- Opowiadanie: drakaina - Gwiazdka z nieba

Gwiazdka z nieba

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Gwiazdka z nieba

Kiedy pani Regucka wreszcie się rozłączyła, porucznik Gienek Widok odetchnął z ulgą. To był rytuał, ale męczący rytuał. W każdą Wigilię on brał dyżur – a raczej nie protestował na „wiecie, towarzyszu poruczniku, wy nie macie rodziny” – a ona dzwoniła. Punktualnie o dziewiątej. Nie, nie z życzeniami: z kłopotami i narzekaniem. „Tak, proszę pani” – odpowiadał Gienek – „korzonki to istotnie paskudna sprawa”. Albo: „Jest mi niezmiernie przykro, że po raz dziesiąty z rzędu pani syn nie przyjechał z Ameryki na święta”.

W tym roku do repertuaru doszło, że w cukrze, który syn przysłał, były robaki. A może w mące. W czymś, co przysłał. Ach, nie, nie syn, oczywiście, przyjaciółka mieszkająca w Szwajcarii. „Nic pan nie rozumie, z Ameryki to nie tak łatwo produkty żywnościowe, czy pan w ogóle słucha, co do pana mówię?”

Tak, pani Regucka była w stanie ostatecznie zabić ducha świąt, który i tak był wysoce nieobecny w życiu zarówno Gienka, jak i wojewódzkiej siedziby milicji obywatelskiej.

Porucznik rozprostował się na krześle, wstał i wyszedł z dyżurki. Jeśli telefon znów zadzwoni, będzie go słychać na cały budynek, w którym panowała upiorna wręcz cisza.

W pokoju uroczyście odpakował prezent od Halinki z kadr: bombonierkę pełną belgijskich pralinek. Nie jakiś badziew z Pewexu, nie, prawdziwy import. Popatrzył z odrazą na krzywą i sypiącą igłami świerkową gałąź zawieszoną na tablicy nad biurkiem kapitana Zająca, z którym dzielił pokój. Przynajmniej ta namiastka choinki zasłaniała pożółkłe obwieszczenie o zniesieniu stanu wojennego, które wisiało tam od lipca obok marnych portretów pamięciowych dwóch krakowskich ekshibicjonistów.

– Żeby w zimie komuś chciało się gacie zdejmować – mruknął Gienek, biorąc do ust pralinkę. Przez chwilę tak bardzo rozmarzył się nad jej jedwabistą fakturą i niebiańskim smakiem, że głos, który dobiegł od drzwi, wydał mu się nierealny. Jakby ktoś wstawił do pokoju telewizor.

– Przepraszam, czy może mi pan pomóc?

Głos był wysoki, cichutki i miał wyraźnie rosyjski akcent. Gienek przetarł oczy i usiłował przypomnieć sobie, czy stojącą przed nim dziewczynkę (twarz była dziwnie znajoma) pamięta z delegacji pionierów z Tomska, która… Która była tu ponad miesiąc temu!

Pierwszą myśl („musiała się nieźle zgubić, ja nie mam z tym nic wspólnego”) przegoniła szybko następna: „Oby tylko nie chciała uciekać na zachód, ja nie mam z tym nic wspólnego”.

Przybrał surową minę.

– W jaki sposób obywatelka zdołała wtargnąć na teren komisariatu? – zapytał, choć podejrzewał, że dyżurujący na portierni Zenek albo po prostu spał, albo też spał po wychyleniu dwóch jabcoków. Niemniej drzwi wejściowe powinny być regulaminowo zamknięte, jakim cudem…

– Zobaczyłam, że tu świeci się światło, więc weszłam. – Dziewczynka wykonała nieokreślony ruch ręką, jakby przeniknęła przez ściany. – Proszę, niech pan mi pomoże znaleźć dziadka.

Gienek poczuł, że w jego sercu, zahartowanym przez rozmowy z rodzinami ofiar wypadków i zabójstw, budzi się niebezpieczna iskierka współczucia.

– Jak masz na imię? – zapytał łagodniejszym tonem, niż zamierzał.

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

– Może mnie pan nazywać Nadią? – zapytała z nieśmiałym uśmiechem.

Gienek też wzruszył ramionami, choć poczuł dreszcz. Nadia, Wiera czy Luba, jeden pies. To ewidentnie zagubiona pionierka, z której nijak nie wytłumaczy się przełożonym. Dobrze, że w Tomsku chyba jeszcze się nie zorientowali. Zerknął na segregator z telegramami, usiłując przypomnieć sobie, czy włożył tam coś nieprzeczytanego.

– Dobra, Nadia – powiedział – obawiam się, że twój dziadek jest daleko stąd.

W oczach dziewczynki pojawiły się łzy, przypominające kryształki lodu, mimo że farelka pod biurkiem pracowała na pełny regulator.

– Proszę – powiedziała – niech mi pan pomoże go znaleźć.

Gienek westchnął, wcisnął bombonierkę z powrotem do szuflady i wyciągnął odpowiedni formularz.

– Imię i nazwisko zaginionego? – zapytał znużonym głosem.

Odpowiedziało mu milczenie. Dziewczynka wpatrywała się w niego wielkimi błękitnymi oczami. Przez myśl Gienka przemknęło, że pewnie jest opóźniona w rozwoju i może nie rozumie, co się do niej mówi. Czy naprawdę musiało się to zdarzyć akurat jemu i to w dzień, kiedy w całym budynku nie uświadczysz żadnej baby, która przynajmniej wiedziałaby, jak z takim dzieciakiem gadać? Rozważał telefon do kadrowej Halinki, ale ona zapewne spożywała suto zakrapianego karpia w towarzystwie rodziny męża, prokuratora. Przez myśl przemknęła także pani Regucka, ale to mogłoby być z deszczu pod rynnę. Wezwać patrol, żeby odwiózł dziecko do konsulatu radzieckiego? Zły pomysł. Telefon zaufania? Szef urwałby Gienkowi głowę, gdyby zaniedbanie wyszło na jaw.

– Pokażę panu, dobrze? – Z rozpaczliwej gonitwy myśli wyrwał go głos małej.

Gienek klepnął się w czoło. Że też nie zauważył tego od razu: z Tomska czy nie z Tomska, dziewczynka mówiła po polsku. Z akcentem, pewnie, ale… „Polka ze wschodu, która chce tu zostać” – pomyślał w panice Gienek. „Tylko tego do kompletu brakowało”.

Przygładził włosy, poprawił mundur, odchrząknął.

– Rozumiem, że dziadek mieszkał w Krakowie.

Przenikliwe spojrzenie przewiercało Gienka na wylot. Porucznik poczuł się nieswojo, wyobrażając sobie, że mała pionierka przemienia się w groźną terrorystkę. Włosi nie tak dawno szczycili się rozbiciem Czerwonych Brygad, ale co jeśli uśpiona komórka przebudziła się w dalekim Tomsku i postanowiła przez Polskę dostać się na zachód?

– Pokażę panu, dobrze? – Dziewczynka powtórzyła pytanie-prośbę.

Gienek rozważał zabranie broni i kajdanek, ale wydało mu się to głupie. Podszedł do wieszaka i sięgnął po kożuch.

– Nie będzie panu potrzebny.

No tak, do repertuaru skarg i wniosków pani Reguckiej doszedł w tym roku również brak śniegu na święta, jakby Komenda Wojewódzka Milicji, przemianowana pół roku temu na Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych, do czego Gienek nie potrafił się wciąż przyzwyczaić, miała z tym cokolwiek wspólnego. Jak zresztą z wszystkimi problemami natrętki.

Poczuł dotknięcie na dłoni. Ręka dziewczynki była zimna, mimo roztopów. Nienaturalnie zimna jak na kogoś, kto od dłuższej chwili przebywał w przegrzanym pomieszczeniu. Przez myśli Gienka przemknęły wspomnienia oglądanych na magnetowidzie u kumpla starych zachodnich filmów. W jednym czarnoskóry facet gonił wstające z grobów trupy, w drugim rumuński hrabia-wampir mordował ludzi w niemieckim miasteczku. Dotyk Nadii nie sprawiał jednak wrażenia martwoty.

Dziewczynka pociągnęła go na korytarz, gdzie psujące się świetlówki mrugały złowieszczo, a odpadająca lamperia w brudnozielonym kolorze przypominała płaty skóry żywych trupów.

Po kilku zakrętach Gienek zorientował się, że Nadia nie prowadzi go na zewnątrz budynku, ale do świetlicy. A kiedy tam dotarli, stanął jak wryty, po czym utkwił wzrok w bledziutkiej, prawie białej twarzy swojej towarzyszki. Po chwili skierował spojrzenie znów na środek sali, gdzie jeszcze wczoraj, podczas dorocznego zebrania zwołanego przez oficera politycznego Bączka, stały naturalnej wielkości figury Dziadka Mroza i Śnieżynki. Prezent od delegacji z Tomska.

Ponownie przeniósł wzrok na stojącą obok niego dziewczynkę. Oczywiście, teraz wiedział, do kogo była podobna. Tylko niebieski płaszczyk nie wyglądał jak wyszywany kożuszek z filmu kostiumowego, ale raczej jak ciuch z komisu, a na głowie zamiast cuda, jakie nosiła Natasza w filmowej „Wojnie i pokoju”, Nadia miała po prostu zrobioną na drutach narciarską czapeczkę.

– Snieguroczka? – wyszeptał Gienek, mając wrażenie, że śni.

 

Nadia rozglądała się bezradnie po podwórku, pokrytym paskudnie brudnym błotem. Gienek w rozpiętym kożuchu mocował się z zamkiem służbowego poloneza, który wprawdzie nie zamarzł, bo nie miał szans, ale oczywiście się zaciął.

– Czego my właściwie mamy szukać? – zapytał.

– Sań zaprzęgniętych w trojkę – odparła. – Mówiłam już panu.

„A ja mówiłem ci, że sanie nie jeżdżą po asfalcie” – pomyślał Gienek.

– Musimy zdążyć z prezentami – dodała żałośnie dziewczynka.

– Myślałem, że te prezenty to jednak Gwiazdka, Mikołaj czy tam Aniołek – mruknął Gienek, nie dodając nic o rodzicach. Jeśli to był tylko sen wywołany przez upajający smak pralinki, to nie chciał się budzić, a gdyby zwątpił w istnienie istot nie z tej ziemi, Śnieżynka mogłaby się zdenerwować. – Choć pewnie w sumie jeden pies.

Nadia podeszła do drzwiczek samochodu i wyjęła z ręki porucznika kluczyk. Włożyła go do zamka i przekręciła. Drzwiczki otwarły się posłusznie.

– Jeden pies – odparła z powagą. – Ważne, żeby dzieci były szczęśliwe.

 

Ruszyli przez puste ponure ulice bez określonego celu. Marne światło czynnych latarni nie poprawiało nastroju, ginąc w wilgotnej ni to mgle, ni to mżawce. W oknach migały lampy, świeczki i telewizory, ale wszystko to zlewało się w jedną nierzeczywistą poświatę. Kiedy zbliżyli się do Wisły, unosząca się znad rzeki wilgoć wcisnęła się do samochodu, a kształty we mgle zdawały się coraz bardziej nierzeczywiste.

Gienek bezwiednie, jakby ktoś go prowadził, skręcił na most, w kierunku Podgórza, po czym zatrzymał się przed odrapaną kamienicą. Poczuł zapach choinki, przywołujący jedno z najwcześniejszych wspomnień: krakowski rynek tuż po wojnie. „Skończył się strach” – powiedziała mama, kiedy chłopiec napychał kieszenie leżącymi w brudnym śniegu łuskami nabojów. Zrobił z nich łańcuch i powiesił go na stojącej jeszcze w dużym pokoju mieszkania choince. „Podobałby się tacie” – w głosie mamy pobrzmiewał smutek. Gienek nie pamiętał ojca, zgarniętego z ulicy w łapance. Na świątecznym stole zawsze stał dla niego talerz. Aż do tego grudnia, kilka lat po wojnie, kiedy wracającą z placu z zakupami na wigilię mamę pobili menele. Zmarła tuż przed Nowym Rokiem, a dwunastoletni Gienek, który przesiedział całe święta w szpitalu, nie chciał już nigdy prezentów ani karpia.

– Dlatego zawsze bierze pan te dyżury, prawda? – zapytała cicho Nadia.

Nie odpowiedział, wpatrzony w okno, w którym pojawiła się szykowna jak sprzed wojny mama, a obok niej znany tylko z fotografii ojciec. Na podwórku, jakby mury kamienicy były przezroczyste, widać było bawiące się w śniegu dzieci. Gienek otarł wierzchem rękawa oczy i na kożuchu pozostały kryształki lodu. Snieguroczka zebrała je i włożyła do kieszeni.

Nagle w oddali rozległ się niespodziewany dźwięk: stukot kopyt i zgrzyt płóz na wyślizganym śniegu.

– Dziadek! – zawołała Nadia, klaszcząc w dłonie. – Niech go pan goni!

 

Sanie zgubili pod Pocztą Główną, ale Gienek pojechał odruchowo dalej do Rynku. Błoto robiło się coraz bardziej śliskie, a mgła gęstniała z każdą minutą, więc zaparkowali i wysiedli.

– Nie wiem, gdzie jest twój dziadek – mruknął porucznik. – Powinienem siedzieć w biurze, a nie uganiać się za zjawami.

Nadia przechyliła główkę.

– Zjawami samego siebie – szepnęła, po czym wyskoczyła z samochodu i zawirowała w piruecie, jakby była łyżwiarką figurową, pod nogami zaś miała lśniący lód, a nie brudne kamienne płyty. Podpłynęła bliżej Gienka i chwyciła go za dłonie, unosząc w nierzeczywisty taniec. Choć to raczej świat zaczął tańczyć wokół nich: z mgły wynurzały się kolejne postacie, w oknach Pałacu pod Baranami zapłonęły światła, w powietrzu dała się słyszeć melodia walca. Przez Rynek sunęły tłumy ludzi ubranych jak z najróżniejszych czasów, niosących owinięte w kolorową bibułkę paczuszki, siatki z wystanymi w delikatesach pomarańczami, choinki, ciągnących sanki ze śmiejącymi się dziećmi. Mijali Gienka, jakby go tam nie było, aż nagle wśród nich zaczął dostrzegać takich jak on: samotnych, potrącanych przez radosne tłumy, niewidzialnych.

Snieguroczka pochyliła się i zebrała z ziemi kolejne kryształki lodu. W oddali rozległy się dzwonki sań. Nadia chwyciła Gienka za rękę i pociągnęła go w stronę, z której dobiegał dźwięk.

 

Głęboki głos dzwonu niósł się w coraz zimniejszym powietrzu. Uciekające sanie śmigały między chochołami na Plantach, krzesząc iskry, które rozpalały złote latarnie, aż cała droga ku Wawelowi rozjarzyła się nierzeczywistym światłem. Asfalt alejki zamieniał się w tej poświacie w czarne lustro, a na jego powierzchni pojawiło się coś na kształt filmu. A raczej dwóch filmów, biegnących w przeciwnych kierunkach. Gienek zerknął na lewo, gdzie dostrzegł kilku żałobników zgromadzonych nad grobem. Zgrzybiały kapitan Zając coś czytał, twarze pozostałych były obce. Po prawej… Porucznik poczuł się tak, jakby ktoś zrobił mu najpiękniejszy gwiazdkowy prezent w postaci niekończącego się pokazu filmów, w których on sam grał główną rolę, a w tle przewijały się czarne samochody, elegancko ubrani mężczyźni, gdzieś nawet mignął rumuński hrabia…

Po policzku spłynęła jedna łza, a kiedy uderzyła w zwierciadlaną powierzchnię, rozpryskujące się krople i rozchodzące się fale rozmyły obraz. Nadia wyciągnęła przed siebie dłonie, w których leżały wszystkie zebrane wcześniej lodowe kryształki i wyrzuciła je przed siebie. Lustro znikło za zasłoną śnieżynek, które w ogromnej ilości zaczęły opadać z nieba na ziemię.

Gienek spojrzał na Snieguroczkę, która stała teraz przed nim w staroświeckim, haftowanym w śnieżne wzory płaszczyku i futrzanej czapeczce. Wskazał na rozchodzące się wciąż po gasnącej lustrzanej powierzchni kręgi.

– To… – Głos ugrzązł mu w gardle. Tak bardzo chciał, żeby obraz powrócił, żeby on sam mógł stać się swoim odbiciem.

– Wystarczy, że pan uwierzy – szepnęła Wiera, a może Nadia, zapomniał, jak dziewczynka kazała do siebie mówić. – W siebie, we mnie, w przyszłość.

W tej samej chwili zza śnieżnej zasłony wyłoniły się znów zaprzęgnięte w trojkę sanie, pobrzękując dzwoneczkami.

– Dziadku! – Snieguroczka rzuciła się na szyję starcowi w rubaszce i uszance.

 

Gienek Widok stał w świetlicy, wpatrując się w figury Dziadka Mroza i Śnieżynki, prezent od pionierów z Tomska. Za oknem szarzało, noc dobiegała końca.

Snieguroczka nadal wpatrywała się w niego przenikliwym wzrokiem błękitnych oczu. Gienek skinął głową. Powrotna podróż saniami przez bajkowy Kraków podpowiedziała mu, co powinien zrobić w te obecne święta.

W książce telefonicznej odszukał nazwisko i adres. Z westchnieniem wyciągnął z szuflady napoczętą bombonierkę, posłał kaprala z drogówki po porzucony w Rynku samochód, a sam piechotą udał się na Podgórze, po czym zadzwonił do mieszkania na pierwszym piętrze kamienicy naprzeciwko tej, w której spędził dzieciństwo.

Przez następne kilka godzin, pogryzając pralinki, wysłuchiwał gderania starszej kobiety, narzekającej na wszystko. W jej oczach dostrzegał jednak wdzięczność. Kiedy umilkła, wskazał ręką za okno.

– Przynajmniej śnieg w końcu spadł jak należy – zauważył.

Odpowiedziało mu niechętne, ale potakujące mruknięcie.

Pani Regucka nie stała się od czarów Snieguroczki milszą osobą. Gienek czuł jednak, że mimo wszystko zdołał uczynić świat nieco lepszym.

Spoglądał przez okno, na wirujące w świetle latarni płatki śniegu, i przypomniał sobie ulubione powiedzenie mamy: “jak w Wigilię, tak przez cały rok”. Może jego nudne, przewidywalne życie odmieni się w przyszłym roku w fantastyczny film. Może w to kazała mu wierzyć Nadia. Czy też Wiera. Gwiazdeczka.

Koniec

Komentarze

Powrót Gienka w nieoczekiwanie sentymentalnej, świątecznej i Dickensowskiej wersji :) Początek zapowiada się nieco bardziej humorystycznie, niż ciąg dalszy wskazuje. Bardzo lubię w tych opowiadaniach detale – jak tu te filmy, które wspomina bohater :). Chyba pierwsze z czytanych przeze mnie opowiadań w konkursie świątecznym, które ma tak zwany świąteczny nastrój, bez ironii i cudzysłowu.

 

PS. Dobrze rozumiem, że bohater widzi swoją przyszłość w nowej rzeczywistości?

ninedin.home.blog

Niezupełnie, choć to też (ale w założeniu pierwsza wizja też jest potransformacyjna, nie chodzi o to, że wcześnie umarł). Przeredagowałam, żeby było bardziej oczywiste.

http://altronapoleone.home.blog

Czekaj. Co jest tym czymś, co daje Gienkowi to poczucie absolutnego szczęścia, to jego “trwaj, chwilo”? Te filmy z nim w roli głównej, samochody i nawet prawie-rumuński hrabia? Miałam poczucie, że on niejako widzi wstecz całą swoją przyszłość, od (ewentualnej) śmierci i pogrzebu przez karierę w nowej rzeczywistości – nowej dla niego, po spotkaniu z Adamowiczem, niekoniecznie tylko nowej po ‘89 – która uczyni jego życie ciekawym i sensownym? Źle rozumiem?

ninedin.home.blog

Bardzo mi się:). Klimatyczne, detaliczne. A to rzadko udane połączenie. Profesjonalnie napisane. Jeden z faworytów, jak dla mnie, choć Dickens pewnie by narzekał;). Hmmm, co robił Died Maroz w Krakowie? Nie bał się, że mu Sw.Mikołaj wklepie?;)Widzę w tym pewien kolonializm kulturowy, no ale z drugiej strony któż inny miałby do Funkcjonariusza MO przyjeżdżać;P. Zasłużony duży klik! :)

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Aż do tej tego grudnia

 

Najbardziej mi się podobały detale, wspomniane jakby od niechcenia szczególiki, które robią klimat całego tekstu: humorystyczny początek o pani Roguckiej, zdjęcia ekshibicjonistów, łańcuch choinkowy z łusek po nabojach. Pomagają w wykreowaniu tego nostalgiczno-świątecznego nastroju.

Bo atmosferę czuć, bez dwóch zdań, opisy ładne, baśniowe, ale zabrakło mi tu czegoś ponad atrakcyjny sztafaż. To takie feel-good opowiadanie, po którym czytelnik czuje się rozleniwiony jak po bożonarodzeniowej wieczerzy, ale po lekturze niewiele zostaje na dłużej.

Przyjemnie się czytało, ale odczuwam niedosyt.

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Rrybaku – odpowiem Bułhakowem (z pamięci): każdy dostaje to, w co wierzy. Gienek z założenia wierzący nie jest, ale może katolik na jego miejscu zobaczyłby Mikołaja?

 

Gravel – cóż, wyjściowo miała być humoreska, ale skręciło w peerelowskiego Dickensa. W człowieka, który potrzebuje konfrontacji z samym sobą, żeby zmienić coś w swoim i innych życiu. Taka niereligijna opowieść wigilijna, bez zadęcia całkiem świadomie :)

http://altronapoleone.home.blog

No właśnie odniosłam wrażenie, że to opowiadanie bazuje w dużej mierze na nostalgii, której ja po prostu względem PRLu nie odczuwam. Peerelowski Dickens to zupełnie nie moje klimaty. Żeby się zachwycić potrzebowałabym czegoś więcej, czegoś, co naprawdę do tekstu by mnie przykleiło i nie puściło.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ej, ja też nie odczuwam nostalgii za PRL, brońcie bogowie i Wielcy Przedwieczni :D Tylko w pewnym momencie uznałam, że lata osiemdziesiąte to całkiem fajny czas, żeby umieścić w nim fantastykę… Nie ma komputerów, nie ma komórek, ale jest jakiś tam poziom nowoczesności. No i sypiący się system, ludzie, którzy w niego nie wierzą, ale grają swoje role. Ciekawa sceneria, ot tyle.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, to moje ulubione powiedzenie. Ostatnio w sklepie zauważyłem młodą kadjerkę z krzyżem Ankh i w satanistycznych tatuażach. Uśmiechnąłem się, i powiedziałem właśnie to. Kilka dni potem dziewczyna miała zmyte symbole i maleńki zwykły krzyżyk na szyi. Widać wyguglowała cuś o Księdze Umarłych:D. Pozdrawiam (to nie był broń Boże żaden zarzut z tym Mrozem:).

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Ej, ja też nie odczuwam nostalgii za PRL, brońcie bogowie i Wielcy Przedwieczni :D

Uff ;D

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Jest ładnie i filmowo (mnie się skojarzyło ze starymi animacjami od Disneya). No i napisane bardzo solidnie, miejscami imponująco wręcz. Sama historyjka mnie nie wciągnęła, trudno rzec, dlaczego. Tekst kupił mnie atmosferą. Pozdro.

Niby PRL, niby MO i jeszcze Dziadek Mróz na dodatek, a jakoś się tak cieplutko zrobiło. ;)

Bardzo świątecznie, lekko cyniczny Gienek, staje się nagle sentymentalny. Dobrze, że nie przesłodziłaś i zostałaś przy zlaicyzowanym dieduszku. Zresztą, muszę przyznać, że rosyjskie bajki i Dziadka Mroza bardzo w dawnych czasach lubiłam. Fajnie się czytało. Ode mnie kliczek. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 Ciepłe opowiadanie nawiązujące do świątecznych klimatów w czasach słusznie minionych, a i Gienek, tym razem ukazany w całkiem nowej i nietypowej dla niego sytuacji, nie zawiódł.

Czytało się miło i to chyba wszystko, co mogę powiedzieć o wrażeniach po lekturze opowiadania.

 

W każdą wi­gi­lię on brał dyżur… ―> W każdą Wi­gi­lię on brał dyżur

 

syn nie przy­je­chał z Ame­ry­ki na świę­ta. ―> …syn nie przy­je­chał z Ame­ry­ki na Świę­ta.

 

Tak, pani Re­guc­ka była w sta­nie osta­tecz­nie zabić ducha świąt… ―> Tak, pani Re­guc­ka była w sta­nie osta­tecz­nie zabić ducha Świąt

 

głos, który do­biegł go od drzwi, wydał mu się nie­re­al­ny. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

w tym roku rów­nież brak śnie­gu na świę­ta… ―> …w tym roku rów­nież brak śnie­gu na Świę­ta

 

jakby ko­men­da wo­je­wódz­ka mi­li­cji, prze­mia­no­wa­na pół roku temu na wo­je­wódz­ki urząd spraw we­wnętrz­nych… ―> …jakby Ko­men­da Wo­je­wódz­ka Mi­li­cji, prze­mia­no­wa­na pół roku temu na Wo­je­wódz­ki Urząd Spraw We­wnętrz­nych

 

jak w wi­gi­lię, tak przez cały rok. ―> …jak w Wi­gi­lię, tak przez cały rok.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Było bardzo świątecznie fajnie. Klimatyczne podwójnie bo i świątecznie i socjalistycznie. Jak zwykle podziwiam Twoją zdolność do pokazania tamtych czasów w taki sposób – lekko ironiczny ale jakże prawdziwy. O warsztacie wspominał nie będę, bo wszyscy znają i doceniają. A jednak trochę pomarudzę:

Po pierwszym zachwycie, ileż to potrafisz wycisnąć dygresji z pojawienia się Nadii na komisariacie, przyszło pewne znużenie scenami podróży po Krakowie w poszukiwaniu dziadka. Jasne, że jest tam kilka scen, które są mocne, jak na przykład wspomnienia Gienka, ale gdy skończyłem czytać, to miałem wrażenie, że jakieś 5k pomiędzy początkiem a końcem opowiadania, dopisałaś tylko po to, żeby dobić do limitu.

Tak, czy inaczej, zawsze z przyjemnością czytam przygody porucznika Widoka.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Dziękuję wam za wizytę :) Reg, dlaczego święta dużą literą? Wigilię jeszcze rozumiem i poprawiam od razu, podobnie jak pozostałe babole.

 

jakieś 5k pomiędzy początkiem a końcem opowiadania, dopisałaś tylko po to, żeby dobić do limitu

Limit bym olała, bo 5k przekroczyłam, ale raczej dobijałam do Opowieści wigilijnej Dickensa, więc musiałam mieć teraźniejszość i przyszłość :)

http://altronapoleone.home.blog

Reg, dlaczego święta dużą literą?

Drakaino, nie wiem, co mi się stało. Coś mi się chyba popierdzieliło w głowie i dlatego wymyśliłam tę wielką literę? Przepraszam za zamieszanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uff. Ja mam zaufanie do Twoich rad, ale tu wolałam się dowiedzieć :D

http://altronapoleone.home.blog

I bardzo dobrze, Drakaino. Muszę się bardziej kontrolować.

Jednakowoż dziękuję za zaufanie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świątecznie i milusio. Gienek w bożonarodzeniowej odsłonie zdecydowanie na plus. Udało Ci się stworzyć baśniową, magiczną, a jednocześnie dobrze oddającą czasy PRL atmosferę. Doskonały warsztat.

Jak zwykle Twoje opowiadanie okazało się wyjątkowo przyjemną lekturą. Klikam :)

PRL zapamiętałem nieco inaczej, czego jak czego ale śniegu na święta nie brakowało, choć nie był na kartki w przeciwieństwie do mięsa, słodyczy, itd :D

W opowiadaniu jest jednak magia świąt, klimat, może nie do końca taka którą zapamiętałem z dzieciństwa, ale podobna. Śnieżynka i Dziadek Mróz, pojawiali się w rosyjskich tygodnikach, które czytaliśmy na rosyjskim. Śnieżynka zawsze była fajna, kształtna, wesoła, rumiana, tu uwaga dla pokolenia 2000+ nie, nie miała alergii. Tu ten klimat wrócił wraz ze wspomnieniami dzieciństwa. 

Jak dla mnie na plus

Może już jest biblio, nie sprawdzałam. W każdym razie ja klikam!:)

Naprawdę piękne i świąteczne. Kupujesz mnie naturalnością, nic nie jest przesadzone, lecz takie jak jest, w tym przypadku – było. To duża umiejętność, nie przesadzić.

A tak, emocjonalnie, Snieguroczka odwaliła swoją robotę. Było niełatwo, dla mnie wyszło:)))

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Gienek w wersji sentymentalnej? OK, może być, chociaż wolałam jego zwyczajniejsze przygody, a nie grzebanie w duszy przy pomocy rosyjskiego sprzętu. ;-)

Jak na starego komucha i milicjanta, Gienek kojarzy ciekawe imiona rosyjskie. ;-)

Babska logika rządzi!

Katiu, Asylum – wielkie dzięki!

 

MPJ – tak, wiem (i pamiętam), że zimy w latach osiemdziesiątych były śnieżne, choć jako wyjątkowo zimną pamiętam bodaj 1989, kojarząc po znakach szczególnych kariery edukacyjnej… Tu raczej założyłam, że to jest lokalna anomalia – kiedy zniknął Dziadek Mróz, zima się rozlazła, ale marudna baba oczywiście natychmiast to zauważyła ;) Tu akurat limit nie pozwolił mi na wiele realiów kartkowych, a trochę żałuję…

Edit: dodałam “siatki z wystanymi w delikatesach pomarańczami” ;) Dzięki temu zrobiło mi się równiutkie 15k znaków, ale pewnie przyjdzie Tarnina i przeora ;)

 

Finklo – Gienek nie jest komuchem, myślę, że w każdym systemie byłby po prostu śledczym czy stróżem porządku… Zakładam, że ta sprawa z matką go na tę drogę popchnęła. On jest w moim zamyśle zasadniczo niewierzący w cokolwiek, włącznie z ludzkością ;)

http://altronapoleone.home.blog

Historię Gienka i Snieguroczki poprowadziłaś w ciepły i subtelny sposób. Postacie, które wykreowałaś są realistyczne i żywe, podobnie jak dialogi, które prowadziły. W interesujący sposób zbudowałaś scenogtafię opowiadania oraz chronologię. Wszakze rok po akcji opowiadania stan wojenny został zawieszony, a w jeszcze kolejnym roku, zakończony. Wszystko to zanurzone w lekko onirycznym klimacie kontrastu między siermiężnym klimatem stanu wojennego a atmosferą świąt, dało dobry efekt. Pozdrawiam Cichy0

Witaj, Cichy :) Dzięki za opinię – ale spieszę ze sprostowaniem: akcja dzieje się w grudniu 1983, rok po zawieszeniu i pół roku po zniesieniu stanu wojennego. I plakat informujący o tym ostatnim wisi na tablicy :) A przyszłość z “filmu” jest przyszłością samego Gienka, jeśli uwierzy w niezwykłe oblicze świata.

http://altronapoleone.home.blog

A rzeczywiście, to bylo obwieszczenie o zniesieniu stanu wojennego, a nie wprowadzeniu :)

Nie chciałam mieć aż tak ponurej atmosfery, zwłaszcza że sama tego nie przeżyłam na własnej skórze…

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo spodobało mi się opowiadanie – dopracowane, lekkie i pomysłowe. Szczególnie doceniam język i fantastyczny motyw. Przyznaję, lubię klimaty PRLu, ale to była naprawdę przyjemna lektura. Więcej nie trzeba mówić, moje gratulacje

Poprzednie opowiadania o Gieńku, które tu wrzucałaś, bardzo lubię i przyznam, że nieco brakowało mi tu tej sarkastyczności. Niemniej, opowiadanie przyjemne i lekkie, w naprawdę świątecznej atmosferze. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dzięki, Verus :) Co do sarkazmu – troszkę tylko na początku, ale potem “opowieść wigilijna” wymusiła to, żeby najgorsze Scrooge trochę się oswoiły…

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Bardzo dopracowany tekst i świetny warsztat. Tutaj każdy szczegół buduje klimat.

Od pierwszych linijek czułam magię świąt, trochę z filmu Disneya (padający śnieg, taniec z Nadią), ale doprawioną szczyptą goryczy za sprawą aury PRL-u. Pojawiają się też wątki z Dickensa, a Gienek wydaje się zupełnie inny niż w poprzednich opowiadaniach, więcej dowiadujemy się o jego wnętrzu.

Historia niby pozytywna, magiczna i świąteczna, ale ze smutnymi akcentami, które pokazują problemy ludzkie. Samotność pani Reguckiej, dyżury Gienka w święta, śmierć jego matki, ojciec poległy na wojnie. Bardzo zgrabnie wprowadzasz te motywy poprzez szczegóły, np. łańcuch na choinkę z naboi.

Bogactwo opowiadania dopełnia humor oraz intrygujący pomysł, by milicjantowi pokazał się Dziadek Mróz zamiast tradycyjnego Mikołaja.

 

Dziękuję, Ando, śliczna recenzja, bo ujęłaś w niej prawie wszystko, co chciałam zawrzeć w tym opowiadaniu :) Najmniej jasno wyszło, że Died Moroz to nie jest wymysł komunistyczny, tylko stara legenda, ale też na to, żeby to tłumaczyć, byłby potrzebny infodump :( Starałam się to podkreślić ich oryginalnymi, tradycyjnymi, staroświeckimi strojami :)

http://altronapoleone.home.blog

Najmniej jasno wyszło, że Died Moroz to nie jest wymysł komunistyczny, tylko stara legenda, ale też na to, żeby to tłumaczyć, byłby potrzebny infodump :(

Infodump zepsułby kompozycję. Czytelnicy chyba orientują się, że Dziadek Mróz pochodzi z tradycji rosyjskiej, stroje też to podkreślają. W moim komentarzu pojawił się skrót myślowy, PRL i milicja skojarzyły mi się z ZSRR i z rosyjską kulturą.

 

Głos był wysoki, cichutki i miał wyraźnie rosyjski akcent. – zdziwił mnie ten rosyjski akcent; już raczej mówi się o wschodnim akcencie, czy akcencie wschodnio-europejskim. Szczególnie, że różne regiony Rosji mają różną wymowę/ pojawiają się różnice w akcentowaniu; dodatkowo nie sądzę, aby bohater był w stanie odróżnić np. Kazacha od Rosjanina, czy Ukraińca, gdyby wszyscy mówili po polsku z akcentem (co innego łamaną polszczyzn ą wymieszaną z językiem ojczystym).

 

Ręka dziewczynki była zimna, mimo roztopów. – nie widzę związku, nie trzeba mrozów, żeby ręce były zimne

 

Asfalt alejki zamieniał się w tej poświacie w czarne lustro, a na jego powierzchni pojawiło się coś na kształt filmu. – w pierwszej chwili pomyślałam o filmie jako o czymś fizycznym (w znaczeniu cienkiej warstwy na jakiejś powierzchni), a nie o filmie w sensie ruchomych obrazów; myślę, że określenie “na kształt” jest tutaj dość niefortunne

 

 

– Dziadku! – Snieguroczka rzuciła się na szyję starcowi w rubaszce i uszance. – raczej szubie niż rubaszce, Dziadek Mróz jest przestawiany w kożuchu, nie w koszuli.

 

Ode mnie króciutko. Wyszła Ci, drakaino, bardzo dobrze napisana, ciepła, świąteczna baśń. Tekst nie poraża oryginalnością, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Przyjemnie spędziłam czas na lekturze. Było miękko, pozytywnie, ale na szczęście nie cukierkowo.

Spodobał mi się fragment o zbieraniu łusek i robieniu z nich łańcucha na choinkę. Ogólnie, dużo jest w opku przemyślanych drobiazgów, które z jednej strony przedstawiają tło i moment historyczny, z drugiej budują fajny, świąteczny klimat.

Podobało mi się :-)

 

Edytka. Tam mi się skojarzyło: https://www.youtube.com/watch?v=cdU7wuA1l24

It's ok not to.

Dzięki, Dogs :)

 

Masz rację z uwagami, wezmę je do serca.

Co do rąk – sama mam prawie zawsze zimne, a na dodatek w upałach skóra mi się w ogóle robi lodowata, ale założyłam, że ludzie przeciętnie będą myśleć – ciepło, więc dłonie ciepłe. Ale przemyślę to.

 

Łuski na rynku, w śniegu – wspomnienie rodzinne :) Łańcuch wymyśliłam. Miło, że się spodobało, bo niełatwo było tu wymyślić wspomnienie, które oddawałoby jednocześnie nastrój zakończenia wojny i świąt.

http://altronapoleone.home.blog

Co do rąk – sama mam prawie zawsze zimne, a na dodatek w upałach skóra mi się w ogóle robi lodowata, ale założyłam, że ludzie przeciętnie będą myśleć – ciepło, więc dłonie ciepłe. Ale przemyślę to.

Może lepiej zapytaj kogoś, kto ma zawsze ciepłe ręce o ten fragment, bo mnie też prawie zawsze jest zimno ;-) A roztopy z ciepłą pogodą mi się nie kojarzą, raczej z wilgotną i przez to z wyjątkowo nieprzyjemnym, prawie że lepkim zimnem…

It's ok not to.

Miło było zobaczyć Gienka w nieco poważniejszej, bardziej uczuciowej wersji. Ładnie poprowadzona narracja. Ogółem udany tekst.

 

W paru miejscach jest lekkie zagęszczenie “bycia”, poszukałbym jakichś zamienników:

 

Głos był wysoki, cichutki i miał wyraźnie rosyjski akcent. Gienek przetarł oczy i usiłował przypomnieć sobie, czy stojącą przed nim dziewczynkę (twarz była dziwnie znajoma) pamięta z delegacji pionierów z Tomska, która… Która była tu ponad miesiąc temu!

 

Na podwórku, jakby mury kamienicy były przezroczyste, widać było bawiące się w śniegu dzieci.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo mi się podobało. Magia świąt wręcz odczuwalna od samego początku. Pięknie, klimatyczne opowiadanie Ci wyszło, Drakaino. Ładnie wplecione elementy świąt. Tak napisane, że wyobraźnia od razu pokazała mi to co opisałaś. Nic tylko czytać. Niestety nie znałam wcześniej Gienka, jak widać wielka szkoda. Jeśli będzie mi dane, spróbuję nadrobić zaległości. ;)

Gratuluję zajęcia drugiego miejsca w konkursie.

Dziękuję również za udział. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano, bardzo dziękuję za taką miłą opinię!

 

Zapraszam do innych Gienków, oczywiście :)

 

I dziękuję za bardzo miły konkurs.

http://altronapoleone.home.blog

Dedykacja dla Charlesa Dickensa.

Bah. Humbug!

 będzie go słychać na cały budynek, w którym panowała upiorna wręcz cisza.

Nie jestem pewna tego czasu przeszłego.

 Przynajmniej ta namiastka choinki zasłaniała

I tego szyku też.

 obok marnych portretów pamięciowych dwóch krakowskich ekshibicjonistów

XD

 Przez chwilę tak bardzo rozmarzył się nad

Hmm.

 mimo że

Wrrr, musisz?

 na pełny regulator

Nie na "cały" aby?

 znużonym głosem

Tu wstaw Standardowe Czepialstwo Tarniny.

 Przez myśl Gienka przemknęło

Hmm. Czy to na pewno jest przemykanie przez czyjąś myśl? I facet w jednym paragrafie myśli trzykrotnie, trochę dużo, jak na milicjanta ;)

 Czy naprawdę musiało się to zdarzyć

Szyk się rozsypał.

co jeśli

Co, jeśli.

 do czego Gienek nie potrafił się wciąż przyzwyczaić

Do czego Gienek wciąż nie potrafił się przyzwyczaić.

 Jak zresztą z wszystkimi problemami natrętki.

A nie: z żadnym z problemów?

 przebywał w przegrzanym

Aliteracja.

 Dotyk Nadii nie sprawiał jednak wrażenia martwoty.

Hmm. (Za to następny akapit – palce lizać. Aż odpadną :D)

 do kogo była podobna

Consecutio temporum.

 Porucznik poczuł się tak, jakby ktoś zrobił mu najpiękniejszy gwiazdkowy prezent w postaci niekończącego się pokazu filmów

Hmm…

 na rozchodzące się wciąż po gasnącej lustrzanej powierzchni kręgi.

To "wciąż" trochę mnie wybiło z rytmu. Nie jest przecież potrzebne?

 żeby on sam mógł stać się swoim odbiciem.

Hmm.

Wystarczy, że pan uwierzy – szepnęła Wiera, a może Nadia

A, teraz załapałam, o co szło z imionami. Dobra myśl.

 wpatrywała się w niego przenikliwym wzrokiem błękitnych oczu

Argh, spojrzeniem. No, doprawdy.

 Pani Regucka nie stała się od czarów Snieguroczki milszą osobą. Gienek czuł jednak, że mimo wszystko zdołał uczynić świat nieco lepszym.

heart

Jejciu, jakie to miłe. I faktycznie podnoszące na duchu, nie jakoś strasznie budujące, po prostu przyjemne jak kubek kakao.

 Dzięki temu zrobiło mi się równiutkie 15k znaków, ale pewnie przyjdzie Tarnina i przeora ;)

:P Nieważne, że już po Tłustym Czwartku…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki, Tarnino, za tę poświąteczną wizytę!

 

Z większością uwag mogę się zgodzić i pewnie wprowadzę odpowiednie zmiany, niemniej:

 

 mimo że

Wrrr, musisz?

 

Nie rozumiem :(

 

Oba przypadki consecutio temporum wydają mi się dopuszczać obie formy.

 

Na cały regulator – nie spotkałam się z takim związkiem frazeologicznym, tylko na pełny cool

http://altronapoleone.home.blog

Na cały regulator – nie spotkałam się z takim związkiem frazeologicznym, tylko na pełny

No, patrz, a ja właśnie odwrotnie. Może to kwestia regionalna?

Nie rozumiem :(

Wnerwia mnie to “mimo że”, naprawdę. Czemu wszyscy tak piszą?

Oba przypadki consecutio temporum wydają mi się dopuszczać obie formy.

Też nie jestem na sto procent pewna, ale wolałam zaznaczyć.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czemu Cię wnerwia “mimo że”? Jak byś wolała? Przecież to poprawne…

http://altronapoleone.home.blog

Poprawne, ale pretensjonalne. Może jestem przeczulona…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Em, mnie się wydaje totalnie neutralne :D

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo sympatyczne . Zwłaszcza dla półwiekowego (?!) mieszkańca Krakowa.

Drakaino, jak to widać wyżej, miś czytał Twoje opowiadanie w marcu. Zdążył o tym zapomnieć, bo ma świetną pamięć, ale krótką. Przeczytał dzisiaj po raz drugi i znowu mu się podobało. Serdeczności i piernikowe heartod misia.

Nowa Fantastyka