- Opowiadanie: Irka_Luz - Podzielmy się opłatkiem

Podzielmy się opłatkiem

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Podzielmy się opłatkiem

Ręka jej drżała. Litery na kartce, którą trzymała, zaczęły się rozmywać. Odłożyła ją, zacisnęła dłonie na wózku i zamrugała, powstrzymując łzy.

– Mówiłam, że nie mogę pracować w pierwszy dzień świąt – powiedziała w końcu.

– Wiem, ale nie da się inaczej. Pięć osób przyniosło dziś zwolnienia lekarskie. Przykro mi – odpowiedział kierownik.

Przez moment chciała się kłócić, przypomnieć, że też ma jakieś prawa. Pewnie by nawet wygrała. Ale nagle ogarnęła ją rezygnacja.

„To by i tak nie wyszło” – pomyślała.

Od początku czuła, że zaproszenie od znajomych na bożonarodzeniowy obiad wynika raczej ze współczucia niż z potrzeby serca. Zdecydowała się je przyjąć w jakimś dziwnym przebłysku nadziei, sama nie wiedziała na co. A teraz okazało się, że musi pracować. Popatrzyła na szefa pustym wzrokiem i schowała nową rozpiskę dyżurów do kieszeni. Bez słowa chwyciła ścierkę, środek czyszczący i zniknęła w łazience. Najpierw umywalka, potem kabina prysznicowa, w końcu toaleta. Wykonywała kolejne czynności mechanicznie. Jej myśli zaprzątnięte były obrazami z przeszłości.

 

***

 

Wigilia. W domach ludzie zapalali świece, walczyli z ośćmi w karpiu, dzielili się opłatkiem albo rozpakowywali prezenty. Wciąż obolała Kinga umościła się tak wygodnie, jak to było możliwe na wyleżanym szpitalnym materacu, a Krzysztof przysiadł na brzegu łóżka. Oboje wpatrywali się w śpiące niemowlę.

– Jest śliczna, perfekcyjna, popatrz na jej usteczka – zachwycała się Kinga.

Dziecko sapnęło, nabrało powietrza, już gotowe do krzyku, i uspokoiło się, kiedy Krzyś pogłaskał je po policzku.

– Moja silna córka – mruknął dumny ojciec, gdy mała piąstka zacisnęła się na jego palcu.

Dziewczynka otworzyła oczy, spojrzała ciekawie na pochylających się nad nią dorosłych i zaczęła się niecierpliwie wiercić.

– Chyba coś by przekąsiła – zauważyła wesoło położna, która właśnie weszła do pokoju. – Maleństwo urodziło się o szesnastej pięć, prawda?

Rodzice zgodnie pokiwali głowami.

– Nasza Kasia – wyszeptała Kinga. – Cudowny prezent przyniósł nam aniołek.

– W radiu podali, że właśnie o tej godzinie pojawiła się pierwsza gwiazdka, pomyślałam, że będziecie państwo chcieli wiedzieć – trajkotała położna, pomagając Kindze ułożyć dziecko do karmienia.

 

Potem było pięć lat niczym niezmąconego szczęścia. Krzysztof awansował na dyrektora muzeum, Kinga powoli wyrabiała sobie nazwisko, pisząc do lokalnej gazety, aż w końcu dostała upragniony etat. Kasia rosła, zachwycając ich swoimi osiągnięciami. Ileż tego było: pierwszy uśmiech, pierwsze słowo, pierwsze kroki. Zdarzało im się pokłócić, zawarczeć na siebie, jak to w małżeństwie, ale byli szczęśliwi. Zbyt szczęśliwi. To nie mogło trwać długo.

Skończyło się tuż po piątych urodzinach Kasi. Najpierw lekarz stwierdził, że to grypa, potem mówił, że małej brakuje witamin, wreszcie zarzucił Kindze, że przesadza, bo przecież dziecku nic nie dolega. Kiedy w końcu trafili do specjalisty, usłyszeli, że to za późno, bo nowotwór wyjątkowo inwazyjny, bo są przerzuty.

Wtedy starli się po raz pierwszy na poważnie. Kinga chciała walczyć, Krzysztof uważał, że to tylko przysporzy Kasi cierpienia. Postawiła na swoim. Siedziała przy łóżku córki cały czas, zbierając do lnianego woreczka wypadające garściami włosy dziewczynki. Wierzyła, że będzie dobrze. Choć lekarze cały czas kręcili głowami, nie traciła nadziei. Doktor Mroczek niechętnie wyznaczył termin operacji na dwudziesty siódmy grudnia.

Dwa dni przed Wigilią Kinga z bólem patrzyła na bladą, wychudzoną twarz córki.

– Jeszcze trochę, maleńka – pocieszała ją. – Po operacji poczujesz się lepiej. A za dwa dni przyjdzie aniołek z prezentami – mówiła, siląc się na uśmiech.

– On już tu jest, mamusiu – wyszeptała mała. – O, tam…

Kinga odwróciła się automatycznie. Przez chwilę wydawało jej się, że faktycznie widzi anielskie skrzydło, ale to była tylko gra cieni na ścianie. Spojrzała na córkę, dziewczynka gwałtownie wypuściła powietrze. Przerażona matka raz po raz naciskała guzik wzywający personel. Przybiegli. Ktoś wyprowadził ją na korytarz.

– Przykro mi – powiedział chwilę później lekarz.

 

***

 

– Frau Durska! Ist alles in Ordnung?

Kinga wzdrygnęła się, gdy głos pielęgniarki wyrwał ją z zamyślenia.

– Tak, wszystko w porządku – odpowiedziała.

Kobieta bez słowa wskazała lustro. Kinga zerknęła na swoją twarz, zobaczyła zaciśnięte szczęki i pionowe zmarszczki między oczami.

– Lächeln, bitte! – poprosiła pielęgniarka, odchodząc.

Wciąż patrząc w lustro, Kinga rozluźniła mięśnie i przywołała na twarz sztuczny uśmiech. Zapukała do drzwi kolejnego pokoju.

– Gutten Morgen, Reinigungskraft – powiedziała i zabrała się do ścierania kurzu.

Wspomnienia płynęły wolniej, bo starała się panować nad mimiką.

 

***

 

Drogi Krzyśka i Kingi rozeszły się w chwili postawienia diagnozy Kasi. On nie mógł jej wybaczyć, że naraziła córkę na niepotrzebne cierpienie, ona nie potrafiła zapomnieć, jak łatwo pogodził się z perspektywą utraty dziecka. Po śmierci Kasi byli już tylko dwójką obcych sobie ludzi, którzy nie potrafili i nawet nie chcieli wzajemnie się wspierać. Sześć miesięcy po pogrzebie stali się oficjalnie singlami z odzysku.

Mieszkanie należało do Krzyśka, odziedziczył je po babci, więc Kinga wyprowadziła się. Samochód też zostawiła eksmężowi, wciąż trzeba było spłacać raty, a ona nie miała pieniędzy. Prawie nie pracowała, gdy Kasia chorowała, a potem po prostu nie potrafiła sklecić sensownego tekstu. Niedawno wezwał ją naczelny i oznajmił, że ma trzy miesiące, żeby wziąć się w garść, potem będzie musiał ją zwolnić. Wiedziała, że nie da rady.

Miała przygotować reportaż o Polakach pracujących za granicą, których rodziny pozostały w kraju. Spotkała się z Piotrkiem, od lat siedział za Odrą i do domu, do żony, przyjeżdżał tylko raz w miesiącu. Chwalił się, ilu rodaków ściągnął do pracy w Niemczech.

– A dla mnie znajdziesz robotę? – zapytała niespodziewanie.

– Wciąż szukają sprzątaczek w ogromnej klinice pod Hanowerem – odpowiedział po chwili. – Znasz niemiecki?

– Trochę – odparła.

– Jeśli faktycznie tego chcesz, nie widzę problemu.

Chciała. Większość rzeczy sprzedała lub rozdała. Zabrała ze sobą tylko dwie torby z ciuchami i odrobiną naczyń, laptop, czytnik książek i głęboko ukryte zdjęcia Kasi wraz z lnianym woreczkiem z jej włosami. Piotr dotrzymał słowa, w trzy tygodnie po przyjeździe miała już pracę. Początkowo zatrzymała się w pensjonacie, ale w połowie grudnia przeniosła się do małego mieszkanka nieopodal kliniki. Pierwsze święta po śmierci córki spędziła w pracy.

 

***

 

Skończyła spóźniona, pozostałych sprzątaczek już dawno nie było. Uporządkowała wózek, wrzuciła brudne mopy do pralki i z ulgą opuściła szpital. Przed wyjazdem z terenu kliniki jak zwykle ciągnął się sznur samochodów. Włączyła lewy kierunkowskaz i czekała.

„Zaraz będę w domu” – pomyślała.

Nagle nissan ruszył sam, skręcił w prawo i nabierał prędkości. Kinga nie wiedziała, co się dzieje, szarpała przerażona kierownicą.

– Uspokój się, wszystko jest w porządku.

Na siedzeniu pasażera tkwił facet w bieli, ogromne skrzydła z trudem mieściły się w fotelu. Kinga podskoczyła w panice. Skrzydło musnęło jej twarz i strach zniknął, była spokojna, choć wciąż zdumiona.

– Kim ty jesteś? – spytała.

– A co, nie widać? – odpowiedział pytaniem. – Lepiej połóż ręce na kierownicy, bo z zewnątrz dziwnie to wygląda – dodał.

„Bo to jest dziwne” – pomyślała, ale zrobiła, co kazał.

– Twoja córka się o ciebie martwi. Powinnaś wreszcie coś ze sobą zrobić, nie możesz tak żyć – mówił anioł.

Wpatrywała się w przednią szybę. Jasne, zabrali jej dziecko, a ona ma być mimo to szczęśliwa. Anioł westchnął ciężko, jakby znał jej myśli. Pewnie zresztą znał. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

– Krzyśka też odwiedziłeś? – zapytała.

– Jego nie musiałem – odparł. – Zazdrościsz mu? – zapytał po chwili.

Zazdrościła, chciałaby przez chwilę nie czuć bólu. Wciąż wpatrywała się w drogę. Auto zjechało już z A7 na A2 i jakimś cudem nigdzie nie było korków. Po niespełna dwudziestu minutach samochód zatrzymał się przed nieładną budowlą, którą znała tylko ze zdjęć w internecie: Polska Misja Katolicka w Hanowerze. Na oszklonej gablotce z ogłoszeniami ktoś nalepił kartkę: Opłatki.

– I z kim mam się niby dzielić tym opłatkiem?! – krzyknęła zrozpaczona.

Nikt jej nie odpowiedział, siedzenie pasażera było puste. Oparła głowę o kierownicę.

– Boże, co się ze mną dzieje – szepnęła.

Jakby w odpowiedzi napłynęła kolejna fala wspomnień.

 

***

 

– O rany, owinęła sobie staruszka wokół palca. Ta mała poradziłaby sobie nawet ze Scroogem – wyjąkała nastolatka z kolczykiem w nosie.

– No… – mruknął jej młodszy brat.

Oboje z podziwem patrzyli na brzdąca, który dzielił się opłatkiem z ich jeszcze kilka sekund wcześniej rozindyczonym ojcem. A teraz tata, głosem słodkim jak miód, życzył dziewczynce spełnienia wszystkich marzeń.

Ze wszystkich świątecznych tradycji Kasia najbardziej ukochała właśnie dzielenie się opłatkiem. Musieli ich kupować dużo więcej, bo dziewczynka zabierała je do przedszkola, na zakupy, na spacer. Dzieliła się nimi z zupełnie obcymi ludźmi i Bóg jeden tylko wiedział, na jakiej zasadzie ich wybierała.

 

***

 

– Dobra, niech ci będzie – warknęła, wysiadając z samochodu.

Po drodze przeliczyła, ile opłatków potrzebuje.

– Tak dużo? – zdziwił się ksiądz.

– Chcę pokazać sąsiadom polski zwyczaj – wyjaśniła zirytowana.

Ułożyła pakiecik z opłatkami na przednim siedzeniu, uruchomiła nawigację i kliknęła ikonkę domu, ale urządzenie, zamiast wyświetlić drogę, pokazało zapisane cele podróży. Na czele listy widniał polski sklep w Hanowerze, w którym nigdy nie była. Przez chwilę patrzyła tępo na adres.

– A niech cię wszyscy diabli! – krzyknęła rozzłoszczona i wgrała trasę. – I tak nie będą mieli karpi.

A jednak mieli. W ostatnim momencie ktoś zrezygnował. Pracownicy sklepu byli tak ucieszeni, że pozbędą się ryb, że nawet wypatroszyli je i zapakowali do torby wypełnionej lodem. Nieopodal był świąteczny jarmark, na którym kupiła kilka jodłowych gałązek i słomkowych ozdób. Nawet nie zauważyła, kiedy zakupy ją wciągnęły. Do domu dotarła późnym popołudniem i nie miała czasu odetchnąć, bo przecież ryby, bo kupiła warzywa na sałatkę majonezową, bo barszcz. Położyła się późnym wieczorem w wysprzątanym mieszkaniu, pachnącym lasem i piernikiem.

W Wigilię, po powrocie z pracy, kręciła się nerwowo po domu. Opłatki leżały na białej serwetce w wiklinowym koszyku, ale jakoś nie mogła się zdobyć na to, co zaplanowała.

– No, dobra, najlepiej mieć to za sobą – mruknęła i wyszła.

Mieszkanie po przeciwnej stronie było puste, zeszła piętro niżej i zadzwoniła od razu do obu lokali. Po chwili tłumaczyła zdumionym Niemcom, na czym polega polska tradycja dzielenia się opłatkiem. Spodobał im się pomysł, podziwiali kunsztowne obrazki na opłatkach, głośno składali sobie życzenia. Na klatce schodowej zrobiło się nagle gwarno, to sprowadziło sąsiadkę z parteru, Rosjankę Nadię.

– Opłatki – ucieszyła się. – Mamy polskich znajomych. To taka piękna tradycja – wyjaśniła.

Kinga już schodziła piętro niżej, gdy natknęła się na sąsiada, którego wcześniej nie było. Już chciała mu zacząć tłumaczyć, o co chodzi, ale Nadia jej nie pozwoliła.

– Chodźcie na dół, bo inaczej będziesz to jeszcze raz mówiła.

Porwała zdumionego mężczyznę za rękę i sprowadziła go na parter. I znowu dzwonki do drzwi i kolejne zachwyty.

– A może byśmy wszyscy sobie jutro razem posiedzieli? Jestem strażakiem, ten namiot, cośmy go rozstawili, tam na polu, postoi do Nowego Roku, pozwolą mi przecież z niego skorzystać – zaproponował jeden z sąsiadów.

Nagle wszyscy stwierdzili, że bożonarodzeniowe spotkanie pod namiotem to doskonały pomysł. Przekrzykując się wzajemnie, zaczęli dogadywać szczegóły. Okazało się, że Kinga nie jest jedyną osobą, która następnego dnia musi iść do pracy. Umówili się na trzecią po południu.

Kinga nie do końca wierzyła, że do wspólnego biesiadowanie rzeczywiście dojdzie, ale następnego dnia, tuż przed trzecią, przed jej drzwiami pojawiły się dzieciaki ze strażackiej młodzieżówki, które miały pomóc przy przenoszeniu potraw. Sąsiad strażak okazał się obrotnym człowiekiem, zorganizował kilka elektrycznych kuchenek, a nawet dmuchawę, która już godzinę wcześniej ogrzewała namiot.

I wbrew jej obawom, mieli o czym rozmawiać. Tyle, że dyskusja zaczęła zmierzać w kierunku, który się Kindze nie podobał. Na razie to samotny sąsiad z naprzeciwka był wypytywany o rodzinę, ale czuła, że będzie następna. Tymczasem nikomu w Niemczech nie powiedziała, że była mężatką i miała dziecko.

– A ty nie chcesz mieć dzieci?

Pytanie padło tak, jak się spodziewała. Zaskoczyła ją własna odpowiedź.

– Ich hatte eine Tochter.

Miałam córkę, w końcu to powiedziała, w obcym języku, w czasie przeszłym. Słowa wyrwały się na wolność nieproszone i nieoczekiwane. Przez chwilę jeszcze miała nadzieję, że przemkną niezauważone.

– Jak to, miałaś dziecko?! – wykrzyknęła Nadia, a przy stole zrobiło się nagle cicho.

Kinga najchętniej by uciekła, ale na ławce, na której siedziała, było zbyt ciasno, żeby szybko się wydostać. Spuściła głowę. Sąsiedzi czekali.

– Kasia… zmarła dwa lata temu, dwa dni przed Wigilią. Rak – wydukała w końcu.

– Och, biedactwo!

Nadia zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła ją przytulić, dołączyły do niej pozostałe kobiety. Pocieszały, szeptały słowa wsparcia, w końcu jednak zostawiły ją samą i tylko od czasu do czasu zerkały ze współczuciem i krzepiącym uśmiechem. Ale słowa, które raz wyrwały się z zamknięcia, nie zamierzały na tym poprzestać. Kinga dusiła w sobie rzekę opowieści o Kasi, o tym, jaka była wspaniała, dobra i mądra. Chciała rozmawiać o córce bez końca. Nie mogła. I tonęła w morzu żałości, w oceanie niewypowiedzianych słów. Linę ratunkową rzucił jej samotny sąsiad. Położył przed nią paczkę chusteczek higienicznych.

– Moja żona zginęła ponad dwa lata temu w wypadku samochodowym. Tylko nie zdradź mnie. Nie wiem, jak bym sobie poradził z tulącymi mnie kobietami – szepnął.

Parsknęła krótkim śmiechem.

– Zwykle w takich momentach dama w opałach dostaje lnianą chusteczkę i potem nie wie, co z nią zrobić – powiedziała i wydmuchała nos.

– Dlatego zawsze mam przy sobie jednorazówki – odparł.

Spojrzała na mężczyznę i natychmiast poczuła, że jego wyznanie było prawdziwe, widziała w jego oczach nie tylko współczucie, ale też zrozumienie. Wiedział, jak się czuła, bo sam to przeżył.

 

***

 

W kącie namiotu stał anioł, trzymając za rękę sześcioletnią dziewczynkę w czerwonym płaszczyku. Nikt ich nie widział.

– Zadowolona? Możemy już iść? – zapytał anioł.

Dziewczynka milczała, przypatrując się Kindze.

– Ale będzie szczęśliwa, prawda? – upewniła się.

Anioł westchnął. Pstryknął palcami i nad głowami rozmawiającej cicho dwójki rozbłysnął snop iskierek.

– Zaiskrzyło, widzisz. Naprawdę musimy już iść. Wiesz, jesteś najbardziej upartą duszyczką, jaką kiedykolwiek miałem pod opieką – powiedział, prowadząc dziewczynkę do wyjścia z namiotu.

– Nie jestem uparta – zaprotestowała.

– Jesteś.

– A wcale, że nie.

– A wcale, że tak.

Oboje rozwiali się jak dym.

Koniec

Komentarze

Ireczko, a cóż to za smutna historia ci się tu napisała. Czytało się bardzo sprawnie, ładnie budujesz zdania, lubię twój styl. Fabuła, chwyta za serduszko, choć widzę tutaj schematy: małżeństwo się rozpada po śmierci dziecka, upadek i walka o powrót do normalnego życia z pomocą grupy wsparcia, takiej czy innej. Kojarzy mi się to trochę ze świątecznym filmem puszczanym gdzieś tam w tle między pierogami, a grzybową. Jest nieźle, ale bez fajerwerków.

Żeby nie było, że tylko styl na plus, to dodam jeszcze, że stworzyłaś świetną, wyluzowaną postać anioła, a i ostatni fragment jakoś tak najbardziej mi się spodobał, po prostu ładne zakończenie :)

 

Pozdrowionko i wesołych świąt! ❤

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Ręka jej drżała, litery na kartce, którą trzymała(+,) zaczęły się rozmywać.

Niezamierzony rytm. Sugeruję zamianę pierwszego przecinka na kropkę.

 

zaproszenie znajomych na bożonarodzeniowy obiad wynika raczej ze współczucia, niż z potrzeby serca.

Bez przecinka

 

Najpierw umywalka, potem kabina prysznicowa, w końcu toaleta, wykonywała kolejne czynności mechanicznie, nie zastanawiając się nad tym, co robi.

Sugeruję rozbić zdanie na dwa, bo można się zapędzić i pomyśleć, że toaleta wykonywała te czynności.

 

Wigilia, w domach ludzie zapalali świece, walczyli z ośćmi w karpiu, dzielili się opłatkiem, albo rozpakowywali prezenty.

Bez przecinka przed “albo” i sugeruję jakiś inny znak zamiast pierwszego przecinka.

 

Kinga powoli wyrabiała sobie nazwisko(+,) pisząc do lokalnej gazety

Przecinek.

 

Doktor Mroczek niechętnie wyznaczył termin operacji na dwudziestego siódmego grudnia.

Chyba coś nie tak poszło z umieszczeniem wydarzeń w czasie. Urodziny Kasi są w Wigilię, piszesz, że nieszczęście zacząło się krótko po urodzinach. Czyli w takim razie albo całość opisywanych wydarzeń (latanie po lekarzach, kłótnie, upartość matki) trwała trzy dni, albo Kasia ma operację dopiero po roku od diagnozy, co przy “wyjątkowo inwazyjnym nowotworze z przerzutami” chyba nie jest sensowną datą. Ale mogę się mylić, onkologiem nie jestem :)

 

Wciąż patrząc w lustro, Kinga rozluźniła mięśnie i przywałała na twarz sztuczny uśmiech.

Literówka.

 

Drogi Krzyśka i Kingi rozeszły się w chwili diagnozy, postawionej Kasi.

Bez przecinka.

 

Miała przygotować reportaż o Polakach, pracujących za granicą, których rodziny pozostały w kraju.

Bez pierwszego przecinka.

 

Spotkała się z Piotrkiem, od lat siedział za Odrą i do domu, do żony(+,) przyjeżdżał tylko raz w miesiącu.

 

Wciąż szukają sprzątaczek w ogromnej klinice pod Hanowerem – odpowiedział po chwili. – Znasz niemiecki?

Zjadło ci myślnik.

 

Przed wyjazdem z terenu kliniki jak zwykle ciągnął się sznur samochodów, włączyła lewy kierunkowskaz i czekała.

Kolejny przecinek, który lepiej byłoby zastąpić czymś innym.

 

A teraz tata głosem słodkim jak miód, życzył dziewczynce spełnienia wszystkich marzeń.

Bez przecinka albo z przecinkami z obu stron wtrącenia.

 

Bóg jeden tylko wiedział(+,) na jakich zasadach ich wybierała.

 

W Wigilię, po powrocie z pracy kręciła się nerwowo po domu.

Znowu – bez przecinka lub z obu stron wtrącenia.

 

ten namiot(+,) cośmy go rozstawili tam na polu, postoi do Nowego Roku

 

Przekrzykując się wzajemnie, zaczęli się dogadywać szczegóły.

Chyba coś się pokiełbasiło.

 

następnego dnia, tuż przed trzecią przed jej drzwiami pojawiły się dzieciaki ze strażackiej młodzieżówki

Znowu bez przecinka lub z dwoma przecinkami.

 

Na razie to samotny sąsiad z naprzeciwka był wypatywany o rodzinę

Literówka.

 

– A ty nie chcesz mieć dzieci?

Pytanie padło tak, jak się spodziewała. Zaskoczyła ją własna odpowiedź.

– Ich hatte eine Tochter.

Nie rozumiem konwencji tłumaczenia wypowiedzi, brak konsekwencji wprowadza chaos. Tu na przykład pytanie po niemiecku tłumaczysz na polski, ale odpowiedź Polki jest po niemiecku. Ale z kolei wcześniej pytanie masz po niemiescku, a odpowiedź Polki po polsku:

– Frau Durska! Ist alles in Ordnung?

Kinga wzdrygnęła się, gdy głos pielęgniarki wyrwał ją z zamyślenia.

– Tak, wszystko w porządku – odpowiedziała.

 

Kinga najchętniej uciekłaby, ale na ławce, na której siedziała(+,) było zbyt ciasno

 

– Och(+,) biedactwo!

 

Pocieszały, szeptały słowa wsparcie

Literówka.

 

Ale słowa, które raz wyrwały się z zamknięcia(+,) nie zamierzały na tym poprzestać.

 

o tym(+,) jaka była wspaniała, dobra i mądra.

 

Spojrzała na mężczyznę i natychmiast wiedziała, że jego wyznanie było prawdziwe, widziała w jego oczach nie tylko współczucie, ale też zrozumienie. Wiedział, jak się czuła, bo sam to przeżył.

Powtórzenie.

 

– Nie jestem uparta – zaprotestowała.

Protestuje raz, więc tryb dokonany.

 

 

Technicznie tekst bardzo dobry, choć przydałoby się trochę popracować nad przecinkami. Błędów niezwiązanych z przecinkami jest bardzo mało. Na dwie rzeczy zwróciłem uwagę: jeśli oddzielasz przecinkami wtrącenie, to należy to zrobić z obu stron, oraz wielokrotnie łączysz niepowiązane ze sobą zdania w zdania wielokrotnie złożone. Dobrze w takich sytuacjach jednak zastąpić przecinek kropką bądź myślnikiem czy średnikiem.

Zupełnie nie mam do czego się przyczepić w treści, choć to nie jest moja działka i opowiadanie nie podobało mi się jakoś szczególnie, ale to tylko i wyłącznie kwestia gustu. Przypomina mi w tym sensie jakąś polską powieść, której tytułu za nic sobie nie przypomnę (też coś z aniołami), a która była popularna piętnaście lat temu, i którą kazała nam przeczytać w podstawówce polonistka. Czyli jakościowo bardzo, bardzo dobrze, ale osobiście poczytałbym coś innego :) Nie mam żadnych wątpliwości, czy opowiadanie powinno trafić do biblioteki.

ironiczny podpis

Wy to się chyba uparliście, że jak świątecznie, to musi być jakieś nieszczęście. ;-)

Pewnie Boże Narodzenie to nie jest najlepszy moment na spisywanie komentarzy, ale u CM-a z czasem jest jak u plemion indiańskich z jedzeniem. Jak jest, to trzeba korzystać, bo jutro może nie być. :)

Dobrze napisane. Podobało mi się zgranie ze sobą takich bardzo prawdopodobnych, a zatem i uwiarygadniających motywów. To znaczy: śmierć -wyjazd – “prosta” (nie łatwa!) praca fizyczna.

Ten ciąg motywów uwiarygadnia dlatego, że fajnie podkreśla odczuwane emocje i to, do czego w takich chwilach człowiek jest zdolny. Po śmierci dziecka naturalna wydaje się chęć i potrzeba ucieczki, najlepiej w nieznane, kompletnie obce, takie, w którym najmniej będzie znajomych elementów, “przypominaczy”, a zatem i większa szansa zapomnienia. Szansa, ma się rozumieć, tylko pozorna. Tym nie mniej sam odruch, tak, jak i towarzysząca mu otoczka (utrata pracy wymagającej koncentracji, czy zebrania się w sobie) wydają się być zupełnie normalne. W każdym razie ja bym tak sobie ten potencjalny ciąg zdarzeń wyobrażał.

Dalej mamy motyw podjęcia pracy fizycznej. Znów wiarygodny, bo człowiekowi w takim położeniu zdecydowanie łatwiej zebrać się do heroizmu niż myślenia. Niechby więc nawet praca była koszmarnie ciężka, czy wymagająca, to ma przynajmniej ten jeden plus, że potrafi zmęczyć na tyle, by po wyjściu z pracy paść ze zmęczenia i nie myśleć.

Piszę o tym sporo, bo też nauczyłem się już, że wielokrotnie w opowiadaniach wiele zależy od takich właśnie drobiazgów. 

Sama, budowana poprzez te motywy, historia stosunkowo prosta. A może zwyczajnie: prosta i już! Prosty jest motyw z aniołem. Tak samo prosta ingerencja dziecka w szczęście samotnej, cierpiącej matki. Proste jest również zakończenie. Taki przewidywalny, pozytywny akcent, pod który budowany jest wcześniejszy obraz rozpaczy i goryczy.

Ten pozytywny akcent, mimo przewidywalności, wydaje mi się uzasadniony, usprawiedliwiony i zwyczajnie dobry dla tej historii. Na konkurs świąteczny patrzę trochę inaczej niż na pozostałe. Trochę bardziej rekreacyjny, gdzie czasem lepiej postawić na sztampę niż silić się na kreatywność. Święta, mimo całej towarzyszącej im obłudy, sztuczności, schematyczności, kojarzą mi się jednak z czasem (przynajmniej) odpoczynku. Lekkiego odetchnięcia od realiów, trudów rzeczywistości, stąd też uważam, że takie proste, wypełnione nutą nadziei zakończenie pasuje do tego konkretnego tekstu, pisanego na ten konkretny konkurs, najlepiej. I już!

Przeczytałem więc prostą historię opartą na typowo świątecznych motywach i jestem z tej lektury kontent. Jeżeli o coś miałbym się przyczepić, to że powielasz motywy pojawiające się już w innych opowiadaniach. Tutaj ta prostota staje się mimo wszystko lekką kulą u nogi, bo też pisząc ten komentarz, indywidualny przecież, skupiony wyłącznie na Twoim opowiadaniu, mam takie poczucie, że sporą jego część będę mógłbym skopiować i przekleić pod kilka innych tekstów. Tam inne będą oczywiście realia, inna otoczka, inne problemy i inna nuta optymizmu, natomiast schemat ogólny będzie ten sam: obraz goryczy prowadzący do promienia nadziei. 

Jeśli gdzieś widzę problem tego opowiadania, to głównie tutaj, bo też zwyczajnie po lekturze kilku takich tekstów każdy kolejny wybrzmiewa coraz słabiej. A Twoje wpadło stosunkowo późno, więc u niektórych czytelników może już zagrać motyw przejedzenia.

Na koniec chwalę za brak wulgaryzmów. Żeby nie było, że nie potrafię docenić. ;-)

Zwłaszcza, że niedługo strasznie będę o nie zrzędził. :-)

Pozdrawiam.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Sy, dzięki za wizytę. :) Fajnie, że się podobało.

Fabuła, chwyta za serduszko, choć widzę tutaj schematy

Chciałam napisać strasznie smutną historię z optymistycznym świątecznym zakończeniem. Dokładnie taką, jak te filmy, przy których człowiek roni łezki, a na końcu czuje się pokrzepiony. I zrobiłam to w pełni świadoma, że strasznie smutne historie są też strasznie przewidywalne. ;)

W końcu są święta. :)

I Tobie też radosnych świąt!

 

Issanderze, dzięki za łapankę. Obawiam się, że poprawki będą musiały poczekać do wyników.

Chyba coś nie tak poszło z umieszczeniem wydarzeń w czasie.

Kasia faktycznie ma mieć operację po prawie roku. Onkologiem też nie jestem, mogłam coś pomylić, ale zalożenie było takie, że najpierw lekarze próbują chemią zmniejszyć guza, a dopiero potem operują.

 

Przypomina mi w tym sensie jakąś polską powieść, której tytułu za nic sobie nie przypomnę (też coś z aniołami), a która była popularna piętnaście lat temu, i którą kazała nam przeczytać w podstawówce polonistka.

Pewnie książka Terakowskiej, tytułu nie pomnę.

Prawdę powiedziawszy sama się sobie dziwię, że mi się coś takiego napisało. Pewnie to magia świąt. ;)

Dzięki za kliczka. I… radosnych!

 

CM, Ciebie też witam serdecznie i dziękuję za klika. :)

Wy to się chyba uparliście, że jak świątecznie, to musi być jakieś nieszczęście. ;-)

A bo nic tak nie podkreśla pozytywnego przesłania, jak początkowe nieszczęście. ;)

Święta, mimo całej towarzyszącej im obłudy, sztuczności, schematyczności, kojarzą mi się jednak z czasem (przynajmniej) odpoczynku. Lekkiego odetchnięcia od realiów, trudów rzeczywistości, stąd też uważam, że takie proste, wypełnione nutą nadziei zakończenie pasuje do tego konkretnego tekstu, pisanego na ten konkretny konkurs, najlepiej. I już!

I dokładnie o to mi chodziło. To nie jest ambitna historia, to po prostu krzepiąca (mam nadzieję) opowieść na święta. ;)

Na koniec chwalę za brak wulgaryzmów. Żeby nie było, że nie potrafię docenić. ;-)

Przecież obiecałam. :)

 

I oczywiście życzę Ci radosnych świąt. :)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

“Odłożyła ją, zacisnęła dłonie na wózku i zamrugała, powstrzymując łzy.” – trochę mylący jest ten wózek. Zaczęłam się zastanawiać, czy bohaterka jest inwalidką (porusza się na wózku inwalidzkim), czy to może wózek dziecięcy? W zasadzie, do tej pory nie wiem.

W drugim akapicie, jeśli chodzi o opis noworodka to kilka godzin po narodzinach na pewno nie będzie “ciekawie spoglądać” na rodziców, bo jeszcze nie widzi, rozróżnia co najwyżej światło/ciemność.

Dalej już było lepiej, ładne zdanie z “on już tu jest”. Całość nieźle napisana, z optymistycznym zakończeniem.

Witaj, Bellatrix, dzięki za wizytę i za kliczka. Miło, że się podobało.

 

trochę mylący jest ten wózek.

Właściwie to miał być w pierwszym momencie mylący, myślałam jednak, że potem czytelnik się domyśli, że chodzi o wózek, na którym sprzątaczki mają te wszystkie ściery, mopy i środki czystości. ;)

 

kilka godzin po narodzinach na pewno nie będzie “ciekawie spoglądać” na rodziców

Cholera, racja. Coś mi tam nie pasowało, ale nie potrafiłam dociec co. Teraz już wiem.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Irko, Fajny, ciepły tekst. Pomimo, że historia może się pozornie wydawac delikatnie oklepana to Twoja interpretacja jest szalenie interesująca i potwierdza tezę, że nawet podobny schemat, prostą historię można opowiedzie w bardzo ciekawy sposób. Zawnioskuję o klik. Pozdrawiam Cichy0

Dzięki, Cichy. I za miłe słowa, i za kliczka. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

BTW jeżeli interesuje Cię bliżej temat, któty obróciłaś w opko, polecam Ci film "Rabbit hole".

Klików już Ci chyba dość:) Jednak na wszelki wypadek sprawdzę, czy się jeszcze nie poskarżyć:)

Dobrze skonstruowane opko:) Ciekawy pomysł z opłatkiem – chleb, obyczaje. No i świąteczne pełną gębą, jak film na święta i anioł z aniołkiem w zakończeniu. Założenia spełnione :)

Gdybym miała uruchomić czepialstwo to dorzuciłabym do uwagi Belli jeszcze chorobę – rak. Pytanie jaki i interwencja byłaby bardzo szybka w przypadku dziecka, a w ogółem zrezygnowałabym z raka postawiłabym na rzadka chorobę i jej ujawnienie, ale wiem… czas.

Druga rzecz, moim zdaniem poważniejsza. Przeskakujesz po życiorysie i miejscami streszczasz. Na to zwróciłabym uwagę.

pzd świąteczne:)

a

PS. Tak w biblio czekają dwa na zatwierdzenie:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo ładne opowiadanie, najbardziej podobała mi się postać anioła i tego gościa od chusteczek na końcu. Zgrabnie napisane i swobodnie się czyta, zwróciłam też uwagę na wiarygodne dialogi. Jako początkująca komentująca mogę powiedzieć tylko tyle, że dotrwałam do końca z zainteresowaniem i zwyczajnie podobało mi się :)

Pozytywne i pokrzepiające.

Jejku Irko… jakie to cudowne. Jest wszystko, historia, klimat i emocje tak silne, że wgniotłoby mnie w fotel, gdybym nie siedział na taborecie. Lubię takie teksty, sama widziałaś, ale Twój bije na głowę moje wypociny w każdym aspekcie. Sprzedajesz dużo informacji, zachowując przy tym wszystko co trzeba, żadnych infodumpów, żadnego przegadania, historia tak rozbudowana.

Streszczasz. W początkowych fragmentach właściwie streszczasz, ale robisz to tak sprawnie, że niczego nie poczułem, czułem tę opowieść od początku do samego końca. Historię jednostki zniszczonej, która jakoś próbuje przetrwać i chwilę przed utonięciem dostaje koło ratunkowe, uwielbiam takie słodko-gorzkie teksty. Motyw z Kasią, która zmusiła Anioła do pomocy jest rewelacyjny, dodał całości wyrazu.

Zapewne przeczytam jeszcze raz, przeanalizuję tekst technicznie, żeby zobaczyć w jaki sposób budowałaś te emocje, część z nich znam, jednak ja zawsze muszę się przy tym rozgadać.

Niby schemat miejscami utarty, lecz poza schematem liczy się jego przedstawienie i sprzedanie, a Ty zrobiłaś to doskonale.

Czepów będzie mało, a i tak one są do dyskusji:

Spojrzała na córkę, dziewczynka gwałtownie wypuściła powietrze.

– I z kim mam się niby dzielić tym opłatkiem?! – krzyknęła zrozpaczona.

Było ich więcej, ale te dwa przykłady wystarczą. Chodzi o przysłówki, z którymi, póki żyję, będę walczyć. Czasami (bardzo rzadko) się przydają, ale naprawdę więcej psują w tekście niż pomagają. Są złudne, bo niby możemy opisać w ten sposób jakąś czynność, lecz czytelnik jej nie czuje. Kiedy napiszesz, że ktoś robił coś, no nie wiem… monotonnie, nie znaczy, że ja tę monotonię widzę. Trzeba mi ją pokazać poprzez czynność, smak, zapach, cokolwiek. Na przykład specjalne nadużywanie określenia “to samo”, “te same” lub opis przysypiania przy pracy itp.

Przysłówki opisują, a nie pokazują. O ile gwałtownie, nie jest tragiczne (choć mi rzuca się w oczy i nie jest super), to rozpacz można pokazać. Bohatera może z frustracji uderzyć w kierownicę, ścisnąć swoją głowę, powstrzymywać drgawki. To jest bardziej wymowne, dlatego przysłówków lepiej unikać.

Oczywiście to moja opinia i nie musisz się z nią zgadzać, Irko. ;-)

Widzę Cię na podium, nie czytałem wiele tekstów konkursowych, ale to mój faworyt. Niesamowite opowiadanie.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Asylum, nie wiem jakim cudem wczoraj mi zżarło odpowiedź na Twój komentarz. Więc jeszcze raz. Dzięki za wizytę i ciepłe słowa. Miało być pozytywnie i cieszę się, że wyszło. :)

Pytanie jaki i interwencja byłaby bardzo szybka w przypadku dziecka, a w ogółem zrezygnowałabym z raka postawiłabym na rzadka chorobę

W przypadku każdej choroby wszystko zależy od lekarza pierwszego kontaktu. Jeśli trafisz na konowała, to taki jest efekt. Prawdę powiedziawszy nie chciałam czarować z jakimiś dziwnymi chorobami, miało być prosto.

Przeskakujesz po życiorysie i miejscami streszczasz.

No, wiem. Wyrzuciłam z opka prawie tysiąc znaków. Dziewczyny dały taki limit, że myślałam już, że nie sprostam. ;)

 

Witaj hamburgerek_ago, miło Cię tu widzieć. Cieszę się, że mam kolejną zadowoloną czytelniczkę. :)

 

Nikolzollernie, dziękuję. :)

 

MaSkrolu, dziękuję. Rany, tak entuzjastycznego komentarza to jeszcze chyba pod żadnym opkiem nie miałam. Lubię pisać o emicjach, choć z reguły nie ma u mnie szczęśliwych zakończeń, ale na święta chciałam coś krzepiącego. Cieszę się że Ci się spodobało. :)

Oszczędność w słowach trochę wymusił limit, normalnie też mam skłonności do rozgadywania się. ;)

Chodzi o przysłówki, z którymi, póki żyję, będę walczyć. Czasami (bardzo rzadko) się przydają, ale naprawdę więcej psują w tekście niż pomagają. Są złudne, bo niby możemy opisać w ten sposób jakąś czynność, lecz czytelnik jej nie czuje.

Właściwie to się z Tobą zgadzam. Coś by się tam jeszcze przydało i, przynajmniej w tym drugim przypadku, nawet coś więcej było. Niestety musiałam dość drastycznie ściąć opko, żeby pasowało do limitu.

Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa i oczywiście za kliczka i zgłoszenie. :)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Oszczędność w słowach trochę wymusił limit, normalnie też mam skłonności do rozgadywania się. ;)

Troszkę mnie uspokoiłaś :P

Właściwie to się z Tobą zgadzam. Coś by się tam jeszcze przydało i, przynajmniej w tym drugim przypadku, nawet coś więcej było. Niestety musiałam dość drastycznie ściąć opko, żeby pasowało do limitu.

Znam ten ból, dawno tak nie walczyłem z limitem jak w tym konkursie. ;-)

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Ech, uciełam prawie tysiąc znaków…

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Spoko, ja uciąłem prawie cztery czy pięć tysięcy :P

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

O! :o

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo dobre opowiadanie, nie tylko świąteczne. Przyznam, że bardzo mi tu podobnych historii brakuje: O ludziach z krwi i kości z ich życiem i prawdziwymi problemami, budzących mimo wszystko nadzieję i pozytywne emocje, pozwalających wspó-odczuwać i uruchamiać empatię, w których fantastyka jest pretekstem dla opowiadanych historii. I które nie są kolejnym powielaniem wydumanych schematów, kompletnie od czapy branych "problemów"!. W pełni zasłużony klik. Pozdrawiam i dziękuję:)

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Dzięki, Rybaku, i za ciepłe słowa i za kliczka. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ładne opowiadanie. Schematyczne, ale ładne.

No, właściwie nie bardzo wiem, co jeszcze napisać. Dużo grałaś na emocjach, a to nie moje ulubione poletko. Ale niech Ci będzie. Spodobało mi się wystarczająco, żeby dokliknąć.

Babska logika rządzi!

Cześć Irko. Dobrze to napisałaś. Owszem, wzięłaś motyw eksploatowany już na wiele sposobów, ale wydaje mi się, że zrobilas to w sposób uczciwy, wyważony na poziomie emocji i dopracowany. Właściwie, to opowiadanie ma jeden minus, a jest nim element fantastyczny, który jest tu jakby dopięty na siłę, oklepany i odwraca uwagę od dość solidnej konstrukcji emocjonalnej, jaką tu zbudowałaś. Pozdro, dobra robota.

– W radiu podali, że właśnie o tej godzinie pojawiła się pierwsza gwiazdka, pomyślałam, że będziecie państwo chcieli wiedzieć – trajkotała położna – Jakoś nie pasuje mi to określenie. Położna ma raczej dobre intencje mówiąc to, więc czemu miałaby trajkotać? Chyba, że chodziło ci o to, że mówiła szybko i niedbale bo robiła przy dzieciaku :)

 

bo kupiła warzywa na sałatkę majonezową – hm, nie słyszałem nigdy o majonezowej sałatce :D Może na sałatkę jarzynową? :)

 

Przekrzykując się wzajemnie, zaczęli się dogadywać szczegóły. – Drugie się chyba zbędne.

 

Cześć, Irko! Ostatnio nie mam czasu na czytanie świątecznych opowiadań ale dziś znalazłem jedną chwilkę i trafiłem na Twoje. Osobiście anioły przejadły mi się już dawno temu, ale w tym tekście mi nie przeszkadzał. Opowiadanie prawdziwe, smutne, autentyczne. No i morał jakże ważny i uniwersalny, nie tylko na święta. Podobało się!

:)

Finklo, witaj i dziękuję. :)

Dużo grałaś na emocjach, a to nie moje ulubione poletko.

No, co Ty? Nawet w święta? ;)

 

Łosiocie, dziękuję. Historia chodziła mi po głowie już jakiś czas, bez elementu fantastycznego. Ten wymyślił się w ostatnim momencie. Pewnie trochę odwraca uwagę od historii, ale IMO jednak pasuje. :)

 

Reaulcu, z aniołami też mi nie po drodze i sama nie wiem, jakim cudem napisałam opko z aniołem. Magia świąt po prostu. ;) Cieszę się, że się podobało.

Jakoś nie pasuje mi to określenie. Położna ma raczej dobre intencje

Miała jak najbardziej dobre, trajkotać w sensie mówić szybko i dużo. Poza tym oni w tym momencie świata poza Kasią nie widzieli i nikt inny do szczęścia nie był im potrzebny. :)

 

hm, nie słyszałem nigdy o majonezowej sałatce

U mnie w domu to zawsze była sałatka majonezowa, a nie jarzynowa. I będę bronić jak niepodległości. ;)

 

Drugie się chyba zbędne.

No zbędne, ale z poprawkami muszę poczekać do wyników. :(

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

No, co Ty? Nawet w święta? ;)

Zwłaszcza w święta. Już nie wystarczy, że wszędzie George Michael wyśpiewuje o składaniu organów wewnętrznych w nieodpowiednie ręce (że zacytuję z pamięci Martę Kisiel), zaczęli o tym kręcić filmy! No, ile można? Rzygam choinkowo-mikołajową tęczą…

Babska logika rządzi!

Rany…

A gdzie Kisiel to pisała, chętnie bym poczytała?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zdaje się, że w “Dożywociu”. Ale nie mogę wykluczyć, że w następnej części… 75%-25%.

Babska logika rządzi!

Przyjemne, choć niepowalające oryginalną historią – ale nie mam nic do gadania w tej kwestii, też napisałam o świętach i stracie, chociaż w zupełnie odwrotną stronę. :) Rzuca mi się w oczy, że bardzo swobodnie grasz na emocjach czytelnika, co jest moim zdaniem dużym plusem.

 

I też mi się wydaje, że to było raczej “Dożywocie” niż kolejna część.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Jest tutaj coś takiego, że nawet, jeśli znajduje się elementy, które nie do końca satysfakcjonują (w moim przypadku są to kwestie w większości subiektywne – może poza tym, że opko nie jest szczególnie odkrywcze – więc o nich teraz nie wspomnę), to udane fragmenty zapadają w pamięć i ostateczne wrażenie jest pozytywne. Mnie najbardziej podobała się cała kwestia tytułowa, a i np. to, że czasem dobrze sobie przypomnieć, że w święta sprzątanie nie równa się sprzątaniu, na które chyba wszyscy narzekamy. Reasumując: znalazłam tu “coś dla siebie”…pod choinkę ;)

Nie czytałem jeszcze innych komentarzy, ale jeśli ktoś napisał, że to smutne opowiadanie, to zgłoszę taki komentarz do moderacji.

CM napisał, że podobne to opowiadanie do mojego. Miał rację, bo jest to opowiadanie o miłości. O różnych miłościach. Takich, które przetrwały próbę czasu, takich które umarły i takich, które są wieczne. I jeszcze jako bonus, takie przesłanie: otwórz się na ludzi, a oni otworzą się na ciebie.

No i jeszcze ta Kasia, u mnie swoim uporem uratowała ufoków. smiley

Dobrze napisane, tego się nie czyta, to się łyka.

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Verus, dziękuję. :)

 

Blue_Ice, fajnie, że znalazłaś coś dla siebie na święta. Opłatki kiedyś w Wigilię przyniosłam do pracy. Wszystkim się bardzo podobały. :)

 

Fizyku, dzięki. Przesłanie bonusowe bardzo trafnie odczytałeś. :)

I tak, Kasia uratowała pewnie nie tylko matkę, ale przy okazji też sąsiada. :)

Cieszę się, że się spodobało. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Oj, bardzo smutne, ale piękne. A poza tym pięknie napisane. Przeczytam jednym tchem. A że te święta też są dla mnie (hm, podobnie jak poprzednie) smutne; niestety, w święta Bożego Narodzenia lubią odchodzić moi bliscy :(, wyjątkowo wpasowało mi się w nastrój. Powodzenia w konkursie.

Irko, to bardziej streszczenie, niż opowiadanie. Nie zostawiasz też miejsca na domysły. Wykładasz szybko dosyć stereotypową opowieść, acz smutną. Nie ratuje tego finał z martwiącą się córeczką i aniołem. Powiedziałbym wręcz, że to też, hm, dosyć często używany motyw. Brak refleksji, bo nie było zaskoczenia, dramat jest dramatem umownym, raczej opartym na podanych faktach, niż rozwijający się w czasie lektury.

Za to warsztat dobry i czytało się płynnie.

Pozdrawiam.

Piękna, napisana z dystansem, a jednak bardzo wzruszająca historia o Bozym Narodzeniu z łezką. Znakomita końcówka.

Ja święta spędziłem w szpitalu (stąd tak późno piszę ten komentarz). Obserwowałem mrówczą pracę salowych, pielęgniarek, całego personelu i zrodziło się we mnie współczucie. Normalnie rzadko myslimy o tych “którzy nie śpią aby spać mógł ktoś”.

Serdeczne życzenia noworoczne Irko! Skoro u Ciebie ma być staropolsko, to zakrzyknę Do siego Roku!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Katiu, dziękuję za miłe słowa i przykro mi, że poruszyłam bolesną strunę. Mam nadzieję, że święta jeszcze będą dla Ciebie czasem radości.

 

Darconie,

to bardziej streszczenie

Auć, to zabolało. ;)

Co do reszty Twoich uwag… właściwie masz rację. Chciałam dla odmiany napisać ciepły, krzepiący tekst. Prostą historię z optymistycznym zakończeniem. I zrobiłam to z pełną świadomością tego, że opko może być odebrane tak, jak Ty je odebrałeś. Tu nie ma ambicji, jest tylko chęć dania czytelnikowi czegoś miłego na święta. Patrząc na komentarze, jakie mam pod opkiem, chyba jednak cel osiągnęłam.

Z drugiej strony, myślę, że udało mi się uniknąć łopatologi. Czy dramat jest umowny? Nie wiem, sądzę że jednak nie, ale to kwestia osobistego odbioru.

 

Tsole, dziękuję za ciepłe słowa. Cieszę się, że anioł Ci się spodobał. Raczej rzadki to u mnie bohater. :)

Zwrócenie uwagi na tych, co nie śpią… było jednym z moich celów.

Jak to: święta w szpitalu? Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku. Dużo zdrowia życzę Ci w Nowym Roku. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irko.

Z tym streszczeniem to taki skrót myślowy, trochę tak jak Ty skróciłaś opowiadanie. ;) Zbyt szybko, zbyt szybko umiera córka, zbyt szybko wszystko się dzieje, nieadekwatnie do niesionego bagażu dramatycznego. Stąd dla mnie niedostateczny jego wydźwięk.

Tu nie ma ambicji, jest tylko chęć dania czytelnikowi czegoś miłego na święta.

Umierające dziecko czymś miłym na święta. ;) No tak tego nie postrzegałem. :)

Pozdrawiam.

 

Zbyt szybko

Tu masz rację. Limit. ;)

 

Umierające dziecko czymś miłym na święta.

Myślałam raczej o tym, co stało się później. ;)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dołączam do grona czytelników.

“Podzielmy się opłatkiem” – historia dramatyczna z elementami fantasy. Ładnie napisany tekst, opowieść ma swój urok.

Moje pierwsze wrażenia dotyczą formy. Widzę prostotę w każdym wymiarze, w zdaniach, w ułożeniu fabuły, w bohaterach. Oprócz tego dodałbym tutaj lekkość, zwłaszcza w scenach fantasy. W tym samochodzie, później pod namiotem, postać anioła nie zaburzała odbioru. Nie czyniła opowieści infantylną (moim zdaniem).

Doceniam w tekście zaczerpnięte obrazy i konteksty z prostych historii zwykłych ludzi. Nie powiedziałbym, że opowieść jest przez to banalna. Jest raczej wyjątkowo namacalna, czytelna. Następnie doceniam element fantasy. Anioł w samochodzie wypadł o dziwo naturalnie. Chyba jego spokój oraz skuteczna interwencja ociepliły bieg wydarzeń. Później przekomarza się z małym diabełkiem, upartą dziewczynką. Tamta scena miała urok, urok tej małej Kasi.

Sama historia posiada spory materiał do opowiedzenia o wiele więcej, ale to już raczej proza obyczajowa (chyba, że dziewczynka miałaby więcej planów). Element dramatyczny zrzuca oczywiście emocjonalną bombę na serducho czytelnika. Jak na moją wrażliwość nie było tego zbyt dużo. Dlatego uważam, że dramatyczność utworu nie była przesadzona. Pomysł, aby podzielić się opłatkiem ocieplił historię, wprowadził udane zakończenie.

Przeczytałem bez problemu. Chociaż to nie jest mój klimat to, opowiadanie odbieram pozytywnie. Wykonanie naprawdę dobre, emocje w historii wyważone, urokliwe zakończenie.

Mersayake, witaj. Cieszę się, że mam kolejnego zadowolonego czytelnika. :)

Dziękuję bardzo za miły komentarz. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Choć Twoje opowiadanie traktuje o sprawach, zdawałoby się, mało odkrywczych, przedstawiłaś rzecz w sposób całkiem zajmujący, zostawiając czytelnikowi miejsce i na wzruszenie, i na uśmiech. ;)

 

wy­zna­czył ter­min ope­ra­cji na dwu­dzie­ste­go siód­me­go grud­nia. –> …wy­zna­czył ter­min ope­ra­cji na dwudziesty siódmy grud­nia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Reg. O to mi właśnie chodziło. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo proszę, Irko. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przeczytanie tego opowiadania było dla mnie prawdziwą przyjemnością, dostarczyło mi wielu emocji. Temat świąt został przedstawiony w różnych perspektywach, w tym – w środowisku emigrantów i powiązany z problemami niezwykle trudnymi dla człowieka. Historia opowiedziana prostym, lirycznym językiem, chwyta za serce, mimo pozornie znanego tematu. Niezwykle “życiowa” wydaje się ucieczka w pracę po tragedii, wiarygodnie została przedstawiona motywacja bohaterki.

Zwróciłam też uwagę, że żadna z emocji w tekście nie wydaje się przesadzona czy przerysowana, ale trafiona w punkt. Oprócz smutnych wątków, czytelnik otrzymuje również świąteczne pocieszenie, zapowiedź, że bohaterka jeszcze może być szczęśliwa. Motyw anioła dobrze dopełnia tę całość w kontekście świąt i pocieszenia.

Przepraszam, że dotarłam z komentarzem dopiero teraz, po nagrodzie… Ale dla mnie to jest triggerowe opowiadanie i nie byłam w stanie go w szczegółach przeczytać :( Wiem, że choroba odgrywa tu rolę w tle, a wymowa jest w zamierzeniu optymistyczna, ale mimo wszystko – zbyt to dla mnie trudne.

 

Bardzo gratuluję nagrody i mam nadzieję, że mi wybaczysz niedokładną lekturę…

http://altronapoleone.home.blog

Irko, gratuluję zwycięstwa. W pełni zasłużone.

ANDO, dziękuję za ciepłe słowa. Właśnie coś takiego chciałam napisać. :)

Cieszę się, że mi się udało i że chwyta za serducho mimo trudnego tematu.

 

Drakaino, oczywiście że wybaczę. I życzę dużo zdrowia w 2020. :)

 

Cichy, dziękuję. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

To i ja jeszcze przybywam pokonkursowo.

Opowiadanie przejrzyście skonstruowane, a historia sprawnie rozpisana; bardzo dobrze to wygląda od strony kompozycji. W fabule więcej co prawda dramatu obyczajowego niż fantastyki – dzięki temu działania bohaterów są wiarygodne psychologicznie, choć przebieg wydarzeń wydaje się nieco przewidywalny. Elementy fantastyczne wypadają przy tym wszystkim bardzo naturalnie i nienachalnie; wygląda na to, że taka formuła urban fantasy to już Twoja specjalność. Intrygująca postać anioła, też bardzo w Twoim stylu; trochę szkoda, że jego wątek nie został rozwinięty, bo sceny, w których się pojawia, szczególnie zwracają uwagę.

Gratuluję pierwszego miejsca! :)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Irko, chwyta za serducho i rozkłada na łopatki.

Black_cape, dziękuję za wizytę.

taka formuła urban fantasy to już Twoja specjalność

Coś w tym jest. :)

 

Intrygująca postać anioła, też bardzo w Twoim stylu; trochę szkoda, że jego wątek nie został rozwinięty

Ech, już nie miałam miejsca.

 

ANDO heart

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Szkoda, że nie zdążyłam w dzień Świąt, ponieważ po przeczytaniu opowiadania oraz wszystkich komentarzy mam wrażenie, Irka_Luz, że rzeczywiście odbyło się wielkie dzielenie opłatkiem. Piękne opowiadanie wpływające pozytywnie na osobę czytającą nawet po Świętach. Pozdrawiam.

Nigdy się nie poddawać

Pogratulować! :) Jedno z moich ulubionych konkursowo świątecznych ;) Pozdrawiam.

Zielonko, Blue_Ice, dziękuję :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

:)

zaproszenie znajomych

Skoro to znajomi ją zapraszają, to zaproszenie od znajomych.

 nie wiedziała na co

Nie wiedziała, na co.

 pustym wzrokiem

Co to właściwie znaczy? Ludzie, zacznijcie opisywać, zamiast rzucać te grepsy ze wzrokiem.

 Wykonywała kolejne czynności mechanicznie, nie zastanawiając się nad tym, co robi.

Mechanicznie wykonywała kolejne czynności. Kropka.

 perfekcyjna

W sumie to anglicyzm.

 nabrało powietrza już gotowe do krzyku i uspokoiło się

Wtrącenie: nabrało powietrza, już gotowe do krzyku, i uspokoiło się.

Cudowny prezent przyniósł nam aniołek.

Hmm. Nie dałabym głowy za ten szyk.

zawarczeć na siebie

Nie lubię tych neologizmów z "za-".

O tam

O, tam.

 Wspomnienia płynęły wolniej, bo starała się panować nad mimiką.

Związek nie jest oczywisty.

 Drogi Krzyśka i Kingi rozeszły się w chwili diagnozy postawionej Kasi.

W chwili postawienia diagnozy, ale to ciągle brzmi jak z prasy kobiecej.

 głęboko ukryte zdjęcia Kasi wraz z lnianym woreczkiem z jej włosami

Nie brzmi mi to.

 Skończyła spóźniona

Hmm.

 Kinga nie wiedziała, co się dzieje, szarpała z przerażeniem kierownicą.

Przez chwilę też nie wiedziałam. I lepiej: szarpała, przerażona – nie hipostazuj tego strachu.

 Jasne, zabrali jej dziecko, a ona ma być mimo to szczęśliwa.

Lewisa nie czytała, co? Wiem, wredna jestem. Szyk w drugiej części zdania ciut nienaturalny.

 dzielił się opłatkiem z ich jeszcze kilka sekund wcześniej rozindyczonym ojcem

Nie jestem pewna tego szyku.

 na jakich zasadach ich wybierała.

Na jakiej zasadzie, to idiom.

 Pracownicy sklepu byli tak ucieszeni

Hmm.

 Nawet nie wiedziała, kiedy zakupy ją wciągnęły.

Może jednak: nie zauważyła?

 tłumaczyła zdumionym Niemcom na czym polega

Tłumaczyła zdumionym Niemcom, na czym polega.

 zrobiło się nagle gwarno, co sprowadziło

Coś tu nie gra. Co sprowadziło?

 Nadia nie pozwoliła jej

Nienaturalnie: Nadia jej nie pozwoliła.

 A może byśmy wszyscy sobie jutro razem posiedzieli.

Tu musi być pytajnik.

 cośmy go rozstawili tam na polu

Cośmy go rozstawili, tam na polu.

 Nagle wszyscy stwierdzili,

Może jednak: uznali.

 do wspólnego biesiadowanie rzeczywiście dojdzie

Literówka.

 następnego dnia tuż przed trzecią przed jej drzwiami

Wydzieliłabym: następnego dnia, tuż przed trzecią, przed jej drzwiami – tak jest chyba czytelniej.

 Jak to miałaś dziecko?!

Jak to, miałaś dziecko?! Albo: Jak to "miałaś dziecko"?! Bo jedna z postaci cytuje wypowiedź drugiej, to trzeba zaznaczyć, chociaż jest jasne.

 Kinga najchętniej uciekłaby

Naturalniej: najchętniej by uciekła.

 zerkały ze współczuciem i krzepiącym uśmiechem

Hmm.

 Nie wiem, jak poradziłbym sobie

Naturalniej: nie wiem, jak bym sobie poradził.

 Wiedział, jak się czuła, bo sam to przeżył.

Chyba jednak "jak się czuje", chociaż…

Zaiskrzyło, widzisz.

heart

Końcówka słodziuchna. Ogólnie, słodziuchno – łzy na początku są przecież po to, żeby było, no. Słodziuchno. Dobra, dosyć tego słowa. Podsumowujemy: oryginalnie nie jest. Jest balsam dla duszy. I tyle.

 

Życzenia spóźnione, ale szczere.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, Tarnino, fajnie, że jeszcze wpadłaś. Jesteś, jak zwykle, niezastąpiona w tropieniu baboli i innych takich :) Poprawiłam wszystko przy czym nie było trzeba myśleć, bo na myślenie nie mam w tej chwili siły ;)

Jest balsam dla duszy. I tyle.

I tak miało być, nic więcej nie chciałam osiągnąć :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka