- Opowiadanie: katia72 - Kastor i Polluks

Kastor i Polluks

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kastor i Polluks

Jeden, dwa, trzy… piętnaście, szesnaście… czterdzieści dziewięć, pięćdziesiąt. Przerwa. Parę łyków wody i kolejne przysiady. A potem przysiady z obciążeniem. Następnie wchodzenie na ławkę i step. Na koniec jeszcze rowerek i wyciskanie nogami na leżąco. Rozwinięte mięśnie, ale przede wszystkim dobra kondycja. Do pracy zamiast jazdy samochodem szybki marsz, a przed snem jogging w tak zwanej leśnej części miejskiego parku – po wzniesieniach i nieutwardzonej powierzchni, najczęściej z kilkukilogramowym plecakiem.

W tym roku musiałem dać radę. Zacisnąłem powieki, wziąłem głęboki oddech i zobaczyłem siebie przybiegającego do mety jako pierwszego. Spoconego, czerwonego, zziajanego, ale szczęśliwego.

 

***

 

Zimny grudniowy wieczór. Tak czy inaczej, zanim wrócę do ciepłego mieszkania, by wziąć rozgrzewający prysznic, po czym usiąść przed telewizorem i napić się herbaty z sokiem malinowym i plasterkiem cytryny, jeszcze jedna runda. Miałem wrażenie, że w parku nie było, poza mną, żywej duszy. Cicho, pięknie, magicznie. Zatrzymałem się, by popatrzeć na bezchmurne niebo. Trzymający się za ręce bliźniacy, symbol wiecznej, prawdziwej, lekceważącej czas i przestrzeń przyjaźni. Zmrużyłem powieki, westchnąłem. Kastor i Polluks – dwie z najjaśniejszych gwiazd, ale Polluks jaśniejszy od Kastora.

 

***

 

Trzy tygodnie później. Nowa wiadomość od Klubu Sobótka. Moje palce znieruchomiały na myszce, przełknąłem ślinę, zamknąłem oczy i kliknąłem. Powoli uchyliłem powieki. Zakwalifikowałem się! Tak! Tak! Tak! Poszedłem do kuchni po piwo, kupione przez Ewkę chyba ze dwa miesiące temu, żadne z nas nie lubi alkoholu, ale teraz… Musiałem się napić, musiałem uczcić swoją szansę. Przeczytałem maila jeszcze pięć razy, po czym wszedłem na stronę Klubu. Bieg Kreta Hardcore, trzysta siedemdziesiąt siedem kilometrów. Wypiłem porządny łyk schöpsa i zacząłem grzebać po stronie. Trasa: Ślęża – Śnieżka – Śnieżnik – Ślęża. Sudecki Święty Graal. Zakładka – zwycięzcy biegów.

Rok ubiegły, dwa lata temu, trzy… cztery… Brązowo-żółta fotka, ostra, żywa, a na niej w samym centrum z czerwonym dyplomem mój brat. Wbiłem wzrok w uśmiechniętą szeroko twarz. Ile lat już go nie widziałem? Prawie pięć. Wyleciał do Stanów wkrótce – dotknąłem palcem monitora – po tym maratonie.

Przełknąłem ślinę. Obydwaj byliśmy tacy uparci. Uparci jak barany, chociaż urodziliśmy się w znaku bliźniąt. Ja szesnaście minut po bracie. Na zdjęciu w Internecie Paweł różnił się ode mnie jedynie fryzurą. Ja zawsze strzygłem się bardzo krótko, brat zaczesywał włosy na lewą stronę.

Odchyliłem się od tyłu, zmrużyłem powieki. Kiedy byliśmy dziećmi, rozumieliśmy się bez słów, jakbyśmy mogli czytać sobie w myślach i w co nikt nie wierzył, nawet rodzice, potrafiliśmy spotykać się w snach. Gdy wylądowałem w szpitalu ze złamaną w dwóch miejscach nogą, brat odwiedzał mnie w nocy, tak duchowo, nie fizycznie, pocieszał i… ja ciągle myślałem, że to dzięki niemu i jego magii kości szybko i prawie idealnie się zrosły.

Zakryłem dłońmi twarz. To wszystko moja wina. Klątwa chorobliwej zazdrości. Paweł od małego we wszystkim mnie prześcigał. Niby byliśmy jednakowego wzrostu, tyle samo ważyliśmy, ale on i tak szybciej biegał, lepiej się wspinał, a poza tym miał lepsze wyniki w szkole z matematyki, z biologii, z polskiego. I rodzice… zawsze mi się wydawało, że Pawła kochali bardziej.

Zamknąłem stronę i dopiłem resztę piwa.

 

***

 

Lęki i marzenia, oczekiwania i brutalna rzeczywistość, mlecznobiała mgła i słoneczne promienne przedzierające się przez gałęzie drzew. Wyrzuciłem pustą butelkę do pojemnika ze szklanymi odpadkami – oboje z żoną mieliśmy świra, jeśli chodzi o segregację śmieci – i podreptałem do salonu, po czym włączyłem kanał z wiadomościami i zacząłem gapić się w plazmowy ekran, na którym nie wyświetlały się twarze polityków, lecz trzy wirujące, sudeckie góry. Ślęża, Śnieżka, Śnieżnik. Wymarzony ultramaraton.

Wreszcie mi się udało. Zacisnąłem dłonie na kolanach – jedyne, co pozostawało, to umiejętnie oznajmić Ewie, że niestety nie pojawię się na imprezie z okazji czterdziestej rocznicy ślubu teściów…

Kiedy tylko usłyszałem zgrzyt klucza w zamku, jak oparzony poderwałem się z fotela. Coś czułem, że zadanie nie będzie łatwe. Wciągnąłem powietrze głęboko w płuca i stanąłem pośrodku przedpokoju na baczność niczym podczas harcerskiej musztry.

– Dobrze się czujesz? – Ewka rzuciła mi wrogie spojrzenie i mocno zacisnęła wargi.

Oj, chyba coś nie poszło jej w pracy – pomyślałem, a na głos powiedziałem, siląc się na uśmiech:

– Doskonale.

– To czemu nie jesteś na siłowni? – Zbyt raptownie postawiła na podłodze torbę z zakupami; wyleciały z niej dwie puszki, jedna z kukurydzą a druga chyba z groszkiem.

– Udało mi się załapać do ultramaratonu – odparłem.

– To… to gratuluję.

– Tylko… – Uniosłem lekko brwi, zmarszczyłem nos.

– Tylko co? – Ewa chrząknęła, po czym wcisnęła puszki z powrotem do torby.

– Pomóc ci? – zapytałem.

– Nie. Powiedz lepiej, co z tym „tylko”.

– Maraton odbywa się w dniach trzydziesty marca – drugi kwietnia.

– Ale przecież… – Żona na moment zamilkła, po czym oschle kontynuowała: – Przecież właśnie wtedy jedziemy na rubinową rocznicę ślubu rodziców.

Nic nie odpowiedziałem, a Ewa zmrużyła powieki i skierowała się w stronę kuchni. Ruszyłem za nią.

– Ewka, przecież wiesz, jak mi na tym biegu zależy, próbowałem już tyle razy i w końcu się udało. Pojedziesz sama. Rodzice zrozumieją. Twój ojciec, on sam…

Żona obróciła się w moim kierunku i podniesionym głosem powiedziała:

– Idio-ty-czny. Wiesz, dlaczego ten bieg nazywa się idiotyczny? Bo jest idiotyczny. Ile ty masz lat? Dwadzieścia? Trzydzieści? Czy… – Nie dokończyła, lecz wstała, podeszła do okna i odrobinę ciszej dodała:

– Pogoda jest do chrzanu. Tego maratonu i tak w tym roku nie będzie. Zobaczysz.

Zacisnąłem zęby, powstrzymując się niemiłą ripostę. Nie da się być w dwóch miejscach naraz. Westchnąłem ciężko i poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Zimna woda skutecznie gasiła wrzące emocje. Ewka nic nie rozumiała, ale i tak musiałem być od niej mądrzejszy i przestać się kłócić. Doskonale wiedziała, że zrobię to, co postanowiłem, bez sensu strzępiła język. A pogoda? Sprawdzałem, prognozowali zachmurzenie i drobne opady deszczu ze śniegiem, ale bez zagrożenia burzowego. Wiedziałem, nie, ja to czułem, że w tym roku mi się uda.

 

***

 

Trzydziestego marca obudziłem się w doskonałym humorze, rześki i pełen energii. Ewa jeszcze wczoraj wieczorem zapakowała pojechała do Wrocławia. Odprowadziłem ją na dworzec, na pożegnanie delikatnie poklepałem po plecach i cmoknąłem w czoło, a ona odwdzięczyła się buziakiem w prawy policzek i ku mojemu zaskoczeniu życzyła wygranej.

Zjadłem na śniadanie zupę z dużą ilością mięsa wołowego, tłuczonych ziemniaków i mlecznego koktajlu, wziąłem prysznic, tym razem nie zimny, lecz letni, umyłem zęby i z chwili na chwilę coraz bardziej podekscytowany, ubrałem się i chwyciłem wcześniej spakowany plecak. Na miejsce, czyli do Winnicy Celtika, dotarłem z szerokim uśmiechem na ustach, ale niedługo zmarszczyłem czoło.

– Kuba, bardzo nam przykro, ale Bieg Kreta Hardcore ze względu na zagrożenie lawinowe w tym roku się nie odbędzie. Przepraszamy, że tak późno cię informujemy, ale sami dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili… Nie możemy ryzykować. Zostaniesz automatycznie przepisany na klasycznego Kreta, który odbywa się niezależnie od pogody.

 

***

 

Wróciłem do pustego mieszkania, usiadłem na kanapie, podparłem pięścią podbródek. I co ja niby miałem teraz zrobić? Pojechać do teściów, siedzieć przy stole, wykrzywiać usta w sztucznych uśmiechach, opychać się dewolajem z żółtym serem i przesłodzonymi ciastami? Tylko po to, by przybrać na wadze? W moim wieku nie tak łatwo pozbywać się nadmiarowych kilogramów. Bieg Kreta na sto czterdzieści kilometrów ukończyłem już cztery razy. Oczywiście mógłbym się przebiec i tym razem, ale… ale ja przecież chciałem pokonać Sudecki Święty Graal! Trzy razy „Ś”!

Ze wzrokiem wbitym w podłogę poszedłem do łazienki i porządnie wyszczotkowałem zęby. Ta czynność zawsze mnie odrobinę uspokajała. Popatrzyłem w lustro, wziąłem głęboki oddech i zdecydowałem, że ruszam podbijać sudecki trójkąt na własną rękę, niezależnie od pogody, od tego, czy będzie padał śnieg, czy będzie lało, czy będzie ukrop. I-dio-ty-czny. I-de-ali-sty-czny.

Poszedłem do osiedlowego sklepu po dodatkową wodę, rodzynki, daktyle i czekoladowe batony. Nie mogłem przecież liczyć na punkty żywieniowe przewidziane przez organizatorów Biegu Kreta dla ultramaratończyków. Moi długodystansowi koledzy coraz częściej sięgali po żele, ale ja wciąż nie potrafiłem się do nich przekonać. Zmieniłem plecak na większy; będzie mi się trudniej biegło, ale przecież muszę coś jeść…

Dotarłem do Winnicy Celtiki. Na moment zatrzymałem wzrok na dachu i na kominach, dach całkiem płaski, a kominy pionowe… Oni się boją, trudno, ja jestem silny i w końcu pokonam – spojrzałem na Masyw Ślęży – te góry. Zacisnąłem wargi i zacząłem biec. Była godzina siedemnasta piętnaście. Niebo miało kolor grafitu, jedynie gdzieniegdzie przebijał królewski błękit, a gdzieniegdzie ametyst.

 

***

 

Najpierw kocie łby, potem asfalt, ale po chwili już leśny dukt, wiadomo, przyjemniej biegać po ziemi, bliżej natury. Minąłem parę z psem; wyżeł weimarski o srebrzystoszarej maści spojrzał na mnie badawczo, po czym zamerdał ogonem, młody, pewnie nie miał jeszcze dwóch lat. Nasza Błyskawica, też wyżeł, ale odrobinę ciemniej umaszczona, odeszła pół roku temu. Ewka płakała po niej jak po stracie dziecka; poczciwe psisko. Błyskawica kochała góry, a zwłaszcza Ślężę, tak samo mocno jak ja, ale chyba do niej bardziej docierała magia tego miejsca. Czasem, gdy nagle zatrzymywała się przy jakimś kamieniu lub drzewie, nastawiała uszy i nieruchomiała, odnosiłem wrażenie, że rozmawia z duchami.

Samotny bieg sprzyja rozmyślaniom i wspomnieniom. Nigdy tak naprawdę nie przemierzałem górskich szlaków na własną rękę, najczęściej towarzyszył mi brat, a po jego wyjeździe zwykle brałem udział w imprezach zorganizowanych, gdzie szło lub biegło nas kilka, a zdarzało się, że nawet kilkadziesiąt osób. Spojrzałem na nosy własnych butów, a potem na coraz bardziej zachmurzone niebo.

Potrzebowałem tej samotności. Tylko ja, drzewa, kamienie i… w oddali ujrzałem wiatę, a w niej pannę z rybą i niedźwiedzia. Pięciominutowy postój, by wypić parę łyków wody i pokontemplować.

Niedźwiedź zabił pannę, a panna niedźwiedzia, ryba już wcześniej była martwa. Ewa kiedyś usmażyła pstrąga na kolację z Pawłem, wtedy po raz pierwszy zauważyłem, że żona i brat uśmiechnęli się do siebie, tak jak nie powinni…

Legenda o pannie i niedźwiedziu. Wbiłem wzrok w zniszczoną czasem rzeźbę, której brakowało głowy, jak i szyi, prawego przedramienia i pokaźnej części nóg; to nie była kobieta, lecz mężczyzna. Nadpisana rzeczywistość. Nigdy niczego Ewce i bratu nie udowodniłem, ale legendy i wiara nie opierają się na dowodach. Dolałem wody do bidonów i wróciłem do biegu. Zaczął padać drobny, wymieszany ze śniegiem deszcz.

 

***

 

Ojcem Kastora był Tyndareus, a Polluksa Zeus. Pociemniało. Spojrzałem na zegarek – za piętnaście dziewiętnasta. Za kwadrans, może dwadzieścia minut powinienem dotrzeć na szczyt, do kościoła Najświętszej Marii Panny.

Właśnie tam chciałem wziąć ślub, ale ślubów na szczycie Ślęży zaczęto udzielać w okresie powojennym dopiero w dwa tysiące piętnastym. Pobraliśmy się z Ewką w kościele Świętego Jakuba Apostoła w Sobótce. Oczywiście to Pawła poprosiłem o świadkowanie. Myślałem, że niedługo po mnie i on wejdzie w związek małżeński, ale brat nigdy się nie ożenił. Był zbyt dumny, zbyt wybredny, przesadnie skoncentrowany na samym sobie… Kopnąłem jeden z leżących na ścieżce kamieni. Czy chodziło o to, że Paweł był zbyt boski, a ja zbyt ludzki? Że on fruwał, a ja ryłem nosem w ziemi?

Na Ślęży rok temu odbyła się msza, na której odnowiliśmy z Ewą przysięgę małżeńską. Nie było na niej Pawła. Poprawiłem paski plecaka i odwróciłem się plecami do kościoła; minęło mnie dwóch idących szybkim krokiem nastolatków z czerwonymi wypiekami na policzkach. Obaj wystrojeni w jaskrawozielone bluzy z żółtymi suwakami. Nabrałem powietrza głęboko w płuca, po czym ruszyłem w kierunku Świdnicy. Na szczęście przestało padać. Nie lubię mieć wody w butach.

Zmrok, gęsto rosnące drzewa, wielkie głazy i pełzające między nimi tajemnice, okruchy przeszłości mieszające się z moim oddechem i z wirującymi w powietrzu drobinkami przyszłości, której jedynie pozornie nie znaliśmy. Tysiące lat temu tymi szlakami wspinali się druidzi, tylko oni zamiast czołówki, którą oświetlałem drogę, ściskali w dłoniach pochodnie. O ile lepiej było czuć zapach lasu i obcować ze ślężańską magią niż prowadzić grzecznościowe rozmowy z teściami lub – co gorsza – ze starszą siostrą żony, która uważała mnie za ekscentryka i zapewne za szaleńca. Miejska nudziara.

Zaburczało mi w brzuchu. Właśnie przebiegałem truchtem przez Świdnicę i przez moment pomyślałem, że być może powinienem wpaść do knajpy znajomego na szybką kolację. To byłoby niewielkie rozminięcie z wyznaczoną trasy, ale… przecież straciłbym zbyt dużo czasu. 

 

***

 

Świtało, kiedy dobiegałem do Kamiennej Góry. Na tle ciemnego jeszcze nieba wyraźnie rysowały się kształty Kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła i ratuszowej wieży. Zmrużyłem powieki i podziwiałem piękny, namalowany słoneczną ręką obraz. Miasto przywitało mnie wspaniałym zapachem świeżo pieczonego chleba, który, niestety, zaledwie parę minut później został zabity przykrym odorem ścieków. Przyspieszyłem. Rytm, równe tempo, wiatr muskający policzki. Zwolniłem, dopiero docierając na obrzeża. Słońce było już wysoko na niebie, a ja mimo nieprzespanej nocy czułem się zadziwiająco rześko.

– Proszę pana, przepraszam… – usłyszałem chwilę po tym, kiedy opuściłem miasto.

Zatrzymałem się, obróciłem w prawą stronę. Koło rozłożystej lipy stała starowinka opatulona ciemnozieloną chustą w czerwone kwiaty.

– Dokąd pan tak truchta z samego rana? Po mleko? Ja mam takie prosto od krowy. Nie chce pan?

– Nie, ja nie po mleko.

– To po co?

– Ja… – Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

Starowinka pokiwała głową, po czym wbiła wzrok w ciemnoszarą korę drzewa, a ja krzyknąłem:

– Do widzenia!

I ruszyłem dalej. Przypomniała mi się moja babcia. Pewnie przez tę chustę w kwiaty i ułożenie dłoni jak do modlitwy. Babcia była kochana i gotowała pyszny chłodnik z jajkiem i jeszcze pyszniejsze pierogi ruskie, ale nigdy nas nie rozróżniała, mnie i Pawła. Jej też nie potrafiłbym wytłumaczyć, po co biegnę. Nie po mleko… Dla zdrowia? Przez cztery doby bez snu? Nie. Więc po co? By udowodnić sobie, że się da. Przełknąłem ślinę. Ultramaraton to walka z samym sobą, z własnymi słabościami, z lękami, z wewnętrzną blokadą, ale moja babcia nigdy by tego nie zrozumiała. Minąłem spalony – prawdopodobnie piorunem – buk i zatopiłem się w myślach o sensie życia, o słabościach ciała i o wolności ducha.

Nawet nie spostrzegłem, kiedy wbiegłem na niebieski szlak, który zaprowadził mnie do Pisarzowic, a następnie przeszedł w czarny do Czarnowa, a potem w zielony aż do Kowar… Przełęcz Okraj. Las, kamienie, piach, słońce, lekki wiatr. Dobrze mi się biegło. Rytmicznie, spokojnie, beztrosko.

 

***

 

Kolejne godziny na trasie. Cichy tupot stóp, szum liści, świst oddechu. Piankowe podeszwy moich butów trailowych, miękko odbijały się od podłoża, koszulka do biegania skutecznie odprowadzała wilgoć i zapobiegała otarciom; mimo wszystko czułem się zmęczony.

Sygnał nadejścia nowej wiadomości wymusił na mnie krótki odpoczynek. SMS od Ewy: „Hej, impreza się udała. Rodzice nawet się nie obrazili, że nie przyjechałeś. Jak sobie radzisz?”. Odetchnąłem głęboko, przetarłem dłonie chusteczką i odpisałem: „Hej, jak na razie jest super, dobrze się biegnie. Trzymaj się i pozdrów rodziców”.

Dochodziło południe, słońce przygrzewało odrobinę za mocno, po czole i plecach spływały mi strużki potu. Nie biegłem, nawet nie truchtałem, lecz szedłem. Tak czy inaczej, jeszcze godzina i będę na Śnieżce. Wdech, wydech, wdech, wydech i do przodu. Z każdym krokiem robiło się chłodniej, wyżej, stromiej i bardziej kamieniście; na poboczach zalegało coraz więcej śniegu, a przy samym podejściu na szczyt śnieg leżał też na szlaku. Coraz bardziej odczuwałem zmęczenie w mięśniach, głównie ud i łydek. Gdy wreszcie znalazłem się na wierzchołku, odetchnąłem z ulgą.

Śnieżka, górująca nad Karpaczem królowa Sudetów i Śląska. Drugie „Ś”. Czeska poczta, restauracja, obserwatorium, Kaplica Świętego Wawrzyńca i… chyba byłem tu zupełnie sam. Usadowiłem się na drewnianej ławce z widokiem na Karkonosze, wyjąłem z plecaka dwie kanapki i ostatnią butelkę wody. Uzupełniłem bidony. Po dwudziestu godzinach i piętnastu minutach biegu zdecydowałem się na pierwszy dłuższy postój.

W ultramaratonach ważna jest zarówno wytrwałość, jak i szybkość. Wypiłem łyk wody. Śnieżkę spowiła mgła. Życie to ultramaraton poprzetykany krótkodystansowymi biegami, czyli chwilami, które rzutują na wszystko.

Przypomniałem sobie kolację z okazji zwycięstwa Pawła. Najpierw poszliśmy do restauracji, a potem Ewka zaprosiła brata, siostrę i teściów do nas do mieszkania. Moi rodzice wykręcili się bólem głowy i koniecznością wyjścia z psem. W sumie dobrze, że odmówili. 

Postawiłem wtedy na stole tuż obok statuetki ultramaratończyka butelkę czystej. Szwagierka zdenerwowała mnie już przy pierwszym toaście za dalsze sportowe sukcesy moje i Pawła złośliwym tekstem, że zamiast biegać powinniśmy obaj zacząć twardo stąpać po ziemi i zatroszczyć się bardziej o rodzinę niż o rozwój mięśni. A potem…

Byłem nie pijany, lecz podpity, poszedłem do kuchni po herbatę dla teścia i zdębiałem. Paweł z Ewką stali naprzeciwko siebie bardzo blisko, za blisko. Nie wytrzymałem. Zagrzmiało, raz, drugi, trzeci, pioruny zniszczyły Ślężę, diabły wydostały się na zewnątrz i zaczęły tańczyć.

Tej feralnej nocy urządziłem żonie i bratu okropną awanturę. Wykrzyczałem wszystkie żale, które niczym żarłoczne robale przez wiele lat wwiercały mi się w mózg, po czym wyszedłem, trzaskając drzwiami. Wróciłem rano zły i schlany. Z żoną nie zamieniliśmy ze sobą słowa prawie przez tydzień, a z Pawłem… Od tamtej pory go nie widziałem.

Dokończyłem drugą kanapkę, zjadłem parę rodzynek i trzy daktyle, sprawdziłem na telefonie, czy nie mam żadnych nowych wiadomości, i powoli się podniosłem.

Mleczna mgła, widoczność bliska zeru. Droga w dół. Niby lżej się truchta, ale wnętrzności się przewracają i łatwiej stracić równowagę. O mały włos nie padłem jak długi, potykając się o wystający z ziemi korzeń. Przekląłem. Tylko tego mi brakowało – złamać nogę.

 

***

 

Trawersowałem ścieżką wzdłuż skał, minąłem potężny blok, na którym znajduje się Hvězda i wbiegłem, nie raczej szybko wszedłem na skalną drogę. Kaplica Matki Boskiej Śnieżnej, znowu wędrówka między skałami i znalazłem się na szczycie Gór Stołowych. Była pierwsza czterdzieści pięć. Musiałem chwilę odpocząć. Usiadłem pod świerkiem, spojrzałem na niebo. Nic, tylko chmury, żadnych gwiazdozbiorów. Nie zobaczyłem Kastora i Polluksa. No tak, na początku kwietnia, nawet przy czystym niebie, nie byliby zbyt widoczni, przecież powoli szykowali się do zejścia do królestwa Hadesa.

Zamknąłem powieki. Druga noc bez snu. Oszukiwanie śmierci. Sięgnąłem do plecaka po kanapkę, odsunąłem suwak i zamarłem. Przecież nie byłem głodny, jedynie chciało mi się spać. Cholernie chciało mi się spać. Ciężkie powieki, cisza, szum, ciemność, błogość… Nie, nie mogłem, nie teraz. Uszczypnąłem się w udo, po czym raptownie podniosłem. Siła woli. Walka. Przetrwanie. Zjadłem kanapkę i wypiłem wodę na stojąco.

 

***

 

Do Karłowa dotarłem nad ranem. Kupiłem w jedynym w wiosce sklepie spożywczym dwie butelki wody i pięć czekoladowych batonów z orzechami.

– Źle pan wygląda – powiedziała ekspedientka o zielonych oczach i kręconych, blond włosach, taka trochę podobna do mojej Ewy, głównie z twarzy, bo Ewka miała od sprzedawczyni dużo lepszą figurę.

Nic nie odpowiedziałem, spakowałem zakupy do plecaka i wyszedłem. Wiało, ale na szczęście w dobrym kierunku; biegłem poganiany niewidzialnym biczem wiatru z dwoma krótkimi postojami aż do Polanicy Zdrój. W Polanicy zrobiłem sobie trochę dłuższą przerwę, prawie piętnaście minut. Wpatrując się w masyw Piekielnej Góry, spałaszowałem podwójną porcję frytek i wypiłem czarną kawę, po czym ruszyłem do Bystrzycy Kłodzkiej.

Szlak głównie żółty i zielony, jedynie momentami czarny. Łomnicka Równina, Barć i ruiny Fortu Wilhelma. Do miasta dotarłem przed szesnastą. W Bystrzycy mieszkała moja stryjenka. Kiedy jeszcze byliśmy mali, ja i Paweł, zabrał nas do niej ojciec. Pokłócili się wtedy o coś z matką. Obydwaj z bratem nie chcieliśmy jechać, a gdy już znaleźliśmy się na miejscu – stryjenka wynajmowała lokum niedaleko Bramy Wodnej – popatrzyliśmy przez okno na drewnianą, zakończoną ostrzami kratę i zobaczyliśmy odgrodzoną od ojca i od nas matkę. To była nasza wspólna wizja. Widziałem to samo, co brat, a on to samo, co ja. Wzięliśmy się za ręce i bez słowa poszliśmy do ojca. Nie pamiętałem jak, ale zmusiliśmy go do powrotu do Sobótki jeszcze tego samego dnia.

Matka ciągle żyła, a ojciec zmarł prawie dokładnie dwa lata temu, czwartego kwietnia. Paweł, mimo próśb matki, nie przyleciał na pogrzeb.

 

***

 

Minąłem parę z dzieckiem w wózku, płakało, a potem grupę nastolatków, zbyt głośno się śmiali, krzyczeli. Za dużo bodźców. Pomyślałem o Ewce, coś długo nic nie pisała. Planowała zostać u teściów przez tydzień, ale mogłaby się czasem odezwać. Chłopak na rowerze, kobieta z laską, dziewczyna w pomiętej, brudnoróżowej sukience do połowy ud. Miała wyjątkowo ładne nogi, prawie tak ładne, jak matka. Ojciec nie pozwalał jej nosić miniówek. To pewnie po nim odziedziczyłem obsesyjną zazdrość.

Ludzie na trasie: realni i duchy w mojej głowie, kreacje umysłu. Brat, idący przede mną i za mną. On też tędy biegł. Między drzewami, wśród skał, po kamieniach, po piachu i po asfalcie. On tak jak ja nie spał. Opadałem z sił, ale Paweł jednocześnie ciągnął mnie za rękę i kopał w tyłek. Sam nie wiedziałem, co było silniejsze – pragnienie wygranej czy obawa przed porażką.

Ultramaraton to pojedynek ze słabościami, zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi, stawianie czoła własnym ograniczeniom. Biegnie się nie tylko nogami, ale tym, co siedzi we wnętrzu, dotyka myślami twardego podłoża strachu, walczy z demonami przeszłości, siłą woli taranuje niewidzialny mur leków. Przede mną ostatnia góra – Śnieżnik, trzecie „Ś”, ale potem jeszcze droga na Ślężę i zejście do Sobótki, wtedy dopiero zamknę sudecki trójkąt.

Zapadał zmrok, gdy dobiegałem do schroniska „Na Iglicznej”; niewielki, kamienny budynek wyglądał na tle złoto-grafitowego nieba i gór w kolorze marengo niczym ukradziony z pocztówki. Wyobraziłem sobie pokój, cały w drewnie i stojące pod ścianą łóżko. Nigdy tam nie nocowałem, ale na pewno było tam ciepło i przyjemnie, cicho i magicznie. Wślizgnąłbym się pod kołdrę i przytulił… do Ewki.

Chyba przywołałem ją myślami, bo minutę, może dwie po tym, gdy minąłem schronisko, do moich uszu dotarł sygnał nowej wiadomości. SMS od żony: „Jak się trzymasz? Wszystko dobrze? Uważaj na siebie”. Odpisałem: „Wszystko w porządku, skarbie. Miło, że pytasz”, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Miękka skóra, burza blond loków, perfumy o zapachu moreli.

 

***

 

Międzygórze. Było mi bardzo zimno. Truchtałem w kurtce. Piotr Kuryło powiedział kiedyś, że wzorem biegu jest dla niego wilk. Trudno się z nim nie zgodzić. Wilk to władca lasu między innymi dzięki nogom prawdziwego maratończyka. Potrafi biec w pogoni za ofiarą wiele godzin. Biegnie, bo chce jeść. Ja też chciałem zaspokoić głód. Głód chwały? Nie, raczej samorealizacji. Fantazjowałem, że jestem wilkiem. Goniłem jelenia o złotych rogach.

 

***

 

Jeszcze godzina, może półtorej i dotrę na trzeci szczyt, na Śnieżnik. Nie biegłem, lecz szedłem i to z każdym krokiem coraz wolniej. Czy to ciało potrzebuje snu, czy dusza? Ciało, dusza się boi zasypiać, wszak sen to brat śmierci.

Druga trzydzieści osiem. Wysłałem wiadomość do Ewki – „Co porabiasz?”. Przez chwilę maszerowałem z komórką w ręce, ale było mi niewygodnie. Schowałem telefon do plecaka, a kiedy ponownie go wyjąłem, dochodziła trzecia. Brak odpowiedzi. Może ona wcale nie jest u teściów, tylko… może się z kimś teraz pieprzy? Mimo wieku wciąż miała super ciało. Najbardziej lubiłem jej szczupłe uda i wcięcie w pasie niczym u osy.

Oświetlona czołówką ścieżka. Kolor szaroczarny przechodzący w czerwień. Kurwa. Zobaczyłem żonę liżącą się z Pawłem w naszej kuchni. Raptownie się zatrzymałem. Zakryłem dłońmi twarz.

– Uspokój się – powiedziałem sam do siebie.

Nie byłem w stanie dłużej biec, nie z tymi myślami. Musiałem chociaż trochę się przespać. Bolała mnie głowa. Spojrzałem w prawo, a potem w lewo. Pod drzewem, usiądę na plecaku. Tylko muszę ustawić alarm. Pół godziny.

Kiedy długo nie śpisz, to potem zasypiasz tak nerwowo, tak jakbyś nagle został wrzucony do innego świata. Przenikające się twarze, wirujące góry, buty i droga. Droga, droga, droga, ciągnąca się w nieskończoność, wijąca niczym wąż, nieregularna, sinobłękitna jak nabrzmiałe żyły na moich rękach. Do przodu, w czerń, w pustkę. Szum drzew, muzyka zapomnienia.

Zadzwonił alarm. Po omacku sięgnąłem po komórkę. Przeciągnąłem palcem po ekranie i ponownie zapadłem w sen. Biegłem do mety, do Ewki, która machała do mnie bukietem kwiatów.

– Kuba, wygrałeś! Wygrałeś! Wygrałeś!

– Teraz możesz odpocząć. Masz, napij się wody, usiądź. Już dobrze… już dobrze. Śpij. – Głos Marka, kolegi z siłowni. On też czasem brał udział w maratonach, ale nie ultra; bał się długo nie spać.

Las, tylko nie zielony, lecz żółty i ta czerwona ścieżka. Czemu wciąż nią biegłem? Przecież…

– Kuba!

Kto to? Odwróciłem się i zobaczyłem Pawła.

– Kuba, obudź się!

Był ubrany w swój strój ultramaratończyka, ten sprzed pięciu lat.

– Kuba, wstawaj, natychmiast!

Wyciągnął do mnie dłoń. Podniosłem się i… zobaczyłem drogę, ale nie czerwoną, lecz szarą. Prószył śnieg.

 

***

 

Znowu biegłem, a brat tym razem ani mnie nie wyprzedzał, ani nie poganiał, truchtał tuż obok. Nie widziałem go, ale słyszałem miarowy oddech mojego niestrudzonego towarzysza. Około pierwszej w nocy dotarliśmy na Śnieżnik.

Schronisko, ruiny wieży widokowej, punkt triangulacyjny – wszystko zasypane śniegiem. Biały puch lśnił w świetle księżyca. Bezchmurne niebo zapowiadało ładną pogodę. Przyspieszyłem, zostawiając Pawła w tyle. I… powinienem pobiec w kierunku Lądku Zdroju, ale…

Ale nagle uświadomiłem sobie, że biegnąc tą trasą mógłbym natknąć się na uczestników biorących udział w klasycznym Krecie. A ja przecież zdecydowanie nie miałem ochoty ich spotkać. Zaraz zaczęłyby się niewygodne pytania. Biegłem na własną rękę i na własną rękę chciałem dotrzeć na metę. Nikt nie będzie na mnie czekał, nie będzie fanfar, ani straży pożarnej, ani kwiatów, ani uścisków, ani dyplomu, ani statuetki… Tak czy inaczej, to nieważne, nie biegłem dla nich, tylko dla siebie. Tylko ja i góry. Skręciłem nie na żółty, lecz na czerwony szlak prowadzący do czeskiego Jesenika, planowałem dotrzeć do Brusinek, a potem do Rudawca, Kobylej Kopy i wrócić na trasę.

Śląskie Mount Everest nie zawodziło, środek kwietnia i tyle śniegu. „Ś” jak śnieg. Moje trailowe buty… Było mi zimno. Ciekawe, jakby poradziła sobie tu teraz Marianna Orańska? No tak, ją by tu wnieśli na lektyce. Znowu pomyślałem o Ewce. Jak ona mogła? Czy ona tak jak niderlandzka królewna pragnęła skandalu? Ja jej nie wystarczałem, potrzebowała lektyki i mojej lepszej kopii, boskiego Pawła.

– Szybciej! – krzyknąłem.

Zabić prędkością myśli. Ugnieść stopami śnieg. I do przodu. Nie złamie mnie noc ani zimno, ani wewnętrzne robale. Wygram! Miałem to samo ciało, te same mięśnie i te same kości, co Paweł. On dał radę i ja też dam! Tylko… Ewa, Paweł, ja nie mogłem. Totalny brak energii, mroczki przed oczami, nogi, które już nie wytrzymywały. I ta droga, ta niekończąca się droga…

Ukląkłem na śniegu. Przecież ja zapominałem o jedzeniu. Drżącą dłonią sięgnąłem do plecaka, wyjąłem batona. Może jednak powinienem jeść żele? Wbiłem zęby w czekoladowo-orzechową masę. Cukier, energia, siła, by się podnieść i znowu walczyć.

 

***

 

Szlak zamknięty. Szlak zamknięty. Dla kogo? Wybuchnąłem histerycznym śmiechem. Było wyjątkowo słonecznie, mocno wiało, ale w plecy, bardzo dobrze mi się biegło. Spokojnie, bez demonów w głowie, z tęsknotą za Ewą i za bratem; po tym maratonie się do niego odezwę, przeproszę. Tylko muszę zdobyć Sudecki Święty Graal. Wtedy wszystko będzie dobrze.

 

***

 

Zabrakło mi pokory wobec gór. Nawet nie wiedziałem, gdzie jestem; to chyba ciągle Czechy, powinienem cały czas iść szlakiem zielonym, wylądowałem na czerwonym. Nieważne. Coś ciągnęło mnie ku śmierci. Może jedynie synowie bogów dokonują rzeczy niemożliwych? Kastorowi zrodzonemu przez ziemską matkę i ziemskiego ojca było dane umrzeć w ziemi. To Polluks rządził niebem. Lawina. Masy śniegu zaczęły pędzić zboczem.

Nastała ciemność. Odnosiłem wrażenie, że spadam. W dół, w czerń, w ciszę. Czułem strach. Wszechogarniający, paraliżujący strach. A potem przyszła nicość. Znalazłem się w podziemnym królestwie Hadesa, dziękując Bogu, że nie mam dzieci. Ewka trochę popłacze i pozbiera się do kupy. Zawsze była silna. Między innymi za to ją kochałem. Koniec, przynajmniej umierałem w górach.

 

***

 

– Kuuubaa… Kuuubaaa…

Czyj to głos? I skąd dobiega? Z trudem uchyliłem powieki, odgarnąłem śnieg z twarzy, ale nic nie zobaczyłem. Tylko czerń.

– Kuubaa…

Zacząłem mrugać. Z każdym mrugnięciem powoli wracał mi wzrok. Znajdowałem się w czymś w rodzaju lodowej jaskini. Śnieżne kolumny, błyszczące w fioletowej poświacie ściany i mój brat; kręcił się wokół własnej osi, machał rękoma, pewnie nic nie widział.

– Paweł! – wrzasnąłem.

Znalazłem się we śnie mojego brata? Czy to raczej on w moim? Na pewno on w moim. Przecież nie biegał teraz w Stanach po górach, chociaż cholera go wie – kiedy jeszcze był w Polsce, zdarzało mu się marzyć o amerykańskim BadWater.

– Paweł! – krzyknąłem po raz drugi.

Obrócił się w moją stronę, ale chyba nadal mnie nie widział.

– Paweł! Tutaj! – wydzierałem się, ostrożnie idąc w kierunku brata.

Za wszelką cenę próbowałem zatrzymać go w moim śnie, czy raczej… w mojej agonii? Nieważne, musiał tu ze mną zostać, chociaż przez chwilę; za wszelką cenę. Dobrze pamiętałem, że kiedy byliśmy dziećmi, zdarzało się nam podczas „wizji” tracić kontakt. Wtedy gdy się za bardzo od siebie oddalaliśmy albo gdy przestawaliśmy się koncentrować na „tu” i „teraz”. Tym razem nie mogłem na to pozwolić.

– Paaaaaaaaaaaaaweeeeeeeeeeł!!!

Odpowiedziało mi echo, ale po chwili zobaczyłem, że brat zaczął się niepewnie rozglądać wokół siebie, jakby czegoś albo kogoś szukał.

– Paaaweeł! Tutaj! Tutaj!

Krzyczałem, biegłem i machałem, aż wreszcie – ciągle brakowało mi do niego jakichś dwustu, trzystu metrów – uff, Paweł znieruchomiał, a potem to on wrzasnął:

– Kuuuuuubaaaa!

Padliśmy sobie w ramiona. Jak dobrze znowu było go mieć blisko siebie. Nieważne, czy w świecie żywych, czy umarłych.

– Kuba, Kuba! Przestań spadać! Natychmiast!

Brat uderzył mnie w policzek, pociągnął za rękę.

– Słyszysz?! Musisz jak najszybciej się stąd wydostać. Oddychaj. Wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą.

Biały puch niczym ciepła pierzyna otulał moje ciało. Zamknąłem powieki.

– Nie! Nie śpij!

Paweł potrząsnął mną mocno. Znowu uderzył w policzek.

– Wytrzymaj. Proszę.

Jego sylwetka falowała na tle lodowych sopli, jego twarz była ze śniegu. Zresztą podobnie jak moja – dotknąłem dłonią czoła, nosa, brody. Zamieniliśmy się w bałwany, podobne do tych, które lepiliśmy, będąc dziećmi na Łące Sulistrowickiej. Bałwan Pawła był zawsze większy, ale mój miał ładniejszy uśmiech. Matka nigdy nie chciała powiedzieć, który bardziej się jej podoba.

– Paweł… – wyszeptałem.

– Nic nie mów, tylko oddychaj. Chodź, tam jest więcej tlenu – wskazał ręką migoczące w oddali światło.

– Paweł, czy ty…

Zacząłem kaszleć. Brat objął mnie ramieniem i powiedział:

– Nie. Nie spaliśmy ze sobą. Przyrzekam. Kuba, spróbuj się uspokoić i po prostu oddychaj.

 

***

 

Zimno, ciepło. Widziałem jedynie przenikające się kolorowe plamy. Czerń, granat, seledyn, czerwień, żółć.

– Tutaj! Chodźcie!

Czyj to głos? To nie Paweł. Głos zza białej ściany. Chciałem krzyknąć: „Paweł, gdzie jesteś?”, ale nie miałem sił, wydałem z siebie przeciągły pisk.

– Ostrożnie… powoli… Teraz. Mamy go.

Nastała cisza, a potem ciemność.

 

***

 

Ocknąłem się w szpitalu. Przy łóżku siedziała Ewa. Trzymała mnie za rękę. Przez chwilę bez słowa patrzyliśmy na siebie, po czym żona zmarszczyła czoło i wyszeptała:

– To był cud.

Spojrzałem na nią pytająco.

– To był cud. Twój brat zadzwonił i powiedział, gdzie cię szukać… – Ewa na moment zamilkła; w jej oczach zabłysły łzy. – On… on podał dokładne namiary… Ja wciąż nie rozumiem…

– On… – nie dokończyłem.

Paweł wiedział, bo przecież był ze mną w lodowej jaskini, ale… Zacisnąłem palce na dłoni żony, westchnąłem i potwierdziłem:

– Tak, to cud.

Cud braterskiej miłości. Paweł zadzwonił do Ewy prawdopodobnie od razu po tym, kiedy przykryła mnie lawina. Ewa uznała, że bredzi, że się upił albo wziął jakieś narkotyki. Tak czy inaczej, gdy nie odbierałem, spanikowała i zadzwoniła do GOPR–u. Ratownicy dotarli na miejsce po zaledwie trzech godzinach. Hipotermia, złamana ręka, ale przeżyłem. Przejechałem opuszką palca wskazującego po gipsie i powiedziałem:

– Znowu nie dałem rady.

Ewa delikatnie pocałowała mnie w czoło, a ja zamknąłem powieki i ujrzałem czarne niebo i rozświetlające je dwie najjaśniejsze gwiazdy – Kastora i Polluksa.

– W przyszłym roku pobiegniemy razem. – Usłyszałem głos Pawła.

W pierwszej chwili pomyślałem, że to jedynie głos w mojej głowie, ale gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem brata stojącego w progu szpitalnej sali.

 

 

Koniec

Komentarze

No, to mamy podiumowicza:). Bardzo dobre opowiadanie! Czyta się szybko, ma wszystko co trzeba. I widać, że autor zna góry o których pisze. Kilka literówek, drobnych. Zabrało mi pokory– zamiast zabrakło. Poza tym nie mam uwag i gratuluję. Jedno pytanie: małżeństwo odnawiało się kiedyś po 50 latach. A teściowie mają gody rubinowe. Czegoś nie zrozumiałem? Pozdr.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Rrybak – anonim bardzo dziękuje za tak szybką lekturę i bibliotecznego kliczka i oczywiście bardzo się cieszy, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Odnośnie przysięgi małżeńskiej anonim znalazł informacje w Internecie, że można ją odnawiać już po kilkunastu latach, chociaż anonim przyznaje, że nie jest w tej sprawie specjalistą i jeszcze na ten temat poczyta. Anonim pozdrawia serdecznie.

 

Przeczytane :) Niechaj Bliźnięta świecą na niebie jeszcze jaśniej. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Anonim dziękuje za przeczytanie i piękny widoczek :)

To, czemu nie jesteś na siłowni?

zbędny przecinek

Winnicy Celtici

Celtiki

Najpierw kocie łby, potem asfalt, ale po chwili już leśny dukt, wiadomo przyjemniej biegać po ziemi, bliżej natury.

przecinek/średnik/myślnik po wiadomo

Paweł mimo próśb matki nie przyleciał na pogrzeb.

“mimo próśb matki” to wtrącenie

czekoladowo–orzechową

czekoladowo-orzechową (podobny błąd pojawia się jeszcze dwa razy)

 

Przeczytałam.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam-mod – anonim bardzo dziękuje za przeczytanie, kliczka i za wyłapanie błędów – wszystkie zostały poprawione :) Anonim życzy miłego dnia.

Tematycznie idealnie i cóż, nie moja bajka fabularnie, ale nie mój konkurs, więc to mało istotne ;) Ale przeczytałam od początku do końca, bo byłam kontent tempem prowadzenia historii. Dało się czuć bieg głównego bohatera, pauzy w odpowiednich momentach. Naprawdę jestem pod wrażeniem. 

Deirdriu – anonim dziękuje za przeczytanie i komentarz i cóż, anonim zwykle pisze trochę inne historie, a tym razem próbował wpasować się w konkurs i może próbował za bardzo :(

Dobra, wypadałoby w końcu coś skomentować, zamiast tylko podśmiewać się z Tarniny. :)

studencki trójkąt

Klątwa Sonaty. XD

Przecież nie byłem głody

Literówka. :)

 

Dziwnie pisze się komentarz pod opowiadaniem, kiedy na dziewięćdziesiąt procent wiesz, kim jest tajemniczy Anonim. Z jednej strony korci, żeby pisać indywidualnie, w odniesieniu do tej konkretnej osoby (bo w ten sposób opinia może być nieco szersza, to znaczy: nawiązywać do poprzednich tekstów, charakterystyki warsztatu Autora, itp.). Z drugiej strony, jeśli przestrzelisz w przewidywaniach, cały komentarz traci sens.

No nic. Postaram się jakoś balansować. 

Ogromną zaletą opowiadania jest koncepcja, oparta na takiej szalenie prawdziwej zasadzie: ciało nie działa bez wolnej głowy. Piszę w dużym uproszczeniu, tym nie mniej jest to zasada powszechna, a zarazem autentyczna w swej uciążliwości. Szalenie zatem pasuje do tematu konkursu a i jest, jak sądzę, wartościowa literacko. 

Decydujesz się w swoim opowiadaniu na zderzenie psychiki z wysiłkiem fizycznych. Połączenie znane, może wręcz podręcznikowe, bo jak pisałem, mimo pozornej niezależności jedno stale przenika się z drugim. Nieraz jednak powtarzam, że nawet takie podstawowe, przewidywalne połączenia mogą działać dobrze, byle mieć tylko odpowiedni pomysł, jak je wykorzystać.

Ty Anonimie taki pomysł masz. Nie ograniczasz się do samego nakreślenia chęci walki z własnymi słabościami, przesadnej potrzeby mierzenia się z danym wyzwaniem. Oparcie motywacji bohatera wyłącznie na tych elementach trąciłoby sztampą. Dlatego dobrze, że podstawą tej przesadnej potrzeby wykazania się, poza ambicjami, urażoną dumą, są także określone problemy. Dzięki temu dostajemy już obraz konkretnego bohatera, o bardzo jasno określonej motywacji. Opartej nie na jednym wyświechtanym elemencie, ale kilku, od wspomnianej przesadnej ambicji, przez urażoną dumę i poczucie gorszości (słownik podpowiada, że jest takie słowo:)), aż po pewne, trącące może nawet lekką paranoją podejrzenia i domysły blokujące głowę. 

Pomysł więc dobry. Co prawda, miałem pewne wątpliwości, czy na pewnym poziomie zmęczenia da się dalej o tych problemach rozmyślać tak, jak robi to Twój bohater. Nie jest to jednak wątpliwość, która jakoś mocniej wpływa na odbiór opowiadania. Zresztą, może nawet nie jest to wątpliwość uzasadniona. Nie wiem.

W każdym razie stawiasz na sprawdzoną koncepcję, taką, w której na dodatek ewidentnie dobrze się czujesz (jeśli prawidłowo przewiduję tożsamość Anonima, to nawet bardzo dobrze) i ta koncepcja, w oparciu o porządne wykonanie broni Ci całego opowiadania.

Warto też jednak wspomnieć, że broni, bo nieszczególnie ma jakiś wybór. Ten jeden koncept stanowi oś całego opowiadania i nie bardzo otrzymuje jakiekolwiek wsparcie. Widzę tutaj chęć naprawdę mocnego wpasowania się w temat konkursu (co zresztą podkreślasz we wcześniejszym komentarzu), która to chęć niejako wymusza na Tobie “trzymanie wyobraźni pod kontrolą”. Z jednej strony idealnie wpisujesz się w ten sposób w temat konkursu, z drugiej, brakuje tych dodatkowych elementów, które wzięłyby na siebie choć część odpowiedzialności za “sprzedanie” opowiadania czytelnikowi.

Fantastyka nie stanowi wartości dodanej tekstu, bo nie dostaje takiej okazji. Nie ma tu wielkiej kreatywności, motywów poznawczych, prób zaciekawienia czytelnika elementami stricte fantastycznymi. Czy one muszą być aż tak widoczne? Nie. Oczywiście, że nie. Opowiadanie broni się i bez tego, natomiast… właśnie tylko się broni. Gdyby chciało zaatakować (czytaj, zawalczyć o pamięć czytelnika), nie bardzo ma czym.

Oparcie opowiadania na jednym motywie: ciało, a głowa wiąże się z pewnym ryzykiem. Mianowicie, ogranicza Ci trochę grupę docelową czytelników. Oczywiście, znów to podkreślę, opinia, że tekst jest oparty wyłącznie na tym jednym motywie to bardzo duże uproszczenie. Może nawet zbyt duże. Tym nie mniej, nie bardzo mając czas i możliwość by rozkładać opowiadanie na czynniki pierwsze, pozwalam sobie na takie określenie, bo ono najlepiej obrazuje to, co chcę przekazać. Słaba widoczność fantastyki sprawia, że opowiadanie walczy o czytelnika głównie motywami emocjonalnymi. Dla jednych to wystarczy, dla pozostałych, celujących w inne elementy, może to być zbyt mało. Dlatego pisałem, że fantastyka nie stanowi tu wartości dodanej. Bo ona, przy takim koncepcie opowiadania, pozwala zawalczyć o dodatkową grupę czytelników. Tych, którzy nie przeczytają tekstu dla samej wartości emocjonalnej, ale skuszą się na motyw fantastyczny. Tak trochę w myśl zasady: nie kijem go, to pałką. :)

Twoje opowiadanie ma solidny kij, ale pałka została w szafie, bo nie bardzo pasowała do konkursu. :-)

Słowem, dobre opowiadanie, zbudowane na solidnym warsztacie i określonych emocjach (pisałem raz czy drugi o pewnym fundamencie, który z automatu będzie bronił do pewnego stopnia opowiadań i jeśli dobrze zgaduję tożsamość Anonima, to Anonim bardzo umiejętnie z tego korzysta), tym nie mniej czuć taką chęć trzymania się założeń, bardzo mocnego wpisania w tematykę konkursu, co odbywa się kosztem trzymania wyobraźni i kreatywności na smyczy.

Mnie czytało się dobrze. Czasu ostatnio mam niezbyt wiele. Z tego też powodu dosyć starannie “selekcjonuję” opowiadania. Jeśli więc wpadam z dłuższym komentarzem jest to chyba najlepsze potwierdzenie pozytywnych wrażeń. Sądzę jednak, że w przypadku części czytelników opowiadanie może mieć trochę mniej argumentów niż potrzebuje, by zawalczyć o pełną satysfakcję z lektury. Tekst na tym poziomie musi się liczyć w konkursie, ale chęć mocnego wpisania się w jego założenia może jednak mieć swoją cenę. :)

Tyle ode mnie.

Pozdrawiam.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

CM – anonim bardzo dziękuję za przeczytanie, wnikliwy komentarz i bibliotecznego kliczka :) Rozumie też postawione opowiadaniu zarzuty. W odczuciu anonima, tematyka konkursu była dla niego dosyć trudna, tak czy inaczej, czerpał sporo przyjemności w samym procesie tworzenia. Chyba właśnie przez to, że w pewien sposób anonim musiał pisać inaczej niż zwykle i uciekać od stosowanych w innych opowiadaniach chwytów.

Jeśli chodzi o fantastykę, rzeczywiście nie jest jej dużo i raczej stanowi element uzupełniający, ale też tak właśnie założyłam, żeby było. Bardziej zależało mi realnym przedstawianiu zmagania z górami niż na fantastyce, co oczywiście szczególnie na portalu fantastycznym też może uchodzić za wadę.

 

Tarnina – anonim dziękuję za przeczytanie i dzielnego wspinacza :)

Prawdziwie, realistycznie opisane dwa przeplatające się zjawiska: zmaganie z górami i własną słabością oraz psychologiczna analiza bohatera, który w sumie nie zrobił aż tak wiele złego swoim postępowaniem, ale dostatecznie, żeby go to gryzło i żeby ekstremalny wysiłek zdołał to z niego wyciągnąć. Inteligentnie i pomysłowo zbudowane mitologiczne nawiązania, bardzo doceniam – Anonim bardzo fajnie ogrywa tu boskość-ludzkość Dioskurów i przenosi ją na kwestie psychologiczne (kompleksy i rywalizacja Kuby z bratem). Bardzo też podoba mi się sposób, w jaki tekst realizuje temat tego konkretnego konkursu. Natomiast uważam, że fantastyka jest tu, w zasadzie, mało potrzebna – no i też mało obecna. Nie przeszkadza mi to kliknąć do biblioteki.

ninedin.home.blog

Ninedin – anonim dziękuje bardzo za przeczytane, za komentarz i za kliczka. I przede wszystkim cieszy się z tego, że udało mu się Twoim zdaniem umiejętnie wpleść do tekstu mitologiczne nawiązania :)

Jeśli chodzi o fantastykę, rzeczywiście mogłoby się obejść i bez niej…

Anonim pozdrawia serdecznie.

Klasyczne opowiadanie, poprowadzone nienagannie od początku do końca. Zawiera to, co powinno we właściwych miejscach, rzetelnie umotywowane psychologicznie i na tyle, na ile potrafię to ocenić – realistyczne (góry 3Ś, ultramaraton, odżywianie). Gdyby, na upartego, chcieć się tu przyczepiać to, może zbyt łatwo i szybko szła ta wędrówka, czyli za mało mordercza, ale to w zasadzie drobiazg, w gruncie rzeczy, niewart przywołania. Inna rzecz bardziej mnie trapi

A mianowicie, jeśli jest tak dobrze, bo i czytało mi się również lekko, bez zatrzymań, dlaczego nie rzuciło na kolana. Czemu nie kibicowałam bohaterowi, choć powinnam, czemu nie zaangażowałam się mocniej?

Poszukałam momentów, ktore mnie silnie ożywiały w trakcie czytania. Były to gwiazdy, ów Kastor i Polluks, wspomnienie tego, że mieli innych ojców, była również starowinka i pytanie – po co to robi oraz sny już pod koniec opowiadania. W tym momencie Kuba stawał mi się bliższy, a tekst bardziej literacki. Może chodzi o to, że w większym stopniu stawał się wtedy dla mnie, człowiekiem ogarniętym „obsesją” udowodnienia czegoś sobie, bratu, Ewce… tracił niejako swoją poprawność i rozwagę. Może chodzi o to, że kontrast pomiędzy na chłodno prowadzoną, stosunkowo zdystansowaną, wyjaśnianą narracją, a determinacją i pełną gorących myśli głową Kuby był dla mnie zbyt duży.

 

Opowiadanie bardzo dobre, konieczna biblioteka! idę naskarżyć :) zgłaszam również do piórka za nienaganne poprowadzenie:) i…

pzd srd

a

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum – anonim bardzo dziękuje za przeczytanie, komentarz i bibliotecznego kliczka i jednocześnie przyznaje Ci rację, że w tekście brakuje, hm, chyba jakiejś takiej magii… więc, co do piórka, oczywiście anonim jest wdzięczny za zgłoszenie, ale też doskonale zdaje sobie sprawę z mankamentów tekstu…

Nic to, anonim się cieszy, że udało mu się ten tekst napisać :) Anonim pozdrawia serdecznie i życzy miłej nocy :)

Opko z gatunku tych, które same się czytają, przeleciałam płynnie i nigdzie się nie potknęła. Bohater jest realistyczny, jego relacje z bratem dobrze opowiedziane. Ładnie tę narrację poprowadziłeś, Anonimie, najpierw postawiłeś bardziej na zmagania z własnym ciałem, a w miarę jak zmęczenie zaczęło brać górę, ważniejsze okazały się zmagania z własną psychiką. Podobało mi się nawiązanie do mitycznych bliźniaków – boski Paweł, któremu się udało i ziemski, śmiertelny Kuba, który poległ. 

Jeszcze jedno przyszło mi do głowy podczas lektury, choć nie jestem pewna, czy to też było Twoim zamiarem. Otóż ta historia pokazuje jak blisko jest od heroizmu do – niech mi organizatorzy konkursu wybaczą – głupoty.

Kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka – anonim bardzo się cieszy się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu :) i oczywiście dziękuje za przeczytanie i kliczka :) Odnośnie heroizmu… zdaniem anonima, szczególnie jeśli chodzi o góry, nie, chyba w ogóle w życiu, warto kierować się zdrowym rozsądkiem i jeśli chce się być heroicznym, to po pierwsze zadbać o bezpieczeństwo.

Anonim pozdrawia serdecznie i życzy dobrej nocy :)

Anonimie, zobaczymy odnośnie piórka:) Sama jestem ciekawa opinii. Jednak za mistrzowskie poprowadzenie i sprawność moim zdaniem się należy.  Zastanawiałam się nad tym dzisiaj i chyba różnię się od Cobolda, który kiedyś napisał, że „musi zazdrościć” danego opka i wtedy w pełni jest przekonany do TAK. Ze mną jest inaczej, choć dopiero to rozpoznaję. To bardzo dobre, konkursowe opowiadanie i trochę jak wzorzec z Sévres w sensie zapisania.

Być może trzeba byłoby trochę inaczej rozłożyć akcenty i wprowadzić rodzaj męskiego – w tym przypadku – szaleństwa.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum – anonim bardzo cieszy, że udało mu się napisać solidne pod względem narracji opowiadanie :) I jeszcze raz za wszystko dziękuje :)

Wziąłeś, Anonimie, pod lupę temat braterskiej zazdrości, który – jakby nie patrzyć – jest już motywem dość oklepanym w literaturze. Umieściłeś go jednak w zupełnie nowym otoczeniu. Stworzyłeś stały klimat niepewności, magię (czy zwą to jak zwą) wprowadziłeś subtelnie i bardzo naturalnie. Zgadzam się z przedmówcami – narracyjnie tekst jest bardzo dobry. I podobał mi się, chociaż momentami wydawał się zbyt rozwleczony. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Versus – anonim dziękuje za przeczytanie i komentarz i cieszy się, iż mimo że tekst mógłby być bardziej dynamiczny, w miarę się podobał :)

Podchodziłam do tego opowiadania kilka razy i w końcu przeczytałam do końca. Jedno z długiej z serii “facet+góry”, ale to mnie ujęło jednym zabiegiem: tym, że ten wysiłek jest tu podszyty brawurą i de facto głupotą. I jakkolwiek kilka innych uważam za lepiej napisane, skonstruowane fabularnie itd., to pod względem treści jest u mnie wysoko. Owszem, temat braci (splątanie miłości i konfliktu; btw gdzieś mi umknęło, czy Kuba i Paweł są bliźniakami? wydawało mi się, że tak, a potem nie mogłam znaleźć) wyeksploatowany, owszem, jest sporo stereotypowych elementów, owszem (rrybak zaraz na mnie nawrzeszczy) wolałabym na (konkursową) odmianę tekst o kobiecie, która mierzy się z takimi problemami, ale jest tu jakiś podmuch świeżości w ujęciu problemów. Zwłaszcza że obaj bracia coś tam za uszami mają. Zakończenie może troszkę naiwne, ale skoro w regulaminie jest mowa o motywacyjności i wzruszeniu, to trudno się dziwić. Mam wrażenie, że Kuba powinien troszeczkę za tę swoją głupotę zapłacić, ale niech będzie, przestaję marudzić ;)

No i całkiem ładnie wykorzystany motyw Kastora i Polluksa, różnic między nimi, za to też duży plus.

Literacko jest bez fajerwerków, ale więcej niż przyzwoicie, czyta się gładko i bez potknięć :)

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina – anonim dziękuję za przeczytanie i opinię i cieszy się, że opowiadanie w miarę spodobało się, jeśli chodzi o treść. Tak, Kuba i Paweł to bliźniacy – informacja o tym pojawia się w trzecim akapicie. Anonim jeszcze raz dziękuje i życzy miłego wieczoru :)

Coś w tym jest, co pisze Drakaina. Przeczytałem cztery, czy pięć konkursowych tekstów i chyba we wszystkich chodzą po górach faceci z problemami.

Ten przeczytałem jako kolejny, więc nie ma już takiego wydźwięku, ale tekst sprawnie napisany, to trzeba przyznać. Ma swój klimat ta braterska rywalizacja, w sumie chyba tylko po jednej stronie. Te poczucie bycia słabszym, czy też gorszym, oddane bardzo dobrze, strona obyczajowa też jest mocna. Mniej jest fantastyki, ale mnie to nie przeszkadza.

Dobre opowiadanie drogi, i dobrze wpisuje się w ramy konkursu, nawet bez pazurków. ;)

Pozdrawiam.

Darconie, na moje oko w tej chwili dokładnie w połowie, bo z 13 tekstów 6,5 jest właśnie takie. Pół – ponieważ jeden nie do końca, ma bardziej questowo-erpegowy charakter, ale zasadniczo facet w nim też ma kłopoty, które chce za pomocą gór rozwiązać :D

http://altronapoleone.home.blog

Darcon – anonim cieszy się, że mimo braku pazurków tekst pasuje do konkursu, a odnośnie tych facetów i gór… Cóż, anonim uległ stereotypom, poczytał o Biegu Kreta Hardcore, dowiedział się, że do tej pory pokonali go jedynie mężczyźni i …. tak to wyszło. Tak czy inaczej, oczywiście anonim przyznaje rację Drakainie, że na tle wszystkich konkursowych tekstów, taki o walczącej z górami kobiecie wypadłby co najmniej ciekawie… Anonim pozdrawia serdecznie :)

Opko Anonima jest wyborne na konkurs, bo niestety, ten pomyślany został na męsko;)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki Asylum :)

poczytał o Biegu Kreta Hardcore, dowiedział się, że do tej pory pokonali go jedynie mężczyźni

Nie wiedziałem o tym, ale to znaczy, że gdyby w opowiadaniu wygrała kobieta, to byłaby to fantastyka? :)

Anonim też sobie o tym pomyślał, ale… hm, taka fantastyka, nie fantastyka, bo na przykład Polka w ubiegłym roku zwyciężyła ultramaraton desert po pustyni Namib… :), to pewnie w Krecie Hardcore też dałaby sobie radę :)

Opowiadanie przeczytałam już wcześniej, teraz wracam z komentarzem.

Tekst czyta się dobrze, szybko, widać dobry warsztat i sprawne wykonanie. Gdyby emocje dało się zważyć, mogłabym powiedzieć, że znalazłam ich w tekście dokładnie tyle, ile moim zdaniem powinno być, co do grama. Ujął mnie też klimat i wiarygodny opis zmagania człowieka z własnymi słabościami. Jednak najbardziej podobał mi się motyw rywalizacji dwóch braci i połączenie tej sytuacji z symbolem Kastora i Polluksa.

Ando – anonim bardzo dziękuję za miły komentarz i cieszy się, że spodobało Ci się wykorzystanie w opowiadaniu symboliki Kastora i Polluksa :) Anonim pozdrawia serdecznie i życzy miłego dnia :)

Nie wiedziałem o tym, ale to znaczy, że gdyby w opowiadaniu wygrała kobieta, to byłaby to fantastyka? :)

Ja tylko dodam, że w tym roku chęć startu w biegu wyraziło już pięć pań. Co więcej, im warunki są bardziej ekstremalne, tym przewaga panów z racji fizjologii mniej istotna. Patrz → Patrycja Bereznowska w ubiegłorocznym ultramartonie w Dolinie Śmierci.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

:)

 

Anonim tyle się naczytał o ultramaratonach, że sam nabrał ochoty na biegi ;)

Prawdopodobnie stoimy na dwóch różnych biegunach, jeśli chodzi zdanie na temat ultramaratonów, i innych ultra, dlatego dopinguję Anonima… do dalszego pisania. ;)

 

Cóż, anonim zapewne jest zdecydowanie lepszy w pisaniu niż w ultramartonach ;)

Zakładka – zwycięscy biegów.

Ups.

Siedemnastego kwietnia obudziłem się w doskonałym humorze, rześki i pełen energii.

Super, tylko czemu on jeszcze jest w domu, skoro maraton odbywa się od piętnastego?

Ładne.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Anet, zakladkę się dorobi. ;) Przecież to przyszlość.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Anet – anonim wiedział, że nie ma zakładki “Zwycięscy Biegów”, ale założył, jak stwierdził Chrościsko, że to przyszłość, więc strona pewnie się trochę zmieni… Podobnie, jak odrobinę może zmienić się trasa… Fajnie, że fajne, a daty już poprawiam :) Dzięki :)

Przyszłość przyszłością a błąd błędem jest i smutno mi :(

Przynoszę radość :)

Anet – Ooo, anonim bardzo przeprasza za paskudny błąd i już poprawia… też mu smutno, że jest ślepy :( 

To teraz Anonimowi może być wesoło, że mu się wzrok tak błyskawicznie poprawił :)

Przynoszę radość :)

smileyheart

kiss

Przynoszę radość :)

Staruch tu był!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu – anonim bardzo dziękuje za wizytę :)

Nieźle wypadło wykorzystanie biegu do rozliczenia się z przeszłością i porządkowania spraw osobistych. Mogę zrozumieć, że bohater ponad wszystko pragnął wziąć udział w tym szczególnym biegu, ale nie pojmuję, dlaczego zdecydował się biec samotnie, nie zważając na niesprzyjające warunki i zagrożenie lawinowe.

Nieźle wypadło przedstawienie wątku z przeszłości, dzięki czemu bliżej poznałam obu braci, a także wydarzeń późniejszych, które doprowadziły do wyjazdu Pawła. Opowiadaniu dobrze przysłużyło się też nawiązanie do mitologicznych bliźniaków.

Choć w opowiadaniu trafiło się kilka usterek, przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością. ;)

 

Wy­pi­łem po­rząd­ny łyk Schöpsa… –> Wy­pi­łem po­rząd­ny łyk schöpsa

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Brą­zo­wo–żółta fotka… ―> Brą­zo­wo-żółta fotka

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

To wszyt­ko moja wina. ―> Literówka.

 

Trzy razy „Ś” ! ―> Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

ru­szam pod­bi­jać su­denc­ki trój­kąt na wła­sną rękę… ―> Literówka.

 

do Ko­ścio­ła Naj­święt­szej Marii Panny. ―> …do ko­ścio­ła Naj­święt­szej Marii Panny.

 

dwie bu­tel­ki wody i i pięć… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

wy­glą­dał na tle złoto–gra­fi­to­we­go nieba… ―> …wy­glą­dał na tle złoto-gra­fi­to­we­go nieba

 

Głos Marka, ko­le­gi z si­łow­ni. One też cza­sem brał udział w ma­ra­to­nach… ―> Literówka.

 

Wbi­łem zęby w cze­ko­la­do­wo­orze­cho­wą masę. ―> Wbi­łem zęby w cze­ko­la­do­wo­-orze­cho­wą masę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg – anonim bardzo dziękuje za przeczytanie i łapankę. Wszystkie błędy poprawi, ale już po ogłoszeniu wyniku , bo nie jest pewien, czy teraz można cokolwiek zmieniać.

Bohater wolał wyruszyć w góry niż jechać na spotkanie rodzinne… a potem już trochę przez brak snu stracił kontakt z rzeczywistością.

Tak czy inaczej, anonim się cieszy, że mimo niejasności podejmowanych przez bohatera działań, lektura opowiadania okazała się przyjemna ;)

Anonim pozdrawia serdecznie.

Słusznie czynisz, Anonimie, odkładając poprawianie usterek na czas po ogłoszeniu wyników, bo teraz to nie uchodzi. ;)

Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że też wolałabym udać się dokądkolwiek, zamiast uczestniczyć w uroczystości rodzinnej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:):):)

Ładny tekst. Czyta się go dobrze, bohater-narrator wychodzi wyraziście i realnie. Fantastyka siedzi na tylnym siedzeniu, ale nie przeszkadzało mi to. Choć przez to zakończenie może za łatwe – ot, połączenie przez więź i telefon brata do kogo trzeba.

Ładunek emocjonalny w tekście jest, choć niestety dzisiaj sobie urządziłem maraton po tekstach z nominacjami z konkursu. A tam tematyka podobna, co mocno stępiło odbiór, jak czuję. Mimo to dajesz w tekście trochę wytchnienia od emocji, równo rozkładasz tempo.

Tak więc to dobry koncert fajerwerków, nieźle zaprojektowany i napisany.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan – anonim bardzo dziękuje za wizytę i cieszy się że tekst wyszedł ładny, a jednocześnie zgadza się, że opowiadanie trochę ginie na tle konkurencji :(

Anonim pozdrawia serdecznie :)

Ładny tekst. Fabularnie nie jest może arcymistrzowski, progresja fabuły i zakończenie są dość przewidywalne. Czasem trochę męczyło mnie też to żonglowanie listami kupionych tudzież spożytych racji żywnościowych. Za to motyw przewodni został użyty moim zdaniem w bardzo dobry sposób, z odpowiednią głębią, ale bez forsowania na siłę. Plastycznie odmalowane opisy, dbałość o detale settingu, fajna warstwa obyczajowa. Widać też, że język ewoluuje wraz z sytuacją, w której znajduje się bohater, z początkowego entuzjazmu i lekkości płynnie przechodzi w szarpaną walkę Kuby z własnym ciałem. Moim zdaniem wart nominacji.

 

Sugestie poprawek:

 

***

Zimny, grudniowy wieczór,

Dodałbym enter odstępu po gwiazdkach.

 

jedyne, co pozostawało[+,] to w umiejętny sposób oznajmić Ewie

Przecinek zamykający zdanie podrzędne.

 

wyleciały z niej dwie puszki, jedna z kukurydzą, [- a] druga chyba z groszkiem.

Ekonomia językowa, spójnik “a” jest tutaj moim zdaniem redundantny. Zdanie jest w pełni zrozumiałe bez niego.

 

umyłem zęby i[+,] czując się z chwili na chwilę coraz bardziej podekscytowany, ubrałem się

Brakujący przecinek otwierający zdanie podrzędne z imiesłowem przysłówkowym.

 

ruszam podbijać sudencki trójkąt na własną rękę

Literówka: “sudecki”.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wicked – anonim bardzo dziękuje za przeczytanie, komentarz, wyłapane błędy (będzie poprawiał, już po ogłoszeniu wyników, bo teraz chyba już nie można…) i za nominację (oj,oj, miło być nominowanym, ale anonim coś nie spodziewa się w tym przypadku zbyt dobrych opinii ze strony loży ;) ), tak czy inaczej, będzie trochę więcej cennych komentarzy :)

 

Jeszcze raz wielkie dzięki :)

Anonimie, Twoje opowiadanie zostało nominowane do piórka. Zgodnie z wymaganiami konkursu, pozostań anonimem do czasu ogłoszenia wyników (jeszcze kilka dni). Aby zachować jednocześnie szansę na piórko, ujawnij swoją tożsamość przed 15 lutego.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko – anonim bardzo dziękuje za informację :):):)

Fabuła:

Podobało mi się. Akcja odbywa się jednocześnie na kilku płaszczyznach. Tej fizycznej, czyli klasyczne opowiadanie drogi gdzie główny bohater mierzy się z przeciwnościami, jak i tej psychologicznej, gdy poznajemy jego słabości, lęki, motywacje. Obie w bardzo wyważony sposób się uzupełniają, przez co ani pierwsza, ani druga się nie nudzi.

Dodatkowo dobrze wypadły porównania do bliźniąt zarówno tych gwiezdnych jak i mitologicznych.

Samo przedstawienie biegu jako lekarstwa na „kompleks młodszego brata” również mi się spodobało. Czytając, zastanawiałem się, czy ten cały ultramaraton ma rzeczywiście jakiś sens. Po co on to robi? Czy to takie ważne? Odpowiedzi pełnej nie ma, ale wcale być nie musi.

Zakończenie na plus. Gdyby mu się udało, byłoby banalne, a tak, dodatkowo daje do myślenia.

Trafiło się też kilka nieścisłości, nie były one dla fabuły kluczowe, ale dla czytelników obeznanych z tematem wpłyną na wiarygodność tekstu.

 

a) Niekonsekwentnie przyjęłaś daty. W jednym miejscu piszesz o 15-18 kwietnia, a dalej, Kuba wyrusza na trasę 17 kwietnia.

b) Piszesz o odwołaniu biegu przez organizatora ze względu na zagrożenia lawinowe, a tymczasem w trakcie zdobywania Śnieżki przez Kubę wcale tego zagrożenia nie czuć. Co więcej, na Śnieżce jest mnóstwo turystów jakby to był lipcowy weekend. Jeżeli bohater wybiegł zgodnie z oryginalnym terminarzem, czyli w środę po południu, to na Śnieżce zjawi się w czwartek. W środek tygodnia, zagrożenia lawinowe (czytaj zamknięte szlaki i paskudna pogoda), kwiecień, więc już po sezonie zimowym, a przed letnim. No nie. W taki dzień na Śnieżce nie będzie nikogo.

c) Trasa Hardcore’a nie wiedzie przez Kletno, a oba biegi łączą się dopiero na Śnieżniku, także tutaj unikanie pokrycia się obu tras nie wyszło wiarygodnie.

d) Również zagrożenie lawinowe w drugiej połowie kwietnia w Sudetach jest mało prawdopodobnie. Skoro piszesz o hipotetycznych zawodach w przyszłości, śmiało można było przesunąć termin na początek kwietnia.

 

Styl i język:

Świetnie napisane. Przede wszystkim lekko i przystępnie, a to dla mnie dużo ważniejsze niż poetyckie wodotryski. Czyta się płynnie. Poważniejszych usterek językowych nie dostrzegłem.

 

Tematyka:

Tutaj przyznałem niemal maksymalną ilość punktów. Tekst nie tylko spełnia wszystkie kryteria wymagane przez regulamin konkursu, ale uwzględnia zarówno jego kontekst jak i grupę docelową czytelników, do której jest kierowany.

Sam Trójkąt Sudecki z jednej strony jest istotnym elementem dla fabuły, lecz nie jedynym i nie najważniejszym. Wszak to opowiadanie o ludziach, o ich kompleksach, lękach i traumach, bieg zaś to tylko sposób, aby je zaleczyć.

 

Potencjał motywacyjny:

To jest chyba najtrudniejszy element tego konkursu. I choć mogłoby być lepiej, to mimo wszystko tekst ma taki potencjał. Przede wszystkim sam Trójkąt Sudecki jest przedstawiony iście diabolicznie, przez co staje się prawdziwym wyzwaniem.

 

Efekt wzruszenia:

Również występuje. Szczególnie w końcówce, kiedy okazuje się, że brat wcale nie jest taki zły, jak podpowiadał zawistny umysł, a wręcz przeciwnie. Że ta szczególna więź między braćmi istnieje. I że zazdrość w tej braterskiej relacji wcale nie była jednokierunkowa.

To co nieco osłabia ten efekt, to sama postać Kuby. Cóż nim kieruje? Właśnie zazdrość, kompleksy, ciągła chęć udowadniania światu, że jest się lepszym niż świat nas widzi. I choć są to wszystko cechy bardzo ludzkie i powszechne, to jednak niskie i negatywne. Przez to czytelnik podświadomie nie chce się z nimi utożsamiać. Brak tożsamości z głównym bohaterem osłabia emocjonalną z nim więź.

 

Moja punktacja konkursowa: Top3 (8.4)

Ocena portalowa: 5.4/6 (nominacja piórkowa)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko – po raz kolejny gratuluję super konkursu. Już dawno, moim zdaniem, nie wpłynęło na portal w stosunkowo krótkim okresie tak wiele bardzo dobrych tekstów :)

Jeśli chodzi o mój tekst, bardzo dziękuję za wyróżnienie i za szczegółowy komentarz, a przede wszystkim za wyłapanie nieścisłości… Mimo researchu, na który poświeciłam sporo czasu, niestety, nie udało mi się ich uniknąć. Osobiście na Śnieżkę wspniałam się jedynie w okresie letnim :)

Oczywiście, wszystkie wskazane niezgodności postaram się w najbliższych dniach poprawić.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia.

 

Przyjemny, wciągający kawałek, nastrojowy i niegłupi. Heroizm raczej osobisty, konstrukcja fabuły dość porządna. Tracisz punkty z powodu trzech błędów ortograficznych i słabego powiązania z konkretnym miejscem – bohater mógłby startować w dowolnym biegu. Język nienajgorszy – poza błędami ortograficznymi problemem są zbyt górnolotne słowa, ale rytm zdań jest urozmaicony i w sumie nieźle się czyta.

 

Jeśli potrzebujesz głębszego komentarza, proszę o adres na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina – cieszę, że fabularnie jest w miarę porządnie i… bardzo przepraszam za błędy ortograficzne blush Oczywiście zaraz wysyłam adres na pirv, bo ja zawsze bardzo cenię sobie Twoje komentarze :)

Pozdrawiam serdecznie.

Chrościsko – zmiany wprowadzone. Mam nadzieję, że na plus, jakkolwiek pewnie byłoby dobrze, gdybyś je zatwierdził… 

Gratki, Katio. Trzymasz poziom, można już teraz kasę obstawiać na Ciebie. Jesteś jak pewniak. ;)

Dzięki Darcon i… oj, kasy to ja bym na siebie nie obstawiała ;) ale obecnie pracuję nad tekstem, który może trochę bardziej Ci się spodoba ;)

Tekst doskonale wpadający w różne sprawy okołokonkursowe. Nie dość, że jest wątek heroiczny, to i nieźle całość podchwytuje aspekty biegowe. To ostatnie nie było obowiązkowe, ale udało się. Na dokładkę choć widać pewne rzeczy, na które mogę jako biegacz trochę pokręcić głową, to nie przeszkadzały w lekturze i nie kolidowały z klimatem. Bardzo mi się przy tym spodobało jak umiejętnie został tu odświeżony stary motyw wiary w „telepatię bliźniaczą” z jak najbardziej fizjologicznym wątkiem euforii biegacza i efektów długotrwałego zmęczenia. Co fakt, fakt, że długie biegi u wielu osób wywołują efekt „przemyślenia życia” i różne dziwne stany psychiczne mogą przy tym wejść.

 

Tekst podobał mi się pod względem tempa i pod względem przeplatania wątków sportowych i życiowych. Co ciekawe – końcówka wcale nie jest tak jednoznaczna, jak mogłaby wyglądać – choć podejrzewam, że jednak miała być jednoznaczna. Również w kontekście relacji Pawłem i Ewą.

 

Dużo chyba o tym tekście nie napisze, bo czyta się go „ot, dobrze”, ale naprawdę mi się podoba – i to bardzo.

 

Z uwag:

 

"zobaczyłem siebie przybiegającego do mety jako pierwszy"

– jako pierwszego

 

"Wreszcie mi się udało, zacisnąłem dłonie na kolanach – jedyne, co pozostawało to w umiejętny sposób oznajmić Ewie, że niestety nie pojawię się na imprezie zorganizowanej z okazji czterdziestej rocznicy ślubu teściów…"

 

Aż mi się przypomniał mem, gdy kobieta mówi do mężczyzny: no dobra, wczoraj ogarnąłeś całe pranie, dzisiaj zmywasz naczynia, na jaki thriatlon się zapisałeś i ile on kosztował? ;-)

 

"– Udało mi się załapać do maratonu – odparłem."

Ultra, ultramaratonu! Co innego, gdyby to mówił niebiegacz :D

 

Początek tekstu w grudniu, wszystko wygląda jakby właśnie wtedy przyszedł e-mail z informacją, ale "przepowiadanie pogody" jest jakby niedługo przed. Te wyniki losowania nie powinny być tak późno przed biegiem, zwłaszcza takim, na który przygotowują się tak naprawdę bardzo solidni zawodnicy.

 

"I-dio-ty-czny. I-de-ali-sty-czny."

– czasem zaskakujące jak prosty tekst potrafi się spodobać. Choć nawet po chwili pomyślałem, że ten tekst w kontekście sytuacyjnym jest na swój sposób smutny.

 

"Moi długodystansowi koledzy coraz częściej sięgali po żele, ale ja wciąż nie potrafiłem się do nich przekonać."

To ciekawostka odnośnie coraz częstszego sięgania po żele… tendencje jest dwustronna. Część ultramaratończyków coraz częściej sięga po żele, a część… coraz rzadziej.

 

"kolor marengo"

– yyyy?

Ale wiesz, że bohaterem Twojego opowiadania jest mężczyzna? :D

 

"specjalna koszulka do biegania"

– ultramaratończyk nie będzie mówił o koszulce technicznej, że to "specjalna" koszulka. Chyba że w kontekście koszulki z jakiegoś biegu, do którego ma sentyment albo coś :-)

 

"im szybciej biegasz na krótkie dystanse, tym szybciej pobiegniesz w ultramaratonie"

– to wcale nie jest takie oczywiste. Inny rodzaj mięśni specjalizuje się w pracy silnej i szybkiej, a inny za pracę długotrwającą.

 

"Ultramaraton to pojedynek ze słabościami, zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi, stawianie czoła własnym ograniczeniom. Biegnie się nie tylko nogami, ale tym, co siedzi we wnętrzu, dotyka myślami twardego podłoża strachu, walczy z demonami przeszłości, siłą woli taranuje niewidzialny mur leków.'

– nawet nie wiesz jak bardzo spodobał mi się ten fragment.

 

Całość bardzo dobra.

 

Piórkowo muszę się jeszcze zastanowić.

 

Irka,

"Otóż ta historia pokazuje jak blisko jest od heroizmu do – niech mi organizatorzy konkursu wybaczą – głupoty."

Nie od wczoraj wiadomo, że ultramaratończycy to wariaci ;P 

Nie trzeba dodawać uśmieszku, Wilku. Może “wariaci” to nie jest najlepsze słowo, ale częściowa dysfunkcja psychiczna występuje.

Kwestia definicji. Co jest dysfunkcją z punktu widzenia społeczeństwa w sytuacjach skrajnych może okazać się mocną stroną.

Ale też patrzę na to subiektywnie, bo sam jestem jednym z tych wariatów (co prawda nie aż na dystans “Kreta”, ale i tak) – to i na uśmieszek “od środka tej grupy” sobie pozwalam :-)

A to takie wielomilowe buty. :) 

Dobra, koniec offtopu.

Wilku, co innego ultramaraton, a co innego iść samemu, w niepogodę, bez wsparcia.

Na kreta bym się nie pisała, bo biegać nie lubię, ale inne “szalone” rzeczy zdarzało mi się robić i potrafię odróżnić takie “szaleństwo” od zwykłej głupoty.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cóż mam powiedzieć… Tu jest więcej zagrożeń. Wysiłek dla serca, odwodnienie, wysiłek związany z niespaniem, kwestie związane z dostarczaniem kalorii w odpowiednim tempie… To naprawdę sport dla wariatów i osób, które naprawdę lubią niektóre rodzaje bólu.

Wilku Zimowy – bardzo dziękuję za jurorski komentarz i cieszę się, że tekst mimo pewnych wad się spodobał :) Niestety, sama nigdy nie biegłam w ultramaratonie, więc doskonale zdaję sobie sprawę, że na niektóre rzeczy w tym tekście Ty jako ultramaratończyk możesz pokręcić głową… 

Zaraz biorę się za poprawianie błędów. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

 

Wilku, Irko, Darcon – ja w jakiś sposób rozumiem „wariatów” z Biegu Kreta Hardcore… Jako nastolatka bardzo lubiłam biegi na długie dystanse, chociaż do tej pory pamiętam wykończenie już “po”. Jest coś „pociągającego” w wysiłku, nawet skrajnym, którego podejmujemy się z własnej woli. Chociaż jak to zauważył Wilk to już zahacza o pewne formy masochizmu ;)

bardzo przepraszam za błędy ortograficzne 

Słońce, zajrzyj, proszę, do komentarza, który zostawiłam MaSkrolowi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina – to ja przepraszam, że przepraszam ;) Żartuję, doskonale wiem, o co Ci chodzi :) i już nie przepraszam. Pewnie, że chciałam napisać najlepiej jak się dało… Dzięki za „huga”

 

Business Partners Teamwork Hugging Icon Concept Royalty Free

 

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chrościsko – zmiany wprowadzone. Mam nadzieję, że na plus, jakkolwiek pewnie byłoby dobrze, gdybyś je zatwierdził… 

Jak przyjdzie czas na antologię, to będę się jeszcze nad tekstem znęcać.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Grzecznie czekam :)

Obowiązkowe preludium!

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

Czepialstwo nadobowiązkowe :):

– “siebie przybiegającego do mety jako pierwszy" – pierwszego;

– “i słoneczne promiennie” – literówka;

– “ku mojemu zaskoczeniu pożyczyła wygranej” – życzyła raczej, pożyczyc to można dwie dychy ;);

– “ruszam podbijać sudencki trójkąt” – literówka;

– “Tysiące lat temu po tych szlakach wspinali się pogańscy druidzi” – jak druidzi, to wiadomo, że pogańscy; chrześcijańskich druidów nie było;

– “Ultramarton” – literówka;

– “zjadłem parę rodzynków” – a nie – rodzynek?;

– “Uszczypałem się w udo” – a nie – uszczypnąłem?;

– “One też czasem brał udział w maratonach” – literówka.

 

Bardzo ciekawie napisane! Bardzo ładnie odmalowane emocje. Ale…

Subiektywnie – są tu rzeczy które uważam za, hm, co najmniej dziwne: miłość do gór i miłość do biegania. Dlatego, mimo pisarskiej biegłości, do mnie nie przemówiło! 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu– dziękuję bardzo za komentarz i wyłapane błędy. Oczywiście, zaraz poprawiam.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Pozdrawiam, Katiu :D!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

– ładnie zarysowane swojskie, polskie klimaty, dużo szczegółów, świetny research

 

– zastanawiam się, kim jest narrator, chciałabym wiedzieć o nim więcej. Mało który człowiek będzie opisywał niebo jako marengo/ametyst, a to użycie nie jest w tekście uzasadnione

 

– relacja między braćmi pięknie nakreślona, intensywna, pełna odcieni szarości, ucieka prostym interpretacjom

 

– językowo po prostu w porządku, nie było tu nic, co by zachwyciło ani skrzywiło; solidnie napisany tekst bez większych błędów. Jest dobrze.

 

– podróż bohatera pięknie opisana, śledziłam ją z przyjemnością

 

– „nie spaliśmy ze sobą” – tu mi mocno zgrzytnęło, bo zdrada to o wiele więcej niż seks; można zdradzać nie tylko w fizyczny sposób. Nie wiem, czy znasz metaforę z pieczeniem ciasta, ale stosunek jest jego ostatnim krokiem po wizycie w sklepie, znalezieniu przepisu i zmieszaniu składników. Zapewnienie Pawła nie wyjaśniło natury jego relacji z Ewą, więc tu pozostałam z niedosytem

 

– duży plus za niepowodzenie w finale, w ogóle ładny finał, niby z kliszy, ale ładnie wkomponował się w resztę tekstu. Tym zakończeniem udowadniasz, że koherencja tekstu jest ważniejsza od zaskakiwania czytelnika i błyskotliwych plot twistów

 

– plus za splecenie historii braci z mitologią, ładnie się te dwie historie przeplatały i wzmacniały swoją wymowę

 

– opowiadanie zajęło w mojej prywatnej punktacji piąte miejsce – gratuluję

 

 

Pozwolę sobie też skomentować w kontekście nominacji piórkowej. Tekst moim zdaniem jest poprawnie napisaną, przyjemną lekturą, spójną i przekonującą o solidnym podbudowaniu psychologicznym. Jest po prostu porządny. A teraz, gdy wiem już, kto jest autorem, to chcę ci powiedzieć, że Kastor i Polluks koło twoich poprzednich piórkowych opowiadań nawet nie stał i choć staram się unikać porównywania tekstów jednego autora, to w tym tekście nie znalazłam nic, co by mnie oczarowało i pozostało ze mną na dłużej. Będę więc głosować na NIE.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam – dziękuję bardzo za komentarz i za piąte miejsce w Twojej prywatnej punktacji, a zdrada to oczywiście nie tylko seks.

Jeśli chodzi o piórko, moim zdaniem, to też nie jest piórkowy tekst i nie spodziewam się w przypadku tego opowiadania żadnych “taków” :)

Pozdrawiam serdeczenie i życzę miłego dnia.

Hmmmm. Mam zagwozdkę.

Będę marudzić – dużo tu obyczajówki, mało fantastyki. No, ale jednak jest, więc to nie jest decydujący argument. Ale też taka jakaś dziwna… Skąd Paweł wiedział, gdzie trzeba szukać brata, skoro on sam o tym nie wiedział? Przez sen mu podał współrzędne geograficzne? OK, może dla wtajemniczonych wystarczy “ostatnie, co pamiętam, to krzywa sosna na fioletowym szlaku”. W końcu Paweł chyba zna okolice…

Ten Twój bohater głupi jak Otello. Kto to słyszał, że szarpać się na Kreta w wersji hardcore bez żadnego wsparcia? “A, wezmę trochę więcej żarcia do plecaka” – i to ma być rozwiązanie problemów? Naprawdę tak trudno wpaść na to, że w którejś dobie bez snu kimnięcie staje się bardzo prawdopodobne? I że kimnięcie na śniegu płynnie przechodzi w sen wieczny? A ja nie lubię głupich bohaterów. Zamiast się utożsamiać (z głąbem? Uchowajcie, bogowie!), skłaniam się ku wersji “cóż, dla ludzkości lepiej, żeby takie głupki nie zostawiały po sobie potomstwa”.

Podejście do tematu konkursu standardowe – poślę bohatera w bieg po Ś-szczytach.

Na plus nawiązania do Dioskurów – ładnie zrobione, bez mitologicznych infodumpów, ale wyraźnie.

I jeszcze podobało mi się pokazanie, jak bohater stopniowo traci kontakt z rzeczywistością. To wyszło bardzo dobrze. I chyba to przeważyło.

Gdzieś tam Ci zostały kiksy w tekście, zapewne efekt poprawek, skoro nikt tego dotychczas nie wypatrzył.

Jestem na TAK, czyli. Ale po długim wahaniu – ze dwa razy przebudowywałam komentarz.

Babska logika rządzi!

Komentarz z uzasadnieniem pojawi się w najbliższym czasie. Na razie informuję, że zagłosowałem na NIE.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Finkla – dzięki za “taka” i za wnikliwy komentarz. I cóż…doskonale zdaję sobie sprawę, że tekst ma swoje wady :( A największa, że bohater rzeczywiście za mądry nie był… Niestety, nie za dobrze radzę sobie z konkursami (ten o środkach lokomocji był wyjątkiem ;)). Tak czy inaczej jeszcze raz dziękuję. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

 

Mr Maras – dziękuję za informację, w sumie innej decyzji się nie spodziewałam :)

Witam i od razu przepraszam za opóźnienie, oraz fakt, ze będzie krótko. Urlop się skończył, obowiązki cisną :-) 

Twoje teksty zawsze trzymają wysoki poziom, dlatego niemal zawsze dochodzi do piórkowej nominacji. Niektóre są wybitne i wtedy wpada piórko. Powyższy tekst należy do tych bardzo dobrych – wymowny, wzruszający, interesujący. Jak zwykle, bardziej ze względu na warstwę obyczajawą niż fantastyczną, ale to nie jest wada. Choć muszę przyznać, że bliżej mu do tekstu o lwim kamieniu, niż wielkiej dżdżownicy (tak, wciąż żałuję, że nie dałem TAKA, choć i tak nie wpłynęłoby to na efekt :-)) tudzież tego o zmutowanych sarenkach – wampirach. Dlatego, mimo, że historia braci (właściwie brata) była naprawdę dobra i, jak zwykle u Ciebie, świetnie napisana, to jednak nie mogłem z czystym sumieniem zatakować, zwłaszcza w otoczeniu tak silnych kandydatów, jak teksty ze styczniowej puli. 

Zatem sorki, i pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone – nie ma za co przepraszać, w ogóle się za ten tekst piórka nie spodziewałam :) Dzięki wielkie za przeczytanie i komentarz :)

Pozdrawiam serdecznie :)

Bardzo dobry tekst, przeczytałam go dość długo po konkursie, ale nawet po przeczytaniu iluśtam historii o zdobywaniu gór Twoje opowiadanie nie znużyło mnie. Widać, że masz wielkie doświadczenie i doskonale wiesz, co umieścić w opowiadaniu, by zachwyciło czytelników. Niektóre elementy jednak wydały mi się zbyt pretekstowe i umieszczone tak jakoś nagle, z palca, np. tutaj:

Sam nie wiedziałem, co było silniejsze – pragnienie wygranej czy obawa przed porażką.

Ultramaraton to pojedynek ze słabościami, zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi, stawianie czoła własnym ograniczeniom.(…)

Wiem, że takimi wstawkami chciałaś przekazać trochę filozofii, istoty tematu, do którego nawiązywał konkurs, ale wydało mi się to za bardzo widoczne, zbyt natarczywe i za często.

Fantastyki malutko, dopiero pod koniec zwróciłam uwagę, że w ogóle jakaś była.

Wzruszyło na końcu, przy tej braterskiej miłości. Podobało mi się też niestandardowe zakończenie – zazwyczaj się okazuje, że podejrzewana żona rzeczywiście zdradzała, a tu taka niespodzianka. Wszystko siedziało w bohaterze, to on wymyślał jakieś spiski. Wskazówką do tego mogła być wzmianka o tym, że zazdrość odziedziczył po ojcu i ta wskazówka ładnie łączy się z zakończeniem. Widać, że opowiadanie jest przemyślane.

Sonata – bardzo dziękuję za przeczytanie i rozbudowany komentarz. Wstawki o idei ultra maratonów rzeczywiście trochę nachalne, ale pisałam na konkurs i cóż jakoś tak wyszło :)

Miło mi, że ogólnie się podobało. Pozdrawiam serdecznie i życzę spokojnej nocy :) 

Nowa Fantastyka