- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - PIES SZEWCA

PIES SZEWCA

Oceny

PIES SZEWCA

CZĘŚĆ PIERWSZA: ŚCIEŻKA

 

Bruno jak co dzień w swoim warsztacie stał przy dużym, drewnianym stole. Wbijał gwózdki do podeszwy, która łączyła się z naderwaną częścią zamszowego buta. W miasteczku nie przynoszono bowiem nigdy do naprawy obuwia skórzanego. Zawsze był to albo korek, guma lub właśnie zamsz. Dlaczego? Bo nikt nie robił butów skórzanych tak jak Bruno. Jeśli tylko ktoś ośmielił się (jak na przykład stary Franek swoim synom) kupić lub, co gorzej jeszcze -uszyć, coś podobnego, rzeczy te zasługujące jedynie w ustach Bruna na soczyste słowo „ścierwo“, nie przetrwały nigdy jednego sezonu. Nie ma się więc o co spierać i z resztą nikt od lat nie próbuje, z faktem, iż jedynym fachowcem szanowanym w dziedzinie obuwia jest tutaj Bruno Schuster. Ponoć nazwisko jego znaczy dokładnie to, kim jest, ale ludziom nie chce się wierzyć i nigdy nie będzie chciało, że los może trafić w sam środek tarczy. Przecież nikt tak nie umie. Pewnie biedny Bruno sam kiedyś stwierdził nie mając na siebie żadnego racjonalnego pomysłu, że skorzysta z danej mu od urodzenia podpowiedzi. To straszne jak szybko i bezpretensjonalnie można dopasować się do własnego mienia jak już się nie wie kim się jest. Pomarszczona i pełna przebarwień twarz Bruna zawsze była dziwacznie wykrzywiona i chyba jedynie mały Szczepiński widział raz jedyny oczy szewca szeroko otwarte. A przynajmniej tak sądzi, opowiadając historię tego zdarzenia w każde lato nad rybim jeziorem przy jednym z komarzystych wieczorów.

 

A więc Bruno stoi w warsztacie i przybija z precyzją jedną część do drugiej. Nie musi już odgarniać z czoła długich siwych włosów, przytwierdzonych teraz do jego czaszki gorącym potem. Stary Franek w okularach obiera na ganku domu ogórki trzymając stopy na miękkiej, zielonej trawie ogródka i nucąc coś pod nosem. A mały Szczepiński w otoczeniu kilku dzieciaków z sąsiedztwa po raz kolejny opowiada swoją straszną historię, trzymając patyk ze skwierczącą kiełbaską nad płomieniami ogniska.

 

– No i wiecie jak tam wygląda, co nie? Zawsze jest ciemno a ten Schuscher ma tylko tę małą lampkę na stoliku, co nie?

– Schuster debilu! – z zadowoloną miną wypomniała mu zębata Eliza.

– No mówię, nie?

– Przecież nawet ciemno nie jest, to co zaczynasz to opowiadać teraz? Poczekajmy aż się ściemni, będzie fajniej. – powiedział Cichy opierając głowę na kolanach i patrząc kontrolnie na ewentualne poparcie zębatej Elizy.

 

Dziewczyna jednak nie zareagowała kompletnie, wyglądając na zamyśloną. Po chwili odparła, patrząc wciąż w ogień:

 

– On tam ma zawsze ciemno, no. Wiem, bo wczoraj byłam z lakierkami Szosi.

– No mówię, nie?– odezwał się podekscytowany Szczepiński sprawdzając stan swojej kiełbasy. Cichy przewrócił na to oczami.

 

– Po co? Przecież dopiero co je dostała. I jaki był? Gadał coś?– zagadał Cichy.

– Eee, on nigdy nic nie gada. Za to wtedy! Wchodzę, bo poszedłem odebrać te robocze dla ojca, no nie? – kontynuuje Szczepiński.

– Dobra Oszczep, daruj se stary. Słyszeliśmy to już tyle razy. Dzieciak byłeś to ci się wszystko pomieszało i sam se dopowiadasz. A tak się składa, że mamy czas teraźniejszy i pytałem się o coś Zębatej jakbyś nie słyszał.– odpowiedział w narastającym gniewie Cichy, którego sposób wypowiadania się zawsze był raczej donośny.

 

– Nie no urwała jej się ta…– Eliza urwała wypowiedź błądząc wzrokiem po kaczce dziobiącej bułkę przy drzewie.

– No nie wiem jak to się nazywa.– odparła po chwili.

– Po prostu ktoś musiał iść tam z tymi butami wczoraj i na mnie padło. Jak zwykle jak trzeba coś załatwiać! – dodała, patrząc już na chłopaków.

 

– Dobraaaa…– odezwał się Oszczep patrząc na Cichego.

– Co?! – wybuchła uniesiona Zębata.

– No nic…umówiliśmy się, że nie będziemy go już więcej sprawdzać, bo się dowie, że węszymy i w sumie nic z tego, ale no nie wiem jak wy, ja się typa trochę boję. – powiedział Cichy wstając z pieńka przy ognisku.

– No ba, stary! – odparł z aprobatą i ulgą w głosie Szczepiński.

– Hejejejej! STOP. Co tu się do cholery dzieje? – rzuciła się Zębata.

– Nic się nie dzieje. A co się ma dziać, no nie? – odpowiedział z uśmiechem Oszczep.

– Też byliście go sprawdzać, co? Ha! Wiedziałam! – krzyknęła triumfalnie Eliza.

– TEŻ?? – obronnie zaakcentował Szczepiński.

– Dobra koniec ściemy. Wszyscy mówią prawdę, bo się nie połapiemy zaraz w niczym. – stanowczo uciął Cichy.

 

Cała trójka usiadła na swoich poprzednich miejscach. Szczepiński zaczął kurczowo trzymać się ściskanego w dłoni patyka jakby to miało uchronić go przed przyznaniem się do jeszcze jednego sekretu, który chował w sobie przed przyjaciółmi od tygodnia. Teraz patrząc na poważny wyraz twarzy Cichego, wiedział, że nie będzie miał już wyjścia.

 

– Zębata. – zarządził Cichy.

– Nie wiem czemu pierwsza, ale dobra. W sumie to nie mam nic do powiedzenia, bo poszłam tam pod pretekstem spytania się o zamówienie skórzanych, ale go nie było akurat. Był za to ten jego pies. I jedyne co mogę powiedzieć, to to, że on wygląda coraz gorzej chłopaki, mówię wam.

Dziewczynie rozjaśniły się oczy i podekscytowany ton rozpromienił jej piegowate policzki.

– Leżał tam i miał całe oczy czerwone, ale co dziwne, był przywiązany łańcuchem. Zawsze wolno biegał odkąd pamiętam. No a od tej afery z Melą to z kagańcem takim dziwnym. Ale jak można psa pod łańcuchem trzymać w ogóle?!

– Dobra nie ważne z tym psem! – uniósł się nagle Oszczep.

– No to co masz?– Eliza obejrzała się szybko za siebie do tyłu i skupiła wzrok na rozemocjonowanym koledze.

– W sumie to wam nie mówiłem jeszcze… Sory stary, ale serio to jest gruba sprawa i czekałem na moment właściwy, no nie?. – popatrzył smutnym wzrokiem na Cichego.

– No nie! Nawijaj. – odparł sarkastycznie zniecierpliwiony przyjaciel.

– No to myśmy szli raz za nim z Cichym jak szedł do lasu. Tylko, że on szedł do leśniczego, więc lipa. Bo tam alarm jest to się nawet podejść bliżej nie da. No ale to nic. Bo ja go widziałem raz jak…

Chłopak obrócił się szybko za siebie i po energicznym przeskanowaniu otoczenia zaczął kontynuować :

– Szedł do lasu też, no nie? I on niósł ze sobą taki worek jakiś stary. I ja już coś przeczuwałem, bo capiło z niego tak samo jak spod tej rudery żuli na ścieżce.

– Co? Co to ma do tego niby?! Oszczep jak znowu zaczynasz te swoje głupie gadki to pożałujesz tego dzisiaj, daje słowo.– kręcąc głową, wtrąciła się Zębata.

– No serio mówię, no nie?! Tak to bym tego nie ukrywał przed wami tyle, bo musiałem sprawdzić na własne oczy czy mi się nie roi. No i kurde on szedł z tym workiem ochydnym mówię wam z ręką na sercu – tutaj chwycił się jedną ręką w okolicach klatki piersiowej – że no na własne oczy widziałem jak idzie na ścieżkę, no nie?!

Pozostała dwójka popatrzyła na siebie z porozumiewawczym lękiem.

– No i ja za nim i jakie szczęście miałem, że mnie nie widział. I on wszedł do tej szopy mówię wam i po jakimś czasie, bo trochę tam siedziałem za dębem, no nie? On wychodzi z tym workiem tylko, że zwiniętym w ręce już bez niczego, no nie? I wraca. To ja czekam dalej, no nie? I potem następnego dnia, bo już ciemno się robiło to bym nie miał jak wrócić, nie, poszedłem znowu na ścieżkę, tylko sam byłem. I wchodzę do szopy i capi jak zwykle. No to szukam skąd to w sumie leci, bo musiał coś z tego worka wywalić, nie?

– No!!! – odezwali się równocześnie Cichy z Zębatą.

 

A w tym czasie niebo już całkiem pociemniało i stary Franek wnosił właśnie miskę z resztką mizerii do domu. Potknął się jeszcze tylko o taboret po tym jak pozdrowił ręką przechodzącego obok jego furtki szewca w podziurawionym i brudnym od pracy fartuchu oraz z dużym, starym workiem na plecach.

Koniec

Komentarze

Muszę Cię zmartwić, Anonimie.. Zamsz to skóra naturalna, pozbawiona warstwy licowej. Co do treści – zdziwiłam się wielce, gdy ujrzałam tag "horror", ponieważ go tu brak. Trudno przebrnąć przez dialogi. Rozumiem, iż jako że rozmówcy inteligencją nie grzeszą i są młodzi, ich kwestie nie powinny być błyskotliwe, ale.. Dobitnie potoczne również. Owy fragment zdradza niewiele, przez co nie da się wsiąknąć w historię. Pozdrowionka.

Strasznie pogmatwane masz w tekście, mieszają się tutaj czasy (przeszły z teraźniejszym), źle zapisane są dialogi, zresztą ich treść też mogłaby być podana w przystępniejszej formie. I podobnie jak przedmówcy nie dostrzegam dalszej części opowiadania. W tej, którą nam zaserwowałeś nie wyczuwam elementów grozy. Poniżej podaję przykłady zdań, którym przydałaby się modyfikacja.

 

W miasteczku nikt bowiem nigdy nie przynosił do naprawy obuwia skórzanego.

Bowiem w miasteczku nikt nie przynosił do naprawy obuwia skórzanego.

 

Zawsze był to albo korek, guma lub najczęściej ze wszystkich zamsz.

Zawsze był to korek, guma albo zamsz.

 

Dlaczego? Bo nikt nie robił butów skórzanych tak jak Bruno.

Nikt usunąć, bo pojawiło się dwa zdania wcześniej, a nie lubimy powtórzeń. I przerobiłbym to tak:

Dlaczego nie skórzane? Bo te zrobione przez Bruno nie wymagały żadnych napraw.

 

Tylko pytanie, dlaczego nie naprawiał butów skórzanych wykonanych przez innych fachowców? No chyba, że jako jedyny miał licencję na ich produkcję :) Ew mógł wykończyć konkurencję w produkowaniu skórzanych… Jednak z dalszej części tekstu wynika, że do Bruno mogły trafiać buty skórzane, a nawet powinny skoro określał je mianem „ścierwa”.

 

A więc Bruno stoi w warsztacie i przybija z precyzją jedną część do drugiej, nie musząc odgarniać z czoła długich siwych włosów, przytwierdzonych już do jego czaszki gorącym potem.

 

A więc Bruno stoi w warsztacie i z precyzją przybija jedną część do drugiej. Jest cały spocony, a siwe włosy lepią mu się do czoła.

 

Stary Franek w okularach obiera na ganku domu ogórki trzymając stopy na miękkiej, zielonej trawie ogródka i nucąc coś pod nosem.

 

Stary Franek siedzi na ganku ze stopami zanurzonymi w miękkiej, zielonej trawie. Obiera dokładnie ogórki, zerkając na nie przez okulary i nuci coś pod nosem.

 

 

Bardzo mi się spodobały takie akcenciki jak: oczy szewca szeroko otwarte (to mógłby być świetny tytuł) oraz komarzysty wieczór.

Cóż obawiam się, że próba nie jest udana. Sporo pracy jeszcze przed Tobą, drogi Anonimie. Już pierwszy akapit był trudny do przebrnięcia, pełen skomplikowanych zdań, nienajzręczniej skonstruowanych. Doceniam pomysł na gawędziarskie, jakby nawet z odrobiną poezji otwarcie, ale na takie ozdabianie stylu można sobie pozwolić, gdy jest się już szewskim mistrzem, nie ledwie czeladnikiem. A wydaje mi się, że na drogę kariery cechowej dopiero co wyruszyłeś. W takiej sytuacji najlepsza jest prostota – pisać solidnie i konkretnie, bez kwiatków, farfocli, piętrowo złożonych zdań, świecidełek, słowotrysków i skomplikowanych konstrukcyjnie wtrąceń. Najpierw trzewiki, potem Jada Passion Diamond. 

Później robi się nieco lepiej – dialogi stylizujesz na dziecięcy – potoczny i to jest w porządku, ale, pomijając już błędy, chyba za bardzo dążysz do "mówionej" naturalności ich języka, niestety to, co fajnie brzmi w ustach prawdziwego dzieciaka (i w głowie autora) niekoniecznie dobrze wygląda w zapisie. I odwrotnie. Dlatego wkradł się tam chaos; Oszczep i spółka mają coś niezwyklego do przekazania, ale przez większość sceny po prostu ględzą, dialog się dłuży a czytelnik nie może się doczekać, kiedy bohaterowie przejdą do sedna. Tu też warto byłoby uprościć – żeby udanie przełożyć na papier "naturalne", w dodatku jeszcze stylizowane rozmowy, trzeba mieć tęgie ucho do dialogów i nielichą wprawę. Której, z całym szacunkiem, jeszcze nie masz. 

Ostatecznie zresztą nikt do sedna nie przechodzi – scenka urywa się, gdy zaczynało być ciekawiej. 

Potencjał jakiś jest, skończony tekst mógłby być takim horrorkiem w gawędziarsko – nostalgicznym, sielsko – wiejskim stylu, a la Maciekzolnowski. Ale to jeszcze poza Twoim zasięgiem. Najpierw trzeba dużo trenować na prostych, niewymyślnych formalnie i nie przestylizowanych tekstach. 

Pozdrawiam! 

Nowa Fantastyka