- Opowiadanie: MPJ 78 - Sprawa M.

Sprawa M.

Świę­ta, ten ma­gicz­ny czas gdy do­sta­je­my i ku­pu­je­my pre­zen­ty. Spo­ty­ka­my się z ro­dzi­ną przy stole by dzielić opłatkiem, a potem wy­kłó­cać o po­li­ty­kę lub szan­se me­da­lo­we spor­tow­ców. W te­le­wi­zji leci wiecznie samotny Kevin, kla­sy­ka kina czasem w monochromie, oraz su­per­pro­duk­cje te zagraniczne i te nasze. Gdzieś tam w tle jest Mikołaj, pasterka i to co najważniejsze: ciepło rodzinne, chwile szczęścia, bliscy. Tak więc zapinamy pasy i ruszamy w esencję świąt 2019.   

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, Użytkownicy V

Oceny

Sprawa M.

 Wła­śnie za­czął się drugi ty­dzień grud­nia. Sie­dzia­łem w biu­rze. Spraw­dzi­łem w ka­len­da­rzu. Dziś przyj­mo­wa­łem in­te­re­san­tów jako pry­wat­ny de­tek­tyw, a nie poseł. No cóż, jako ty­po­wy par­la­men­ta­rzy­sta ledwo wią­za­łem ko­niec z koń­cem z diety sta­no­wią­cej rów­no­war­tość dwóch śred­nich kra­jo­wych. Mu­sia­łem do­ra­biać jako pry­wat­ny łaps zaj­mu­ją­cy się spra­wa­mi pa­ra­nor­mal­ny­mi. Bury świat za oknem spra­wiał, że przez ro­le­ty są­czy­ło się do środ­ka szare świa­tło. Dzię­ki temu biuro samo z sie­bie do­sto­so­wa­ło się do kon­wen­cji fil­mów noir. Klien­ci uwiel­bia­li ten styl, żyw­cem prze­nie­sio­ny z czar­ne­go kry­mi­na­łu lat czter­dzie­stych. Szary pro­cho­wiec na wie­sza­ku, pa­na­ma le­żą­ca na rogu biur­ka, nie pa­li­łem, więc bra­ko­wa­ło dymu pa­pie­ro­so­we­go, ale za to od­pa­li­łem ka­dzi­deł­ko.

Wła­śnie skoń­czy­łem rozmowę telefoniczną z roztrzęsioną matką, która dzwo­ni­ła, że gdzieś zgubił  jej się syn, Kevin. Ty­po­wa spra­wa, wy­jazd do Egip­tu na świę­ta, za­mie­sza­nie na lot­ni­sku, chło­pak był i nagle po od­pra­wie pasz­por­to­wej oka­za­ło się, że go nie ma. Szyb­ko spi­sa­łem dane: adres za­miesz­ka­nia War­sza­wa, Ostro­bram­ska 77, uro­dzo­ny w roku 1990, szczu­pły blon­dy­nek. Matka prze­sła­ła mi eme­me­sem zdję­cie po­tom­ka, które no­si­ła przy sobie w port­fe­lu. Zdaje się nie było naj­ak­tu­al­niej­sze, bo pa­trzył z niego na mnie sze­ścio­la­tek. Wzią­łem tę spra­wę, choć nikt nie obie­cy­wał, że bę­dzie łatwo.

Wtedy po­ja­wi­ła się ona. Po­win­na być nie­zna­jo­mą ema­nu­ją­cą mro­kiem i sek­sa­pi­lem. Za­czę­ła nawet do­brze, bo usia­dła na biur­ku za­kła­da­jąc nogę na nogę, ale po pierw­sze  zna­łem ją z sejmu, a po dru­gie strze­li­ła sel­fi­ka ro­biąc kar­pi­ka.

– Wy­czes sty­lów­ka – rzu­ci­ła wy­raź­nie za­do­wo­lo­na.

– Klau­dia, nie po oczach z tym fle­szem!

– Mar­cin, po co ta hi­ste­ria? Muszę dbać o moich fol­lo­wer­sów. Bez ak­tu­al­nych fotek nie ma fejsa i in­sta­gra­ma.

– A do­wiem się, co cię tu do mnie spro­wa­dza?

– Spoko, jak tylko skoń­czę ozna­czać lo­ka­li­za­cję i ak­tu­ali­zo­wać sta­tus.

– Niech i tak bę­dzie – mruk­ną­łem zre­zy­gno­wa­ny.

– Zo­sta­łam po­trak­to­wa­na po sek­si­stow­sku…

– Zgłoś to po­li­cji, ewen­tu­al­nie przyjdź do mnie, kiedy mam tu zmia­nę jako poseł. Teraz je­stem de­tek­ty­wem i nie zaj­mu­je się ta­ki­mi spra­wa­mi.

– Ko­lej­ny dowód na to, że męż­czyź­ni są niż­szą i mniej in­te­li­gent­ną formą życia.

– Ob­ra­żać, to mnie mo­żesz w sej­mie, tutaj wy­pra­szam sobie takie.

– Spuść te­sto­ste­ron i słu­chaj uważ­nie. Wy­sła­łam list do Mi­ko­ła­ja, za­ży­czy­łam sobie tego. – Po­da­ła mi zdję­cie. – Jed­nak nie do­sta­łam pre­zen­tu na mi­ko­łaj­ki. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że to spo­sób upo­ko­rze­nia mnie jako ko­bie­ty. Masz usta­lić kto za to od­po­wia­da.

– To bę­dzie kosz­to­wa­ło – ostrze­głem uczci­wie.

– Nie szko­dzi. Jak usta­lisz kto jest winny, to do­ci­snę go po­zwa­mi i ten wy­da­tek mi się zwró­ci.

 

Moi in­for­ma­to­rzy dali mi cynk, że pre­zen­ta­mi na mi­ko­łaj­ki i gwiazd­kę, zaj­mu­ją się elfy. Ama­tor pew­nie by po­je­chał na bie­gun pół­noc­ny do fa­bry­ki pre­zen­tów. Na szczę­ście byłem do­brze po­in­for­mo­wa­nym za­wo­dow­cem i wie­dzia­łem, że jeśli elfy mają w czymś udział, to do­kład­ne in­for­ma­cje na ten temat znaj­dę u Leny uży­wa­ją­cej ty­tu­łu Loc'lah, czyli mó­wiąc po ludz­ku Pani Je­zio­ra. Wsia­dłem do mo­je­go zie­lo­ne­go ja­gu­ara XF i po­je­cha­łem na Ma­zu­ry nad Je­zio­ro Nidz­kie. Jedna z pro­wa­dzą­cych nad nie dróg wy­glą­da­ła jak ty­po­wy pro­jekt, który nagle stra­cił do­fi­nan­so­wa­nie. Ele­ganc­ka kost­ka ury­wa­ła się ni z tego, ni z owego, zaś po­mię­dzy nią a je­zio­rem stało kilka drzew. Ktoś, kto czę­ściej za­glą­dał­by w to miej­sce i miał wy­ostrzo­ny zmysł ob­ser­wa­cji, do­znał­by dy­so­nan­su po­znaw­cze­go. Parę mie­się­cy temu, latem stały tam po­tęż­ne dęby, dziś zaś dwie stare sosny. Mnie to nie dzi­wi­ło, al­bo­wiem wie­dzia­łem, iż do­stę­pu na wyspę bro­nią entowie – straż­ni­cy. Wy­sia­dłem z sa­mo­cho­du, bio­rąc przy­go­to­wa­ną wcze­śniej re­kla­mów­kę. Pod­sze­dłem do sosen, po­ło­ży­łem ręce na ich korze i po­wie­dzia­łem.

– Ce­ad­mil se­or­ca aep caed. Essea Cra­van­de­ary, ag teaht ime Loc'lah. – Co ozna­cza­ło, „Wi­taj­cie sio­stry z gaju. Je­stem Czer­wo­ny Lis, przy­by­łem do Pani Je­zio­ra”.

– No pro­szę, wścib­ski czło­wiek wró­cił – od­rze­kła prawa sosna.

– Pani nie po­in­for­mo­wa­ła nas o twym przy­by­ciu – do­da­ła lewa.

– Ale jak mnie­mam nie za­bro­ni­ła mnie wpusz­czać?

– Py­ta­nie, po co ty tutaj przy­je­cha­łeś?

– Żeby po­roz­ma­wiać. Mam też pre­zen­ty dla was.

– Pre­zen­ty dla nas? – Prawa sosna za­in­te­re­so­wa­ła się moimi sło­wa­mi.

– Dla was. – Wy­cią­gną­łem z re­kla­mów­ki dwa ki­lo­gra­mo­we worki na­wo­zu dla igla­ków.

– Je­steś miły, pu­ści­my cię dalej – orze­kły sosny.

 

Drze­wa roz­stą­pi­ły się, jed­no­cze­śnie otwie­ra­jąc ma­gicz­ną ba­rie­rę. Droga, która przed chwi­lą ury­wa­ła się, teraz prze­cho­dzi­ła płyn­nie w most. Na jego końcu wznosił się zaj­mu­ją­cy całą wyspę zamek. Wszyst­kie wi­docz­ne teraz kon­struk­cje wy­ko­na­no na elfią modłę z bia­łe­go mar­mu­ru. Wsia­dłem do sa­mo­cho­du i ru­szy­łem dalej.

 

Za­par­ko­wa­łem na po­zio­mie lo­chów gdzie urzą­dzo­no par­king. Mój zielony ki­ciuś wy­róż­niał się no­wo­cze­sno­ścią po­śród in­nych sto­ją­cych tu aut. Elfy, to es­te­ci i nie były prze­ko­na­ne do współ­cze­snej mo­to­ry­za­cji, sta­wia­jąc ponad nią ame­ry­kań­skie sa­mo­cho­dy z lat sie­dem­dzie­sią­tych. Le­d­wie wy­sia­dłem, ka­mer­dy­ner zja­wił się ni­czym duch i po­pro­wa­dził mnie do wiel­kiej ja­dal­ni, w któ­rej Lena oto­czo­na służ­bą i dwo­rza­na­mi wy­da­wa­ła ostat­nie dys­po­zy­cje, oraz oso­bi­ście oce­nia­ła prób­ki po­traw do uczty w noc Mi­di­nva­eme.

– Bądź po­zdro­wio­na, Loc'lah, niech pięk­no i szczę­ście nie od­stę­pu­ją cię nigdy.

– Witaj, Cra­van­de­ary. Jak mnie­mam twe od­wie­dzi­ny nie są zwią­za­ne z próbą wpro­sze­nia się na świę­to zi­mo­we­go prze­si­le­nia.

– Nie śmiał­bym. Cel mej wi­zy­ty jest znacz­nie bar­dziej przy­ziem­ny. Pro­wa­dzę spra­wę, która może do­ty­czyć twych pod­da­nych.

– Prze­rwa od sma­ko­wa­nia tego wszyst­kie­go do­brze mi zrobi. – Lena wsta­ła od stołu. – Przejdź­my się.

– Tak, pani.

 

Loc'lah pro­wa­dzi­ła przez roz­świe­tlo­ne krysz­ta­ło­wy­mi ży­ran­do­la­mi ko­ry­ta­rze i prze­szklo­ne ga­le­rie swego pa­ła­cu, aż na jeden z dzie­dziń­ców. Zgod­nie z pa­nu­ją­cą tu ety­kie­tą mil­cza­łem do czasu, aż sama za­py­ta­ła.

– Jakie spra­wy spro­wa­dza­ją Czer­wo­ne­go Lisa do tej ostoi.

– Moja klient­ka nie otrzy­ma­ła pre­zen­tu na mi­ko­łaj­ki.

– A co to ma z nami wspól­ne­go?

– In­for­ma­to­rzy su­ge­ru­ją, iż wy­ko­nu­je­cie pre­zen­ty dla świę­te­go Mi­ko­ła­ja.

– Nie­któ­re to i ow­szem, ale sam ro­zu­miesz… – Zna­czą­co za­wie­si­ła głos.

– Ro­zu­miem, a czy twoi pod­da­ni pra­co­wa­li nad czymś takim? – Po­da­łem jej zdję­cie.

– Nie – od­rze­kła po chwi­li za­sta­no­wie­nia. – To tan­de­ta, praw­do­po­dob­nie ma­sów­ka, a my je­ste­śmy ar­ty­sta­mi, in­dy­wi­du­ali­sta­mi i es­te­ta­mi. Ko­cha­my pięk­no, a nie od­la­ne byle jak pta­szy­ska ze sre­bra.

– Kto więc mógł się czymś takim zaj­mo­wać?

– Nie tylko my pra­cu­je­my dla Mi­ko­ła­ja. Co praw­da po­moc­ni­ków Mi­ko­ła­ja na­zy­wa się el­fa­mi, ale kur­du­plo­wa­ty wy­gląd i idio­tycz­ne czap­ki zdra­dza­ją ich praw­dzi­wą rasę. Sam po­wiedz, czy ja mo­gła­by nosić pseu­dosz­laf­my­cę z pom­po­nem?

– Oczy­wi­ście, że nie, wasza wy­so­kość.

Lena na swe ide­al­ne blond włosy na­kła­da­ła je­dy­nie dia­dem z sza­fi­rem. Jeśli mó­wi­ła praw­dę, a nie mia­łem po­wo­du by jej nie wie­rzyć, po­wi­nie­nem je­chać na Śląsk.

– Dzię­ku­ję pani, za po­świę­co­ny mi czas.

– Już nas opusz­czasz?

– Tak pani, twym sło­wom ufam i wiem, że roz­wią­za­nia za­gad­ki muszę po­szu­kać w zu­peł­nie innej czę­ści Pol­ski.

– Za­sko­czy­łeś mnie – rze­kła szcze­rze. – My­śla­łam, że przy­by­łeś z jego po­wo­du. – Wska­za­ła usta­wio­ną w kon­cie dzie­dziń­ca klat­kę z ja­kimś roz­czo­chrań­cem.

– O ile to nie jest Kevin, to nie sta­no­wi obiek­tu mego za­in­te­re­so­wa­nia.

– Spy­taj go?

– Za twoim po­zwo­le­niem pani. – Pod­sze­dłem do klat­ki.

– Hej ty tam! Jak się na­zy­wasz?

– Je­stem eko­lo­giem, mu­sisz mi…

– Jak masz na imię?

– Ry­szard.

– Aha. – Od­wró­ci­łem się i wróciłem do Leny.

– Czło­wie­ku pomóż mi, oni chcą mnie spa­lić na sto­sie! – krzy­czał roz­czo­chra­niec.

 

Nie­wąt­pli­wie Ry­szard miał rację, al­bo­wiem na środ­ku dzie­dziń­ca elfy sta­ran­nie ukła­da­ły po­la­na, a jed­nym z ele­men­tów świę­to­wa­nia Mi­di­nva­eme było skła­da­nie ofiar, acz­kol­wiek za­zwy­czaj wy­ko­rzy­sty­wa­no do tego celu owoce, ja­kieś po­tra­wy, z rzad­ka zwie­rzę­ta. Choć to nie była moja spra­wa, nur­to­wa­ło mnie za­gad­nie­nie, czym on za­słu­żył na swój los?

– Pró­bo­wał blo­ko­wać cię­ża­rów­ki, wio­zą­ce nowe bloki mar­mu­ru do roz­bu­do­wy mojej re­zy­den­cji. – Lena od­po­wie­dzia­ła na nie­za­da­ne prze­ze mnie py­ta­nie.

– Chciał kasy za za­koń­cze­nie pro­te­stu?

– Szyb­ko ko­ja­rzysz fakty, Czer­wo­ny Lisie.

– Tego wy­ma­ga mój fach. – Skło­ni­łem się grzecz­nie.

– Ko­cham twój umysł. – Pani Je­zio­ra de­li­kat­nie do­tknę­ła dło­nią mojej twa­rzy. – Wie­rzę, że kie­dyś znaj­dziesz dla mnie ten pier­ścień, który włada wszyst­ki­mi. – Po­ca­ło­wa­ła mnie.

– Oczy­wi­ście, zro­bię, co w mojej mocy.

– A teraz już jedź.

 

Kilka go­dzin póź­niej do­tar­łem w oko­li­ce krań­co­wo różne od ma­zur­skich je­zior. Za­par­ko­wa­łem przed czymś, co wy­glą­da­ło jak ruiny wiel­kiej huty. W moją stro­nę zbli­żał się osob­nik, na pierw­szy rzut oka wy­glą­da­ją­cy jak zło­miarz zaj­mu­ją­cy się od­zy­ski­wa­niem me­ta­li ko­lo­ro­wych z ulicz­nych koszy.

– Czego tu? – wark­nął.

– Je­stem Cra­van­de­ary i chciał­bym po­roz­ma­wiać z Błyst­kiem.

– Po­cze­kaj tu, a ja po­wia­do­mię kogo trze­ba.

 

Kwa­drans póź­niej wraz z dwoma straż­ni­ka­mi, pół­to­ra metra wzro­stu za to jakiś metr osiem­dzie­siąt w ba­rach, zje­cha­łem do pod­zie­mi. Potem jesz­cze dobry ki­lo­metr spa­ce­ru po­mo­stem wio­dą­cym nad ha­la­mi fa­brycz­ny­mi i zna­la­złem się przed ob­li­czem Błyst­ka. Szef pol­skich kra­sno­lu­dów, wy­glą­dał jak krzy­żów­ka sza­lo­ne­go na­ukow­ca z dy­rek­to­rem kor­po­ra­cji: roz­czo­chra­na fry­zu­ra, sza­leń­stwo w oczach, mo­nokl z wy­świe­tla­czem prze­zier­ni­ko­wym, biały far­tuch, spodnie w kan­cik, pan­to­fle wy­czysz­czo­ne na błysk, tuzin asy­sten­tek.

– Ki dia­beł cię tu hyclu przy­gnał?

– Spra­wa mojej klient­ki.

– Aby na pewno? Czy ty teraz nie ro­bisz przy­pad­kiem w sej­mo­wej ko­mi­sji śro­do­wi­ska? Pew­nie chcesz mi tu eko­lo­gię wpro­wa­dzać?

Po­wiódł ręką po nie­speł­nia­ją­cych unij­nych norm nie­le­gal­nych ha­lach, gdzie wę­giel z nie­le­gal­nych ko­pal­ni spa­lał się w nie­le­gal­nych pie­cach hut­ni­czych.

– Je­stem tu pry­wat­nie. Je­dy­ne co mnie in­te­re­su­je, to czy wy­ko­ny­wa­li­ście dla Mi­ko­ła­ja to. – Po­ka­za­łem mu zdję­cie z wy­ma­rzo­nym pre­zen­tem klient­ki.

– Może, bo ja wiem? Szy­szecz­ko pomóż Czer­wo­ne­mu Li­so­wi – rzu­cił do jed­nej z asy­sten­tek, pry­wat­nie swo­jej córki.

 

Szy­szecz­ka była ty­po­wą no­wo­cze­sną kra­sno­lud­ką, która mo­gła­by od­na­leźć się w ludz­kim korpo, szpil­ki, ża­kiet, biała ko­szul­ka z po­tęż­nym de­kol­tem, co nor­mal­ne przy jakiś stu dwu­dzie­stu cen­ty­me­trach ob­wo­du klat­ki pier­sio­wej, oku­la­ry pod­kre­śla­ją­ce in­te­lek­tu­alizm, nie­od­łącz­ny ta­blet, kucyk, tylko za­ło­żo­na na ba­kier czer­wo­na czap­ka z pom­po­nem i kilof za pa­skiem były ukło­nem w stro­nę tra­dy­cji.

– Da mi zdję­cie.

– Pro­szę bar­dzo.

– Chyba z el­fa­mi nie­daw­no się spo­ty­kał, bo czuć go lesz­czem – rzu­ci­ła do mnie marsz­cząc nos.

– Nie po­twier­dzam, nie za­prze­czam.

– Za to ja mogę po­twier­dzić. Ro­bi­li my te so­ko­ły dla Mi­ko­ła­ja. Krót­ka seria, le­d­wie kil­ka­na­ście tych po­sre­brza­nych cy­no­wych kur­cza­ków po­szło na pre­zen­ty. Jak ktoś nie do­stał, to trza z Mi­ko­ła­jem wy­ja­śniać.

– Dzię­ku­ję za pomoc i nie prze­szka­dzam w pracy.

– Czeka chwi­lę. – Szy­szecz­ka zła­pa­ła mnie za rękę. – Gdyby kie­dyś zna­lazł ten pier­ścień, co włada in­ny­mi, to pa­mię­ta, że ja się umiem od­wdzię­czyć. – Wzięła głęboki oddech, a górny guzik bluz­ki strze­lił sze­rzej od­sła­nia­jąc de­kolt.

– Będę miał to na uwa­dze.

 

Dwa dni póź­niej w moim biu­rze po­ja­wi­li się świę­ty Mi­ko­łaj i anio­łek. Świę­ty ubra­ny był jak pa­triar­cha któ­re­goś ze wschod­nich ko­ścio­łów, anio­łek zaś zma­te­ria­li­zo­wał się w sty­li­za­cji przy­po­mi­na­ją­cej biz­nes­me­na, acz­kol­wiek nie tylko ko­szu­lę, ale i gar­ni­tur, buty, kra­wat, miał śnież­no­bia­łe.

– Witam panów – za­czą­łem grzecz­nie.

– Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny – od­po­wie­dział Mi­ko­łaj.

– Czo­łem – rzekł anio­łek.

– Ro­zu­miem, iż teraz macie na­pię­ty har­mo­no­gram, toteż dzię­ku­ję za przy­by­cie. Po­sta­ram się nie zająć za wiele czasu.

– Je­ste­śmy za­wsze go­to­wi pomóc. – Mi­ko­łaj, po­ło­żył rękę na sercu.

– Moja klient­ka pro­si­ła o taki pre­zent. – Po­da­łem świę­te­mu zdję­cie. – Nie otrzy­ma­ła go, choć zo­stał wy­pro­du­ko­wa­ny.

– Anioł­ku, ty masz lep­szą głowę do tych rze­czy…

– Było parę zle­ceń na takie fi­gur­ki. Wszyst­kie, które miały zo­stać wy­sła­ne w mi­ko­łaj­ki, zo­sta­ły do­star­czo­ne.

– Czyli Klau­dia do­sta­nie swo­je­go w wi­gi­lij­ną noc?

– Klau­dia… – Anioł spoj­rzał na mnie i po­czu­łem, jak od­czy­tał resz­tę jej da­nych z mych myśli. – Nic od Mi­ko­ła­ja nie do­sta­nie, al­bo­wiem nie za­słu­ży­ła.

– Ona jest in­ne­go zda­nia.

– Co! Ja­kiem Woj­ciech Rzę­dzian, sta­ro­sta Wą­so­czy, po­rucz­nik lek­kiej cho­rą­gwi aniel­skiej, przy­się­gam na Pana na­sze­go naj­wyż­sze­go, któ­re­go imie­nia mam bro­nić, iż prę­dzej pie­kło za­mar­z­nie, jak ona od nas pre­zent w tym roku do­sta­nie!

Krzy­cząc te słowa anioł ze­rwał się z krze­sła i zmie­nił po­stać, już nie wy­glą­dał na eks­cen­trycz­ne­go biz­nes­me­na. Biały gar­ni­tur znikł za­stą­pio­ny zło­tym kon­tu­szem, na pier­si Rzę­dzia­na błysz­czał srebr­ny pan­cerz, a w ręku ża­rzy­ła się ogni­sta sza­bla. Wo­la­łem do­ce­nić siłę jego ar­gu­men­ta­cji, niż do­pu­ścić by użył ar­gu­men­tu siły.

– Ro­zu­miem i prze­ka­żę klient­ce.

– Czy mo­że­my wró­cić do na­szych zajęć? – Mi­ko­łaj kie­ro­wał to py­ta­nie do anioł­ka.

– Myślę, że jak naj­bar­dziej. – Przy biur­ku znów za­siadł biz­nes­men w bieli.

– Dzię­ku­je za pomoc i życzę…

Drzwi do biura otwo­rzy­ły się na oścież i sta­nę­ła w nich Klau­dia. W ręku miała włą­czo­ne­go smart­fo­na, a w oczach furię.

– Wy­pusz­czasz tych dwóch bez mo­je­go pre­zen­tu!

– Wy­ja­śniam spra­wę. – Pró­bo­wa­łem ją uspo­ko­ić.

– Nie po­zwo­lę na to!

Od tego mo­men­tu zda­rze­nia przy­spie­szyły. Ko­bie­ta rzu­ci­ła w Mi­ko­ła­ja czosn­kiem, anioł Rze­dzian przy­brał szla­chec­ką formę i ru­szył z nie­kry­tym za­mia­rem roz­sie­ka­nia mojej klient­ki. Nie mo­głem na to po­zwo­lić, wbie­głem więc mię­dzy nich.

– Stać! – za­wo­łał świę­ty.

– Choć uszy i nos tej żmii ode­tnę. – Sza­bla anio­ła krę­ci­ła w po­wie­trzu młyn­ki.

– Odejdź­my stąd w po­ko­ju. Prze­bacz jej, świę­ta idą. – Mi­ko­łaj mówił to spo­koj­nym gło­sem.

– Niech tak się stanie.

 

Zni­kli w jed­nej chwi­li. Ja zaś ob­ją­łem pła­czą­cą Klau­dię.

– Mój pre­zent – szlo­cha­ła.

– Kupię ci coś pod cho­inę. Bę­dzie faj­nie zo­ba­czysz.

– Chciała­bym w takim razie, ten pier­ścień co włada wszyst­kim in­ny­mi.

– Po­szu­kam na por­ta­lach au­kcyj­nych, ale ni­cze­go nie obie­cu­ję.

– W takim razie może pój­dziesz ze mną na świą­tecz­ną im­pre­zę?

– Chęt­nie, a dokąd idzie­my?

– Na Ostro­bram­ską 77 do Ke­vi­na.

– Super.

 

Nic Klau­dii nie mó­wi­łem, ale skoro po­mo­gła mi w spra­wie Ke­vi­na, to znaj­dzie pod cho­in­ką tego swo­je­go srebr­ne­go so­ko­ła. Kupię go jej i pod­rzu­cę jeszcze przed pasterką. W końcu w świę­ta każ­de­mu na­le­ży się odro­bi­na szczę­ścia i świadomość, że gdzieś tam jest ktoś kto o nas myśli.

Koniec

Komentarze

Pozwolę sobie sparafrazować tekst szanownego autora:

Z chorej ciekawości przeczytałem ten tekst, i niewątpliwie przekonałem się, że mówi o zupełnie innych świętach, niż teksty konkurencji. smiley

Wydaje mi się, że pisząc ten tekst bawiłeś się dużo lepiej, niż ja czytając go. Niewątpliwie zabawa literacka jest najmocniejszą stroną opowiadania. Mnie nie wciągnęło, nie czekałem na to co będzie dalej i jak sobie poseł/detektyw poradzi ze zleceniami – ale przecież nie o to chodziło.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Dziękuję za opinię wink

gdzieś zgubi jej się syn, Kevin

Uciekło “ł”.

 

Wziąłem tą sprawę

Tę.

 

Zaczęła nawet dobrze, bo usiadła na biurku zakładając nogę na nogę, ale po pierwsze ją znałem z sejmu, a po drugie strzeliła selfika robiąc karpika.

ale, po pierwsze, znałem ją z sejmu

 

entci strażnicy

Fujka. Może entowie-strażnicy?

 

Na jego końcu był zajmujący całą wyspę zamek.

Proponuję stał/wznosił się.

 

Bądź pozdrowiona Loc'lah

Brakuje przecinka.

 

Witaj Cravandeary.

jw.

 

Tak pani.

jw.

 

Przed wołaczem powinien znaleźć się przecinek, dość częsty błąd w tym opku. W ogóle przecinkologia tu trochę szaleje.

 

Pierwsze wrażenie po lekturze: przefajnowane. Niektóre nawiązania popkulturowe fajne, ale całość męczy. Humor, to stylizowanie niektórych wypowiedzi na młodzieżowy ton – nie trafia do mnie.

O ile jeszcze pierwsza część opowiadania jeszcze przynajmniej jakoś próbuje zaciekawić, o tyle od momentu konfrontacji z Klaudią i Mikołajem jest masakra. Napisane na odwal się, wątek Kevina doczepiony na siłę i na siłę rozwiązany. Skoro cały czas siedział w domu, pod wskazanym adresem, to po co była ta cała drama ze zgubieniem go? I jak w ogóle można zgubić dorosłą osobę na lotnisku?

Irracjonalne zachowanie Klaudii także mnie irytowało. O ile dobrze zrozumiałam, babka pracowała w sejmie? Serio, serio, serio uważasz, że kobieta zajmująca się polityką będzie histeryzować z powodu braku prezentu? Jej zachowanie w końcówce sugeruje, że ma jakieś sześć lat i pierwszy raz spotyka ją w życiu rozczarowanie. Jako element komiczny – zupełnie nietrafiona scena.

 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Kurcze, MPJ, powiem szczerze, że zanim naskrobałem ten komentarz, rzuciłem okiem do pozostałych Twoich opowiadań.

Chciałem sprawdzić, czy to konkretne “opko”, pod którym zostawiam swoją opinię, naskrobała osoba, która jest na samym początku nauki warsztatu, czy już jakieś doświadczenie w tym zakresie posiada, żeby odpowiednio dostosować swój komentarz. Nie chciałbym bowiem przed Świętami, zbyt brutalnie potraktować jakiegoś żółtodzioba (chociaż sam “prosem”, rzecz jasna, nie jestem i daleko mi oczywiście). 

I tutaj jakiś totalny kontrast się pojawił pomiędzy pozostałymi Twoimi tekstami, a tym co teraz zaserwowałeś czytelnikom. Ty naprawdę, jak się postarasz, to umiesz machnąć ciekawy tekst i całkiem niezły stylistycznie.

Niestety lektury Sprawa M. nie mogę zaliczyć do najlepszych.

Niby jakiś pomysł miałeś, ale powiem szczerze, że nie bardzo przypadł mi do gustu. Nie uwierzyłem w postaci (np. poseł, który jest detektywem, seriously?). Chociaż sam mam problemy z interpunkcją, momentami aż mnie zakłuły oczy od chaosu w tym zakresie. Zdania wydały mi się albo zbyt krótkie (pierwszy akapit) albo jakoś fikuśnie zbudowane. 

Przykro mi, nie spodobał mi się Twój tekst, natomiast muszę przyznać, po urywkowej lekturze pozostałych Twoich opowiadań, że pisać już nawet potrafisz, tylko kolejnym razem się bardziej postaraj. 

Zresztą sobie też to muszę powtarzać. 

Głowa do góry – będzie lepiej. Jak mówię, potencjał jest.

 

Pozdrawiam

Cichy0

 

 

 

 

Gravel za wskazane błędy dziękuję, poprawiłem je. Co do Kevina to nie jest na siłę, nie rozumiem tej obsesji ale on jest na Polsacie zawsze w wigilię. Tak na marginesie Warszawa Ostrobramska 77 to biurowiec Polsatu ;) Gdzie jak gdzie ale tam Kevin na bank będzie :D 

 

Klaudia to posłanka wzorowana na swej imienniczce. Prywatnie uważam, że nie odbiega od oryginału. 

 

Poseł detektyw. Gdy siadałem do pisania tego opowiadania któryś z wybrańców narodu wypłakiwał się, że nie może się utrzymać z diety 10 000 zł w Warszawie. To nie są mniej więcej dwie średnie krajowe? Mój bohater jest bardziej pozytywistycznym bohaterem od tamtego sieroty, bo wziął sprawy w swoje ręce i zamiast rozwinąć transparent “oczekuję łapówki” dorabia jako detektyw. Kurczę im więcej o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że to wybitnie pozytywny bohater idealny na święta.  :D

Cichy0 za uwagi dziękuję a co do interpunkcji mam z nią wieczne kłopoty i z wolna tracę nadzieję, ze to kiedykolwiek się zmieni. 

MPJ 78, interpunkcją nie ma co się przejmować tylko chyba trzeba ją wkuć. Ja mam taką metodę, że jak już przeczytam opowiadanie w poszukiwaniu błędów różnorakich, ostatnie czytanie poświęcam tylko interpunkcji. To generalnie chyba dobra metoda, której niestety nie zastosowałem przy opowiadaniu na Konkurs Świąteczny i zgrzytałem zębami jak później wytknięto mi bardzo trywialne błędy na tym polu. Nota bene, "Musi się zakończyć" w ogóle opublikowałem za szybko i nie obylo się bez innych błędów styl., ale chyba właśnie kilkukrotne czytanie z autokorektą to jest klucz. Pozdrawiam Cichy0

A ta Ostrobramska 77 to niezły motyw. Szkoda, że sam nie zakumałem :)

Domyślam się, że chciałeś tu pomieścić wiele spraw związanych ze świętami, ale mam wrażenie, że albo za bardzo chciałeś, albo za wiele ich wykorzystałeś, skutkiem czego wyszedł trochę taki miszmasz, dla mnie zbyt gęsty i, niestety, niezbyt smaczny.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

do kon­wen­cji fil­mów nori. ―> …do kon­wen­cji fil­mów noir.

 

Wła­śnie skoń­czy­łem od­bie­rać te­le­fon od roz­trzę­sio­nej matki… ―> Chyba: Wła­śnie skoń­czy­łem rozmowę telefoniczną z roztrzęsioną matką

 

Szyb­ko spi­sa­łem dane: adres za­miesz­ka­nia War­sza­wa, Ostro­bram­ska 77, uro­dzo­ny w roku ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tym… ―> Rok urodzenia chłopca zapisał słownie?

 

Wtedy po­ja­wia­ła się ona. ―> Czy pojawiała się wielokrotnie?

 

Bez ak­tu­al­nych fotek nie ma fejsa i in­sta­gra­ma. ―> Bez ak­tu­al­nych fotek nie ma fejsa i In­sta­gra­ma.

 

jeśli Elfy mają w czymś udział… ―> Dlaczego wielka litera?

 

pro­jekt, który nagle stra­cił do­fi­nan­so­wa­nie. Ele­ganc­ka kost­ka ury­wa­ła się nagle… ―> Powtórzenie.

 

„Wi­taj­cie sio­stry z gaju. Je­stem Czer­wo­ny Lis, przy­by­łem do Pani Je­zio­ra.” ―> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

– Niektóre to i owszem, ale sam rozumiesz… – znacząco zawiesiła głos. ―> Skoro zawiesiła głos, to przestała mówić, więc: – Niektóre to i owszem, ale sam rozumiesz… – Znacząco zawiesiła głos.

 

– Czło­wie­ku pomóż mi, oni chcą mnie spa­lić na sto­sie! – Krzy­czał roz­czo­chra­niec. ―> – Czło­wie­ku pomóż mi, oni chcą mnie spa­lić na sto­sie! – krzy­czał roz­czo­chra­niec.

 

– Kocham twój umysł – Pani Jeziora delikatnie dotknęła dłonią mojej twarzy. ―> Brak kropki po wypowiedzi.

 

– Czo­łem – rzekł Anio­łek. ―> Dlaczego wielka litera?

 

Biały gar­ni­tur znikł za­stą­pio­ny zło­tym kon­tu­szem, na pier­si Rzę­dzia­na błysz­czał srebr­ny pan­cerz… ―> Czy dobrze rozumiem, że nosił pancerz włożony na kontusz?

 

– Chęt­nie, a gdzie idzie­my.? ―> – Chęt­nie, a dokąd idzie­my?

Zbędna kropka przed pytajnikiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wesołe, inteligentne i złośliwe. Rozumiem, że opowiadanie celowo naiwne warsztatowo :) Podobało mi się i spodobał się główny bohater. Da się go lubić.

Czyli zostałem zrobiony w balona :) Tak myślałem ;)

Sympatyczne, szczególnie nabijanie z Kevina mi się podobało. Filmik urasta do rangi symbolu świąt… Niedawno słyszałam opowieść, jak to korpoludź, zmuszony do pracy w święta, nazwał projekt “Kevin”.

Fabuła mi się nawet spodobała. Gorzej z wykonaniem. Nadal masz sporo literówek. Przecinki to już wiadomo.

a po drugie strzeliła selfika robiąc karpika.

Ten rym jest zamierzony?

Babska logika rządzi!

Poprawki naniosłem, sorki że dopiero teraz (komp wymknął się spod kontroli) . 

 

Regulatorzy – biję się w piersi za błędy

 

chalbarczyk – dziękuję za opinię

 

Finklo – tak wyszło :)

 

Cichy – o balonach napiszę kiedyś opowiadanie ;)

 

 

Regulatorzy – biję się w piersi za błędy

No cóż, MPJ-cie, sam sobie zgotowałeś ten los. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dużo się wydarzyło i ile żonglowania motywami. Jak dla mnie, aż za dobrze się bawiłeś w tej całej układance ;) Też mam wrażenie, że pisanie było przyjemnością, ale dla czytelnika może już trochę mniej. Chociaż przyznam, że końcówka nawet mnie ujęła. 

A ja bawiłam się chyba tak samo dobrze przy czytaniu, jak autor przy pisaniu :). Fajnie poupychałeś nawiązania z popkultury, polityki, świąt itp. Polubiłam głównego bohatera i nie przeszkadza mi, że jest jednocześnie posłem i detektywem (dla mnie to dodatkowy element humorystyczny). Fajny zabieg z umiejscowieniem akcji w Polsce. Z zainteresowaniem śledziłam dalsze poczynania detektywa, a i napotkane istoty nie nudziły. Idę dać klik.

 

Ps. Znalazłam kilka potknięć:

rozczochrania fryzura – rozczochrana

 

na bakier czerwony czapka – czerwona

 

– Co! Jakiem Wojciech Rzędzian, starosta Wąsoczy, porucznik lekkiej chorągwi anielskiej, przysięgam na Pana naszego najwyższego, którego imienia mam bronić, iż prędzej piekło zamarznie, jak ona od nas prezent w tym roku dostanie!

– Krzycząc te słowa anioł zerwał się z krzesła i zmienił postać, już nie wyglądał na ekscentrycznego biznesmena. – enter niepotrzebny

 

– Chciałbym w takim razie[…] – chciałabym

 

Powodzenia w konkursie :)

Dziękuję za opinię :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Mam mieszane odczucia po przeczytaniu tego tekstu. Niektóre elementy wypadły śmiesznie i ciekawie, np. Kevin, elfy na Mazurach czy krasnoludy na Śląsku. Inne wydały mi się mniej udane, w tym postać posła-detektywa czy zleceniodawczyni. Odniosłam wrażenie, że wydarzenia za bardzo gonią, zabrakło przeciwności na drodze bohatera, jakiejś zagadki.

A czy nie jest tak że nieodłącznym elementem przedświątecznych przygotowań jest pośpiech i natłok spraw do załatwienia?

 

Sympatyczne. Nie było mnie jeszcze wśród użyszkodników NF, gdy to napisałeś. Nadrobię czytanie, zanim przeczytam najnowszy tekst z serii. :)

Przeczytałam jeszcze raz i jeszcze raz mi się spodobało :)

Nowa Fantastyka