- Opowiadanie: RebelMac - Podróżny - rozdział pierwszy

Podróżny - rozdział pierwszy

Rozdział pierwszy “pulpy” fantasy o tematyce szpiegowskiej. Początek, czyli {groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta} jest pisany w specyficznym stylu, właściwie dwa przecinki w każdym zdaniu, należy to czytać w pewnym rytmie, takie “rap fantasy” lub bajdurzenie trubadura. Nastawiam się oczywiście na komentarze pokroju – “Ale panie, sam pan sobie to czytaj w tym swoim rytmie!” albo “Przecinkoloza! Jak to w ogóle czytać? Przecinki stawia się zgodnie z normami!” Na to jestem przygotowany, właściwie mleko się już rozlało, rozdział drugi i szósty i właściwie cała powieść pisana w tym stylu. Możliwy też nadmiar wykrzykników dla podkreślenia dramaturgii. Później już inwersja i przecinki stawiane “normalnie”. Co jeszcze? Są dopiski osób, które pojawią się dopiero w rozdziale drugim, są neologizmy gdy czarownica czaruje. Każdy rozdział zaczyna się od listu a kończy “cliffhangerem” (jak np. w serialu “Czarne chmury”). Miłego czytania!

Oceny

Podróżny - rozdział pierwszy

Drogi Gerardzie

 

Umowę spisaliśmy na dwieście złotych talarów, kwotę do banku wpłaciłem, procenta przynosi i całość pomnaża. Cierpliwie czekam, aż druh w mizerię popadnie. Oby zdrady kosztując, śmiercią bolesną w męczarniach okrutnych sczezł. Że wynająłem Ciebie? Niech wie. Prezent w liście wspominasz, osładzając życie, dostarcz ucho bądź palec.

 

Oddany Albrecht herbu Górka

Zabrzeże

Czwartego Zmroźnego

Rozdział 1 

 

{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}

 

Podróżny pluł krwią.

 

Leżąc w pokoju, naga na łóżku, nuciła piosenkę brzuch gładząc.

 – Nie chcę! – Krzyk ścierką zdławili, wiedźmie zdradzonej, bili z wyraźną uciechą.

Przyszedł czas tortur, o Przedmiot chodziło, oprawca wprawiony był wielce. Głową ma przeczyć lub potakiwać, ofiara poddana męce.

Bez przytomności!, Wigor stracony! i pogrzebana nadzieja!

 

Na krześle związaną, huk wielki wybudza, drzwi silny wyważył wybawca!

Ból ciągle narastał, a stopy krwawiły, kleiły się do podłogi. I w usta knebel wpijał.

Z dziąsła ząb wypadł, przegrzyła językiem, siekacz barwy perłowej! Ściany komnaty, dym czarny okopcił, z kuchennej szmaty płonącej!

 – Zabij skurwieli!

Twarz ogień strawił, a bąble pękają, na wargach czerwonych od szminki! Zszedł z kciuka złamany, paznokieć różowy, zabrzytwił na grubym sznurze!

 – Zabij!

Pałką z zamachem, oburącz i silnie, uderza pierwszy z bandytów! Podróżny paruje, orężem kręci, tnie z góry, z szybkością szermierza! Zasłonę mija, uderza w szyję, głowa odcięta odpada! A głośnym śmiechem, strzygi zaśpiewem, wyje ocalona! Drugiego oprycha, w pierś pchnięciem spróbował, przebił i kurtkę, i płuco! Na guzy z metalu, krew gęsta płynie, tworząc czerwoną plamę! Zostaje trzeci, co broni dobywa, wypadem atakuje! Pałaszem wywija, gwiżdżącym raz po raz, niechybnie Czarnik[1] ma w dłoni!

Supły przecięte!, więzy zerwane!, okowy czarownicy! Obite kolana, do piersi przyciska, plecy wygina w pałąk! Zgrzytnęły kości, otarły stawy, trzypło w uszach zbirowi! Chwyciła stołek, rzuca przed siebie, rozbija czaszkę Langocie! Podróżny doskoczył i gardło przebił, powoli posoka wypływa. Oddechy ciężkie, rzężenie zgłuszyło, akt życia to był ostatni.

W ciszy zupełnej, na łożu usiadła, pościel z kocem zrzucając. Trzy serca wciąż biły, dwa bardzo miłuje, dwa straci także na lata. Powrócił Wigor! i wszystkie wspomnienia, upojnych nocy z Podróżnym. Kochanek podchodząc, Miecz schował do pochwy, płaszcz z lewej ręki odwinął. I podał:

 – Uczucie…

 – Wiem. Miłości. – Okryta darem, całuje namiętnie, długo, wybawiciela.

Czołem oboje, przywarli do siebie, patrząc w oczy głęboko.

 – Na pohybel.

 – Na pohybel – wysyczała Marzanna.

 

{z pamiętnika Gerdy Wuht}

 

Świtało nad oberżą. Niestety, drzemał przy konturze gospodarz, luby mój, rwetesu na piętrze, nic a nic, nie słysząc. Gładził wydatny brzuch i rzedniejące włosy. Spał i marą śnił: „Początkiem wszystko w bajkę obróci. Ale później grosza górę usypać trzeba. Co świt, co noc, co południe, namowy na dziecko i żeniaczkę znosić. Świeczki gra niewarta, ogarka jeno.”

W dół schodów szły postaci. Odmienione zgoła.

Podróżny i Marzanna.

{Zmreziła – wymazałem wcześniejsze banialuki, najważniejsze wpisując – dop. Hugo Korona} Wilhelma, dostał skórki gęsiej.

 – Gerda! – krzyknął raptem, polecenia wydając – Piecyk rozpalaj! Grzej czajniki i garnki! Rzuć szmatę i biegiem! Balia z wodą gorącą, mydło i ręcznik!

Pomogę wartko, służącą wciąż byłam. Ale do obiadu tylko.

Wyliczanką zaczął karczmarz, co przysięgę małżeńską złoży, szczęśliwą za rok uczyni.

 – Wykidajło? Leśny? Najemny?

 – Odgadnąć trudno – odrzekł baby kompan czarownej.

 – Komnatę dałem i jadło. Straszną zapłatą Marzanny męka – wylewał żale Wuht, rodziną imię, Gerdzie wnet ozdobi.

 – Udało się ledwo. – Podróżny kciukiem poddasze wskazał. – Tortury kończyli.

 – Przeprosiny Nolan, sen głęboki zmorzył. Jak nie urok, to sraczka. – Skruchy słowa i obawy pewnie. Bo palcem w mężczyzny pierś godząc, wiedźmy czary rzucają. Rzecz to oczywista. Po raz kolejny urok zapewne czyniąc, biegunkę na męża przyszłego sprowadzić jędza chciała. W rym trzy słowa obrócić.

– Ale nie wydusili. – Ze smutkiem płaszcz depcze i do królestwa zakrada. {Może i królową jest pani, a widelec z łyżką, to paź i księżniczka, kuchnię kuchnią zwać jednak trzeba – dop. Karol Praska} Pragnienia bezwstydnie głosi, rękę na zgodę narzuca:

 – W sali głównej się wykąpię, przestronna i duża. Gerdy na górę nie wpuszczaj.

Na taborecie siadł w końcu, zdjął rękawiczki. Podróżnym zwany.

 – Posprzątam bałagan – zarządził Wilhelm, a z widoku krwi cierpnę, więc rada byłam. Jednakże niewiedzą było, że idzie o rzecz inną, rzecz, co białej głowie stracha napędza i koszmary w nocy przywołuje. Nie było to zwykłe pokoju sprzątanie. – Sam konia oporządzę.

 – Dasz radę? Jeden Langota to bydlę duże, Czarnikiem machał. – Dywagacje na potrzeby wiedzy, że broń przez alchemię wykuta się zdały.

 – Szablę zabieram. Nad kominkiem powieszę. Ciała spalę i popiół rozdepczę. – O milczeniu na sprawy takie jam pouczona, a zajmujące głowę czarownicy interesem moim nie były. – Zajmij się Marzanną, frasunku u niej dużo. Potrzebą jesteś.

 – Przebrać się muszę. Przepchnę balię do izby. – Wiedźmy kochanek uczynność wykazał. – Trudne czasy nastały, podziękowania za wszystko.

 

{z pamięci spisał Wilhelm Wuht}

 

Przyjaciel rękawiczkę gubiąc, miejsce przy ladzie opuścił. Klamry z cholew odpinając, buty zzuł, rozwinął onuce. Kaftan na ławę rzucił, pasa popuszczając. Przez próg przestępując z gospody wyszedł, ulgi i wytchnienia zaznać. Cmoknął w stronę klaczy czarnej, co ją później napoić i nakarmić miałem. Dał koniowi z kieszeni cukru, kostkę sam jedną zjadając. Kałużę zamarzniętą ominął i do studni podszedł. Jak mawiał, w uchu wciąż słyszał huk, świst i gwizd. Żurawia skrzypiącego użył, wody do wiadra nabierając. Mimo śniegu na stopach, chłodu nie czuł pewnie, gorącą głową zwany. I Podróżnym, rzecz jasna. Przemył twarz i kark, fryzurę zmierzwił. Na ziemi usiadł. Rozglądał po placu mnie zupełnie nie widząc. A karczma stała, nim szlag ją trafił, przy zagajniku samym, Polany blisko. Na płocie siedział Kogut i nie padało, nie mżyło nawet. Mróz za to mnie ziębił i szumiał Las, choć wiatru nie było.

Nadjeżdżał wóz kołysząc się na boki, parskała kobyła z bujną grzywą. Słychać było klekotanie i stukot. Za woźnicą zwisały sznurki, dyndały dzwonki.

Drabinę spod pachy wyjąłem, o krawędź dachu opierając. I wspiąłem, w ręku trzymając złożony w kostkę materiał. Suknem czarnym szyld przykryłem co na łańcuchach zwisał, a na płachcie przeze mnie rozwieszonej, litery wyblakłą czerwienią oznajmiały: „Zajazd zamknięty”.

Koła bryczki stanęły. Przyjezdny, którego zamiary niedawno dopiero poznałem, bat{Bat – dop. Bargasz Kraweczek} odłożył. Zeskoczył z kozła. Był niskiego dość wzrostu, z brodą i przy tuszy, a ubrany w brązową jopulę[2]. Spojrzał w górę na mnie wołając:

 – Otto jestem! Sklepikarz.

 – Dzisiaj nie wpuszczamy. Nie rozstawiaj kramu, nikogo nie gościmy. – Coby na pysk nie spaść, ostrożność przy schodzeniu na szczeblach powziąłem. – W stajni też miejsca nie ma.

 – Cóż, dalej wędrować mi przyszło. Nie gościcie trzech mężczyzn? Langoci to, i podróżują wspólnie.

 – Nie – warknąłem prawie, ma krew gotować się chciała – taka dola, ale nie.

 – Zatem komu w drogę, temu czas – zdradził tajemnicę przybysz, którą odkryto niedawno. – jeszcze jedno. I głów nie zawracam.

Na tył furmanki zaszedł i skoble odpiął. Opadła klapa. Lekkie schodki z Arundy[3] na wierzchu znalazł i z uśmiechem postawił. Wgramolił na wóz i na palcach stojąc, żeby belki dosięgnąć, zdjął z haczyka przedmiot na sznurku wiszący. Straganowi przyjrzałem się z bliska.

Był to sklep sprzedaży obwoźnej, zwykły dębowy stół. Przybite dwa słupy drewniane, do zwykłej, szerokiej deski. Na blacie leżały klekotki i bicze. Pod nim, pojemniki z farbą, szpule i nici. Oko przyciągały kamienie półszlachetne i błyskotki zwykłe, zestaw srebrnych sztućców. Luneta ze złota. {Złota Luneta – dop. Bargasz Kraweczek} W kącie leżały zwinięte bele tkanin i słoiki z farbą. Czuć było perfumy.

Otto wisiorek ciągle trzymając, do studni podszedł. Zagaił gdy Podróżny wstawał.

 – Łapienny to drugie miano, zapamiętaj. To dla ciebie.

 – Horst, mojego pamiętać nie musisz. Czarnik?

 – Nie, hojnością nie grzeszę. Z czarnego onyksu. – Roześmiał się kłamiąc jak najęty, słuszność co do jednej tylko sprawy mając. – Noszony przy sercu tobie pomoże.

„Zwykły kamień” – zapewne myślał Nolan na prezent patrząc. – „Szlif cudny, nic ponad. Fałszywy, nie wart niczego”. W kieszeń podarunek włożył.

 – A jak przenosisz ten cały raban? Jak w festyn i targ rozstawiasz? – spytałem odpowiedzi ciekaw.

 – Z wozu sprzedaję. Grosiwo rzucają, ja towar odrzucam.

 – Sprytnie. Bylebyś z góry nas nie roztrząsał – żartem odburknąłem.

Na kozioł wróciwszy strzelił z bicza, wodzy nie posiadając. Ruszyły obręcze koła, śniegiem oblepione.

 – Żegnajcie! – rzucił przez ramię.

 – Wojna wiosną być może! Powóz[4] cię czeka! – krzyknąłem.

 – Zaśpiewam wam na odchodne! Jeszcze raz bywajcie!

Rozległy się słowa piosenki, na weselach po stokroć śpiewanej:

 

Bladolica panno, czarnooka pani

Tyś mym całym światem, żoną moją będziesz,

Głowę mi zaprzątasz, zmysły żywo mamisz

Po dni wszelkich koniec, serce me zagrzejesz!

 

Podróżny pluł krwią.

 

 

W głównej sali czuć było zapachy obiadu szykowanego. W baleji[5] wypełnionej ledwie w jednej trzeciej kąpała się czarownica. Nie czekała, ta sprośna jednak niewiasta, na kolejne dolewki, bom widział jak Nolan łapczywie i z atencją krągłości Marzanny oglądał. Czynił tak ponoć zawsze gdy tylko wierzchnie odzienie zdjęła. Lubieżny widocznie był jak i ja. Myła się szarym mydłem wiedźma, a robiła to bardzo powoli. Cieczy gorącej ni kropla nie spadła, podłogi izby nie mocząc.

 – Plecy mi umyj Horst! – nakazała tonem szorstkim.

Zdejmując koszulę świeżą, Podróżny podszedł i chwycił włosy jej czarne, do góry podwinął i w dłoni ścisnął. Powąchał kosmyk przeciągle, chuć znów okazując. Miękką sedżanśką firboną[6] szyję babie wymasował, łopatki delikatnie wypieścił. Powoli ramiona spłukał.

 – Kręgosłup masz ciekawy. Jak kostny grzbiet jaszczurki. – Pierwszy raz zjawisko widząc, w bujaku siadłem.

 – Tak wszystkie mamy – odrzekła, wywód poniższy czyniąc. – To czyni nas mocnymi. Czarownymi. Rzucać czary, klątwy i uroki możemy. Spoiwo to ciała i czucia. Opisem naszych uczynków jest, przed złem powstrzymuje. Zadawanym przez nas i nam zadanym. Im pośladków i lędźwi bliżej, wpływ większy na przeznaczone mamy. Ludziom jest dane by kochali i płodzili. Dzięki temu prym w świecie wiedziemy. I my czarownice i wy wszyscy ludzie. To rzecz przewidziana i wywróżona, tą drogą zmierzamy. Im bliżej do pleców i ramion, tym bliżej do głowy i mózgu. Tam wprzód wolna wola, kształt myśli i losu, odpowiedź na niego. Stąd nauka, zdolności zielne i alchemia.

 – Tajemnic czy aby nie zdradzasz? – Pojęcie spraw tych dawno porzuciłem, tylko w mojej niewiedzy się utwierdzając. – Wnioski jedyne z gadaniny twojej, że rusałki, chowańce i dyeble[7], potomków nigdy nie mają. Bez dzieci własnych żyć muszą.

 – Zdradziłam już dawno. Z Podróżnym zadając.

Lulkę zapaliłem.

Umyte włosy Marzanny ułożyły się falą na ramionach, {zabrzerwiły – Nie piszcie jak Wasza żona, tylko zacznijcie się sprawami czarownymi interesować – dop. Hugo Korona} na odcień rudego. Ciało wypiękniało. Zniknęły oparzenia i strupy. Sutki stwardniały, blizny i ślady {zgleiły – wyleczyć to świnie można z obżarstwa panie Wilhelmie. Nie piszcie też więcej o cielesnych afektach, te nas nie interesują – dop. Hugo Korona} Horst skręta wziął ode mnie i na fotel wrócił.

 – Podaj mi ręcznik! – rozkazała znowu.

Papieros wylądował w kubku z kawą. Miękki materiał przykrył nagie ciało, dumna to i wyniosła kobieta. {Wigor! – dop. Hugo Korona}

 – Brachu, jak baby durne pokonać? – spytałem z ciekawością.

 – W pole trza wyprowadzić i spalić. Ze wstydu rzecz jasna. Pokonać słowem. Na zakusy odpornym być, przynajmniej po części. Alchemia pomaga.

Głową kiwając, i z westchnieniem głośnym, odrzekłem – Głodni pewnie jesteście. Idę Gerdę pospieszyć.

Wstałem z fotela bujanego, drzwi do kuchni za sobą zamykając. Na klucz. Marzanna i Podróżny z miłością sami zostali. Na ławie pojawiły się spodnie.

 

 

Siedliśmy w czwórkę przy stole. Spojrzałem przez okno, na dym z ciał palonych, który biały był, woni nie dało się poczuć. Moją to sprawą, bo bez szkoły choć jestem, w sposobach alchemii uczony. Żona ma przyszła, przystawki podała, to jest małże, i cytryny sok. Morza te dary, niesmaczne były – „Langoci nie wiedzą co jedzą”[8]. Służącą jeszcze przez godzinę tylko, pierwsza skorupę lizała, rękawem usta wycierając. Wstąpiły z widoku tego siły nieczyste we mnie, a ochota okrutna mnie wzięła: „Przespać z cudną dziewką w końcu mi przyjdzie, wnet mikstur zażyję, płodności i wigoru. Dziecko zrobię. Ślub wezmę. Dziwkom z Zabrzeża płacić nie będę, nauczę wszystkiego. Laboratoria słomą wyścielę, krzyki wytłumi. Przyrządy odkurzę. Na Święto Płomienia Ludę zaprosimy, byle afektu więcej nie poczuć.” Już postanowione. {Wżdy wielkie pierdoły piszecie i o łóżkowych sprawunkach znowu, Wilhelmie. Tego spisywać nie trzeba – dop. Karol Praska}

 – Gerda! Upraszam gulaszu i zupy. Rzęsy podmaluj, kredki do ust użyj. Od Marzanny suknię i kolię wziąć możesz. Słuchaj i nie pytaj nic – polecenia wartko wydałem.

Wybranka moja, wielce się zdumiała, nerwy skrywając uśmiechem. Zalotnie w oczy me wodziła swymi, jak lazur głęboki pięknymi.

 

Po prawdzie i dania podać wnet zdołano, lecz pewnie na opak rozumując, pokój wiedźmy śliczna odwiedzić poszła. Stygły więc. Wieki całe przebieranki trwały, na przyszłe męki czekania przygotować zapewne mnie chciała.

I cud piękny na schodach ujrzałem, skrzący brokat i szpilki bez nosa. Już oberży pani, po dywanie szła, szyję diamentem ozdobiwszy. Na sukni nie znałem się wcale, jeno w nogi patrzyłem, rozcięcie do ud podziwiając.

 – Nie wzięłam najładniejszej. – Zdumiała mnie wielce, zagadka zadana, kobieta kobiecie wilczycą.

Wrócono do obiadu, odkrytą już mową zaczynać mogliśmy:

 – Torturą Marzannę męczyli, chcąc zapewne wydusić wiele. O co pytali? – zacząłem.

 – O dzieje zamierzchłe, Przedmiotu szukają. Uwięzić na drodze też mogli. W Zabrzeżu za tłoczno.

 – Co dziwne, Czarnik w polu zadziała. Sprawdziłam go, przyzywa ptaki przy gwiździe. Sroki, sikorki i gile. Głównie jednak sroki. Przeszkadzają w walce, mi w gusłach – opisała broń piekielnica, co Horsta omamia.

 – Chuj z mieczem. Trzeci gwizdnięty a gwiżdże do tego. Nazwę go „Gwizdnik”. Działamy nadal? – dopytałem w powagę przechodząc.

 – Jak najbardziej, miej oczy otwarte, przyjacielu – Podróżny radę dobrą mi dał i ręce pełne roboty.

Oczytanej Gerdzie zapewne myśli kradła strzyga urokliwa, zapewne takie to pochwały w myślach żonie przyszłej czyniła: {drynżowała – dop. – Karol Praska} „Spryt wielki i uroda to natury rzecz. W sieci nowa jest, stosunki zacieśnić musi, kobieta, kobietę zrozumie. W łóżku wygodę poczyni.” {Konfabuły wasze to rzecz jedna, drugie to lubieżność okrutna. Mówię wam panie Wuht, syfu tylko dostaniecie od tego łba zbereźności pełnego – dop. Karol Praska} Gościniec przed byłą służącą podwoje otwierał.

 – Jak śniegi stopnieją Langoci ruszą ku nam, pamiętajcie o Mortuas[9]. Wiedźmy wtedy sprowadzić trzeba. – Najważniejsze Nolan wspomniał i przestrzegł o sprawach z przeszłości niechlubnej.

 – Nic z tego. – Cienkusza upiła Marzanna.

 – I tak wszystkim czarownicom życia odbiorę. Przysięga, rzecz święta, Wilhelm. – Przyrzeczenie opisując, do mnie Horst się zwrócił.

Zawiniątko w końcu wyjęła niewdzięcznica, zawiniątko skrywane prze ze mnie:

 – Mam tylko to. Inicjał G. złotą nicią wyszyty. Ale znajdę mordercę, mam łupiny słonecznika. {Wyterpię – zmazać znowu muszę, uczcie się alchemii lepiej, panie Wuht. – dop. – Hugo Korona}. Odwiedzimy Kosodrzewa.

 – To jutro. Słuchasz, Gerda? – Rady Podróżny dawał, pytając w powietrze. – Jesteś młoda, wszystko notuj w pamięci. Rozwijaj myśl przydatną i Wilhelmowi.

Kiwnięciem go zbyła, okruchy krakersa z dekoltu zbierając.

 – Ile trzeba powiedz. Nie więcej. Czekajcie na Ludę. Suknię i naszyjnik podarkiem oddaję. Szpilki zwróci, cenne są bardzo. – I z tym napomnieniem, oddała wiedźma w prezencie parę jedną, druga parę zatrzymując. Zagadka poprzednia mocy nie miała, a nowa została zadana.

Rozmowę tę kończąc czarownica z ławy wstała, znużenie okazując. Po prawdzie to i mnie do spania brało, bo zmierzch już nastał, krótki był dzień. Z miesiącem odwrotnie zaś, miesiąc to w roku najdłuższy i sensu nadawał długości owej, dłużąc się ponad miarę. Rok jednak, jak zawsze, dni miał tyle co trzeba, ale w rok ten, miesiąc Zmroźny nazwie wyjątkowo przychylny, mróz siarczysty bowiem krew całą schładzał i kości zmrażał. Mówiąc krótko, zimno było jak cholera, gdy zimno jest, to pić trzeba, więc półki z trunkiem do wyboru wskazałem. I gospodarność Gerdy poznając, piwo w kuflu już piłem, a wkoło rozległy się dźwięki, odezwał przecudny głos:

 

Biała szadź w Sołtyńcu rzednie,

Czarna postać ścina mrok,

Zamek ucztą żyje wiecznie!

Rytgraf stracił wzrok!

 

Straże piją słodką wodę,

Czarna postać jest jak duch,

Góry wiecznie będą grobem!

Rytgraf stracił słuch!

 

Wiedźmy z puszczy mają Oko,

Czarna postać wszystkich bije,

Straże leżą błogo!

Rytgraf już nie żyje!

 

Od pola, od placu, łomot donośny się poniósł.

 – Drzwi zamknięte do jutra! Szyld przeczytaj! – Zbyć chciałem przybysza.

Wejście otworzyło się. Stanęła w nich postać.

Do szynkwasu pobiegłem noża szukając.

Gerda przewróciła śpiewnik, upuściła lutnię.

Podróżny oręża dobył.

Marzanna wisiorek zauważyła.

 

 

1 Przedmiot o mocy czarownej

2 Rodzaj ubrania

3 Rodzaj drzewa bambusowego z Sedżii

4 Przymusowy zaciąg wozu na rzecz wojska

5 Inaczej balia

6 Ryba oceaniczna używana jak pomoc w kąpieli

7 Rosochate diabły. Obecne w kulturze i wierzeniach Langocji

8 Powiedzenie w Robdanie dosyć powszechne

9 Czarowna sztuka opierająca się na śmierci duszy używana tylko przez Langotów

Koniec

Komentarze

Nie dałem rady przez to przebrnąć, choć wolę szczerą miałem. Szyk niby stylizowany, skrajnie utrudniał czytanie – ze znaczną szkodą dla całości. Za dużo tych eksperymentów, jak dla mnie, a skutki wątpliwe.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

@rrybak – Bywa i tak. Dzięki za odwiedziny i pozdro. :)

Jako fragmenciarz staram się czytać wszystko oznaczone jako fragment, daremnie licząc na wzajemność, ale niestety, poszedłem w ślady rrybaka…

@Nikolzollern – Piszesz “poszedłem w ślady rrybaka…”, czyli pewnie nie doczytałeś. Może za hermetyczna ta powieść. Jestem tu nowy, więc nie czytałem Twoich fragmentów, widzę “Przypadki Fredegara” ale już dwunastą część. Coś nowego z pewnością przeczytam. Pozdrawiam.

Zacznij od Przypadków bez cd. Znajdziesz przez mój profil. Wszystkiego jest 13 odcinków + dwa opowiadania “Szaber sakralny” i “Burzyć nie budować”. Możesz zacząć też od Szabru. Jego akcja jest chronologicznie najwcześniejsza.

Jest to jeden z najdziwniejszych tekstów, jakie zaczynałem czytać. Niby napisano go polskimi słowami (lub podobnymi do polskich):

przegrzyła językiem

ale czyta się to jak po niemiecku, może z wyjątkiem tego, że narrator podróżuje w czasie w dość losowych momentach:

 – Wiem. Miłości. – Okryta darem, całuje namiętnie, długo, wybawiciela.

Czołem oboje, przywarli do siebie, patrząc w oczy głęboko.

 – Na pohybel.

 – Na pohybel – wysyczała Marzanna.

O ile rozumiem pewne ciekawe założenia, które przyświecały projektowi:

Początek, czyli {groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta} jest pisany w specyficznym stylu, właściwie dwa przecinki w każdym zdaniu, należy to czytać w pewnym rytmie, takie “rap fantasy” lub bajdurzenie trubadura.

to chciałbym zwrócić uwagę, że nie zostały one zrealizowane, ponieważ:

a) wykonanie jest niekonsekwentne:

Supły przecięte!, więzy zerwane!, okowy czarownicy! Obite kolana, do piersi przyciska, plecy wygina w pałąk! Zgrzytnęły kości, otarły stawy, trzypło w uszach zbirowi! Chwyciła stołek, rzuca przed siebie, rozbija czaszkę Langocie!

^pasuje, natomiast później mamy coś takiego:

I podał:

 – Uczucie…

 – Wiem. Miłości. – Okryta darem, całuje namiętnie, długo, wybawiciela.

Czołem oboje, przywarli do siebie, patrząc w oczy głęboko.

 – Na pohybel.

 – Na pohybel – wysyczała Marzanna.

Niestety – nie znam mądrego sposobu odczytania tego drugiego fragmentu choćby podobnie do pierwszego. Dialogi wyrywają się więc niejako ze schematu, niszcząc wizję rap fantasy.

b) rap i bajdurzenie trubadura to nie tylko słowa:

Tutaj chciałbym rozwinąć się trochę bardziej – w mojej opinii nie istnieje sposób, by tekst tzw. rapu miał ten sam ładunek emocjonalny, gdy go oddzielimy od muzyki. Ba – rapu czy podobnego piosenkowania, opartego na tekście i rytmie, nie można przedstawiać w rzetelny sposób bez melodii. Cóż z tego, że prezentujesz jakiś nienaturalnie brzmiący storytelling, jeśli ja sam muszę dokładać do tego na bieżąco melodię w głowie – i w pewnym momencie orientuję się, że ta melodia nie pasuje. Jest to bardzo irytujące i generalnie zbędne, ponieważ artysta w naszych czasach może zaopatrzyć się po prostu w program FL Studio, ściągnąć niezbędne wtyczki, zakupić mikrofon, ukraść/zrobić bit – i zostać właśnie raperem, fantasy raperem.

Jeszcze inna sprawa: dobra piosenka nie musi mieć idealnie rytmicznego tekstu. Weźmy na przykład środek z pierwszej zwrotki już trochę starej piosenki Szpaka – Oddajemy krew Wampirom (ft. Włodi). Wampiry w nazwie, więc prawie fantastyka:

Życie mija jak jebany serial

W końcu, więc nie chce zostać z myślą, że nosiłem nie swój kostium

Na zawsze w blokach miałem siedzieć, a nie grać po klubach

Na tamtych ławkach miałem swoje crew jak Wu-Tang

Nasze życie jest nowelą, ty mówiłeś nobelą

Łeb Ci porył testosteron i przeboje z tamtą ścierą

A jej szykowałeś welon

Zagubiłeś się jak Nemo

Ten tekst jest tylko trochę rytmiczny sam w sobie, natomiast to inne czynniki stanowią o niezwykłym brzmieniu utworu. (https://www.youtube.com/watch?v=Iew3phHs1s4)

Kibicuję więc, żebyś rozwijał swój projekt, tylko może w niekoniecznie pisanej formie. Nie znam żadnego rapera fantasy, więc istnieje jakiś potencjał.

@lk – Z dialogami zgoda, mogą burzyć rytm. I, że piosenka nie musi mieć idealnie rytmicznego tekstu. Zgadzam się też, że bez melodii jest ciężko. Właściwie trzeba by było dać prosty zapis nutowy. Bo to prosty rytm. No ale, ale – piszesz o początku, jak reszta tekstu, pamiętniki? 

Pełna zgoda z przedmówcami. Wybacz ale nie dotarłem do końca. Przez krótki moment udało mi się znaleźć ten bit/rytm ale zaraz później mnie coś mnie z niego wybiło. Czyta się bardzo ciężko co nie zmienia faktu że szanuje za pełną stylistykę językową (słownictwo, szyk itd) jedyne co to:

Zabij skurwieli!

Brzmi zbyt nowocześnie. Może “psu braci” było by lepsze?

 

Jeśli chciałeś zrobić powieść z “uatrakcyjnieniem” (ten “bit”) zacznij od czegoś krótszego. 

To tyle. Jeszcze raz wyrazy szacunku za pomysł i pełną stylistykę.

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

@aKuba139 – Dzięki, że doceniłeś pomysł i styl. Pozdrawiam.

No cóż, muszę dołączyć do grona osób, które odpadły. Całkiem mi się podoba ten pomysł z wstawkami “redakcyjnymi”, ale może jednak spróbowałbyś napisać coś bardziej zwyczajnym językiem? Stylizacja to wyższa szkoła jazdy, Twoja jest taka nie wiadomo na co – szyk przestawny to upiorny, irytujący wymysł stylizatorów, a nie prawdziwa staropolszczyzna. Słownictwo – też trochę na siłę.

Napisz jakiś solidny tekst, który będzie o czymś, i nie będzie utrudniał dotarcia do tego “czegoś” warstwą językową. I nie jest tak, brońcie bogowie, że jestem zafiksowana na linearnie prowadzonej narracji, wręcz przeciwnie – lubię eksperymenty, ale sensowne, a nie pozersko-fasadowe.

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina – Obiecuję w przyszłości wstawić jakąś miniaturę, czy opowiadanie, pisane w zwykły sposób. Bez udziwnień. Pozdrawiam. :)

Mogą być udziwnienia, ale w mniejszym natężeniu (czy też nasyceniu) i odgrywające realną rolę w tekście :D

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka