Albiona DuViries była przeraźliwie blada. Pod cienką skórą dłoni zaznaczały się ciemnofioletowe żyły. Dla upiorniejszego efektu ubrała się w czarną suknię. Szyję zakrywała misterna koronka z kryształkami, aksamitny gorset zdobiły cekiny, a spódnicę zszyto naprzemiennie z pasów weluru i tkanin o metalicznym połysku. Doskonale wiedziała, że robi wrażenie gościa sprzed wieków.
– Pani DuViries – powiedziała Ariadne, bojąc się, że źle wymówi nazwisko gościa.
Medium skłoniła głowę.
– Ariadne Kolchak, bardzo mi miło – odpowiedziała DuViries nieco protekcjonalnym tonem, który był częścią przedstawienia.
– Musimy poczekać na moje przyjaciółki, spóźnią się z powodu korków.
– Godziny szczytu w Seulu – odparła Albiona. – Czy mogę się przygotować?
Ariadne wzdrygnęła się. Nie pozwoliła medium nawet przekroczyć progu. DuViries nie miała o to pretensji, ale musiała pokazać po sobie wyższość dawnych obyczajów, więc zmarszczyła nos i westchnęła z dezaprobatą. Idiotyczny teatrzyk, ale za to w końcu jej płacili.
Młoda gospodyni miała przydział do jednopokojowego mieszkania w dzielnicy biurowej. Łóżko chowała za parawanem, otwarty aneks kuchenny nie zachęcał do gotowania, a łazienka była na korytarzu – wspólna dla wszystkich mieszkańców dwóch pięter z trzydziestu.
Albiona DuViries z namaszczeniem uklękła na poduszce przy typowym koreańskim stoliku. Koło siebie położyła walizeczkę.
– To prawdziwe drewno? – zapytała Ariadne, sadowiąc się po drugiej stronie.
– Zgadza się – potwierdziła.
DuViries otworzyła wieko. Ariadne pochyliła się, żeby przyjrzeć się. Świst rozsuwanych drzwi wejściowych przypomniał jej, że czeka jeszcze na Monti i Trin.
Przyjaciółki wpadły niczym burza. Nawet nie zauważyły obecności DuViries, śmiały się do rozpuku z jakiegoś żartu. Nie mogło umknąć uwadze Albiony, że jedna z nich wyglądała nieco inaczej. Uśmiechała się, ale mowa ciała świadczyła o zmartwieniu.
– Cicho! – syknęła Ariadne. – Mamy gościa. Od kiedy, Monti, tak dobrze się bawisz z Trin?
Monti momentalnie zbladła, a druga z przyjaciółek podeszła do lodówki.
– Na trzeźwo nie wytrzymam – odpowiedziała zbyt głośno Trin, przypominając, że kiedyś mówiła głębokim barytonem. Otworzyła lodówkę. Czekały tam butelki ulubionego piwa.
Ariadne już dawno zrezygnowała z komentowania cynizmu przyjaciółki.
– Jestem gotowa – powiedziała ostro Albiona.
Monti i Trin dołączyły do Ariadne przy stoliku. Ewidentnie „przygotowywały” się do spotkania, ponieważ, mimo chłodu bijącego od medium, chichotały pod nosami i znacząco na siebie zerkały. Tylko znowu – Monti wydawała się bardziej zakłopotana.
Na środku stolika leżała talia papierowych kart. Medium trzymała w dłoni pęczek jasnozielonej rośliny, związany brązowym sznurkiem. Pachniał intensywnie. Dzika szałwia wieszcza, bo tak zwała się roślina, rosła już tylko w zamkniętych rezerwatach od pięćdziesięciu lat.
Medium podpaliła roślinę zapalniczką. Siwy dym szybko zaczął wypełniać pomieszczenie. Trzy kobiety oniemiały. Czy to nie był rodzaj marnotrawstwa? Rośliny były przecież żywe. Płomień musiał im sprawiać ból.
– Co się dzieje? – szepnęła, trochę za głośno, Trin do Ariadne.
– Nie wiem.
– Oczyszczam przestrzeń. Tylu ludzi oznacza wiele energii – odpowiedziała Albiona. – I nie. Rośliny to nie boli – dodała, zdając sobie sprawę, że młode kobiety może nawet nigdy nie były w ogrodzie botanicznym. Wiedzę o florze czerpały z informacyjnych streamów.
Trin zmarszczyła nos z dezaprobatą.
– Jasne – burknęła, ale medium nie zwróciła na to uwagi.
– Czy będziemy tylko przepowiadać przyszłość? – zapytała Monti drżącym głosem.
Ariadne wydała się zaskoczona zdenerwowaniem przyjaciółki. Trin wydawała się bardzo zdystansowana. Do zrozumienia tego nie trzeba było specjalnych zdolności, myśli Albiona. Czytała z tych kobiet jak z otwartych ksiąg. Jedna była ciekawa, druga przestraszona, a trzecia uważała wszystko za bzdurę.
DuViries zgasiła płonący pęczek paroma dmuchnięciami.
– Zamawiałyście lekcję przepowiadania przyszłości za pomocą kart.
– Ariadne zamawiała – dodała Monti.
– A co byś chciała? – zapytała z wyrzutem Ariadne.
Trin głośno westchnęła.
– Wyrzuć to z siebie.
Monti zacisnęła wargi w cienką kreskę.
– O czymś nie wiem? – Ariadne zaciskała pięści.
Monti i Trin w tym momencie wydawały się sobie bliższe, a gospodyni poczuła się takim zachowaniem urażona. Albiona potrzebowała ich napięcia do kolejnego kroku.
– On zmarł – odpowiedziała zduszonym głosem Monti. – Mój przyjaciel z dzieciństwa, z Bostonu. Marek – ciągnęła Monti. – A pani DuViries jest medium, a nie jakąś jasnowidzką.
– Umawiałyśmy się, że nie będziemy rozmawiać z duchami – powiedziała Ariadne.
– A czemu nie? – zapytała Monti tonem rozkapryszonego dziecka.
– Nie czytałaś, że duch może zostać w mieszkaniu?
Albiona DuViries już nie słuchała. Zabrała karty ze stolika. Na ich miejsce położyła obrus, który pieczołowicie rozwinęła.
Medium wciągnęła głośno powietrze i wrzasnęła – Uspokójcie się!
Trzy młode kobiety spojrzały, zaskoczone.
– Rozumiem, że nie jesteście już zainteresowane lekcją przepowiadania przyszłości z kart? – zapytała zimno.
Monti pokiwała głową, zerkając na zdegustowaną Ariadne.
– Rozmowa ze zmarłymi wymaga dopłaty. – Podsunęła nadgarstek.
Monti przybliżyła swój podskórny czip w dłoni. Ciche piknięcie zasygnalizowało koniec transakcji.
– Jesteśmy w moim domu – powiedziała zrezygnowała Ariadne.
– Daj na luz – odparła Trin. – Naprawdę wierzysz, że tu będzie duch?
– Nie u ciebie będzie straszyć! – krzyknęła oburzona przyjaciółka.
– Widzę, że nie rozumiecie powagi sytuacji – powiedziała zimnym tonem DuViries. – Wasza koleżanka cierpi. I jeszcze podajecie w wątpliwość jej potrzebę.
Spotkania twarzą w twarz stawały się coraz bardziej nieznośne dla ludzi pracujących w tak potężnych metropoliach jak Seul czy Hong Kong. Nikt nie miał czasu, aby wyjść na kawę – liczyła się jedynie wydajność i przydatność na stanowisku pracy. Trzy młode kobiety wpisywały się w ten schemat. Aby cokolwiek poczuć, potrzebowały niekonwencjonalnych rozwiązań – odwrotnych do racjonalnej i zimnej rzeczywistości, zbudowanej na czarno-białym myśleniu. Przecież musiało istnieć coś więcej niż praca i social media.
Trin prychnęła – ostatni raz widzieli się, mając szesnaście lat. Jedyny ślad tej niby przyjaźni to parę fotek na social mediach – dodała.
– Ale jesteś suką, Trin – powiedziała Ariadne.
– Teraz się przejmujesz?
– W tej atmosferze nic z tego nie będzie – ucięła DuViries kolejną wymianę zdań.
Monti prawie płakała.
– Jesteście okropne – wycedziła przez zęby. – Chcę mu zadać parę pytań.
– Trzeba było wcześniej do niego napisać, wariatko! – krzyknęła Trin. – Od lat masz go na listach mailingowych. Zachciało ci się go o coś pytać, gdy już wykorkował. – Trin spojrzała wściekle na Ariadne. – Tak, wiem. Jestem suką, nie powtarzaj się. I nie, nie uważam, że twój pokoik będzie nawiedzony po tym czymś.
Albiona DuViries już nie raz była świadkiem takich kłótni oraz chwiejnych nastrojów. W tak małych przestrzeniach ludzie wydawali się bardziej zaszczuci, pozbawieni tajemnic, a bliskość mylili z pisaniem krótkich wiadomości o tym, co robią danego dnia i użyciem emotek.
Drzwi lodówki otworzyły się i gwałtownie zamknęły. Trzy przyjaciółki zerwały się z wrzaskiem.
Albiona schowała obrus do walizeczki. Zatrzasnęła wieko. Wstała i spokojnie skierowała się do wyjścia.
– Co ty wyprawiasz! – krzyknęła za nią Ariadne. – Tu jest duch!
DuViries zatrzymała się. Uśmiechnęła się drapieżnie, ale młode kobiety tego nie widziały. Szybko przyjęła bardziej zrównoważoną postawę. Odwróciła się i po raz kolejny pokazała odkryty nadgarstek z czipem.
– Kolejna opłata – powiedziała.
– Monti już ci zapłaciła! – dodała Trin.
– Nie za pozbycie się ducha.