- Opowiadanie: skrzatjesienny - Jak zostałem dozorcą

Jak zostałem dozorcą

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

mr.maras

Oceny

Jak zostałem dozorcą

 

Ulica Wąska już od dobrych trzydziestu lat nie była wąską ulicą, jak również, jak to zwykle bywa z takimi ulicami, nie była krótka. Liczyła niecałe pół kilometra i ciągnęła się pomiędzy majestatycznymi gmachami kościołów św. Józefa i św. Bartłomieja. W latach 80-tych minionego wieku rozpoczęto gwałtowną rozbudowę ulicy Wąskiej i dzisiaj mogą się mijać na niej bez problemu dwa samochody, a chodniki, po jednej i drugiej stronie, z powodzeniem pomieściłyby maszerujący oddział żołnierzy. Biorąc pod uwagę zaparkowane samochody, drzewa i trawniki, była ona niczym niewyróżniającym się miejscem, jedną z kilku tysięcy ulic tworzących skomplikowany układ kostny wielkiego miasta. Tu właśnie jednak miałem rozpocząć swoją nową, drugą pracę.

Jeszcze dwa tygodnie temu mogłem nazywać siebie utalentowanym inżynierem, odmieniającym świat w firmie Green Dynamics. Niespełna rok temu firma ta z powodzeniem mogłaby reklamować się, jako najbardziej innowacyjna nadzieja świata na powszechnie stosowaną zieloną energię. Dzisiaj Green Dynamics nosi nazwę BS Dynamics i jest jedną z tysięcy elementów międzynarodowej układanki o nazwie Sail Company. Najpewniej jednak nowe wcielenie mojego dawnego miejsca pracy zamieni się wkrótce w kółko z dymu, który wydmuchuje podczas palenia cygara jedyny właściciel i prezes Sail Company – Miros Delavouis – powygina się we wszystkie strony i zniknie bez śladu. Wszyscy i tak wiedzą, że w tym międzynarodowym monstrum nikt nie zaprząta sobie głowy zieloną energią, ale już kilkoma patentami, w tym moimi projektami, jak najbardziej. Część z nich zapewne pojawi się na rynku, inne natomiast znikną bezpowrotnie, zakopane na dnie jakiegoś cyfrowego archiwum.

Było jednak, w ulicy Wąskiej, coś niepokojącego. Jakaś cząstka atmosfery powodowała, że kiedy tylko postawiłem tutaj swoje pierwsze kroki, zacząłem odczuwać mrowienie w tylnej części pleców, które nie miało nic wspólnego z panującym na zewnątrz niewielkim mrozem. Może jednak było to spowodowane tym, że byłem bez pracy i mimo tego, że nic nie wiedziałem i nigdy nie słyszałem o DMSS Electronics, bardzo chciałem dostać u nich pracę.

Dostałem od nich maila („od nich”, ponieważ nikt konkretny nie podpisał wiadomości) w ten sam dzień, kiedy przeniosłem do mieszkania ostatnie pudło ze swoimi rzeczami, które przez lata gromadziłem w Green Dynamics. Parę kubków, długopisów, ołówków, kilka zeszytów i gazet, cały arsenał książek i jedna pamięć USB: były to jedyne rzeczy, które pozwolono mi zabrać ze sobą, reszta, czyli cała moja praca, stała się własnością Sail Company.

Kamienica numer dwadzieścia dziewięć, miejsce gdzie miała się odbyć moja rozmowa kwalifikacyjna, okazała się być budynkiem na rogu ulicy Wąskiej oraz ulicy Stromej. Był to około stuletni budynek, odmalowany w połowie na kolor szary, podczas gdy górna część prezentowała zapewne pierwotny, beżowy, kolor. Przed budynkiem dwójka mężczyzn odśnieżała chodnik i walczyła z zalegającą tu i ówdzie zmarzliną. Obaj mieli zielone kombinezony i granatowe czapki z nausznikami. Jeden z nich miał zawieszony pas z narzędziami, a drugi jaskrawo czerwone rękawiczki. Kilka metrów dalej pracowała śmieciarka, której światła sygnalizacyjne rzucały żółtą poświatę na okoliczne budynki. Na fasadzie budynku, jak również na domofonie nie było żadnych informacji o tym, że mieści się tutaj jakakolwiek firma. Sprawdziłem ponownie adres firmy w wiadomości mailowej – wszystko się zgadzało, podszedłem więc mężczyzny z pasem na narzędzia i zapytałem:

– Przepraszam, czy orientuje się Pan może, czy tutaj znajduje się firma DMSS Electronics?

– Pracuję. – odburknął, nawet nie podnosząc głowy i nie przerywając na moment pracy.

Świetnie. Popatrzyłem na drugiego ze sprzątających, ten jednak również ostentacyjnie mnie ignorował. Doskonale się zaczyna.

Zerknąłem jeszcze raz na domofon – nie było na nim żadnych nazwisk, wyłącznie numery. W dodatku ktoś niedokładnie odłożył słuchawkę w swoim mieszkaniu i z głośnika wydobywała się niewyraźna muzyka. W tym momencie sprzątający w czerwonych rękawiczkach, otworzył kluczem drzwi, otrzepał buty ze śniegu i wszedł do środka. Czym prędzej wślizgnąłem się za nim.

Wnętrze budynku było schludne i odnowione, a przede wszystkim niesamowicie czyste. Dookoła roztaczał się przyjemna woń środków czyszczących. Wytarłem dokładnie buty o wycieraczkę położoną u podnóża trzech schodków prowadzących na właściwy poziom parteru i ruszyłem w poszukiwaniu spisu lokatorów.

Po dziesięciu minutach, nie dość, że nie znalazłem żadnej informacji o firmie DMSS Electronics, nie miałem również najmniejszego pojęcia o chociażby jednej osobie mieszkającej przy ulicy Wąskiej 29. Przeszedłem całą kamienicę, w górę i w dół, lustrując dokładnie każde drzwi wejściowe, nie było na nich niestety żadnych innych informacji niż numery mieszkań. W akcie desperacji, rozpocząłem wspinaczkę po schodach jeszcze raz, nasłuchując przy każdej, jednej parze drzwi, odgłosów dochodzących z wnętrza mieszkania. Oprócz lokalu numer jeden – skąd dochodziła muzyka słyszana w domofonie, za pozostałymi drzwiami panowała głucha cisza. W dodatku, kiedy na ostatnim, czwartym piętrze, w skupieniu przykładałem ucho do niedbale polakierowanego wejścia, na półpiętrze pojawił się sprzątacz w czerwonych rękawiczkach, taszczący ze sobą olbrzymią miotłę i skierował na mnie oburzony wzrok.

– Przepraszam pana, ale bardzo potrzebuję pomocy. Czy w tym budynku znajduje się DMSS Electronics? – zapytałem, czerwieniąc się po same uszy.

– Tak. – odpowiedział beznamiętnie i stanąwszy obok mnie zaczął zamiatać korytarz.

Chwilę czekałem na kolejne wskazówki, mój rozmówca jednak milczał.

– A czy wie pan może pod którym numerem?

– Osiem.

***

Wskazane mieszkanie miało solidne, dębowe drzwi. Oprócz metalowej cyfry osiem na lewym ich skrzydle, na prawym znajdowała się prostokątna skrzynka na listy. Użyłem dzwonka i czekałem, nikt jednak nie otworzył, brak również było jakichkolwiek odgłosów świadczących, że ktoś jest w środku. Zadzwoniłem ponownie, a po trzydziestu sekundach jeszcze raz – niestety bez skutku. Dopiero po czwartym dzwonku drzwi otworzyły się. W progu ukazał się niski mężczyzna, w okularach i z siwiejącą brodą. Ubrany był w przydługawy sweter, zza którego wystawała pomięta koszula w kratkę.

– Słucham?– powiedział z wyrzutem, jakbym przerwał mu jakąś niezmiernie ważną czynność.

– Przepraszam, że przeszkadzam. Nie wiem czy dobrze trafiłem, ale o dziewiątej miałem mieć rozmowę w DMSS Electronics.

– Ach, tak, tak. – Wydawało mi się, że mężczyzna się uśmiechnął, po czym otworzył szerzej drzwi i powiedział– Proszę wejść.

Poprowadził mnie szerokim korytarzem do ostatniego pomieszczenia po lewej stronie. Starałem się nie rozglądać ostentacyjnie dookoła, ale jeden rzut oka w jedną i drugą stronę, wystarczył, abym wiedział, ze znajduję się w zwykłym mieszkaniu, pełnym w nieładzie porozrzucanych książek. Pokój, do którego weszliśmy, był za to praktycznie pusty, z wyjątkiem małego biurka i stojącego na nim dwudziestoparocalowego monitora. Prowadziły do niego kable, wybiegające spod biurka, gdzie prawdopodobnie znajdował się komputer. Oprócz tego, w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze, bo obu stronach biurka, dwa drewniane krzesła z oparciem. Na jednym z nich usiadł gospodarz i zaprosił mnie gestem ręki abym usiadł naprzeciwko.

– Nazywam się Maksymilian … – zacząłem, mężczyzna przerwał mi jednak gestem ręki i zaczął coś kreślić na małej kartce. Kiedy skończył położył ją przede mną.

– To płaca, jaką oferuję. Ta powyżej za okres próbny, który trwa do ośmiu tygodni, druga, jeśli zostanie pan przyjęty.

– To … – na chwilę zaniemówiłem ze zdziwienia– bardzo dużo …

– Hm, za dużo, hm. – Mój rozmówca zaczął gładzić się po brodzie, po czym, niczym osoba dostająca olśnienia, odparł radośnie. – W takim razie, może pan wracać mi na konto sumę, o którą moja wypłata wydaje się panu za wysoka. Tak, tak zrobimy. Oczywiście, jeśli pana zatrudnię.

Nie byłem pewien, co mam o tym myśleć, cały dzisiejszy poranek wydawał się jakimś niezdrowym żartem. Kawał czy nie, postanowiłem, że dokończę rozmowę i jeśli coś mi się jeszcze nie spodoba uprzejmie ją zakończę przed czasem.

– Pana dokumenty mówią, że dokonał pan ciekawych odkryć na polu sztucznej inteligencji i robotyki.

– Tak, miałem w Green Dynamics własny projekt. Moim marzeniem było połączenie sztucznej inteligencji i robotyki dla zwiększenia wydajności wykorzystania energii, zarówno w gospodarstwach domowych, biurach jak i fabrykach. – Ponieważ mój rozmówca milczał, kontynuowałem.– Moim celem było stworzenie robota wyposażonego w zaawansowaną sztuczną inteligencję, dzięki której dbałby o właściwe wykorzystanie energii zaczynając od gaszenia niepotrzebnego światła w pokoju, poprzez umiejętne rozporządzanie energią wytworzoną na skutek gotowania czy też pracy wielu komputerów, a kończąc na selekcji śmieci pod kątem możliwości wykorzystania w wytwarzaniu zdrowej energii. Gdyby to się upowszechniło, mielibyśmy prawdziwą rewolucję.

– Dobrze, dobrze. – Starszy mężczyzna mówił bardziej do siebie niż do mnie. – To już wiem, to też, no dobrze. Przejdźmy do sedna, bo widzę, że strasznie się pan niecierpliwi.

Zrobiło mi się wstyd, że nie mogłem ukryć swojego rozdrażnienia, nim jednak zdążyłem zaprzeczyć, mój rozmówca kontynuował.

– DMSS Electronics również zajmuje się łączeniem sztucznej inteligencji z robotyką i prawdę mówiąc zaszliśmy o wiele dalej niż pan. Nic to jednak nie szkodzi, ważne jest, aby się pan szybko uczył.

– Skoro wyprzedziliście moje badania, to w czym wam jestem potrzebny? – zapytałem z przekąsem.

– Strasznie pan markotny. Rozumiem, że utrata pracy może być stresująca, ale teraz siedzi pan tutaj i ma przed sobą nowe możliwości. Ja też kiedyś zostałem bez pracy i zrozumiałem, że to moja szansa. Po tylu latach, proszę, miałem rację, siedzę tu a pan tam.

Na dowód tego, pod brodaczem, zaskrzypiało krzesło, a wentylatory w komputerze wydały kilka wysokich tonów.

– Proszę wybaczyć, ale z szacunku dla pana i mojego czasu, chciałbym jak najszybciej dowiedzieć się, jaką dokładnie pracą miałbym się zająć.

– Pokażę panu. – Starszy człowiek wstał i poprowadził mnie do wyjścia.

Na korytarzu natknęliśmy się na mężczyznę w czerwonych rękawiczkach, który cały czas zamiatał korytarz. Mój towarzysz uśmiechnął się szeroko i zwrócił się do sprzątającego.

– Drzemka.

Stojący przede mną człowiek, w jednej chwili przestał ruszać miotłą i dosłownie zamarł w miejscu. Przez chwilę myślałem, że udaje, ale jego oczy stały się czarne i nabrały martwego wyrazu.

-Ależ to, ależ… – nie mogłem znaleźć odpowiednich słów.

– Myśli pan, że przerażające?

– Przerażające, ale co?

– Te oczy, które stają się czarne. Mi się to nie podoba, mam od tego gęsią skórkę.

– Ależ to wspaniałe! – wydusiłem w końcu z siebie. – Nawet przez moment nie pomyślałem, że to roboty ! I ta skóra, jak prawdziwa.

– Tylko z wyglądy, bo w dotyku bardziej przypomina … – przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – … gumolit. Niech pan sam sprawdzi.

Na początku nieśmiało, z obawą, jaką mamy przed naruszeniem czyjejś intymności, dotknąłem sztucznej twarzy.

– Włosy to też syntetyk, ale praktycznie nie do rozpoznania. – powiedział brodacz, z dumą w głosie. -Nawet się przetłuszczają na skutek czynników zewnętrznych.

– Czy ten drugi również? Ależ tak, na pewno. – Na twarzy czułem wypieki jak podczas gorączki. – To najbardziej zaawansowane roboty, jakie widziałem w życiu. Cały świat o takich nie słyszał!

– Tak, zgadza się. To prototypy.

– To istniejące przykłady największego geniuszu w historii Ziemi ! – Zanim się opamiętałem było za późno. – I pan używa ich do sprzątania?

– Oczywiście, że nie. – mężczyzna zrobił urażoną minę. – To znaczy tak. Te dwa akurat tak.

– Więc tych prototypów jest więcej? – nie wierzyłem własnym uszom.

– Oczywiście. Po co bym pana chciał zatrudnić, gdybym miał tylko te dwa? Zaprowadzę pana.

Ruszyliśmy schodami w dół, ja miałem jednak tyle pytań, że ledwo byłem w stanie się powstrzymać, żeby nie zadawać je z prędkością, z jaką karabin wypluwa naboje.

– DMSS Electronics to tylko przykrywka, prawda? Firma fasadowa?

– Wręcz przeciwnie, to firma matka. Założyłem ją, jako pierwszą, potem zainwestowałem w wiele innych, które teraz przechodzą swój złoty okres.

Stanęliśmy przed drzwiami numer jeden, a mój rozmówca zapukał do drzwi. Po chwili otworzyła je przygarbiona staruszka o sympatycznej, pomarszczonej twarzy. Na nasz widok rozpromieniła się.

– Witam szanownego pana, witam. Zapraszam do środka. Czyżby to już nadszedł czas na czynsz?

– Ależ nie, moja droga pani. Jest dopiero połowa miesiąca. – odpowiedział mój towarzysz.

– Połowa, a za chwilę po połowie. Zleci i będzie koniec miesiąca. – staruszka machnęła ręką i zaprosiła nas do pokoju.

– Święte słowa, droga pani. Przyszliśmy tylko na herbatkę, chyba, że mój kolega woli kogel– mogel ?

Oczy starszej pani stały się czarne, a ona znieruchomiała z lekko podniesioną lewą nogą.

