- Opowiadanie: tsole - Puzzle

Puzzle

Lajtowy thriller SF.  Opowiadanie ukazało się w periodyku Fantazja nr 07/1992.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Puzzle

Szybkimi, nerwowymi ruchami rozwijał kolorowy papier. Gdy jednak kątem oka złowił pełne rozbawienia, ale też i napięcia spojrzenia rodziców, opanował się: koniec końców jedenastoletni młodzieniec to nie jakiś tam zasmarkany przedszkolak. Zwolnił więc, nadając ruchom właściwą młodzieńczemu wiekowi stateczność.

Musiał włożyć w to niemało sił; prawdę mówiąc wewnątrz aż go skręcało z ciekawości. Niemal przez całą wieczerzę wigilijną ukradkiem obserwował górę prezentów pod choinką. To pudło leżące pod stertą drobiazgów z miejsca przykuło jego uwagę. Miał przeczucie, niemal pewność, że tam, na ukrywającym zawartość papierze zdobnym w świerkowe gałązki ze świeczkami i kolorowymi bombkami widnieją skreślone ręką Mikołaja drobne literki (dziwnym trafem przypominające pismo mamy) układające się w jego imię: Szymon.

Przeczucie go nie zawiodło i oto właśnie uporał się z niesfornym papierem (czy zauważyliście, jak złośliwe bywają opakowania prezentów? jak zazdrośnie ukrywają zawartość?). Niebieski brzeg pudełka, na nim duże, białe cyfry: “1500”, z góry kolorowy, jakże bajecznie kolorowy obrazek, las, raczej chyba park jesienią… Dech mu zaparło: puzzle, oczywiście puzzle, tysiąc pięćset elementów, już widzę wybałuszone oczy Jarka…

– Mamo, mogę dziś układać?

– Chyba zwariowałeś. Dziś Wigilia, od miesiąca zamęczasz, że chcesz iść na pasterkę, przecież masz przed sobą całe ferie…

– Ale mamo, chociaż pół godziny!

– Szymonku, nawet nie obejrzałeś reszty prezentów!

Racja, prezenty! Co tam jeszcze: książka, pewnie fantasy, fajnie, przeczytam, resorówka, no tak, ford fiesta, bomba, skąd ten Mikołaj wiedział, że właśnie tego brakowało w kolekcji… co jeszcze…

Szymon niczym poławiacz pereł nurkował raz po raz pod choinkę. Po chwili pudełko puzzle skryło się na powrót pod stertą drobiazgów.

 

***

 

Zapalił lampkę nocną. Cichutko, aby nie zwrócić uwagi rodziców, którzy, sądząc po odgłosach dochodzących z pokoju, oglądali jeszcze telewizję, podszedł do szafki i wyciągnął pudełko. Wrócił do łóżka, ulokował się wygodnie, oświetlił ilustrację na pokrywce. Tak, to jest jednak park; widać alejkę, przy niej ławki… jakiś człowiek zastygły w ruchu, rozpostarte poły płaszcza… biegnie? Na pierwszym planie zrywająca się właśnie do lotu para gołębi. Szymon z uznaniem pomyślał o projektancie układanki. Pozornie prosta, w rzeczywistości bardzo trudna do ułożenia. Ot, choćby ten szmat nieba: ani jednej chmurki, goły błękit, żeby chociaż jakaś różnica odcieni… Albo ławki. To już perfidia: cztery identyczne ławki, prawie tak samo oświetlone, ustawione w takich samych pozycjach, cóż, po prostu rząd ławek w parku… Do tego ten gąszcz złotych liści na drzewach niemal nie różniący się od złocistego dywanu w dole… prawda, tu od czasu do czasu przebija błękit, tu zaś zieleń trawy, to już jakieś ułatwienie.

– Będzie zajęcie na dobrych kilka dni – westchnął, odkładając łamigłówkę. – Jutro zadzwonię do Jarka. Po obiedzie zaczynamy.

 

***

 

Chłopcy z miną zdobywców Mount Everestu spoglądali na ułożony obrazek. Pomyśleć tylko: całe ferie, po kilka godzin dziennie! To się nazywa samozaparcie! Tysiąc pięćset elementów to nie w kij dmuchał.

– To co? Rozwalamy? – Jarek szturchnął Szymona w bok. Ujrzawszy w jego oczach króciutki błysk przerażenia, roześmiał się głośno. Szymon zawtórował mu, oddał kuksańca i po chwili już tarzali się po podłodze w morderczym uścisku. Intensywna, lecz krótkotrwała walka He–Mana z Batmanem zakończyła się rozejmem. Chłopcy pobiegli na podwórko, skąd dobiegała wrzawa nastoletnich hokeistów.

