- Opowiadanie: Verus - Trójkąt sudecki

Trójkąt sudecki

Tak, wiem, że tytuł brzmi za­bój­czo ory­gi­nal­nie. Nie­mniej, za­pra­szam do czy­ta­nia – szyb­ko sta­nie się jasne, dla­cze­go jest taki, a nie inny!

 

Tak, do­da­ję w ta­gach morze. Tak, po­wi­nien być  ocean, ale nie da się ta­ko­we­go wy­brać.

Nie lubię mó­wie­nia o sobie w trze­ciej oso­bie, więc gwiazd­ka w miej­scach, które zdra­dza­ły­by płeć musi wy­star­czyć. ;)

 

PS – Jeśli ktoś zdą­żył ze dwie godziny temu wy­ła­pać opo­wia­da­nie na li­ście w po­cze­kal­ni, to bar­dzo prze­pra­szam! Moja wina, przez przy­pa­dek za wcze­śnie pu­ścił*m jako wer­sję go­to­wą za­miast ro­bo­czej.

 

EDYTOWANE:
- 24.01 szybka podmianka bulajów na iluminatory za radą rrybaka (dzięki!)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Trójkąt sudecki

To miała być morska, a właściwie oceaniczna wyprawa. Dwa tygodnie na badanie głębin Atlantyku, za jedyne towarzystwo mając siebie oraz gatunki stworzeń tak dziwnych, że wyglądają jak z innego świata. A wokół tylko woda.

Brzmiało to najwidoczniej zbyt pięknie. Powinienem był wiedzieć. Kiedy wszystko jest tak, jak trzeba, zaczynają działać najstarsze prawa wszechświata – prawa Murphy’ego. Mówią, że jeśli coś może pójść źle, to pójdzie. Ale też, że nie uda się nawet wtedy, gdy właściwie nie powinno się nie udać.

Byliśmy dobrze przygotowani. Miesiące planowania, pozyskiwania funduszy, zbierania sprzętu. Przez kilka dni szło naprawdę jak po maśle. Start bez problemów, pułap zanurzenia również osiągnęliśmy płynnie, a i obserwacje były obiecujące.

Tylko ósmego dnia zupełnie nagle specyficzny, otaczający nas od początku szum wody ustał, a przez iluminatory wpadło światło słońca. Łodzią zatrzęsło, upadłem na podłogę.

– Co do kurwy? – usłyszałem z kabiny sterowniczej.

W jednej chwili wszyscy byliśmy przy oknach. Las. Zielony las i mgła przy ziemi. Dopadłem czytnika anomalii umieszczonego na jednej ze ścian. Wykres sprzed chwili pokazywał niespodziewany, duży skok, a potem jedynie niewielki spadek.

– Brak zasięgu – rzuciła Anne.

Świetnie. Naprawdę sądziliśmy, że obszar, po którym pływamy, od wielu lat jest już nieaktywny – anomalie były w granicach normy. Tyle dobrego, że anomalia objęła też ciśnienie. Inaczej już bylibyśmy martwi.

– Andrew, co się stało? – spytał Alex, wychylając się ze sterowni.

– Wpłynęliśmy w anomalię. Przeniosło nas – odparłem, wskazując wykres. – Mam tylko nadzieję, że niedaleko jakiejś cywilizacji.

Wyszedłem pierwszy. Pachniało zwykłym lasem, wilgotną ściółką, powietrze było świeże. Łódź leżała na zgniecionych krzakach, niemalże oparta o drzewo. Wyglądało na to, że wylądowaliśmy na boku jakiegoś wzgórza.

– Co dalej? – zapytała Anne. Głos jej zadrżał.

– Zabieramy notatki oraz żarcie i idziemy szukać cywilizacji albo chociaż zasięgu – odparłem, najspokojniej jak potrafiłem. Ktoś musiał być spokojny.

– Po co notatki? Przecież możemy tu po nie wrócić.

– W razie, gdyby pod naszą nieobecność łódź postanowiło przenieść jeszcze gdzie indziej.

Pozbieraliśmy do plecaków wszystko, co uważaliśmy za użyteczne i skierowaliśmy się pod górę. W końcu im wyżej, tym większa była szansa na zasięg.

Cały czas miałem gęsią skórkę. Nie chodziło o chłód ani nawet o to, że nagle przeniosło nas nie wiadomo, dokąd. Nie w takich sytuacjach sobie radziliśmy, zresztą już dwa razy w życiu wpadłem w anomalię. Co prawda pierwsza z nich przerzuciła mnie tylko o kilka metrów, a druga zmieniła kolor włosów na fioletowy na tydzień, a jednak nie czułem strachu. O co więc chodziło?

Dotarło do mnie, gdy przeszliśmy już pewnie kilometr albo dwa i zaczęliśmy dyszeć. Nasze głośne oddechy uświadomiły mi, że dookoła panuje nienaturalna cisza. Zero szelestów, zero odgłosów zwierząt, zero wiatru. Jedyny hałas powodowaliśmy my sami. Spojrzałem w górę, na czubki drzew. Nigdy nie byłam zbyt dobry w rozpoznawaniu roślin, które znajdowały się poza wodą i tutejszych też nie umiałem nazwać, miałem jednak pewność, że już je kiedyś widziałem, że to pospolite drzewa. A jednak nawet wysoko nad nami nie poruszyła się nawet jedna gałązka. Przełknąłem ślinę.

Nie podzieliłem się z nikim przemyśleniem, ale nie mogłem przestać myśleć o tej nieznośnej ciszy, a nieruchoma mgła w okolicy naszych kostek wzmagała jedynie uczucie niepokoju.

– Spójrzcie! – krzyknęła Anne. Podążyliśmy wzrokiem za jej palcem. Zza drzew wyłaniała się ścieżka, a tuż obok niej leżał kamień z namalowanym żółtym paskiem pomiędzy dwoma białymi. Rzuciliśmy się biegiem w tamtą stronę.

– Gdzie są takie oznaczenia szlaków? Dobrze by było ustalić, dokąd nas wywiało – stwierdził Alex, siadając na głazie. Nie należał do najchudszych czy wysportowanych gości, więc aktualnie jego twarz miała intensywnie czerwony kolor. Dyszał też najgłośniej z nas wszystkich.

– Europa? – John odezwał się pierwszy raz od wyjścia ze statku. Zazwyczaj niewiele mówił, a od przeniesienia przechodził sam siebie.

Wzruszyłem ramionami. Co za różnica? Przecież i tak nic z tą informacją nie zrobimy, dopóki nie znajdziemy zasięgu. Zebrałem wszystkich i ruszyliśmy dalej w górę, wśród nienaturalnej ciszy i znikającej powoli mgły. Ewidentnie zbliżało się południe, temperatura stopniowo rosła, a cienie robiły się krótsze.

Kolejne pół godziny marszu pod coraz bardziej stromą górę. Żadne z nas nie było przyzwyczajone do wysiłku, zazwyczaj całe dnie spędzaliśmy na uczelni, prowadząc badania czy wykłady. Jeśli podróżowaliśmy, to tylko pod wodę. Dlatego kiedy zrobiliśmy kolejną przerwę i spojrzałem w dół zbocza, myślałem, że to ze zmęczenia pojawiają mi się czarne plamki przed oczami. Ale plamki zbliżały się miarowym tempem i już wkrótce usłyszeliśmy głosy.

– Hej! – krzyknęła Anne, podrywając się i machając rękami, mimo że ewidentnie nadchodząca dwójka i tak zmierzała w naszą stronę. Przemknęło mi przez głowę, że być może bezpieczniej byłoby raczej rzucić się do ucieczki.

Podbiegli kawałek do góry, a jeden z nich ściągnął z ramienia karabin, krzycząc coś do nas. Zatkałem Anne usta.

– Nie rozumiemy! Nie jesteśmy stąd! Potrzebujemy pomocy! – krzyknąłem, podczas gdy Alex i John podnosili się, gotowi do obrony. Nie wiem, co chcieli zdziałać przeciwko broni palnej.

– Kim jesteście? – Facet z karabinem bez problemu przeszedł na angielski. Przynajmniej tyle dobrego.

– Naukowcami z Miami! Co to za miejsce?

– Nie wiecie? – zdziwił się ten, który mu towarzyszył. – Polska.

– Skąd się tu wzięliście? – inicjatywę przejął znowu koleś z karabinem.

– Anomalia przeniosła nas razem z łodzią podwodną, w której się znajdowaliśmy. Nie mamy zasięgu, zmierzaliśmy na górę z nadzieją, że go znajdziemy.

Mierzył nas przez chwilę, ale w końcu skinął głową i zarzucił broń z powrotem na ramię. Musiał uznać, że raczej nie wyglądamy na kogoś stanowiącego zagrożenie – cali czerwoni, spoceni i wystraszeni.

– Darek Nowacki. – Uścisnęliśmy sobie ręce. – Agencja Nadzoru Zjawisk Nadprzyrodzonych. Znajdujecie się na górze Ślęża w południowo-zachodniej Polsce.

– Andrew Evans – rzuciłem, a potem przedstawiłem zespół.

– To Adam Marteńczuk, mój przewodnik. – Darek wskazał swojego towarzysza. Facet uśmiechnął się i też podał nam rękę. – Wczoraj urwał się kontakt ze wszystkimi znajdującymi się wewnątrz trójkąta pomiędzy tą górą, a także dwoma innymi, Śnieżką i Śnieżnikiem. Zarejestrowano tu niezwykle wysoki poziom anomalii. Żadna grupa, którą do tej pory wysłaliśmy do wnętrza strefy, jeszcze z niej nie wyszła. Planujemy zbadać wierzchołki, aby zrozumieć, co się dzieje. Obawiam się, że bezpieczniejsi będziecie z nami.

Zgodziliśmy się. Oczywiście, że z nimi mogliśmy poczuć się stabilniej, ten koleś w końcu był przedstawicielem tutejszego odpowiednika Miami Supernatural Department. Rozwiązywanie kłopotów z anomaliami to jego praca. A jeśli rzeczywiście w grę wchodziło zniknięcie ludzi i Darka wysłano tu jedynie z przewodnikiem, musiał być dobry w swojej robocie.

Okazało się, że powinniśmy być na szczycie już wkrótce, może za dwadzieścia minut. Darek i Adam praktycznie nie milkli. Wypytywali nas o badania, o pracę, o samo w sobie Miami, opowiadali o Polsce. Wyjaśnili też, dlaczego właściwie idą na górę od środka anomalii, zamiast od zewnątrz. Wyglądało na to, że wierzchołki w jakiś sposób się broniły i agenci, którzy próbowali podejść od tamtej strony mieli halucynacje, a jeśli nawet komuś udało się zbliżyć, zwyczajnie przenosiło go z powrotem.

Miałem wrażenie, że mówiąc, odganiali tę przytłaczającą ciszę. A jednak nie tracili czujności, rozglądali się ciągle na boki, choć na zupełnie inne sposoby.

Ten agent, Darek, patrzył jakby spodziewając się zagrożenia. Zaciskał przy tym pięści, napinał mięśnie, dobrze widoczne nawet mimo luźnej kurtki, którą miał na sobie. Adam, ubrany w termoaktywne ciuchy, wydawał się rozluźniony. Też widać po nim było, że jest świetnie zbudowany, ale nie spinał się. Czuł się w okolicy jak w domu.

Obawiałem się jednak, że roztropniejsze podejście prezentuje Darek. Byliśmy przecież w środku anomalii, a jej promieniowanie pozostało wysokie. Sprawdzaliśmy to raz na jakiś czas na ich anometrze, naszego nie mogliśmy odmontować od ściany.

W końcu ujrzeliśmy polanę i błękitne niebo niezasnute chmurami. Szczyt. Wbieglibyśmy na górę, gdyby Darek nas nie powstrzymał. Anometr szalał.

– Widziałem już takie odczyty – rzucił Alex. – Gdy przygotowywaliśmy się do wyprawy – odpowiedział jakby na pytanie, które zawisło w powietrzu. – Dali nam wykresy anomalii w tamtym regionie sprzed lat. Tak w razie czego. Dokładnie takie zachowanie rejestrowano w wierzchołkach trójkąta bermudzkiego.

Darek skinął głową.

– To by się zgadzało. Przed wyruszeniem porównywaliśmy odczyty z danymi Międzynarodowego Stowarzyszenia Organizacji Badających Zjawiska Nadprzyrodzone. Też pokrywały się z bermudzkim.  

– Co działo się przez te anomalie na wierzchołkach? – Adam postąpił jeszcze krok do przodu, żeby lepiej widzieć, co mieliśmy przed sobą, ale wciąż staliśmy za nisko.

– Ludzi przenosiło, a czasami po prostu znikali na kilka dni i pojawiali się w tym samym miejscu, nie mając pojęcia, co się wydarzyło. Czyli u podstawy to samo, co w reszcie trójkąta. Do tego dochodziło trochę nieprzewidzianych atrakcji. Nieszkodliwych, jak zmiany kolorów materiałów, potencjalnie niebezpiecznych, ale wciąż zabawnych, w rodzaju dodatkowych palców na kilka dni, oraz realnie groźnych, czyli poważniejszych mutacji – powiedział Alex, z niepokojem wpatrując się w polanę kawałek dalej.  

– Brzmi… optymistycznie.

– Dobra, baby, nie płaczcie – parsknęła Anne, choć widziałem, że dalej drżą jej ręce i mówi to raczej, aby uspokoić siebie. – Przecież już stoimy w miejscu, w którym anometr wariuje, a nic nam nie jest.

– Tam może być ciekawiej. – Darek machnął dłonią w stronę szczytu. – Ale ona ma rację. Tkwienie tu nic nam nie da.

Ruszył pierwszy, a my oczywiście za nim. Co innego mogliśmy zrobić?

Stanęliśmy na szczycie i nic się nie stało. Z prawej altanka, z lewej schronisko o bladożółtych ścianach, otoczone niskim murkiem. Od razu pomyślałem, że soczyście zielona trawa wygląda trochę jak plac przed naszym uniwersytetem. Ten, na którym siedzieliśmy z książkami, jeszcze jako studenci.

I niespodziewanie zobaczyłem ich – nas – przed sobą, z zeszytami i papierami. Obraz był zbyt realny jak na zwykłe wspomnienie. Potrząsnąłem głową, jakby to miało mi pomóc z faktem, że dookoła poziom anomalii zmieniał się jak szalony. Zniknęli. Została tylko Ślęża, dziwnie nieruchoma.

Darek skierował się do schroniska, reszta za nim i tylko ja znajdowałem się kilka kroków z tyłu. Anne nerwowo sprawdzała telefon, wyciągając go w górę tak wysoko, jak tylko się dało. Nic. Weszliśmy do środka, przez dość wąski korytarz i pomieszczenie z barem – to pewnie tam można było zazwyczaj zamówić herbatę czy kupić pocztówkę – aż do dużej sali zastawionej potężnymi, drewnianymi stołami i ławami. Nawet żywej duszy, choć leżały tu porzucone talerze z niedojedzonym jedzeniem, teraz już całkowicie zimnym, czy nawet plecaki albo bluzy. Krzyknęliśmy kilka razy z nadzieją, że ktoś odpowie. Zupełnie nic.

Tym razem inicjatywę przejął Adam. Poprowadził nas na zewnątrz, w stronę wykonanego z jasnych kamieni kościoła. Przez ramię opowiadał nam, że dziwny, nieforemny pomnik, który mijamy to niedźwiedź, pozostawiony tu jeszcze przez pogan i że kościół jest pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, i coś o jego historii, i… Jakbyśmy byli na wycieczce. Rozumiałem go. Wszyscy woleliśmy, gdy ktoś mówił, odganiał tę nieznośną ciszę.

Otworzył drzwi. Surowe wnętrze, kamienne ściany, drewniane ławki i krzesła, dość skromy ołtarz – po bokach po trzy obrazy świętych, na środku krzyż. Wyglądało na to, że tutaj również nikogo nie znajdziemy. Mimo to weszliśmy. Stopy zastukały o drewnianą podłogę.

Zatrzymaliśmy się i rozejrzeliśmy się zdezorientowani, Darek patrzył na anometr, marszcząc brwi, Adam aż podskoczył. Po chwili jednak wyszeptał:

– Śnieżka.

I rzucił się do okien, które otaczały sąsiednie pomieszczenie. Weszliśmy do kościoła, ale wylądowaliśmy w przedsionku owalnej sali. Żadnego ołtarza, żadnego krzyża, były za to podobne drewniane ławy. Weszliśmy za Adamem, zbliżając się z ciekawością i niepokojem do okien.

Rozpościerał się za nimi piękny widok na góry i na miasto poniżej. Gdybyśmy nie byli tu w tak niepokojących okolicznościach, mógłbym stać godzinami i patrzyć. Zawsze sądziłem, że góry są nudne i nie ma w nich nic wartego uwagi, choć nie wiem, skąd narodziło się to przekonanie – nigdy żadnych nie odwiedziłem.

– Gdzie jesteśmy? – zapytałem.

– Śnieżka – powtórzył Adam. – Inny z wierzchołków naszego trójkąta bermudzkiego, z tego, co mówił Darek. – Obdarzył nas uśmiechem. – Widzę, że wam się podoba. Gdybyśmy odbywali tę wycieczkę turystycznie i weszli na wieżę widokową na Ślęży, już tam mielibyście takie zauroczone miny. Chodźmy sprawdzić, czy tu też jest pusto.

Więc znowu powtórzyliśmy rytuał z nawoływaniem i zaglądaniem w każdy kąt, jak się dowiedzieliśmy, Obserwatorium Meteorologicznego. Znowu nikogo.

Tym razem z pewnym niepokojem przekroczyliśmy próg drzwi wyjściowych, ale nic się nie stało. Ogarnęło nas chłodne powietrze, choć wciąż zupełnie nieruchome. Staliśmy na odsłoniętym szczycie, nie pomiędzy drzewami, więc ten, robiący wrażenie zatrzymego w czasie, świat dookoła wydawał się jeszcze mniej naturalny. Przynajmniej piasek i kamyczki pod naszymi stopami chrzęściły, jak należy.

– Nie oddalajmy się od siebie. Jak już ma nas przerzucić, bezpieczniej będzie, jeśli przemieści wszystkich – rzucił Darek. I powiedział to w złą godzinę.

Wpadliśmy z pluskiem w zburzoną wodę, niebo nad nami było ciemne od gęstniejących chmur. Gdy pierwsza chwila oszołomienia minęła, zacząłem płynąć w górę, walcząc z falami, które próbowały wcisnąć mnie głębiej. W końcu nabrałem haust upragnionego powietrza, tuż obok mnie wynurzyła się Anne. Zaczęła wyplątywać się z plecaka, reagując natychmiast, mimo zaskoczenia, jak każdy sprawny ratownik wodny.

– Alex! – krzyknęła. – John! Darek! Adam!

Darek wypłynął metr od nas, krztusząc się i parskając, ale jednak stabilnie trzymając się na wodzie, mimo że fale wciąż próbowały wciągnąć nas w głębiny. Anne podała mi plecak i zanurkowała. Chciałem jej pomóc, ale zbyt wiele sił kosztowało mnie pozostanie się na powierzchni. Nigdy nie pływałem tak dobrze jak ona.

Kilka metrów od nas wynurzyli się John z Adamem, trzymając się za plecaki. Widziałem po minie Darka, że już chce zanurkować, aby wesprzeć Anne, ale w tym momencie pojawiła się nad wodą z Alexem uwieszonym jej ramienia. Rzuciliśmy się w ich stronę, aby pomóc, ale w następnej chwili wszystko ucichło, tak samo niespodziewanie jak się zaczęło.

Część z nas siedziała, część leżała na kamieniach i piasku, w nieruchomym powietrzu, a wokół były tylko góry. Woda płynęła z nas strumieniami, oddychaliśmy ciężko, wciąż przerażeni. Dopiero teraz zauważyłem, że Alex ma rozkwaszony nos, z którego skapuje krew. Anne siedziała obok, klepiąc go po plecach, gdy pluł i parskał. Spojrzeliśmy po sobie.

– Kurwa – wymamrotał Darek. – Zastanawiałem się wcześniej, czy to się nie stanie. Czy to miejsce nie związało się może z pierwotnym bermudzkim i przez to przerzuciło was akurat tutaj. Musimy się wydostać.

Wstał zdecydowanie, ale nikt inny nie wykazał się taką energią. Drżeliśmy. Nie wiem, czy ze strachu, czy z zimna. Pewnie jedno i drugie miało swój wkład.

– Myślisz… – zaczął niepewnie Adam, też powoli się podnosząc, sprawdzając, czy ziemia na pewno jest stabilna, czy go utrzyma. – Myślisz, że ludzi, którzy byli w rejonie tam przeniosło?

– Mam nadzieję, że nie. Według szacunków Agencji w obszarze mogło być około trzystu tysięcy osób.

W końcu pozbieraliśmy się wszyscy. Anne cały czas przepraszała Alexa za to, że rozbiła mu nos, ale nie dałaby rady wyciągnąć go na powierzchnię, gdyby nie to. Szarpał się, spanikował.

Adam wskazał palcem na mały, okrągły budynek z drewna i zaraz ruszył w tamtą stronę. Dalej trzymaliśmy się blisko siebie, niemalże stykając się ramionami.

– To Kaplica Świętego Wawrzyńca – rzucił jedynie. Nawet on nie miał już ochoty na opowiadanie więcej.

Pchnął drzwi znajdujące się w małej przybudówce zbudowanej na planie prostokąta. Nikt nie kwapił się do przekroczenia progu. Patrzyliśmy z niepokojem na ten fragment skromnego wnętrza, który mogliśmy dojrzeć sprzed wejścia.

– Dobra, kiedyś trzeba – powiedział Darek i zrobił krok naprzód.

Zniknął. Kaplica była pusta. Co mogliśmy zrobić? Kiedy ruszaliśmy za nim, modliłem się w duchu, żeby po drugiej stronie znajdował się trzeci wierzchołek tutejszego trójkąta, a nie rozszalały ocean, mimo że tak naprawdę nie wierzyłem w żadnego boga. Jednak jeśli wchodzisz do kaplicy w środku jakiejś dziwnej anomalii, modlitwa wydaje się być całkiem na miejscu.

Znowu wylądowaliśmy w innym budynku, Darek stał kawałek dalej przy wahadłowych drzwiach.

– Śnieżnik – rzucił bez zastanowienia Adam, ruszając do głównej sali.

Powtórzyliśmy rytuał z poszukiwaniem ludzi, zaglądając do pokoi z piętrowymi łóżkami, w których leżały porzucone plecaki i ubrania. W kuchni to samo, jakby ktoś wyszedł na moment i miał zaraz wrócić. Tak jak na poprzednich dwóch szczytach, wyglądało na to, że wczoraj, w momencie rozpoczęcia anomalii, znajdowało się tu całkiem sporo turystów.

Wyszliśmy na zewnątrz. Schronisko okazało się drewnianym budynkiem umiejscowionym nieco poniżej szczytu. Przypadło mi do gustu zdecydowanie bardziej niż przypominające nałożone na siebie talerze UFO Obserwatorium na Śnieżce.

– Czyli obeszliśmy wszystkie trzy wierzchołki – stwierdził John, rozglądając się dookoła. – Co teraz?

– Właściwie, to jeśli wierzchołki rzeczywiście są na szczytach, do tego mamy jeszcze kawałek – powiedział Adam.

W milczeniu pokonaliśmy ostatni fragment trasy. Zatrzymaliśmy się na kamienistym wzniesieniu i zgodnie spojrzeliśmy na Darka.

– Nie wiem – odpowiedział po prostu. – Miałem zbadać, co tu się dzieje. Wygląda na to, że wszyscy zniknęli, a anomalia szaleje w najlepsze, ale nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby nam powiedzieć, dlaczego w rejonie, który nie ma żadnej historii nadprzyrodzonych zjawisk nagle stało się coś takiego. I niemal przy tym zginęliśmy.

Wzdrygnęliśmy się zgodnie na myśl o pochłaniających nas falach. Mokre ubrania i plecaki nie pozwalały o tym zapomnieć.

– Właściwie co powodowało anomalię w bermudzkim? – zapytał Adam. – Wiem, wiem, że na pewno już to rozważyliście. Po prostu jestem ciekawy.

– Nie wiadomo. – Alex usiadł na kamieniach, wzruszając ramionami. – Była sobie tam przez jakieś dwa stulecia, a przynajmniej z takiego okresu istnieje jakakolwiek dokumentacja, a potem nagle zaczęła słabnąć, aż całkowicie zniknęła na jakieś sześćdziesiąt lat. Wygląda na to, że akurat dzisiaj postanowiła powrócić. Byliśmy w tamtym rejonie już ponad tydzień i anometr nie wskazywał nawet najmniejszego wahania, do momentu, w którym nas przerzuciło.

Adam bardziej opadł na ziemię niż usiadł, jakby w jednej chwili opuściły go wszystkie siły. Doskonale znałem ten wzrok. Mnie błyszczały tak oczy za każdym razem, gdy wyprawa badawcza się kończyła i musieliśmy wrócić na powierzchnię. Żegnał się z górami, którym poświęcił tak dużo swojego życia, sądząc, że już nigdy nie będzie mógł po nich bezpiecznie chodzić.

Przysiedliśmy się do niego, patrząc na zielony krajobraz roztaczający się przed nami i na prawdopodobnie zupełnie opustoszałe miasto w dole. Otworzyłem plecak, aby sprawdzić czy notatki z badań przetrwały niezamierzone nurkowanie, na szczęście folia, do której je włożyłem nie przemokła. Pierwszy raz dziękowałem w myślach swojej paranoi, bo to przez nią trzymałem wszystko w workach wodoodpornych, gdy przebywaliśmy na łodzi. W praktyce ucierpiały więc tylko telefony – Alex i Darek stracili swoje gdzieś w oceanie, reszta nie działała, a z różnych otworów wciąż wylewała się woda. Marna różnica, skoro i tak nie widzieliśmy nawet odrobiny zasięgu od początku „wycieczki”.

– A to co? – spytała Anne, odrywając mnie od ponurych myśli.

W dłoni trzymała mały wisiorek, raczej marnej jakości, na zerwanym sznurku. Zaśmiałem się, mimo woli.

– Ładny zbieg okoliczności.

– Zbieg okoliczności? – Darek zmarszczył brwi i nachylił się bliżej. – Miami – przeczytał na głos napis nadrukowany na miniaturowej desce surfingowej. Oczy mu się rozszerzyły. Zabrał jej wisiorek. – To nie musi być zbieg okoliczności.

Wbrew rozsądkowi, zbiegł ze szczytu, na nikogo nie czekając. Musieliśmy krzyknąć kilka razy jego imię, zanim się zatrzymał.

– Co jest? – warknął John. – To niebezpieczne!

– Wiele lat temu, na początku mojej pracy w Agencji, mieliśmy przypadek domu, który zupełnie niespodziewanie został objęty anomalią. Niegroźną, nigdy nie tknęła ludzi, czasami przenosiła rzeczy z miejsca na miejsce, niektóre lewitowały i inne takie pierdoły. Zakończyła się, ku naszemu zaskoczeniu, po tym jak ktoś wyrzucił śmieci – mówił w podnieceniu Darek, cały czas przewracając w dłoni wisiorek w kształcie deski. – Miesiąc zajęło nam dojście, co się stało. Okazało się, że jeden z gości, którego wizyta dziwnie zbiegła się z początkiem problemu, na co dzień hobbistycznie chodził po miejscach objętych takimi właśnie niegroźnymi anomaliami. I przez przypadek zostawił w tym mieszkaniu starą, zniszczoną kartę, którą zabrał z jednego z nich. Był to pierwszy udokumentowany przypadek splątania w Polsce. W tamtym momencie wiedzieliśmy tylko o czterdziestu dwóch takich przypadkach na świecie.

– Sądzisz, że mamy przed sobą czterdziesty trzeci? – zapytałem.

– Nie wiem, dlaczego anomalia w trójkącie bermudzkim znów się uaktywniła. Ale może to przez ten naszyjnik, który pochodzi przecież z jednego z wierzchołków, nastąpiło splątanie z naszym trójkątem. Trójkątem sudeckim. Niektóre przedmioty potrafią połączyć dwa miejsca, jeśli jedno z nich objęte jest anomalią, a drugie w jakiś sposób je przypomina. Tylko to „przypomina” nie zostało nigdy zdefiniowane.

– Co chcesz zrobić?

– Mam nadzieję, że jeśli wrócę na Śnieżkę i podejdę do miejsca, z którego wrzuciło nas do wody, znowu mnie tam przeniesie. Będę mógł zostawić naszyjnik.

– Yhm, i załóżmy, że zadziała. Splątanie się skończy. Jak wrócisz? – Anne podparła się pod boki i spojrzała na niego wzrokiem, który tak często widzieliśmy podczas wypraw. Wzrokiem mówiącym „czy ty w ogóle myślisz?”.

– Na to akurat ja mogę mieć pomysł. – Adam szukał czegoś w kieszeni plecaka. – Oczywiście niewiele wiem o tych sprawach, ale jeśli dobrze rozumiem, to może zadziałać. O, mam.

Wyjął rękę z plecaka. Trzymał klucze z brelokiem. Widniała na nim góra i napis „Sudety”.

– Zazwyczaj to jednak funkcjonuje w drugą stronę – stwierdził Darek. – Potrzebny jest przedmiot z miejsca anomalii, przeniesiony do punktu bez niej.

– Ale sam mi mówiłeś, jeszcze na początku trasy, że anomalie rzadko kiedy wygasają od razu, raczej stopniowo. Jeśli rzeczywiście chcesz to zrobić, na pewno z tym masz większe szanse. Może choć odrobinę przedłuży splątanie.

Darek pokiwał głową i wziął brelok.

Razem weszliśmy do schroniska i zgodnie z oczekiwaniami, znaleźliśmy się we wnętrzu Kaplicy Świętego Wawrzyńca na Śnieżce.

– Możemy po prostu zejść na dół i przewieźć ten brelok jakimś samolotem – zasugerowała Anne, gdy Darek zdejmował plecak i przygotowywał się do ponownego przeniesienia do oceanu.

– I ryzykować schodzenie w środku anomalii? To, że podczas trasy w górę nic nam się nie stało, nie znaczy, że teraz będzie tak samo.

– Idę z tobą – powiedziała i też zrzuciła swój bagaż na ziemię. Zamarł. – Nie gap się tak, jestem ratownikiem wodnym, mam większe szanse dopłynąć do brzegu niż ty. Jakbyś stracił przytomność czy zaczął się topić, przynajmniej wyciągnę cię na powierzchnię.

– Mam szansę ją przekonać, że to zły pomysł? – Spojrzał na Johna, Alexa i mnie. – Tak sądziłem. No dobra, to co, gotowa?

Zaczęli powoli iść w stronę schroniska, mając nadzieję, że trafią na miejsce, z którego ostatnio nas porwało. I nagle zniknęli. Czekaliśmy w napięciu.

Po dwóch minutach zerwał się wiatr, niemal nas przewracając, tak bardzo byliśmy na to nieprzygotowani. Trawa zaczęła się ruszać, kilka kamyczków przetoczyło się po ziemi. Mimo to, nie odetchnęliśmy z ulgą. Wciąż nie wrócili. Kolejna minuta. Dwie. Trzy. Zaciskaliśmy pięści, jakbyśmy mogli zakląć rzeczywistość. Cztery…

I nic. Po jakichś ośmiu minutach, Adam nagle ruszył ku drodze na dół.

– Co robisz? – spytałem cicho, żeby nie było słychać jak głos mi się łamie.

– Może, jeśli akcja ratownicza wyruszy wystarczająco szybko, uda się ich jeszcze znaleźć. Zbiegnę na dół i powiadomię odpowiednie służby.

– Nie będą tam mieli telefonu stacjonarnego? – zapytał John całkowicie spokojnie, wskazując Obserwatorium. Adam wytrzeszczył oczy. Nie wpadł na to. Ja też nie.

Zgodnie rzuciliśmy się biegiem w stronę budynku i zaczęliśmy przeszukiwać pokoje.

– Mam! – krzyknąłem, gdy natrafiłem na telefon w jednym z biur.

Rozmawiał Adam. Czekałem, chodząc od ściany do ściany i słuchając, jak mówi coś po polsku, bardzo szybko, a potem długo czeka na odpowiedź. W końcu pożegnał się z kimś po drugiej stronie, kiwając głową i rozłączył się.

– Dadzą znać, gdy tylko coś znajdą. Powiadamiają służby ratunkowe w Miami. Mamy być przy telefonie.

Wyszedłem powiedzieć o tym Alexowi i Johnowi. Staliśmy ramię w ramię, nie spuszczając z oczu miejsca, w którym zniknęli. Nie musiałem czytać w myślach, żeby wiedzieć, że w głowach mamy to samo. Nie należało jej puszczać. Nie należało puszczać żadnego z nich.

Czekaliśmy w zawieszeniu, tracąc nadzieję. Przecież, jeśli wylądowali gdzieś we wzburzonym Atlantyku wewnątrz trójkąta bermudzkiego szanse na odnalezienie ich żywych były prawie zerowe.

Po jakiejś pół godzinie jednak Adam wypadł biegiem z Obserwatorium.

– Znaleźli się! Znaleźli się! – krzyczał. – Pojawili się na Ślęży zamiast tutaj! Chcieli zadzwonić, ale tam stacjonarny nie działał, więc zaczęli schodzić w dół i spotkali ekipę, która wyruszyła nas szukać. Znaczy, Darka i mnie, bo o was nie widzieli. Zwożą ich autem na dół. Tutaj też już ktoś jedzie, ale przyspieszymy sprawę, jeśli zejdziemy do szerszej drogi.

Więc jednak się udało. Mało nie krzyknęliśmy ze szczęścia.

Wędrówka w dół zupełnie nie przypominała tego, co przeżyliśmy wcześniej. Zmęczeni przeżyciami, ale gnani niepokojem – na górze po zakończeniu anomalii nie pojawili się również żadni turyści, choć na to liczyliśmy – pokonywaliśmy trasę szybko. Tym razem jednak otoczenie żyło. Wiatr wiał dookoła i nie martwiła nas nawet gęsia skórka, którą powodował. Drzewa się ruszały, a gdy już dotarliśmy do lasu usłyszeliśmy nawet ptaki.

Moment, w którym po jakichś dwudziestu minutach marszu w stronę Karpacza, usłyszeliśmy silnik, był zbawieniem. Już wkrótce siedzieliśmy wygodnie w samochodzie.

Okazało się, że już niemalże wszyscy, którzy zniknęli ze strefy trójkąta zostali odnalezieni – brakowało około stu osób, co na taką ilość zaginionych naprawdę było dobrym wynikiem. Na szczęście większość ludzi przeniosło w zupełnie losowe miejsca, a nie do trójkąta bermudzkiego.

– Być może na początku anomalii myliły się współrzędne – żartował Alex, ale prawda była taka, że to właśnie uratowało życie paruset tysiąca osób.

Naszą łódź znaleziono tam, gdzie ją porzuciliśmy, ale nie było możliwości przetransportowania jej na dół bez karczowania lasu. Została więc na zboczu jako dziwaczny rodzaj pomnika.

Zaopiekowali się nami, a gdy wylatywaliśmy do Miami dwa dni później, Darek poinformował, że przyjeżdża w przyszłym miesiącu omówić tę sprawę z agentami z Miami Supernatural Department. Adam z kolei zaprosił nas do Polski tym razem normalną drogą, jak to nazwał. Obiecał wycieczkę po Sudetach.

Skorzystaliśmy w kolejne wakacje. Ale to już zupełnie inna historia.

Koniec

Komentarze

 

Przeczytane :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Pomysł faktycznie wart wykorzystania, bo aż się narzucał: bardzo fajny:). Drobiazg: na głębinowych łodziach podwodnych nie ma bulajów. Są kamery, ew. grube nieotwieralne iluminatory – kwestia ciśnienia. Pozdr.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Dzień dobry i dziękuję za wizytę! Sam motyw siedział mi w głowie od ogłoszenia konkursu, ale długo nie mogł*m znaleźć dla niego odpowiedniej historii.

Poprawił*m bulaje na iluminatory, dzięki za radę. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Bardzo podoba mi się w tym opowiadaniu pomysł i element fantastyczny – jest barwny i efektowny. Trochę gorzej z postaciami i fabułą – akurat do takiej, przygodowo-awanturniczej historii aż by się prosiło te postacie “podkręcić”, dać im barwniejszą charakterystykę i więcej do zrobienia/pogadania. Ale generalnie tekst oceniam pozytywnie, bardzo mi się go dobrze czytało, a na tle pozostałych zyskuje też nietypowością pomysłu i tym, że zupełnie się w tym konkursie takiej akurat historii nie spodziewałam.

ninedin.home.blog

Cześć, ninedin! Cieszę się, że pomysł przypadł do gustu, choć żałuję, że przyćmił samych w sobie bohaterów, którzy okazali się może zbyt mało wyraziści jak na taki typ historii. Niemniej, dobrze, że i tak się podobało i że udało się wprowadzić do konkursu coś nieco innego. :) 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

– Co[+,] do kurwy? – usłyszałem Usłyszałem z kabiny sterowniczej.

 

Mierzył nas przez chwilę

Jest pewna różnica między mierzeniem a mierzeniem wzrokiem, chyba że on naprawdę biegał z linijką.

 

polanę kawałek dalej.

zbędny enter po tych słowach

 

 

Przeczytałam.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Podobało mi się. Ciekawy pomysł, który pewnie zapamiętam. Zgadzam się jednak z Ninedin, że trochę więcej poweru przydałoby się bohaterom.

Ale na kliczka Twoje opko i tak zasługuje :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Kam, dzięki za uwagi, naniosę po konkursie, bo czas na oddawanie opowiadań się skończył, to nie chcę już nic zmieniać. :)

 

Anet, Irko – fajnie, że wpadłyście! Przyjemnie mi słyszeć, że się podobało. Irko, dzięki też za klika! To na pewno nie moje ostatnie opowiadanie na portalu, więc nad charakterem i wyrazistością bohaterów jeszcze popracuję. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przyjemnie się czytało, lekko:-) 

Drobna uwaga, techniczna ( i nie to, że się czepiam):

Na początku znajdowali się w głębinach Atlantyku gdy nagle anomalia przerzuciła ich na powierzchnię i na dodatek w góry…

Tyle dobrego, że anomalia objęła też ciśnienie. Inaczej już bylibyśmy martwi.

Nawet jeśli anomalia wyrównała ciśnienie w łodzi (proponuję słowo – batyskaf) do ciśnienia zewnętrznego, to problem byłby z powietrzem, który bohaterowie mieli w tym momencie w płucach. Konkretnie mówiąc, cząsteczki azotu rozerwałyby im płuca. No chyba, że anomalia też się tym zajęła:-D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Staruch tu był!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Witam kolejnych odwiedzających i jurorów! Dziękuję, że zajrzeliście.

 

Adler – jasne, że anomalia zajęła się wszystkim. ;) Szczerze myślał*m o użyciu słowa “batyskaf”, ale nie znalazł*m informacji z pewnego źródła o tym, jakiej wielkości batyskafy istnieją czy jakie warunki panują wewnątrz. Nie miał*m więc pewności, czy można się w nich wybrać na tak długą wycieczkę – z tegoż powodu “łódź podwodna” wydawała mi się bezpieczniejsza. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Podoba mi się pomysł na anomalie i zależność dwóch osobliwych trójkątów. Natomiast postaci zdały mi się dość mdłe i mało ciekawe. A szkoda, bo gdyby bohaterowie mogli lepiej zaznaczyć w historii swoją indywidualność, niż tylko w niej uczestniczyć, byłaby ona jeszcze bardziej interesująca.

 

Nie po­dzie­li­łem się z nikim prze­my­śle­niem, ale nie mo­głem prze­stać my­śleć o tej… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nie mamy za­się­gu, zmie­rza­li­śmy na górę z na­dzie­ją, że go znaj­dzie­my.

Mie­rzył nas przez chwi­lę… ―> Jak wyżej.

 

po­rzu­co­ne ta­le­rze z nie­do­je­dzo­nym je­dze­niem… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Za­trzy­ma­li­śmy się i ro­zej­rze­li­śmy się zdez­o­rien­to­wa­ni… ―> Jak wyżej.

Może: Przystanęliśmy i ro­zej­rze­li­śmy się zdez­o­rien­to­wa­ni

 

ro­bią­cy wra­że­nie za­trzy­me­go w cza­sie… ―> Literówki.

 

Wpa­dli­śmy z plu­skiem w zbu­rzo­ną wodę… ―> Raczej: Wpa­dli­śmy z plu­skiem we wzbu­rzo­ną wodę

 

wiele sił kosz­to­wa­ło mnie po­zo­sta­nie się na po­wierzch­ni. ―> …wiele sił kosz­to­wa­ło mnie po­zo­sta­nie na po­wierzch­ni.

 

w małej przy­bu­dów­ce zbu­do­wa­nej na pla­nie pro­sto­ką­ta. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szanowny Autorze, podpowiadam.

Okręty podwodne (określenie – łódź podwodna jest traktowana jako archaizm) zanurzają się zwykle na głębokości 150 -300 m, czasem dochodzą do 450-500m, ale to rzadkość. Oczywiście są i rekordziści a ostatnio partycypują w tym Chińczycy, którzy zeszli niedawno poniżej 5000m. Docelowo planują osiągnąć 7000m. Nie mniej, do badań morskich używa się batyskafów. Już w 1960 roku batyskaf “Trieste” osiągnął Głębię Challangera (chyba tak się to pisze) czyli najgłębszy zanotowany punkt w Rowie Marsjańskim – poniżej 10 900m. Tyle, że w batyskafie zwykle mieści się do 3 osób. Ale są już takie ( znów Chiny) które przeznaczone są docelowo dla 6 osób na 4-5 dni w głębinach. A skoro opowiadanie dotyczy przyszłości, można trochę pofantazjować:-)

Adler – ale ekstra! Dzięki za skrót informacji. Pewnie pójdę za Twoją radą i po konkursie poprawię to na batyskaf. A może kiedyś mnie coś strzeli i w ogóle napiszę coś typowo w głębinach, bo potencjał widzę duży. :D

 

Reg, jak zwykle niezastąpiona w wyłapywaniu baboli, których w życiu bym sam* nie znalazł*. ;) Dziękuję za czas poświęcony na łapankę.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Bardzo proszę, Anonimie. Cieszę się, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widać, że jesteś nowicjuszem – ale, jeśli mogę o tym wyrokować, chyba obiecującym. Czytało się zupełnie miło. Nad czym musisz popracować przede wszystkim: nie wiem, czy to świadoma decyzja, ale w kulminacyjnej części napięcie jest nam podane pośrednio, tj. czekamy z resztą grupy na Darka i Anne. To nie jest, samo w sobie błędem – po prostu, jeśli mamy się denerwować, czy ktoś wróci, czy nie, musi nam zależeć na tym, żeby wrócił, i nie możemy być pewni, że wróci. A żeby nam zależało, musimy gościa dobrze poznać. Niestety, Darka i Anne prawie nie poznaliśmy. Poza tym fabuła trzyma się kupy, ale przydałoby się ją mocniej osadzić – bardzo niewiele mówisz o świecie, w którym to wszystko się rozgrywa, poza tym, że jest to świat znacząco różny od naszego. Warto by się nad tym głębiej zastanowić. Język też warto doszlifować – pamiętaj, że styl niesie informację.

 

Jeśli chcesz dokładnego wykazu swoich potknięć, proszę o adres na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Fajna, przygodowa opowieść. Co ciekawe, już pierwsze sceny przywiodły na myśl jakieś odległe skojarzenie z „Lost”, a tu bum, za chwilę mamy łódź na środku lądu ;-)

 

Czytało się bardzo sprawnie i wyjątkowo szybko, a to z pewnością jest sporą zaletą. Akcja mogłaby być barwniejsza, ale w aktualnej formie też jest fajnie. Sporo się dzieje, a zarazem nie ma efektu przytłoczenia.

 

Zastanawia mnie tylko którędy bohaterowie wrócili z morza przy pierwszym razie, gdy nie spodziewali się sytuacji. W dodatku jak zachowali plecaki nie idąc jednocześnie na dno. Nawet jeśli tuż obok było kolejne przejście, to jakim cudem się nie pogubili? Zwłaszcza, ze pora dnia na Bermudach jednak musiała być inna niż w Sudetach.

 

No i druga rzecz, trochę zdziwiło, ze agent terenowy wysyłany w góry, na dłuższe badanie terenu, nie został wyposażony w telefon outdoorowy – nie dość, ze w razie nagłej ulewy nadający się do użytku mimo wilgoci, to i dłużej trzymający baterię. Że nie miałby zasięgu i tak – wiadomo. Ale chodzi o to, że po scenie z morzem , nadal by funkcjonował.

 

Ogólnie tekst na plus!

 

Tarnino, wydaje mi się, że to co mówisz o zakończeniu i budowaniu napięcia wynika z niedopracowania postaci, które wytykano mi również we wcześniejszych komentarzach. Z perspektywy, muszę się zgodzić, bohaterom brak charakteru i pewnie też dlatego scena oczekiwania nie wywołuje takiego efektu, jaki chciałam uzyskać. Nad językiem staram się pracować, w końcu też po to siedzę na forum. :D Cieszę się, że uważasz to za “chyba obiecujące” i dziękuję za komentarz . Byłoby super zobaczyć ten wykaz potknięć, więc pewnie się odezwę na priv wkrótce. :D

 

Wilku, szczerze mówiąc, to “Lost” nie widziałam i nie miałam pojęcia, że tam jest motyw łodzi na środku lądu. Co do kwestii, na które zwracasz uwagę – przerzuciła ich z powrotem ta sama anomalia, przez którą trafili do oceanu. Niespodziewana i po prostu obejmująca pewien obszar. Skoro jednak muszę to mówić w komentarzu, ewidentnie fabularnie czegoś zabrakło, pewnie lepszego przedstawienia działania świata, w którym dzieje się akcja, tak jak sugeruje to Tarnina. Fajnie słyszeć, że ogólnie na plus, mam nadzieję, że w przyszłości będzie tylko lepiej. :D

Co do plecaków i telefonu outdoorowego… głupio się przyznać, zwyczajnie nie pomyślałam. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Fabuła:

Ciekawy pomysł. Dobrze poprowadzona opowieść. Trzyma w napięciu. Niestety zakończenie pozostawia niedosyt. Zbyt nagłe i w sumie banalne. Narobiłeś, autorze, dużego apetytu na wysublimowany obiad z trzech dań, a potem położyłeś na stół paluszki.

Tytuł, choć nawiązuje do Trójkąta Bermudzkiego, to jednak mógłby być lepszy, bo za bardzo pokrywa się z nazwą konkursu.

 

Start bez problemów, pułap zanurzenia również osiągnęliśmy płynnie, a i obserwacje były obiecujące.

Tylko ósmego dnia zupełnie nagle specyficzny, otaczający nas od początku szum wody ustał, a przez bulaje wpadło światło słońca. Łodzią zatrzęsło, upadłem na podłogę.

(Pułap zanurzenia sugeruje łódź podwodną, ale już światło słońca w bulajach, że na powierzchni… podobnie, kiedy dalej używasz słowa „statek”. Coś mi tutaj nie zagrało.)

 

Styl i język:

Dobrze napisane, lekko, czyta się przyjemnie i bez większych przeszkód. Ładnie wywołujesz ciekawość i budujesz napięcie. Mimo to brakuje jednak tu nieco pieprzu, jeżeli już jesteśmy przy porównaniach kulinarnych, i bynajmniej nie chodzi mi o wulgaryzmy czy seks.

 

Wypytywali nas o badania, o pracę, o samo w sobie Miami, opowiadali o Polsce.

 

Tematyka:

Wymagania konkursowe zostały spełnione. Fantastyka jest istotnym elementem fabuły.

 

Potencjał motywacyjny i efekt wzruszenia:

Tu już gorzej. Z potencjałem motywacyjnym raczej słabo, wzruszenie podobnie. Gdyby tak dopieścić końcówkę, to więcej dałoby się z tego wyciągnąć.

 

Moja punktacja konkursowa: Poza pierwszą dziesiątką

Ocena portalowa: 4.8/6

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chrościsko, dzięki za obszerną opinię. Z tytułami, przyznam, mam wieczny problem, dlatego poszłam w tym wypadku na łatwiznę. Problemy z fabułą są, wydaje mi się, powiązane z wracającym co rusz kłopotem ze słabo zarysowanymi bohaterami. Przy następnych tekstach postaram się zwrócić większą uwagę na płynność fabuły i nie spieszyć się tak z rozwiązaniem akcji. Cóż więcej mogę powiedzieć? Mam nadzieję, że przynajmniej były to smaczne paluszki. ;)

 

Tarnino:

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

– oryginalny setting, z przyjemnością witam świeży pomysł – natomiast wykonanie średnie, brak tu umiejętności nadania napięcia, dynamizowania akcji, walki o pewną stawkę

 

– ciekawa, przyjemna historia, taka do herbatki – sympatyczna, prosta, czyta się lekko i zgrabnie – dobra robota

 

– drobne błędy językowe, poza tym jednak tekst poprawny

 

– dialogi mało przekonujące, proste, chwilami przeginasz z ekspozycją – ale tylko chwilami, reszta tekstu czyta się nieźle; nie różnicujesz głosów różnych bohaterów

 

– bohaterowie pozbawieni cech charakterystycznych, odznaczają się jedynie imionami, poza tym mówią tak samo, zachowują się tak samo i co za tym idzie – mieszają się i to chyba największy minus tego tekstu

 

– warunki konkursowe: są góry, jest fantastyka, heroizm jest, wszystko gra jak ta lala

 

– autor jest niedoświadczony, ale solidny; brak mu jeszcze pióra, ale wszystkie odpowiednie okienka odhacza swoją poprawnością i dopracowaniem i nie dziwi mnie, że ostatecznie opowiadanie znalazło się tuż za pierwszą dziesiątką (28/40) – dobra robota i myślę, że autor jeszcze nas zaskoczy ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Mus musowy.

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

I teraz…

Najpierw czepialstwo:

– “pułap zanurzenia” – ale pułap to raczej do góry?;

– “umieszczonego na jednej ze ścian” – kurcze, pojazdy wodne mają burty albo grodzie, a nie ściany!!;

– “na boku jakiegoś wzgórza” – a znowu wzgórza mają zbocza, a nie boki;

– “Nigdy nie byłam zbyt dobry” – coś osoby tu nie grają;

 – “jej promieniowanie pozostało wysokie” – promieniowanie to może być duże albo intensywne, ale wysokie? jego poziom może być wysoki, to tak;

– “Stopy zastukały o drewnianą podłogę” – kurcze, jakiś android? moje stopy raczej plaskają, ale nigdy nie stukają;

– “Wpadliśmy z pluskiem w zburzoną wodę” – jaką?;

– “pozostanie się na powierzchni” – hę?;

– “wynurzyli się John z Adamem, trzymając się za plecaki” – a teraz to sobie zwizualizuj! dziwne, nie?;

– “hobbistycznie” – literówka.

 

To opowiadanie jest „prawie”. Fajny pomysł, prawie fajnie opowiedziany. Prawie dobrze napisany. Prawię wciągający… Ale zawsze szczyptę czegos brakuje! Ale brawa za próbę, bo to naprawdę było ciekawe i niebanalne, a to lubię!!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Kam, Staruchu, dziękuję za pokonkursowe komentarze – oba bardzo merytoryczne. Nad warsztatem wciąż pracuję i mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. Cieszę się, że przynajmniej pomysł się Wam obojgu spodobał. Usterki postaram się poprawić w wolnej chwili! :) 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

I oto nadszedł czas na Trójkąty! devil

To miała być morska, a właściwie oceaniczna wyprawa. Dwa tygodnie na badanie głębin Atlantyku, za jedyne towarzystwo mając siebie oraz gatunki stworzeń tak dziwnych, że wyglądają jak z innego świata. A wokół tylko woda.

To bardzo fajny wstęp i zachęcił mnie do czytania, a później nie notowałem nic, bo powoli płynąłem przez lekturę. Akurat trafiłaś z konwencją, bo lubię takie przygodowe opka. Więc duży plus. Drugim plusem, równie dużym, jest dla mnie pomysł na tekst. Udał się ten motyw z anomalią i całe zakręcenie fabuły. Nie wiem, co zakładał konkurs, ani nie posiadam wiedzy do zweryfikowani różnych elementów jak nurkowanie, łódź podwodna czy sam trójkąt sudecki. To co moim zdaniem można było wnieść na wyższy poziom to stylizację, która oddałaby mocniej krajobraz i miejsce – tego trochę zabrakło, a mówiąc inaczej, ten element upiększyłby obraz. Do takich rzeczy można byłoby zastosować np. słownictwo wyciągające zwroty rodem z górskich wypraw. Poza tym mam wrażenie, że środek ciężkości dołożyłaś do pomysłu i kreacji, a mniej uwagi poświęciłaś bohaterom. Nie wyszło to znowu źle, ale zabrakło mi pewnego uzupełnienia do fabuły, ponieważ opko wydało się nieco rozciągnięte. Mnie osobiście taki powolny i lekki ton z dobrym elementem fantastyki nie przeszkadza, więc wyszło nawet fajnie. Jeśli nikt nie dołoży ostatniego klika, za tydzień zrobię to ja :-) Moim zdaniem to opowiadanie jest lepsze od “Brak pyłu”, które miałem okazję przeczytać niedawno.

Miło Cię widzieć i tutaj. :D Dzięki wielkie za uwagi, cieszę się, że przypadło do gustu. Nie chciałam zanudzić czytelników zbyt dużą ilością opisów, bo jak sam zauważyłeś, opowiadanie i tak nie toczy się w jakimś niesamowitym tempie. Może dałoby się podkoloryzować istniejące, żeby oddawały więcej charakteru miejsca.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przede wyszstkim bardzo ciekawy pomysł na trójkąt i za ten pomysł doklikuję bibliotekę :) Najbardziej podoba mi się początek, koncówka trochę mniej, ale moim zdaniem opowiadanie zdecydowanie na plus.

 

Dzięki za odwiedziny i za klika :) Na rozwiązanie akcji kilka osób zwróciło uwagę, pewnie w następnych tekstach będę na to patrzyć uważniej.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Bardzo fajny pomysł na konkurs. Żeby w Sudety popłynąć łodzią podwodną – to jest niestandardowe podejście. :-) No i zaliczanie szczytów wyjątkowo szybkie.

Ja też skrytykuję bohaterów. Jeszcze kobieta wyróżniała się płcią, ale faceci mi się mylili. Nawet Jankesi z naszymi.

Babska logika rządzi!

Jestem wreszcie z komentarzem :) Miałam ochotę sobie poczytać coś Verusowego i nie zawiodłam się :) Bardzo wciągające, czytało się lekko i przyjemnie. Wydawało mi się jednak, że o miłości Adama do gór tylko zapewniasz, a jej nie pokazujesz i że bohaterowie są niezbyt wyraziści, ale to mi nie przeszkadzało jakoś bardzo i mimo wszystko zgrabnie ich przedstawiłaś. 

Pomysł na “splątanie” bardzo mi się podobał, jest w tym coś niepokojącego i intrygującego. Tak samo powiązanie trójkąta sudeckiego z bermudzkim – odważny i szalony pomysł, wyszło naprawdę ciekawie. Rozrywkowy tekst, chcę takich więcej!

Niedługo zostaniesz mistrzynią wykopywania starych tekstów, Sonato. Fajnie słyszeć, że miałaś ochotę na coś mojego i że się nie zawiodłaś. Z perspektywy czasu widzę w tekście trochę niedociągnięć, a i bohaterowie faktycznie nie są zbyt charakterystyczni. Miło, że mimo to się podobało. :D

 

Finklo, widzę, że pominęłam jakimś sposobem Twój komentarz. :o Bardzo spóźnienie dziękuję, że poświęciłaś czas na przeczytanie! Jeśli chodzi o postaci, mogę tylko przytaknąć.

 

Tak się składa, że w przyszłym tygodniu jadę płynę do jednego wierzchołka trójkąta, więc fajnie wrócić do tego tekstu.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka