- Opowiadanie: Serginho - Do ostatniego tchu (TRZYNASTU KOZIOROŻCÓW) (cz. 1)

Do ostatniego tchu (TRZYNASTU KOZIOROŻCÓW) (cz. 1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Do ostatniego tchu (TRZYNASTU KOZIOROŻCÓW) (cz. 1)

TRZYNASTU KOZIOROŻCÓW: DO OSTATNIEGO TCHU

 

Wiosna późno zawitała na ziemie Ajsenlandu, otulając całą okolicę błogim ciepłem. Promienie słońca skutecznie stopiły gruby kożuch śniegu okrywający krainę, dając mieszkańcom wytchnienie od wszechobecnego mrozu i białego puchu. Przyroda budziła się z zimowego snu; na gałęziach drzew zaczęły pojawiać się pierwsze liście, pośród poszycia leśnego przemykały zwierzęta. W koronach drzew śpiewały drozdy i dzwońce, zwiastując swym wesołym trelem, że długo oczekiwana wiosna zadomowiła się na dobre. Dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze.

 

Równo dwa miesiące minęły od wydarzeń w Boven, gdzie kapitan Abraham Grunwald stracił dwóch ludzi. Bitwa z wilkoludźmi została wygrana, jednak okupiona stratą doświadczonych rycerzy. Co prawda ze stolicy przysłano im posiłki, by uzupełnić regiment Grunwalda, jednak sam dowódca wiedział, że jeszcze sporo wody upłynie (dla niektórych wódy), nim dwaj nowi staną się częścią zespołu. Niektórzy z jego podkomendnych wciąż nie przyjmowali do siebie wiadomości o tym, że ktoś mógłby zastąpić Berktolda i Rascha, co stanowiło pewien problem. Andreas, wyznaczony przez dowódcę do neutralizowania napięcia w drużynie wobec dwóch Krewniaków próbował działać na tym polu, jednak nie wychodziło mu to tak, jak sobie początkowo założył. Gdy tylko zastępcy nie było w pobliżu, rola młodych rycerzy często sprowadzała się do oporządzania koni i bycia na każde zawołanie starszych rangą Koziorożców.

 

Wojsko rządziło się własnymi prawami i nawet w tej elitarnej jednostce nowi nie mieli taryfy ulgowej. Zasada była prosta: dostosujesz się i będziesz robił, co ci każą „zgredy”, albo twoje życie w drużynie zamieni się w piekło. Tobias i Ulrich, najłmłodsze nabytki oddziału nie zamierzali sprawdzać drugiej opcji, dlatego robili wszystko, co Valentin i reszta im nakazali. Kastor był w tym względzie oćwiczony dużo wcześniej, poza tym dał świadectwo odwagi w Boven, dlatego starsi rycerze traktowali go jak swojego, mimo młodego wieku. Grunwald zerknął na dwóch młodych Koziorożców – Tobias, młodszy od Ulricha o jakieś dwa lata, był dobrze zapowiadającym się rycerzem. Miał świetne wyniki w akademii, jednak z papierów wynikało, że wcześniej chciał zostać pisarzem. Do wojska wstąpił ponoć jedynie przez chore ambicje swego bogatego ojca, który chciał się pochwalić synem osiągającym sukcesy w armii. Był wysoki, dość atletycznie zbudowany i przystojny, jednak zamknięty w sobie. Cały czas marszczył brwi i wydawało się, jakby non stop nad czymś intensywnie rozmyślał. Abrahamowi czasami przypominał Kastora, który zachowywał się niemal tak samo, gdy trafił pod skrzydła Koziorożców. Ulrich natomiast, dwudziestoletni młodzian o pociągłej i ponurej twarzy okazał się nieco żywszy w obyciu i raz czy dwa zripostował jakąś uwagę Valentina bądź Konrada, przez co często miał dwa razy więcej zajęć niż spokojny Tobias. Szczupły blondyn trafił do akademii z ulicy, gdy jako czternastolatek został przyłapany przez legendę Czarnych Lwów – Heinza Volkera, na kradzieży jego rumaka. Dowódca postanowił dać młodej sierocie szansę, a teraz, ze względu na dobre wyniki, Ulrich został przeniesiony do Koziorożców, by nabył doświadczenia w terenie.