– Nieprawdopodobne. – powiedziałem – „Kogel-mogel”, a wcześniej „drzemka” – to słowa klucze do wyłączenia robota. A jak je włączyć?

– Jeżeli nie użyję do wyłączenia słowa o najwyższym priorytecie, które jest oczywiście moją tajemnicą, roboty aktywują się samoczynnie, osiem minut po dezaktywacji. Możemy mówić androidy, wolę ten termin, dobrze?

Skinąłem głową, roboty kojarzyły mi się z czymś sztucznym, a te twory były niemalże jak żywe. Usiedliśmy przy stole, gdy starszy mężczyzna powiedział:

– Legom-legok. – Android o wyglądzie starszej pani aktywował się. – Lub można i tak.

– Oj, a co panowie tak bez herbaty? Starość nie radość, już idę zaparzyć. – powiedziała staruszka i wolnym krokiem skierowała się do kuchni.

– Robi naprawdę świetną herbatę. Z cytryną i cukrem, dokładnie taką, jaką pamiętam z dzieciństwa i którą pijałem u swojej babci.

– Jak mam się do pana zwracać? – zadałem pytanie, gdy tylko uświadomiłem sobie, że cały czas nie wiem, z kim mam do czynienia.

– Wystarczy pan Alojzy.

– Więc, panie Alojzy, które firmy są pańskie? Który sztab naukowców stworzył te cuda? Japonia, Stany, Indie?

– Proszę myśleć o mnie, jako o ważnym udziałowcu. A co do firm, krócej będzie wymienić te, z którymi nie mam nic wspólnego. – Kiedy nasza gospodyni wróciła z dwoma, parującymi kubkami herbaty, Alojzy z radością zmienił temat. – A oto i nasza ambrozja, napój bogów. Kogel-mogel.

***

Pan Alojzy dłuższą chwilę wyciskał łyżeczką, pływający w napoju kawałek cytryny, po czym upił łyk i z aprobatą pokiwał głową.

– Niech pan zrobi to, co ja. I najlepiej dosłodzić. Lepiej smakuje przesłodzona niż gorzka. – zwrócił się do mnie. – Pytał pan o to, kogo to projekt?

Skinąłem głową, przełykając gorący napój. Czujem jak jego ciepło powoli mnie uspokajało.

– Właściwie to projektant jest jeden i jestem to ja, we własnej osobie. Oczywiście to nie ja zaprojektowałem wszystkie komponenty, ale ich architektura i oprogramowanie androidów to wyłącznie moja sprawka.

– Chce pan powiedzieć, że najpotężniejsze firmy technologiczne na świecie, tworzą dla pana podzespoły, zupełnie nie wiedząc, po co?

Alojzy zaśmiał się i głośno wypił łyk herbaty.

– Z grubsza tak to wygląda, jednak większość z tych komponentów ma znacznie bardziej uniwersalne zastosowanie, niż wyłącznie, jako część składowa androida.

Patrzyłem zafascynowany na nieruchomą twarz starszej pani, która siedziała z nami przy stole.

– Aktywuj go. – powiedział nagle mój pracodawca. – No dalej, wiesz przecież jak.

– Legom-legok

Na twarzy androida pojawił się uśmiech.

– I jak herbata panowie? – zapytała staruszka.

– Jak zawsze, droga pani, wyśmienita. – odpowiedział Alojzy i pokazał do mnie kciuk wyciągnięty w dół.

– Kogel-mogel.– Z żalem obserwowałem jak z naszej gospodyni ulatuje życie.

Alojzy dokończył pić swoją herbatę i oparł się wygodnie na krześle, zakładając nogę na nogę.

– Wiesz co ustalam jako pierwsze, kiedy rozpoczynam projekt androida? – nie czekając na moją reakcję kontynuował– Wybieram słowo, które go wyłączy. Pierwsze, co poczułem, kiedy otworzył oczy numer jeden to lęk. Uświadomiłem sobie, że muszę móc je łatwo wyłączać, stworzyć uniwersalny zawór bezpieczeństwa. Oczywiście samo słowo nie wystarczy, musi być również zgodność próbki głosu lub dokładnie określone miejsce, jak to przy stole, gdzie właśnie jesteśmy.

Popatrzyłem na dobrotliwą twarz pani spod numeru jeden i uświadomiłem sobie, że jej stalowe ręce z łatwością mogłyby przebić ścianę.

– Trzy słowa nie trudno zapamiętać, ale gdyby było ich więcej …

– Sprytne, próbujesz wyciągnąć ze mnie informacje ile androidów skonstruowałem. – Pogroził mi palcem. – Wszystko w swoim czasie. Nie pytaj mnie również, dlaczego dwóch sprząta, a jeden robi za starszą panią. To będziesz musiał zrozumieć sam.

– Mam jednak inne pytanie, po co ją czy też jego teraz wyłączamy? Boi się pan, że ktoś może podłączyć się do tego androida?

– Moje androidy to jednostki autonomiczne, nie połączone z żadną siecią. Prawda jest taka, że nie lubię rozmawiać o ich pochodzeniu, przy nich samych.

– Mówi pan tak, jakby nie chciał pan, aby się dowiedziały o sobie prawdy? Tak jakby miały własną świadomość?

– Kiedyś odpowiedziałbym, że to niemożliwe, ale teraz? Zaprogramowałem tego androida, aby był starszą panią, która otrzymuje rentę – którą sam jej płacę, która– nie słucha zbyt głośno muzyki i płaci w terminie czynsz. Ma również cieszyć się z moich wizyt i robić herbatę według moich wytycznych. Jej źródło zasilania, na razie, pozostanie dla Ciebie tajemnicą, ale właściwie sama wie jak zadbać o swoją energię. Jeżeli popatrzysz teraz na ludzi, czy zobaczysz wielką różnicę? Są zaprogramowani, aby jeść, wydalać i się rozmnażać. Mają większe spektrum możliwości, to fakt, ale zamknięci w małym obszarze nie zmieniliby swojego programu. Większość z nich działa, przez całe życie, na obszarze kilku przecznic, tak jak ten tutaj android na obszarze czterdziesto – kwadratowego mieszkania. Nie ma nic bardziej złudnego niż przekonanie o własnym istnieniu. Jakie są dowody na to, że istniejemy. Co określa świadomy byt? Znajdź mi chociażby jednego człowieka, który wie – nie mylmy tego z wydaje mu się, że wie – kto lub jakie zjawisko nas stworzyło, jaki jest sens ludzkiej egzystencji, dokąd zmierzamy ?

– A miłość, radość, twórczość? – Kochałem technologię, ale nie aż tak, aby negować istnienie człowieczeństwa.

– Miłość to przyzwyczajenie, a przyzwyczajenie jest pewnym rodzajem kodu, który można zmieniać. Radość i smutek? To zaledwie reakcja organizmu na ilości dostarczanej dopaminy. Twórczość? Z tego, co kojarzę, nie nawykliśmy kwestionować człowieczeństwa u osobników, którzy nigdy niczego nie stworzyli. Mój młody przyjacielu – tu nie chodzi o ludzi, a jedynie o to, aby stworzyć odpowiednio doskonałego androida.

***

Zanim się spostrzegłem, minął okres próbny i stałem się pełnoprawnym pracownikiem DMSS Electronics. Na moim kwestionariuszu osobowym, w rubryce stanowisko, wpisano: „dozorca kamienicy numer 29 przy ulicy Wąskiej”. Naprawdę jednak moja praca ograniczała się do obserwowania sprzątających androidów oraz codziennych wizyt na herbacie u androida zamieszkującego mieszkanie numer jeden. Moim obowiązkiem było obserwowanie całej trójki, dokonywanie prostych napraw (co ograniczało się do dokręcania śrub w kończynach) i analizowanie wydajności ich źródła energii (które nadal pozostawało dla mnie tajemnicą). Udało mi się jednak odkryć, że roboty napędzane są energią słoneczną oraz przełomową energią tlenową – specjalne ogniwa pobierały tlen i zamieniały go w energię, nadwyżki akomodując, przez co roboty nie miały praktycznie spadków energii.

W wolnych chwilach wertowałem również umowę o pracę. Ze zdziwieniem nie zauważyłem żadnych klauzuli dotyczących poufności. Zachęciło mnie to, chociaż początkowo miewałem opory, do archiwizowania wszystkiego, co mogę. Nagrywałem moje rozmowy z androidami, filmowałem w tajemnicy ich naprawy, a nawet utrwaliłem proces wyłączania i uruchamiania za pomocą specjalnego hasła. Dokładnie nie wiem, po co zacząłem to robić. Myślę, że potrzebował tego mój mózg – gdzieś musiałem utrwalić to, co miało miejsce w rzeczywistości, ale ja do końca jeszcze nie wierzyłem w tego prawdziwość.

Pan Alojzy zwykł zlecać mi wiele dodatkowych, dziwnych zadań: któregoś dnia miałem cały dzień oglądać boks, innego znowu analizować ruch uliczny. Nie zadawałem jednak pytań i niczego nie kwestionowałem, w końcu to nie ja stworzyłem te w pełni autonomiczne androidy. Moim permanentnym zadaniem było natomiast określenie ile jeszcze androidów mieszka przy ulicy Wąskiej oraz identyfikacja każdego z nich. Po tym jak właściwie zidentyfikowałem maszynę otrzymywałem kod ją wyłączający. Po okresie próbnym miałem ich zaledwie pięć.

Z pierwszymi dwoma poszło niespodziewanie łatwo, szczególnie, że pan Alojzy dając mi to zadanie, puścił do mnie oko i powiedział wyraźnie zadowolony: „gumowata skóra to prototyp, który zastosowałem wyłącznie w trzech modelach, potem znacznie udoskonaliłem ten produkt”. Na pierwszy rzut, zainteresowałem się młodym małżeństwem zajmującym się utrzymywaniem czystości, w kamienicach oznaczonych numerami 31 i 33, które znajdowały się naprzeciwko budynku 29, po drugiej stronie ulicy Stromej, która przecinała ulicę Wąską. Każdego ranka zaczynałem moją pracę od krótkiej pogawędki z państwem Malinowskimi: ona odrobinę przy kości, on zwalisty brodacz z burzą włosów na głowie. Szybko zostałem przez nich zaakceptowany – ostatecznie byłem dozorcą po drugiej stronie ulicy. Praktycznie, co rano, spędzaliśmy kilkanaście minut na rogu dwóch ulic i z reguły przekrzykując odgłosy porannej śmieciarki, prowadziliśmy dosyć jałowe rozmowy. Ich odpowiedzi były jednak irytująco zwykłe, a poziom ich wiedzy i zarazem niewiedzy nie wykazywał żadnych szczególnych oznak, więc albo ich program bezbłędnie imitował przeciętność, albo byli stuprocentowymi ludźmi. Próbowałem również analizy na inny sposób, a mianowicie studiowałem systematykę czynności wykonywanych przez młode małżeństwo, łudząc się, że zdradzi ona ich prawdziwe pochodzenie. Szybko jednak zarzuciłem i to, kiedy tylko uświadomiłem sobie, że to również można zaprogramować, a mój pracodawca z całą pewnością o tym pomyślał, zanim powierzył mi zadanie. Poza tym, ludzie na ogół nie spóźniają się do pracy – chociaż raczej nie przychodzą do niej o dokładnie tej samej godzinie, bywają jednak wśród nich punktualni jak zaprogramowane na punktualność automaty. W każdym razie obserwowane małżeństwo zaczynało pracę o 7.15 i nie więcej niż 5 minut później lub maksymalnie 3 minuty wcześniej.

Ostatecznie postawiłem wszystko na jedną kartę i któregoś poranka poprosiłem panią Malinowską o pomoc: nic wielkiego, miała jedynie odrobinę podnieść zaparkowany w pobliżu samochód, pod którym leżało coś, czego inaczej nie mogłem wyciągnąć. Ważąca nie więcej niż 60 kg blondynka uniosła 600 kg auto – koła znalazły się nie więcej niż 30 centymetrów nad chodnikiem. To wystarczyło. Jej program nie uwzględniał zachowania na prośby takie jak moja. Sprawdzanie męża uznałem za bezcelowe. Pan Alojzy bił mi przez dłuższą chwilę brawo, po czym powiedział dwa słowa: „meteoryt” i „zorza”.

Od tej pory wiedziałem jednak, że będzie trudniej. Nawet, jeżeli wcześniej paradoks, który zastosowałem, nie był uwzględniony, byłem pewien, że teraz przeprowadzono już aktualizację. Znacznie bardziej prawdopodobne wydawało mi się jednak, że androidy pana Alojzego prezentują kolejne etapy programistycznej ewolucji i znajdywanie kolejnych będzie coraz trudniejsze.

Wszystko jednak zmieniło się pewnego poranka, gdy osobiście pofatygowałem się wyrzucić śmieci, czym do tej pory zajmowały się androidy, które poznałem, kiedy pierwszy raz pojawiłem się na ulicy Wąskiej. Kiedy wyszedłem na podwórko miałem ze sobą niewielkich rozmiarów worek na śmieci, w kolorze zielonym. Gdy jednak otwarłem pokrywę, pierwszego z rzędu kubła na śmieci, nie miałem gdzie go włożyć, ponieważ był wypchany po brzegi. Dwa pozostałe pojemniki, ku mojemu zdziwieniu, również. Oczywiście, przepełnione śmietniki nie były niczym dziwnym w kamienicach mieszkalnych, jak ta przy Wąskiej 29, ale też w żadnej z nich nie mieszkała zaledwie dwójka ludzi i trzy androidy. Pan Alojzy rzadko cokolwiek jadał i nie pozbywał się chociażby jednego papierka, na którym cokolwiek zapisał. A ja, jedyny kosz w mojej prowizorycznej dozorcówce w mieszkaniu numer trzy, zapełniałem w ciągu tygodnia, a niekiedy nawet i dwóch. W dodatku, śmieciarka pojawiała się na ulicy Wąskiej codziennie. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej śmieciom, w końcu większość moich ulubionych filmowych detektywów, prędzej czy później kończyła poszukując cennych dowodów w kubłach, kontenerach na śmieci i wysypiskach. Ja natomiast, od dawna nie zlokalizowałem kolejnego androida.

Pierwsze, co zauważyłem, wyjmując kolejno wyładowane po brzegi worki na śmieci, to fakt, że wszystkie one były nienaturalnie czyste i praktycznie bezwonne. Nawet odpadki, które porozrzucane były po koszu poza zawiązanymi workami, nie miały dobrze mi znanego aromatu śmietnika. Drugie odkrycie było jednak bardziej niezwykłe – kiedy już opróżniłem każdy z trzech kubłów, okazało się, że wszystkie one posiadają podwójne dna, a przestrzeń pomiędzy dnem widocznym od góry, a tym, które znajduje się najbliżej ziemi, zajmuje około jednej trzeciej wysokości całego plastikowego pojemnika. Ostrożnie położyłem kubeł na boku i kontynuowałem swoją zabawę w detektywa. Od spodu dno było przymocowane do głównego korpusu na ośmiu śrubach, od góry natomiast, wydawało się być zespolone z całością. Po dłuższych oględzinach dostrzegłem charakterystyczne szczeliny, dzięki którym nabrałem pewności, że górna część dna otwiera się do dołu. Dolne śruby nosiły ślady częstego używania i posiadały łby podobne do tych, jakie użyte zostały w kończynach androidów, nad którymi pieczę sprawowałem i pasował do nich specjalny śrubokręt, z którym oczywiście w pracy się nie rozstawałem. Po paru minutach moim oczom ukazała się drukarka 3D, nad którą umocowano specjalny system tłoków wypychającej jej wydruki w górę, do właściwej części śmietnika.

Kolejne kilka godzin spędziłem na sprawdzaniu pozostałych kubłów na śmieci, na każdym z przylegających do kamienic podwórek, na całej ulicy Wąskiej i przerwałem dopiero wtedy, gdy spowite w mroku podwórka zaczęło oświetlać światło dobiegające przez okna okolicznych mieszkań. Następnego dnia, o poranku, kontynuowałem zaczęty dzień wcześniej proceder, który zostałem zmuszony znacznie przyspieszyć, kiedy tylko dobiegły mnie odgłosy pracującej w pobliżu śmieciarki.

Tego samego popołudnia siedziałem w pokoju starszej pani – androida zajmującego mieszkanie numer jeden i jak co dzień popijałem popołudniową herbatę.

– Strasznie pan dzisiaj zamyślony. – powiedział(a).

– Czasem życie potrafi zaskoczyć, droga pani. – odpowiedziałem parząc sobie ręce rozgrzanym kubkiem.

– Co racja, to racja. Powinien się pan cieszyć.

– Z czego ?

– A z tego młody człowieku, że pomimo tylu lat na karku, coś jeszcze potrafi pana zaskoczyć, nie to co ja …

– To może zaskoczy mnie pani jeszcze bardziej i opowie mi jakąś ciekawą opowieść z młodości. – Zadawałem to samo pytanie od paru tygodni.

– Nie przypomnę sobie żadnej ani dzisiaj, ani jutro, ani, daj boże, za tydzień. Jestem stara i ledwo potrafię sobie przypomnieć gdzie zostawiłam pilot od telewizora. – Odpowiedź zawsze była podobna.

Nigdy nie byłem w stanie wywnioskować czy to odpowiada mi wyłącznie zaawansowany program, którego zadaniem jest tworzyć odpowiedzi, jakie teoretycznie stworzyłby stary człowiek, czy też symulacja, która powoduje, że odpowiadający android naprawdę wieży, że jest stary.

Dopiłem herbatę i mruknąwszy słowa pożegnania popędziłem do mieszkania pana Alojzego.

Drzwi otwarły się szybko. Mój szef miał na sobie zielony, ponaciągany sweter z golfem i wyglądał na trochę zaspanego.

– Wszyscy. – powiedziałem bez słowa powitania i nawet nie przekraczając progu.

– Co „wszyscy”? – odpowiedział ziewając.

– Na cholernej ulicy Wąskiej mieszkają same androidy, nie licząc naszej dwójki.

Zaklaskał w dłonie, lekko podskakując niczym dziecko, które właśnie odkryło prezent pod choinką.

– Wiedziałem, że do tego dojdziesz. – Alojzy powiedział głosem, z którego tonu potrafiłem już wywnioskować, że jest naprawdę zadowolony. – Wyliczyłem nawet, że było 40% szans na to, że odkryjesz to dzięki śmieciom.

„Oczywiście obserwowałeś każdy mój ruch, zapewne świetnie się bawiąc.”. – pomyślałem. Po chwili było to dla mnie już tak oczywiste i logiczne, że moją uwagę skupił nowy problem:

– A pozostałe 60%?

– To zupełnie nieważne w tej chwili. Kiedyś ci opowiem. Teraz chodź, muszę ci coś pokazać.

Alojzy chwycił mnie pod ramię i poprowadził schodami w dół, na poziom piwnicy.

– Nie tylko androidy, ale samochody służb drogowych i nawet większość śmieciarek, to również pana sprawka. Wszystko to powoduje, jak najmniejszy ruch na ulicy Wąskiej, który byłby wynikiem działalności ludzi. Przecież wszyscy unikają ulic gdzie wolno wlecze się śmieciarka, czy też remonty drogowe ograniczają ruch. Prawdziwa śmieciarka pojawia się nie więcej niż dwa razy w tygodniu, trzy razy w tygodniu chodzi listonosz, czasem przejedzie też prawdziwy radiowóz. Wszystko po to, aby nikt nie zwrócił uwagi, że tu może dziać się coś dziwnego i odstającego od normy. – Nawet, kiedy słyszałem własne słowa, głucho odbijające się na klatce schodowej, ciężko mi było uwierzyć, że to wszystko prawda.

W podziemiach, Alojzy wyciągnął ogromny pęk kluczy, z którym się nigdy nie rozstawał i który zawsze wypychał mu lewą kieszeń, a następnie otworzył drzwi prowadzące do kantorka androidów sprzątających, wypełnionego miotłami, szczotkami, wiadrami i masą środków chemicznych. Kiedy tylko świetlówki rozjaśniły mrok pomieszczenia, Alojzy otworzył małe drzwiczki, w ścianie, po lewej stronie i które zawsze uważałem za prowadzące do skrzynki z bezpiecznikami. Za nimi jednak, znajdował się podświetlony panel zamka cyfrowego, z przyciskami zarówno cyfr jak i liter. Szef wpisał długie hasło, upewniając się wcześniej, że nie patrzę mu przez ramię. Chwilę później regał z mocowaniami na miotły zaczął się przesuwać, ostatecznie odsłaniając podświetlone stopnie prowadzące w dół. Kiedy za przykładem szefa zszedłem kilka metrów w dół, znalazłem się w długim pomieszczeniu, na którego przeciwległym końcu, migotał diodowym światłem, kolejny panel. Wkrótce, po wpisaniu kolejnego kodu, i te drzwi drgnęły, odsłaniając jaskrawo oświetlony tunel.

Pan Alojzy zaprosił mnie gestem ręki i nie czekając na moją reakcję ruszył przed siebie. Dogoniłem go po kilku krokach, słysząc za sobą, dźwięk zatrzaskujących się drzwi. Szliśmy szerokim, na co najmniej 6 metrów i wysokim na 4 metry tunelem, o zaokrąglonym sklepieniu. Po lewej stronie, co kilkanaście metrów znajdowały się drzwi, przy których znajdowały się identyczne zamki cyfrowe oraz monitory z planem, kolejnych kamienic na ulicy Wąskiej, na których świeciły się liczne czerwone kropki. Dodatkowo, co półtora i nie więcej niż 2 metry, znajdowały się zawieszone, panoramiczne monitory, ukazujące z perspektywy pierwszego piętra to, co w danej chwili dzieje się na ulicy Wąskiej, mniej więcej w miejscu, w którym, kilka metrów pod ziemią, był umieszczony dany monitor.

– Więc to wszystko jeden wielki eksperyment i ja też jestem jego częścią? – zapytałem nie kryjąc rozgoryczenia.

– Może kiedyś był to eksperyment, teraz to bezpieczny azyl. – Pan Alojzy widząc moją złość dodał po chwili. – A ty jesteś jego ważną częścią Maksymilianie.

– Nie mogę tego zrozumieć, przecież te wszystkie androidy, to prawdziwa rewolucja, to coś, co odmieni świat. Przecież one mogłyby ratować ludzkie życia, zastąpić ludzi tam gdzie praca jest niebezpieczna dla zdrowia, mogłyby eksplorować kosmos …

Mój rozmówca nakazał mi ciszę podnosząc rękę.

– Kiedyś byłem taki jak ty. Myślisz, że nie próbowałem poprawić świata? Jeszcze cztery lata temu planowałem wielkie ujawnienie. – Alojzy przystanął zbierając myśli, a ja widząc jego twarz nie śmiałem mu przerywać ani go pospieszać.– Całe moje biuro, wszyscy asystenci to były androidy. Nawet zapewne widziałeś jak któryś z nich dawał wywiad w telewizji. Przez ponad rok nikt nawet nie domyślił się, że każda z osób, które mnie otaczają, nie jest człowiekiem. Co ważniejsze, większość z samych androidów również tego nie podejrzewała.

Alojzy odwrócił się do mnie, wyraźnie poruszony tym wspomnieniem, a potem kontynuował.

– Wiesz, miałem taki plan. W czasie jednego z wywiadów telewizyjnych na żywo, znany już telewidzom android przyznałby się, że nie jest istotą ludzką. Potem ściągnąłby skórę z twarzy, albo coś w tym stylu … to nieistotne. Ważne jest to, że cały świat dowiedziałby się o istnieniu zaawansowanej sztucznej inteligencji, a wtedy ja wkroczyłbym na arenę i zbawił ten cholerny świat, w części oczywiście, bo androidy nigdy nie rozwiązałyby wszystkich problemów.

– Rozwiązałyby wystarczająco dużo …

– Proszę, nie przerywaj.

Posłusznie zamilknąłem i od tej pory szedłem wpatrując się bezmyślnie w jaskrawo żarzące się monitory.

– Ustaliłem datę tego ujawnienia. Im jednak się do niej zbliżałem, tym większe miałem wątpliwości. Zaczęło do mnie docierać, że moje androidy mogłyby zbytnio wpłynąć na rynek pracy, masowo zastępując pracowników fizycznych i umysłowych i zaburzając tym samym i tak już chwiejny system ekonomiczny. Trzeba być wyjątkowo lekkomyślnym, trwając w przekonaniu, że minimalizując koszty produkcji, a jednocześnie pozbawiając pracy potencjalnych klientów, nowopowstały system będzie w stanie się wybronić i przeobrazić. A uwierz mi, jestem na 90% pewien, że tak by się to skończyło, a ja nie miałbym najmniejszych szans, aby utrzymać wdrożenie androidów w kierunkach, które uważałem, za co najmniej neutralne. Obecnie inżynieria wsteczna potrafi zrobić cuda.

Znowu przerwał i przez chwilę szliśmy w milczeniu. Kiedy mój szef zobaczył, że z pokorą przyjąłem rolę słuchacza spokojnie wrócił do swoich przemyśleń.

– Ekonomia to jedno. Druga sprawa to wojsko. Kiedy sondowałem moje projekty i potencjalnych zainteresowanych, wszędzie przewijali się wojskowi. Reprezentujący dziesiątki rządów i prywatnych korporacji. Mieli najróżniejsze argumenty i zróżnicowane głębokości portfeli, ale jedno wspólne: podstawowym celem każdego z nich było wepchnięcie karabinu do ręki androida i uczynienie go tym samym śmiertelnie niebezpieczną maszyną. Na to nie mogłem pozwolić.

Po chwili dodał, jakby chcąc mnie dodatkowo przekonać:

– Szpitale są zawsze, odwrotnie proporcjonalnie zacofane technicznie, w stosunku do wojska – w każdym z krajów, bez wyjątków. Tam gdzie jest mało pieniędzy na wojsko, szpitale są prawdziwym obrazem nędzy i rozpaczy. Myślisz, że ile musiałoby upłynąć wody, aby zostały one powszechnie wykorzystywane w dobrym celu? Szczerze uważam, że ludzkość nie dotrwałaby do tego momentu.

Szliśmy w milczeniu, każdy pogrążony we własnych rozważaniach. Kiedy utrzymywałem milczenie, pan Alojzy przytrzymał mnie za rękaw swetra, dając znak abyśmy na chwilę przystanęli.

– To jednak nie jest najistotniejsze. Jak dotąd obserwowałeś tylko kilka z moich pierwszych modeli. Cała reszta jest czymś niewyobrażalnym. One są całkowicie świadome. Wiedzą, że żyją i wiedzą, że są androidami. Są nową, świadomą rasą na Ziemi!

– Nigdy nie przekonasz mnie, że twój doskonały program może dać świadomość. To, co innego.

– Naprawdę? Nie potrafię zrozumieć twojego zachwytu nad tym jestestwem człowieka. Jeżeli moje androidy są sztucznymi maszynami, to do tego grona możesz doliczyć większość ludzkości. Jeść, srać i pierdolić!

Ostatnie słowa, Alojzy wykrzyczał mi prosto w twarz, po czym nerwowym krokiem ruszył przed siebie. Dogoniłem go.

– Skoro wszystko tu jest tak doskonałe, po co mnie pan tu sprowadził?

– Byłem pewien, że się tego sam domyślisz, ale skoro wolisz usłyszeć to ode mnie, niech będzie. Sprowadziłem cię tutaj, ponieważ mój czas przemija, a ty jesteś najlepszym kandydatem, aby kontynuować to, co tu zacząłem. To ja zamknąłem tą twoją firmę, aby cię do mnie sprowadzić.

– Świetnie!- teraz i ja krzyczałem. – Nie mógł pan po prostu złożyć mi oferty pracy?! Musiał mnie pan postawić pod murem i tym samym, praktycznie, zadecydować za mnie?! Może tutaj tkwi problem? W kompletnym braku zrozumienia ludzkości? Pan po prostu wgrywa programy i to samo zrobił pan ze mną!

– Mylisz się całkowicie. Bez wykreowanej sytuacji, na 95% odrzuciłbyś moją propozycję – jesteś zbyt lojalny, co też było ważnym elementem mojego wyboru.

– No tak, 95%. – powiedziałem zrezygnowany. – Tu nie chodzi o szanse powodzenia, ale pozwolenie mi podjęcia cholernej, samodzielnej decyzji.

– Ona nie byłaby twoja. 99% ludzi na tej planecie nie podejmuje żadnych decyzji. Na palcach obu rąk mogę wyliczyć tych, którzy naprawdę kierują swoim losem. Reszta jest zaprogramowana: program lojalnościowy względem pracodawcy, względem marki i sprzedawcy, symulacja wolnej woli i świadomych decyzji …

– Świetnie, wobec tego czemu program lojalności wobec pana miałby być lepszy od lojalności wobec Green Dynamics?

– Bo ja dałem ci teraz całą prawdę! Więcej! Daję ci szansę odmienić świat!

– Prowadząc, jak to powiedziałeś, azyl? Dla androidów? Przyznaję, jest bardzo wymyślny, ale jak to zmieni świat?

– Stworzyłem tu zalążek społeczeństwa i mam nadzieję, że za jakiś okres czasu, mieszkańcy ulicy Wąskiej wyewoluują w zaawansowane społeczeństwo. Wierzę, że spora część z nich zdobędzie przyjaciół, może nawet zazna miłości. Wtedy będą mogli się ujawnić. I tylko wtedy, kiedy nikt nie będzie w stanie podważyć ich prawa do samostanowienia. Wkrótce do trzystu androidów zamieszkujących ulicę nad nami, dołączą kolejne setki. Wszystkie są już gotowe ruszyć w świat i tworzyć kolejne modele androidów. Chęć posiadania młodszych osobników w społeczeństwie można porównać tylko do pragnienia posiadania potomstwa przez ludzi, skuteczność reprodukcji ma natomiast przewagę nad jej formą.

Zaśmiałem się.

– Pan zwariował. Emancypacja androidów … Stworzył pan maszyny, doskonałe, ale maszyny. I ma pan całkowitą rację, chcę zmienić świat. Mam wystarczająco dużo dowodów, aby o tajemnicy Wąskiej dowiedział się cały świat.

– Doskonały! Program, konstrukcja, wszystko! – Pan Alojzy zaczął mówić od rzeczy, a w jego oczach paliła się wściekłość wymieszana z czymś, co gdyby nie sytuacja, uznałbym za zachwyt.

– O czym pan mówi? Proszę mnie stąd zabrać na powierzchnię, natychmiast.

– Trudno, czeka mnie jeszcze sporo poprawek. – Pan Alojzy powiedział do siebie, po czym zwrócił się do mnie. – Nie ma to jak drzemka pod nocnym niebem, podczas deszczu meteorytów, gdy na horyzoncie rozkwita piękna zorza.

– Proszę skoń …

Wyłączyłem się. Nie mogłem uwierzyć, że sekunda potrzebna na wyłącznie moich systemów ciągnęła się w nieskończoność, kiedy to ja chaotycznie walczyłem o utrzymanie życia, jednocześnie odpychając świadomość, że nie jestem człowiekiem.

***

 

Koniec

Komentarze

W sumie fajne, trochę przegadane, pomysł nie jakiś rewelacyjnie nowy, ale czytała się nieźle. Czytałoby się jeszcze lepiej, gdyby nie babole.

 

W latach 80-tych minionego wieku

Liczby słownie. W calym opku.

 

Tu właśnie jednak miałem rozpocząć swoją nową, drugą pracę.

Miałam wrażenie, że gość znalazł sobie dodatkową robotę. Wyrzuciłabym słówko drugą.

 

Było jednak, w ulicy Wąskiej, coś niepokojącego.

Oba przecinki wydają mi się niepotrzebne.

 

Kamienica numer dwadzieścia dziewięć, miejsce gdzie miała się odbyć moja rozmowa kwalifikacyjna, okazała się być budynkiem na rogu ulicy Wąskiej oraz ulicy Stromej. Był to około stuletni budynek, odmalowany w połowie na kolor szary, podczas gdy górna część prezentowała zapewne pierwotny, beżowy, kolor. Przed budynkiem dwójka mężczyzn odśnieżała chodnik i walczyła z zalegającą tu i ówdzie zmarzliną. Obaj mieli zielone kombinezony i granatowe czapki z nausznikami. Jeden z nich miał zawieszony pas z narzędziami, a drugi jaskrawo czerwone rękawiczki. Kilka metrów dalej pracowała śmieciarka, której światła sygnalizacyjne rzucały żółtą poświatę na okoliczne budynki. Na fasadzie budynku, jak również na domofonie nie było żadnych informacji o tym, że mieści się tutaj jakakolwiek firma.

Powtórzenia.

 

W akcie desperacji, rozpocząłem wspinaczkę po schodach jeszcze raz, nasłuchując przy każdej, jednej parze drzwi, odgłosów dochodzących z wnętrza mieszkania.

Za dużo przecinków. Każda jedna para drzwi brzmi dość dziwnie. Proponuję: W akcie desperacji rozpocząłem wspinaczkę po schodach jeszcze raz, nasłuchując przy każdych drzwiach odgłosów, dochodzących z wnętrza mieszkania.

 

Kawał czy nie, postanowiłem, że dokończę rozmowę i jeśli coś mi się jeszcze nie spodoba uprzejmie ją zakończę przed czasem.

Albo zamierzał dokończyć, albo zakończyć przed czasem. I tak i tak się nie da.

 

czy też symulacja, która powoduje, że odpowiadający android naprawdę wieży, że jest stary.

Ja nie wierzę!

 

Myślisz, że nie próbowałem poprawić świata

Naprawić brzmiałoby lepiej.

 

Szliśmy w milczeniu, każdy pogrążony we własnych rozważaniach. Kiedy utrzymywałem milczenie, pan Alojzy przytrzymał mnie za rękaw swetra, dając znak abyśmy na chwilę przystanęli.

Proponuję wyrzucić to zdanie. Nic nie wnosi, a tylko masz powtórzenie.

 

i mam nadzieję, że za jakiś okres czasu, mieszkańcy ulicy Wąskiej wyewoluują w zaawansowane społeczeństwo.

Proponuję po prostu: za jakiś czas.

 

Dodatkowo przyjrzałabym się dialogom. Część jest błędnie zapisana. Tu masz poradnik:

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

No cóż, choć początek mnie zaciekawił, to do końca opowiadania dobrnęłam z wielkim trudem, albowiem historia mocno mnie znużyła – okazała się dość przegadana, a jednocześnie niedopowiedziana w kilku sprawach, na przykład nie wiem, skąd Alojzy miał fundusze na tak szeroko zakrojone, ogromne prace? W jaki sposób udało mu się „zaludnić” kilka posesji, bez zwracania uwagi władz miasta, tudzież mieszkających w pobliżu sąsiadów? W jaki sposób zbudował tak rozległe podziemne pracownie i magazyny? Przecież tam musiały być dostarczane gigantyczne ilości różnych materiałów – czy nikt tego nie widział? Nie bardzo chce mi się wierzyć, że wszystko robił sam i nie zadowoli mnie wyjaśnienie, że przecież miał androidy.

Do nie najlepszego odbioru z pewnością przyczyniło się też fatalne, a miejscami niechlujne wykonanie – jest tu masa błędów i usterek, wiele powtórzeń i niezbyt czytelnie złożonych zdań. Lekturę utrudniały też źle zapisane dialogi i myśli, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, Skrzaciejesienny, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Ulica Wąska już od do­brych trzy­dzie­stu lat nie była wąską ulicą, jak rów­nież, jak to zwy­kle bywa z ta­ki­mi uli­ca­mi, nie była krót­ka. ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

kiedy tylko po­sta­wi­łem tutaj swoje pierw­sze kroki… ―> Zbędny zaimek – czy stawiałby cudze kroki?

 

za­czą­łem od­czu­wać mro­wie­nie w tyl­nej czę­ści ple­ców… ―> A gdzie plecy mają przednią część?

 

oka­za­ła się być bu­dyn­kiem na rogu ulicy Wą­skiej oraz ulicy Stro­mej. ―> Może wystarczy: …oka­za­ła się być bu­dyn­kiem na rogu Wą­skiej i Stro­mej.

 

dwój­ka męż­czyzn od­śnie­ża­ła chod­nik i wal­czy­ła z za­le­ga­ją­cą… ―> Raczej: …dwóch męż­czyzn od­śnie­ża­ło chod­nik i wal­czy­ło z za­le­ga­ją­cą

 

a drugi ja­skra­wo czer­wo­ne rę­ka­wicz­ki. ―> …a drugi ja­skra­woczer­wo­ne rę­ka­wicz­ki.

 

ja­ka­kol­wiek firma. Spraw­dzi­łem po­now­nie adres firmy… ―> Powtórzenie.

Wystarczy: …ja­ka­kol­wiek firma. Spraw­dzi­łem po­now­nie adres

 

pod­sze­dłem więc męż­czy­zny z pasem… ―> …pod­sze­dłem więc do męż­czy­zny z pasem

 

– Prze­pra­szam, czy orien­tu­je się Pan może… ―> – Prze­pra­szam, czy orien­tu­je się pan może

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– Pra­cu­ję. – od­burk­nął, nawet nie pod­no­sząc głowy i nie prze­ry­wa­jąc na mo­ment pracy. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Tak. – od­po­wie­dział bez­na­mięt­nie… ―> Jak wyżej.

 

– Słu­cham?– po­wie­dział z wy­rzu­tem… ―> Brak spacji po pytajniku.

 

po czym otwo­rzył sze­rzej drzwi i po­wie­dział Pro­szę wejść. ―> …po czym otwo­rzył sze­rzej drzwi i po­wie­dział: – Pro­szę wejść.

 

gdzie praw­do­po­dob­nie znaj­do­wał się kom­pu­ter. Oprócz tego, w po­miesz­cze­niu znaj­do­wa­ły się jeszcze… ―> Powtórzenie.

 

Na jed­nym z nich usiadł go­spo­darz i za­pro­sił mnie ge­stem ręki abym usiadł na­prze­ciw­ko. ―> Powtórzenie.

Może: Na jed­nym usiadł go­spo­darz i za­pro­sił mnie ge­stem ręki abym zajął miejsce na­prze­ciw­ko.

 

– Na­zy­wam się Mak­sy­mi­lian … – za­czą­łem… ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem. Ten błąd pojawia się wielokrotnie w całym opowiadaniu.

 

– Skoro wy­prze­dzi­li­ście moje ba­da­nia, to w czym wam je­stem po­trzeb­ny? ―> – Skoro wy­prze­dzi­li­ście moje ba­da­nia, to do czego je­stem wam po­trzeb­ny?

 

Na ko­ry­ta­rzu na­tknę­li­śmy się na męż­czy­znę w czer­wo­nych rę­ka­wicz­kach, który cały czas za­mia­tał ko­ry­tarz. ―> Brzmi to nie najlepiej.

Może: Na ko­ry­ta­rzu na­tknę­li­śmy się na męż­czy­znę w czer­wo­nych rę­ka­wicz­kach, który za­mia­tał podłogę.

 

-Ależ to, ależ… ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Mi się to nie po­do­ba… ―> Mnie się to nie po­do­ba

 

nie po­my­śla­łem, że to ro­bo­ty ! ―> Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

Tylko z wy­glą­dy, bo w do­ty­ku… ―> Literówka.

 

… gu­mo­lit. Niech pan sam spraw­dzi. ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

-Na­wet się prze­tłusz­cza­ją… ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Cały świat o ta­kich nie sły­szał! ―> Raczej: Nikt na świecie o takich nie słyszał!

 

To ist­nie­ją­ce przy­kła­dy naj­więk­sze­go ge­niu­szu w hi­sto­rii Ziemi ! ―> Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

mia­łem jed­nak tyle pytań, że ledwo byłem w sta­nie się po­wstrzy­mać, żeby nie za­da­wać je z pręd­ko­ścią… ―> …żeby nie za­da­wać ich z pręd­ko­ścią

 

Sta­nę­li­śmy przed drzwia­mi numer jeden, a mój roz­mów­ca za­pu­kał do drzwi. ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Sta­nę­li­śmy przed drzwia­mi numer jeden, a mój roz­mów­ca za­pu­kał do nich.

 

Przy­szli­śmy tylko na her­bat­kę, chyba, że mój ko­le­ga woli kogel– mogel ? ―> Przy­szli­śmy tylko na her­bat­kę, chyba że mój ko­le­ga woli kogel-mogel?

W połączeniach tego typu używamy dywizu, nie półpauzy.

 

– Pytał pan o to, kogo to pro­jekt? ―> – Pytał pan, czyj to pro­jekt?

 

od­po­wie­dział Aloj­zy i po­ka­zał do mnie kciuk wy­cią­gnię­ty w dół. ―> …od­po­wie­dział Aloj­zy i po­ka­zał mi kciuk wy­cią­gnię­ty w dół.

Pokazujemy coś komuś, nie do kogoś.

 

– Ko­gel-mo­gel.– Z żalem ob­ser­wo­wa­łem… ―> Brak spacji po kropce.

 

– Trzy słowa nie trud­no za­pa­mię­tać, ale gdyby było ich wię­cej ―> – Trzy słowa nietrud­no za­pa­mię­tać, ale gdyby było ich wię­cej

 

po­zo­sta­nie dla Cie­bie ta­jem­ni­cą… ―> …po­zo­sta­nie dla cie­bie ta­jem­ni­cą

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

na ob­sza­rze czter­dzie­sto – kwa­dra­to­we­go miesz­ka­nia. ―> Chyba miało być: …na powierzchni czter­dzie­stometrowego miesz­ka­nia.

 

u an­dro­ida za­miesz­ku­ją­ce­go miesz­ka­nie numer jeden. ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …u an­dro­ida, zajmującego miesz­ka­nie numer jeden.

 

Ze zdzi­wie­niem nie za­uwa­ży­łem żad­nych klau­zu­li do­ty­czą­cych po­uf­no­ści. ―> Ze zdzi­wie­niem za­uwa­ży­łem, że nie było żad­nych klau­zu­l do­ty­czą­cych po­uf­no­ści. Lub: Ze zdzi­wie­niem za­uwa­ży­łem, że nie było żad­nej klau­zu­li do­ty­czą­cej po­uf­no­ści.

 

oraz identyfikacja każdego z nich. Po tym jak właściwie zidentyfikowałem maszynę… ―> Powtórzenie.

 

pan Aloj­zy dając mi to za­da­nie, pu­ścił do mnie oko… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Wa­żą­ca nie wię­cej niż 60 kg blon­dyn­ka unio­sła 600 kg auto… ―> Wa­żą­ca nie wię­cej niż sześćdziesiąt kilogramów blon­dyn­ka, unio­sła sześćsetkilogramowe auto

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy skrótów.

 

nie był uwzględ­nio­ny, byłem pe­wien… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

kiedy pierwszy raz pojawiłem się na ulicy Wąskiej. Kiedy wyszedłem… ―> Powtórzenie.

 

mia­łem ze sobą nie­wiel­kich roz­mia­rów worek na śmie­ci, w ko­lo­rze zie­lo­nym. Gdy jed­nak otwar­łem po­kry­wę, pierw­sze­go z rzędu kubła na śmie­ci… ―> Powtórzenie.

 

że wszyst­kie one po­sia­da­ją po­dwój­ne dna… ―> …że wszyst­kie one mają po­dwój­ne dna

Kubły nie mogą niczego posiadać.

 

dru­kar­ka 3D, nad którą umo­co­wa­no spe­cjal­ny sys­tem tło­ków wy­py­cha­ją­cej jej wy­dru­ki w górę… ―> …dru­kar­ka 3D, nad którą umo­co­wa­no spe­cjal­ny sys­tem tło­ków, wy­py­cha­ją­cych jej wy­dru­ki w górę

 

an­dro­id na­praw­dę wieży, że jest stary. ―> Skrzaciejesienny! Bój się bogów!

 

miał na sobie zie­lo­ny, po­na­cią­ga­ny swe­ter z gol­fem… ―> …miał na sobie zie­lo­ny, po­rozcią­ga­ny swe­ter z gol­fem

 

– Co „wszy­scy”? – od­po­wie­dział zie­wa­jąc. ―> Skoro jest pytajnik, to raczej: – Co „wszy­scy”? – zapytał, zie­wa­jąc.

 

same an­dro­idy, nie li­cząc na­szej dwój­ki. ―> …same an­dro­idy, nie li­cząc nas dwóch.

 

– Wy­li­czy­łem nawet, że było 40% szans… ―> – Wy­li­czy­łem nawet, że było czterdzieści procent szans

Liczebniki zapisujemy słownie i nie używamy symboli, zwłaszcza w dialogach!

 

„Oczy­wi­ście ob­ser­wo­wa­łeś każdy mój ruch, za­pew­ne świet­nie się ba­wiąc.”. – po­my­śla­łem. ―> „Oczy­wi­ście ob­ser­wo­wa­łeś każdy mój ruch, za­pew­ne świet­nie się ba­wiąc” – po­my­śla­łem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

cięż­ko mi było uwie­rzyć… ―> …trudno mi było uwie­rzyć

 

pro­wa­dzą­ce w dół. Kiedy za przy­kła­dem szefa zsze­dłem kilka me­trów w dół… ―> Masło maślane – czy można zejść w górę? Powtórzenie.

W drugim zdaniu wystarczy: Kiedy za przy­kła­dem szefa zsze­dłem kilka me­trów

 

ko­lej­ny panel. Wkrót­ce, po wpi­sa­niu ko­lej­ne­go kodu… ―> Powtórzenie.

 

za­pro­sił mnie ge­stem ręki i nie cze­ka­jąc na moją re­ak­cję… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

co kil­ka­na­ście me­trów znaj­do­wa­ły się drzwi, przy któ­rych znaj­do­wa­ły się… ―> Powtórzenie.

 

Prze­cież one mo­gły­by ra­to­wać ludz­kie życia… ―> Prze­cież one mo­gły­by ra­to­wać ludz­kie życie

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

jak któ­ryś z nich dawał wy­wiad w te­le­wi­zji. ―> …jak któ­ryś z nich udzielał wywiadu w te­le­wi­zji.

 

Im jed­nak się do niej zbli­ża­łem, tym więk­sze mia­łem wąt­pli­wo­ści. ―> Chyba miało być: Jed­nak im bardziej się do niej zbli­ża­łem, tym więk­sze mia­łem wąt­pli­wo­ści.

 

Szliśmy w milczeniu, każdy pogrążony we własnych rozważaniach. Kiedy utrzymywałem milczenie, pan Alojzy przytrzymał mnie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Kiedy tak szliśmy w milczeniu, pogrążeni we własnych rozważaniach, pan Alojzy przytrzymał mnie

 

To ja za­mkną­łem twoją firmę… ―> To ja za­mkną­łem twoją firmę

 

mam na­dzie­ję, że za jakiś okres czasu, miesz­kań­cy… ―> Masło maślane – okres to czas.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł nienowy, ale jest jakaś historia.

Zgadzam się, że trochę przegadana.

Sporo błędów i to powtarzających się, jak cyfrowy zapis liczb, nawet w dialogach.

Czemu wskazane wcześniej usterki jeszcze nie są poprawione?

odpowiadający android naprawdę wieży, że jest stary.

Ojjj. Paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Szkoda, że nie poprawiasz usterek, czytałoby się lepiej.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka