- Opowiadanie: paradust - Paradoks Kasandry

Paradoks Kasandry

Przedstawiam krótkie opowiadanie pt. “Paradoks Kasandry”. Jest pisane dość lapidarnie ze względu na ograniczenie ilości znaków. Mam nadzieję, że będzie się miło czytało.

 

Chciałbym podziękować użytkownikom Irka_Luz i regulatorzy za rzetelną pomoc oraz wypunktowanie błędów w moim poprzednim tekście. Wszelkie uwagi starałem się wdrożyć w niniejszym opku.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Paradoks Kasandry

Czerwone oczy, dumał Majer. O co chodzi z tymi oczami? Symbol, wiadomo. Tylko czego? Co mogą symbolizować czerwone oczy…?

Z przemyśleń wyrwał go głos portiera.

– Jak wy to w ogóle przewidujecie? – Siwy mężczyzna zerknął na niego znad okularów.

– Mamy utalentowanych ludzi.

– Ale w sensie jak oni to robią? Z fusów wróżą? Horoskopy czytają?

Majer nie wiedział, czy mężczyzna drwił, czy kierowała nim zwykła ciekawość.

– Wprowadza się ich w trans, w trakcie którego doznają pewnych wizji – odrzekł.

– Aha. – Portier wrócił wzrokiem do przepustek. – Ale na sto procent nie wiecie, że to ma być u nas?

– Prekognicja to gra symboli, nigdy nie ma pewności. Wiemy tylko, że między północą a wschodem słońca w jednym z kombinatów dojdzie do jakiegoś wypadku. Dlatego rozesłaliśmy grupy do wszystkich newralgicznych ośrodków, fabryk…

– Czyli nie wiecie – uciął portier. – Dokumenty są OK. Miłej nocy.

Zabrał przepustki i rozdał swoim ludziom. Portier drwił, ale nie robiło to na nim wrażenia. Już dawno przywykł.

 

**

 

Hala sterowni stanowiła nie lada widok. Dane mu już było dyżurować w niejednym zakładzie, raz zwiedził nawet elektrownię wodną. Nigdy jednak nie oglądał wnętrza elektrowni jądrowej. Bezlik monitorów, paneli, przycisków i wszędobylskich lampek kontrolnych dosłownie oszałamiał.

– Czy umiałby pan obsłużyć każde z tych urządzeń? – spytał w pewnej chwili szefa zmiany. – Pan lub ktokolwiek inny?

– W zasadzie tak. – Śniady mężczyzna podrapał się po karku. – Ale nie jest to konieczne. Mamy nadmiarowych operatorów. Coś jak pierwszy i drugi pilot w samolocie. Ale w razie konieczności, owszem, każdy potrafiłby obsłużyć wszystko, co pan tu widzi. – Powiódł ręką dokoła hali.

– Ile lat pan tu pracuje?

Kierownik rzucił mu nieokreślone spojrzenie.

– Panie Majer, rozumiem pańskie obawy. Ale reaktory CANDU są jednymi z najbezpieczniejszych na świecie. Choćby ze względu na moderator… Przepraszam, pan wie, jak działa reaktor?

– Czytałem nieco, głównie o reaktorach kanałowych. CANDU jest, zdaje się, reaktorem kanałowym?

– Wiem, do czego pan pije. – Kierownik uśmiechnął się pod nosem. – Reaktor RBMK w Czarnobylu też był kanałowy, prawda. Ale to kompletnie inna konstrukcja. U nas moderatorem jest ciężka woda. Przegrzanie rdzenia spowoduje wyparowanie moderatora i tym samym przerwie reakcję. A w Czarnobylu używali grafitu. Prócz tego, mamy jeszcze szereg innych zabezpieczeń.

– Wierzę panu na słowo. A o szczegółach porozmawiają z panem moi ludzie. Są biegli w temacie. Ja jestem tylko administratorem.

– Bardzo skromnie się pan tytułuje, panie Majer. – Kierownik uśmiechnął się kolejny raz. – A przecież to na panu skupi się nieuchronna krytyka działań pańskiego instytutu.

– Dlaczego nieuchronna?

– Ma pan zapobiec ewentualnemu wypadkowi, takiemu czy innemu. I jeśli pan mu zapobiegnie, nie będzie żadnego dowodu, że pańscy jasnowidze mieli rację. Dobrze rozumuję?

Majer zmrużył oczy.

– Co pan sądzi o prekognicji? – spytał znienacka.

Kierownik wzruszył ramionami.

– Nie mam zdania. Bo nie mam dowodów na jej istnienie i nieistnienie. Ale jak mi pan powie, że jutro wpadnę pod auto, a ja nie wyjdę z domu i nic mi nie będzie, to skąd mam mieć pewność, że istotnie ocalił mi pan życie? Musi pan przyznać, że to brzmi jak próba wyłudzenia pieniędzy. Niezależnie od tego, czy prekognicja istnieje, czy nie.

Rozumny człowiek, pomyślał. I szczery. Rzadki okaz.

– My na to mówimy paradoks Kasandry.

Kierownik spojrzał pytająco.

– Posłużę się pańskim przykładem – odrzekł Majer. – Przepowiadam panu, że grozi mu niebezpieczeństwo. Pan bierze to do serca, zostaje w domu… i nie dzieje się nic. A więc przepowiednia się nie spełniła. Czy to oznacza, że była fałszywa? Nie. Po prostu takie było jej zadanie. Żeby się nie spełniła.

– Prawdziwe przepowiednie się nie spełniają?

– Nie powinny się spełnić – poprawił. – Przynajmniej te, które traktują o niebezpieczeństwie. Na co komu wróżba o wypadku, która przed wypadkiem nie uchroni?

– Chyba rozumiem, dlaczego tną wam budżet. – Kierownik pokiwał głową. – W Kurierze czytałem, na chyba siódmej stronie. Nieważne. – Machnął ręką. – Moje nazwisko Januszkiewicz. Jan Januszkiewicz. Idiotycznie, wiem. Niech pan do nas jeszcze kiedyś zajrzy, panie Majer. Miło się z panem rozmawia. – I klepnął go poufale w ramię.

 

**

 

– Co tam, Marika? – Zwrócił się do młodej brunetki. Zalewał kawę, gdy weszła do kantyny.

– Piotrka wysłałam na ujęcie – oznajmiła. – Krecika na wymiennik. Anka na pierwotnym obiegu, Czerwek sprawdza turbiny, Kamil rdzeń, Kozioł…

– Wszystko gra – dokończył za nią.

– Póki co. – Zerknęła na zegarek. – Dochodzi północ. Potrzebuję kawy. I coś na uspokojenie.

– Nie ty jedna. Sztab kryzysowy się odezwał?

– Są gotowi. Mają czuwać do wschodu słońca.

– Do wschodu słońca – powtórzył za nią. Wyjął z kieszeni wydruk i kolejny raz przebiegł wzrokiem spisaną przez jasnowidzów listę symboli. Dwanaście uderzeń zegara, ciemność, rzymska dwunastka i tak dalej; potem złowrogi cień, który ginie w pierwszym blasku słońca, radosne pianie koguta… Tyle, jeśli chodzi o czas wypadku. Między północą a wschodem słońca. Więcej nie udało się rozszyfrować.

– Wymyśliłaś coś? – Podał wydruk Marice.

– Czy ja wiem? – Ujęła listę i zerknęła na nią przelotnie. Jej dłonie drżały. – Te pastylki, które widzieli w transie… Szefie, myślę, że – wzięła głębszy oddech – że to będzie tu. Że to właśnie nasz zespół jest we właściwym miejscu.

– Czemu tak sądzisz?

– Paliwo jądrowe w tym reaktorze jest właśnie w formie jakby pastylek.

Jakiś czas milczeli.

– A te czerwone oczy? – podjął po chwili. – Wspominali o czerwonych oczach, każdy jeden widział je w transie. Są przekonani, że to coś ważnego.

Marika zmarszczyła czoło.

– Może jakiś symbol katastrofy? Czerwień to krew, ogień i tak dalej.

– Eksplozja nuklearna? – Przeszył ją wzrokiem.

– Nie. Paliwo jest za słabe, żeby uformować masę krytyczną. To coś innego… – Wydęła w zamyśleniu usta.

– Lepiej napij się kawy. – Podał jej czajnik. – I nie zamartwiaj się. Pójdę na obchód, może coś wymyślę.

 

**

 

Wybiła druga w nocy, gdy wrócił na halę bloku reaktora. Dokoła wysokiej na sześć metrów, przypominającej plaster miodu konstrukcji krzątało się kilku inżynierów. Jeden z nich stał na podnośniku i wpychał do komór coś na kształt wydłużonych bębnów rewolwerowych. Posługiwał się długą tyczką, zupełnie jakby ładował armatę.

Nie śmiał przerywać ich pracy, zresztą zwyczajnie bał się podejść bliżej.

– Przepraszam pana – zawołał na niemłodego już inżyniera w ochronnym owerolu, który przechodził akurat obok.

Mężczyzna zatrzymał się i ziewnął.

– Co tam się dzieje? – Wskazał palcem w stronę plastra miodu.

– Pan z tej całej inspekcji?

– Radosław Majer, Instytut Wczesnego Ostrzegania.

Mężczyzna uścisnął niedbale jego dłoń.

– Zawada, starszy inżynier – burknął. Zdawał się być rozdrażniony.

– Więc co tam się dzieje?

– To? Załadunek paliwa. Pręty wsuwa się do kalandrii z jednej strony, z drugiej wypadają zużyte. Zwykła rzecz, nie trzeba nawet przerywać pracy reaktora.

– A jakie jest pańskie zadanie?

– Znaczy w ogóle, czy dzisiaj tylko?

– Powiedzmy dzisiaj.

– Dzisiaj… – Zawada sapnął pod nosem. – Dzisiaj to ja robię drugą zmianę pod rząd. Bo wasza inspekcja. Postawili wszystkich na nogi, a mnie kazali wymienić zawór awaryjnego zbiornika, bo komputer zgłosił wadę. Jutro przyjeżdża ekipa montażowa, ale nie. Nie możemy poczekać paru godzin. Bo komuś się coś przyśniło. – Łypnął na niego przekrwionymi od niewyspania oczami.

Przekrwionymi, czerwonymi oczami…!

– Pan ten zawór wymienił? – spytał gorączkowo Majer.

– Musiałem.

– Do czego on służy?

– Do zawarcia obiegu, a do czego ma służyć!?

Majer westchnął.

– Przepraszam, że musiał pan przez nas zarwać noc – popatrzył mu głęboko w oczy – ale to bardzo ważne. Proszę mi powiedzieć, do czego dokładnie służy zawór, który pan wymienił.

Wzrok Zawady uciekł w stronę podłogi.

– To ja przepraszam. Puszczają mi nerwy. – Odchrząknął. – Gdyby padło zasilanie i gdyby nie udało się uruchomić prądnic, i z jakiegoś powodu nie działałyby awaryjne akumulatory, to by chłodzenie siadło. A paliwo jądrowe się grzeje samo z siebie jeszcze długo, nawet jak zatruć reaktor. I jak nie ma chłodzenia, pręty się topią i może dojść do wycieku.

– Rozumiem. No więc co z tym zaworem?

– Jest jeszcze jeden system awaryjny. Pompa, że tak powiem, grawitacyjna. Jak siądą wszystkie zabezpieczenia naraz – szansa mniejsza niż wygrać w totka pięć razy pod rząd – no więc jak siądą, otwiera się zawór zbiornika awaryjnego. Woda z góry sama się tłoczy do rdzenia i go chłodzi. Nie trzeba zasila… – nie dokończył.

Na całej hali zgasło światło.

 

**

 

Wschodzące słońce gryzło w oczy. Siedział na tylnym siedzeniu, wsłuchany w szum silnika, wpatrzony w umykający pejzaż. Awaryjny zawór, powtarzał w myślach raz po raz. Wygrana w totka pięć razy pod rząd…

Gdy już było po wszystkim, gdy odetchnęli, polecił inżynierowi, by zagrał dziś na loterii. Zastanawiał się, czy nie zrobić tego samego.

Inżynier Zawada należał do sceptycznej większości, która nie wierzyła ani w prekognicję, ani tym bardziej w sens istnienia Instytutu Wczesnego Ostrzegania. Do dzisiaj. Gdy o wschodzie słońca udało się przywrócić zasilanie, uwierzył. Podobnie jak kierownik zmiany Januszkiewicz.

Dziś przekonał dwóch ludzi, za tydzień miał przekonać nowy rząd. Czy uwierzą w przepowiednie, których zadaniem jest się nie spełniać? Czy uwierzy opinia publiczna, gdy starych dziennikarzy zastąpi się nowymi? Wątpił. Już nam tną budżet, myślał z goryczą. A co będzie potem…

Na jedno okamgnienie zapragnął, by pewnego dnia ich przepowiednia się spełniła, żeby gdzieś porządnie pierdolnęło i zmiotło z powierzchni ziemi jedno czy dwa miasta. Wtedy uwierzyliby wszyscy.

Natychmiast odegnał tę myśl z obrzydzeniem, niemal z poczuciem winy.

– Przepowiednie są po to, żeby się nie spełniać – mruknął do siebie.

– Słucham? – W lusterku kierowcy błysnęły oczy Mariki. Była wciąż blada.

– Nieważne. Zatrzymaj się po drodze. Muszę wysłać totolotka. 

Koniec

Komentarze

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dziękuję za odwiedziny :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

A widzisz, Paradust, gdybyś wrzucił w czwartek, mógłbyś upchać ten tysiąc znaków więcej i uzupełnić didaskalia w dialogach (zwłaszcza w pierwszej części tekstu), bo teraz gubimy się trochę kto co mówi.

Edit. I dwa kliki dostałeś siłą mojej mocy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

mr.maras – Dzięki za komentarz i dwa kliki (no i Frazettę). Spróbuję co nieco wyklarować. Mam tylko jedno pytanie – pisząc ‘gubimy się kto co mówi’, czy masz na myśli, że z początku nie wiadomo, iż narracja jest z punktu widzenia jednego człowieka (a dokładniej Majera), czy ogólnie, że nie zawsze wiadomo, która z dwóch osób w danej chwili się wypowiada?

Moim zamysłem było stopniowe dozowanie informacji, ale widać nie wyszło. Chętnie bym poprawił.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

p.s. – mr.maras, po namyśle dodałem tego Majera na samym początku. Jeszcze raz dziękuję!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Rozmowa z portierem. Np. kto uciął? Niby wiadomo, ale nie całkiem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

O, dobrze wiedzieć. Już się zabieram za poprawianie.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Jestem w jury, więc mnie tu nie było… Szszszszsss…

Po przeczytaniu spalić monitor.

<szepta> Będę cicho jak trusia. Nic ze mnie nie wydrą przemocą ni torturą. <w tle wycie wilka>

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Dziękuję za odwiedziny i za doktora Dooma :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ciekawe opowiadanie, mój klimat, więc tym przyjemniej się czytało. Dobry warsztat, spójna fabuła i realistyczne dialogi. Nie miałem problemu z połapaniem się, kiedy kto mówi. Powodzenia w konkursie ;)

Uwaga! Spoilery w komentarzach! Czytasz na własną odpowiedzialność

Ha jak fajnie usłyszeć takie miłe słowo. Dziękuję serdecznie za poświęcony mi czas :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Zaciekawiła mnie ta historia o Majerze. A chyba właśnie o to chodzi ;) 

Podobało mi się. Na warsztacie się nie znam, to się nie czepiam ;)

 

Dziękuję serdecznie, Matko Chrzestna. Ja też niestety się nie znam, więc chętnie przytulę każdą krytykę (choć brak tejże przyjmuję za dobry omen). Co do Majera – może do niego jeszcze kiedyś wrócę…

Dzięki jeszcze raz :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za miłe słowo Anet :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

No sam nie wiem. Tekst jest fajnie napisany, tak w przyjemny sposób po męsku, do rzeczy po prostu, ale… 

Wtedy go olśniło.

To jest najbrzydsza rzecz, jaką można zrobić czytelnikowi. Najtańszy chwyt, linia najmniejszego oporu. Przecież to można podać smacznie, żeby czytelnikowi zaklikało, nie rzucać mu tym prosto w twarz. No i od tego momentu już nic się nie dzieje, zresztą zgodnie z logiką mechanizmu, o którym tekst traktuje – z jednej strony to zaleta, z drugiej wada. No, paradoks, o którym napisałeś:) W tym kontekście to bardzo ciekawe opowiadanie.

 

Raz jest Instytut Wczesnego Zapobiegania, a raz Ostrzegania, zdaje się. W każdym razie coś z tymi nazwami się poplątało. A najbardziej zaciekawił mnie wątek odczytywania symboli pochodzących z wizji. To jest tutaj tylko margines, ale bardzo lubię takie zabawy.

Leci kliczek.

Michale Pe, dziękuję serdecznie! Już się zabieram za poprawianie. Faktycznie, nagmatwałem z tymi nazwami – a było ich trzy wersje łącznie. I za to olśnienie też się zabieram. Troche mi pewnie zejdzie, bo będę musiał pozmieniać tak, żeby było 9999 znaków. 

Jeszcze raz dziękuję :)

 

edit: Pozmieniane. Olśnienie wywaliłem, nazwę instytutu uściśliłem. I udało się tak, że dalej jest 9999 znaków :) Dzięki za celne uwagi i za klika! 

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dobre, oj nawet bardzo. Klimat stały, niezmienny, czuć napięcie, choć akcje nie gna na złamanie karku i nie jest szalenie dynamiczna, jednym słowem – wyważona. I to wyważenie bardzo mi się podoba, utrzymujesz identyczny nastrój od początku do końca, powoli odkrywasz karty, na swój sposób hipnotyzujesz w tej linearności i złudnej prostocie.

Podoba mi się jak wplotłeś w treść kontemplacje o przepowiedniach, jak pokazałeś stosunek pracowników do tych “zabobonów” i spokój z jakim znosił to bohater, bo zapewne już się przyzwyczaił.

Masz coś, czego można Ci zazdrościć, umiejętnie wykorzystujesz pojedyncze elementy fabuły, wcześniejsze stwierdzenia, żeby zbudować klimat lub wykorzystać je jako takie uderzenia dobrze działające na czytelnika: przykładem są pastylki, ale przede wszystkim totolotek. Opis szans matematycznych, to że bohater kazał wysłać totolotka pracownikowi i jeszcze kolejna pointa jako ostanie zdanie w teście. Wychodzi Ci to bardzo nienachalnie, a oddziałuje na czytelnika.

Bohater nie jest bardzo skomplikowany psychologicznie, ale jest autentyczny, a przekonało mnie to zdanie:

Na jedno okamgnienie zapragnął, by pewnego dnia ich przepowiednia się spełniła, żeby gdzieś porządnie pierdolnęło i zmiotło z powierzchni ziemi jedno czy dwa miasta. Wtedy uwierzyliby wszyscy.

Bardzo dobre.

Warsztatowo jest nieźle, czytało się dobrze, a robiłem to wracając do domu, kiedy nieprzyjemne teksty mam w zwyczaju porzucać. Jeśli o czymś zapomniałem – przepraszam.

Idę nominować.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

MaSkrol – wow, dziękuję za tę jakże miłą recenzję! Niby poniedziałek, a poczułem się, jakby to piątek był! Starałem się jak mogłem i przede wszystkim nie chciałem lać wody – coś, z czym mam problem. Ograniczenie znaków bardzo mi pomogło. Bałem się, że całość napisana była zbyt skrótowo, ale widać jakimś cudem udało mi się oddać główne punkty fabuły. Mam mało doświadczenia w pisaniu opowiadań (można rzec, że raczkuję), więc pisałem ostrożnie, ważąc wszystko niemalże matematycznie.

Jeszcze raz dziękuję serdecznie za tak miłą recenzję :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Jesteś nowy na portalu, więc coś Ci powiem. Moja opinia to nic, w porównaniu do dwóch klików od Mr.Marasa. On jest cholernie wymagający i rzadko korzysta ze swojej supermocy.

A konkursy to świetna okazja, żeby się szlifować, nie dość, że narzucają limit, to dyktują temat. Choć jak wiesz, ja swój limit przekroczyłem, nie bierz ze mnie przykładu :P

Spoko, powodzenia w konkursie, jesteś moim faworytem póki co, ale ostrzegam, że nie przeczytałem wszystkich tekstów :D

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Faktycznie, jestem tutaj świeżakiem. Prawdę powiedziawszy dopiero parę dni temu zatrybiłem, o co na prawdę chodzi z “klikami”. Chociaż dla mnie każda opinia jest równie ważna – ta pozytywna, jak i negatywna. Jak to mówią, prawdziwa cnota krytyki się nie boi :)

Konkursy to faktycznie świetne ćwiczenie. I przede wszystkim motywacja. Żałuję, że tak późno zajrzałem na NF…

Jeszcze raz dzięki za miłe słowo :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Bardzo ciekawy pomysł i dobry tytuł (który mnie tu ściągnął). Ładnie przedstawione wizje, wiarygodne problemy takiego instytutu, duży plus za research w kwestii reaktorów jądrowych. Nieźle zbudowane napięcie wokół tych czerwonych oczu. Czytało się też dobrze. Imo, jedno z lepszych na ten konkurs. Klik ode mnie.

PS. Czy masz uzupełnione pole “fragment reprezentacyjny”? Jeśli nie, to natychmiast to zrób, bo zaraz pewnie trafisz do biblioteki, a żeby pojawiła się “reklama” na głównej stronie, musisz tam wkleić fragment opowiadania.

PPS. Dobrze byłoby dodać entery przed i za ***, żeby zwiększyć czytelność

Bellatrix, dziękuję serdecznie za miłe słowo i za klika :)

O reaktorach niegdyś już pisałem (a dokładniej o stosach atomowych – jeden z wątków książki retro s-f, która leży w przysłowiowej szufladzie), i tak sobie pomyślałem, że czemu by nie wykorzystać nagromadzonej wiedzy… Mam nadzieję, że nie popełniłem zbyt wielu błędów merytorycznych – jestem mimo wszystko laikiem i, cytując klasyka, z reaktorami mam tyle wspólnego co z mercedesami :)

Co do fragmentu reprezentacyjnego, wykorzystałem następujący:

 

– Eksplozja nuklearna? – Popatrzył na nią bystro.

– Nie. Paliwo jest za słabe, żeby uformować masę krytyczną. To coś innego… – Wydęła w zamyśleniu usta.

– Napij się kawy. – Podał jej czajnik. – I nie martw się. Pójdę na obchód, może coś wymyślę.

Myślisz, że może być? Mam nadzieję, że nie spojluje zbytnio. W kwestii opowiadań dopiero raczkuję i jeszcze długa droga przede mną. I na pewno nie potrafię nabrać dystansu do własnej pracy.

 

Co do enterów – już się biorę do pracy. Trochę mi może zejść, bo chcę za wszelką cenę utrzymać liczbę znaków 9999.

 

Jeszcze raz serdecznie dziękuję i pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

I nie zdążyłam z klikiem :(, a mi też się bardzo podoba. Zgadzam się z Bellą, że to jedno z najlepszych opowiadań, jakie do tej pory wpłynęły na “ciężki dyżur”. Na plus klimat, sam pomysł, realizacja. Bardzo dobrze się czytało. Gratulacje :)

Nie znam się ani na reaktorach, ani na przepowiedniach, ale opowiadanie, nie wiedzieć czemu, czytało się świetnie, a nawet ze sporym zainteresowaniem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Katia72 – wow, dziękuję za miłe słowa! Nie spodziewałem się, że opko się aż tak spodoba. Tzn. miałem cichą nadzieję, że komuś przypadnie do guastu, ale że aż do biblioteki zawędruje? Nie pamiętam, żeby wtorek kiedykolwiek przyniósł mi tyle radości :)

Jeszcze raz dzięki serdeczne. Motywacja się przyda – pracuję nad cyklem opowiadań, dość trudnych (przynajmniej dla takiego świeżaka jak ja).

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dzięki, Reg! Cieszę się, że tak sądzisz – wdrożyłem wszelkie Twoje uwagi z poprzedniego opka (czego nie omieszkałem umieścić w przedmowie); wdrożyłem z należytym namaszczeniem. Dziękuję za cierpliwość i wszelkie sugestie, i za miłe słowo:)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Spoko. Fajnie zgrane i zagrane. Pewnie mozna by to rozwinac i zwiekszyc atmosfere grozy przed awaria, ale jesli ograniczenie znakow, to naprawde spoko.

Dzięki, Pawelek – ciesze się, że się podobało :) Masz rację co do grozy – chętnie bym to rozwinął, ale ograniczenie znaków jest jakie jest. W tym opku postawiłem sobie zadanie nie lać wody i nie korzystać z czwartkowego przywileju dodatkowych 1000 znaków. Jestem pewien, że bardziej doświadczony pisarz byłby w stanie wrzucić więcej grozy i w tym limicie (nie ma rzeczy niemożliwych), ale bałem się podkręcać zbytnio atmosferę, bo aż tak nie ufam swoim zdolnościom.

A tak po prawdzie zależało mi głównie na przedstawienie samego paradoksu odnośnie przepowiedni – pomyślałem, że zagadnienie może czytelnika zainteresować. A groza (choć nikła) jakoś sama się przyplątała po drodze :)

Dzięki jeszcze raz!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Bardzo proszę, Paraduście, i niezmiernie mi miło, że niegdysiejsze uwagi uznałeś za przydatne i warte zastosowania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg – nie mogło być inaczej :) Bardzo cenię rzetelną, porządną, merytoryczną krytykę.

Wiem, że niektórzy autorzy podchodzą do takiej krytyki negatywnie, odbierają to wręcz jako osobisty atak. Dlatego tym bardziej doceniam Twój wysiłek (a zauważyłem, że pomagasz w ten sposób wielu autorom). Bardzo niewdzięczne zadanie – osobiście nie potrafiłbym tak, bo raz, że się nie znam, a dwa, że nie miałbym zwyczajnie odwagi.

Tak czy siak, dziękuję jeszcze raz :) Nauka nie poszła w las (mam nadzieję). A gdy w przyszłości kiedyś zdarzy Ci się trafić na mój tekst, pastw się nad nim bez litości. Pastw się tak, jakby był Ci dłużny pieniądze. Pastw się i rózgi nie żałuj.

p.s. “Paradoks” nie jest tym brutalnym opowiadaniem, o którym wspomniałem w trakcie naszej ostatniej wymiany myśli (nad tym ciągle pracuję – projekt sie rozrósł do całej serii). Ale przynajmniej nie ma żadnych snów ani nic z tych rzeczy :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dziękuję, Paraduście, po stokroć. Zwłaszcza że, owszem, trafiają się autorzy, którzy nawet na zwykłe pytanie reagują agresją, ale cóż, pisarz to materia nad wyraz delikatna, więc biorę stosowną poprawkę i te mniej miłe słowa staram się odbierać z należytym dystansem. ;)

 

A gdy w przy­szło­ści kie­dyś zda­rzy Ci się tra­fić na mój tekst, pastw się nad nim bez li­to­ści.

Z dziką rozkoszą, Paraduście. ;D

 

A skoro zapowiadane brutalne dzieło rozrasta się, pozostaje mi ostrzyć wzrok i wykazać się cierpliwością. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Czytało się świetnie. Też nie znam się na reaktorach, ale chyba nic przez to mi nie umknęło. To duża zaleta tego tekstu.

Podobało mi się, że jednak nie p…ęło – taka figa i czytelnikowi, i “sceptycznej większości”. Tytuł w punkt…

Niech pan do nas jeszcze kiedyś zaglądnie

Ja bym napisała “zajrzy”, ale to może subiektywnie odczuwany zgrzycik.

Powodzenia w konkursie!

Pozdrawiam smiley

 

Reg – cała przyjemność po mojej stronie :) Nie wiem, kiedy skończę pisać i nie wiem nawet, czy będzie warte cokolwiek, ale jedno jest pewne: sporo się nauczę.

 

Blacktom – dziękuję za odwiedziny i Rorschacha (widzę tam jedną pijaną twarz, jedną skoncentrowaną, kukułkę o poranku i mroczną zmorę, plus parę innych postaci) :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

 

 

Niech będzie pochwalony… paradust za swoje powiadanie. Nie wiem, jak wyglądało przed poprawkami, ale dobrze mi się czytało. Klimatem przypomina mi te stare opowiadania s-f z Młodego Technika z lat 80-tych. Jest tu wszystko, co potrzebne, aby czytelnik przeżył przygodę: jest problem fabularny, jest pasujący do całości tytuł, nie ma zbędnych udziwnień, a podczas czytania fabuła bez problemu mi się wizualizowała w głowie. No i jest haczyk na czytelnika – rozważanie o przepowiedniach, które się nie spełniają. 

 

Drobne niedociągnięcia stylistyczne nie przeszkadzały – a mam tu na myśli „Spojrzał na nią bystro” – gdzieś czytałem, że takich określeń lepiej unikać, bo czytelnik nie wie, co to znaczy „spojrzeć bystro”. Lepiej użyć banalnej, ale skutecznej mowy ciała, czyli „spojrzał na nią, marszcząc czoło”.

 

Podsumowując, pewnie każdy tu czytający wskaże coś, co chciałby, aby zostało poprawione, ale nie przesadzajmy, nie można poprawiać w nieskończoność; w obecnej postaci opowiadanie bez problemu pozwala zanurzyć się w świat fabuły i ten świat w trakcie czytania cały czas wydaje się spójny, a to najważniejsze.

 

Werdykt końcowy: opowiadanie zachęciło mnie do przeczytania innych tekstów autora.

 

Pozdrawiam!

Dziękuję za odwiedziny i miłe słowo, Buldożerze!

Nie wzorowałem się co prawda na Młodym Techniku (a czytywałem za dziecka, owszem – nie wiele jeszcze wtedy rozumiałem i Sonda trafiała do mnie bardziej, ale uwielbiałem czytać o nowinkach technicznych), ale moim zamysłem było osiągnąć to wszystko, co opisałeś – z haczykiem na czele. Cieszy mnie, że udało mi się to osiągnąć!

Z tym “bystrym spojrzeniem” to ciekawa sprawa – pamiętam, że owo wyrażenie podpatrzyłem właśnie u innych pisarzy, zdaje się m.in. u Sienkiewicza. Będę musiał zgłębić temat, bo istotnie, tak jak piszesz, mowa ciała jest lepsza (show, don’t tell, jak mawiają Anglosasi). Zamienię chyba na “przeszył ją wzrokiem”.

Jeszcze raz dzięki za miły komentarz, ocenę i sugestię :)

Edit: zmieniłem na “przeszył ją wzrokiem”. Mam nadzieję, żę jest lepiej.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Facies_Hippocratica – dzięki serdeczne za miły komentarz, poprawkę oraz ocenę :) I już zabieram się za poprawianie. Prawda, powinno być “zajrzy”. Zaglądnie jest formą potoczną (której używam namiętnie w potocznej mowie) i jakoś mi się wkradła do tekstu. Owszem, niby Januszkiewicz mógłby się nią posługiwać, ale nie zasygnalozowałem wcześniej podobnej tendencji (mówiąc prościej: popełniłem jawny błąd).

Jeszcze raz dziękuję serdecznie i pozdrawiam :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Fajne opowiadanie. Techniczne bardzo, ale mimo to klimat też wyszedł nieźle. Ciekawy pomysł. 

Przyjemnie mi się czytało. Dialogi wydawały się autentyczne i na miejscu. Dużo akcji jak na małą ilość tekstu, co też na plus. W pewnym momencie myślałem, że zakończysz nieco inaczej (że Majer z ekipą spowodował swoim przyjazdem cały problem i że przez to wszystko wybuchnie) ale Twoje zakończenie też mi się podobało :)

 

No i jeszcze to zdanie, opisujące idealnie wszystkich przepracowanych, niedospanych ludzi :)

Potrzebuję kawy. I coś na uspokojenie.

SaraWinter – Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz :)

 

Edward Pitowski – Dzięki serdeczne! Opis katastrofy byłby z pewnością bardziej dramatyczny (i na pewno miałbym sporo uciechy opisując cały bajzel, jaki towarzyszy radioaktywnemu wyciekowi), ale nie chciałem powtarzać schematu Czarnobyla, z resztą nie potrafiłbym upchnąć tego w limicie znaków (zwięzłe opisy są moją słabą stroną). Mimo to, cieszę się, że zakończenie się podobało :)

 

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Bardzo udany thriller z prekognicją w tle. Doskonałe tempo, spójna i logiczna akcja, narracja dobrze dobrana do treści. bardzo fajnie wykorzystany paradoks przewidywania wydarzeń po to, by nie zaszły. Lektura była czystą przyjemnością.

ninedin.home.blog

Dziękuję, Ninedin! Jak fajnie przeczytać takie miłe słowo w poniedziałek :) Aż się przyjemniej pracuje. Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Naprawdę dobry tekst, czyta się szybko i przyjemnie, trochę przypomina klimatem “Raport mniejszosci” . Jedyny problem to brak didaskaliów, ale chyba wszystkich nas tutaj trochę ograniczał limit.

Dziękuję za miłe słowo, Oidrin! Z didaskaliami rozumiem – było ich jeszcze mniej we wcześniejszej wersji, ale powtykałem je gdzie mogłem. Całość skomponowałem w ten sposób, że w każdej części rozmowa toczysię wyłącznie między dwiema osobami, z których jedną zawsze jest Majer. Starałem się wrzucić jak najwięcej wskazówek, choć widocznie nie dość. Niestety jest już po terminie, więc nie będę mógł nic dorzucić (co chętnie bym uczynił – do sugestii i poprawek jestem z natury nastawiony pozytywnie).

Jeszcze raz dziękuję za miły komentarz i szczerą opinię!

Edit: Dziękuję również i za ocenę :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Fabuła i sceneria jest ciekawa, a opowiadanie dobrze się czyta. Plus za decyzję, że głównym zagrożeniem jest wyciek, a nie eksplozja – dodaje to tekstowi autentyczności, szczególnie w sytuacji, gdy bohatorowie są czymś w rodzaju “śledczych prekongicji” i odbywają mniej lub bardziej rytunowy dyżur. Tytułowy paradoks zrozumiale wyjaśniłeś.

Na drobny minus sposób opisu prekognicji, który wydaje się kalką z “Raportu mniejszości”.

Generalnie, bardzo dobre!

Dziękuję za miły komentarz, Mike1385. Tak jak piszesz, wybranie wycieku było celowym zabiegiem. Chciałem, by mimo wszystklo pewien poziom realizmu został zachowany. Co do prekognicji w kontekście “Raportu” niestety nie oglądałem, a szkoda – zawsze staram się unikać kalkowania. Będę musiał rzucić okiem.

Dzięki jeszcze raz za miłe słowo i zwrócenie uwagi!

Pozdrawiam,

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Naprawdę udany tekst. Przez długi czas pozostawał u mnie na podium (a nawet na jego szczycie) i chociaż ostatecznie został z niego zepchnięty, to i tak należą ci się serdeczne wyrazy uznania. 

Tak naprawdę jest tu wszystko co być powinno i wszystko gra tak, jak zagrać powinno. Solidny język, dobra konstrukcja opowiadania, odpowiednie tempo. Świetny tytuł. Widać też, że pisałeś na temat o którym masz pojęcie (w sensie, reaktory) i trochę tej wiedzy umiesz pokazać, ale bez kompletnego zakopywania czytelnika w technicznych aspektach.

Przede wszystkim jednak podobał mi się główny pomysł, czyli przepowiednie, i to, jak je rozegrałeś. Tytułowy paradoks opisany i rozegrany klarownie. Do tego jeszcze połączyłeś go z bardzo, bardzo lubianym przeze mnie motywem samospełniającej się przepowiedni (gdyby nie było przepowiedni, nie byłoby kontroli, gdyby nie było kontroli, technik nie musiałby brać nadgodzin, nie byłby przemęczony i nie popełnił błędu). No sama przyjemność. Faktycznie, sporo w tym staroszkolnej, solidnej fantastyki, która próby brzytwy Lema nie przechodzi, tylko przebiega sprintem :) 

Raz jeszcze gratuluję udanego tekstu. Mam nadzieję, że zostaniesz na naszym portalu na dłużej :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Arnubisie, wciąż nie mogę uwierzyć, że moje opowiadanie znalazło się w puli sześciu wyróżnionych. Podzieliłem się nowiną ze znanym mi światem – post na fejsbuku dalej zbiera lajki, znajomi wciąż gratulują, niektórzy czytają nawet cały tekst (co w dzisiejszych czasach jest rzadkością). Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak dumny z fruktów własnego wysiłku – jakichokolwiek.

Ale to wszystko nieważne. Moją najważniejszą nagrodą jest pewność siebie. Bo nic tak nie daje pewności siebie jak bycie docenionym przez lepszych. Nie marzyłem o niczym więcej.

Dziękuję.

p.s. Na portalu planuję zostać długo. Właśnie kończę poprawiać pierwsze opowiadanie z dość rozległego cyklku.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Chciałbym powiedzieć, że do najlepszej szóstki trafił chociaż jeden tekst s-f, ale przecież w Twoim opowiadaniu nie chodzi o science (pomimo dobrego, technicznego researchu) tylko o paranormalne fiction.

Prekognicja to temat znany, ograny, ale nie wyeksploatowany. Ciągle fascynuje i wciąż jest wyzwaniem, bo przecież bardzo łatwo się na nim wyłożyć od strony logicznej (podobnie jest z paradoksem podróży w czasie). Tobie udało się uniknąć mielizn i nielogiczności, ładnie i zrozumiale wyłożyłeś podstawowe “reguły gry” i teorię tytułowego paradoksu, umiejętnie wplatając je w dialog fachowca z laikiem. Postarałeś się nawet o fachowe określenie (to chyba Twój pomysł?), wzorując się prawdopodobnie na o kompleksie/syndromie Kasandry i trafnie wykorzystując je w tytule.

Osadzając swoją prekognicyjną historię w całkiem znajomym entourage'u (cięte budżety, zmiany rządu, polskie realia itd.) i dodając do tego elektrownię atomową, zagrożenie awarii, sporo merytorycznej wiedzy na temat reaktorów, stworzyłeś bardzo udaną mieszankę. Uwiarygodniłeś swoją opowieść nie uciekając się w wątki nazbyt sensacyjne – nie potrzeba było terrorystów, bomb, sabotażu itp. Wystarczyło widmo awarii technicznej, ludzkiej pomyłki, wystarczył jeden zawór, by uzyskać efekt zagrożenia i poczuć stawkę, o jaką toczy się gra. Jak na krótki tekst oferujesz całkiem sporo.

Tak więc prosta, klasyczna fabuła, nawet trochę staroświecka (w dobrym znaczeniu), do tego wyraźny, klarowny, przemyślany i równie klasyczny dla gatunku problem/pomysł. Dobrze rozegrany i umiejętnie osadzony w "środowisku" świata wewnętrznego fabuły dzięki kilku szczegółom – niedoceniana sekcja specjalna, sceptyczny odbiór jej działań w społeczeństwie (tytułowy paradoks dotyczy także pracy Majera i jego grupy – im są skuteczniejsi, tym bardziej zdają się niepotrzebni, co fajnie podsumowuje kierownik elektrowni wspominając: “Chyba rozumiem, dlaczego tną wam budżet”), starania o środki rządowe itp. To wszystko uwiarygodnia niewiarygodne. Dobra, inteligentna robota.

Język również prosty, ale z tych literackich, a nie przypominających wypracowania z polskiego.

Na półmetku konkursu ocierałeś się u mnie o podium, Paraduscie. Zabrakło niewiele.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr.maras, dziękuję serdecznie za miły i merytoryczny komentarz! Doskonale odgadłeś moje zamysły w tekście, łącznie z procesem twórczym (nazwa “paradosk Kasandry” był, owszem, moim pomysłem).

Ciągle nie mogę uwierzyć, że dostałem się do wyróżnionej szóstki. Jadaczka dalej mi się nie zamyka, moi znajomi mają już mnie dość. Wiem, że dla wyjadaczy ze złotymi piórkami itd. to pewnie żadne cuda, ale dla mnie owo wyróżnienie oznacza przede wszystkim ogromną dozę wiary we własne możliwości. Dla początkującego pisarza jest to niezwykle ważne – zwątpienie rodzi się samo i zabić je może tylko uznanie w oczach odbiorcy.

Słałem kiedyś grubsze propozycje do wydawców. Prawie zawsze odpowiedziała mi cisza, a wraz z nią niekończąca się niepewność, która po roku przepoczwarzała się w gorzkie przemyślenia. W zasadzie już się poddałem, gdy trafiłem na NF. I odżyłem.

Jeszcze raz dziękuję. Za poświęcony mi czas, za miłe słowo, za szczegółowy komentarz, za pracę nad konkursem. I za nadzieję.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Choroba, strasznie dziwnie się to czyta, szczególnie teraz, kiedy wkoło szaleje pandemia zw. z koronawirusem (mieszkam w brytyjskim Slough). Można się poczuć trochę, jak florentyńczycy z “Dekameronu”, z jednej strony – chroniący się przed zarazą, ale z drugiej – czujący nad sobą jej oddech, oddech śmierci. I ja, czytając powyższe opowiadanie, wyczuwam dziwnie intrygujące napięcie. 

Sporo się ostatnio dzieje na świecie i sporo z tego, co się dzieje można by wykorzystać twórczo, tj. pisarsko. Tylko co zrobić, jeśli się ma pomysły, ale brakuje doświadczenia. Twoje opowiadanie, Paradust, znakomicie pokazuje, jak po męsku złapać byka za rogi i może właśnie od Ciebie powinienem się uczyć. Nie wiem, czy czytałeś “Kod Leonarda”. Potok “konkretów”, wartka akcja, dialogi, które ją nakręcają, lapidarność scen iście filmowa. No cóż… choćbym nawet chciał tak pisać, to nie umiem, ale może warto się starać, może warto choć próbować. Podsumowując: doskonałe opowiadanie, napisane bardzo sprawnie i tak jak lubię, tak po męsku, jak już ktoś wcześniej zauważył. Ode mnie: “piąteczka”.

 

 

Maciekzolnowski, dziękuję za miły komentarz i ocenę! Nie mam pojęcia, jakim cudem to opko wyszło tak, jak wyszło. Jedno jest pewne – żaden ze mnie pisarz (póki co – nie poddaję się!) i to prędzej ja nauczyłbym się czegoś od Ciebie. Limit był, jaki był, więc zacząłem skracać z tysiąca pięciuset… i jakoś się ułożyło samo.

Kodu nie czytałem (widziałem film), choć może się zabiorę, bo temat nęci. Ogólnie rzecz biorąc mam braki. Nadgoniłem sporo z audiobookami, ale przez ostatni rok brakowało mi sił, by się w cokolwiek angażować. Prócz pisania.

Osobiście mieszkam w Manchesterze, więc spory kawałek na północ, choć atmosfera u nas podobna. Tzn. da się czuć niepokój. Moim zdaniem nieuzasadniony – COVID19 (a.k.a. Kung Flu) nie taki straszny, jak go malują. Boję się innych rzeczy – zamieszek. Widuję codziennie sporo odzianych w dresy młodzieńców, którzy czekają tylko na pretekst, by zacząć szabrować. Przerabialiśmy to wszak 10 lat temu…

Tak czy siak, dziękuję raz jeszcze!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Fajny pomysł, świetne wykonanie. Wciągnęło mnie, zastanawiałam się, co może walnąć. Podobał mi się Majer, taki pozbawiony złudzeń i jednocześnie dalej wykonujący swoją robotę. Napięcie budujesz też bardzo umiejętnie. Generalnie podobało mi się, bardzo :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irka! A wiesz, wyróżnienie niniejszego opowiadania zawdzięczam Twojej (i Reg) pomocy z moim poprzednim tekstem (o czym nie omieszkałem wspomnieć w przedmowie). Wszelkie uwagi zanotowałem i zapamiętałem, podlinkowane poradniki przeczytałem. Jeszcze raz dziękuję :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dzięki za miłe słowa. Nie musisz być przesadnie skromny. Piszesz i wychodzi to wszystkim na dobre: czytelnikowi, bo ma frajdę i przyjemność z lektury, Tobie, bo już jak raz zakotwiczyłeś się w tematach pisarskich, pisał będziesz do końca życia i zostaniesz wciągnięty, wessany w świat literatury. Zresztą sam wiesz najlepiej, bo nie jesteś debiutantem. A progres to kwestia czasu, bo ćwiczenie mistrzem czyni.

Ten limit, o którym wspominałeś wyszedł Twojej “Kasandrze” na dobre. 

Co do wirusa, to nie lekceważyłbym ogólnoświatowej pandemii, już choćby z uwagi na narastający niepokój na giełdzie i (a nawet przede wszystkim) gdzieś w środku w ludziach. Czytam właśnie “Dżumę” Camusa i z mojej perspektywy Slough jawi się niczym algierski Oran, zaś ja sam czuję się, jakbym oglądał film o zombiakach i łapię się na tym, że dziwnie spoglądam na przechodniów na ulicy. ;-)

Mimo wszystko pozdrawiam Manchester jako optymista, a nie panikarz! 

O! i tego właśnie nam potrzeba – optymizmu. I chłodnej rozwagi. Fakt, na giełdzie mogą się zacząć dziać dziwne rzeczy. Ktoś na pewno na tym dużo ugra, ktoś inny straci. I tego się najbardziej boję – ekonomicznych anomalii. Na szczęśćie w Chinach większośc ludzi już zdążyła wyzdrowieć. Wieści te zdają się działać na opinię publiczną jak balsam kojący.

W Mancu, odpukać, spokojnie – tuziemcy z wolna oswajają się z sytuacją, poziom niepokoju zdaje się opadać. Ani tu Dżumy, ani The Walking Dead. I dzięki Bogu.

A co do pisania – mamy podobne zapatrywanie na temat. Że jestem wciągnięty, to i owszem – wiem to już na pewno. Wiem jedno – trafiłem pod dobry dach i w towarzystwo wspaniałych, ciekawych ludzi.

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ależ proszę bardzo :)

Ale sukces zawdzięczasz sobie, bo zadałeś sobie trud zapoznania się z tymi poradnikami i zastosowania się do nich. A to nie jest standard :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

To tak jak w szkole – nauczyciel de facto niczego nie uczy, on tylko wskazuje drogę. Reszta w rękach ucznia. Nie mniej jednak bez nauczyciela uczeń szybko zabłądzi :)

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Bardzo ciekawa historia. Masz talent i doświadczenie. Życzę dalszych sukcesów.

Dziękuję, Aguniu – miło zacząć poniedziałek od takiego komentarza :)

Pozdrawiam! 

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

 

Jurorskie marudzenia ;)

 

Największym problemem tego opowiadania jestem ja – czytelnik. Pierwsze skojarzenie to Raport mniejszości. Tyle tylko, że tam było efekciarsko, a tutaj kompozycja i ograniczenia pozwoliły się skupić na sednie problemu bez zbędnego rozwijania wątków pobocznych, co nie zmienia faktu, że instytucyjne wykorzystanie prekognicji już ktoś wymyślił. Oczywiście samo zagadnienie paradoksu – zmiany przyszłości, zawiera w sobie taką dawkę fascynacji, że dylemat bohatera będzie zawsze atrakcyjny, o ile nie zarżnie się wszystkiego formą albo jakąś inna manierą, tudzież… mało atrakcyjnym nośnikiem przesłania – fabułą.

Ach te czerwone oczy. Klucz do zagadki i atraktor w jednym! Co to oznacza i jaki ma sens? Bardzo dobrze wykorzystany motyw, aby zainteresować czytelnika. Czytelnik ma wskazówkę, więc ma też naturalną siłę rozpędu, aby doczytać do końca; poznać tajemnicę. Na drodze stanąć może jedynie rozwój akcji. A tutaj to było przyzwoite, by nie powiedzieć poprawne. Tak czy inaczej bez błysku geniuszu ale rzemieślniczo akceptowalne.

Miejsce akcji: elektrownia atomowa, bohaterowie: zmęczeni, niezadowoleni pracownicy, efekt: widmo katastrofy. Oczywiście taki układ ma swoją konsekwencję. Wiążąc ów tajemnicze czerwone oczy z niewyspaniem, przepracowaniem i mając na uwadze, że rzecz dotyczy elektrowni atomowej wydało mi się wszystko nieprzyjemnie oczywiste jeszcze przed rozwiązaniem akcji – co ma pierdyknąć, to pierdyknie. Tylko co z tego będzie miał czytelnik?

No ale jak to napisałem pierwej, takie dylematy i bolączki protoplastów są w cenie. Potrzeba bohatera do udowodnienia, że to co robi ma sens, a może nikła wątpliwość, że to jego działania prowadzą do i tworzą problem…, to w końcu dzięki staraniom jego organizacji załoga mogła przyczynić się do popełnienia błędu. A czy to w ogóle było zaznaczone w tekście? Nieważne, bo miałem całkiem sporo z lektury tego opowiadania, chociaż ewidentnie za mało w porównaniu do mniej zaznajomionego tematem czytelnika.

 

Pozdrawiam Czwartkowy Juror :)

Blacktomie,

Dziękuję serdecznie za komentarz!

Na wstępie chciałbym wyjaśnić, że, według mojego planu, zespół Majera nie przyczynił się do problemu. Gdyby Majer nie przybył, Januszkiewicz poszedłby do domu, zamiast wymieniać jakiś zawór. I w krytycznej chwili doszłoby do wycieku. Słowem, Majer zapobiegł wypadkowi samym swoim przybyciem. To pewnie ujmuje nieco całości, ale musiałem uczciwie przyznać, jak było na prawdę.

Fakt, że uznałeś opko za rzemieślniczo poprawne, bardzo mnie ucieszyło. Pisząc opowiadanie na konkurs, miałem świadomość nieuchronnej, ostrej krytyki, pisałem je więc właśnie jako rzemieślnik. Chodzi mi o to, że dość świadomie dobierałem słowa i zwroty, bez specjalnych eksperymentów ani odważnych zagrywek; słowem, zastanawiałem się z matematycznym wyrachowaniem nad każdym zdaniem (ów sposób pisania odbił zresztą się na charakterystyce Majera). Chciałem, by było poprawne, żeby było zapięte na ostatni guzik, żeby było schludne. I, sądząc po twoich słowach, chyba wyszło zgodnie z zamiarem.

Twoja analiza potwierdza, że udało mi się dokonać czegoś, z perspektywy mojego znikomego pisarskiego doświadczenia, znaczącego (czy był to efekt przypadku, czy rzeczywiście wynika to z moich umiejętności – to osobny temat). Napisałem tekst, który ma ręce i nogi, formę, i przede wszystkim potrafi przykuć uwagę czytelnika – i to nie byle jakiego :) Początkujący pisarz, jak ja, o niczym innym nie śni.

Jeszcze raz dziękuję serdeczne – za rzetelny komentarz, ale też i miłe słowo :)

Pozdrawiam!

P.s. Co do Raportu Mniejszości – dwie osoby wcześniej zwróciły mi na to uwagę. Niestety filmu nie oglądałem. Raz u kogoś widziałem fragment, jak jakieś samochody jeździły po dziwnych, powykręcanych drogach z plastiku czy coś takiego. Na koncept wpadłem sam i jeśli opko przypomina Raport, to na prawdę jest to zbieg okoliczności.

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Raport mniejszości – opowiadanie Philipa K. Dicka ;)

Nie wiedziałem nawet, przyznaję się bez bicia. A przeczytałem i Ubika, i A Scanner Darkly, i Czy Androidy Śnią o Elektrycznych Owcach. Ech, braki, braki… Dzięki za info :)

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Fajny tekst. Duży plus za elektrowniowy research.

Samospełniająca się przepowiednia to dość nośny motyw.

Mnie się kojarzyło z inną książką, bodajże McCaffrey. Tam grupa ludzi zwanych talentami walczy o swoje prawa. Zaczynają właśnie od prekognicji – wizji katastrof, do których nie dochodzi dzięki nim. I mają poważny problem z przekonaniem społeczeństwa, że jednak są coś warci.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo :) Dopiero teraz zobaczyłem komenta – ostatnio rzadko siedzę na internetach, od siedzenia w domu mi odbija. Nie wiedziałem, że temat jest aż tak oklepany – wpadłem na niego bez niczyjej pomocy, choć podejrzewałem, że ktoś przede mną wpadł na to samo. Ciężko dzisiaj odkryć cokolwiek nowego :)

Pozdrawiam!

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Dwa dni to jeszcze nie tak źle.

Nie mówię, że oklepany. Jedna książka to jeszcze nie koniec świata. Pomyśl, ile jest romansów w literaturze. ;-)

Ale paskudnego ortografa w komentarzu to weź i popraw, bo gryzie w oczy.

Babska logika rządzi!

Poprawiłem :) Nigdy z nimi nie wygram. Dużo się nauczyłem pisząc, ale ciągle mi się zdarzy wrzucić taki kwiatuszek do tekstu. Zawsze mylę pary (np. pary cech, ż i rz, u i ó, lewa i prawa strona) – od dziecka. Dopiero mając 15 lat nauczyłem się bez zastanowienia odgadywać, która strona jest lewa, a która prawa (a i tutaj musiałem posługiwać się mnemoniką). Taki paradust specjalnej troski jestem.

Ostatnio rzadko (znowu chciałem napisać przez ż) zaglądam na NF – to siedzenie w domu i zdalna praca wywysają ze mnie chęć do życia. Nawet nic nie piszę, ale powoli zbieram się, żeby odbić się od dna marazmu. Czy tez masz (miewasz) podobnie? Jeśli tak, masz może na to jakiś sprawdzony sposób?

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Ja nigdy nie potrafię zapamiętać rzeczy typu “A jest białe, a B czarne”. Mój sprytny mózg zawsze widzi różne uzasadnienia dla wszystkich możliwych kombinacji.

A moja firma nie przerwała działalności i na ogół pracujemy normalnie. Zdalnie jest bardzo fajnie, bo robi się lekkie i właściwie nieważne rzeczy i można odpocząć od maseczek i kompulsywnego mycia rąk. Ale jak dotąd miałam tak tylko dwa tygodnie, i to pierwszy w strachu, że naprawdę mogę być chora. A normalnie się zapitala, także za tych, którzy w domach pilnują dzieci. Jutro wezmę nadgodziny, żeby odrobinę nadgonić robotę z innego działu.

Jestem na tyle pogodnym człowiekiem, że nie wpadam w marazmy i inne takie. Raczej ostatnio mam problem, że jak wracam do domu, to zasypiam nad kompem, zamiast robić z nim coś pożytecznego albo przyjemnego.

Babska logika rządzi!

O widzisz, a u mnie to działa zupełnie inaczej. Praca zdalna z domu ma w sobie coś niemal świętokradczego – oaza spokoju, jaką powinien być dom, nagle już nie chroni przed nudnymi obowiązkami i czujnym okiem szefa. Już wolałbym drałować te sześć kilometrów codziennie, bo wtedy przynajmniej jeden świat jest od drugiego wyraźnie oddzielony. Wiem, że to głupie podejście, ale zupełnie nad tym nie panuję.

Muszę się jakoś przełamać i wypłynąć na powierzchnię. Próbowałem robić przemeblowanie, słuchac muzyki, majsterkować itd., ale bez zmian. Jedyne, na czym jestem w stanie skupić uwagę, to stare gry albo jeszcze starsze filmy, które oglądam na zabytkowym (znaczy się retro) telewizorze CRT.

Oby się to wszystko skończyło jak najszybciej. Samego wirusa się nie boję (powiem więcej – prawie napewno go przeszedłem w styczniu, zanim się o tym mówiło), bo ostatnie doniesienia mówią o śmiertelności może dwóch promili, albo mniej. Boję się za to, że mi całkiem odbije. Ech…

— Nie cmyka! Mówiłem, że nie ma zębów.

Nowa Fantastyka