- Opowiadanie: Neurolog1# - Bajeczka

Bajeczka

Tekst nr. 2 / Po koniecznych poprawkach.

Napisany około trzydzieści lat temu w innym ustroju, w innym państwie. Przesłanie,  zdaje się być jednak aktualne.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Bajeczka

 

Dawno temu. Gdzieś daleko…

W małym strzelistym zamku, na krawędzi urwistej skarpy opadającej poszarpanymi kaskadami wprost do rozpienionego morza. Ciężkie, okute żelazem drzwi i masywne okiennice tłumią pomruk morza i złowrogi chichot mew trzepoczących w porywach wiatru. Odcinają wnętrze kamiennej budowli od hałasu pieniaczej przyrody.

I pozwalają, stworzonym przez płomienie świec cieniom trwać nieruchomo, aż do ogarka stearyny, a staremu zegarowi na kominku tykać i wybijać godziny w przeświadczeniu, że nie czyni tego nadaremnie.

Ten zegar, zabytkowa, ale jakże precyzyjna maszyna, postawiona w eksponowanym miejscu, odmierzała czas dokładnie i niezawodnie od wielu już lat.

A przecież pozostałym w zamku mieszkańcom nie zależało tak bardzo na czasie, który obchodził się z nimi wyjątkowo łagodnie, lecz o dźwięczny gong, przenikający do najodleglejszych zakamarków.

Nawet do maleńkiej dziury nieopodal kominka, zamieszkałej przez dwunastu krasnali. Jedynych obecnie mieszkańców opuszczonego niedawno przez ludzi zamczyska. Ich podstawowym zajęciem, dla którego zresztą powołano te maleńkie stworzenia do życia, było nakręcanie zegara przy pomocy machiny, specjalnie przez nie skonstruowanej.

Robiły to co tydzień, instynktownie, tak jak dla zwierząt są czynności dążące do zachowania gatunku. Najpierw wspólnymi siłami dwunastu par rąk i zapałczanych dźwigni nakręcają sprężynę odpowiedzialną za odmierzanie czasu, a później drugą, która sprawiała, że rozlegał się gong, tyle razy, ile wskazówki pokazywały na cyferblacie.

Oprócz nakręcania zegara i konserwowania zapałczanej machiny, prowadziły życie pozbawione trosk, jakich w życiu ludzi nie brakuje. A dodatkowo w czasie ich bytności, napełniane były czasem satysfakcją i dumą, gdy jakiś ludzki wielkolud cmoknął nad zegarem dziwiąc się, że chodzi bez nakręcania. Lub gdy usłyszały dziecięcy, pełny magii głos:

– O, to pewnie krasnoludki… 

Ale pewnego dnia, oczekujących powrotu ludzi krasnoludków dotknęło nieszczęście. Zachwiało ono ich spokojem, maluczkim światem i zmieniło go w ponurą walkę o byt. Napawało je to przerażeniem i bezradnością.

Otóż, pękła z cichym jękiem wysłużona sprężyna wiekowego zegara. Ta, wprawiająca w ruch maleńki młoteczek spadający na spiżowy dzwonek.

W zamku nastała pełna smutku cisza, rozpraszana jedynie przez jednostajne tykanie.

Krasnale zebrały się w swojej dziurze, aby naradzić się, co dalej począć. Po burzliwej dyskusji postanowiły nie poddawać się, mimo że naprawa zegara przerastała ich możliwości. Zdecydowały, że sami będą wybijać godziny małym,  żelaznym gwózdkiem wydłubanym ze ściany. W drodze losowania wybrano kto, za jaką godzinę jest odpowiedzialny. Otworzyły tylną klapę zegara, wyjaśniły ostatecznie jak wyglądać mają zmiany i znów przez jakiś czas było jak dawniej.

Ale tylko pozornie. Okres ten, wypełniony ciężką pracą i stałym napięciem, związanym z pilnowaniem swojej kolejki, doprowadził do podziałów wśród nich.

Zaznały czegoś, co przecież nie dla krasnoludków jest przeznaczone. Niesnaski, ukryte żale i poczucie krzywdy. Po raz pierwszy zdały sobie sprawę z niesprawiedliwości losu. Bo jakże inaczej to nazwać, gdy na przykład krasnal, który wylosował godzinę pierwszą, słowem pierwszy, musiał zamachnąć się gwoździem tylko dwa razy na dobę, podczas gdy krasnal dwunasty, aż dwadzieścia cztery razy i z każdym dniem czuł się coraz bardziej pokrzywdzony, zniechęcony i zwyczajnie zmęczony.

 Krzywdzący, ślepy los spowodował utworzenie się trzech grup, pomiędzy którymi narastały antagonizmy.

Grupa Pierwsza twardo broniła swych interesów. Składała się z czterech pierwszych, najmniej zapracowanych krasnali.

Krasnale: piąty, szósty i siódmy, tworzące Grupę Środkową, czekały na rozwój wypadków, nie dając się porwać żadnemu ze zwalczających się ugrupowań.

Wreszcie, Grupa Trzecia, od ósmego krasnala do dwunastego, uparcie dążyła do zmiany obecnego systemu.

I zmiana ta w końcu nastąpiła z inicjatywy szóstego. Zaproponował i nie bez kłopotów wprowadził w życie tak zwaną zasadę rotacji. Polegała ona na tym, że dajmy na to krasnal siódmy, następnego dnia miał pilnować godziny ósmej. Ten odpowiedzialny za godzinę ósmą, drugiego dnia stawał się krasnalem dziewiątym i tak dalej i tak dalej.

 Byłoby to nawet sprawiedliwe i mądre, gdyby nie pewna niedoskonałość krasnoludków.

Objawiała się ona już w pierwszym dniu obowiązywania zasady rotacji. A wynikała z tego, że krasnoludki, maluczkie stworzonka, mają równie maluczką pamięć. Myliły im się godziny i pory dnia. Zapominały o swojej kolejce, słowem pogubiły się.

Ale być może byłoby to jeszcze do wypracowania, gdyby niektóre nie zaczęły swej ułomności świadomie wykorzystywać. Mnożyły się oszustwa i oszczerstwa. Powstał zmyślny system kar i nagród. A rozporządzali nim, rzecz jasna, najwięksi kombinatorzy. Snujące intrygi, najmniej zaangażowane w pracę krasnale. Za to łaskawe dla świadków ich sumiennej pracy i szczerych intencji, a surowi i bezwzględni dla całej reszty. Permanentnie wykorzystywanej i skołowaciałej.

Wśród tej liczniejszej grupy przemęczonych krasnali rosło poczucie absurdu. Bardzo szybko nauczyły się rozszyfrowywać brednie o wspólnej krasnoludkowej sprawie. I nie wiadomo czy nie doszłoby w końcu do rozniecenia walki krasnoludkobójczej przez skrajnie zdeterminowanych krasnali. Najlepiej dostrzegających jak ich życie różni się od bajki, dla której przecież zostały stworzone, gdyby nie…stanął zegar.

Musiało tak się stać, ponieważ jedne, chronicznie zmęczone i znużone nie miały czasu ani sił na konserwację machiny zapałczanej i nakręcanie zegara, a drugie uwikłane w ciągłe intrygi, brnąc z mozołem w kierunku absolutnego artefaktu zapomniały o rzeczy najważniejszej. Nagła konsternacja zatrzymała jedyny w swoim rodzaju akt demolowania bajki.

Chwila, potrzebna na opadnięcie krasnoludczych rąk dawno już minęła, gdy na zmurszałe pudełko od zapałek wgramolił się, nierzucający się dotąd w oczy krasnal w przybrudzonej różowej czapeczce z postrzępionym, niegdyś błękitnym pomponikiem. Podniósł rączki do góry, prosząc o ciszę.

– Czas zakończyć tę bajkę. – przemówił cichym głosem – Gdy zamek był zamieszkany przez ludzi, nasze istnienie i to co robiliśmy miało sens. Napawały nas dumą i radością oznaki niedowierzania i zdziwienia, kiedy okazywało się, że zegar jest już nakręcony, mimo, iż nikt z ludzi nie pamiętał jak to się stało. I szepty pełne magii:

– O, to pewnie krasnoludki…

Albo duże i gorejące jak słońce oczy dzieci, kiedy się o nas opowiadało. Czy pamiętacie to jeszcze? Niestety. Nikt nie powie już: 

– O, to pewnie krasnoludki.

Nikt nie stanie nad zegarem drapiąc się w zakłopotaniu po głowie. Gong zegara nie wywabi już uśmiechu ze smutnych, ludzkich masek. A przecież jesteśmy po to, żeby robić niespodzianki. Aby przypominać ludziom, że nie są sami. Kogo my teraz obchodzimy? Kim są ludzie bez krasnoludków, a krasnoludki bez ludzi? Pytam zatem, czy jest sens abyśmy nadal trwali wypaczając bajkę do granic czarnego humoru?

Mam zamiar przerwać ten koszmar… I uczynię to za chwilę. Zrobię coś, co w świecie bajek jest teoretycznie niemożliwe. Czyn rozpaczy, który zaraz wam zademonstruję potrząśnie twórcą bajek i otworzy mu oczy na to, co się tu dzieje. Musi on zrozumieć, że stało się nieszczęście, że najzwyczajniej w świecie nie dajemy sobie rady z tą bajką. Uważajcie więc!

Krasnal zeskoczył z pudełka i zaczął wdrapywać się na zegar po jego północnej ścianie. Gdy zasapany stanął na szczycie omiótł wzrokiem zadarte główki swych towarzyszy niedoli i nie zwlekając rzucił się w dół.

Na oczach jedenastu oszołomionych krasnoludków, maleńki kolorowy tłumoczek roztrzaskał się u ich stóp. Z zalanej krwią główki krasnoludka zsunęła się po raz pierwszy chyba, jego przybrudzona, różowa czapeczka z postrzępionym, niegdyś błękitnym pomponikiem.

Ale to jeszcze nie koniec bajki. Stało się jak ów krasnal przepowiedział. Trzask jego łamiących się kosteczek rozległ się wystarczająco głośno, by dotrzeć gdzieś, do kogoś, kto tworzy bajki.

Gdy pojął, co się stało, otworzył oczy, podrapał się po łysinie i szepnął:

– O, to pewnie krasnoludek.

Nie, nie, to tylko kiepski żart. Tak naprawdę powstała nowa bajka. Lepsza. W której dwunastu krasnoludków miało wygumkowane rozumki. Tak, by nie pamiętać, że przez moment było ich tylko jedenastu.

Za to wszystkie obdarzone zostały wybornym i niezawodnym lękiem wysokości.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

A dodatkowo w czasie ich bytności, napełniane były czasem satysfakcją i dumą, gdy jakiś ludzki wielkolud cmoknął nad zegarem dziwiąc się, że chodzi bez nakręcania.

coś tu jest nie tak :)

 

Bardzo piękna bajka i refleksyjna. Zaczytałem się w niej, co mi się tutaj zdarza nieczęsto.

Czekam na więcej.

Cóż. Taka sobie bajka. Nie czytam bajek i nie mam pewności dla kogo powstają bajki "raczej dla dorosłych". W zasadzie trudno też je nazwać fantastyką.

Jakiś morał jest. Trochę niewyraźny, ale jest. Do tego dosyć ponury. Ale już przełamanie czwartej ściany wyszło dosyć rachitycznie.

Na temat treści niewiele mogę powiedzieć. Stary jestem i mnie takie opowiastki zwyczajnie nudzą. I nie chodzi o Twój tekst konkretnie, ale ogólnie. Wolałbym pełnokrwiste opowiadanie z podobnym przesłaniem zamiast alegorycznej bajeczki o krasnoludkach.

Od trony technicznej nie jest źle. Zdanie klecisz dosyć składnie. Interpunkcję troszkę poprawiłeś (chociaż jeszcze trzeba nad nią sporo popracować). Co mi się rzuciło w oczy już na początku? Czytam pierwsze dwa zdania i widzę, że praktycznie każdy rzeczownik ma swój przymiotnik: strzelistym-zamku, urwistej-skarpy, poszarpanymi-kaskadami, rozpienionego-morza. To dosyć toporny sposób prezentacji, sam przyznasz.

A tak przy okazji, nie jestem sobie w stanie wyobrazić chichotu mew, bo mam je za oknem całe życie i nigdy nie chichoczą. Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby "trzepotały w porywach wiatru". To nie gołębie, mewy latają raczej bezgłośnie.

Kilka przykładowych kwestii technicznych:

Jedynych obecnie mieszkańców opuszczonego niedawno przez ludzi zamczyska. Ich jedynym zajęciem […] – brzydkie powtórzenie.

Robiły to co tydzień, instynktownie, tak jak dla zwierząt są czynności dążące do zachowania gatunku – sens tego zdania jest niby jasny, ale gramatycznie coś kuleje.

Oprócz nakręcania zegara i konserwowania zapałczanej machiny, prowadziły życie pozbawione trosk, jakich w życiu ludzi nie brakuje. A dodatkowo w czasie ich bytności, napełniane były czasem satysfakcją i dumą, gdy jakiś ludzki wielkolud cmoknął nad zegarem dziwiąc się, że chodzi bez nakręcania. – tutaj jakby gubi się podmiot. Piszesz ich, chodzi o ludzi, a czytelnik myśli, że o krasnale.

Aha. Cała wypowiedź krasnala w różowej czapeczce jest źle zapisana. On tam cytuje m.in. wypowiedzi ludzi itd. a zapisujesz ją tak jak resztę tekstu. Przydałoby się jakoś to odróżnić.

Mam zamiar przerwać ten koszmar…I uczynię to za chwilę. – tutaj spacja uciekła.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Zakończenie mnie rozśmieszyło, ale jednak dobrnięcie do niego było trudne. Tekst jest monotonny, a i ja chyba, tak jak mr.maras, nie bardzo rozumiem “bajki dla dorosłych”.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Taka forma przekazu do mnie nie trafia, aczkolwiek doceniam, że był jakiś przekaz w tym tekście, ze bajka miała swój cel, czego nie można powiedzieć o wszystkich publikowanych tutaj opowiadaniach ;) Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny:)

Dzięki za wszystkie uwagi!

No, to jest bajka, więc spróbujmy uruchomić wyobraźnię dla strzelistego zamku, urwistych skarp, rozpienionego morza. Może w Świnoujściu mewy są inne, ale na południu, przy odpadach, trzepoczą, chichoczą, dla innych śpiewają. /Jak to mewy śmieszki/.

A morał ponury. Takie były czasy. Nie uważacie, że tymi krasnalami byliśmy my?

Pisząc to w PRL-u, trochę dla zabawy, traktowałem to jako farsę systemu. Też nie jestem młody I identyfikuje się z krasnalem-samobójcą.

Czy nie dostrzegacie podobieństwa do sytuacji obecnej?

Znowu jesteśmy tymi poustawianymi krasnalami, czy tego lubimy, czy nie.

Oczywiści wszelkie niedoskonałości w tekście będę starał się poprawić.

Z krasnoludczym pozdrowieniem : )

 

 

Nie, nie, to tylko kiepski żart.

Zabolało, przynajmniej mnie.

 

Dawno nie czytałem bajek i nie pamiętam jak one wyglądają natomiast mam wrażenie że zbyt mocno narzucają się skojarzenia z realnym światem, chyba że taki był cel. Poza tym czytało się całkiem przyjemnie.

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Tak jak kilkoro wcześniejszych czytelników, nie lubię takich bajek. Nic na to nie poradzę, po prostu taka konwencja zupełnie do mnie nie trafia i to niestety odbija się na moim odbiorze całości. Bo generalnie tekst wydaje się całkiem nieźle napisany, chociaż faktycznie, jak ktoś wspomniał, dość monotonny. Dobrze, że jest krótki, bo w innym wypadku zmęczyłby mnie przed końcem – teraz długość jest optymalna. Jak to w bajce – mamy przesłanie/morał. W dodatku niezbyt subtelnie ukryty, balansujący wręcz na granicy łopatologii. Nie jest też przesadnie odkrywczy (ba, same krasnoludki jako aluzja PRLu to chyba w “Kingsajz” już była?) ale to w bajkach się chyba wybacza. Nie wiem, bo jak mówiłem, nie przepadam za nimi, więc ich nie czytam. W każdym razie morał jest i to całkiem dobry. Tylko proszę cię, nie musisz tłumaczyć: 

A morał ponury. Takie były czasy. Nie uważacie, że tymi krasnalami byliśmy my?

Pisząc to w PRL-u, trochę dla zabawy, traktowałem to jako farsę systemu. Też nie jestem młody I identyfikuje się z krasnalem-samobójcą.

Czy nie dostrzegacie podobieństwa do sytuacji obecnej?

Naprawdę, wyraźnie widać o co ci chodziło, nie musisz tego tak wytłuszczać. Moim zdaniem gdyby aluzja była zbyt nieczytelna i musiałbyś ją wprost tłumaczyć, to byś jako twórca poniósł znaczną porażkę. Ale jej nie poniosłeś, wszystko widać. Tylko takie komentarze jak to co napisałeś, to mogą pisać czytelnicy, autorowi, moim zdaniem, nie do końca wypada. 

No i muszę jeszcze wspomnieć o samej końcówce. 

Ale to jeszcze nie koniec bajki. Stało się jak ów krasnal przepowiedział. Trzask jego łamiących się kosteczek rozległ się wystarczająco głośno, by dotrzeć gdzieś, do kogoś, kto tworzy bajki.

Gdy pojął, co się stało, otworzył oczy, podrapał się po łysinie i szepnął:

– O, to pewnie krasnoludek.

Nie, nie, to tylko kiepski żart. Tak naprawdę powstała nowa bajka. Lepsza. W której dwunastu krasnoludków miało wygumowane rozumki. Tak, by nie pamiętać, że przez moment było ich tylko jedenastu.

Za to wszystkie obdarzone zostały wybornym i niezawodnym lękiem wysokości.

Jak reszta bajki niezbyt mnie przekonywała, tak sam koniec jest naprawdę dobry i mocny. Zwięzły, wymowny, bezlitosny, do tego gorzko wykorzystujący zgrabną klamrę z obecnością krasnoludków. Tylko wydaje mi się, że krasnoludki mogły mieć “wygumkowane” rozumki, nie “wygumowane”. 

 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Bajeczkę napisałem dwa lata przed Kingsajzem. Z powodów politycznych nie mogła być wydana i czytana. Nie było Forum. Za to była obrzydliwa propaganda i cenzura.

aKuba139 i Arnubis dzięki za komentarze.

Z przyczyn oczywistych nie możecie pamiętać tamtych czasów. Jak obserwuję dzisiejszy świat, rzeczywiście mam skłonność do tłumaczenia, bo mam wrażenie, że jestem w szczurzej karuzeli.

Ze zdumieniem odkrywam, że sytuacja się powtarza. Ten znienawidzony przeze mnie kiedyś kłamliwy przekaz informacji w mediach, w polityce. Jest dzisiaj. I to poparcie dla tej polityki. 

Wy będziecie mieć kiedyś swoje konstatacje.

A ja jestem w szczurzej karuzeli.

Czytałam tę bajkę już jakieś pół roku temu i nadal nie mogę powiedzieć, żeby podobał mi się opis bezsensownej pracy krasnoludków.

Z zadowoleniem konstatuję, że ta wersja bajki jest napisana znacznie lepiej, choć sugerowałabym zwrócenie baczniejszej uwagi na zapis dialogów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No i nie spodobała się “Bajeczka”. Czułem się bohaterem, jak ją pisałem. A teraz jest niczym dla młodych. Nawet dla Reg praca bezsensowna trudna jest do zrozumienia, jak choćby malowanie trawy na zielono przed spodziewaną inspekcją. Zaś mr.maras nie lubi bajek i dla niego mewy nie zawodzą śpiewnie,. bo mieszka w Swinoujściu. 

Skreślony jesteś bałwanie. Chyba nieodwracalnie.

Czytało się całkiem przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka