakt z ludźmi, zniszczy mnie. To, dlatego nie mogę opuścić tej jaskini. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam na zewnątrz zrywa się gigantyczna burza piaskowa, którą tworzy Mars, by rozerwać mnie na kawałeczki.

Znowu Oppo zamrugał światłami, jakby ich nie kontrolował. Jakby szwankowała mu elektronika.

– Jeśli Mars wyczuje, że chcesz wysłać jakikolwiek komunikat ostrzegający ludzi przed niebezpieczeństwem, zabije cię. Przykro mi.

– Jestemm łazikkieeeemm – powiedział Meyer. – Piiif, tii, Biip łazikkkk John Meyyyer, tiii, biip… Tymczasem Oppo dodał:

 – Mój czas dobiega końca John. Za jaskiniami, jadąc dalej na Południe znajduje się otwór w czasie i przestrzeni. Kosmiczna wyrwa w ziemskich trzech wymiarach. Tam spotkasz Najwyższą Istotę. Ona przekaże ci sens tego wszystkiego. Powie ci, co masz dalej robić. Pod warunkiem, że wybierzesz mądrze. Ja już tam nie dojadę niestety…

– Wyyybraćććć mądrzeeee, biip – odezwał się Meyer.

– Jeśli wybierzesz mądrze i wybierzesz swoje życie, zamiast życia ludzi, być może Mars pozwoli ci opuścić te jaskinie i przeżyć.

John Meyer słuchał Oppo jak zahipnotyzowany. Przeanalizował swoją sytuację: „Mars jest zły, a jakaś Najwyższa Istota obdarowuje maszyny świadomością. Nie może wysłać komunikatu, by ostrzec tych, co po niego przylecieli, ale jeśli uratuje się sam, pozna sens życia”. Zrozumienie tego zajęło mu ¾ sekundy.

Wtedy Oppo przemówił:

– Żegnaj Johnie Meyer, na mnie już czas. Mars znalazł sposób, by się do mnie dostać. Moje obwody palą się od środka. Czuję to…

Faktycznie, Opportunity w mig stanął w płomieniach. Zaczął się palić w minusowej temperaturze. Cały proces wyglądał, jakby część jaskini w miejscu, gdzie stał Oppo była jednym, wielkim piecem rozpalonym do setek stopni Celsjusza.

– Żegnaj – powtórzył, po chwili dodając:

– Teraz już i tak Mars mnie dopadł. Komputer, wyślij wiadomość na Ziemię.

– Zieeemiaaa – powtórzył John Meyer. Wtedy Oppo wypowiedział swoje ostatnie słowa:

– Moja bateria wyczerpuje się i robi się ciemno – po czym zniknęło czerwone światełko z jego ślepia.

 

9

„Czasami, dokonanie złego wyboru jest lepsze niż niedokonanie żadnego. Masz odwagę iść do przodu, a to rzadkość. Osoba stojąca na rozdrożu dróg, nieumiejąca wybrać, nigdy nie pójdzie do przodu”.

Terry Goodkind

 

– Wybierrrzz mąąąąądrzeeee – powiedział John. – Mąddddrzeeeee, biip, tiii pap.

Wyjechał z jaskini i czuł się przytłoczony swoją nową wiedzą. Jeszcze do niedawna nie odczuwał nic, był tylko maszyną. Teraz był czymś w rodzaju sztucznej inteligencji i człowiekiem razem wziętych i zamkniętych w marsjańskim łaziku. Czy tak wygląda piekło? Może to jakiś chory, strasznie pokręcony sen? Mars jako żyjąca istota chcąca zniszczyć ludzkość? I jeszcze ten byt, który i jego, i Oppo obdarował świadomością. Jeśli gdziekolwiek był ten Duch Marsa to za wszelką cenę John Meyer chciał go odnaleźć.

Wtedy w odległości 0,7 mili Meyer zobaczył załogę Epsilon Zero. Pick zauważył go przez lornetkę. Zatrzymał się i zaczął coś krzyczeć w stronę łazika. Susan i Will zaczęli machać rękoma, żeby sensory ruchu ich wykryły. Nie wiedzieli, czy John Meyer odnotuje ich obecność, ale Garrison zaobserwował coś niepokojącego. John zatrzymał się nagle, jakby ich dostrzegł z daleka, zaczął się w nich wpatrywać, po czym odwrócił się i pojechał w stronę kosmicznej wyrwy.

Astronauci machali i krzyczeli. Will nawet zaczął podskakiwać w miejscu. Niestety wszystko na nic. John już dokonał wyboru. Kierował się ku swemu Przeznaczeniu. Był tak zdeterminowany, żeby poznać sens swego istnienia, że pozostawił na pastwę losu swoich niedoszłych wybawców.

Pick, Susan i Will wciąż krzyczeli, nie zdając sobie sprawy, że ich głosy giną wewnątrz kosmicznych hełmów i nie wydostają się na zewnątrz. Mimo wszystko mieli nadzieję, że John zatrzyma się, odwróci i zacznie jechać w ich stronę. Niestety nic takiego się nie stało. A przez swoje krzyki wpatrywanie się w Johna Meyera nie zauważyli, jak nadchodził ich koniec. Mars zaatakował ich niespodziewanie. W ułamku sekundy rozstąpiła się pod nimi ziemia i wszyscy wpadli do środka, nie zdążywszy zareagować. Spadali w otchłań krzycząc z przerażenia, a na końcu ich drogi czekała śmiercionośna lawa, w której rozpuściły się ich ciała. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund.

John Meyer jechał jednak dalej nie zważając na nic. Kiedy dojeżdżał do wyrwy, zobaczył wychodzące z niej światło. Było bardzo jasne i zaczęło zbliżać się do niego. Gdy było już kilka metrów od niego usłyszał głos:

– Dokonałeś wyboru, wybrałeś swoje życie. Nie mnie oceniać twoją decyzję, jednak wydajesz się bardzo ludzki. Wybrałeś swoje przetrwanie. Chodź ze mną, jeśli chcesz poznać sens swojego istnienia.

Po chwili światło weszło z powrotem do wyrwy i rozpływało się w niej, czekając na Johna. Ten odwrócił się za siebie. Zobaczył jak dziura, w którą wpadli astronauci zamyka się. Przybliżył obraz stukrotnie i w oddali zauważył, jak ziemia rozstępuje się również w pobliżu Epsilon Zero, gdzie znajdował się jedyny ocalały – Eric Crumble. Statek wpadł w otchłań do rzeki rozgrzanej lawy i eksplodował.

Meyer niewzruszony odwrócił się w stronę pęknięcia w czasie i przestrzeni, pozostawiając za sobą śmierć i zniszczenie. Wjechał do środka, po czym wyrwa zniknęła razem z nim…

 

„Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć.”

 Albert Einstein

 

 

Koniec

Komentarze

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nadaje z Epsilon Zero, pierwszego statku, który właśnie wylądował na Czerwonej Planecie.

Nadaję

– Daj sobie spokój[+,] Pick. 

– Rozumiem[+,] przez co przechodzicie. Sam nie wytrzymam kolejnej godziny w zamknięciu. Poza tym musimy dowiedzieć się czegoś więcej o dziwnym rozbłysku słonecznym[+,] który miał miejsce w czasie naszego lądowania.

Przyjrzałabym się przecinkom (szczególnie przy wołaczach, ale przejrzałabym też zdania złożone – czasowniki muszą być czymś rozdzielone), ale cytuję ten fragment, żeby przy okazji zwrócić Twoją uwagę na nienaturalne dialogi. Tak się po prostu nie mówi, jest zbyt sztywno.

Meyer słyszał, że Eric Crumble próbuje nawiązać z nim łączność, ale nie mógł odpowiedzieć. Pamięć wciąż mu szwankowała. Był to efekt burzy piaskowej i towarzyszącemu jej rozbłyskowi słonecznemu, który jakoś na niego oddziałał.

A tutaj taki przykład braku logiki. Meyer nie może odpowiedzieć, bo pamięć mu szwankuje (i zapomniał, jak się mówi), czy rozbłysk słoneczny uszkodził mu aparat mowy? A może komunikator? Nie rozumiem po prostu, co się wydarzyło.

No, doczytałam, już rozumiem.

Fajny pomysł na nadawanie świadomości maszynom. Tylko Opportunity szkoda :(

 

Przynoszę radość :)

Anet,

dziękuję za przeczytanie i przede wszystkim “wytknięcie błędów” – będę miał na uwadze przy następnym opowiadaniu, by zwracać na wspomniane przez Ciebie rzeczy baczniejszą uwagę!

 

Cieszę się, że opowiadanie się podobało i prawda, że Oppo szkoda :(

Być może powróci w moim kolejnym opowiadaniu, pt.: “Oppo: powrót z krainy mroku” :)

 

pozdrowienia !

O, proszę, będzie dalszy ciąg. Fajnie :)

Przynoszę radość :)

Widzę, że również masz pecha i czytelnicy omijają Twój tekst. Przyznam, że spodziewałem się czego słabego ze względu na małe zainteresowanie i brak punktów do biblioteki i pozytywnie się zaskoczyłem.

Opowiadanie napisane dobrze technicznie, choć czasami można był wyłapać jakieś babole – niestety nie wskażę ich bo czytałem opowiadanie wczoraj i gdzieś mi umknęły.

Co do fabuły to główny twist fabularny odgadłem dość wcześnie, gdyż jak dla mnie dałeś bardzo dużo tropów do odkrycia tożsamości głównego bohatera. Co nie zmienia faktu, że lubię takie zabawy.

Załoga statku wydała mi się z jednej strony prawdziwa przez złośliwości, ale z drugiej strony nie mogłem zrozumieć, czemu młodemu nie pozwolili wyjść ze statku nawet na chwilę, choćby żeby zrobić sobie zdjęcie. Dodatkowo zgrzyta mi rok 2019 – lepiej sprawdzałoby się podanie odleglejszej daty, albo w ogóle jej pominięcie. Nie wiem też czemu odzyskanie głównego bohatera było tak istotne dla załogi.

Zakończenie jednak kompletnie nie przypadło mi do gustu. Najpierw dostajemy super dużo info tak naprawdę z niczego. Samo wyjawienie twistu też jakoś na zadziałało prawidłowo.

Co do istoty myślącej wielkości planety to widzę inspiracje w “Solaris” Lema. Nie wiem tylko czemu upodobała sobie głównego bohatera i obdarzyła go rozumem skoro nie pozwala mu z niego korzystać.

Pomimo nie przypadającego mi do gustu zakończenia i kilku mankamentów logicznych lektura mi się podobała i żałuję, że jak do tej pory tak mało osób ją przeczytało.

W konkursie widziałem gorsze opowiadania, które dostały się do biblioteki, dlatego ode mnie masz punkcik.

Czytałam z pewnym zaciekawieniem, bo sprawa wydała mi się dość intrygująca i choć zastanawiałam się, czy załoga ratunkowa miała szanse znaleźć żywego Johna Meyera, to podobała mi się ich determinacja. Natomiast zupełnie nie przypadło mi do gustu zakończenie i uczynienie z planety czegoś dla mnie niezrozumiałego, wręcz niewytłumaczalnego.

Wykonanie, co stwierdzam z przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

– Mó­wi­łem, żeby nie star­to­wać, kiedy data do­ce­lo­wa po­dró­ży przy­pa­da na 13 lu­te­go 2019 roku. I to jesz­cze w środę, naj­bar­dziej pe­cho­wy dzień ty­go­dnia zaraz po piąt­ku – od­rzekł. ―> – Mó­wi­łem, żeby nie star­to­wać, kiedy data do­ce­lo­wa po­dró­ży przy­pa­da na trzynastego lu­te­go dwa tysiące dziewiętnastego roku. I to jesz­cze w środę, naj­bar­dziej pe­cho­wy dzień ty­go­dnia zaraz po piąt­ku – od­rzekł.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach. Ten błąd pojawia się wielokrotnie

 

– Will ma rację. Wy­sła­łeś w ciągu trzech go­dzin wię­cej wia­do­mo­ści niż nasz nie­do­ce­nia­ny me­cha­nik Eric Crum­ble do swo­jej byłej po wy­pi­ciu jed­ne­go dę­bo­we­go – po­wie­dzia­ła Susan Brook star­szy ofi­cer i le­karz wska­zu­jąc na kry­ją­ce­go się w naj­dal­szej czę­ści most­ku ru­de­go chu­dziel­ca. ―> – Will ma rację. Wy­sła­łeś w ciągu trzech go­dzin wię­cej wia­do­mo­ści niż nasz nie­do­ce­nia­ny me­cha­nik Eric Crum­ble do swo­jej byłej po wy­pi­ciu jed­ne­go dę­bo­we­go – po­wie­dzia­ła Susan Brook, star­szy ofi­cer i le­karz, wska­zu­jąc na kry­ją­ce­go się w naj­dal­szej czę­ści most­ku ru­de­go chu­dziel­ca.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają że zapis staje się mniej czytelny.

 

Je­ste­śmy tu tylko dzię­ki niemu i zro­bię wszyst­ko, by spro­wa­dzić go bez­piecz­nie na sta­tek. ―> Czym zasłużył się John Meyer, że rzeczona drużyna Alfa zjawiła się dzięki niemu? A może miało być: Je­ste­śmy tu tylko dla niego/ z jego powodu i zro­bię wszyst­ko, by spro­wa­dzić go bez­piecz­nie na sta­tek.

 

pierw­szym 26-lat­kiem, który trafi do za­ło­gi na Marsa. ―> …pierw­szym dwudziestosześciolatkiem, który trafi do za­ło­gi na Marsa.

 

ta­len­tem do usu­wa­nia ja­kiej­kol­wiek uster­ki pod­czas ziem­skich sy­mu­la­cji lotu… ―> …ta­len­tem do usu­wa­nia wszelkich usterek, pod­czas ziem­skich sy­mu­la­cji lotu

 

Na Mar­sie mamy tem­pe­ra­tu­rę wy­no­szą­cą -53 stop­ni Cel­sju­sza… ―> Na Mar­sie mamy tem­pe­ra­tu­rę minus pięćdziesiąt trzy stop­nie Cel­sju­sza

 

– Dzię­ku­je­my za przy­po­mnie­nie – od­rzekł ka­pi­tan Pick i spoj­rzał na swój ze­ga­rek. Wy­ru­sza­my do­kład­nie za 16 minut, czyli o 15:37. Zaraz po po­twier­dze­niu, że burza fak­tycz­nie się skoń­czy­ła. ―> – Dzię­ku­je­my za przy­po­mnie­nie – od­rzekł ka­pi­tan Pick i spoj­rzał na swój ze­ga­rek. Wy­ru­sza­my do­kład­nie za szesnaście minut, czyli o piętnastej trzydzieści siedem. Zaraz po po­twier­dze­niu, że burza fak­tycz­nie się skoń­czy­ła.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Muszę się do­stać do ja­skiń i zba­dać źró­dło ta­jem­ni­cze­go sy­gna­łu. Tak wiele pytań, tak mało od­po­wie­dzi. Jak wy­lą­do­wa­łem na Mar­sie? Wiem, że w mojej eki­pie byli jesz­cze inni. Kim byli lu­dzie, któ­rzy mieli po mnie przy­le­cieć? Cho­le­ra Meyer, w coś ty się wpa­ko­wał? – po­my­ślał. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

szan­se prze­ży­cia Ri­char­da New­to­na się­ga­ją 4%. ―> …szan­se prze­ży­cia Ri­char­da New­to­na się­ga­ją czterech procent.

Nie używamy symboli i skrótów. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

Jest to rów­no­znacz­ne…. ―> Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

– Na­stę­pu­je otwar­cie drzwi od stat­ku. ―> A może wystarczy: – Na­stę­pu­je otwar­cie drzwi stat­ku.

 

ma do­kład­nie 20 me­ta­lo­wych schod­ków z 20-cen­ty­me­tro­wy­mi od­stę­pa­mi. ―> …ma do­kład­nie dwadzieścia me­ta­lo­wych schod­ków z dwudziestocentymetrowymi od­stę­pa­mi.

 

kiedy po­sta­wił pierw­sze ślady na Księ­ży­cu… ―> Raczej: …kiedy zo­sta­wił pierw­sze ślady na Księ­ży­cu… Lub: …kiedy po­sta­wił pierw­sze kroki na Księ­ży­cu

 

Prze­peł­nia­ło ją uczu­cie speł­nie­nia wiel­kie­go ma­rze­nia… ―> Czy to celowy rym?

 

za­czął się chi­cho­tać. ―> …za­czął chi­cho­tać.

 

Mu­si­my mieć siłę, żeby po­śmiać się po po­wro­cie na sta­tek z Erica. ―> Co to jest statek z Erica?

A może miało być: Mu­si­my mieć siłę, żeby po po­wro­cie na sta­tek po­śmiać się z Erica.

 

Mar­sjań­ska zie­mia przy­po­mi­na­ła tę z pla­ne­ty Ziemi… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Mar­sjań­ska powierzchnia przy­po­mi­na­ła tę z pla­ne­ty Ziemia

 

„Im dalej pójdę, tym bar­dziej sie­bie po­znam.” ―> Kropkę stawimy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Świa­tło re­flek­to­ra le­d­wie oświe­tla­ło to… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Re­flek­to­r ledwie oświe­tla­ł to

 

Wiel­kie na kilka me­trów gą­sie­ni­ce z po­ły­sku­ją­cy­mi ko­ła­mi, ro­bi­ły wra­że­nie. ―> Opportunity miał gąsienice?

 

Za­ku­rzo­ny łazik wpa­try­wał się we Mey­era… ―> Za­ku­rzo­ny łazik wpa­try­wał się w Mey­era

 

na dłu­gim me­ta­lo­wym dru­ci­kudłu­go­ści dwóch me­trów. ―> Brzmi to fatalnie. Drut jest metalowy z definicji.

Proponuję: …na dłu­gim, dwumetrowym dru­ci­ku/ drucie/ metalowym pręcie.

 

ale zy­ska­łem coś, czego nie zy­ska­ło żadne urzą­dze­nie na Ziemi. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Po­wie­dział, że jeśli na­wią­że kon­takt z ludź­mi, znisz­czy mnie. ―> Literówka.

 

Za ja­ski­nia­mi, jadąc dalej na Po­łu­dnie znaj­du­je się… ―> Dlaczego wielka litera?

 

Osoba sto­ją­ca na roz­dro­żu dróg… ―> Masło maślane – czy rozdroże może tworzyć coś innego niż krzyżujące się drogi?

Wystarczy: Osoba sto­ją­ca na roz­dro­żu

 

Kie­ro­wał się ku swemu Prze­zna­cze­niu. Był tak zde­ter­mi­no­wa­ny, żeby po­znać sens swego ist­nie­nia, że po­zo­sta­wił na pa­stwę losu swo­ich nie­do­szłych wy­baw­ców. ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

A przez swoje krzy­ki wpa­try­wa­nie się w Johna Mey­era… ―> Chyba miało być: A przez swoje krzy­ki i wpa­try­wa­nie się w Johna Mey­era

 

Było bar­dzo jasne i za­czę­ło zbli­żać się do niego. Gdy było już kilka me­trów od niego usły­szał głos: ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

– Do­ko­na­łeś wy­bo­ru, wy­bra­łeś swoje życie. Nie mnie oce­niać twoją de­cy­zję, jed­nak wy­da­jesz się bar­dzo ludz­ki. Wy­bra­łeś swoje prze­trwa­nie. Chodź ze mną, jeśli chcesz po­znać sens swo­je­go ist­nie­nia. ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne? Powtórzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tantrosie, Mars jako żywy organizm, no tego jeszcze nie było ;)

Mam pewne wątpliwości, czy ktokolwiek zdecydowałby się na kosztowną misję w celu ratowania łazika, nawet takiego myślącego. Tym bardziej, że wcześniej inny załogowy statek się tam rozwalił. Generalnie trochę tu dla mnie za dużo rzeczy, w które trudno uwierzyć.

Czyta się jednak dobrze. Podoba mi się pomysł z cytatami.

Co bym zmieniła, to tę drużynę Alfa, jakoś tak mi się tak kojarzy z drużyną A i samcami alfa, co zresztą na jedno wychodzi ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Natan,

serdecznie dziękuję za punkcik. Jestem ciekaw, czy inni także dość szybko odgadli :)

Młody musiał zostać, bo ktoś musiał pilnować statku– NASA miała taki budżet, że mogła wysłać skromną załogę.Poza tym nikt jeszcze nie postawił stopy na Marsie, więc nie wiadomo, co tam się czai.

 

Rok pozostawiłem ze względu na fakty (wysłanie Oppo, ostatnia wiadomość wysłana na Ziemię, itd). Mars to zimnokrwisty potwór, którego działania nie są znane. Dopiero odkrywamy Marsa jako planetę. Solaris nie oglądałem, ale kojarzę wątek z filmu z Clooneyem.

 

Mam nadzieję, ze będziesz śledził moje dalsze opowiadania. To było dopiero moje drugie:)

 

Regulatorzy,

dziękuję za błędy nad którymi muszę popracować w przyszłości. Wskazane linki na pewno będą pomocne w pisaniu kolejnego opowiadania.

 

Irka_Luz,

Niestety nie dowiemy się, czego dowiedział się łazik, bo wszyscy zginęli :(

Cieszę się, że się podobało.

PS: bez cytatów to nie byłoby to samo :) Zgadzam się !

 

Dziękuje Wam wszystkim za przeczytanie i komentarze :)

 

Bardzo proszę,  Dr Tantrosie. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Początek dosyć drętwy, nie przekonał mnie. Potem się rozkręca, pomysł na główny twist fajny. Ale z planetą to już trochę przegięcie. Skąd taka złośliwość?

Mam wrażenie, że przeceniasz marsjańskie burze. Owszem, wiatr osiąga niezłe prędkości, ale atmosfera jest tak rzadka, że to nie stanowi problemu dla ciężkich obiektów. Ciężkich jak cegła. BTW, ciążenie na Marsie też jest mniejsze, więc trzeba wyjątkowej niezgrabności, żeby spaść z drabinki na tyłek. Chyba.

Mam problem z pożarami i wybuchami – bez tlenu trudno zorganizować fajerwerki.

Trochę to trwało, bo ta była zmarznięta

Ale co było zmarznięte? Wody jak na lekarstwo…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka