- Opowiadanie: Arnubis - Jólakötturinn

Jólakötturinn

Święty Mikołaj nie jest jedynym wędrowcem, który opuszcza dom nocą 24 grudnia. Przynajmniej nie w mroźnej Islandii. 

Dzięki Ajzan za szybką betę.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jólakötturinn

Wąski sierp księżyca rozcinał czerń grudniowego nieba, ciągnąc za sobą szeroki pas Drogi Mlecznej, lśniącej tysiącem gwiazd. Zdawać się mogło, że część z ich blasku wyciekła z firmamentu i, zamknięta w drobinach śniegu, spadła na ziemię, spowijając ją roziskrzoną, białą pierzyną. Świat trwał spętany bezlitosnymi okowami mrozu. Złowróżbną ciszę przerywało jedynie delikatne skrzypienie kołyszących się na wietrze drzew i odległy krzyk ruszającego na nocne polowanie drapieżnego ptaka.

Jólakötturinn nie zniżał się do podobnych praktyk. Był królem łowów i jeżeli tylko chciał, potrafił poruszać się bezszelestnie. Nie było to proste zadanie, imponował bowiem rozmiarami – czubkiem głowy sięgał ponad korony drzew i dachy piętrowych domów. Mimo tego, gdy sadził długimi susami przez noc, nie rozlegał się najcichszy nawet dźwięk. Ogromny, ciemny kształt i para płonących, żółtych ślepi.

Zwolnił dopiero w pobliżu ludzkich siedzib. Nie dlatego, że się obawiał – był władcą nocy i to przed nim drżeli wątli śmiertelnicy. Nie, Jólakötturinn nie obawiał się ludzi. Zwolnił, bo lubił rozkoszować się chwilą, gdy zwierzyna jest już na wyciągnięcie łapy i w każdej chwili może ją dopaść. Przystanął na granicy niewielkiego miasteczka, przysiadł, postawił spiczaste uszy, pociągnął nosem. Dobiegły go zapachy przygotowywanej wieczerzy, śmiech, odległy śpiew na kilkanaście gardeł. A także słabiej wyczuwalne, lecz cieszące kocie serce nuty strachu, smutku, dźwięki awantury.

Zanurzył się w wąskie uliczki między kolorowymi budynkami o stromych dachach. Przemykał płynnie od cienia do cienia, jakby stanowił z nimi jedność, tak, że pomimo przytłaczających rozmiarów niewielu zdołałoby go dostrzec. Przynajmniej tak długo, jak Jólakötturinn nie zdecydowałby się im pokazać. Przytykał ogromny łeb do ścian i przez okna przypatrywał się mieszkającym wewnątrz ludziom.

Prychnął z irytacją, widząc uśmiechniętą rodzinę siedzącą pod rozświetloną kolorowymi lampkami choinką. Wszyscy, od siwego, wąsatego dziadka po kilkuletniego brzdąca, mieli na sobie obrzydliwe swetry w krzykliwych kolorach, pełne piernikowych ludzików, dzwonków, ostrokrzewów i innego świątecznego badziewia. Wszystkie też wyglądały na nienagannie nowe, jakby dopiero co zdjęte z wieszaka w wyjątkowo kiczowatym sklepie.

Demoniczny kot odwrócił łeb i ruszył dalej. Ci ludzie go nie interesowali. Zajrzał przez następne okno. Samotny mężczyzna w wyprasowanej koszuli siedział przy kominku i sączył w milczeniu bursztynowy trunek ze szklanki. Nie. W kolejnym mieszkaniu także czekał go zawód. Szukał dalej, lecz nie mógł znaleźć odpowiedniej ofiary. W końcu wściekły Jólakötturinn opuścił miasteczko i ruszył pędem w stronę następnego.

Przez pół nocy krążył po świecie od miasta do miasta, zaglądając przez okna do mieszkań. Widział niezliczoną rzeszę ludzi. Samotnych i świętujących w gronie bliskich. Radosnych i smutnych. Starych i młodych. Bogatych i biednych. Wszystkich jednak łączył jeden szczegół. Jeden znienawidzony przez Jólakötturinna szczegół. Każdy z nich, nawet najmłodsze, niedawno urodzone dzieci, miał w swojej garderobie coś nowego. Koszule, swetry i spodnie, a nawet skarpety. Przeklęte skarpety. Przez absurdalny zwyczaj obdarowywania bliskich skarpetami ogromny brzuch ogromnego kocura pozostawał dotkliwie pusty.

Zdesperowany Jólakötturinn zaczął już poważnie rozważać poszukiwanie bezdomnych, gdy coś na niebie nagle przykuło jego uwagę. Niewielkie, czerwone światełko, zaledwie jasny punkcik lśniący rubinowym blaskiem niczym choinkowa lampka, mknęło przez mrok na północ. Demoniczny kot wpatrywał się oniemiały w zjawisko z żółtymi ślepiami szeroko rozwartymi z zachwytu. A potem rzucił się do biegu, aby nie stracić obiektu z oczu.

Ścigali się w szaleńczej gonitwie, która okryłaby wstydem legendarnych jeźdźców Dzikich Łowów. Pędzące po ciemnym niebie światło i gnający przez zaspy białego śniegu olbrzymi, czarny zwierz. Jólakötturinn od lat nie był tak podekscytowany. W końcu wyzwanie. W końcu godny oponent, który był w stanie nadać prawdziwy sens polowaniu. Długie, miarowe susy odliczały kolejne kilometry, a czujne oczy nawet na chwilę nie spuszczały wzroku ze śledzonej ofiary. Wiedział, że tajemnicze zjawisko nie zdoła uciec.

Wreszcie, po pościgu którego czasu nikt nie mierzył, czerwone światełko zaczęło obniżać swój lot, aż zniknęło za ciemną ścianą lasu. Szykowało się do lądowania! Jólakötturinn przyspieszył i pędem wpadł pomiędzy drzewa. Przemykał w ich cieniu, prowadzony majaczącym w oddali, lecz z każdym susem coraz bliższym, rubinowym blaskiem przebijającym zza pni.

Zwolnił, gdy dotarł niemal na skraj leżącej w sercu lasu polany. To na niej wylądowała jego ofiara. Wiatr przyniósł do jego nozdrzy wyraźnie zwierzęcą woń, która sprawiła, że pusty żołądek zatrząsnął się oburzony faktem, iż nikt go dotąd nie napełnił.

Jólakötturinn oblizał się, a potem zaczął skradać w stronę światła. Zatrzymał się na chwilę pod ostatnimi drzewami, by przyjrzeć się uważniej ofierze. Na samym środku polany stały ogromne, rzeźbione sanie pomalowane na czerwono. Nie one jednak zainteresowały kota, lecz zaprzężone do nich zwierzęta. Cztery pary dorodnych, smakowitych reniferów potrząsały łbami strojnymi w pyszne poroża i grzebały kopytami w śniegu poszukując skrytej pod nim trawy. Na samym przedzie zaprzęgu stało jeszcze jedno zwierzę, nieco mniejsze od pozostałej ósemki, lecz mimo tego dumną postawą zdradzające duszę przywódcy. Najbardziej uwagę przykuwał jego nos, lśniący rubinowym światłem, które prowadziło Jólakötturinna w pogoni.

Ogromny kot ponownie oblizał się z rozkoszą. To będzie wspaniała uczta, godna najlepszego łowcy. Ponadto zwierzęta, jak to zwykle zwierzęta miały w zwyczaju, nie nosiły żadnych nowych ubrań, pożerając je Jólakötturinn nie złamałby więc żadnych reguł. Spiął mięśnie i wybił się z całych sił, rzucając się w stronę czerwononosego renifera.

Ku własnemu zdumieniu nie wylądował na jego grzbiecie i nie wbił kłów w apetyczny kark. W gruncie rzeczy w ogóle nie spadł na ziemię, jak zwykł czynić podczas każdego z dotychczasowych skoków. Zamiast tego zawisł w powietrzu i pomimo rozpaczliwego machania łapami nie mógł zrobić nic, by ten fakt zmienić. Zamiauczał przenikliwie.

– No, kocisko – rozległ się ciepły głos gdzieś spośród drzew. – Nie próbowałeś się chyba dobrać do moich reniferów, co?

Z lasu wyłoniła się postać, której kot wcześniej nie zauważył. Był to mężczyzna o długiej, siwej brodzie, ubrany w gruby, czerwony płaszcz obszyty białym futrem, z kapturem naciągniętym głęboko na czoło. Wzrostem przewyższał większość zwykłych ludzi, a w barkach nie mogłaby mu dorównać para drwali. Święty Mikołaj we własnej, być może nieco też zbyt szerokiej w pasie, postaci. Jólakötturinn zajęczał.

– No już, już, spokojnie nicponiu, opuszczam cię na ziemię – powiedział mężczyzna. – Tylko mi się zachowuj porządnie.

Istotnie, Mikołaj klasnął w dłonie i kot powoli zaczął opadać. Gdy tylko łapami sięgnął śniegu, spiął się i spróbował czmychnąć między drzewa. Nim jednak do nich dopadł, zatrzymał go głos świętego.

– Hola, hola, mój miły! Tak ci śpieszno do domu, że nie przyjmiesz nawet prezentu od starego Mikołaja?

Jólakötturinn przystanął i odwrócił się niepewnie w stronę sań. Mikołaj najwyraźniej nie żartował. Sięgnął do przepastnego wora, wyciągnął z niego ogromny prezent zapakowany w kolorowy papier i położył na śniegu przed sobą. Kot nieśmiało zbliżył się i obwąchał pakunek, po czym uniósł głowę i spojrzał na mężczyznę. Brodate oblicze Mikołaja rozjaśnił szeroki, szczery uśmiech.

– Szczęśliwego Jól – powiedział i wyciągnął rękę w stronę kota.

Jólakötturinn pozwolił podrapać się za uchem i zamruczał z rozkoszy. Po chwili pieszczoty przypomniał sobie jednak o godności, złapał więc w pysk prezent i zniknął pośród drzew.

 

***

 

Jólakötturinn wślizgnął się do jaskini ciszej niż opadający z nieba płatek śniegu. Kryjąc się wśród cieni przemknął przez największą grotę, przerobioną na izbę jadalną, kierując się do jednej z bocznych pieczar, w której urządził legowisko. Miał nadzieję, że uda mu się dostać tam bez zwracania niczyjej uwagi, ale przeliczył się.

– No, jesteś w końcu sierściuchu – odezwał się ochrypły głos. – Gdzie żeś się podziewał całą noc?

Z jednego z korytarzy wyłonił się Leppalaudi – ogromny, paskudny troll o obliczu przystrojonym liszajami i pękami sztywnych, sterczących na boki wąsów. Spojrzał na kota i skrzywił się, widząc trzymany przez zwierzaka w pysku prezent.

– Skąd to masz? – warknął. – Pewnie dał ci to ten przeklęty, ubrany na czerwono pajac, co? Nie chcemy nic od niego!

Troll wykonał krok w stronę kota i wyciągnął rękę, by wyrwać mu paczkę. Jólakötturinn upuścił prezent, zjeżył grzbiet, prychnął wrogo i machnął łapą uzbrojoną w zakrzywione pazury. Leppalaudi krzyknął i odskoczył. Z czterech długich zadrapań na prawej dłoni ciekła krew.

– Ty cholerny fu…

Wściekły okrzyk przerwał nagły cios mokrej szmaty, która wylądowała na jego łysym łbie.

– Zostaw zwierzaka! – rozległ się ryk, który zmroziłby serce każdej żywej istoty.

Z kuchennej pieczary wyłoniła się Gryla, jeszcze brzydsza od swego męża trollica o twarzy pokrytej kurzajkami wielkości gęsich jaj. W jednej ręce trzymała szmatę, którą zdzieliła Leppalaudiego, w drugiej wojowniczo ściskała drewnianą chochlę.

– Do stołu lepiej nakryj, zaraz Chłopcy na wieczerzę wrócą!

Jólakötturinn nie czekał na dalszy przebieg konfrontacji. Złapał prezent i czmychnął do swej groty. Tam kłami rozszarpał ozdobny papier, w który zapakowana była paczka, otworzył karton i zajrzał do środka. Ślepia rozbłysły mu w zachwycie. Pudło pełne było najrozmaitszych zabawek, od zwykłych kłębków wełny i papierowych tubek po nakręcane myszki, śmigające piórka i inne mechaniczne cuda wykonane starannie drobnymi, elfimi rączkami. Ponadto widział mnóstwo smakołyków i frykasów, o jakich nawet nie śnił. Jednym ruchem łapy przewrócił prezent, wysypując zawartość na klepisko.

A potem, nie zważając na całe to bogactwo, wskoczył do pudła i zwinął się w kłębek, tak, że tylko pyszczek wystawał mu na zewnątrz. Zamruczał z rozkoszy. To było dobre Jól.

 

Koniec

Komentarze

Może. xD Ja tę scenę postrzegałam bardziej jako spotkanie dwóch postaci z folkloru świątecznego.

Dzień dobry, fajna historyjka! Ciekawa postać tego kocura, rozbawil mnie wątek czerwonego światełka, podoba mi się zakończenie. Stworzyłes klimat i atmosferę, ale nie do końca pasuje mi to otwarcie kwiecistym opisem, to tylko kwestia gustu. Zastanowiłbym się nad tym, czy 'widział niezliczoną rzesze ludzi' jest adekwatne? Dzięki!

Był królem łowów i jeżeli tylko tego chciał, potrafił poruszać się bezszelestnie.

W końcu godny go oponent

Rozważyłabym likwidację powyższych. I w ogóle przejrzenie tekstu pod kątem zaimkozy.

 

Sympatyczny tekst, ciekawy bohater, ale ostatecznie odczuwam po lekturze niedosyt. Fabuła zasadniczo nieobecna – idzie sobie kot przez las, potem przez miasteczko, spotyka M., wraca do domu. Szkoda, bo postać Jólakötturinna ma potencjał.

 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Łosiot

Dzięki, że wpadłeś. Sam zazwyczaj nie stosuję wielu kwiecistych opisów, ale chciałem spróbować. Cieszę się, że to co miało rozbawić (albo chociaż uśmiechnąć) to zadziałało, że bohater zaciekawił i klimat jest i atmosfera i w ogóle, wszystko o czym tylko marzyłem :D A z rzeszą – jedyne, co w tym widzę nieprawidłowego, to to, że Islandia w sumie nie jest zbyt ludna. Co ci w tym sformułowaniu nie pasuje?

 

gravel

Sympatyczny tekst to dokładnie to, co chciałem napisać. Jasne, Jólakötturinn i w ogóle islandzki folklor to ogromne źródło inspiracji i potencjału, mocno zresztą horrorowego, bo cała rodzinka Jól była oczywiście ludojadami. Ale ja chciałem napisać prostą, sympatyczną, świąteczną opowiastkę, a nie opowiadanie z ambicjami na wielkie dzieło. Jeśli miło się czytało, było sympatycznie, a może nawet zrobiło się trochę ciepło na serduszku i poczuło nieco zimę i święta, to ja jako autor jestem spełniony. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Hejka!

No to ja się podpinam co do powyższych wypowiedzi. Lekki, miły, Świąteczny tekst. Dobrze napisany, więc czytało się płynnie i szybko. Trochę jestem jak ten Twój Mikołaj – robię moim kotom prezenty ;D

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Arnubisie, a więc o rzeszy słów parę, choć wiadomo, to temat – rzeka (w zależności od wielkości pierwszej litery) :P

Rozumiem to słowo jako je.tnie wielką grupę ludzi. Paczę właśnie – “Tłum, ciżba” – podpowiada mi SJP. Ale SJP mówi też, że to “duża liczba ludzi”. Być może formalnie jest więc OK?

Ale, jak sobie rano czytałem stojąc w korku na Spacerowej (piszę nazwę ulicy, bo gdzieś mi się obiło, że jesteś z Gdańska, wiedziałbyś ocb, choć teraz widzę, że z Olsztyna, więc bez sensu że to napisałem), to ta rzesza zwróciła moją uwagę, bo wyobraziłem sobie własnie wielki tłum.

No wiesz, kupa ludzi w jednym miejscu, Marsz Niepodległości. A to nie o to chyba chodziło Autorowi?

Nie upieram się, bardziej – zastanawiam. 

Kociara jestem, więc tą końcową sceną trafiłeś mnie prosto w serducho. Podobało mi się, leciutkie, właściwie to bajka i z cieplutkim świątecznym przesłaniem. W sam raz na przedświątecznego dołka. :)

To jeszcze ładnie opakowany kliczek ode mnie. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

NearDeath

Hej! Bardzo się ciszę, że tekst miły, lekki i świąteczny, taki miał być. A kotom trzeba robić prezenty! :D

 

Łosiot

Jestem z Olsztyna, ale w Gdańsku pomieszkuję trzeci rok. I trochę pewnie jeszcze zostanę, jako że właśnie doktorat zacząłem. W każdym razie korki na Spacerowej znam, chociaż nie jako kierowca :D 

Ok, rozumiem co ci w tej rzeszy nie pasuje. Chyba faktycznie rzesza trochę sugeruje, że ci ludzie byli stłoczeni razem. Pomyślę nad tym w wolnej chwili. 

 

Irka_Luz

Właśnie o to chodziło! :) O lekką, ciepłą, świąteczną opowiastkę, bo bałem się, że ludzie o nich zapomną i w tym konkursie zdominują teksty raczej poważne i ponure, a przynajmniej gorzko-refleksyjne. I faktycznie, to chyba najbliższe bajce co w życiu napisałem. Pięknie dziękuję za wizytę (i za kliczek także :)). 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Hej, Arnubisie, stęskniłam się za twoim świątecznym awatarem :3. 

 

Nic nowego nie napiszę, ale ojej, tak mnie rozczuliła ta twoja historyjka! Cieszę się, że trafiłam na nią jako pierwszą po powrocie na Fantastykę. Ładnie to to napisane, czuć klimat świąt. Może rzeczywiście nie za dużo się dzieje fabularnie, ale twoje “kocie” dowcipy tak mnie rozbawiły, że mi to kompletnie nie przeszkadza :). Biblioteka jak najbardziej się należy!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Też za nim tęskniłem :D

I jestem zaszczycony, że do mojego tekstu zajrzałaś jako pierwszego po powrocie. I do tego tak ci się spodobał! Miód na moje oczy. Wielkie dzięki, i mam nadzieję że zostaniesz na długo :D

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Ładnie to napisałeś i inaczej niż zwykle, tj. porównuję do tego, co Twojego przeczytałam.

Bardziej na poważnie, mocniej niż przy pojedynku. Nos jest piękną gwiazdką. Ta pogoń strasznie mi się spodobała i prezenty. Chyba je lubię.

Gdyby przyjrzeć się sprawności pisania – nic mnie nie zhaczyło. Wiem, niewiele widzę, ale dla mnie jest ok.

To prawdziwie świąteczne opowiadanie, które przeczytałam. Pierwsze było Realuca, potem Katii, Drakainy. Cenię Twoje za klimat. Szukam pewnie gwiazdek przed świętami. Przeczytałam je  wcześniej, nie teraz, kiedy piszę ten komentarz. ND i Gravel są dla mnie trudniejsze do przełknięcia.

Przede wszystkim cieszę się, że napisane odmiennie przez Ciebie, i w klimacie, i w obrazowaniu.

Naturalnie, poskarżę się o klika:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Kocham wszystkie koty, więc i Jólakötturinn spodobał mi się wielce, mimo że miał szczery zamiar pożreć jakiegoś człowieka. Zastanawiam się, czy to za sprawą Twojego bohatera Islandia jest tak słabo zaludniona… ;) 

Finał i wykorzystanie pudełka – urocze. ;D

 

rzu­ca­jąc się w stro­nę czer­wo­no­no­se­go re­ni­fe­ra.

Ku jego zdu­mie­niu nie wy­lą­do­wał mu na grzbie­cie… ―> Z tego wynika, że to czerwononosy renifer był zdumiony.

A pewnie miało być: …rzu­ca­jąc się w stro­nę czer­wo­no­no­se­go re­ni­fe­ra.

Ku własnemu zdu­mie­niu nie wy­lą­do­wał na jego grzbie­cie

 

– Do stołu le­piej na­kryj, zaraz Chłop­cy na wie­cze­rzę wrócą! ―> Dlaczego wielka litera?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Asylum

Faktycznie, pisałem to trochę inaczej niż dotychczasowe opowiadania – do tej pory nie pisałem tak bajkowego tekstu, a taka konwencja jednak wymusza trochę odmienny styl czy budowę bohatera. W każdym razie chciałbym nauczyć się kiedyś pisać dobre bajki. Czy ten tekst jest poważny? No cóż, przy „Trzech kulach…” wszystko jest poważne :D No, może tylko moje „Wielkie łowy” jeszcze mniej poważnie wypadają :D W każdym razie cieszę się, że opowiadanie ci się spodobało i że było prawdziwie świąteczne.

 

Regulatorzy

Islandia pełna jest trolli i różnych innych maszkar, które dziesiątkują jej populację, ale Jólakötturinn na pewno ma swój wkład :D Porządnie przyłożyła się też występująca w końcówce Gryla – ta trollica też jest wiązana ze świętami, kiedy to chodzi po kraju, łapie do worka niegrzeczne dzieci a potem robi z nich potrawkę. Tak więc Gryla miała pożerać dzieci niegrzeczne, Jólakötturinn zaś ludzi leniwych (dawnym zwyczajem w Islandii było to, że otrzymywało się ubranie za wykonaną przed świętami pracę, więc jeśli nic nowego nie masz, to znaczy że jesteś leniem który swoich obowiązków nie wykonał). Do tego dochodzi jeszcze tłum dzieci Gryli – miała ich mieć ponad 80. A do nich zaliczają się też, co odpowiada na twoje pytanie o wielką literę, tak zwani Świąteczni Chłopcy (paskudne polskie tłumaczenie), albo też Yule Lads bądź Jólasveinar – 13 synów Gryli i Leppalaudiego (który był trzecim mężem Gryli). To bardzo popularne w Islandii postacie (czasem nazywane za granicą islandzkimi mikołajami), które noszą fenomenalne imiona takie jak Wylizywacz garnków albo Pożeracz skyra. I w ogóle oni (tak jak i cały inslandzki folklor) są kopalnią inspiracji na masę tekstów, a ja w swoim opowiadaniu ledwo ten potencjał musnąłem :)

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Arnubisie, dziękuję na obszerną ściągę o islandzkich postaciach żyjących obok ludzi. Istotnie, stanowią ogromny potencjał i bardzo się cieszę, że postanowiłeś go musnąć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Historyjka jest przyjemna, czuć klimat świąteczny, końcówka zabawna. Gonienie za światełkiem i wskakiwanie do pudełka – typowy kot :D Niestety, myślę, że szybko o zapomnę o tym opku. Było trochę błędów interpunkcyjnych i siękozy. Pod koniec jest "nagły cios mokrą szmatą" i tuż pod spodem "nagły ryk".

“Poważne”, myślałam bardziej o pisaniu (nie w sensie od razu wydawania i zawodzie itd.) Widzisz, dla mnie “poważność” nie wiąże się czasami z tematem, lecz czymś innym, może ukrytym pomiędzy linijkami. A poleć swoje jakieś poważne opko, jeśli chcesz naturalnie.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmm, jak tak na to patrzysz, to najpoważniej pisany z tekstów które mam na portalu to chyba będzie “Farsa” z konkursu “Jestem legendą”, może też “Kołysanka” z Sów i Słowików. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Przed czytaniem sprawdziłem co to “Jólakötturinn”, nie musiałem się więc zastanawiać nad znaczeniem sweterków i skarpet – może to był błąd? Napisane poprawnie, czytało mi się dobrze, chociaż miejscami trochę zalatywało wyrabianiem wierszówki (opis Mikołaja, na przykład). Zakończenie zdecydowanie na plus, po dosyć monotonnej całości. Nie spodziewałem się, że to jednak zwykły kotek jest. smiley

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Hej. Wiesz, wzorowałem się tym, że i wielkie koty drapieżne lubią do kartonów włazić, taka kocia natura, niezależnie od ich rozmiarów :D Trochę bałem się tego, że część czytelników może sprawdzić tytuł przed czytaniem, ale uznałem, że jednak ładnie się prezentuje. Ale z tą wierszówką z opisem Mikołaja to nie do końca jestem pewny w czym tkwi problem. W sensie, wcale nie jest ten opis jakiś rozbudowany ani przeciągany. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Kurczę, po innym Twoim tekście, jaki niedawno czytałem (ten z bety, “Człowiek z jednym uchem”) narobiłem sobie naprawdę srogiego apetytu, a tymczasem ten tekst wyszedł całkiem zwyczajnie. Ba, nawet momentami zaczynałem się zastanawiać czy będzie tu jakiś zwrot akcji, puenta, cokolwiek. Niestety – brakło tego.

Obecność Jólakötturinna już w tytule zapowiadała coś więcej. Jednak to postać na tyle mało znana, że można już n starcie narobić oczekiwań tym czytelnikom, którzy bądź skojarzą to imię, bądź zadadzą sobie trud i sprawdzą. A potem wychodzi ot, opowiastka.

No niestety, tym razem nie porwało.

Ale za lepszą wersję “Człowieka z jednym uchem” trzymam kciuki!

 

Tytuł prezentuje się po prostu zajefajnie. A jeśli chodzi o opis, to gdybyś wyciął poniższy fragment, to tekst nie tylko nic by nie stracił, lecz być może nawet zyskał (IMHO, oczywiście).

Był to mężczyzna o długiej, siwej brodzie, ubrany w gruby, czerwony płaszcz obszyty białym futrem, z kapturem naciągniętym głęboko na czoło. Wzrostem przewyższał większość zwykłych ludzi, a w barkach nie mogłaby mu dorównać para drwali.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Wilku – nad “Człowiekiem…” siedziałem prawie rok (oczywiście nie ciągiem, bo w międzyczasie rzuciłem go na wiele miesięcy), ten tekst powstał w dwa wieczory :D Wychodzi na to, że największym wrogiem opowiadania są oczekiwania czytelnika :D Bo cóż, ot, opowiastka, to jest dokładnie to, o co mi chodziło. Chciałem po prostu napisać lekką, przyjemną, świąteczną opowiastkę, która może komuś trochę ciepło na serduchu zrobi. I chyba kilku osobom zrobiło, więc jestem zadowolony :D Bo zbyt ponurego spojrzenia na święta w tym konkursie się obawiałem. Cóż, oczekiwałeś czegoś innego, niestety nie każdego taki tekst zadowoli. Szkoda. Ale dzięki za kibicowanie z “Człowiekiem…”

 

fizyk

Ok, rozumiem o co chodzi, bez tych dwóch zdań da się to wszystko płynnie i bez większej straty przeczytać. Ale jakoś zbyt gwałtownie mi się tam ten Mikołaj by pojawiał. W sensie – doceniam i przyjmuję uwagę, ale chyba już zostawię jak jest. Opowiastka jest gotowa i poza poprawianiem ewidentnych błędów nie chcę już przy niej grzebać – jeśli mam przy czymś grzebać, to przy tekście o którym wspominał Wilk :) 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Ano niektórym czytelnikom najwyraźniej przypadło do gustu :) Ale jeśli mam mówić o własnych wrażeniach, to lekkości też tu się nie doszukałem. Lekko to był napisałeś w “Mechach” :-)

Bo tu o inną lekkość chodziło :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

No, w końcu jeden, który nie smęci przy okazji świąt! :)

Lubię te Twoje lżejsze opowiadania. Nawet nie dlatego, żebym miał coś do tych poważniejszych. Bardziej chodzi o to, że te lekkie teksty to jednak towar trochę deficytowy na Portalu, więc i fajnie wiedzieć, że jednak gdzieś jeszcze można je znaleźć.

Sama historia, prosta, acz sympatyczna, nie wymaga jakiegoś obszerniejszego komentarza. Powstała z zamysłem bycia “sympatyczną”, nie ukrywa tego od pierwszego zdania, więc i wiele więcej się od niej nie oczekuję. Miałem takie wrażenie, że to opowiadanie pisałeś trochę na odprężenie, dla zabawy, bez większych oczekiwań i nakładów czasowych. Parę razy mignęło nagromadzenie “się”. Paru elementów trochę mi brakło. Przede wszystkim samej Islandii w większym wymiarze. Spodziewałem się tekstu podobnego do bajek Śniącej, która wykorzystywała nieraz tę bajkową formę do zaproponowania czytelnikowi czegoś w rodzaju wycieczki. Tutaj widziałem pewne perspektywy, podobnie w samym Jólakötturinnie (Jezu, to jest nawet dłuższe niż Quetzalcoatl!), którego wolałbym przedstawionego nieco dokładniej.

Wszystkie te czepy piszę jednak raczej “dla formalności”, żeby było widać, że pewne rzeczy dostrzegam. Ja wiem, że to opowiadanie rekreacyjne i jako takie je odbieram. :)

Co oczywiście nie zmienia faktu, że stać Cię na dużo więcej. ;-)

Tak, czy inaczej sympatyczna lektura, bo taki jest ogólne wniosek z tej mojej chaotycznej opinii. :)

Pozdrawiam.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Sympatyczny tekst. Dałam się zwieść i początek potraktowałam jak zapowiadający horror. A tu nagle skręt w stronę zabawy. Trochę mnie zadziwiła ta nagła zmiana frontu, ale niech tam, nie będę marudzić, a nawet sobie kliknę. Trzeba cenić humor, bo to samo dobro jest. :-)

Babska logika rządzi!

CM

Zdecydowanie był to tekst pisany dla odprężenia i bez wielkich ambicji, jak wspominałem gdzieś wyżej, napisany cały w 2 dwa wieczory. Tak więc cieszę się, że jest sympatycznie. Pewnie faktycznie fajnie byłoby pokazać i opisać więcej Islandii, ale cóż, nie będę ukrywał, że się na Islandii nie znam i nigdy tam nie byłem. Co prawda nie byłem też w Wielkiej Brytanii a w “Farsie” samej geografii użyłem całkiem sporo, ale tam research zajął mi ogrom czasu, a tu miała być lekka historyjka. Fajnie, że się spodobało. 

 

Finkla

No i miło, że i tobie się podobało i ucieszyło. Dzięki za kliczka. Tak, początkowo miało udawać nieco horror, bo i sama postać Jólakötturinna założenia ma dość upiorne :D No cóż, brak horroru faktycznie jest chyba największym zwrotem akcji w tym opowiadaniu, ale jak już w paru komentarzach pisałem – nie wszyscy mogą w tym konkursie smucić i straszyć, potrzeba też trochę bardziej klasycznych, miłych opowiastek :D Dzięki, że wpadłaś. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Taaa, teraz to potrzeba miłych opowiastek. A ciężki dyżur to kto ogłaszał? ;-)

Babska logika rządzi!

Hue hue. Ale jednak święta to co innego, trzeba podtrzymywać ich magię :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Bardzo ciekawy background, nie wiedziałam, że w folklorze występuje coś takiego jak Jólakötturinn. Scena, w której Święty Mikołaj, zamiast spuścić mu opie… skrzyczeć, daje mu prezent; jej bardzo ładnym dopełnieniem jest puenta, w której nawet demoniczny kot jest kotem i, jak widać, za najlepszy prezent uważa sam karton na prezenty.

Językowo nie zaskoczyłeś – schludnie i poprawnie (parę przecinków gdzieś mi się rzuciło w oczy, ale już mniejsza), ale bez szczególnych fajerwerków.

Zastrzeżenie mam jedno: jako że jest to postać obca naszej kulturze i, jak mi się wydaje, dość nieznana, trudno było się rozeznać np. w tym, o co chodzi ze skarpetami. Fajnie byłoby, gdyby ta informacja była delikatnie przemycona gdzieś bliżej, dzięki czemu wiedzielibyśmy, dlaczego Jólakötturinn nie może atakować ludzi noszących nową odzież (albo tylko skarpety?).

Fajne, na pewno nietypowe ugryzienie tematu. Powodzenia w konkursie, daję kliksona. ;)

Ech, ciągle próbuję walczyć z tym “schludnie i poprawnie, ale bez fajerwerków” ale obawiam się, że w końcu taka będzie specyfika mojego stylu :/ Trzeba będzie nadrabiać dobrymi fabułami, światami i bohaterami, skoro językiem nie plusuję.

Faktycznie, pewnie powinienem trochę wcześniej o tych nowych ubraniach wspomnieć, trochę przegapiłem ten moment. Jak już wspominałem gdzieś wyżej, nie zamierzam przy tym tekście poza poprawianiem ewidentnych błędów grzebać, więc zostanie jak jest, ale się zgadzam :D 

Dzięki za kliksona i cieszę się, że mogłem przybliżyć fajnego kota :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Całkiem ciekawa historia. Bez fajerwerków, jeżeli chodzi o fabułę, ale podparta sprawnymi i umiejętnymi opisami. 

Najbardziej spodobał mi się koniec – typowe zachowanie kota – zwinąć się w kłębek w pudełku : – )

Dzięki za komentarz. Samą fabułą tutaj oczywiście nie chciałem zachwycać, więc się nie dziwię, że fajerwerków nie ma. Ale fajnie, że się reszta spodobała, w tym oczywiście sam koniec z pudłem. Szczerze przyznam, że trochę siedziałem zastanawiając się nad tym, co Mikołaj może dać bohaterowi, zanim uświadomiłem sobie, że to nie ma znaczenia, bo to w końcu kot i tylko pudło go obchodzi :) 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Ach, wszystkie koty są takie same.

Jaskier. Jesteś cynik, świntuch, kurwiarz i kłamca. I nic, uwierz mi, nic nie ma w tym skomplikowanego. - Geralt z Rivii

Dopiszę się jeszcze i ja. Opowiadanie na plus i lajka, jak zostało to powiedziane w komentarzach – przyjemna lektura. Chciałbym docenić ogólny pomysł i inspirację islandzkim folklorem. Bardzo przypadł mi do gustu ten motyw. Fakt faktem, szkoda że ten potencjał wykorzystałeś w niewielkim stopniu, ale hej – może będziesz dalej eksplorował tę inspirację. Z chęcią poczytam takie opowiadania!

Zauważyłem gawędziarski styl opowiadania historii, miałeś chyba dużo zabawy przy opisywaniu. Można zastanawiać się czy przegadane, czy nie za dużo – dla mnie wyszło w porządku. Muszę przyznać, że dla mnie ten styl stanowi zagadkę i wyzwanie, ponieważ to jest chyba kwestia wyczucia oraz solidnego oczytania. Chciałbym umieć budować tak barwną narrację. Dałeś mi do myślenia pod względem warsztatu.

Jesus.Girlfriend

Jak najbardziej :) Fajnie, że wpadłaś.

 

Mersayake

Ogromnie mnie cieszy, że podobał ci się mój tekst. Zwłaszcza, że same plusy mi tu podajesz, a o minusach nie wspominasz :) Faktycznie, bawiłem się tutaj trochę bardziej gawędziarskim stylem, trochę odmiennym niż to, jak zazwyczaj piszę. I bardzo mi schlebia, że tak go doceniasz, ale i tak szczerze przyznam, że znajdziesz na portalu pisarzy z barwniejszym, piękniejszym językiem do naśladowania ;D 

 

Ajzan

Ależ to jest fantastyczne! Cała jej galeria oczywiście też, ale jaki piękny Jólakötturinn :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Ja też lubię jej prace i tematykę. ^^

Ja to chyba upoluję sobie w jej galerii nową tapetę do telefonu. Albo kilka :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Pomyślałam sobie, że ten kot jest jak każdy inny już w momencie, kiedy zaczął biec za czerwonym laserkiem na niebie… :p

Podobnie jak przedmówcy, też sądziłam na początku, że mam przed sobą horror. Przyjemny tekst na dzień-po-świętach.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Wykorzystanie kota w opowiadaniu oznacza, że łagodnieję i rozczulam się. Zaserwowałeś Arnubisie przeuroczą historyjkę, ale cholera, wolałabym, żeby była brutalniejsza. W końcu ludojady, ale musiałam się z lekka rozpłynąć kiedy diabelski kot dostał prezenty. 

Miało być świątecznie i lekko, więc akceptuję rozwiązania fabularne… ale nadal uważam, że jakiś człowiek powinien był zostać pożarty ;)

Verus

No nie będę ukrywał, że o to chodziło. Potem wystarczyło pociągnąć to trochę dalej w finale. Cieszę się, że przyjemny okołoświąteczny tekst wyszedł.

 

Deirdriu

W trakcie świąt i ich okolicy uznaję jedynie pożeranie pierogów, żadnego ludożerstwa :D Następnym razem może napiszę coś bardziej ponurego i krwawego. W okresie okołoświątecznym wolę kotki, choinki i przeurocze historyjki :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Bardzo spodobał mi się opis na początku Twojej opowieści oraz zakończenie w pudełku:). Całość napisana w fajny, dowcipny i zajmujący sposób. Lubię opowiadania z innych kręgów kulturowych. Można wtedy dowiedzieć się różnych ciekawych rzeczy, tak jak teraz.

 

Powodzenia w konkursie :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Podobało mi się. Bardzo ładny klimat i przyjemne zakończenie.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Kurczę, kilka komentarzy się nagromadziło i nie zauważyłem. W każdym razie dzięki wszystkim za przeczytanie i cieszę się, że się podobało i było sympatycznie. No i zwłaszcza cieszę się, że Monique dowiedziała się czegoś ciekawego :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Opowiadanie bardzo dobrze się czytało. W oryginalny sposób nawiązujesz do świąt, przy okazji zapoznałam się z postaciami kota i trolli. Bohater wypadł ciekawie, zwłaszcza w scenie polowania na renifery i spotkania z Mikołajem. Ogólnie, sympatyczna opowieść. Zabrakło mi trochę jakiejś rozbudowanej akcji lub problemu, z którym musiałby się zmagać bohater. Podobało mi się zakończenie, takie rasowe, z twistem, pokazujące typowe zachowanie kotów.

Witam jurorkę :D Bardzo mnie cieszy, że ogólnie się podobało i kilka ciekawych rzeczy mogłaś się dowiedzieć. Jasne, nie ma tu rozbudowanej akcji i spodziewałem się, że nie każdemu może się to spodobać – sam wolę zazwyczaj opowiadania z bardziej jasną fabułą. Ale można czasem spróbować napisać coś innego, zwłaszcza na święta :) A problem przecież był, nikogo nadającego się do zjedzenia nie mógł znaleźć. Inna sprawa, że w zasadzie tego problemu nie rozwiązał. Chyba trzeba liczyć na to, że w wigilię Gryla miała więcej szczęścia (bo ona zabierała chyba nieposłuszne dzieci) i nałapała dość ludzi, aby i kot coś dostał :) 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Wąski sierp księżyca rozcinał czerń grudniowego nieba

So… purple… Ale serio, nie za dynamiczny ten księżyc? Brzmi jak opis końcowej sceny z Looma.

 część z ich blasku

"Z" wycięłabym.

 spowijając ją roziskrzoną, białą pierzyną

Pierzyna raczej nie spowija. Spowija całun, welon, woal. Pierzyna otula.

 Świat trwał spętany bezlitosnymi okowami mrozu.

Chwila, moment, ma być ślicznie zimowo, czy strasznie zimowo?

 Jólakötturinn nie zniżał się do podobnych praktyk.

Praktyk?

 Nie było to proste zadanie, imponował bowiem rozmiarami

Dobra, plączesz się w zeznaniach.

 Mimo tego

Mimo to.

 nie rozlegał się najcichszy nawet dźwięk.

O, widzisz? Plączesz się.

 Ogromny, ciemny kształt i para płonących, żółtych ślepi.

Kochany święty Mikołaju, na Gwiazdkę chcę orzeczenie.

 w każdej chwili może ją dopaść

Kto jest podmiotem "może"? "Można ją dopaść" byłoby jaśniejsze.

kolorowymi budynkami

Widać to po nocy?

 nienagannie nowe

Wut. https://sjp.pwn.pl/slowniki/nienagannie.html

sączył w milczeniu

Przestawiłabym, ale to ja.

 Szukał dalej, lecz nie mógł znaleźć odpowiedniej ofiary.

Mógłbyś to pokazać.

 Niewielkie, czerwone światełko

Tu bez przecinka.

 odliczały kolejne kilometry

Wycięłabym "kolejne", osłabia efekt.

 po pościgu którego czasu nikt nie mierzył

Pościgu, którego. Hmm.

 prowadzony majaczącym w oddali, lecz z każdym susem coraz bliższym, rubinowym blaskiem przebijającym zza pni

Majaczy w oddali jakiś kształt, a blask był bezkształtny, chyba.

 Zwolnił, gdy dotarł niemal na skraj leżącej w sercu lasu polany.

Hmm.

 pusty żołądek zatrząsnął się oburzony faktem

… co zrobił? I po tym powinien być przecinek.

 Zatrzymał się

Żeby ograniczyć "się" możesz tu dać "przystanął".

 przyjrzeć się uważniej ofierze

Przestawiłabym: uważniej się przyjrzeć ofierze.

 ogromne, rzeźbione sanie

Ogromne rzeźbione sanie.

 grzebały kopytami w śniegu poszukując

Grzebały kopytami w śniegu, poszukując.

 mimo tego

Mimo to.

jak to zwykle zwierzęta miały w zwyczaju

Jak to zwierzęta mają w zwyczaju. Nie kombinuj.

 nie nosiły żadnych nowych ubrań

Nie miały na sobie nowych ubrań. Albo w ogóle nie nosiły ubrań, ale Ty chcesz podkreślić tę nowość, więc lepiej pierwsza wersja.

 wybił się z całych sił, rzucając się

Hmm.

W gruncie rzeczy w ogóle nie spadł na ziemię, jak zwykł czynić podczas każdego z dotychczasowych skoków.

Zaraz, ale on chciał spaść na renifera, nie na ziemię. I "zwykł czynić" sugeruje nawyk, a nie prawo przyrody.

 by ten fakt zmienić

Co Ty z tym faktem?

 wyłoniła się postać

Uch, postać.

 długiej, siwej brodzie, ubrany w gruby, czerwony płaszcz

Można ograniczyć przecinki: długiej siwej brodzie, ubrany w gruby czerwony płaszcz.

 a w barkach nie mogłaby mu dorównać para drwali

Czym w barkach?

 Święty Mikołaj we własnej, być może nieco też zbyt szerokiej w pasie, postaci.

O ile wiem, Mikołaj nie jest zmiennokształtnym. Nie chodziło Ci aby o własną osobę? Wtrącenie przearanżowałabym: być może nieco zbyt szerokiej także w pasie.

 spokojnie nicponiu

Spokojnie, nicponiu.

 pozwolił podrapać

Dałabym "się" w środek, żeby nie było aliteracji.

 Kryjąc się wśród cieni przemknął

Kryjąc się wśród cieni, przemknął.

 uda mu się dostać tam

Uda mu się tam dostać.

 jesteś w końcu sierściuchu

Jesteś w końcu, sierściuchu.

 Gdzie żeś się podziewał całą noc?

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ze-i-ze;9192.html

 widząc trzymany przez zwierzaka w pysku prezent

Uprość, pamiętamy: prezent w pysku zwierzaka.

 konfrontacji

Zgrzytnęło. Konfrontacja – w bajce?

 w który zapakowana była paczka

Zbędne.

 A potem, nie zważając na całe to bogactwo, wskoczył do pudła i zwinął się w kłębek, tak, że tylko pyszczek wystawał mu na zewnątrz.

… ooo… I to zdanie "zrobiło" dla mnie tekst. Takie kocie, a jednak zaskakujące. Bo reszta – nie za bardzo, szczerze mówiąc. Ale ten moment jest słodki. Kiciuś ^^

Wesołych Świąt (retroaktywnie ;D)!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wesołych! Może i nieco spóźnione, ale mam dziś na sobie świąteczną koszulkę, więc pasuje :D Cieszę się, że sam koniec zrobił robotę, nawet jeśli reszta nie przekonała. Zawsze coś :D Dzięki za poprawki, spróbuję je przejrzeć w wolnej chwili, ale nie wiem, kiedy teraz taką znajdę :P

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

w wolnej chwili, ale nie wiem, kiedy teraz taką znajdę :P

Bracie!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka