- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Zbawcze komnaty

Zbawcze komnaty

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zbawcze komnaty

Zbawcze komnaty.

 

Był piękny, słoneczny dzień, zakończenie roku szkolnego. Z tej okazji czwórka przyjaciół: Bernard, Benedykt zwany również Beniem, Juljan i Leon postanowili zrobić kilkudniową wędrówkę po masywie Ślęży. W zeszłoroczne wakacje wpadli na pomysł spędzenia kilku dni pod namiotem i tak im się spodobało, że ustalili co roku spędzać część wakacji pod gołym niebem. Tym razem Bernard dał propozycję, żeby nie brać namiotu, który będzie im tylko przeszkadzał. Każdy z nastolatków spakował do plecaka tylko niezbędne rzeczy, bo stwierdzili, ż idą na survival i muszą sobie radzić sami. Po chwili w plecakach znajdowały się: śpiwory, noże trekingowe, zapałki, butelki wody, trochę jedzenia, lina, odrobina pieniędzy oraz kurtki przeciwdeszczowe. Po spakowaniu potrzebnych rzeczy cała czwórka zebrała się w domu Bernarda i Benedykta, którzy byli braćmi (Juljan i Leon też byli rodzeństwem). Wszyscy usiedli przy stole i rozłożyli mapę.

Proponuję rozpocząć wycieczkę od Przełęczy Tąpadła. – Jako pierwszy głos zabrał Bernard.

Według mnie to nie jest najlepsze rozwiązanie. – Powiedział Leon. – Najfajniej byłoby iść od strony Sulistrowic, czerwonym szlakiem.

Racja – przyznał Benio – tam chodzi niewielu ludzi, ale w połowie czerwonego szlaku możemy skręcić w prawo i wyjdziemy żółtym szlakiem, ale nie od Tąpadeł.

Plan idealny, a ja nawet nie musiałem pomagać w jego ułożeniu – zaśmiał się Juljan.

Przyjaciele w radosnych nastrojach chwycili plecaki i udali się w stronę drzwi, kiedy nagle Bernard zawołał:

Chłopaki! Bierzemy rowery i na rowerach jeździmy po Ślęży! Co wy na to?

Pewnie! – Krzyknęli w tym samym momencie pozostali.

Ale nasze rowery są u nas w domu, w Sulistrowicach, a z Księginic to są 4 kilometry. – zmartwił się Leon, a Juljan smutno pokiwał głową.

A co to dla nas? – odparł Bernard – wsiadacie na kierownice i jedziemy do was na chatę.

Bernard i Benio wyprowadzili swoje rowery… Nie było im łatwo jechać w ten sposób, tym bardziej, że większość trasy była pod górkę. W końcu udało im się dotrzeć na podwórko kolegów, którzy natychmiast pobiegli po rowery. Teraz już każdy na swoim pojeździe udali się w stronę Zalewu Sulistrowickiego. Przejechali przez tamę i zaczęli pedałować pod górę w stronę lasu. Gdy wjechali w las postanowili zatrzymać się przy hopce rowerowej, którą zbudowali ich koledzy. Chwilę poskakali na rowerach, a następnie pojechali głębiej w las. Zgodnie z ustaleniem w połowie czerwonego szlaku skręcili w prawo i pojechali w kierunku źródełka Anny.

Chodźmy ochłodzić się przy źródełku – wysapał Benio – jest strasznie gorąco.

Dobry pomysł – ochoczo wykrzyknął Juljan.

Rowery przywiązali do drzewa u podnóża kamiennych schodów prowadzących do źródła. Pobiegli po stromych schodach i znaleźli strumyk. Ochłodzili się lodowatą wodą i właśnie mieli wracać do rowerów, kiedy Juljan się potknął i wpadł w zagłębienie między skałami. Wszyscy zamarli. Przez chwilę nic nie było słychać. Zastanawiali się co powiedzą rodzicom denata.

mama mnie zabije – jęknął Leon.

Żyjesz!? – krzyknął przestaszony Bernard.

Tak! – usłyszał odpowiedź. – Musicie tu zejść i to zobaczyć. Jest tu na oko 10 metrów.

Moja lina ma 20 więc damy radę – odkrzyknął Bernard po czym wyjął niebieską linę

z plecaka. Z pomocą Leona obwiązali ją wokół i ostrożnie zeszli na dół. Okazało się, że Juljan spadł na wielką kupę liści, które zamortyzowały upadek i chłopakowi nic się nie stało. Rozejrzeli się dookoła i zobaczyli wyryty napis na skałach:

 

Jeśli widzisz ten napis to znaczy, że jesteś wybrańcem.

Tylko przed nielicznymi Zapomniana Skała otwiera swe wrota.

Od tych nielicznych mogą zależeć losy świata,

ponieważ są godni uczynienia świata takiego,

jaki był przed otworzeniem Puszki Pandory.

Oznacza to, że jesteś w stanie odnaleźć Skarb,

który pomoże całemu światu.

Pierwsza wskazówka czeka na Ciebie na szczycie Góry Słowian.

Musisz obejść trzy razy kamienną rzeźbę, usiąść na niej i krzyknąć:

"Na ratunek ludzkości!"

Wtedy rozstąpią się przed Tobą kamienne wrota.

 

O matko! Ale to będzie przygoda! – ucieszył się Benio – według mnie chodzi o Niedźwiadka Ślężańskiego.

Chyba masz rację – powiedział Juljan.

To na co czekamy? Wychodzimy stąd i na górę! – Zarządził Bernard.

Wyjście okazało się dużo trudniejsze od zejścia, bo ściany pokryła wilgoć. Buty chłopców ślizgały się po ścianie i po kilku próbach zakończonych upadkiem przyjaciele stracili zapał.

Ma ktoś rolkę do liny? – zapytał Bernard, ale widząc, że nie został zrozumiany, dodał – taka jakiej się używa do wciągania czegoś na linie.

Ja mam – odparł Leon po czym wyjął z plecaka rolkę.

Bernard wziął ją od kolegi i przymierzył do liny. Była idealnego rozmiaru.

Jeden z nas musi wziąć rolkę i wspiąć się na górę – zaczął Bernard – potem trzeba powiesić rolkę na gałęzi (jak coś to mam krótką linkę) i przełożyć przez nią linę. Jeden jej koniec spuszczę wam, a za drugi będę was wciągał.

Mówiłeś "będę". – Zastanowił się Benio – dlaczego to ty masz tam wejść?

Bo mam do tego najlepsze buty i jestem najstarszy.

No dobra.

Musicie mnie podsadzić do tamtej półki skalnej – Bernard pokazał wystający głaz – dalej muszę sobie poradzić.

Chłopak chwycił linę i wszedł Leonowi na barana. Dosięgnął półkę końcami palców. Podskoczył i dopiero wtedy udało mu się złapać skałę. Podciągnął się i stanął na skale. Złapał za linę i zaczął się wspinać. Z trudem odnajdywał wypusty w skale, ale po męczącej wspinaczce wydostał się na powierzchnię. Szybko wciągnął linę, a potem odwiązał ją od drzewa. Zamontował rolkę na konarze rosnącym nad rozpadliną. Przeciągnął przez kółko linę, złapał za jeden koniec, a drugi zrzucił kolegom.

Najpierw najlżejszy – krzyknął – bo potem będzie nas dwóch i będzie łatwiej.

Dobra! – usłyszał głos Juljana. – Gotowe!

Bernard chwycił linę i zaczął ciągnąć. Nie było to zbyt łatwe, ale dawał radę, bo brat którego wciągał pomagał łapiąc się skał i podciągając. Po chwili zobaczył Benia.

Dawajcie Juljana! – krzyknął. Potem zwrócił się do brata – ciągniemy w dwójkę.

Było dużo prościej, dzięki czemu Juljan wjechał szybciej niż Benio. Na koniec został Leon, którego w trójkę bez problemu wciągnęli na powierzchnię. Już mieli się zwijać kiedy zauważyli, że nie ma plecaków. Już mieli zjeżdżać na dół kiedy boki jaskini zaczęły się zsuwać. Leon się zerwał i bez namysłu wskoczył do rozpadliny na kupę liści. Chwycił najpierw plecaki, a potem linę i krzyknął:

Ciągnijcie linę!!!

Koledzy na górze od razu zaczęli ciągnąć. Było już tak wąsko, że Leon odbijał się nogami raz od jednego, raz od drugiego boku. W ostatniej chwili wyskoczył na powierzchnię, a gdy się odwrócił rozpadliny już nie było.

O mały włos. – Powiedział z uśmiechem.

Każdy wziął swój plecak i zeszli schodami do drzewa przy którym stały rowery. Wsiedli na nie i w milczeniu pojechali dalej. Po 30 minutach dotarli na szczyt. Było tam niewielu ludzi, więc chłopcy jeździli sobie po szczycie i ganiali się na rowerach. W końcu zaczął się robić wieczór więc wszyscy ludzie zeszli już na dół, natomiast przyjaciele podjechali do kamiennej rzeźby.

Kto otwiera wrota? – zapytał Juljan

Ty – odpowiedział Bernard

Dlaczego?

Bo to ty znalazłeś rozpadlinę.

Ok. To zaczynam – powiedział po czym podszedł do misia.

Obiegł go trzy razy, wsiadł na niego i krzyknął:

Na ratunek ludzkości!

Przez chwilę nic się nie działo, lecz po chwili ziemia się zatrzęsła i duży, prostokątny kawałek darni wyleciał w powietrze. Pod nim ukazały się kamienne wrota, które rozwarły się z wielkim hukiem, a wszystko to w świetle okrągłego księżyca. Zafascynowani chłopcy zajrzeli do środka, ale zobaczyli tylko schody wchodzące w ciemność. Zdjęli więc lampki z rowerów i po kolei zeszli na schody. Szli około 15 minut gdy nagle schody skończyły się

i w zamian pojawił się tunel. Benio skierował światło w głąb tunelu, dzięki czemu na jego końcu zobaczyli kamienne drzwi. Podbiegli do nich i pchnęli je. Ich oczom ukazała się wielka sala wyłożona granitem, na jej środku stał kamienny stojak – a na nim stara… bardzo stara… kartka. Bernard chciał podbiec i chwycić ją, ale w ostatniej chwili zatrzymał go Juljan.

Ta kartka jest tak stara, że jak się jej dotknie to się rozpadnie. – powiedział.

Podeszli do stojaka i ze zdziwieniem stwierdzili, że na kartce nie ma kurzu, natomiast był napis:

 

Gratulacje! Udało Ci się dotrzeć do pierwszej wskazówki,

która brzmi:

Udaj się na szczyt drugiej góry z Trójkąta Sudeckiego

– Śnieżkę. Na jej środku jej szczytu jest głaz,

którego nikt nie jest w stanie ruszyć.

Pod nim jest ukryta komnata podobna to tej,

w której stoisz. Aby się tam dostać musisz

dwa razy obiec dookoła cały szczyt, położyć się na szczycie

głazu i powiedzieć:

"Zdradź mi swoją tajemnicę, otwórz wrota do wskazówki

żeby ludzie mogli żyć w pokoju"

W drodze stąd na Śnieżkę nie możesz użyć

pojazdu, który wykona za Ciebie całą pracę.

 

Mamy do zrobienia sto kilometrów w jedną stronę – westchnął Benio.

Damy radę – pocieszył go Juljan.

Chłopcy naradzili się i doszli do wniosku, że wyruszą następnego dnia. Podeszli do miejsca ogniskowego i rozłożyli śpiwory, po czym zebrali drewno i rozpalili ognisko. Miło sobie gawędzili, kiedy koło nich przebiegła sarna.

Szkoda, że nie mamy mięska – rozmarzył się Juljan.

Nooooooo – odpowiedział Bernard.

A może zrobimy sobie łuki i coś upolujemy? – wpadł na pomysł Benio.

To jest plan! – ucieszył się Juljan. – kto ze mną idzie po kije?

Ja – odpowiedział Bernard.

Gdy chłopacy poszli po kije potrzebne do zrobienia łuków, Leon wyjął z plecaka sznurek

Wiedziałem, że się przyda – powiedział.

Bernard i Juljan wrócili z leszczynowymi kijami i wszyscy zaczęli obdzierać je z kory i robić nacięcia na cięciwę na obu końcach. Leon uciął cztery kawałki sznurka i dał każdemu po jednym, a resztę schował do plecaka.

Przydałyby się strzały – mruknął Bernard. – Poczekajcie chwilę.

Wstał i skierował się do schroniska. Wszedł do środka i się rozejrzał. Na ścianie wisiały dwa łuki myśliwskie a obok nich kołczany pełne strzał.

Dobry wieczór. – Powiedział. – Mam wielką prośbę: czy mogłaby Pani sprzedać mi te strzały wraz z kołczanami?

Weź je sobie – odpowiedziała starsza pani siedząca przy stole. – jak chcesz to w magazynie mam jeszcze dwa kołczany i dwa łuki. Możesz wziąć wszystkie.

Bardzo Pani dziękuję! – wykrzyknął zaskoczony chłopiec – dlaczego pani chce mi dać cztery łuki i cztery kołczany pełne strzał za darmo?

Widziałam co robiliście przy rzeźbie. – Powiedziała z uśmiechem. – Wierzę, że macie szczegulny powód więc chcę wam pomóc.

Dziękuję jeszcze raz.

Bardzo ucieszony Bernard chwycił otrzymane rzeczy i pognał do ogniska.

Patrzcie co mam! – wrzeszczał. – Za darmo!

Co!? – Przy ognisku zerwał się Juljan. – Skąd!?

Pani widziała co robimy przy misiu i nam dała w prezencie!

Ale super! – Wszyscy chłopcy byli bardzo ucieszeni.

Każdy z nich wziął po jednym łuku i kołczanie i zaczęli je oglądać. Sprzęt był w dobrym stanie co jeszcze bardziej ucieszyło przyjaciół. Postanowili się przespać. Rano, gdy się przebudzili ogień się już nie palił. Coraz więcej było już turystów więc postanowili znaleźć jakąś polanę. Nie było to trudne więc po chwili mieli już swoje nowe obozowisko. Przytaszczyli kamienie i ułożyli z nich krąg chroniący przed rozprzestrzenianiem się ognia. Bernard przyniósł drewno i po chwili stosik był gotowy. Na polanie stał duży snop siana, więc Leon i Benio przesunęli go na środek polany i zrobili z niego tarczę. Cała czwórka zaczęła ćwiczyć strzelanie, z którym mieli już styczność, więc szło im bardzo dobrze. Po godzinie postanowili upolować sarnę i część zanieść do schroniska w podziękowaniu. Nie szukali długo bo nieopodal polany był młody lasek, a w nim wiele saren. Chłopcy ustalili do której celować, żeby nie poranić wszystkich. Sarna którą wybrali dostała cztery strzały, dzięki czemu nie męczyła się i umarła na miejscu. Reszta uciekła do lasu. Chłopcy wyjęli noże i oporządzili zwierzę. Mięso zawinęli w skórę i zanieśli do obozowiska. Na oko mieli 20 kilogramów mięsa! Postanowili trzy czwarte z niego i całą skórę zanieść do schroniska. Bernard i Juljan rozpalili ognisko i zrobili drewniany ruszt. W tym czasie Leon i Benio zanieśli mięso i skórę na szczyt. Pani bardzo się ucieszyła i spytała czy czegoś potrzebują. Nic nie chcieli, ale wbrew temu co mówili dostali wielką, wodoodporną płachtę. Dzięki temu mogli teraz zrobić prowizoryczny namiot, aby uchronić się od deszczu. Podziękowali i wrócili do obozowiska. Już z daleka poczuli zapach piekącego się mięsa. Poczuli głód. Od rana nic nie jedli. Zobaczyli obozowisko i siedzących przy ognisku kolegów. Podbiegli i zobaczyli, że mięso jest już upieczone. Zdjęli je z rusztu i podzielili na cztery części. Resztę posolili, zawinęli w folię aluminiową i schowali do plecaków. Zjedli pyszną dziczyznę i posprzątali obóz. Do wieczora rozmawiali o tym, co ich spotkało, aż wreszcie nastała noc. Ustalili, że następnego dnia rano po śniadaniu ruszają na Śnieżkę. Pierwszy obudził się Leon. Poszedł do schroniska i chciał kupić chleb, ale pani nie wzięła pieniędzy. Wrócił do obozu ze świeżym, pachnącym chlebkiem. Reszta już wstała i zwinęła śpiwory. Leona śpiwór też był złożony. To są przyjaciele – pomyślał szczęśliwy chłopak – ja coś dla nich zrobię to oni się odwdzięczają. Zjedli świeże pieczywo z serem popili wodą.

No to w drogę – zadecydował Bernard – mamy do przejechania 100 kilometrów i fajnie by było gdybyśmy przejechali je w jeden dzień.

Masz rację. – powiedział Juljan – chodźcie.

Zgasili ognisko, wzięli plecaki i zjechali żółtym szlakiem od strony Tąpadła. Postanowili jechać przez Świdnicę żeby kupić tam potrzebne rzeczy. Do Świdnicy dojechali po około dwóch godzinach. Droga była prosta, więc dobrze im się jechało, ale Beniowi popsuła się przerzutka, więc trochę czasu zeszło. Najpierw pojechali do Pepco żeby kupić plastikowe naczynia i sztućce. Następnie udali się do sklepu spożywczego aby kupić rzeczy potrzebne do dobrego przyrządzenia mięsa. Po chwili namysłu kupili mały garnuszek i herbatę w torebkach. Teraz mieli już wszystko, więc ruszyli w dalszą trasę.

Kolejny przystanek to Szczawno-Zdrój. Mamy godzinę 12: 20. – Oznajmił Bernard. – Myślicie, że zdążymy przed zachodem słońca?

Raczej tak – odpowiedział Benedykt – tylko trzeba trzymać tempo.

Jechali w milczeniu i prawie się nie męczyli. Droga była raz w górę, raz w dół więc siła, którą tracili w czasie jazdy pod górę odzyskiwali jadąc w dół. W Szczawnie byli w godzinę. Pojechali tylko coś zjeść, a potem ruszyli dalej. Następną miejscowością w której się zatrzymali była Kamienna Góra. Usiedli na ławce i odpoczywali przez piętnaście minut. Potem ruszyli dalej, w stronę granicy czeskiej. Stanęli już w Czechach, w miejscowości Mala Upa – tam odpoczęli, przejechali jeszcze kawałek i wreszcie zobaczyli Śnieżkę, stojącą na granicy.

Był wieczór, a oni byli tak zmęczeni, że obóz rozbili na dole. Nie mieli siły nawet rozmawiać, więc szybko zjedli zimną kolację, bo nie chciało im się rozpalać ogniska. Spali długo. Obudzili się przed południem. Zwinęli swoje rzeczy i pojechali na szczyt. Trochę im to zajęło czasu. Gdy stanęli na szczycie było po czternastej. Ich oczom ukazał się okrągły kościółek i dziwnej budowy budynek, chyba schronisko. Na środku stał duży głaz. Było tu bardzo dużo ludzi, więc postanowili poczekać do nocy z zejściem do groty. Resztę dnia spędzili rozmawiając i jedząc pyszne pierogi ze schroniska. Wreszcie gdy zaczęło się robić ciemno wyszli przez budynek. Bernard obiegł dwa razy szczyt, położył się na kamieniu i powiedział:

Zdradź mi swoją tajemnicę, otwórz wrota do wskazówki, żeby ludzie mogli żyć w pokoju.

Nic się nie zadziało. Zdziwili się bardzo ale potem ich olśniło.

To Juljan musi to zrobić – krzyknął Leon – on wpadł do jaskini.

Ucieszony chłopak obiegł szczyt dwukrotnie, położył się na kamieniu i powiedział to, co wcześniej Bernard. Tym razem zadziałało. Głaz odturlał się i powstała duża dziura. Na środku był otwór z którego zwisała drabinka linowa. Zeszli po niej i znaleźli się w podobnej sali jak na Ślęży. Podeszli do stojaka i przeczytali:

 

Wielkie Gratulacje!

Musisz mieć bardzo silną wolę, skoro udało Ci się dotrzeć

aż tutaj. Ostatnia wskazówka jest na trzecim szczycie – Śnieżniku.

Szukaj kamiennego słupa z

wyrzeźbionym słoniem na górze.

Żeby otworzyć komnatę musisz obiec

całą górę a potem stanąć przed słoniem

i powiedzieć:

"Dziękuję za wskazówki, lecz potrzebna

jeszcze jedna, ta którą kryjesz. Wyjaw mi ją,

a ja uratuję ludzkość".

Jednak gdy już to powiesz musisz dotrzymać obietnicy.

Dostaniesz supermoc którą możesz podzielić

się z czterema osobami: będziesz potrafił latać.

 

możemy latać! – krzyknął Benio – Lecę! – i wyleciał przez otwór w suficie jaskini.

Super! – krzyknął Bernard – zawsze o tym marzyłem!

Wszyscy trzej wylecieli z komnaty, głaz wrócił na swoje miejsce, a oni zobaczyli Benedykta latającego nad szczytem. Dołączyli do niego i po chwili wszyscy latali po niebie. Gdy się zmęczyli wylądowali na ziemi i rozbili biwak. Nie rozpalili ogniska, bo Śnieżka nie była porośnięta lasem. Zjedli kolację i poszli spać, bo następnego dnia musieli odbyć bardzo długą podróż. Gdy się obudzili postanowili, że najpierw zjadą na dół na rowerach, bo jest to jedno z ich ulubionych rozrywek. Jechali w dół z ogromną prędkością, łzy wylatywały z oczu, a koła ledwo muskały ziemię, gdy wyskakiwali na pagórkach i kamieniach. W końcu dotarli na dół, gdzie stwierdzili, że chociaż część trasy będą lecieć. Dolecieli do Nowej rudy gdzie padli bez sił, bo nie dość, że lecieli ponad sto kilometrów, to jeszcze mieli ze sobą rowery! Byli tak wykończeni, że dalej nie pojechali tego dnia. Stwierdzili, że rozbiją obóz, a następnego dnia dolecą do Śnieżnika.

Lepiej lecieć i być wykończonym po dwóch godzinach, niż mordować się sześć godzin na rowerze – zakończył rozmowę Bernard.

No to w powietrze – zaśmiał się Benio.

Bernard się pomylił. Wykończeni byli już po godzinie, a na miejsce dotarli po trzech. Podczas lądowania prawie spadli w przepaść, ale nareszcie byli na szczycie ostatniej góry.

Nawet nie rozłożyli biwaku, tylko chwycili śpiwory, a po pięciu minutach wszyscy spali. Rano zrozumieli, że popełnili błąd.

Zamiast lądować na górze mogliśmy na dole! – zdenerwował się Bernard – przecież musimy obiec górę!

Juljan musi! – Benio też był zdenerwowany.

Ja biegnę z nim! A ty co? Będziesz stał i czekał!?

Koniec! – krzyknął Juljan – nie kłóćcie się. Jedziemy na dół i kto chce niech biegnie ze mną

Pojechali na dół, a że jest to jedno z ich ulubionych zajęć, szybko zapomnieli o kłótni. Znowu muskali ziemię i czuli się jak w siódmym niebie. Na dole byli po piętnastu minutach.

To było super! – roześmiał się Benio – jednak dobrze, że wylądowaliśmy na górze.

Zaczęli powoli biec, bo przed nimi była pięćdziesięciowo kilometrowa trasa. Biegli osiem godzin bez przerwy. Nogi im odpadały, ale nie mogli się poddać, bo tu chodziło o dobro świata. Nawet Benedykt zawzięcie przebierał nogami mimo, że prawie płakał z wysiłku. Gdy dotarli do miejsca z którego wystartowali nie mogli złapać powietrza. Benio zwymiotował. Nigdy dotąd żaden z nich nie spotkał się z takim wysiłkiem. Nie byli zdolni do wejścia na górę, więc zasnęli na dole. Spali do południa, ale gdy już wstali byli w świetnych nastrojach. Widocznie wysiłek i odpoczynek były potrzebne ich organizmom.

Szybko wjechali na szczyt i podeszli do słupa ze słoniem.

Jak to było? – zastanawiał się Juljan – a dobra pamiętam. Dziękuję za wskazówki, lecz potrzebna mi jeszcze jedna, ta którą kryjesz. Wyjaw mi ją, a ja uratuję ludzkość.

Ziemia się zatrzęsła, a przez kolumną pojawiły się schody prowadzące pod ziemię. Przyjaciele zbiegli tam i znaleźli się w małej sali ze stojakiem z kartką. Podeszli i przeczytali:

 

Brawo!

Dzięki tobie świat może się zregenerować.

Skarbem, którego szukasz jest mityczna

Puszka Pandory, do której powrócą

wszystkie choroby i nieszczęścia tego świata.

Szukać jej musisz w Księginicach Małych

w budynku, w którym kiedyś była pastorówka.

Gdy do niego wejdziesz będziesz musiał

zejść po schodach na dół i znaleźć grobowiec.

W nim jest Puszka i ostatnia Wskazówka.

 

Przecież to u nas na wsi! – krzyknął Bernard – ja wiem gdzie jest ten grobowiec bo byłem tam i go widziałem!

To tam!? – przestraszył się Benio – masakra!

Czyli teraz jedziemy do was – powiedział Leon.

Wyszli na powierzchnię, a po schodach nie zostało nawet śladu. Wsiedli na rowery i po raz kolejny poczuli się jak w raju. Pędzili z góry, a turyści odskakiwali im spod kół. Na dole zrobili naradę.

Proponuję użyć latania i wycisnąć z siebie ile się da – zaczął Bernard – Będziemy lecieć póki nie padniemy.

Też tak uważam – odpowiedział Juljan.

To jest ponad sto kilometrów – zastanowił się Benio – bierzemy rowery i plecaki, czyli każdy ma dwadzieścia kilo do zabrania. Żeby lecieć ręce musimy mieć wyprostowane, więc albo rowery przywiązujemy do nóg, albo się męczymy.

Wiążemy – powiedział Leon.

Jak ustalili tak zrobili, ale nie chcieli ciąć liny więc związali każdego do swojego roweru i potem musieli bardzo współpracować. Lot trwał dwie godziny, ale Benio miał rację było łatwiej niż ze Śnieżki. Najpierw poszli do domu Bernarda i Benedykta, wykąpali się, przebrali, a potem poszli do starej pastorówki. Bracia B byli już tam, więc wiedzieli gdzie iść.

Znaleźli grobowiec i weszli do niego. Nie było tam trumien ani niczego co zazwyczaj jest w grobowcu. Na środku pomieszczenia stała nieduża metalowa szkatułka, a na niej kartka. Podeszli i przeczytali:

 

To już ostatnia wskazówka.Jeśli chcesz otworzyć

Puszkę Pandory musisz przetrwać trzy noce na

Ślęży, oraz obronić Puszkę. Podczas biwaku

będą Cię atakować różne złe siły chcące odebrać

Ci Puszkę. Jeśli ją stracisz cała Twoja wyprawa

Była na marne. Dostaniesz jeszcze jedną supermoc,

którą też możesz podzielić się z czterema osobami:

możesz być niewidzialny. Dostaniesz też broń.

Żegnaj bohaterski obrońco świata. Powodzenia!

 

W tej chwili na grobowcu pojawiły się cztery miecze, cztery sztylety, szesnaście noży do rzucania oraz cztery sznurki z metalowymi kulkami na obu końcach służące do rzucania w nogi.

No to czeka nas walka – powiedział Leon i chwycił swój zestaw.

Reszta chłopaków też wzięła bronie.

Ale jesteśmy uzbrojeni – ucieszył się Benio

Wyszli z budynku i poszli do domu.

Zaczynamy dzisiaj – zadecydował Bernard – zanim te stwory się zbiorą.

Masz świętą rację – pozostali chłopcy pokiwali głowami.

Ruszyli na Ślężę. Tym razem nie zabrali rowerów, bo gdyby trzeba było uciekać tylko by przeszkadzały. Dotarli na ich polankę. Na szczęście miejsce na ognisko, rożen i łuki były na swoim miejscu. Bernard i Leon poszli polować, a Benio i Juljan przygotowali ognisko. Puszkę Pandory miał ze sobą Juljan. Starsi chłopacy wrócili z dorodnym królikiem.

Będzie pyszne jedzonko! – ucieszył się Benio – króliki są wyśmienite.

Gdy poczuli zapach pieczystego od razu zgłodnieli. Królik został pochłonięty, nie został żaden kawałek. Mały garnek napełnili wodą ze źródełka i postawili na ogniu. Gdy się zagotowała wrzucili trzy torebeczki herbaty. Gdy napój się zaparzył każdy wziął kubek, nalał sobie i usiadł na swoim śpiworze. Rozkoszując się herbatą zaczęli przysypiać. Na szczęście tej nocy żaden stwór nie przyszedł i Puszka spokojnie leżała w kieszeni Juljana. Przyjaciele wiedzieli jednak, że tej nocy na pewno coś się stanie. Postanowili się przygotować – zbudować palisadę. Leon i Juljan pobiegli do schroniska pożyczyć łopatę, taczkę, piłę spalinową, siekierę i cement. Gdy wrócili na miejsce zobaczyli okrąg wydartej trawy wokół ich obozowiska. Bernard i Leon wycięli drzewa a Benio i juljan wykopali rów. Potem wspólnie pocięli pnie na mniejsze bale, powstawiali do rowu, a na koniec zalali betonem. Zostało im drewno więc dorobili bramę i podest, żeby moc widzieć co się dzieje poza ogrodzeniem. Nadeszła noc. Słyszeli wokół siebie wrzaski, wycia, stukot kopyt, dudnienie. Byli przerażeni, ale mimo to dzielnie stali na podeście i obserwowali nagle dostrzegli jadące ku nim konioludzi. Wyciągnęli łuki i zaczęli strzelać. Trzech padło, ale jeden cały czas gnał w ich stronę i wymachiwał ognistym mieczem. Wiedzieli, ze gdy uderzy w palisadę drewno się zapali. Bernard i Leon wyjeli miecze i wyskoczyli zza palisady. Benio i Juljan osłaniali ich z śląc masę strzał. Reszta stworów, gdy zobaczyła, że chłopcy są na zewnątrz zaatakowała. Nie było ich wielu, bo nie zdążyli zmobilizować sił.

Wszystkich razem było ich dwadzieścia, w tym trzech zabitych. Bernard z Leonem Rzucili się na konioluda, a chłopcy z palisady strzelali do innych potworów. Gdy skończyły im się strzały na polu zostało sześć żywych upiorów. Benio i Juljan zeskoczyli z palisady i dołączyli do starszych braci. Wspólnie zarąbali konioluda, który oparzył Leona, następnie rozgromili trzy diabliki. Zostały dwa trolle, po jednym dla każdego rodzeństwa. Walka była zacięta. Chłopcy musieli uchylać się i odskakiwać przed wielką maczugą. W końcu pokonali trolle. Po odpoczęciu sprzątnęli truchła z polany. Wiedzieli, że czeka ich jeszcze jedna walka. Gdy przyszła kolejna noc stało się coś nieoczekiwanego. Gdy chłopcom skończyły się strzały i właśnie mieli wyskakiwać zza palisady zobaczyli niebieskie światło, z którego wyłonili się błękitni jeźdźcy i zaatakowali złe siły. Rozgromiły je i powróciły do światła, które zgasło. Wszystko trwało nie dłużej niż pół minuty. Rano chłopcy usiedli wokół ogniska, a Juljan wyjął Puszkę. Otworzył ją i postawił na ziemi. Z Puszki wyskoczyła kartka i wpadła w ręce chłopca, ale nie zdążył jej przeczytać, bo nagle usłyszeli świst. Nagle polanę zalały różne cienie, straszne stworzenia a nawet bronie. Wskoczyły do Puszki, a ona się zamknęła. Gdy próbowali ją otworzyć wieko nie drgnęło. Bernard wziął kartkę i zaczął czytać na głos:

W VIII w.p.n.e pewien grecki uczony prowadził wykopaliska. Natknął się on na matalową puszkę, która jak wynikało z run pokrywających ją była Mityczną Puszką Pandory. Odkrył, że puszka może działać też w drugą stronę. Ogłosił że ją znalazł, przez co zaczęto go ścigać. Uciekający uczony dotarł do nieprzebytych lasów słowiańskich. Przedzierając się przez nie natknął się na kamienny grobowiec. Ukrył tam Puszkę, a sam dlaej błąkał się po lesie.

A ja myślałem, że to my ratujemy ludzkość, stajemy się bohaterami, a tak naprawdę prawdziwy bohater jest tu wymieniony – zamyślił się Bernard.

Ale znalezisko – powiedział Benio – widzieliście, że wszystkie złe rzeczy tu wleciały. Puszkę ukryjemy pod misiem, w tej komnacie.

Dobry pomysł.

Spakowali obozowisko i weszli na szczyt Ślęży. Zeszli do komnaty i umieścili tam puszkę. Wyszli na powierzchnię, a gdy spróbowali znowu otworzyć wejście nic się nie wydarzyło. Chłopcy wrócili do domu i długo rozmyślali nad tym co się stało. Doszli do wniosku, że to nie oni uratowali świat, ale grecki uczony z ich pomocą.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam.

No, ja przeskanowałam raczej.

Nie mam pojęcia, jakiego rodzaju błędów tu nie ma.

Przykro mi :(

Brakuje myślników przed dialogami i całego mnóstwa znaków interpunkcyjnych.

Czy wyczyn chłopców oznacza, że na świecie nie będzie już chorób i wojen? Bo tak mi się to jakoś wydaje mało prawdopodobne. Podobnie jak polowanie na sarny. Ludzie ze schroniska prędzej powiadomiliby policję, niż ucieszyli się z przyniesionego przez chłopców mięsa. Pomysł budowania umocnień też by się im pewnie nie spodobał. I kto ich w ogóle nauczył chłopców oporządzać zwierzynę? To raczej nie jest umiejętność, której uczą w szkołach.

Te i podobne historie, znajdujące się w opku, sprawiają, że staje się ono kompletnie niewiarygodne. Nawet w fantastyce trzeba się trzymać logiki. Przykro mi, ale mi się nie podobało :(

Ale się pozmieniało w tej edukacji. Jak ja chodziłem do szkoły (fakt, że dawno temu) nie uczyli jak oprawiać sarnę, że o walce mieczem, czy strzelaniu z łuku nie wspomnę. Jak wnoszę, młodzież występująca w opowiadaniu właśnie ze szkoły wyniosła te umiejętności. Bo nie sądzę, że po zaledwie kilkudziesięciu minutach treningu byliby na przykład w stanie ustrzelić pędzącego królika. Szkoda, że nikt nie poinformował młodzieży, że polowanie bez zezwolenia to kłusownictwo, a z łukiem i na terenie rezerwatu jest poważnym przestępstwem. I żeby tak zjeść dziczyznę bez badania mięsa na obecność pasożytów..?

Autorowi opowiadania natomiast proponuję udać się do lasu, upolować sarnę i zjeść od razu (oczywiście po upieczeniu). Gdyby nie smakowało, zalecam poczytać na temat kruszenia i dojrzewania dziczyzny.

I jeszcze kilka zgrzytów:

Chłopcy zabrali do plecaków tylko niezbędne rzeczy (wiadomo – survival), jednak Leon zabrał jeszcze rolkę wyciągu, chociaż nie bardzo wiedział do czego służy.

Bez przygotowania kondycyjnego wykonali 50-kilometrowy bieg wokół góry – zazdroszczę.

Pastorówka w Księginicach Małych powstała w XVIII w. Zatem uczony grecki, chowając w jej podziemiach Puszkę Pandory przeniósł się w czasie z VIII w. p.n.e.

Na terenie Rezerwatu Ślężą powycinali drzewa, zbudowali palisadę (wszystko w jeden dzień) i zalali betonem ( jakie szczęście, że cement był w schronisku i na dodatek taki, który po wymieszaniu twardnieje w kilka godzin) i nikomu to nie przeszkadzało. A potem jeszcze mieli siłę do wielogodzinnej walki z hordami potworów. Ach ta dzisiejsza młodzież…

 

To tylko kilka z całego szeregu “nieścisłości” tego opowiadania. Na koniec jeszcze pokuszę się o dygresję.

W większości tego typu opowiadań wskazówki pisane są wierszem-zagadką… Można się było pokusić Anonimie.

Pozdrawiam.

 

Staruch tu był!

Widzę, że jesteś doskonale początkujący – ale stajesz w szranki ze starymi wyjadaczami i tak będziesz oceniany. Inne rozwiązanie byłoby niesprawiedliwe, również dla Ciebie.

Twój podstawowy problem – nie opisujesz. Ani trochę. Tylko relacjonujesz: zrobili to, to, to, a potem tamto. Trzeba pokazywać – przyjrzyj się, jak to robią Twoi ulubieni autorzy. Musisz też się nauczyć organizacji sceny (opisu, czegokolwiek – ogólne zasady są te same): najpierw ekspozycja (jak to wyglądało? Co zauważylibyśmy najpierw?), potem akcja – w prozie czas działa inaczej, niż w filmie.

Bohaterowie napotykają, co prawda, przeszkody, ale żadna nie jest poważna – wszystko zaraz samo się rozwiązuje, w ogóle nie muszą myśleć ani pracować, nigdy nie wychodzi inaczej, niż by chcieli, nawet finałowa walka przychodzi im tak lekko, jak mnie odkurzanie. Właśnie dlatego nie ma tu napięcia – czytelnik nie zastanawia się, czy chłopcy dadzą radę, bo wie, że dadzą, męczą się dopiero wtedy, kiedy Tobie jest to potrzebne, polują bez potrzeby – tylko dlatego, że tak się robi w fantasy, jak mniemam, a ich wyprawa jest zupełnie przypadkowa – dlaczego właśnie oni? Skąd w ogóle ten macguffin? Lądowanie w złym miejscu to dobry pomysł, ale za mało i za późno.

Zakończenie przychodzi znikąd i nie ma sensu – kupiłabym tę „epicką” walkę, gdyby chłopcy trafili do jakiegoś świata równoległego, gdzie nie ma służby leśnej, nadzoru budowlanego ani reszty naszej cywilizacji – ale nigdzie o tym nie wspominasz, to wyraźnie ma być nasz świat, w którym nie można sobie tak, ot postawić w lesie dowolnej budowli (a beton trzeba wymieszać z wodą, żeby go użyć, chociażby). Nie mam pojęcia, po co Ci ten epizod myśliwski – przecież nie po to, żeby bohaterów uzbroić, bo później dostają broń; prowiant też sobie kupują, a o sarnie chyba zapomniałeś (nie tylko zresztą o sarnie – rób notatki!)

Wykazujesz natomiast dobre intuicje, dzieląc tekst na etapy.

 

Jeśli chcesz szczegółów (ostrzegam, że wyrywam flaki z korzeniami i odprawiam na nich taniec Irokezów), proszę o adres na priv.

Trochę trudno oceniać mi ten tekst, bo widzę, że prawdopodobnie pisał go ktoś młodszy i raczej jest to historia kierowana do rówieśników autora. Na pewno widać, że jest dbałość o różne szczegóły, tu ciągle coś się dzieje. Z drugiej strony uważaj autorze na zbyt długie akapity – kilka razy wdarły się tu takie na 1500-2000 znaków.

I tylko sarny z tekstu szkoda…

 

Poniżej trochę wytykania błędów, ale pamiętaj autorze, że to nie złośliwość – raczej zwracanie uwagi na szczegóły.

 

"Juljan"

– celowo nie Julian?

 

"Zastanawiali się co powiedzą rodzicom denata.

mama mnie zabije – jęknął Leon."

Nawet czarny humor się udał :-)

Ale że upadek z 10 metrów nie skończył się niczym szczególnym?

 

"Resztę posolili"

– jedzenia na drogę nie brali, a sól owszem?

 

"Resztę posolili, zawinęli w folię aluminiową i schowali do plecaków"

– resztę, czyli tę niepieczoną część? Nie przeszkadzało im, że plecaki będą potem całe z krwi sarny? Nie śmierdziała potem w kolejne dni? W ogóle to te dzieci tak same z siebie wzięły się się za babranie we wnętrznościach? Nie poplamiły sobie przy tym ubrań?

 

Bieg wokół góry: tę górę obiegali z plecakami i niosąc rowery?

 

"Tym razem nie zabrali rowerów, bo gdyby trzeba było uciekać tylko by przeszkadzały. Dotarli na ich polankę."

To nie zabrali, czy jednak jechali na nich?

 

Fabuła:

Fabuła dość banalna. Bohaterowie wpadają na pewien pomysł, a potem ją go realizują. Niektóre rzeczy opisujesz bardzo szczegółowo, na przykład skąd pojechali i dokąd, co zrobili tu, co zrobili tam, niewiele z tego wszystkiego dla fabuły wynika. Jednocześnie, choć śledzimy losy czwórki chłopaków, niewiele o nich wiemy. Jaki mają charakter, jakie zmartwienia, co jest dla nich ważne. Pokazanie postaci od tej strony zbliża do nich czytelnika, podczas gdy tylko opisywanie co robili, do tego wiemy już to wcześniej, bo zdradzasz, jakie mieli plany, jest mało ciekawe.

Jeżeli chcesz pisać ciekawe historie, muszą zawierać coś więcej niż tylko opis przygód. Należy czytelnika zaintrygować, wzbudzić ciekawość, sprawić, by przejął się losem bohaterów.

 

Przyjrzyj się na przykład scenie, gdy wychodzą z rozpadliny. Poświęcasz temu mnóstwo miejsca, szczegółowo opisując, jak wychodzili, kto pierwszy, kto drugi, jak linę przepletli przez rolkę i mnóstwo innych szczegółów, tylko jaki to ma wpływ na fabułę? On samego początku czytelnik się spodziewa, że z tej rozpadliny wyjdą, i tak się też dzieje. Po cóż więc ten cały opis, skoro dla fabuły istotne jest właściwie jedno zdanie: „Chłopcy wyszli z jamy i udali się na Ślężę”.

Dla fabuły dużo ważniejsze byłoby to, po co tam właściwie idą. Dlaczego świat należy ratować? Przecież nic się nie dzieje, nie nadchodzi żadna katastrofa… a jeżeli nadchodzi, to czemu o tym nie piszesz? Gdyby właśnie szalał huragan mogący zniszczyć świat i potrzebny był cud, aby go powstrzymać, czy misja chłopców nie stałaby się ważniejsza? A tak, idą się pobawić w zbawców świata, ale po co i przed czym mają go zbawiać, nikt tego nie wie.

 

a gdy się odwrócił rozpadliny już nie było.

O mały włos. – Powiedział z uśmiechem.

(Tutaj opisujesz sytuację dramatyczną, chłopcom grozi zamknięcie w rozpadlinie, ale informujesz o tym na końcu, już po fakcie. Przez to czytelnik, zamiast się bać w trakcie, gdy bohaterowie się wspinają, nawet nie wie, że cokolwiek im grozi. Najpierw należy przedstawić zagrożenie, a potem pokazać to jak zmagają się z nim bohaterowie, a nie odwrotnie).

 

Wstał i skierował się do schroniska. Wszedł do środka i się rozejrzał. Na ścianie wisiały dwa łuki myśliwskie a obok nich kołczany pełne strzał.

Dobry wieczór. – Powiedział. – Mam wielką prośbę: czy mogłaby Pani sprzedać mi te strzały wraz z kołczanami?

Weź je sobie – odpowiedziała starsza pani siedząca przy stole. – jak chcesz to w magazynie mam jeszcze dwa kołczany i dwa łuki. Możesz wziąć wszystkie.

(Schronisko na Ślęży zamykają o 18:00 to raz, nie ma tam strzał ani łuków na ścianach to dwa, po co wysyłałeś ich do lasu po leszczynę i rozdawałeś im sznurki, skoro na końcu i tak dostali łuki. Pod względem fabularnym nie okazało się to wcale istotne. Podsumowując, nawet w fantastycznej opowieści należy trzymać się realiów świata rzeczywistego. W przeciwnym razie opowieść staje się zupełnie niewiarygodna. Można uwierzyć w tajemne przejście pod Ślężą, o którym nikt nie wie, magię, potwory i cokolwiek sobie wymyślisz, ale to, o czym wszyscy wiedzą – np. współczesne realia na szczycie – muszą być prawdziwe. W tym cały sekret).

 

Coraz więcej było już turystów więc postanowili znaleźć jakąś polanę. Nie było to trudne więc po chwili mieli już swoje nowe obozowisko. Przytaszczyli kamienie i ułożyli z nich krąg chroniący przed rozprzestrzenianiem się ognia. (Czy oni nie mieli czasem iść na Śnieżkę?)

 

Po godzinie postanowili upolować sarnę i część zanieść do schroniska w podziękowaniu. Nie szukali długo bo nieopodal polany był młody lasek, a w nim wiele saren. (A polowałeś kiedyś na sarny, autorze? Z łukiem? Czy naprawdę mam uwierzyć, że młodzi chłopcy w ciągu godziny nauczyli się polować, tropić, a sarny są głuche i ślepe, że tylko czekają na śmierć?)

 

Podziękowali i wrócili do obozowiska. Już z daleka poczuli zapach piekącego się mięsa. Poczuli głód. Od rana nic nie jedli. (Ale skoro mieszkali w Księginicach, to znacznie łatwiej byłoby im pojechać do domu na obiad, zamiast marnować cały dzień na polowanie na sarny i robienie obozowiska, które nazajutrz i tak będą musieli porzucić. Po cóż, więc ten cały ambaras?)

 

W Szczawnie byli w godzinę. Pojechali tylko coś zjeść, a potem ruszyli dalej. (Taszczyli te 20 kg mięsa ze sobą i jeszcze jeździli coś zjeść?)

 

Dalej jest już podobnie.

 

Styl i język:

Niestety, ale błędów jest mnóstwo. Styl wskazuje, że jesteś, autorze, człowiekiem młodym, więc powstrzymam się od nadmiernej krytyki. Z każdym kolejnym opowiadaniem powinno być lepiej. Poniżej kilka sugestii, nad czym popracować:

 

Bernard i Benio wyprowadzili swoje rowery… Nie było im łatwo jechać w ten sposób, tym bardziej [-,] że większość trasy była pod górkę. W końcu udało im się dotrzeć na podwórko kolegów, którzy natychmiast pobiegli po rowery.

 

Chodźmy ochłodzić się przy źródełku – wysapał Benio – jest strasznie gorąco.

Dobry pomysł – ochoczo wykrzyknął Juljan.

(Szwankuje zapis dialogów w całym tekście. Tutaj jest prosty poradnik -> https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794)

 

jaki był przed otworzeniem Puszki Pandory. (otwarciem)

 

Musicie mnie podsadzić do tamtej półki skalnej – Bernard pokazał wystający głaz – dalej muszę sobie poradzić. (powtórzenie)

 

Podskoczył i dopiero wtedy udało mu się złapać skałę. Podciągnął się i stanął na skale. Złapał za linę i zaczął się wspinać. Z trudem odnajdywał wypusty w skale, ale po męczącej wspinaczce wydostał się na powierzchnię.

(Pracuj nad stylem. Unikaj powtórzeń. Opisy staraj się robić prostsze. Szczegółowe są niezbędne tylko wtedy, gdy są istotne dla fabuły, tworzą ciekawy klimat lub budują napięcie. Tutaj, nic takiego się nie dzieje.)

 

Widziałam co robiliście przy rzeźbie. – Powiedziała z uśmiechem. – Wierzę, że macie szczegulny powód więc chcę wam pomóc. (Ortograf. Takich błędów to nie wybaczamy, drogi autorze).

 

Podziękowali i wrócili do obozowiska. Już z daleka poczuli zapach piekącego się mięsa. Poczuli głód. Od rana nic nie jedli. Zobaczyli obozowisko i siedzących przy ognisku kolegów. Podbiegli i zobaczyli, że mięso jest już upieczone. (Bardzo dużo powtórzeń, i nie tylko chodzi o te same słowa, ale też powtarzasz tę samą treść. Niepotrzebnie. Skoro wrócili do obozowiska, to nie trzeba pisać, że je zobaczyli. Skoro czuli zapach pieczonego mięsa, to nie trzeba dodawać, że już się upiekło. To nie posterunek policji, a Ty nie piszesz szczegółowego raportu z miejsca zbrodni, a literaturę piękną).

 

Tematyka:

Tekst spełnia kryteria konkursowe.

 

Potencjał motywacyjny i efekt wzruszenia:

Niestety niewiele ten tekst motywuje i wzrusza. Powody są dwa. Pierwszy to wykonanie, zbyt duża ilość błędów nie pozwala się zgłębić w lekturze, przez co wpływ na czytelnika jest niewielki.

Drugi powód jest taki, że choć opisałeś mnóstwo przygód czwórki bohaterów, to na dobrą sprawę ja wciąż nie wiem o nich nic. Wiem, że lubią przygody, rowery, dostali moce latania, ale niewiele wiem o ich uczuciach, emocjach, sympatiach i antypatiach. Nie znam ich problemów. Bez tej wiedzy trudno się wzruszać ich losem.

 

Moja punktacja konkursowa: Poza pierwszą dziesiątką

– historia prosta i lekka, skierowana dla młodszego czytelnika i przez taką też osobę pisana

 

– tekst pełen błędów językowych, ortograficznych („szczegulny”) i interpunkcyjnych, błędny zapis dialogów, brak znaków przystankowych i dywizów

 

– brak realizmu, nieprzekonywujące zachowania bohaterów, nielogiczne wydarzenia, dziury w fabule

 

– spełnienie warunków konkursowych: są góry i heroizm (ratunek świata w końcu), natomiast nad fantastyką bym się zastanawiała

 

– drogi autorze – widzę, że jesteś jeszcze młody i dlatego chciałabym ci serdecznie pogratulować skończenia tekstu na tak skomplikowany temat; świetna robota, gratulacje! Powodzenia w dalszym szlifowaniu pióra i kolejnych sukcesach literackich :)

Inwokacja.

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

Rozwinięcie:

– “odbijał się nogami raz od jednego, raz od drugiego boku” – rozpadliny mają boki?;

– “szczegulny powód” – brrrr, ort!!;

– “bo jest to jedno z ich ulubionych rozrywek” – literówka;

– “łzy wylatywały z oczu” – pod ciśnieniem? łzy płyną;

N– “awet nie rozłożyli biwaku” – biwak sie rozbija;

– “pięćdziesięciowo kilometrowa trasa” – łącznie powinno być;

– “Wszystkich razem było ich dwadzieścia, w tym trzech zabitych” – bardzo to źle brzmi.

 

Podejrzewam młody wiek, bo wykonanie kłuje w oczy, pomysł prościutki i naiwny, ale… W sumie nieźle się bawiłem, choć niekoniecznie było to spowodowane wysoką jakością lektury :P.

W każdym razie, Anonimie – wiele pracy przed Tobą, ale nie zniechęcaj się!

Opowiadanie jest niezbyt zajmujące i napisane tak źle, że czyta się je z największym trudem. A skoro Anonim do dzisiaj nie poprawił dawno wskazanych błędów i nie raczył odpowiedzieć na żaden komentarz, sądzę że robienie łapanki byłoby marnowaniem czasu.

Nooo, widać, że to pierwsze próby literackie, i to spod młodego pióra.

Tekst jest dość naiwny – chłopcy potrafią zrobić wszystko, o czym tylko pomyślą. Polują z łukami, budują palisady, walczą różnymi rodzajami broni, wspinają się, pieką dziczyznę, biegną bez przygotowania maraton z hakiem…

Właściwie nie napotykają poważnych przeszkód ani prawdziwych niebezpieczeństw. Odnoszę wrażenie, że mógłby to zrobić każdy, kto wpadł do pierwszej rozpadliny, potem już dokładne instrukcje na kartkach.

Wykonanie słabe. Luki logiczne też są, wspomniano już o nich wyżej.

Wierzę, że macie szczegulny powód

Ojjj. Paskudny ortograf.

Nowa Fantastyka