 

No i nabywał go, gdyż Rogata Kompania była w siodłach już od kilku dni, zatrzymując się jedynie na popasy i noclegi. W okolicach znów zrobiło się niebezpiecznie, więc Wielki Mistrz Gerlach podjął decyzję, że oddział Grunwalda będzie patrolować północno-zachodnie tereny prowincji. Chciał w ten sposób wlać w serca wieśniaków mieszkających w tamtych stronach poczucie bezpieczeństwa i nieco odwagi. Póki co było spokojnie, pomijając fakt rozbicia niewielkiej bandy banitów grasujących na trasie Ajsenholm – Hartfall dwie doby wcześniej. Dla zakutych w zbroje rycerzy to nawet nie była rozgrzewka, mimo że tamci nie zamierzali się poddać i zostali wycięci w pień bez żadnych strat ze strony opancerzonych wojów. Pomimo łatwej wygranej i wiszącego nad głowami rycerzy słońca, które przyjemnie ogrzewało ich ciała, nastroje w oddziale wciąż nie dopisywały.

Piaszczysty trakt, którym podróżowali wiódł zakosami między rozsianymi po obu stronach drogi sosnami budzącymi się z zimowego snu.

 

– Na bogów, ależ mnie suszy! – wychrypiał jadący w drugim rzędzie Valentin, oblizując wargi. – Musimy szybko znaleźć jakąś wioskę z gospodą.

– Albo najlepiej z całym browarem – mruknął Stromberg. Jeszcze jakiś czas temu reszta parsknęłaby śmiechem, teraz jednak nic takiego nie miało miejsca.

– Nie moja wina, że ta pogoda daje się tak we znaki.

– Masz wodę w bukłaku, możesz się napić, jak cię suszy – wtrącił się Andreas, jadący nieco z przodu.

– Pieprzę wodę! – warknął. – Piłeś to gówno? Przeszła już smakiem tej cielęcej skóry z bukłaka. Rzygać się od tego chce…

– A ty jak zwykle narzekasz – westchnął porucznik.

– Stwierdzam fakty. Mam ochotę na zimne piwo.

– To je sobie wyczaruj – rzucił Sola. – Każdy z nas ma tutaj na coś ochotę, ale jakoś nie rozprawia o tym co godzinę.

– Przecież nie rozprawiam co godzinę o piwie.

– Powinieneś siebie posłuchać, Valentin. Jak nie gadasz o alkoholu, to przy każdym popasie opowiadasz, jakiej to dziewki nie rżnąłeś w najlepszych zajazdach Ajsenholm – Sola westchnął, kończąc wywód.

Valentin obejrzał się za siebie, dostrzegając dwóch młodych Krewniaków. Przez chwilę zdawało mu się, że widzi wymalowane na ich twarzach kpiące uśmieszki, jednak mając przed sobą skupione oblicza Tobiasa i Ulricha stwierdził, że chyba miał zwidy.

– Przeklęte słońce… – mruknął do siebie, przetarł oczy dłonią i pogrążył się w ponurych rozmyślaniach.

 

W końcu wrócili obaj zwiadowcy, opowiadając o czymś Grunwaldowi na osobności. Kapitan wysłuchał ich, zastanawiał się chwilę, po czym gestem ręki nakazał drużynie jechać. Cztery końskie długości dalej, las urwał się, wychodząc na sporą polanę porośniętą ubitą trawą.

Gdy tylko na nią wjechali, dostrzegli nieopodal budynek, który okazał się być niewielką świątynią z szarego kamienia poświęconą Saturnowi, bogowi śmierci. Front budynku był bardzo charakterystyczny, dzięki przylegającej do niego wieży. Zbudowana na rzucie kwadratu strzelista tuba z pięcioma oknami, zamknięta była stromym, namiotowym hełmem. Korpus głównej nawy nakrywał dwuspadowy dach. Z budynku gdzieniegdzie odpadał tynk, a niektóre z ozdobnych gzymsów nad wejściem były wyszczerbione. Przyglądając się w milczeniu, mieli wrażenie, że świątynia trwała w tym stanie od wieków.

Tuż obok, po ich lewej stronie, znajdował się niewielki cmentarz. Zza niewysokiego muru wyglądało kilkanaście krzywych, nadgryzionych zębem czasu nagrobków porośniętych pnączami roślin i chwastami.

– Pięknie. Ostatnio się dość cmentarza naoglądałem i teraz co? Znowu cmentarz… – stwierdził ironicznie Valentin. – Chce się ktoś pomodlić za dusze zmarłych? Mam nadzieję, że chociaż znajdzie się dla mnie trochę wina mszalnego na tym zadupiu…

Grunwald spojrzał ostro na swego podkomendnego, jednak bez słowa uderzył konia piętami i wybił się w przód.

 

Zbliżyli się, dostrzegając, że jedno z ciężkich skrzydeł drzwi jest lekko uchylone. Rycerze zastygli niczym posągi na swych wierzchowcach, gdy kapitan udał się wraz z Kasparem i Schaefferem pod główne wrota prowadzące do świątyni. Tuż obok nich leżał mężczyzna w czarnych, mnisich szatach, którego dopiero co dostrzegli. Był strasznie chudy i martwy – jego brzuch został rozerwany na strzępy, a z czerwonej dziury poniżej mostka wciąż wypływały wnętrzności, jakby tłoczone na zewnątrz własną, nienaturalną siłą. Nie dla wszystkich taki widok był do wytrzymania – Tobias zwrócił zawartość żołądka, a Ulrich z ledwością się przed tym powstrzymał, zakrywając usta dłonią.

– Cipki – skwitował Valentin, zerkając na nich z odrazą.

– Sola, zerknij na niego fachowym okiem. – Abraham wskazał mu głową nieboszczyka.

 

Oddziałowy medyk opuścił siodło swej klaczy i podszedł do bladego niczym kreda ciała. Przykucnął przy nim i gwałtownym ruchem pociągnął korpus mężczyzny nieco w przód. Nie poszło tak łatwo, jak myślał, gdyż mięśnie zdążyły już zesztywnieć. Rycerz skrzywił się, po czym ponowił czynność, wkładając w to więcej siły. W końcu przełamał zesztywniałe, martwe tkanki i niemal ustawił zwłoki w pozycji siedzącej. Martwy mnich wyglądał teraz jak figura woskowa, którą można było formować wedle własnych upodobań. Smród krwi i wypływających z rany jelit był nie do wytrzymania, jednak Sola wydawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Odciągając kaptur nieszczęśnika, zerknął na jego kark i plecy. Stojący obok Kaspar i Grunwald dostrzegli zabarwioną na sino-czerwono skórę. Medyk przez chwilę przyglądał się tym zmianom, po czym z lekkim trudem ułożył ciało w poprzedniej pozycji.

– Zginął jakieś dwie, może cztery godziny temu – stwierdził.

– I wyczytałeś to z jego pleców? – Valentin zachichotał.

– Tak, durniu, ciało posiada znamiona „róż cmentarnych”.

– Czego?

Sola pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Ma plamy opadowe, które są już dobrze wykształcone, więc od momentu śmierci do teraz minęło nie więcej jak dwie do czterech godzin. Świadczyć o tym może też stężenie pośmiertne. Gość jest sztywny jak… no nieważne – mruknął przecierając czoło dłonią.

– Nauczyli cię tego w akademii?

– Nie, kurwa, w gospodzie przy kuflu piwa… Alkohol już całkiem ci mózg wyżarł, Valentin. Rusz czasami głową – odparł Sola, wyraźnie poirytowany brakiem wyobraźni kompana.

Weteran jedynie prychnął i uśmiechnął się szeroko na jego słowa.

– Wiesz co, śmieszny jesteś…

– Nie będziemy teraz gadać o pierdołach – wtrącił się Grunwald. – Mamy poważniejsze sprawy na głowie. Andreas, weź Kastora, Konrada i Stromberga – przeszukajcie świątynię, może znajdzie się tutaj jeszcze ktoś żywy. Zwracajcie uwagę na każdy szczegół. Tobias, Ulrich, łapcie saperki i wykopcie mogiłę na cmentarzu. Trzeba pochować tego nieszczęśnika. Zwiadowcy, objechać okolicę, w razie czego wracać do nas. Ja i pozostali rozejrzymy się tutaj na miejscu. Wykonać.

 

Rycerze jak jeden mąż odeszli do swoich zajęć. Krewniacy dość szybko uwinęli się z wykopaniem grobu, pocąc się przy tym niemiłosiernie – słońce stało wysoko i jak na tę porę roku, mocno przygrzewało. Ciało mnicha zawinięto w szeroki, matowy materiał, który Valentin znalazł w niewielkiej przybudówce za świątynią i pochowano. Sola skończył odmawiać krótką modlitwę pogrzebową w intencji zmarłego, gdy wrócił Andreas ze swoimi ludźmi. Kastor niósł przed sobą kilka zakurzonych, grubych ksiąg, które spakował do juków, a Tanneberger wymachiwał pożółkłą kartką papieru. Abraham zerknął na nią, a gdy w końcu zebrali się wszyscy rycerze, odczytał pismo.

– „Minął miesiąc czasu, jak znaleźli my rannego w lesie. Nie potrafili my stwierdzić, co było powodem jego choroby i dlaczego tak powoli do zdrowia powracał, jeno zaznaczyć trza, iż jego stan się pogarszał z dnia na dzień. W jego komnacie zaczęło cuchnąć zgnilizną, jego ciało z czasem zaczęło przypominać trupa. A pomimo tego jadł z nami, gawędził. Kiedy się go wypytywaliśmy o to, co go tak urządziło mówił, że nic nie pamięta bo go w łeb coś gwizdnęło po ciemku. Wysyłaliśmy już o poradę do was brata Klausa, lecz nie powrócił. Teraz mamy nowy problem, bo nasz gość zniknął, a wraz z nim ten dziwny amulet, którego kazaliście nam ukryć pod ołtarzem i strzec jak oka w głowie. Ludzie z pobliskich wiosek mówili, co by widzieli, jak ich zmarli z rodziny spacerowali po lesie, a to mnie już zaniepokoiło bardzo. Piszę, ażebyście przysłali nam kogo, co wie jak tera postąpić, bo my nawet nie wiemy co żeście nam na przechowanie dali. Opat Heinrich”.

– No i dziadunio nie zdążył tego wysłać – zarechotał Valentin.

– Zamknij się, idioto! – warknął Andreas. – Co sądzisz, Abraham?

– Śmierdząca sprawa. Jeśli to prawda, co jest tutaj napisane, możemy mieć większe problemy niż nam się wydaje.

– Jeśli zmarli nie spoczywają w swoich grobach, możemy nie wrócić cało z tej wycieczki. – Wydawało się, jakby Stromberg sprostował wypowiedź kapitana i nagle spochmurniał.

– Nie pisz czarnych scenariuszy, Stromberg, bo jak na razie nic się nie wydarzyło.

– Jak na razie…

– Zastanawia mnie ten nieznajomy wymieniony w liście – Konrad spojrzał na Grunwalda. – Myślisz, że to jeden z Vondurów?

Wyglądało na to, że wojownik powiedział coś, czego reszta nie chciała usłyszeć, gdyż na dźwięk ostatniego słowa, kilku rycerzy spojrzało po sobie nerwowo. Nie od dziś było wiadomo, że Vondurowie parali się czarną magią, a najgorsze legendy mówiły o armiach nieumarłych, które stąpają po tamtych mrocznych, ponoć pogrążonych w wiecznych ciemnościach, ziemiach. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w tamte tereny. Historie zasłyszane tu i ówdzie mówiły, że można było stracić tam coś więcej, niż tylko życie.

– Nie sądzę, żeby któryś z nich zawitał na ziemie Zjednoczonego Królestwa – odparł spokojnie Grunwald i spojrzał na jednego ze zwiadowców. – Kaspar, ty znasz dobrze okolicę. Jest w pobliżu coś interesującego?

– Tak, wioska Hein, jakąś godzinę jazdy stąd.

– Więc tam się udamy. Przepytamy wieśniaków, może będą wiedzieć więcej od nas. Może coś dziwnego zdarzyło się w ostatnim czasie.

– No przecież jest napisane, że ponoć widzieli jak ich zmarli do życia wrócili – powiedział Stromberg. – Czarno to widzę, kapitanie…

– Zamilcz! Jesteś rycerzem, czy tchórzem?! – wypalił kapitan z gniewem w głosie. Spojrzał po swoich ludziach marszcząc brwi. – Nie chcę więcej słyszeć, że coś wam nie gra, czarno widzicie, albo że wam się gówno w trzewiach gromadzi jak słyszycie o Vondurach! Jesteśmy elitarnymi rycerzami i stawimy czoła wszelkiemu złu i mrocznym siłom, jeśli na takie trafimy! Czy wyraziłem się jasno?!

Odpowiedziało mu gromko dwanaście gardeł.

– I tak ma być! – skwitował Abraham.

– A nie lepiej wrócić do Ajsenholm i skrzyknąć większy oddział? Może Czarne Lwy, albo coś… – Pierwszy raz dzisiejszego dnia odezwał się Tobias. Zapadła niezręczna cisza, gdy wzrok wszystkich zebranych utkwił w obliczu młodego rycerza. Krewniak wyglądał, jakby nagle skurczył się w sobie.

– A co im powiesz, geniuszu? – żachnął się Valentin. – Że znaleźliśmy trupa mnicha i jakiś list, w którym nie ma żadnych dowodów na to, że coś się tutaj dzieje? Puknij się w zakuty łeb.

– Dość, Valentin! – krzyknął kapitan i spojrzał na Krewniaka. – Nie, synu, nie wrócimy do miasta. Skoro już tutaj jesteśmy, postaramy się dowiedzieć jak najwięcej o tej sytuacji. List zawiera niepokojące treści, a od nas wymaga się, żebyśmy chronili ludzi na tych ziemiach. Tak też uczynimy.

– Mnie martwi jeszcze ten amulet – powiedział Andreas.

– To znaczy? Mów jaśniej.

– Skoro ci braciszkowie mieli go chronić za wszelką cenę, a ktoś wyglądający jak trup im go wykradł…

– Czyli uważasz, że jednak mamy do czynienia z Vondurem? – Grunwald zmarszczył brwi.

– Saturn to bóg śmierci, więc myślę, że nic tutaj nie wydarzyło się bez przyczyny. Pewności, że to Vondur jednak nie mam.

– Zobaczymy. Obyś tym razem nie miał racji, Andreas. Koziorożce, na koń!

– Założę się, że to Vondur – powiedział Stromberg idąc z wolna w kierunku swego rumaka.

– Może jeszcze czujesz go w powietrzu? Daj spokój z tymi swoimi głupimi zakładami – odrzekł mu ktoś z przodu, chyba Sola.

Rycerze usadowili się w siodłach swych rumaków bojowych, po czym galopem ruszyli za znikającymi za zakrętem dwoma zwiadowcami. Promienie słońca odbijały się od ich wypolerowanych pancerzy, gdy wjeżdżając między młode, nagie sosny zostawili za sobą opuszczoną świątynię Saturna.

 

C.D.N.
Koniec

Komentarze

No i doczekałem kolejnych przygód Koziorożców :) Trzymasz poziom. Wizja świata jest spójna i przemyślana. Jeżeli były jakieś błędy to ich nie zauważyłem.

Valentin jest co prawda monotematyczny w swoich wypowiedziach, ale widocznie ten typ tak ma :)

@ Draquo Storm:

Dzięki za komentarz i cieszę się, że się podoba :). Masz rację, Valentin non stop gada o jednym, ale przez to jego postać jest dość charakterystyczna, a poza tym (przynajmniej moim zdaniem) zapada w pamięć ;). No i ciężko go pomylić z kimś innym :P. Druga część opowiadania już się pisze, ale w najbliższych dniach szykuje mi się napięty grafik, więc ciąg dalszy ujrzy światło dzienne nieco później. Pozdrawiam serdecznie! :)

I znowu cała przyjemność po mojej stronie. Czekam na kontynuacje :)


W końcu wrócili obaj zwiadowcy, opowiadając o czymś Grunwaldowi na osobności. - brzmi tak, jakby wracali i opowiadali mu jednocześnie.

Przyjemnie się czytało, z zaciekawieniem. Masz dobry styl, równy.
I rzeczywiście, Valentin gada tylko o jednym (czasem mam wrażenie, że aż pieprzy), ale prawda, żed dzięki temu zapada w pamięć i jest dość wyraźną postacią.

@ RheiDaoVan:

Miło mi, że nie zmarnowałeś swojego czasu, czytając pierwszą część kolejnej opowieści o Koziorożcach i że podoba Ci się mój sty, mimo iż klasyczne fantasy nie jest ostatnio zbyt popularnym gatunkiem na stronie NF. Odnośnie Valentina, generalnie wiadomo jaki jest, choć postaram się odkryć nieco więcej z jego historii przy kolejnej odsłonie przygód Rogatych Rycerzy. Druga część "Do ostatniego tchu" cały czas się pisze, postaram się zamieścić ją w ciągu dwóch, trzech dni, jeśli czas pozwoli i moje dwie korektorki będą mieć czas, żeby przejrzeć tekst ;). Pozdrawiam serdecznie!

@Serginho
Kiedy poznamy dalszy ciąg tej przygody.
Zapraszam też do ponownego odwiedzenia mojego zbiorku opowiadań.

Zmarnowałaś! ;p

Znaczy... nie zmarnowałam. Chodziło o zaznaczenie płci tylko ;) a zabrzmiało jak zabrzmiało.

@ RheiDaoVan:
Strasznie mi głupio, że wziąłem Cię za faceta :P. Rzadko zaglądam na profile innych użytkowników i dlatego wyniknął taki klops. Wybacz, nie zamierzałem Cię obrazić :). Naprawdę mi głupio <wstydniś>. Mam nadzieję, że się nie gniewasz :P.

@ Draquo Storm:
Zawsze, gdy kończę jakieś opowiadanie, obiecuję sobie, że przeczytam coś moich "czytelników", którzy udzielają się w komentarzach. Jednak pomysłów mam tyle, że gdy tylko skończę jedną opowieść, od razu zaczynam drugą i czasami nawet jednocześnie trzecią (w obecnej chwili piszę drugą część do Koziorożców i opowiadanie o Vestelu i Vinnredzie, moich bohaterach ze "Strasznego Dworu", a że nie podchodzę do tego po macoszemu, zabiera to gro czasu). Obiecuję jednak, że w wolnej chwili przeczytam kolejne Twoje opowiadania (dając komentarz), gdyż jestem ciekaw, jak potoczyły się dalsze losy Orła :).

Pozdrawiam!

Nie gniewam, spokojnie :) Nie pierwszy to raz i pewnie nie ostatni.

Nowa Fantastyka