 

***

 

Rzucił tornister w kąt i podbiegł do układanki. Dysząc jeszcze ciężko, pochłaniał ją wzrokiem. W połowie lekcji nagle złapała go taka chęć spojrzenia na obrazek, że czuł niemal fizyczny głód, ścisk w dołku.

„Nawet na takiego narwańca jak ja to trochę dziwne” – myślał, próbując odpędzić natrętną chcicę, lecz ona go nie opuszczała. Po lekcjach złapał palto i, wdziewając je w biegu, popędził na przystanek. Jak można się było spodziewać, tramwaj uciekł mu sprzed nosa, pobiegł więc, cóż to dla niego te marne pięćset metrów. Oczywiście, w połowie dystansu minął go następny tramwaj, co rozbudziło w nim wściekłość: on, odkrywca słynnego I Prawa Szymona Czabaja („tramwaje jeżdżą stadami”) dał się tak wyrolować!

Stał więc i sycił się widokiem układanki. Nagle poczuł przenikający go chłód. Szedł od dołu ku górze, a może na odwrót, kto by się teraz spierał o takie drobiazgi. Patrzył na układankę, usiłując zrozumieć, czemu zawdzięcza ten stan. Najwyraźniej było z nią coś nie tak. Ale co?

Stał i patrzył. Stał i patrzył. Lecz wciąż nic, ale to nic nie rozumiał. Tymczasem chłód rozpanoszył się w ciele na dobre.

– Co tam. Grypa – pocieszał się. Czuł jednak, że to całkiem co innego.

Chłód przywędrował do głowy. Posłuszne jego rozkazom włosy podniosły się. Przypomniał sobie taki dowcip rysunkowy: facet na fotelu u fryzjera czyta horror, obok, mistrz nożyczek z wielce zadowoloną miną – nic dziwnego, wszystkie włosy na głowie klienta sterczą jak kołki.

„Głupi dowcip” – pomyślał. Pokonując wewnętrzny opór, oderwał wzrok od obrazka i podszedł do okna. Z zadumy wyrwał go głos mamy. Natychmiast uświadomił sobie, że ścisk w dołku miał także naturalne podłoże i popędził na obiad.

W połowie zupy zerwał się, jakby siedział na akwarium z tuzinem piranii i pobiegł do swego pokoju, zostawiając matkę z rozdziawionymi ustami. Tak! Już wiedział! Ten facet!

Biegnący facet znajdował się ciut dalej, niż wczoraj.

 

***

 

Znów stali wpatrzeni w układankę. Tym razem nie mieli jednak min zdobywców. Jarek, który cały dzień pokpiwał sobie z Szymona, teraz też czuł wędrówkę chłodu wzdłuż pleców.

Nie było wątpliwości. Facet w płaszczu poruszał się. Bardzo wolno, prawda: przez dwie doby przesunął się może dwadzieścia, może trzydzieści centymetrów (oczywiście w skali terenu). Mieli pewność, bo wpadli na genialny pomysł: porównali układankę ze wzorcowym obrazkiem na pudełku.

– Patrz tutaj – szepnął Jarek, kierując palec w okolice lewego dolnego rogu rysunku. – Gołębie.

Tak. Gołębie przemieściły się również. Było to jeszcze bardziej oczywiste i Szymon zdziwił się, że ten właśnie szczegół pierwszy nie rzucił mu się w oczy.

Wszystkie pozostałe elementy układanki pozostawały bez zmian. Nic dziwnego, były to w końcu rzeczy raczej nieruchome: ławki, alejka, drzewa…

Drzewa? Zaraz! A co tam wystaje zza tej rozłożystej lipy?!

Szymon znów poczuł przeszywający go dreszcz. Podbiegł do biurka, wyciągnął z szuflady lupę. Przez długą chwilę, wyrywając sobie przyrząd z rąk, penetrowali okolice pnia lipy, lecz nie udało im się ustalić, co wystaje zza drzewa: pies? zając?

 

***

 

– Przyśpieszają, wiesz?

– Przyśpieszają? Kto?

– Jak to kto! Oni!

– Oni? Chyba on!

– Prawda, nie powiedziałem ci jeszcze. To, co wystawało zza drzewa… no wiesz. To drugi człowiek.

– Ale bomba! Facet?

– Trudno powiedzieć, widać zaledwie część nogi. Ale na pewno nie jest to zwierzę. Chyba że kot w butach. Wiesz co, Jarek? On chyba też biegnie!

– Może to jest ona.

– Może. Albo dziecko. Gra w berka z tatusiem.

– Masz łeb! To całkiem możliwe. Odlotowa zabawka, nie ma co! Ciekawe jak to działa? Pytałeś mamy, gdzie ją kupiła? Też chciałbym mieć taką…

– Coś ty, moi starzy myślą, że ja jeszcze wierzę w Mikołaja! Nie chcę im psuć humoru.

– A mówiłeś o tym starym?

– Próbowałem. Tata powiedział, że świruję.

– Poleciał sobie, to jasne. – Jarek kopnął walającą się puszkę po pepsi. – Wiesz, może to jest na ciekłych kryształach? Jak ekran laptopa? Muszą być jakieś połączenia między elementami, bateria, scalaki…

– Aha – zapalił się Szymon. – A włącza się po ułożeniu całości!

– Chodź, rozbierzemy ją! – Zaproponował Jarek.

– Bo ja wiem – Szymon zawahał się. – Lepiej zaczekajmy, co się wydarzy. Jeśli to jednorazówka?

– Jak chcesz, w końcu to twoja zabawka. Ja już spadam. Cześć!

 

***

 

Ręce mu się trzęsły tak, że miał trudności z wybraniem właściwych cyfr. Udało mu się w końcu.

– Jarek? Przychodź! Natychmiast!

– Co się stało?

– Mówiłem ci, że to przyśpiesza! Oni się gonią!

– Więc zgadliśmy! Zabawa w berka!

– Nic podobnego! To… to jest okropne!

– Co?!

– Nie umiem tego opowiedzieć. Przyjdź, sam zobaczysz.

– Dobra, już lecę!

Szymon odłożył słuchawkę. Czekał, nerwowo wyłamując palce. Był sam, rodzice poszli do znajomych z noworoczną wizytą i – wstyd przyznać – bał się wejść do swego pokoju. Żadna siła nie zmusiłaby go do spojrzenia w tę twarz… Brr! Zrobiło mu się zimno na samo przypomnienie tego, co zobaczył pod lupą.

Nareszcie dzwonek! Od razu poczuł się raźniej. Podbiegł do drzwi i wpuścił Jarka.

– A ty co – zdziwił się tamten, zobaczywszy twarz Szymona. – Masz cykora? Ducha zobaczyłeś, czy co?

– Ducha? Gorzej. Chodź, sam się przekonasz.

Weszli do pokoju. Szymon zapalił światło i w milczeniu podał Jarkowi lupę.

– Tu! – Wskazał palcem sylwetkę pod rozłożystą lipą.

Pod silnym powiększeniem szkła Jarek ujrzał padającego w biegu mężczyznę. Z łatwością wyobraził sobie, jak tamten, uciekając, potyka się o wystający korzeń drzewa…

– Spójrz na jego twarz – szepnął Szymon.

Głowa mężczyzny była nienaturalnie wykręcona. Twarz zastygła w pełnym bólu (a może wysiłku?) grymasie. Oczy, pełne zwierzęcego strachu, utkwione w… Jarek powiódł lupę śladem spojrzenia. W miarę jak się przyglądał, jego twarz szarzała. Szymon wyrwał mu przyrząd z ręki.

W dłoni goniącego mężczyzny ujrzał ciemny, podłużny kształt.

– Rewolwer – szepnął, odkładając lupę.

– Rewolwer – powtórzył Jarek jak echo. – Ładny berek, co?

Szymon przełknął ślinę.

– TO przyśpiesza coraz bardziej – powiedział. – Jak oglądałem ściganego zanim zadzwoniłem, wiesz… on patrzył na mnie.

– Zdawało ci się – powiedział Jarek. W jego głosie nie było jednak pewności.

– Możliwe, ale… jeszcze teraz ciarki mnie przechodzą na wspomnienie tego spojrzenia. Z początku w jego oczach było tylko przerażenie, ale po chwili… on zachowywał się tak, jakby mnie spostrzegł, nie umiem tego wyrazić, ale wiesz jak to wygląda, gdy ktoś cię zobaczy… Potem jego usta zaczęły formować się jakby do krzyku… nie mogłem tego znieść. Uciekłem.

– No pewnie – ironizował Jarek. – Wyobraź sobie, że zwiewasz, bo goni cię wariat ze spluwą. Odwracasz głowę – i co widzisz? Wytrzeszczone oko zajmujące pół nieba! Jaką ty miałbyś minę?

– Łatwo ci kpić, bo tego nie widziałeś – westchnął Szymon.

Milczeli chwilę.

– Co zrobimy?

– Nie wiem. Za dwie-trzy godziny wrócą rodzice. Pokażę ojcu.

– Do tego czasu on go zastrzeli. Spójrz.

Ręka z rewolwerem unosiła się coraz wyżej. Jeszcze trochę i na jej przedłużeniu znajdzie się pierś ściganego.

– Może zadzwonić na policję?

– A co im powiesz? Że masz puzzle – o ile oni w ogóle wiedzą, co to „puzzle” – na którym jeden facet mierzy spluwą w drugiego?

– Tak, to bez sensu.

– Powtarzam ci – Jarek ożywił się – rozbierzmy to!

– A co to da? – Szymon mówił wolno, jakby z wysiłkiem. – Jeśli to tylko zabawka, elektroniczne cacko – strzał będzie tak samo lipny jak w każdym kryminale na video. Ale jeśli to jest… jakaś transmisja?

– Jaka transmisja?! Nonsens! – prychnął Jarek.

– Możesz tak mówić, bo nie widziałeś błagalnego spojrzenia tego faceta – wybuchnął Szymon. – Całkiem możliwe, że TO dzieje się gdzieś naprawdę, w tej chwili!

– Tak? Więc skąd to zwolnienie w czasie? I ciągła zmiana tempa?

– Nie mam pojęcia – burknął Szymon.

– Właśnie. Za dużo czytasz tej fantastyki.

Kłótnię przerwał cichy, suchy trzask. Zerwali się błyskawicznie.

Wydarzenia na układance rozgrywały się już w normalnym, rzeczywistym tempie. Z wierz­chołków drzew zerwało się stado wron. Lufa pistoletu dymiła. Bezsilnie patrzyli jak ścigany mężczyzna, rozrzuciwszy szeroko ręce, potyka się, upada. Usłyszeli drugi trzask, po nim trzeci. Ciałem ściganego targnęły gwałtowne wstrząsy. Upadł na wznak i w tej chwili ukła­dan­ka roz­sypała się z impetem. Ele­men­ty rozproszyły się po ca­łym poko­ju, całkiem jak gdy­by eksp­lo­do­wał pa­pierowy granat.

Chłopcy stali jak sparaliżowani. Minęło pięć minut. A może kwa­drans? Może godzina? Nie zareago­wali nawet na dobiegające z koryta­rza odgłosy wracających rodziców.

– Co się tu z wami dzieje? – Nagle natarło na nich intensywne światło. W drzwiach stanęła mama.

– Jezu Chryste! – krzyknęła na widok pokoju. – W co wy się bawicie, chłopcy! W co wy się bawicie!

Koniec

Komentarze

Fajne, creepy… Dobry horrorek zaczynający się od niewinnej układanki.

Dobrze prowadzisz akcję, atmosfera gęstnieje, jak należy.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się, dobrze zbudowane napięcie, ładnie poprowadzona historia i zakończona w odpowiednim momencie, bez zbędnego przegadania.

Motyw kojarzy mi się z "Polaroidowym psem" Kinga. Tyle tylko, że tam element niesamowitośći zdawał się pełniejszy, bardziej klimatyczny. Gratuluję publikacji :)

“Chcica” pasuje mi jednak do innych kontekstów, a nie do 11 latka w tym znaczeniu. Całość banalna, w pamięci mam filmy/książki/bajki o podobnym motywie, że coś tam na obrazie się przemieszcza, rusza, itd

 

pozdrawiam

Finkla, Bellatrix, dziękuję za komentarze i kliki. Dobre słowo z ust wymagających czytelników cieszy najbardziej :)

Blacktom, dzięki za gratulacje, choć to dawne czasy :) Polaroidowego psa nie znam (zresztą nie przepadam za Kingiem)

ExperymentatorWielki, przyznaję rację z tą chcicą; co prawda samo słowo oznacza dużą potrzebę zrobienia czegoś, lecz bywa kojarzone w kontekście seksualnym (choć dziś chyba bardziej niż w tamtych latach).

Z banałem bym polemizował, zwłaszcza w kontekście targetu. Ale mam świadomość że nie jest to arcydzieło powalające głębią myśli :)

 

PS. Dołączyłem ilustracje zeskanowane z oryginalnej publikacji.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

no tak, Ford Fiesta

Autka z małej litery, nawet te zabawkowe. :)

 

cóż to dla niego te marne 500 metrów.

Cyferki słownie.

 

Dobre, bardzo mi się podobało. Napięcie rośnie w miarę czytania tak, jak powinno być. Nie przegadujesz. Przypuszczam, że opko skierowane jest do nieco młodszego czytelnika, ale i ja się przy nim dobrze bawiłam.

Kliczek. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki Irko za komentarz i klika! Miło, że się dobrze bawiłaś. Oczywiście targetem są tu jednak rówieśnicy bohatera; Fantazja to było pismo dla “młodszej młodzieży” powstałe w miejsce “Małej Fantastyki”, która padła (Fantazja zresztą też padła; prawie wszystkie periodyki, które dały się skusić na opublikowanie moich tekstów upadły, czekam kiedy padnie NFlaugh), ale dorośli na ogół dobrze je odbierali, nawet ktoś kiedyś mnie opieprzył, że kieruję do młodych takie horrory :)

A nazwy aut i liczby cyferkami wtedy pisało się tak jak tu widać :)

Pozdrówka poświąteczno-noworoczne!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Fantazja zresztą też padła; prawie wszystkie periodyki, które dały się skusić na opublikowanie moich tekstów upadły, czekam kiedy padnie NFlaugh)

Nie kracz, bo jeszcze wykraczesz. I gdzie my później będziemy swoje opka umieszczać? ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Portal może się ostanie, bo moje fatum raczej w virtualu nie działa (np. pisywałem na S24 i ma się on dobrze), ale papierową NF czeka ciężka próba :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tsole – po pierwsze gratuluję publikacji, a po drugie bardzo udanego tekstu, niezły thrillerek Ci wyszedł. Bardzo dobrze się czytało i trzymało w napięciu do samego końca. Ode mnie oczywiście kolejny kliczek :)

Bardzo dziękuję Katiu za ten miły komentarz, klika, a przy okazji życzę dobrego, pełnego literackich sukcesów Nowego Roku!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Bombowa rzecz. Dziwi trochę, że chłopaki nie zdecydowali się zmieszać puzzle, kiedy chcieli zapobiec morderstwu. Był taki wątek, ale nie do niego nie wrócono, co jest jeszcze dziwniejsze. Strzały powinny paść, kiedy rzucają się, by rozwalić obraz.

Atmosfera utworu bardzo autentyczna, prawdziwie pacańska. Nie każdy potrafi odtworzyć dziecięcą atmosferę. Często wychodzi sztucznie.

Jeszcze raz zapraszam do “Burzyć nie budować”, to rzecz o relacji człowieka i techniki (między innymi).

Tsole – dziękuję i wzajemnie życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku :)

Nikolzollern, dzięki za wizytę i komentarz.

Był taki wątek, ale nie do niego nie wrócono, co jest jeszcze dziwniejsze.

Chyba niezbyt uważnie czytałeś, przecież taki powrót jest:

– Powtarzam ci – Jarek ożywił się – rozbierzmy to!

– A co to da? – Szymon mówił wolno, jakby z wysiłkiem. – Jeśli to tylko zabawka, elektroniczne cacko – strzał będzie tak samo lipny jak w każdym kryminale na video. Ale jeśli to jest… jakaś transmisja?

 

Poza tym trudno wymagać od nastolatków jakichś racjonalnych reakcji w warunkach zaskoczenia i stresu.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Ja bym spróbowała odizolować przeciwników – znaczy, nie burzyć całego obrazka, tylko podzielić na dwie części. I dla pewności położyć coś między nimi.

Babska logika rządzi!

Chyba niezbyt uważnie czytałeś, przecież taki powrót jest

 

frownJestem zawstydzony. Przeczytałem jednym tchem i faktycznie to przeoczyłem. :(((

Tysiąc pięćset kawałków z jednolitym niebem to poważne wyzwanie. W dzieciństwie bardzo lubiłam układać puzzle. Nie przyszło mi do głowy, że to może być takie niebezpieczne zajęcie. ;) Ciekawa, trzymająca w napięciu historia, a przy tym – oryginalny pomysł na thriller. Zakończenie mnie zaskoczyło, myślałam, że fabuła potoczy się w stronę odwzorowania w puzzlach rzeczywistej historii. Zgłaszam do biblioteki, chociaż pewnie ktoś mnie ubiegnie z klikiem.

Tysiąc pięćset kawałków z jednolitym niebem to poważne wyzwanie. W dzieciństwie bardzo lubiłam układać puzzle. Nie przyszło mi do głowy, że to może być takie niebezpieczne zajęcie. ;) Ciekawa, trzymająca w napięciu historia, a przy tym – oryginalny pomysł na thriller. Zakończenie mnie zaskoczyło, myślałam, że fabuła potoczy się w stronę odwzorowania w puzzlach rzeczywistej historii. Zgłaszam do biblioteki, chociaż pewnie ktoś mnie ubiegnie z klikiem.

Bardzo dobre.

Przede wszystkim trzymasz równe tempo. Przez tekst płynie się bez żadnych zahamowań. Nie przeciągasz też opowiadania. Kończy się akurat wtedy, kiedy powinno. Słowem, przyjemna lektura. Taka z gatunku, zerknij na pierwszy akapit, czy warto później wrócić…

I na następny…

I kolejny…

Może jeszcze jeden…

I tak aż do ostatniego. ;-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Oj, dobre! Bardzo dobre! KLIK!

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

ANDO, dziękuję za komentarz i klika. Na szczęście niebezpieczne puzzle występuje chyba wyłącznie w fantastyce, choć nie zdziwiłbym się gdyby jakiś szalony terrorysta wpadł na podobny pomysł… :)

CM, dzięki, miło mi że opowiadanie podstępnie przykuło Cię do tekstu :) Twój komentarz też mnie przykuł, szkoda, że się szybko skończył… :)

rrybaku, Ty też krótko, ale pozytywnie i z klikiem, więc nie będę marudził :)

Pozdrawiam Was wszystkich i noworoczne dołączam życzenia!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tsole, lubię Twoje opowiadania. Jedne bardziej, inne mniej, bo się z nimi wadzę, są też takie, które bez wahania kupuję. To należy do tych bez żadnego „ale”. Chłopcy jak żywi, historia też, a i ja oddawałam się namiętnie układaniu  dużych puzzli.

Jednakże, najbardziej mnie ujął sposób opowiedzenia tej historii. Pięknie płynie, przyspiesza w naturalny sposób.

pzd świątecznie :)

Do biblio masz już wystarczająco klików, więc nie będę się skarżyć:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, bardzo cieszy mnie Twoja opinia, zawsze każdą ceniłem, bez względu na to, czy była krytyczna czy pozytywna. Oczywiście, pozytywne cieszą bardziej, bo świadczą o tym, że pochodzą od bratniej duszy, dlatego cieszę się podwójnie :)

Pozdrowienia odwzajemniam i życzę wielu wspaniałych chwil w Nowym Roku!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

heart

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zacznę od uwagi pozytywnej – jako pomysł literacki i ogólnie jest to opowiadanie, które zdecydowanie podoba mi się najbardziej z Twojej twórczości. Może dlatego, że pomysł jest bezpretensjonalny, nie jakoś porażająco oryginalny, ale przyzwoicie zrealizowany, no i nie ma tu zadęcia filozoficzno-religijnego ;) Po prostu kawałek solidnego horrorowego opowiadanka. Nic, co się zapisze w pamięci złotymi zgłoskami, ale całkiem przyjemna lektura do obiadu.

Jest jednak pewne “ale”, dzięki któremu wreszcie uchwyciłam, co mi ogólnie nie pasuje w Twojej prozie – bo nie potykałam się już na tych religijno-filozoficznych wtrętach. Otóż piszesz po polsku bardzo poprawnie, to jest idealnie przezroczysta proza, pozbawiona błędów, ale i porywającego stylu. I właśnie ze stylem mam poważny problem. Póki bowiem prowadzisz po prostu narrację, jest ok, może trochę sztywno, ale ok. Nieźle radzisz sobie z narracyjnymi trikami, jak choćby mowa pozornie zależna. Warsztatowo jest więcej niż poprawnie.

Niestety, gorzej się robi, kiedy narracja się mocniej personalizuje, bo masz nadal ten przezroczysty, bardzo poprawny styl, pozbawiony emocji, pozbawiony indywidualizmu. Narracja z punktu widzenia powinna mieć zindywidualizowany styl zgodny z charakterystyką postaci, a u Ciebie punkt widzenia dziecka jest punktem widzenia dojrzałego narratora. Gdybyś obrał konsekwentnie narrację wszechwiedzącą, to ten styl à la Szklarski może by uszedł, ale kiedy narrator siedzi w głowie dziecka, robi się to nienaturalne.

Szymon z uznaniem pomyślał o projektancie układanki.

i dalej:

– Będzie zajęcie na dobrych kilka dni – westchnął, odkładając łamigłówkę. – Jutro zadzwonię do Jarka. Po obiedzie zaczynamy.

Cały ten rozdzialik jest jak dla mnie napisany bardzo sztucznie, jak na narrację z punktu widzenia dziecka. To mały chłopiec, a “myśli” jak dorosły i to świadomie się wypowiadający, kształtujący poprawną wypowiedź. To jeden z elementów Twojego stylu, którego nie kupuję. Ta wypowiedź do samego siebie to już Himalaje sztuczności, przecież nawet dorosły tak do siebie nie powie ani nie pomyśli… Tu by się prosiły gorączkowe myśli podekscytowanego chłopca, nawet jeśli jest grzeczny i jednak pójdzie spać.

 

Dalej podobnie:

„Nawet na takiego narwańca jak ja to trochę dziwne” – myślał,

Znowu piękne okrągłe zdanie, w dodatku z lekko już wtedy (1992) archaicznym, a przynajmniej mocno literackim określeniem (”narwaniec”).

Chłód przywędrował do głowy. Posłuszne jego rozkazom włosy podniosły się. Przypomniał sobie taki dowcip

Chłód przypomniał sobie dowcip?

Znów stali wpatrzeni w układankę. Tym razem nie mieli jednak min zdobywców. Jarek, który cały dzień pokpiwał sobie z Szymona, teraz też czuł wędrówkę chłodu wzdłuż pleców.

Przez cały czas masz punkt widzenia Szymona, więc skąd wiemy, co czuł Jarek? Z punktu widzenia Szymona co najwyżej tak się wydawało.

 

– Masz łeb! To całkiem możliwe. Odlotowa zabawka, nie ma co! Ciekawe jak to działa? Pytałeś mamy, gdzie ją kupiła? Też chciałbym mieć taką…

Kolejna niemiłosiernie drętwa (bo nadmiernie poprawna!) i nienaturalna wypowiedź w ustach dziecka.

 

No więc to mi psuje odbiór. Pomysł jest dobry, może nawet i powolna narracja by się tu sprawdziła (choć akcja prosi się o większy dynamizm), gdyby tylko język był bardziej naturalny i zróżnicowany. Niemniej, jak już zaznaczyłam, sprawił mi ten tekst większą satysfakcję niż wcześniejsze.

http://altronapoleone.home.blog

bardzo zgrabnie zakończona historia, podobało mi się :) 

Przyzwoite opowiadanie :) Nie jest to jakiś wybitny pomysł, ale tekst napisany poprawnie, z dobrze zarysowaną fabułą, budującą napięcie, więc do poczytania w leniwe popołudnie jak najbardziej się nadaje. Pozdrawiam :)

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Drakaina: Bardzo dziękuję za wizytę i komentarz zawierający wiele celnych i zasadnych uwag, z którymi w większości się zgadzam całkowicie, choć z niektórymi nie do końca. Jednak pomny zaszłych nieporozumień nie będę wchodził w polemikę, zauważę tylko, że Szymon nie jest w tym opowiadaniu narratorem.

Piszesz, że to opowiadanie zdecydowanie podoba Ci się najbardziej z mojej twórczości. A czytałaś “Anihilację Wszechświata”? Jeśli podobało Ci się to, szacuję że tamto powinna także, a może jeszcze bardziej… :)

hamburgerek_aga: Dzięki za wizytę i komentarz, Cieszy mnie, że się podobało :)

sy: Dziękuje za opinię, masz rację, wielkiego lekturzenia tu nie ma :)

 

Wszystkim życzę zdrowia, wiele dobra ze strony bliźnich i smakowitych owoców twórczej weny w Nowym Roku!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Szymon nie jest w tym opowiadaniu narratorem

Nie jest narratorem pierwszoosobowym, ale jest punktem widzenia narracji, która powinna to uwzględniać. Gdybyś miał “obiektywnego” narratora trzecioosobowego, to powinieneś w przypadku interakcji między postaciami konsekwentnie uwzględniać ich myśli i odczucia, a także informować czytelnika o tym, co dzieje się poza zasięgiem wzroku Szymona, że tak to ujmę. Ty jednak konsekwentnie (prawie, bo jest jeden lapsus z odczuciami drugiego chłopca) piszesz tylko o tym, co widzi, myśli i przeżywa Szymon. To właśnie jest narracja trzecioosobowa z punktu widzenia postaci. Spersonalizowana. I powinna być do sposobu postrzegania świata przez tę postać dostosowana, inaczej powstaje dysonans pomiędzy percepcją przez postać i przez czytelnika.

Zrób sobie taki eksperyment myślowy: piszesz opowiadanie z podróżami w czasie i np. jakiś Rzymianin czy średniowieczny rycerz ląduje w naszych czasach. On nie będzie od razu nazywał samochodu samochodem, a komputera komputerem, prawda? Ba, o ile w przypadku samochodu ma szanse wymyślić, że to jakiś rodzaj pojazdu, o tyle komputer będzie dla niego totalną zagadką. I musisz jego reakcje opisać, starając się jak najbardziej wczuć w to, co mógł widzieć, rozumieć, wyobrażać sobie itd. Nawet jeśli będziesz pisał w trzeciej osobie, to opisując nasz świat z punktu widzenia bohatera napiszesz, że “Kwintus/Rajmund wpatrywał się w dziwaczne pudełko” i tak dalej. Oczywiście, możesz mieć narratora wszechwiedzącego, który powie “na widok komputera nasz bohater zrobił wielkie oczy, nigdy bowiem nie widział nic podobnego”. Ale to dwa zupełnie odmienne typy narracji, a w Twoim zaprezentowanym tu opowiadaniu mamy bardzo zdecydowanie do czynienia z tą pierwszą.

Tak samo z każdą inną narracją z punktu widzenia bohatera czy bohaterki – ona powinna odzwierciedlać jego/jej charakter, wiedzę (albo błędne przekonania – to fajny zabieg, tzw. narrator niewiarygodny), emocje. Można mieć w jednym tekście kilka takich punktów widzenia i dzięki temu różnicować opowieść, wodzić czytelnika za nos czy też uzupełniać informacje, dzieląc je między bohaterów.

http://altronapoleone.home.blog

Zgrabne, sympatyczne, bez nadmiernego przedłużania. Hm. Chciałoby się powiedzieć, że raczej mało odkrywcze – w znaczeniu, że podobnych fabuł przewinęło się sporo, nawet tutaj, pamiętam, było coś o puzzlach – ale może 30 lat temu wciąż mogło zaskoczyć.

Dziś mnie nie zaskoczyło, najwyżej brakiem zaskoczenia. Ale cóż, takie czasy.

Dziękuję za komentarz. Kiedyś, po wyborze Jorge Mario Bergoglio na papieża skomentowałem podobnie codzienne doniesienia mediów: papież Franciszek znów zaskoczył… słowami “papież Franciszek znów zaskoczył tym, że dziś nie zaskoczył”. :)

A 30 lat temu sporo ludzi u nas nie wiedziało jeszcze co to puzzle (stąd w tekście aluzja do policjantów).

Pozdrawiam noworocznie!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Zgadzam się ze wszystkimi pozytywnymi opiniami wcześniej komentujących, jako że moje odczucia pokrywają się z ich wrażeniami, i aby nie powielać tych samych komplementów, powiem tylko, że znakomicie się czytało! ;D

 

zo­sta­wia­jąc matkę z roz­dzia­wio­ną buzią. –> Buzie mają dzieci, więc raczej: …zo­sta­wia­jąc matkę z roz­dzia­wio­nymi ustami.

 

Jarek kop­nął wa­la­ją­cą się pusz­kę po Pepsi. –> Jarek kop­nął wa­la­ją­cą się pusz­kę po pepsi.

 

 

A 30 lat temu sporo ludzi u nas nie wiedziało jeszcze co to puzzle (stąd w tekście aluzja do policjantów).

Tsole, nie mogę się z tym zgodzić, trzydzieści lat temu puzzle były znane – Mistrz Wojciech Młynarski napisał Układankę w 1981 roku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dzięki za komentarz, poprawki wprowadziłem.

trzydzieści lat temu puzzle były znane

Masz rację, ale ja nie napisałem, że były nieznane, tylko że “sporo ludzi u nas nie wiedziało jeszcze co to puzzle”. Dziś np. to samo można by powiedzieć o słowie “router”.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Fajne :)

Przynoszę radość :)

To fajnie. Serdeczności noworoczne! :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tobie też, Tsole :)

Przynoszę radość :)

Masz rację, ale ja nie napisałem, że były nieznane, tylko że “sporo ludzi u nas nie wiedziało jeszcze co to puzzle”. Dziś np. to samo można by powiedzieć o słowie “router”.

Tsole, zawsze będą się pojawiać różne przedmioty/ zabawki/ gry/ urządzenia itp., dawniej nieznane i zawsze będzie trzeba trochę czasu, aby się rozpowszechniły i przestały być nowością. A w sprawie puzzli miałam na myśli to, że w opisanych przez Ciebie czasach, puzzle były już całkiem dobrze znane, choć nie upieram się, że wszystkim. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Puzzle są starym wynalazkiem. Już w XVIII wieku były zabawki dla dzieci, zazwyczaj w postaci sześcianików z obrazkami. Wcześniej może też jakieś podobne protopuzzle się pojawiały, ale nie mam danych. A o ile dobrze pamiętam, to takie bardzo zbliżone do naszych, to pierwsza połowa XIX wieku. Nie wiem natomiast, jak z nazewnictwem polskim.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka