- Opowiadanie: Filip - Et in terra pax

Et in terra pax

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Et in terra pax

Pamiętał łomotanie serca, gdy stłoczeni jeden obok drugiego, jak kule w magazynku, czekali na rozkaz. Zgrabiałe dłonie kurczowo, boleśnie zaciskał na swoim karabinie Lee-Enfield. Ktoś modlił się na głos, ktoś ostatni raz całował zdjęcie swojej dziewczyny. Richard, którego znał jeszcze z rodzinnego Newport, spojrzał na niego i uśmiechnął się nerwowo.

– Powodzenia na górze, Tommy.

Bardzo chciał odpowiedzieć uśmiechem, lecz udało mu się tylko wywołać drobne drgnięcie kącików ust. Skupił pusty, nieobecny wzrok na szalunku ściany okopu przed sobą i wytężał wolę, by nie zwymiotować żółcią z pustego żołądka. Usłyszał plusk kroków na błotnistej ziemi. To młody porucznik z rewolwerem w prawej dłoni i gwizdkiem sygnałowym w lewej przeszedł między nimi i zajął pozycję przy drabinie. Był jednym z tych oficerów, którzy raczej mówią: “za mną”, niż: “naprzód”. Ale w tamtej chwili nie czuł dla niego podziwu, czy przywiązania, bo w miejscu, gdzie powinien mieć uczucia, była tylko twarda, zimna gula.

Pamiętał zakładanie bagnetu na broń i wysoki, świdrujący dźwięk gwizdków. Zakotłowało się i niemal w tym samym momencie usłyszał huk karabinowych wystrzałów. Zajęło mu chwilę, nim zmusił ciężkie jak z ołowiu nogi do wdrapania się na górę. Powziąwszy w końcu decyzję, poczuł pewien przypływ sił, gdy ściskając karabin, skulony, zaczął biec w stronę okopów wroga. Obok niego padali koledzy i nieznani żołnierze, on jednak brnął dalej przez zwoje kolczastego drutu, kałuże błota, przez przeoraną wojennymi bruzdami, nagą ziemię niczyją. 

Pamiętał moździerzowy granat, który pękł z hukiem kilka jardów za jego plecami. Podmuch gorącego powietrza rzucił go w lej po bombie. Słyszał przeciągły, irytujący pisk, przez który przebijały się z rzadka wybuchy, terkot karabinów i nawoływania żołnierzy. Leżąc na wznak, widział jeszcze przez chwilę białe, grudniowe niebo, z którego prószył drobny śnieg. Potem osunął się w ciemność.

 

Gdy się ocknął, świat ogarniała powoli szarość wieczoru. Odgłosy walki ucichły, ustępując miejsca krzykom rannych, jękom umierających, nawoływaniom, modlitwom bądź złorzeczeniu. Rozejrzał się i zobaczył dwa trupy, leżące wraz z nim w zagłębieniu w ziemi. Jednemu granat urwał nogę, a z brzucha wynurzały się zwoje jelit, drugi zaś leżał makabrycznie poskręcany, bez głowy. W powietrzu unosił się mdlący smród zgnilizny i ostry swąd palonego ciała. Tego dla Thomasa było za wiele. Zwymiotował i w panice spróbował podnieść się, by uciec jak najdalej od tego zimnego grobu, w którym się znajdował. Wtedy okazało się, że jest jeszcze gorzej, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa, całkowicie niewładne. Powoli docierał do niego ból, zaczynający się ostro troszkę powyżej krzyża i rozlewający się na całe plecy. Czuł też narastający chłód, tylko nogi wydawały się ciepłe i… nie tyle niebolesne, co nieobecne. 

Po przełamaniu początkowego niedowierzania i strachu, spróbował podczołgać się na krawędź leja. Gdy jednak tylko trochę wychylił wojskową czapkę, strącił mu ją z głowy karabinowy wystrzał. Stoczył się do kałuży na dnie zagłębienia. Przeklął swoją głupotę. Mógł przecież się domyślić, że po rozbiciu natarcia, Niemcy nie poszli grzecznie schlafen, tylko czuwają, wypatrując najdrobniejszego ruchomego punktu. Zrozumiał, że sam się stąd nie wykaraska. Jego położenie zrobiło się naprawdę nieciekawe. Użył koszuli poległego towarzysza by, nabijając skrawek materiału na swój bagnet, otrzymać zaimprowizowaną flagę. Uniósł ją dla zaznaczenia pozycji i krzyknął w stronę swoich.

– Hej! Hej, chłopaki, pomocy! Tu Thomas Brown! Nie mogę się ruszyć, nogi mam drętwe!

Początkowo odpowiedziała mu cisza. Po chwili jednak ku swojej radości, usłyszał odległy krzyk Richarda.

– Tommy? Tommy, gdzie jesteś?!

– Tutaj! – Pomachał karabinem.

– Czekaj spokojnie!

Przez długie minuty, wydające mu się wiecznością, nic się nie działo. W końcu jednak usłyszał strzały karabinów. Ostrożnie wyjrzał znad krawędzi leja. To chłopcy z jego kompanii, ci którzy przeżyli, osłaniali ogniem Richarda, ruszającego na ratunek. Przyjaciel biegł zakosami, nisko przy ziemi, poszukując osłon. Od wykrotu, do zwalonego drzewa, od końskiego trupa, do samotnego głazu. Był coraz bliżej i już miał wskoczyć do leja, gdy celnie mierzony strzał przebił mu pierś. Thomas odwrócił wzrok, zagryzł w rozpaczy palce i zaszlochał.

 

Richie, Richie… – powtarzał w myślach, uderzając potylicą o rozmokłą ziemię. Drżał na majaczącą mu powoli myśl, że przyjdzie mu zginąć w tej zimnej, mokrej dziurze. Mimo to powziął mocne postanowienie, że drugi raz nie zawoła. 

– Cholerny świat – rzekł gorzko do siebie. – Cholerni Hunowie, cholerny rząd i generalicja i, o ile w ogóle istnieje, po stokroć cholerny Pan B…

Nie dokończył, bo ktoś zasłonił mu usta. Thomas spróbował się szarpnąć, ale usłyszał uspokajające, acz stanowcze:

– Ciii… nie bluźnij. Jesteś u kresu. A przynajmniej na skraju. – Zobaczył kucającego przy nim młodego człowieka o jaśniejącej, pociągłej twarzy o regularnych rysach, który pojawił się jakby znikąd. Młodzieniec miał długie, czarne, falujące włosy. Odziany był w szafirową tunikę, haftowaną złotą nicią i sięgającą do kolan, skórzane sandały i pas z prostym, rycerskim mieczem. Z pleców osobliwej postaci wyrastała zaś para rozłożystych, białych skrzydeł, którymi otaczał ich obu.

– Jestem twoim aniołem stróżem, a ty jesteś na skraju. Zobacz. – Młodzieniec wstał i zatoczył krąg ręką.

Thomsowi zaparło dech. Spojrzał na wieczorne niebo, niedawno szare i zasnute jednolicie chmurami, teraz pełne jaśniejących chórów anielskich, wzbijających się w górę spiralami i kaskadami, zdobnych szatami o barwach tak żywych i niesamowitych, że rajskie ptaki wyglądałyby przy nich, jak polne wróble. Twarze duchów były z jednej strony ściągnięte w bólu, z drugiej zaś pełne gorejącego współczucia. I doszedł go potężny głos ich śpiewu, milion tonów płynących harmonijnie, przejmująco, odbijających odwieczne piękno.

 

Miserere, miserere, miserere…

 

Brzmiała pieśń przebłagalna, wznosząca się coraz wyżej i wyżej, ku niebiańskim światłom. Ale to nie było wszystko. Thomas ujrzał drugi tłum aniołów, cichszy i mniej wspaniały, choć może przez to bliższy ludziom. Roili się w okopach, na ziemi niczyjej, przy rannych, umierających, płaczących, przy zuchwałych i trwożliwych, dowódcach i podwładnych, żółtodziobach i weteranach. Wydawało się, że jest ich zbyt dużo, by mogli się zmieścić na takiej powierzchni, a jednak byli i działali.

 

Miserere…

 

Anioł pocieszał niemieckiego żołnierza, który stracił brata stacjonującego o kilka mil dalej. Soldat dowiedział się o stracie z listu, który przyszedł przed chwilą i był widocznie zdruzgotany. Szara, wychudzona twarz, zapadłe, czarne oczy, w których chwiejnie tliły się resztki nadziei. Stróż starał się podtrzymywać te iskierki, rozniecać dobrymi podszeptami, osłaniać jak płomyk świeczki. Nawet niepostrzeżenie poprawił mu pikielhaubę, by nie został zrugany przez oficera za niechlujny wygląd. Drobnostka, która mogłaby przecież przepełnić czarę goryczy.

 

Miserere…

 

Inny szeptał do ucha walijskiemu fizylierowi słowa dawno zapomnianej modlitwy, której żołnierza przed laty nauczyła babcia. Thomas widział, jak modły, a może nawet bardziej myśl o domu, o bliskich, sprawiały, że dusza towarzysza broni krzepła i jaśniała. Zauważył też sznury boskich posłańców, którzy przybywali ze wszystkich stron, z pieczołowitością niosąc w dłoniach jakby światła lampionów.

– To modlitwy, dobre słowa, westchnienia i myśli – wyjaśnił jaśniejący młodzieniec.

 

Miserere…

 

Z zachwycenia wyrwał Thomasa szczęk oręża i głuchy warkot. Widok zmroził mu krew w żyłach. Trzewiami ponownie zaczęły wstrząsać konwulsje, silniejsze chyba nawet, niż wcześniej. Zamarł, mogąc jedynie patrzeć. Stwór czarny jak sama pustka, ni pies, ni człowiek, poruszający się na czterech kończynach, zbliżał się do ciała Richarda, który swój bieg zakończył tak blisko celu. Demon łyskał obsydianowymi kłami, wbijał ognisty wzrok w zdobycz i już wyciągał rękę, by porwać duszę przyjaciela do Piekła, kiedy spadł cios ognistego miecza.

– Precz, wężu! Precz, smoku! On nie twój! On bardzo umiłował, więc wiele mu wybaczone będzie, precz!

Kakofonia ujadania, syków, potępieńczych wrzasków rozległa się, gdy spod ziemi, w oparach siarki, zaczęły wychodzić kolejne potwory, podobne pierwszemu. Rozbiegły się po polu bitwy na żer. Anielski hufiec odłączył się od jednego z chórów i ruszył w bój. Stróże zbijali się w grupy przy umierających żołnierzach, próbując chronić ich przed piekielnymi zakusami. W niebo, prócz pieśni, wzbił się teraz odgłos duchowej walki.

 

I tylko jeden anioł nie śpiewał: Miserere…

 

Był wysoki, o szlachetnej, niewzruszonej twarzy bez ust. Rude włosy spływały mu falami na plecy. Odziany w zbroję płytową koloru starego złota, która gasiła pociski demonów, jakby to były zapałki rzucane w morskie odmęty. Unosił się nieruchomo pomiędzy dwoma tłumami aniołów, pomiędzy ziemią a niebem, na dwóch parach skrzydeł: szafirowej i białej. W lewej dłoni trzymał ognisty miecz, długi jak on sam, w prawej zaś żelazną wagę. 

Słońce schowało się za horyzontem. Thomas ujrzał, jak na niebie zabłysła pierwsza gwiazda. Jej światło, początkowo nikłe, rosło i zwiększało swą siłę, stając się wkrótce oślepiające. Usłyszał pieśń zbliżającego się orszaku duchów, która wkrótce zagłuszyła Miserere:

 

Gloria in excelsis Deo!

Et in terra pax hominibus bonae voluntatis!

 

Na przedzie podążał uskrzydlony, krzepki starzec, z włosami i brodą jak wełna. Jego długie, powłóczyste szaty były śnieżnobiałe, a skroń zdobiła pojedyncza, oliwna gałązka. Stanął przed zbrojnym w miecz i wagę aniołem. Ten pokłonił się i wzleciał w niebiosa, opuszczając pole bitwy. Starzec zajął jego miejsce i zawołał donośnym głosem:

– Oto zwiastuję wam radość wielką! Dziś w mieście Dawida urodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan!

Niebieskie zastępy podniosły radosny okrzyk, zaczynając tryumfować i spychać demony do podziemi. Anioł kontynuował:

– Jestem Szalom-El, Pokój Boży! To mówi Pan Zastępów: Oto nadeszła godzina, gdy poskromię wojownika, jarzmo nałożę królowi wszczynającemu gwałt. Na krótką chwilę przygnę ich karki, żeby zobaczyć – może się opamiętają? Idźcie więc, słudzy Pana Zastępów. Idźcie i czyńcie pokój między ludami, rozejm między językami!

 

Gloria in excelsis Deo!

 

Thomas ujrzał, jak demony zasłaniają swe twarze i znikają w ognistych rozpadlinach, zawracając do piekieł. Porwały ze sobą niektóre dusze, lecz aniołowie ocalili bardzo wielu żołnierzy i unieśli w niebiosa. Ku jego radości, również biedny Richie został zabrany w stronę światłości. Po słowach starca wśród duchów zapanowało wielkie poruszenie. O ile zrozumiał, dostali właśnie moc dokonywania większej niż zwykle ingerencji w świat. I zamierzali skwapliwie z niej skorzystać. 

 

Gloria in excelsis Deo!

 

Jeden z aniołów w niemieckich okopach obluzował wieko skrzynki tak, że wysypały się z niej świece. Horst pomyślał, że dobrze byłoby przyozdobić je czerwoną wstążką, którą ktoś, zupełnie niepotrzebnie, włożył mu do kieszeni, jeszcze gdy ruszał na front. Jak pomyślał, tak zrobił, tymczasem Johann wytrzasnął skądś zapałki i zaraz wszystkie nagie, karłowate drzewka w zasięgu, lśniły blaskiem świec. Przywieziono kolację. Kuchni udało się dziś nagotować gar prawdziwej kawy. Twarze pojaśniały, zaczęły się przyjacielskie rozmowy o domu, rodzinach pozostawionych w kraju. Żołnierze pełniący wartę z zaskoczeniem i uśmiechem przyjmowali wczesnych zmienników, niosących im kawę.

 

Gloria in excelsis Deo!

 

Po walijskiej stronie, pomimo ciężkich strat poniesionych w natarciu, ludzie byli skłonni dać posłuch krzepiącym szeptom aniołów. Wspominali raczej poległych, niż ich opłakiwali. Rzewnemu nastrojowi dopomogła z pewnością whisky, która zaczęła krążyć między żołnierzami, za cichym przyzwoleniem oficerów. Ktoś zaintonował Auld Lang Syne, oddając cześć towarzyszom broni, którzy odeszli. Z kuchni polowej dotarł solidny zapas jeszcze parującego, śliwkowego puddingu.

 

Gloria in excelsis Deo!

 

Aniołowie zniknęli a ból powrócił ze zdwojoną siłą. Thomas jednak poczuł się pokrzepiony tym, czego właśnie był świadkiem. Choć był jeszcze nieco oszołomiony, serce już mu tak nie ciążyło, a i wielka gula w gardle gdzieś zniknęła. Chciał coś zjeść i napić się kawy. Spojrzał na ziemskie powłoki wziętych do nieba żołnierzy. Teraz nie budziły już takiej grozy. Wtem, od strony niemieckich okopów dobiegło go ciche: stille nacht, heilige nacht… Słuchał jak urzeczony, oczy zalśniły wzruszeniem, a na ustach zagościł od dawna nie widziany uśmiech.

– Zapomniałeś, jak śpiewa się kolędy? – Usłyszał tuż przy uchu szept anioła stróża. Thomas zaśmiał się, odchrząknął i mimo spieczonego gardła, podjął ton bożonarodzeniowej pieśni.

 

Cicha noc, święta noc

Pokój niesie ludziom wszem…

 

Rozlegało się po okopach, coraz dalej i dalej w noc, budząc w ludziach nadzieję i niosąc pociechę. Wkrótce, początkowo pojedynczo i niepewnie, później całymi grupami, żołnierze zaczęli wychodzić na ziemię niczyją i iść ku sobie. Już bez strzelaniny, bez paraliżującego strachu, lecz ufnie i życzliwością. Padły pierwsze świąteczne życzenia i uściski dłoni. Rozmawiali ze sobą tak, jakby znali się od dawna. Pokazywali zdjęcia bliskich, wymieniali podarki. Z rąk do rąk przechodziła czekolada, wino, papierosy, a także guziki, naszywki i czapki. Niektórzy wpisywali swoje adresy do notatników i zapraszali do siebie, gdy już doczekają lepszych, bardziej cywilizowanych czasów.

Na Thomasa, dalej leżącego w leju po bombie, natknęło się dwóch fizylierów. Mężczyzna odetchnął głęboko i błysnął zębami w uśmiechu.

– No, chłopcy. Myślałem już, że się was nie doczekam.

 

Był dwudziesty czwarty grudnia tysiąc dziewięćset czternastego roku, Wigilia. Chwila wytchnienia w Wielkiej Wojnie, która, kto wie, może faktycznie mogła zakończyć wszystkie wojny?

 

Gloria in excelsis Deo!

Et in terra pax hominibus bonae voluntatis!

Koniec

Komentarze

Cześć Filipie. 

Bardzo mi się to Twoje opowiadanie spodobało. Po pierwsze dlatego, że jest po prostu dobrze napisane, świetnie Ci wyszło pole bitwy i wojenna otoczka. Kiedy pojawił się pierwszy “element fantastyczny” (nie chcę spoilować tym, którzy zaczynają lekturę opowiadań od komentarzy), pierwszą moją reakcją było “meh”, ale później już, kupiłem całą resztę. Co prawda dostaję wysypki w reakcji na religijne/religijno-fantastyczne treści i teraz też mnie letko sypło, ale chrzanić to – całość wyszła po prostu ładnie i nieco wzruszająco nawet. 

Nie jestem pewien, czy złapałem tutaj główny przekaz, ale też nie będę o to wypytywał i namawiał Cię na wyjaśnianie. I podoba mi się zakończenie. 

 

To chłopcy z jego kompanii, ci którzy przeżyli, osłaniali ogniem Richarda, który ruszał na ratunek.

Może tak? → To chłopcy z jego kompanii, ci którzy przeżyli, osłaniali ogniem Richarda, ruszającego na ratunek.

 

Brzmiała pieśń przebłagalna

Hm. Raczej błagalna.

 

Z zachwycenia wyrwał Thomasa szczęk oręża i głuchy warkot.

Raczej “Z zachwytu”.

 

 

Niezły, budujący napięcie wstęp. Później jest już ciut gorzej – od momentu pojawienia się aniołów akcja wytraca tempo i przyznaję, że trochę skakałam przez akapity. Napisane jest nieźle, ale fabularnie zupełnie nie moje klimaty.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dzięki za komentarze.

 

Łosiot – Cieszę się, że się podobało, pomimo wysypki. Bałem się trochę właśnie tej intensywności motywów religijnych, ale jak widzę, da radę przeżyć. 

Dzięki, że nie dopytujesz o wyjaśnienie głównego motywu, bo mogłoby się skończyć chyba więcej, niż wysypką. ;)

 

gravel – Powtórzenie poprawione, dzięki.

 

Pieśń zostaje przebłagalna, zdecydowanie.

 https://sjp.pwn.pl/doroszewski/przeblagalny;5482623.html

 

“Zachwycenie” zamiast “zachwytu” to trochę taki religijny żargon. Występuje np. w Biblii Gdańskiej w kontekście widzenia św. Jana. Taki zachwyt plus mistyczne przeżycia religijne, objawienia. Tak przynajmniej rozumiem to słowo w tym przypadku.

Okej, mi po prostu te dwa słowa dziwnie brzmią w tych kontekstach ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Rozumiem. Dziękuję za uwagi. :)

Nie przekonał mnie ten tekst. Może gdybyś nie walnął na koniec konkretem, może gdyby aniołowie nie byli tak dosłowni?

Budujesz nastrój beznadziei w okopach, a potem dowiadujemy się, że to grudzień 1914 – trochę za wcześnie na aż taką eskalację poczucia, że to Wielka Wojna. Wells użył sformułowania “the war to end war” zaraz po wybuchu I wojny, tak, ale ono wtedy miało inne znaczenie, ponieważ nikt w 1914 roku nie spodziewał się, że wojna zatoczy aż tak szerokie kręgi, będzie trwała tak długo i okaże się aż takim koszmarem. Z realiów można wnioskować, że jesteśmy na froncie zachodnim, gdzie od 1915 roku zaczyna się wojna na wyczerpanie i mam wrażenie, że dopiero wtedy, zwłaszcza po pierwszych zastosowaniach broni chemicznej, Twój nastrój miałby rację bytu (niezależnie od historyczności sytuacji).

No a sama scena z aniołami niestety też mnie wybiła z rytmu, bo jest zbyt dosłowna, zbyt patetyczna. Sam pomysł opisania świąt w okopach by mi się pewnie podobał, ale gdyby ten element nadprzyrodzony był choćby trochę mniej jednoznaczny.

 

Edyta z komputera, nie komórki. Irka już wypisała błąd w schlafen, więc dorzucam zapamiętany niepotrzebny przecinek:

 

Po słowach starca[-,] wśród duchów zapanowało wielkie poruszenie.

http://altronapoleone.home.blog

Podoba mi się, że wykorzystałeś autentyczne wydarzenia przy pisaniu swojego opka. Prawdę powiedziawszy, gdybym nie wiedziała, że to nieformalne zawieszenie broni rzeczywiście miało miejsce, mój odbiór Twojego tekstu byłby pewnie inny. Bo scena z aniołami rzeczywiście jest patetyczna, a to z reguły wywołuje u mnie odruch obronny. Jednak tamte wydarzenia wydają mi się na tyle niesamowite, że anioły jakoś tu pasują i nie wywołują moich protestów.

Dobrze mi się czytało, naprawdę fajny tekst Ci wyszedł. :)

Ode mnie kliczek. :)

 

shlafen

Schlafen.

 

Młodzieniec miał długie, czarne, falowane włosy

Jakoś to nie brzmi, może falujące.

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za kolejne komentarze.

 

drakaina – Zgadzam się co do patetyczności sceny z aniołami. To znaczy, ona w założeniu miała być patetyczna i barokowa. Największą inspiracją był tu obraz Hansa Memlinga “Sąd Ostateczny” (wiem, to nie barok). W zamyśle miało to pokazać ogrom i zaznaczyć wagę tego, co niewidoczne, konfliktu “góra-dół” i jaki wpływ ma na świat materialny. 

Co do dosłowności aniołów, to znów, taki był zamysł. Chciałem przedstawić je dosłownie, wręcz organicznie, jako pełnoprawnych członków wydarzeń, mających duży wpływ na to, co dzieje się w świecie widzialnym. 

Odnośnie nastroju beznadziei w okopach, owszem, jest to wczesna faza wojny, choć po fiasku planu Schlieffena zdążyła już przerodzić się w wojnę pozycyjną, z całym urokiem zasieków, wykorzystania na szeroką skalę karabinów maszynowych, rzucania mas piechoty na umocnione pozycje bez większego pomyślunku. Zauważ proszę, że pomimo trzecoosobowej narracji, skupiam się na pojedynczym żołnierzu, a on już miał w ogóle pełne prawo czuć beznadzieję wiedząc, że za chwilę z dużym prawdopodobieństwem może zginąć w bardzo bolesny i nieprzyjemny sposób. Innymi słowy, przed użyciem broni chemicznej ogień z broni maszynowej nie był mniej straszny.

Przecinek usuwam. ;)

 

Irka_Luz – Dziękuję za komentarz i klika. Cieszę się, że się podobało. Oj, widzę że z tym patosem balansuję na krawędzi. ;)

Na tle działań wojennych, każde ludzkie zachowanie rośnie do rangi symbolu i nabiera szczególnej wymowy, zwłaszcza dwudziestego czwartego grudnia. I tyle by mi wystarczyło.

Pewnie dlatego nalot aniołów i wypełzanie bestii zdało mi się wyeksponowane nadmiernie, a przy tym zbyt podniosłe i pełne patosu.

Wiem, miał być element fantastyczny, ale odniosłam wrażenie, że do pojawienia się niebieskich zastępów patrzyłam na bardzo ładnie ubraną choinkę, która nagle została przykryta niewiarygodną wręcz masą lamety, a ta przesłoniła gwiazdki, bombki, łańcuchy i łakocie. Widziałam tylko anielskie włosy.

 

Za­ję­ło mu chwi­lę, nim zmu­sił… ―> Trwało chwi­lę, nim zmu­sił

 

Twa­rze du­chów były z jed­nej stro­ny ścią­gnię­te w bólu, z dru­giej zaś pełne go­re­ją­ce­go współ­czu­cia. ―> Czy tu aby nie miało być: …pełne gorącego współ­czu­cia.

Gorejący to inaczej płonący.

 

na dwóch pa­rach skrzy­deł: sza­fi­ro­wej bia­łej. ―> Jeśli dobrze rozumiem, anioł miał dwie pary skrzydeł, ale to nie pary miały określoną barwę, a skrzydła, więc chyba: …na dwóch pa­rach skrzy­deł: sza­fi­ro­wychbia­łych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przykro mi, ale bardzo męczące było dla mnie to opowiadanie – i wcale nie przez jego “ciężki” temat.

Początek był bardzo obiecujący i co najważniejsze całkiem dobrze napisany, jednakże od momentu w którym pojawił się anioł, opowiadanie stało się płaskie i właśnie męczące. Przypominało mi trochę buksujący w błocie samochód – koła się kręcą, a samochód stoi w miejscu. Opisujesz i opisujesz, słowa płyną, ale nic z nich nie wynika – akcja się nie posuwa do przodu, świat się nie rozjaśnia. 

A przesłanie? No cóż, też nie przekonuje.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Podobała mi się ta opowieść, chociaż w drugiej części moralizatorstwo przeszkadza i trochę przytłacza. Być może same suche fakty miałyby większą siłę ekspresji miast emocjonalnych wykrzykników i egzaltacji ;) Jak to mówią, “nie ma rymu, ale jest sens”. Przesłanie i zakończenie przekonuje.

Dzięki za komentarze. Czyli wygląda na to, że przeszarżowałem z aniołami, generalnie. ;) No nic. Będzie nauka na przyszłość. @regulatorzy, poprawki wprowadzę, dzięki. :)

Zbiegiem okoliczności ostatnio fejs mi podrzucił w ramach mnóstwa obserwowanych stron historycznych relację z tej “okopowej wigilii” – była tam niesamowita scena, jak jeden z żołnierzy, poza tym śpiewak operowy, śpiewał kolędę. To robi większe wrażenie niż zastępy aniołów.

http://altronapoleone.home.blog

Cholernie smutny tekst. Nie tylko ze względu na końcówkę, nawet takie drobiazgi, jak to, że anioł przeważający w bitwie ma imię “Pokój” jest swego rodzaju ironią – pytanie czy przez autora zamierzoną.

Ciekawie wyszło też to, że cała wizja z aniołami wcale nie musi być dosłowna, jak to odebrała Drakaina i jak sam przyznajesz, chciałeś zrobić. To równie dobrze może być wizja ciężko rannego żołnierza. W sumie jedyne, czego tu naprawdę brakło, to brudu pola bitwy. Jest za to bardzo mocne wrażenie, ze nawet aniołowie nie mają możliwości pełnej ochrony niektórych żołnierzy.

Moment kolędowania i dzielenia się – tu mozna różnie oceniać, moim zdaniem wyszedł dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę, ze to coś bardzo trudnego do opisania (wcale nie przez limit, nadmiar opisu nie zrobiłby tu dobrze, wyszedłby raczej jak próba tłumaczenia).

 

Czy ja dobrze kojarze, że taka bitwa z chwilową przerwą od walk w Wigilię faktycznie się odbyła? Jeśli tak, czy możesz przypomnieć, o które starcie chodziło? Bo coś kołacze w głowie, ale nie wiem czy to nie jakaś “legenda”.

 

Pod Ypres, tym samym, które rok później miało zasłynąć z pierwszego w historii użycia gazów bojowych.

http://altronapoleone.home.blog

Heh, co tym bardziej nadaje ostatniej scenie bolesnego akcentu.

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tekst bierze na warsztat bardzo ciekawe wydarzenie, za to plus. Początek i koniec – niezłe. Scena z aniołami trochę zbyt dosadna.

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Właściwie mogłabym powtórzyć komentarz Zygfryda. Miałeś ciekawy pomysł, wiarygodnie przedstawiłeś wydarzenia na polu bitwy. Trochę zgrzytało w scenie z aniołami i demonami, która wydała mi się zbyt patetyczna. Szkoda, że nie przedstawiłeś istot fantastycznych w inny sposób niż ogólnie znany. Jednak całość zdecydowanie na plus, zgłaszam do biblioteki.

Hmmm. Nie przemówiło do mnie.

Sama nie wiem, czy to z powodu patosu, moralizatorstwa, czy jeszcze czegoś innego. No, wygląda w moich oczach jak katechetka przekonująca dzieci przed pierwszą komunią, że cuda się zdarzają.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie komentarze. Na przyszłość biorę sobie do serca nie przeginanie z patosem. Ale może warto wrócić do wojennej tematyki w takim razie.

Hej,

 

ciekawe ukazanie dość znanej historii, o ile dobrze pamiętam, po ten motyw sięgnął takę Wharton, a jego historię sfilmowano.

 

Patos mi w Twojej historii nie przeszkadza, myślę, że stanowi dobrą przeciwwagę dla grozy, brudu i strachu, którym przepełniona jest wojna. Całość mi się podoba :)

 

Jakiś twist na końcu pewnie mógłby zostawić efekt “wow”, być może również nieco wyróżnić Twoją historię, nadać jej Twój autorski wydźwięk.

 

Pozdrawiam z grudnia 2020!

 

 

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka