- Opowiadanie: Apokryficzny - Antoni Fryz poszukuje czasu

Antoni Fryz poszukuje czasu

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Antoni Fryz poszukuje czasu

Wieczór był dziwny. Scena, na której rozwijało się kilka kształtów, uroczo tonęła w deszczu rzeźbionym na samobójstwa. Krople dyndały pociągnięte jak na szubienicy, upadały z puszystych skór owczych kadłubków. Filozoficznego opisu temu niezwykłemu zmrokowi dodawał księżyc, który, co ciekawe pomaga właśnie w uprawianiu filozofii. Wystarczy mu się bliżej przyjrzeć. Jego tarcza do złudzenia przypomina łepek konewki, ale myśli z niej rosną raczej nierówne, jak te dziury na jego srebrze. Nagle scenę zalewa woda, narzuca niekompletne dzieła, czupryny niewidzialnych ludzi, którzy maszerują do piasku. Prószy krzewami, które porastają plażę i wyglądają jak lwy, które zamieniły się ze strusiami na rolę i ze strachu pochowały łby w piasek.

Peruki tych niewidzialnych ludzi, którzy podrzucają włosami, przecina wielka skała! Ogromna i szpiczasta, ponura i posępna, jak trzpień długiej włóczni zanurzony w gęstym strychu. Najlepiej trzpień futrzasty, który potrafi zbierać robactwo pozostawiane przez czas – kurz. Czarna gęstość, która rozbija chmury, która krąży wskazówką z cienia po niekompletnych cyfrach konturów fal, która zadziera gardło, oj, z pewnością jest mężczyzną, kołnierz skał formuje piękne jabłko z pomarszczonym listkiem. Kamienne jabłko zwisa na gałęzi, która ma tylko jeden pazur, foremny i gładki, z dziurkami jak na naparstku. Ze swojej natury prząść może jedynie zafrapowanie u podglądaczy, ale także strach, gdyż sterczy jak upiorny totem.

Może się wydać, że to wszystko zbyteczne, że wystarczy napisać o samotnej wieży na progu skały, ale to nie wystarczy. Przez niewielkie okna codziennie wypada mały przedmiot, spojrzenie, oko na wpół ścięte przez okulary, galopujące na prawo i na lewo, unikające czubka długopisu, który na szczęście Antoni codziennie skraca wprawnym zębem. Oko to, choć niewielkie, opada gładko i niesłyszalnie na dno, ale wydaje się, że podnosi poziom wód koło wieży każdego dnia i nocy. To zaś sprawia, że brzeg każdego dnia dostaje inną dawkę ciemności. Ręka, która kładzie tam z tyłu prześcieradła z wody, pozostawia mu nieregularne wąsy, czasami, bo jest bardzo okropna, podrzuca dodatkowo jakieś resztki jedzenia, którego nie przetrawi. Są to najczęściej pokłócone ze sobą kamyki, które upadają od siebie bardzo daleko i czekają, aż morze im wybaczy. To, co Antoni uważa za niewybaczalne, to sposób, w jaki traktowana jest jego wieża. Mimo że uparta i z kamiennymi zmarszczkami wciąż krucha i skrzypiąca, choćby nie wiadomo, jakby nie była stara, wciąż smutna i wiecznie rozdarta z wywalonym językiem i zdaje się z zębami na nim. Antoni nie ma na nią wpływu, każda wychylona filiżanka, im bliżej jego nosa, tym bardziej zbliża wieżę do wody. Antoni zauważył, że ostatnimi czasy bardzo jej się urosło, początkowo myślał, że dzieje się tak za sprawą kawy, którą zdarzało mu się rozlać, zreflektował się prędko, że nie w tym rzecz, gdyż wkrótce zaczął chodzić po drewnianych krowach.

Antoni Fryz, gdyż czuprynę miał jak po ukąszeniu pająka z dłoni, kiedy napotykał problem, zwykł radzić się swojego najlepszego przyjaciela – kamiennego lwa, którego sam wyhodował. Wypadałoby wiedzieć bowiem, że lwy wystawione na słońce prędko zastygają, w szczególności, kiedy noszą kapelusze z damskich dłoni. Z czasem i ten lew przywdział kamienną grzywę wraz z zapiekłym ogonem. Stał się lwem w lwie – twardym i nieustępliwym. Kiedy wysuwał kły, wywoływał strach, lecz czasami się uśmiechał, lwy, jak się okazuje, nie potrafią się uśmiechać. Jednak w tym lwie, był jeszcze człowiek, który potrafił płakać, człowiek, który oduczył się płakać, bo nie mógł znieść tego, że łzy wycierał razem ze skórą. Zastygł w wiecznym zdziwieniu, oglądając pazury, które naostrzył on sam, kiedy wycierał skalistą brodę, na której spała jego miłość, dopóki biedna nie wytarła muszli uszu o dno oceanu, który kiedyś przynosił miękkość i ciepło. Chcąc ujrzeć go znów, płakała na kamiennego lwa, ale łzy po nim spływały.

Za sprawą tamtych wydarzeń stał się kamienny i przede wszystkim rzetelny jak kamień. Kamień jest, istnieje, widzisz go. Co innego kamienny lew, ale ten też istnieje, widać go, puste oczy Wenus z Milo, która straciła ręce do kochania i statyczna grzywa – spetryfikowane ognisko, ogromny zwał sfinksa i zlepione łapy, przy tym zadarta głowa, mądra głowa i ogon nastroszony jak róża z betonu.

Kiedy Antoni miewał zagwozdki, rozmawiał z lwem. Lew zawsze był spokojny i choćby opowiadał straszne rzeczy, żadna z jego skór nie zadrżała. Kiedy Antoni usiadł przed biurkiem i spojrzał na okno, jak codziennie wieczorem, dostrzegł tylko przemykające się barwy błękitu, to ciemniejsze, to jaśniejsze, czasem pękały na białe bruzdy i rozlatywały się jak pył. Kiedy siedział, podeszwa odrywała się od drewna, a palce uginały wraz z czubkiem butów. Antoni zdziwiony, że wbija łokcie w stół, aby nie upaść, nawoływał kamiennego lwa. Lew przyszedł wkrótce ospały i tętniący kamiennymi okruszkami, przy skręcaniu głowy brudził mocno po podłodze, a szczerząc kły, odklejał język z hukiem kamienia.

– Słucham ciebie, Antoni. – Odezwał się szary jak kreda lew.

– Jak to jest możliwe, że moja kochana wieża – popatrzył na lwa – choć przystrojona w czerń od niebacznego ptactwa, śmie się w ogóle doglądać, spójrz, jak ją ciągnie do wody, chce się przejrzeć, nachyla się i burczy, kiedy przejdę przez drzwi. Nie pozwalam jej na to, jest moja i tylko moja! – rzucał zza czupryny podskakującej co drugie słowo.

– Wiesz, że to nieprawda. – Schylił się ponuro. – Wieża od zarania była ostoją samotności, tak jak ty jesteś samotny, Antoni. Wieże jednak pragną zmian, są w ich dokonywaniu bardzo ospałe. Należy je głaskać i masować po cegłach, a kiedy mają taką ochotę, należy je nakarmić światłem. W przeciwnym razie odwracają się od swoich opiekunów, robią to powoli, ślimaczo, jednak każdy ich ruch jest znamienny. Pozostawia ślady, jak ty, kiedy wyruszasz na plażę. Te małe erupcje spod twoich stóp, tutaj były okruchem, pokruszonym rogiem cegły i pękniętą łuską dachówki. Wieża rozglądała się dookoła i szukała przyjaciela, dostrzegła go w wodzie, nieregularny kształt, który przypomina ją samą. Jest tam, daleko, ale istnieje. Zbliża się do niego, a wraz z nią my.

– A więc wszystko jest przeciwko mnie?! – Antoni wstał oburzony i chwiejnym krokiem przywarł do okna, mierząc targane fale. – Wszystko mi się ostatnio sprzeciwia. Spacery utrudniają mi dzikie krzewy, a woda na plaży chyba umarła i ciągnie mnie za stopy do chłodnego grobu. Jeszcze, żeby nie było za mało – poprawił okulary i zanurkował prostą dłonią do kieszeni – ten oto… – Antoni wyjął z kieszeni srebrne pudełko z łańcuchem i otworzył je jak małża – Zegarek… – Przeciągnął – Po nikim… teraz już po mnie. Zapukam do niego, może otworzy. – Uderzał paznokciem o cyferblat. – Nic z tego, cisza, umarł. Nawet czas jest przeciwko mnie.

– Mylisz się. – Przerwał lew. – Czas zawsze był z tobą i służył temu, co posiadasz. To on dawał ci okazję do doglądnięcia wieży, zaopiekowania się nią. Czas istnieje naprawdę, choć nie możesz go dotknąć, usłyszeć ani ujrzeć. Jest twoim przyjacielem od dziecka, choć kiedy na niego liczysz, zaczynasz powątpiewać w jego przyjaźń, bo ma w zwyczaju strasznie się gramolić. Kiedy zaś chciałbyś go odrzucić, ten pędzi do ciebie jak najszybciej, jakby martwił się, że nie zdąży cię pożegnać. Spójrz na swój zegarek. Chudy był, prawda? To i umarł z wędrówki jak każdy. Ma do tego prawo.

– Ułożył się w nożyce – stwierdził Antoni – pęknięcie dorobiło mu czwartą wskazówkę, nawet nie wiem, kiedy przestał chodzić. Może zbuntował się, bo miał za dużo do zrobienia.

– Pokaż mi go. – Lew zbliżył się do Antoniego. – Mhm, bardzo paskudnie to wygląda. Połamane ręce… już nigdy nie będą takie same. Zegarek należy nieraz wyciągać z kieszeni nie tylko, aby dać mu zaczerpnąć powietrza. Powinien sobie leżeć i oddychać swobodnie. Lecz nie wobec wszystkich rzeczy czas jest tak łagodny. Z twojej wieży wkrótce pozostaną kamienie.

– Nie, to niemożliwe. Na pewno można coś zrobić. Jakoś się ją wyprostuje. Znam techniki stawiania drewnianych kręgosłupów, zreperuję jej trzewia, poprawię czapkę, a zegarek oddam, niech ktoś się o niego troska.

– To niemożliwe – schylił się i odgonił światło z czoła – straciłeś swój czas. Wieża opada jak szpiczasty kapelusz odłożony niczym świeca, skrapla się woskiem z kamieni, a jej knot podtrzymujesz ty i niech nie zwodzi cię płomień, który na niej przystaje, ponieważ nie huczy od niej, lecz od słońca. Nie szukaj straconego czasu, to wielka zbrodnia. To tak jak grzebanie na dnie jeziora z nadzieją, że wśród kamieni odnajdziesz księżyc.

Koniec

Komentarze

Przykro mi to mówić, Apokryficzny, ale nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Lubię abstrakcję, ale Twoja mnie przerosła.

 

uro­czo to­nę­ła w desz­czu rzeź­bio­nym na sa­mo­bój­stwa. ―> Co to znaczy, że deszcz jest rzeźbiony na samobójstwa?

 

Fi­lo­zo­ficz­ne­go opisu temu nie­zwy­kłe­mu zmro­ku do­da­wał księ­życ, który, co cie­ka­we po­ma­ga wła­śnie w upra­wie fi­lo­zo­fii. ―> Chyba miało być:  Fi­lo­zo­ficz­ne­go opisu temu nie­zwy­kłe­mu zmro­kowi do­da­wał księ­życ, który, co cie­ka­we, po­ma­ga wła­śnie w uprawianiu fi­lo­zo­fii.

 

jak trzpień dłu­giej włócz­ni za­nu­rzo­ny w gę­stym stry­chu. ―> Na czym polega gęstość strychy?

 

Naj­le­piej trzpień fu­trza­sty… ―> Obawiam się, że trzpień nie może być futrzasty.

 

Czar­na gę­stość, która roz­bi­ja chmu­ry, która krąży wska­zów­ką z cie­nia po nie­kom­plet­nych cy­frach kon­tu­rów fal, która za­dzie­ra gar­dło… ―> Czy to celowe powtórzenia?

Na czym polega zadzieranie gardła?

 

pięk­ne jabł­ko z po­re­dlo­nym list­kiem. ―> Czy listek na pewno był poredlony?

Za SJP PWN: radlić, redlić «obsypywać ziemią za pomocą radła rośliny uprawne»

 

Ze swo­jej na­tu­ry prząść może je­dy­nie za­fra­po­wa­nie u pod­glą­da­czy… ―> A jak przędzie zafrapowanie u podglądaczy? I proszę mi nie mówić, że cienko.

 

uni­ka­ją­ce czub­ka dłu­go­pi­su, który na szczę­ście An­to­ni co­dzien­nie skra­ca wy­praw­nym zębem. ―> Co to jest wyprawny ząb?

 

Oko te, chodź nie­wiel­kie… ―> Dokąd niewielkie oko ma pójść?

Pewnie miało być: Oko to, choć nie­wiel­kie

 

An­to­ni Fryz, gdyż czu­pry­nę miał jak po uką­sze­niu pa­ją­ka z dłoni… ―> Co to jest pająk z dłoni?

 

Kiedy An­to­ni usiadł przed biur­ko… ―> Kiedy An­to­ni usiadł przed biur­kiem

 

szcze­rząc kły, od­kle­jał język z hu­kiem ka­mie­nia. ―> Jak huczy kamień?

 

– Słu­cham Cię, An­to­ni. – ode­zwał się szary jak kreda lew. ―> – Słu­cham cię, An­to­ni – ode­zwał się szary jak kreda lew.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

schy­lił się po­nu­ro. ―> Na czym polega ponurość schylenia się?

 

kiedy wy­ru­szasz na plaże. ―> Literówka.

 

An­to­ni wyjął z kie­sze­ni srebr­ne pu­deł­ko z łań­cu­chem i otwo­rzył je jak małż. ―> A jak małż otwiera pudełko?

A może miało być: …i otwo­rzył je jak małża.

 

do Cie­bie jak naj­szyb­ciej, jakby mar­twił się, że nie zdąży Cię po­że­gnać. ―> …do cie­bie jak naj­szyb­ciej, jakby mar­twił się, że nie zdąży cię po­że­gnać.

 

niech nie zwo­dzi Cię pło­mień… ―> …niech nie zwo­dzi cię pło­mień

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Apokryficzny:), dobrej nocki życzę.

To nie jest tak, że zestawienia słów w metafory budują tekst i przekaz.

Wylogowałam się i, może niepotrzebnie, zajrzałam jeszcze do poczekalni, więc znowu jestem. Pomysł na przekaz jest, ale został zamordowany morzem słów, takie jest moje pierwsze odczucie. Jutro, jeśli się uda, spróbuję przeczytać na spokojnie  i bogatszy komentarz może  “wysmerfię”.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

regulatorzy – Dziękuję za poświęcenie czasu, poprawiłem co niektóre błędy.

 

Asylum – Mam nadzieję, że spało się dobrze smiley. Liczę, że drugie podejście będzie przyjemniejsze, pozdrawiam.

Bardzo proszę, Apokryficzny. Miło mi, że co niektóre uwagi uznałeś za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Apokryficzny:)

Trzymaj się dzielnie, ponieważ komentarz będzie bezlitosny.

Chciałam wypisać słowa, zdania, wyrażenia ze swoimi komentarzami, ale nie dam rady, ponieważ odnosiłyby się do każdej linijki za wyjątkiem pewnej części, ale o tym za chwilę. Opowiadanie – moim zdaniem – trzeba byłoby napisać od nowa.

I choć – drugie, moim zdaniem – masz dryg do nietuzinkowych metafor, poradziłabym Ci, abyś wyrzucił je wszystkie, no prawie, oraz spróbował napisać krótką historię z fabułą i mocnym kręgosłupem.

 

Wrażenia z przeczytania.

– do połowy szorta (wejście na scenę Antoniego Fryza) nie zrozumiałam żadnego zdania. Metafory są pozbawione treści, tzn. nie ma za nimi wyobrażeń. Może są, ale tak ukryte jak miód Kubusia Puchatka – „im bardziej zaglądał, tym bardziej go nie było”. Nie wiem, co mam widzieć, myśleć, czuć jako czytelnik. Jakby ktoś pociął opowiadanie na słowa, włożył do woreczka i wysypał na stół, a ja czytałam je  ułożone w przypadkowej kolejności. 

– potem było ciut lepiej: fragment od „Antoni Fryz… do …ogon nastroszony zawsze.”, gdyż przynajmniej piąte przez dziesiąte rozumiałam metafory.

– dopiero od „Kiedy Antoni miewał zagwozdki, rozmawiał z lwem…” zaczęłam cośkolwiek „kumać”. I to było nawet ciekawe. Wizja Antoniego (dlaczego on musi mieć ten dodatek Fryz? i po co te włosy, czupryna, jakiś młodzieniec w typie Narcyza, czy co?) rozmawiającego z kamiennym lwem – mędrcem. Ten dialog był naprawdę niezły, za wyjątkiem niektórych niejasnych metafor i niepasujących słów. Moim zdaniem tylko tę część warto byłoby poprawić i spróbować dopisać jakiś kontekst, aby historia nie fruwała w powietrzu. 

 

Ponownie powtórzę, i w tym opku przeczuwam jakąś myśl, ale czeka Cię sporo pracy nad ujarzmieniem pisanych tekstów.

Poczytaj sobie na portalu opowiadania Żonglera, Katii, też Naz, może to z konkursu na Sny. To pierwsze opowiadania, które mi przyszły do głowy. A właśnie i stn. Każdy z nich jest inny, ale znajdziesz w ich tekstach też metafory, ale i fabułę, i bohaterów osadzonych w opowieści.

Fajnie byłoby też, gdybyś zaczął komentować opowiadania.

 

pzd srd:)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Asylum! Oj tam, zaraz bezlitosny… Surowość jest oznaką szacunku do drugiego człowieka, jakby się wszyscy klepali po plecach, to wiadomo, co to by było wink.

 

W odniesieniu do natłoku metafor. Zapewniam, że coś się pod nimi kryje, przyznaję może za głęboko, podam przykład:

 

Nagle scenę zalewa woda, narzuca niekompletne dzieła, czupryny niewidzialnych ludzi

 

Woda zalewa → narzuca niekompletne <<dzieła>>, (poniekąd następuje rozwinięcie niekompletności) → czupryny niewidzialnych <<ludzi>>. Niewidzialny człowiek jest niekompletny, ponieważ brakuje mu aparycji i zostaje mu czupryna, która wedle definicji jest bujną, niezbyt długą swobodną fryzurą, tak wyobrażam sobie przybój. Była to metafora przyboju, generalnie fal.

 

Ale po co taka dziwaczna? Taki był zamysł, miał budować obraz i klimat, takie rozdrabnianie otoczenia, przypisywanie im ludzkich cech, czy też czynności jakoś mnie do niego bardziej przybliża.

Bardzo uwielbiam Bruna Schulza, jego książki były pełne podobnych rzeczy, zbędnych metafor, ludzie zarzucali mu maskowanie metaforami brak treści i kiedy moi rówieśnicy musieli przeboleć w szkole „Sklepy cynamonowe”, ja musiałem przeboleć niewielką ilość dzieł, które po sobie zostawił. Dla mnie ten człowiek uchował dziecięce patrzenie na świat, czerpałem z jego twórczości wielką przyjemność i nie męczyły mnie rozmaite metafory, które mogły zastąpić zwyczajne opisy.

 

Oczywiście nie zawsze się to sprawdza. Ten tekst był eksperymentem, ale nie pozbawionym treści. Czytanie jakiejś powieści fantastycznej w takim klimacie może być męczące, przyznaję (nie dla mnie laugh) niemniej jednak myślę, że wystarczyłoby uzasadnić prowadzenie takiej narracji na przykład tym, że wszystko to, co się dzieje, jest widziane oczami poety i nikt by się nie przyczepił (nie mam na myśli tego opowiadania).

 

Teraz pozwól, że wyjaśnię, dlaczego Fryz ma fryz wink. Być może to tylko moje skojarzenia, ale wyraz fryz kojarzy mi się z kimś nierozgarniętym, kimś, kto często się czochra po włosach, jako bodziec przy myśleniu lub zastanawianiu się. Z kimś niezrównoważonym. No bo jak wyglądali szaleni naukowcy w tekstach kultury? Jak po porażeniu prądem! Antoni miał poprzez takie konotacje wyjść na kogoś podobnego.

 

Dziękuję również za sugestie autorów do poczytania. Może znajdę coś dla siebie. Poruszę jeszcze kwestię komentowania innych opowiadań. Moja wewnętrzna grzeczność wymaga ode mnie, aby udzielał się w społeczności, do której należę, trudno jednak u mnie z czasem, obiecuję, że gdy tylko go znajdę, wychyle głowę i zobaczę, co piszczy w trawie.

 

Dziękuję za analizę i opinię, Asylum. Również pozdrawiam serdecznie smiley.

Apokryficzny:)

Ha, wiedziałam, że miód złodziej zjadł, albo Puchatek lunatykuje i sam siebie oszukuje.

Dobrze, że chociaż przyznajesz, że zatrzymałeś je dla siebie;) Lubimy (znaczy ja) Schulza, ale, ale… jest tam konsekwencja i utrzymywanie się w jednej metaforze/symbolice. Używa słów, które jednoznacznie budują wyobrażenie, przenoszą wizję. U Ciebie jest to dziwaczne, takie od Annasza do Kajfasza. To klimatu nie buduje. Wiem, piszę arbitralnie, możesz przyjąć lub nie, w końcu, przecież to pojedynczy głos nieznanej osoby.

 

Słońce, Ty moje;), wrzuciłabym Ci krótki fragment tekstu, w którym ktoś, Autor, współczesny buduje naprawdę wstrząsające  metafory, ale (niestety) nie mogę, choć mam nadzieję, że coś wreszcie skończy, a ja dożyję, aby przeczytać. Kłopot u Ciebie – moim zdaniem – wynika z wyrozumowania, stoi za tym intelekt, a ładność metafory zyskują przez rzeczowniki. Parabole nie są adekwatne do obrazów, które miałaby powstać w umyśle czytelnika, poza tym multiplikują się, tj. nie rozwijasz ich, tylko powtarzasz to samo, czyli gdyby napisane było wprost, a nie na okrętkę  – przegadujesz. 

Nie mówię/piszę, że ma trafić do każdego, ale niektórych? chyba powinno – co?wink Znaki, słowa są rodzajem kodu i jeśli kod jest nie do złamania to, pozostaje “ bazgraniną bez znaczenia”.

Co by nie być gołosłowną, weźmy na warsztat podany przez Ciebie przykład. Nie powstrzymam się jednak wcześniej od uśmiechu, że nie wybrałeś drugiego zdania tekstu – oj, ciekawa byłabym, jakbyś z niego wybrnął i je wytłumaczyłwink Weźmy jednak to, co podrzuciłeś, przy czym dorzucę też wcześniejsze zdania, ponieważ mają znaczenie.

Filozoficznego opisu temu niezwykłemu zmrokowi dodawał księżyc, który, co ciekawe pomaga właśnie w uprawianiu filozofii. Wystarczy mu się bliżej przyjrzeć. Jego tarcza do złudzenia przypomina łepek konewki, ale myśli z niej rosną raczej nierówne, jak te dziury na jego srebrze. Nagle scenę zalewa woda, narzuca niekompletne dzieła, czupryny niewidzialnych ludzi, którzy maszerują do piasku.

1/ Najpierw trzy pierwsze zdania i uwaga! zaczynam być okrutna.

W narracji pojawia się dodatkowa osoba – kim jest ten, który ocenia, obserwuje zdarzenia i czyta wraz ze mną? To narrator nad narratorem, OT chciałaby wprowadzić go do literatury, Ty jednak robisz to wprost, zaburzając narrację i opowieść, trochę jak uczeń piszący rozprawkę na maturze.

Słowa, które nie mówią nic, tzn. nie przenoszą znaczenia: filozoficzny; niezwykły; ciekawe, że pomaga w uprawianiu filozofii.

Ostatnia metafora – “wystarczy mu się bliżej przyjrzeć…” wraz z wyjaśnieniem. Bardzo powierzchowna i nieprecyzyjna, chociaż mogłaby być – potencjalnie – ładna, związana z podlewaniem, zwłaszcza że, doprecyzowując chodzi Ci o zalewanie, przelewanie, nadmiarowe polewanie. No, chyba o to, ponieważ wspominasz, że rosną nierówno. Może chodziło Ci o młode roślinki i kiełkowanie, bo nierówność jest raczej związana z niechlujnością ogrodnika, lub nieznajomością przez niego materii ogrodnictwa, czyli bycia uczniem, adeptem. Dziury w srebrze – konewka srebrna? nie księżyc, ale porównujesz do konewki, więc mieszasz dwie rzeczywistości, albo porównanie i obraz przez niego “leci”. Mieszasz i mamy nakładanie się dwóch obrazów. Jeśli malujesz czerwonym i żółtym, które masz na palecie i maczasz pędzel w drugim kolorze, jaka barwa ci wyjdzie? Czerwony, żółty, czy… sprawdźwink

Teraz zdanie, które przybliżyłeś i wytłumaczyłeś wizję, która za tym stoi. Najpierw napiszę Ci, co z tego zrozumiałam, kiedy przeczytałam. Patrzę na scenę (raczej teatr, ale może coś więcej – krajobraz, widok). Zalewa ją woda, czyli potop, wszystko to, co na niej leży, zostaje utopione.

“Narzuca niekompletne dzieła” – jak to narzuca? przecież już zalane, a fal nie ma – myślę sobie. Narzuca się płaszcz na siebie; nakłada coś na coś, okrywa?; można się komuś narzucać – to od razu mi nie pasuje, ponieważ chodzi o jakieś rzeczy.

Dobrze – “dzieła”. Jakie dzieła, o co tu chodzi (materialne, niematerialne, nie wiem)? “Niekompletne”, o matko jedyna! – fragmenty, resztki, ale czego? Dalej – “czupryny niewidzialnych ludzi”. Tu mówię pas, gdyż widzę głowy porośnięte włosami, różnymi fryzurami, lub peruki, a kiedy dodajesz, że maszerują po piasku to, muszę jeszcze dodać im małe nóżki (i staje się to śmieszne). “Niewidzialnością” się nie przejmuję, bo jeśli ludzie są niewidzialni to, dlaczego ich widzę, nawet we fragmencie – fryzur, czyli to jakaś przenośnia, którą dalej wyjaśnisz, niestety tego nie robisz.

I tak to było z moim rozumieniem pierwszej części. 

2/ Odnosząc się zaś, do Twoich wyjaśnień.

Metafora dotyczy obrazu związanego z wodą, morzem w pobliżu wieży (wygląda na to, że jest z “kości słoniowej, to fajne , skojarzyło mi się z uwięzioną księżniczką pogrążoną we śnie”). Jest przypływ i morze wyrzuca,  a nie “narzuca”. Używając słowa “narzuca” miksujesz dwa porządki i dwa obrazy: ludzki umysł i metaforę, czyli powiedziałabym, zdecyduj się, czy porównujesz, czy mieszasz i robisz kipisz w umyśle czytelnika.

Druga rzecz – w metaforze pozostajesz niejasnym. Wyjaśniasz to samo przez to samo, czyli: “niekompletne “jest pustym zbiorem dla czytelnika – mnie; “niewidzialne” – też pustym, ponieważ z niewidzialnych ludzi pozostają czupryny, a więc – są widzialni. Gdyby odnieść to do fal to są realne jak diabli, mają moc, przybój jest groźny, w dodatku zalały całą scenę. Nie ma już nic, zalały wszystkie myśli,  przedmioty, scenę, swoją bezkształtnością. Królują. Zwyciężyły.

Klimatu nie buduje dziwaczność, bo budzi niezrozumienie i irytację. Mamy w głowach trochę obrazów, obiektów poprzez które próbujemy zrozumieć innych; mamy trochę narzędzi w umysłowej skrzynce i lepiej lub gorzej się nimi posługujemy. Jednak, kiedy żaden wkrętak ani końcówka do wiertarki nie pasuje to, co myślimy? Nietypowe, może nie mam. Przeklinamy i udajemy się, np. do Castoramy, a tam – porażka. Wracamy i próbujemy… ale w końcu machamy ręką. Chodzi mi o to, że oryginalność odwołuje się do czegoś wspólnego i Tobie, i mnie. Jeśli tylko i wyłącznie Tobie raczej słabo, ponieważ brakuje przepływu, na którym Ci zależy.

Na zakończenie – fryz. Widzisz, fryz – moje pierwsze skojarzenie było architektoniczne, marmurowe, kamienne, dopiero drugie – fryzura, lok. To drugie jest raczej “wystudiowane”, zamierzone, wystylizowane, z lekka ironiczne. Kiedy widzę kogoś, kto dotyka swoich włosów, w pierwszym momencie myślę sobie o zamieszaniu i konfuzji, wywołanej sytuacją bądź namysłem/zastanawianiem się. Czasem, jeśli robi tak dziewczyna (i też chłopak) to, pewne gesty mogą, ale nie muszą, przywoływać myśl – “Podobasz mi się, fajnie, że zwróciłaś na mnie uwagę”, sygnały zbliżania się.

Wśród tych polecanych autorów znajdziesz na pewno:) coś, co Ci się spodoba.

Z czasem i u mnie trudno. Organizuj się. Ostatnimi czasy życie jest niczym innym jak porządkowaniem swojego czasu! Rób szybko rzeczy do zrobienia, odpoczywaj, żyj i pisz.

pzd srd:)

a

PS. Muszę kończyć, gdyż mój czas niestety niedługo powie mi “the end”.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Eee, czy Ty sobie zdajesz sprawę z tego, że nie wszystkie wyrazy ułożone w rządku tworzą jakiś sens? Obawiam się, że początek opowiadania to bełkot. Później coś się z tego chaosu zaczyna wyłaniać, ale szczerze mówiąc byłam już tak zmęczona przebrnięciem przez połówkę Twojego opka, że nie chciało mi nad tym czymś zastanawiać.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Niestety również dla mnie tekst był bardzo trudny w odbiorze i nie byłem w stanie zrozumieć co się tam właściwie wydarzyło. 

Asylum – Dziękuję za wyczerpujący komentarz, doceniam mocno! Wezmę to sobie do serca, patrząc tak teraz… myślę, że możesz mieć w wielu kwestiach rację. Pozostaje wyciągnięcie nauki i dużo konsekwencji z mojej strony. Ciężko mi nieraz poukładać myśli w głowie, a potem wychodzą takie rzeczy, nieładne, nieskładne laugh Naprawdę dzięki wielkie jeszcze raz heart

 

Edward Pitowski – Rozumiem, dzięki za odwiedziny.

 

Irka_Luz – Cześć! Pod koniec ponoć coś się wyłania, ale istotne jest, żeby łapać już od samego początku. Zgadzam się z twoją opinią. Dziękuję, że wpadłaś, pozdrawiam!

Może mam rację, a może jej nie mam;) W niektórych kwestiach pewnie tak, a w innych – już niekoniecznie. Jednak pas transmisyjny pomiędzy Tobą i czytelnikami musisz budować, a drugie to leć, lecz potem czytaj z bezwzględnością (wydaje mi się, że nie da rady robić tego równocześnie). “Rzeczy” – dla mnie – nie są nieskładne i nieładne, bo próbujesz, eksperymentujesz, lecz musisz czytać innych i komentarze, inaczej brak kontaktu. Ten kontakt jest potrzebny, konieczny, aby opanować warsztat, okiełznać litery. Piękne serce:)

pzd srd:)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Scena, na której rozwijało się kilka kształtów, uroczo tonęła w deszczu rzeźbionym na samobójstwa

… faktycznie, dziwny.

 Filozoficznego opisu temu niezwykłemu zmrokowi dodawał księżyc

Co to jest opis?

 który, co ciekawe pomaga

Wtrącenie: który, co ciekawe, pomaga.

 Nagle scenę zalewa woda, narzuca niekompletne dzieła, czupryny niewidzialnych ludzi, którzy maszerują do piasku.

 zamieniły się ze strusiami na rolę

Na role (role w filmie, nie rolę pod kartofle).

 Peruki tych niewidzialnych ludzi, którzy podrzucają włosami, przecina wielka skała!

 która zadziera gardło

Zadziera się głowę.

 z dziurkami jak na naparstku.

Naparstek ma wgłębienia, nie dziurki.

 straciłeś swój czas

To do czytelnika, rozumiem?

 Surowość jest oznaką szacunku do drugiego człowieka, jakby się wszyscy klepali po plecach, to wiadomo, co to by było wink.

Zgadzam się w pełni. Pozostając w zgodzie z tym poglądem – tekst, który przed chwilą usiłowałam przeczytać (nie twierdzę, że mi się udało), jest bełkotem. Wierzę, że chciałeś napisać coś sensownego, ale nawet Twoje wyjaśnienia są pijane:

 Niewidzialny człowiek jest niekompletny, ponieważ brakuje mu aparycji i zostaje mu czupryna, która wedle definicji jest bujną, niezbyt długą swobodną fryzurą, tak wyobrażam sobie przybój. Była to metafora przyboju, generalnie fal.

Niewidzialny człowiek nie ma aparycji, czyli wyglądu, OK. Ale wszystko inne ma! A czupryna może przypominać falę, ale tutaj metafory w ogóle się nie łączą. Twoje bardzo luźne skojarzenia są, cóż. Twoje. Musisz je przekazać, żebyśmy spojrzeli na świat Twoimi oczami. Tutaj to po prostu nie wyszło. Zwłaszcza, że paru słów użyłeś niezgodnie ze znaczeniem, co dodatkowo pogłębiło zamęt.

 wystarczyłoby uzasadnić prowadzenie takiej narracji na przykład tym, że wszystko to, co się dzieje, jest widziane oczami poety i nikt by się nie przyczepił

Oj, zdziwiłbyś się ;) Bełkot to nie poezja. Ale widzę, że większość tego, co należałoby tu powiedzieć, powiedziała już Asylum, więc nie będę męczyć biednych bajtów.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie rozumiem :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka