- Opowiadanie: cichy0 - Musi się zakończyć

Musi się zakończyć

Ciche 5 groszy na konkurs świąteczny. 

 

EDIT:  Opowiadanie, od momentu publikacji, zostało kilkukrotnie skorygowane pod kątem techniczno-stylistycznym.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Musi się zakończyć

 Droga wije się szerokimi zakosami, pomiędzy rzadką brzeziną, poprzetykaną pojedynczymi plombami modrzewi oraz połaciami pól uprawnych, pokrytych skrzącym się białym puchem.

Franek brodzi prawie po kolana w śniegu. Co jakiś czas rozciera zgrabiałe dłonie, chucha w nie i idzie. Zawzięcie i systematycznie – krok za krokiem.

Po przeprowadzce za miasto powrót ze szkoły to nie partyjka cymbergaja i dobrze zdążył się o tym przekonać. Chociaż codziennie, w jedną stronę, pokonać musi pieszo kilka kilometrów, skórzane pasy tornistra wrzynają mu się w ramiona, a mróz przenika do szpiku kości, narzekać nie chce.

Otuchy dodają, majaczące w oddali, światła domostw i wysoki trel leśnego ptactwa. W półmroku grudniowego zmierzchu dostrzega, to tu, to tam, żerujące stadka jemiołuszek, czasem srokę skaczącą z gałęzi na gałąź. Drogę oświetla księżyc.

Z zaciekawieniem obserwuje zwierzęta i nasłuchuje życia przyrody. Od czasu gdy sprowadził się z rodzicami na wieś, każda eskapada z kumplami skrajem lasu, wyprawa z ojcem na strzelnicę, którą postawili razem w głębi kniei, czy z matulą na grzyby, jest dla niego ekscytującym przeżyciem.

Lustruje otoczenie, ale także oczekuje nadejścia „tego czegoś", co zjawia się właśnie o tej porze, gdy noc powoli układa świat do snu.

Jak co dzień, już od kilku tygodni, zaczyna się od gry światła głęboko w lesie. Franek dostrzega najpierw pomiędzy drzewami, jakby nienaturalnie kumulującą się i przemieszczającą czarną plamę, która odrywa się od cienia rozłożystego grabu i powoli zaczyna podążać równolegle do drogi. Leci równo z nim, w odległości rzutu kamieniem.

Tym razem spektakl nabiera jeszcze ciekawszego charakteru. W poprzednich dniach zjawa odprowadzała go do miejsca, gdzie drogę przecina rzeczka, a później szlak rozpoczyna bieg łagodnym zboczem, obok samotnej gruszy stojącej w samym środku wzniesienia, wśród pól oraz rozwrzeszczanych stad kruków. Teraz zmiana jest istotna.

Cień przemieszcza się o dobre kilkadziesiąt metrów do przodu, zatacza łuk w kierunku drogi i zatrzymuje się na chwilę na jej skraju, unosząc połyskliwie w prześwicie drzew – tym razem już go nie śledzi. Najwyraźniej… chyba… czeka na Franka.

Chłopiec przysiągłby również, że z wnętrza tej ciemności, czyjeś oczy bacznie go obserwują.

Zatrzymuje się na moment, lustrując dziwadło. Po chwili nadal maszeruje naprzód, pospiesznie czyniąc znak krzyża. Zaciska zęby i wbija wzrok w drogę, skupiony na moście, który poprowadzi go z dala od koszmarnej pułapki.

Co chwilę rzuca okiem w miejsce, gdzie unosi się zjawa. Ku swemu zaskoczeniu nie zastaje jej tam, gdy po raz kolejny stara się sprawdzić jej położenie.

Po kilku kolejnych krokach staje jak wryty, gdy tuż przed nim wyłania się niewielka postać. Dziewczynka o ściągniętej strachem, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, jednym ramieniem wspierając się o konar.

Jej oczodoły pozbawione są białkówek, źrenic, tęczówek. Nie ma w nich kompletnie niczego, co ludzkie, oprócz smutku i czegoś, co sprawia, że Franek czuje się jakby nagle wpadł w ciemną toń przerażenia. Mała zjawa postępuje kilka kroków ku niemu.

Franciszek pada na plecy i ryjąc śnieg zmieszany z błotem, przez chwilę stara się wycofać. Do tej pory widziadło to postrzegał jako swego rodzaju anomalię natury, cudaka. Teraz całkowicie pada kurtyna iluzji. Jest kompletnie zdjęty grozą.

Gdy zjawa jest tuż przy nim, chłopiec zrywa się w przypływie adrenaliny i rzuca do ucieczki. Biegnie na złamanie karku. Myśli przestają istnieć. Liczy się to, żeby uciec, zapomnieć, już tego nie widzieć.

Po chwili obraca się za siebie i w półmroku dostrzega, że do niedbale stąpającego jego śladem dziecka, dołącza drugie, równie upiorne – tym razem jest to chłopiec.

Kompan dziewczynki jest o dwie głowy wyższy od niej. Nieco młodszy od Frania, może mieć nie więcej niż dziesięć lat. Odpina połę swojego palta, okrywa dziewczynkę, która cicho płacze i tuli ją do piersi, po czym oboje zwracają twarze w ślad za uciekinierem.

– Pomóż nam! – Ich krzyk jest jak powracający nocą wyrzut sumienia. Zwielokrotniony po stokroć zgrzyt kosy ślizgającej się po kamieniu. Niesie się echem wśród martwego lasu i świdruje uszy. – Chcemy zostać aniołami!

Dzieci ruszają truchtem drogą w jego kierunku, opleceni paltem. Wyciągają ręce w błagalnym geście desperacji.

Franek, bez namysłu, odwraca się na pięcie i rzuca do dalszej ucieczki. Po chwili wydaje stłumiony jęk, gdy spoglądając za siebie, widzi że parka na powrót zlewa się w jedno, w mroczną chmurę sunącą nad śniegiem, która z każdą chwilą nabiera prędkości.

W końcu uciekający wpada na drewniany mostek, przewieszony nad Jaszkówką i pędzi w górę zbocza. W jego płuca wlewa się płynny ogień. Przypomina sobie, jak trener lekkoatletyki zawsze poucza go po mentorsku. „Musisz zaakceptować ból" – mawia. – „On jest w twojej głowie synu, przytul go jak swojego". Zwykle również czochra czarne kędziory Franka, pykając fajkę i śmiejąc się do wtóru.

Chłopiec nie ma czasu, aby deliberować nad kryzysem. Pędzi dalej w biegu o życie. Ale oblodzone zbocze to nie bieżnia, a istoty ścigające go teraz, to nie konkurenci na zawodach międzyszkolnych. Powoli zaczyna przegrywać.

Jakoś udaje mu się dotrwać do półmetka, mija gruszę i widzi, że przez załom wzniesienia, z rykiem motoru, niespiesznie przejeżdża ciężka bryła pojazdu, brodząc w śniegu. Odwraca się i dostrzega, że pościg zatrzymuje się o kilkanaście kroków za nim i wraca pospiesznie w kierunku linii drzew. Jakby myśliwy trwożnie cofał się przed groźniejszym drapieżnikiem.

Franek przyjmuje to z ulgą, która towarzyszy mu jeszcze tylko przez kilka susów po stwardniałej pokrywie śnieżnej. Parę uderzeń serca wycieńczonego oszalałym pędem.

– Chryste Panie! – Pada na kolana, a usta same układają się w słowa, które cedzi z niedowierzaniem na widok przybysza. Ciężki motocykl BMW z boczną przyczepą, zbliża się do niego, skąpany w księżycowej poświacie.

Chłopiec przewraca się na plecy i leży, dysząc głośno. Z kieszeni płaszcza wydobywa różaniec. Palce przebiegają nerwowo po paciorkach w cichej modlitwie.

To niemożliwe, wojna skończyła się kilka lat temu, to niemożliwe… wojna… – myśli kumulują się w to jedno zdanie, gdy pojazd zatrzymuje się przy wezgłowiu jego śnieżnego łoża.

Zamyka oczy i czeka, aż zjawa odejdzie – Przepadnij, odejdź, zgiń…To niemożliwe… ten koszmar już się zakończył, to niemożliwe.

– Otwórz oczy, junge – szorstki głos każe mu wykonać polecenie. – Muszę ci coś oznajmić, du polnische bandit.

Franek spogląda w twarz esesmana, który nachyla się nad nim, jak pantera nad ofiarą. Oczy przybysza lustrują chłopca z odrazą. Twarz motocyklisty poorana jest zmarszczkami. Żelazny krzyż zdobi mundur przybysza; głowę wieńczy gabardynowa czapka.

– Odwiedziłem twojego ojca – kontynuuje, zbliżywszy twarz do zmartwiałego oblicza Franciszka. – Teraz ty musisz to zakończyć. Verstanden?

Chłopiec łka cicho i kiwa głową, nic nie rozumiejąc. Z przyczepy motocykla słychać niski, gardłowy warkot, gdy siedzący na niej rotweiler dostrzega coś w ciemności.

Niemiec prostuje się, wciąga powietrze nozdrzami i wydaje psu krótką komendę.

Fass! – Bydle zeskakuje z maszyny i rzuca się biegiem w dół zbocza.

– Jeszcze się zobaczymy, junge, jeszcze się zobaczymy. – Wskakuje na motocykl i pospiesznie odjeżdża za psiskiem.

 

Franek wciąż leży, nie mając odwagi podnieść się z ziemi. Po jego policzkach płyną łzy. Czuje, że powoli odpływa i traci przytomność, usypiany przez oddalający się warkot silnika.

Nie rejestruje już nawet, jak dwoje dzieci podnosi go z lodowego łoża i unosi w kierunku domu. Śni o tym, co czule szepczą mu do uszu.

 

***

 

Budzi się zlany potem. Gorączkuje. Mama trzyma rozpaloną dłoń syna i głaszcze go po włosach. Przez okno pokoju wsączają się blade promienie grudniowego poranka. W jej oczach widzi troskę. To tylko przeziębienie, mamo – myśli. Chciałby jej to powiedzieć, ale znów zapada się w toń pełną tego samego smutku, który widział w pustych oczach dziewczynki. Milczy.

 

„Entropia to rozkład, koniec wszystkiego" – w jego głowie rozlega się wspomnienie szeptu. – „Światło musi pokonać mrok. Ta historia musi się zakończyć".

W dłoni mocno zaciska zimny, szklany prezent, który otrzymał od dzieci z lasu. Zwija się w kłębek i całkowicie odpływa. Ma grypę.

 

***

 

Wigilia Bożego Narodzenia. Oboje siedzą w kuchni, największym pomieszczeniu w domu. Na skromnie zastawionym stole tli się lampa oliwna, w rogu jarzy się kinkiet.

– Bóg mi ciebie wrócił, synu – kobieta kwituje życzenia świąteczne, odłamując kawałek jego opłatka. – Niech zachowa dla nas również i twojego ojca. – Robi pauzę na wdech, by zatrzymać rwącą rzekę łez, która przelewa się przez tamę tylko spazmatycznym, urywanym szlochem. Zakrywa oczy rękawem koszuli.

Chłopiec kiwa głową. Od czasu gdy się wybudził z maligny, oszczędnie wyraża myśli. Choroba nauczyła go milczeć. Poczucie, że to on powinien zostać na łożu śmierci zamiast taty, tym bardziej.

Jedzą w ciszy. Po wieczerzy Franek całuje matkę w czoło z namaszczeniem i rusza na górę, do swojego pokoju.

U podnóża schodów odwraca się i patrzy jej jeszcze w oczy, jakby chciał powiedzieć – Wiem, że teraz to ja jestem twoim obrońcą.

 

***

 

Leży w ciemności i rozmyśla o tym, jakie wyjaśnienia otrzymał od matki po przebudzeniu.

– Wiesz, Franiu, że twój ojciec działał w AK, w Wachlarzu – mama tłumaczyła, mnąc serwetę w trakcie pierwszego posiłku, który spożywali po tym, jak się obudził. – Myśleliśmy, że jeżeli przeniesiemy się z rubieży wschodnich tutaj, do całkowitej głuszy, SB zostawi nas w spokoju. Niestety tak się nie stało… Już kilkukrotnie byli w kancelarii buchalteryjnej u taty, w tartaku. Rozchorował się od tego dość poważnie na serce. Musi teraz odpocząć. Po prostu odpocząć.

Franek ma już trzynaście lat i nie jest głupi. Jednego razu, gdy siadał przy łożu ojca, aby poczytać mu Zalewskiego, dostrzegł przez uchylony front szafy pasek przecięty w połowie. Na szyi taty purpurowy krwiak wystawał spod sfingowanego opatrunku.

Wie czyja to sprawka, i już domyśla się że to on będzie musiał to zakończyć.

 

***

 

W nocy budzi go ryk silnika motocykla – hen, gdzieś pod lasem. Przez chwilę spogląda przez okno. Wybiega z pokoju i pospiesznie włożywszy palto, wdrapuje się na strych, a później na dach.

Z szafy w przedpokoju wcześniej porywa jeszcze ojcowski karabin wyborowy – Mosin. Układa się na gontach w pozycji strzeleckiej, opiera lufę o podmurówkę komina. Od strony lasu w kierunku domu jedzie upiór.

Esesmański motocykl wzbija tumany śniegu w pogoni za postacią, która rozpaczliwie stara się przedrzeć ku zabudowaniom. Przed maszyną pędzi czarna bestia.

Franek z kieszeni wyciąga naboje, które wcześniej umaczał we flakoniku z lodowatą wodą, prezencie od dzieci. Wprowadza cztery do magazynku w tym jeden do komory. Zamek szczęka na mrozie. Celuje i strzela w rotweilera.

Nabój w srebrzystej poświacie przez ułamek sekundy znaczy tor swego lotu ku ofierze, która z kwikiem zwala się w śnieg.

 

Motocykl zawraca w kierunku lasu. Uciekinier dopada do zabudowań i chowa się za domem Franka.

 

***

 

Chłopiec zostawia mosina przy kominie, zsuwa się po śliskim dachu i spada plecami w zaspę. Gdy się podnosi, widzi przed sobą starca, który opierając się na kosturze, świdruje go wzrokiem. Długa biała broda przybysza unosi się, gdy ten gorączkowo łapie oddech.

– Szybko, teraz mamy szansę chłopcze! Jest słabszy! – Chwyta Franka za rękaw i pędzą wokół, na podwórze domu.

Chłopak sam nie wie czemu, ale nie dziwi się już nawet, gdy starzec unosi go i wrzuca na jeleni kłąb, sadowiąc się tuż za nim.

– Przylgnij do jego szyi i chwyć się sukna. – Przybysz wskazuje na grzywę rogacza. Wbija nogi w boki zwierzęcia i mkną w kierunku lasu.

Po chwili, jeleń raptownie przyspiesza, widać jak kształty rozciągają się w migotliwe smugi. 

Robią skok.

 

***

 

Do leśniczówki wchodzą niezauważeni przez kilku żołnierzy Wehrmachtu pilnujących wejścia. Nie to, żeby się kryli. Po prostu przeparadowali im przed nosem, a ponad stupięćdziesięciokilowego byka pozostawili zaraz przy wejściu. Franek jeszcze pogładził go po porożu, gdy wstępowali do sieni.

W środku, w głównej izbie, stół zastawiony jest potrawami wigilijnymi. Przy oknie stoi pokaźnych rozmiarów choinka. Zastają również dwóch nabzdryngolonych oficerów SS, którzy piją i rozbawieni szwargoczą w najlepsze.

Na sofie wciśniętej w róg pomieszczenia siedzi para – oboje po trzydziestce, zapewne gospodarze. Niechętnie uczestniczą w libacji, widać to na pierwszy rzut oka. Chłopiec od razu jest w stanie powiedzieć, że są to Polacy. Małżeństwo prowadzi ściszoną, przerywaną dyskusję. Nikt z obecnych nie dostrzega chłopca oraz starca. Są tutaj jak duchy.

– Te święta, chłopcze – starzec omiata salę kosturem, po kolei wskazując biesiadników – nie potoczyły się tak, jak powinny.

Słychać skrzypienie schodów. Z góry schodzi trzeci oficer SS. Franek poznaje zarówno jego jak i dzieci, które Niemiec sprowadza z piętra w koszulach nocnych, mierząc do nich z rewolweru.

– Nazywali go Kapp – starzec wskazuje esesmana z bronią. – Wprosił się tutaj ze swoim oddziałem i wypił o wiele za dużo.

Oprawca, uśmiechając się do swoich kompanów wypycha dziewczynkę i starszego od niej chłopca na mróz. Wszyscy wewnątrz, łącznie z oficerami, cichną i pogrążają się w grobowym oczekiwaniu.

Ojciec dzieci rzuca się do drzwi. Po chwili z zewnątrz słychać trzy wystrzały. Kapp wraca do środka i ciężko opada na sofę obok matki dzieci.

 – To byli tylko tacy polscy bandyci – cedzi przez zęby. Ona chowa twarz w dłoniach.

 

Franek i starzec wychodzą z leśniczówki, dosiadają rogacza i robią kolejny skok. Przed domem pozostawiają ciała trzech niewinnych osób, skąpane we krwi, połyskującej w księżycowej poświacie.

 

***

 

Centrum pobliskiego miasteczka. Żar leje się z nieba. Z uliczki przy rynku wychodzi trzech mężczyzn w ciężkich, wełnianych płaszczach i rogatywkach. Na rękawy przywdziali biało-czerwone opaski z symbolem kotwicy. Koło ratusza przecinają drogę oficerowi SS.

– W imieniu Polski Podziemnej, skazuję cię na śmierć – recytuje dowódca oddziału, gdy pozostali dwaj otwierają ogień. Kapp pada na ziemię.

 

Franek i jego przewodnik znów wykonują skok.

 

***

 

Nie trzeba wiele tłumaczyć. Gdy się budzi, Franek opowiada mu tylko o tym, co należy zrobić, a on zgadza się na wszystko, jakby wiedział już o tej powinności. Z pobliskiej wiejskiej parafii potajemnie dołącza do nich prezbiter.

Droga przez las mija im w milczeniu.

Za opuszczoną leśniczówką z trudem odnajdują trzy naprędce usypane mogiły. Wbijają krzyże. Ksiądz kilkukrotnie odmawia modlitwę za zmarłych.

Gdy już wracają przez las, mężczyzna zwraca się do chłopca.

– Skąd wiedziałeś, synu, że właśnie tutaj mamy szukać?

– Powiedział mi o tym duch Świąt Bożego Narodzenia. – Franek spogląda ojcu w oczy. – Musiałem to zakończyć. 

Koniec

Komentarze

Hej! 

14916 znaków… wyrobiłeś się ;p 

Czytając tekst tak się zastanawiałem, dlaczego co dwa, trzy zdania są takie odstępy? Jak dla mnie czytałoby się lepiej, gdyby tyle ich nie było. 

Ze spraw technicznych, zauważyłem również często powtarzające się “się” ;p

Np: 

Raptownie zatrzymuje się, gdy tuż przed nim, wyłania się niewielka postać. 

Wiem po sobie, że siękoza to paskudny demon pisania cokolwiek. 

Fabularnie początek podobał mi się najbardziej, bo był trochę mroczny, a lubię takie klimaty. Później też nie było źle, tylko historia zbytnio mnie nie porwała, ze względu na esesmanów itp.. jakoś nie moje gusta. Jednak zakończenie, tak jak początek również mi się spodobało. Tak więc coś z tym środkiem opowiadania miałem problemy z zainteresowaniem.

Podsumowując: były plusy i minusy, ale czytało się nieźle (nie licząc tylko tych odstępów). 

Z racji, że też zamierzam tam dorzucić swoje trzy grosze, czytam każde konkursowe opowiadanie( na razie są dwa ( w tym Twoje), ale jak dotąd na żadnym z nich się nie zawiodłem ;) 

Pozdrawiam i powodzenia! 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Hej Near Death, dziękuję za Twój komentarz. Rzeczywiście siękoza wkradła się na początku tu i ówdzie (wyciąłem kilka). Co do odstępów to taki eksperyment ;) Być może znniejsze po takim "feedbacku". Pozdrawiam Cichy0 PS życzę również i Tobie powodzenia!

Hejka!

 

wysoki trel leśnego ptactwa. – Hm, nie znam się jakoś szczególnie na ptakach, ale jesteś pewien, że w grudniowy wieczór, pełen śniegu i mrozu, leśne ptactwo tak ochoczo sobie śpiewa? :) Może tak, jestem mieszczuchem więc w zimie nie słyszę takich dźwięków :(

 

Jak co dzień, już od kilu tygodni – Literówka.

 

Po chwili, nadal już maszeruje naprzód – dziwne zestawienie. Wywaliłbym już przykładowo.

 

 W paru miejscach, według mnie, wywalone przez Ciebie się nie jest dobrą decyzją.

 

Dziewczynka o ściągniętej, bladej twarzy – Co znaczy ściągnięta twarz? Może pociągła bardziej, albo coś w ten deseń?

 

Franek całuję matkę w czoło – O jeden ogonek za dużo.

 

Jednego razu, gdy siadał przy łoży ojca, aby poczytać mu Zalewskiego, dostrzegł przez uchylony front szafy pasek przecięty w połowie. Na szyi taty, purpurowy krwiak wystaje spod sfingowanego opatrunku.łożu. Piszesz o przeszłości, a potem nagle zmieniasz czas. Chyba, że tego krwiaka ma od tamtego czasu i o to Ci chodziło.

 

Nabój w srebrzystej poświacie przez ułamek sekundy znaczy tor swego lotu ku ofierze, która z kwikiem zwala się w śnieg. – Niezły strzelec z Franka. Trafić nocą w czarnego, pędzącego psa za pierwszym razem. Czapki z głów. No ale dobra, wzmiankowałeś o przechadzkach z ojcem na strzelnicę, więc niech będzie, żę wyćwiczony był :)

 

Przed domem pozostawiają ciała trzech niewinnych osób, skąpanych we krwi – Skoro mowa o ciałach, to raczej skąpane.

 

No, jako, że ja już swoje konkursowe posłałem w eter, mogę teraz czytać inne :) Ogólnie piszesz całkiem fajnie, ALE: Wspomniane przez poprzednika odstępy są strasznie męczące. Przynajmniej dla mnie, bo człowiek nie wie kiedy ma wziąć oddech, czy jest to już koniec danej sceny czy też nie. Po drugie przeszkadzał mi czasami szyk zdań, a najbardziej chyba przecinki. Często i gęsto stawiasz je bardzo szybko, po pierwszym/pierwszych słowach, tam, gdzie zatrzymują płynność i są zbędne. Przynajmniej, co podkreślam, w moim odczuciu.

Ciekawy tekst i pomijając wymienione rzeczy, na plus!

Powodzenia :)

Hej Realuc, dzięki za Twój komentarz. Poprawiłem kilka rzeczy na jego podstawie. Co do strzelania z karabinu wyborowego nabojem umaczanym w wodzie święconej, wszystko jest możliwe. Odstępy zmieniłem już po pierwszym komentarzu. Dzięki i również powodzenia w konkursie. PS pozwolisz, że Twój tekst skomentuje już po rozstrzygnięciu konkursu.

Przeczytałem do końca, ale powiem szczerze, że łatwo nie było.

Zaczynasz powoli, próbujesz pokazać scenerię w której będzie się rozgrywać akcja. Jednakże, aby epatować czytelnika długimi opisami, trzeba dysponować nie lada kunsztem literackim, którego tutaj, niestety trochę brakuje.

Poniżej efekty mojej łapanki, a ja tu ekspertem od tego nie jestem.

 

Leci równo z nim, na odległość rzutu kamieniem. 

w odległości

Spektakl nabiera jeszcze ciekawszego charakteru 

Ciekawszego od czego? Później wprawdzie wyjaśniasz że “w poprzednich dniach”, ale to za późno, ja już zadałem to pytanie.

wśród pól, samotnej gruszy stojącej w samym środku wzniesienia oraz rozwrzeszczanych ławic kruków. 

 wśród samotnej gruszy?

Po chwili, nadal już maszeruje naprzód,

albo nadal, albo już.

 

Raptownie zatrzymuje (+się), gdy tuż przed nim, wyłania się niewielka postać. Dziewczynka o ściągniętej, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, jednym ramieniem wspierając o konar. Ślizga się po korze, jakby nie miała siły ustać na własnych nogach.

Ściągnęła twarz?

Wychodzi zza drzewa wspierając się o konar?

Ślizga się po korze – kto/co się ślizga?

Puste oczodoły pozbawione są białkówek, źrenic… tęczówek. 

puste oczodoły z definicji są pozbawione wszystkiego co je normalnie wypełnia

Małe ciałko zjawy postępuje kilka kroków ku niemu. 

nie ciałko, tylko zjawa

Franciszek pada na plecy i ryjąc śnieg zmieszany z błotem, przez chwilę stara wycofać. 

O tym zdaniu to cały esej można napisać. Pada na plecy ryjąc śnieg – cieżko. Ryjąc śnieg zmieszany z błotem, gdy jeszcze chwilę temu było po kolana śniegu? Czemu tylko przez chwilę stara się wycofać? I w ogóle słowo wycofać słabo pasuje do leżącego na plecach.

 

Tutaj zrezygnowałem z łapanki i skupiłem się na czytaniu. Jak już wspomniałem lekko nie było. Akcja wprawdzie przyśpiesza, ale język, którego używasz nie pozwala się na niej skupić i przeszkadza w zrozumieniu. Wydaje mi się że za szybko opublikowałeś to opowiadanie. Chciałeś nam, czytelnikom przekazać zbyt wiele na raz – wyszedł chaos, nad którym mógłbyś zapanować, gdybyś odłożył tekst na półkę i wrócił do niego po dwóch, trzech dniach.

Bo ewidentnie miałeś coś do powiedzenia, tylko niestety przez chaotyczne i niedbałe wykonanie, nie zrozumiałem co.

 

Edit:

Po przeczytaniu komentarzy dorzucę jeszcze to:

Franek z kieszeni wyciąga naboje, które wcześniej umaczał we flakoniku z lodowatą wodą

Z twojego komentarza wynika, że chodziło Ci o wodę święconą.

I to jest właśnie całe podsumowanie tekstu: co innego myślisz, co innego piszesz.

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Hej Fizyku, 

 

Pozwól, że odniosę się merytorycznie do Twoich komentarzy (z Twojej jak to ująłeś: łapanki). 

 

 – Leci równo z nim, na odległość rzutu kamieniem – Rzeczywiście ‘w odległości’ brzmi lepiej. 

– Spektakl nabiera jeszcze ciekawszego charakteru – Nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi. Jak opisujesz jakąś sytuację i piszesz, że robi się jeszcze ciekawsza, to piszesz od czego ciekawsza? (tym bardziej, że później podkreślam dlaczego),

– Wśród pól, samotnej gruszy stojącej w samym środku wzniesienia oraz rozwrzeszczanych ławic kruków – Wymieniłem kilka przedmiotów, jednym z nich jest samotna grusza. Nie bardzo rozumiem również ten komentarz.

– Raptownie zatrzymuje (+się), gdy tuż przed nim, wyłania się niewielka postać. Dziewczynka o ściągniętej, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, jednym ramieniem wspierając o konarŚlizga się po korze, jakby nie miała siły ustać na własnych nogach. – Moim zdaniem się może być tutaj, ale nie musi. Bez niego zdanie nie traci sensu. Nie słyszałeś nigdy o twarzy ściągniętej (np ściągnięta gniewem, złością, smutkiem?). Jeżeli opiera się ramieniem o konar to którą częścią ciała ślizga się po korze? (litości, ale czytelnik chyba powinien trochę wyobrażać sobie sytuację a nie mieć wszystko podane na tacy w 100% ze szczegółami) 

– Puste oczodoły pozbawione są białkówek, źrenic… tęczówek. – Tak, puste oczodoły pozbawione są tych atrybutów. Nie można tego podkreślić? Nie rozumiem, w czym taki wielki problem?

– Franciszek pada na plecy i ryjąc śnieg zmieszany z błotem, przez chwilę stara wycofać. – Kompletnie nie rozumiem Twojego komentarza co do tego zdania. Wcześniej brodził po kolana, później warunki trochę mogły się zmienić. A być może rozkopał śnieg dość mocno. Mam opisywać każdą zmianę grubości pokrywy śnieżnej? Nie można wycofywać się leżąc?

Jeżeli chodzi o moje podsumowanie co do wody święconej – być może to była właśnie taka woda a być może nie. Na pewno nie była zwykła i takie miał czytelnik odnieść wrażenie.

 

Hmm… po prostu zjechałeś opowiadanie z góry do dołu ;) Dużo ogólnie negatywnych odczuć miałeś po lekturze. No cóż, takie jest prawo czytelnika i komentatora. 

 

Niemniej z powyższych komentarzy zgadzam się z jednym w pełni. Z resztą albo połowicznie, albo w ogóle.

Jeżeli startujesz w konkursie to Powodzenia! 

 

Pozdrawiam

Cichy0 

 

 

 

 

Postaram się wytłumaczyć lepiej i dokładniej moje zarzuty, prawdopodobnie pewne sprawy wydawały mi się tak oczywiste, że nie wytłumaczyłem jak należy. Poniżej odnoszę się do Twoich komentarzy (nie do tekstu opowiadania)

Nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi. Jak opisujesz jakąś sytuację i piszesz, że robi się jeszcze ciekawsza, to piszesz od czego ciekawsza?

– Tak, piszesz. Inaczej zdanie nie ma sensu.

(tym bardziej, że później podkreślam dlaczego),

Napisałem w komentarzu, że najpierw przychodzi zdziwienie (od czego to coś jest jeszcze ciekawsze), a dopiero potem dostaję odpowiedź. To mnie wybija z rytmu czytania. Dla mnie naturalną kolejnością było by:

W poprzednich dniach (…). Teraz, spektakl nabiera jeszcze ciekawszego charakteru.

Ale jak zwykła mawiać Reg, to twoje opowiadanie i masz pełne prawo napisać je takimi słowami jakie Tobie pasują.

Wymieniłem kilka przedmiotów, jednym z nich jest samotna grusza. Nie bardzo rozumiem również ten komentarz.

To wytnijmy z tego zdania to, czego się nie “czepiam”. Brzmi ono wtedy tak:

“(…)szlak rozpoczyna bieg łagodnym zboczem, wśród samotnej gruszy.”

Moim zdaniem się może być tutaj, ale nie musi.

Masz pełne prawo do swojego zdania.

Nie słyszałeś nigdy o twarzy ściągniętej (np ściągnięta gniewem, złością, smutkiem?).

Słyszałem tylko o tych twarzach w nawiasie.

Jeżeli opiera się ramieniem o konar to którą częścią ciała ślizga się po korze?

Nie chodzi o to którą częścią ciała. Ze zdania nie wynika, czy ślizga się dziewczynka, czy jej ręka.

Nie można tego podkreślić? Nie rozumiem, w czym taki wielki problem?

To nie jest wielki problem, jednak gdy zaczniesz podkreślać w tekście wszystkie oczywistości, to nie będzie się tego przyjemnie czytać.

Wcześniej brodził po kolana, później warunki trochę mogły się zmienić.

Trochę mogły. Pełna zgoda. Jednakże od śniegu po kolana do śniegu zmieszanego z błotem, jest dużo dalej niż trochę.

Mam opisywać każdą zmianę grubości pokrywy śnieżnej?

Nie, masz zachować jakąś logikę, następstwo zdarzeń.

Nie można wycofywać się leżąc?

No, można. Tutaj moje zastrzeżenie jest słabe.

co do wody święconej – być może to była właśnie taka woda a być może nie.

Moje pytanie brzmi czy jest to woda lodowata(jak w opowiadaniu), czy święcona(jak w komentarzu). A może lodowata woda święcona? Każda z tych trzech możliwości ma inny wydźwięk.

Hmm.. ogólnie po prostu zjechałeś opowiadanie z góry do dołu ;)

Po pierwsze, nie opowiadanie, tylko jego styl, a po drugie ograniczyłem się tylko do jego góry. smiley

Przeczytaj jeszcze raz moje uwagi po łapance – one są ważniejsze.

 

Pozdrawiam i również życzę powodzenia w konkursie.

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Fizyku, 

 

Wydaje mi się, że dalsze drążenie powyższych niuansów wymagałoby ustawienia Skype calla :) 

Co do zasady rozumiem Twoje zastrzeżenia, tzn. logikę ich konstrukcji, ale z drugiej strony większość wariantów przeze mnie użytych jestem w stanie (a przynajmniej starać się) wybronić.

 

Oczywiście w niektórych przypadkach użycie formy, którą proponujesz być może miałoby pozytywny wpływ na odbiór tekstu, ale osobiście nie porwałbym się z aż tak negatywnym ogólnym podsumowaniem czyjegoś tekstu, szczególnie jeżeli sam biorę udział w konkursie ;) (chociaż nie wiem, czy bierzesz).

Ale może to ogólnie mało ważne, co ja myślę o tym, co ty ogólnie myślisz o stylu opowiadania.

Ważne, żeby również przez takie kopy na rzyć stawał się lepszy.

 

Przyjmuje Twoje uwagi z pokorą i wprowadzę te, które uznam za stosowne.

 

Pozdrawiam

Cichy0 

 

Cichy0

Też uważam że tutaj wypada zakończyć dyskurs. To jest Twoje opowiadanie i będzie takie, jakim chcesz, żeby było. Powtórzę tylko swoje podsumowanie, które nie jest “aż tak negatywne”, jak moje uwagi co do konstrukcji zdań:

Wydaje mi się że za szybko opublikowałeś to opowiadanie. Chciałeś nam, czytelnikom przekazać zbyt wiele na raz – wyszedł chaos, nad którym mógłbyś zapanować, gdybyś odłożył tekst na półkę i wrócił do niego po dwóch, trzech dniach.

Niedługo pojawi się i moje opowiadanie w tym konkursie. Mam nadzieję że się odwzajemnisz się równie szczerą wypowiedzią. smiley

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Fizyku,

Zrobię Ci z opowiadania jesień średniowiecza, w grudniu :) 

A tak poważnie, coś tam mogę skrobnąć, jak się ukaże. 

 

Pozdrawiam

Cichy0

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Co jakiś czas, rozciera zgrabiałe dłonie

Bez przecinka.

 

Po przeprowadzce za miasto, powrót ze szkoły to nie partyjka cymbergaja i dobrze zdążył się o tym przekonać.

→ Po przeprowadzce za miasto powrót ze szkoły to nie partyjka cymbergaja, o czym zdążył się przekonać.

 

Otuchy dodają, majaczące w oddali, światła domostw i wysoki trel leśnego ptactwa.

Wykastrowałabym to zdanie z przecinków.

 

Dalej już mi się nie chciało wypunktowywać błędów interpunkcyjnych, bo co drugi przecinek jest w niewłaściwym miejscu. Drobna rada na początek: jeśli nie czujesz się jeszcze biegły w przecinkowaniu, konstruuj krótsze zdania. Statystycznie zawierają mniej interpunkcji niż długie ;)

 

rozwrzeszczanych ławic kruków

Ławice kruków, watahy myszy i stada żonkili ;)

 

Ale oblodzone zbocze to nie bieżnia, a to, co ściga go teraz, to nie konkurenci na zawodach międzyszkolnych.

 

Nie używałabym wymiennie różnych form imienia głównego bohatera, zwłaszcza, że zwykle znajdują się w sporej odległości od siebie. Moim zdaniem lepiej byłoby trzymać się jednej – np. Franek – i nie kombinować.

 

Po chwili, jeleń raptownie przyspiesza, widać jak kształty rozciągają się w migotliwe smugi. Robią skok.

Zrobić mógłby krok. Raczej po prostu skaczą. 

 

No, ciężko się czytało. Wykonanie jest kiepskie, a historia też na tym traci, bo czytelnik co chwilę potyka się o błędy i nie skupia na tym, co dzieje się w warstwie fabularnej. Opowiadanie jest też niezbyt dobrze wyważone: początek jest długi i statyczny, ale nie wykorzystujesz tej statyczności, by zarysować nieco świat przedstawiony i sytuację bohatera, przez co późniejsze zawiązanie akcji i dalsze wydarzenia sprawiają wrażenie szalonego wyścigu przez kolejne punkty do odhaczenia. Skróciłabym ten marsz przez las – rozumiem, że chciałeś zbudować atmosferę, ale tekst bardzo by zyskał, gdyby początek trochę skondensować, dodać informacje dla czytelnika, wprowadzić go nieco w historię. Później zostaje ci bardzo mało miejsca na właściwą opowieść.

Fabularnie nic nowego.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej Gravel, 

 

Dziękuję za Twój komentarz oraz uwagi natury ogólnej

Jesteś pewna, że w przypadku dopowiedzeń nie stosujemy przecinków? 

Możesz uzasadnić czemu przecinków tam akurat nie może być? 

 

Np : W poniższym zdaniu : Co jakiś czas możę stanowić dopowiedzenie.

Co jakiś czas, rozciera zgrabiałe dłonie 

W poniższym zdaniu to samo tyczy się  Po przeprowadzce za miasto

Po przeprowadzce za miasto, powrót ze szkoły to nie partyjka cymbergaja i dobrze zdążył się o tym przekonać.

Oczywiście poniżej mamy do czynienia z przenośnią

rozwrzeszczanych ławic kruków 

Otuchy dodają, majaczące w oddali, światła domostw i wysoki trel leśnego ptactwa Wykastrowałabym to zdanie z przecinków.

Czemu? 

 

Pozdrawiam

Cichy0

Z tego co wiem, dopowiedzenie definiujemy jako wyrażenie, którego pominięcie nie wpływa na budowę zdania. Tymczasem w obu przypadkach uznawałabym te “dopowiedzenia” raczej za integralne części zdań, bez których pominięte zostałyby pewne istotne dla czytelnika informacje. 

W poniższym zdaniu : Co jakiś czas możę stanowić dopowiedzenie.

Może. Osobiście jestem zdania, że mnożenie przecinków, kiedy nie trzeba tego robić, jest szkodliwe dla płynności czytania. To twoje opowiadanie, możesz traktować podane powyżej przykłady jako wtrącenia/dopowiedzenia, ale pamiętaj, że mamy do czynienia z tekstem pisanym. W mowie wtrącenia rozpoznaje się głównie po intonacji, pauzie w wypowiedzi, w piśmie tej możliwości brak. Ja, jako czytelnik, zatrzymałam się na tym fragmencie, co oznacza, że coś tu nie zagrało.

 

Czemu?

Bo jest ich za dużo. Zmień szyk zdania: Majaczące w oddali światła domostw i wysoki trel leśnego ptactwa dodają otuchy. To pomaga się zorientować, czy zdanie na pewno potrzebuje aż tylu znaków interpunkcyjnych.

 

Jeszcze raz powtarzam, że to twój tekst, możesz się do moich uwag zastosować, albo nie. Nie jestem specjalistką od języka, tylko zwykłym czytelnikiem, który w pewnych miejscach potknął się o pewne fragmenty. A mówiąc z perspektywy autora: ja takie uwagi cenię, bo nawet jeśli nie zawsze zgadzają się z tym, co mówią twarde reguły, pomagają w pisaniu tekstów, które gładko się czyta.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej Gravel, oczywiście że doceniam Twoje uwagi. Ale generalnie lubię rozumieć zanim coś zmienię. Przecinki to jakaś porażka :D Pozdrawiam Cichy0

Easy, Cichy, tak jak pisałam, nie jestem żadną specjalistką. Sama przecinki stawiam mocno “na czuja” ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Każdy czytelnik to specjalista od czytania. Jeżeli w jakichś miejscach potykałaś się o niedoróbki to przecież masz do tego pełne prawo i jak najbardziej pożądam wskazania takich właśnie miejsce. Trochę się z Fizykiem poprzekomarzałem i z Tobą, ale teraz patrząc na moje odpowiedzi wydaje mi się, że byly może zbyt gwaltowne. Byc może. Niemniej naprawdę doceniam konstruktywną i szczerą krytykę. Pozdrawiam moje rodzinne miasto – KRK ;)

Sorka za literówki, ale piszę z telefonu :)

Łapanka zrobiona, z tego co widzę, więc na sprawach technicznych nie będę się już skupiał.

 

Ciekawe to. Od początku wprowadza w klimat tajemnicy. Podoba mi się sceneria całego opowiadania. Kilka niezłych pomysłów poprowadzonych z dużą wyobraźnią, całość przywodzi mi na myśl Mickiewiczowskie “Dziady”. Podobało mi się, choć faktycznie kwestie techniczne trochę utrudniają odbiór.

Też mnie zatrzymały przecinki w tych miejscach, które wskazała Gravel. Przejrzałabym cały tekst pod tym kątem. Czasami czytam zdanie na głos – i wtedy słyszę, czy wypada tam przerwa czy nie. 

Przynoszę radość :)

 

Hej Filip,

 

Dziękuję za Twój komentarz co do warstwy fabularnej. Co do technicznej to już dość kopów poszło :) 

Postaram się poprawić tekst.

 

Hej Anet,

 

No cóż, jak już trzeci “rabin” (rabinka) mówi, że coś nie tak z interpunkcją to coś w tym musi być. Przejrzę raz jeszcze tekst w wolnej chwili i wprowadzę zmiany zaproponowane przez Gravel oraz zapewne jeszcze coś wyhaczone przez Fizyka.

 

Pozdrawiam

Cichy0

Siemanko.

 

Podoba mi się ta praca, choć nie obyło się bez potknięć. Przede wszystkim – przecinki. Nic więcej nie powiem, bo sam mam z nimi problem, ale mam wrażenie, że jest nad czym popracować. I nie rozumiem dlaczego tak dziwnie porozbijałeś tekst. 

 

Piszesz fajnie, choć zgrzytają mi niuanse.

 

Przykład 1

Raptownie zatrzymuje (się?), gdy tuż przed nim, wyłania się niewielka postać. Dziewczynka o ściągniętej, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, jednym ramieniem wspierając (się)o konar. Ślizga się po korze, jakby nie miała siły ustać na własnych nogach.

 

– Na siłę pousuwałeś “się”. Zapewne nadmiar “się” należy zwalczać, ale nie w taki kontrowersyjny sposób. 

– Nie potrafię sobie wyobrazić ślizgania się po korze

– Niby nic, ale jeśli nie miała siły ustać na nogach, to wiadomo, że na własnych, co nie?

 

Przykład 2

Puste oczodoły pozbawione są białkówek, źrenic tęczówek. Nie ma w nich kompletnie nic, co ludzkie, oprócz smutku i czegoś, co sprawia, że Franek czuje się jakby nagle wpadł w ciemną toń przerażenia i entropii. Małe ciałko zjawy postępuje kilka kroków ku niemu.

 

– Puste oczodoły. Jak są puste, to średnio ma sens pisanie, czego w nich nie ma, no bo są puste, wiemy już. I ten wielokropek – po co? Masz go jeszcze w paru innych miejscach, też nie rozumiem powodu jego zastosowania.

– Nie ma nic, co ludzkie vs nie ma niczego, co ludzkie. Intuicyjnie – poszedłbym w to drugie. Ale to zapewne jeden z tych kejsów, gdzie obie formy sa poprawne. Ale zwróciło moją uwagę. 

– Nie pasuje mi, że dzieciak czuje, że wpadł w “toń entropii”. Come on, to szczyl, psujesz w ten sposób budowaną tutaj perspektywę dziecka. 

 

Fabuła:

Nie wszystko zrozumiałem. Ale w takich sytuacjach jestem zawsze ostrożny i biorę winę na siebie, bo różnie u mnie z kumacją. Ale wiedz, że się pogubiłem, chyba największym znakiem zapytania jest dla mnie starszy pan z jeleniem. 

pozdrawiam

 

Hej Łosiocie, (Łosiot?, jak odmnieniać?) , 

 

Dziękuję za Twoje uwagi techniczne. Na pewno je wykorzystam.

 

Twoi przedpiścy również zwracali uwagę na niedoróbki w tych samych miejscach, co tylko utwierdza mnie w konieczności dokonania poprawek.

 

Cieszę się, że overall, podobał Ci się tekst.

 

Pozdrawiam.

Cichy0

Opowiadanie, które trzyma się głównie klimatem. Wykonanie słabsze, a mimo to atmosferę czuć mocno. Od początku czuć nastrój ubiegłej epoki (myli trochę słowo “cymbergaj”, co prawda ta gra istniała już w tamtych czasach, ale przyznam, ze bez sprawdzenia w encyklopedii bym tego nie wiedział). Zresztą ten element związany z ubiegłą epoką to chyba Twoja specjalność, w “Lupus(est)” też było to wyraźnie zaakcentowane (tam lepiej, ale tu też solidnie).

Na minus niestety dużo potknięć. I to nie takich, które zdarzają się każdemu. Sporo tu rzeczy, które przy pobieżnym przejrzeniu tekstu powinny dać się wyłapać – chyba, ze było to pisane przy dużym zmęczeniu.

Czy tekst męczy? Mnie nie zmęczył, choć trzeba przyznać, ze są tu elementy utrudniające. Przecinki w miejscach, w których powinna być kropka, linie przerwy w dziwnych miejscach (w niektórych nawet by się dało je uzasadnić, ale nie we wszystkich).

Czy nierówne tempo przeszkadza? Też nie mam takiego wrażenia. Dla mnie to całkiem logiczne, że życie na odludzi płynie dość spokojnie, a nagłe wydarzenia mogą wywołać błyskawiczną zmianę tempa. Tak już w życiu bywa, więc i w opowiadaniu tak może być.

Trochę szarpana narracja akurat mi się spodobała. Jest dość konsekwentna i współtworzy całą tą chłodną szarość tamtych czasów i niepokoju samej głównej postaci.

Ale wracając do technikaliów – tu jest sporo rzeczy do poprawy i zdecydowanie siądź i przeczytaj co napisałeś, a nawet bez uwag z komentarzy znajdziesz wiele miejsc, które zapewne od ręki skorygujesz (takich, które nawet czysto wzrokowo rzucają się w oczy). Zdecydowanie, choćby nawet pobieżnie, ale zrób autokorektę.

Wrócę jeszcze do kwestii tempa… Wspomniałem, ze dla mnie jest ono ok, ale to jednak niedopowiedzenie. Założone tempo owszem, jest w porządku, ale problem pojawia się na bardzo pokrewnym polu. Jestem zwolennikiem tezy, że zdecydowana większość tekstów powinna być skrócona. Tu jednak mam wrażenie, jakby gdzieś od 2/3 tekstu było sporo cięć i to wykonanych bardzo na oślep. To akurat zdecydowanie wymagałoby uporządkowania. I to niekoniecznie wyjaśniającego coś więcej (to już Twoja decyzja), ale przynajmniej żeby nie było odczucia, że “tu chyba coś jeszcze było”.

 

Końcowe wrażenia są dobre. Forma kuleje, ale emocje tekst wywołuje i dość oryginalnie pokazuje “ducha świąt”. Mogło być jednak znacznie lepiej, gdyby nie wspomniane mankamenty – na tyle mocne, że podcinają tekst.

 

Na koniec dygresja – wspomniałem o Lupus(est). Cóż, już parę razy polecałem tamten tekst kilku osobom. Tutaj pierwsze zdania od razu skojarzyły mi się z tamtym opowiadaniem, więc pewnie szybciej niż większość czytających wyobraziłem sobie scenerię. Oczywiście bardzo szybko zauważyłem, ze w tym przypadku akcja jest zupełnie inna, choć jest tu kilka elementów wspólnych. A potem pojawia się Mikołaj-Upiór i… kojarzy się z jedną ze scen z tamtego tekstu. Choć znów to przecież inna (?) postać.

 

Hej Wilku,

 

Dziękuję za Twój rozbudowany komentarz.

 

Dobrze trafiłeś z tym, że tekst był tworzony na dość dużym zmęczeniu materiału ;) Tak naprawdę 13k znaków wyplułem z siebie w jedno posiedzenie, trwające do 2.00 w nocy, pomiędzy jednym a drugim dniem pracy. Oczywiście nie jest to żadna wymówka, ponieważ czas na przygotowanie opowiadania i cyzelowanie szczegółów miałem, ale cóż – błąd taktyczny :) Miałem po prostu pewnego wieczoru taki “drive” emocjonalny w trakcie pisania, że opowiadanie samo wyszło spod klawiatury. 

 

Muszę tutaj również przyznać rację Fizykowi, który celnie dość spuentował, że za wcześnie wrzuciłem opko. Fakt, powinienem trochę poczekać, przeczytać raz jeszcze i skorygować (przynajmniej te oczywiste nieścisłości logiczne i stylistyczne). Trochę się przekomarzałem również ze wspomnianym Fizykiem, co do jego celnych spostrzeżeń dotyczących ewidentnych wpadek i niedoróbek zamiast je po prostu skorygować. Pewnie dlatego, że generalnie skupił się tylko na negatywach do czego miał święte prawo przecież. 

 

No cóż, część elementów już poprawiłem. Teraz jeszcze zamierzam sprawdzić opowiadanie pod kątem interpunkcyjnym. Pewnie/może trochę się wygładzi, ale pierwsze wrażenie dość mocno podciąłem jak to celnie zauważyłeś. 

 

Co do postaci, o której wspominasz to moim zamiarem było wykorzystanie właśnie jej i w tym opowiadaniu (a przynajmniej postaci, która łączyłaby w klamrę te dwa teksty). 

 

Co do tempa to chciałem, żeby przyspieszało w ten sposób, ale również ciąłem na koniec dość mocno, dlatego Twoje spostrzeżenia co do struktury końcówki również w jakimś sensie są słuszne. 

 

Na koniec wspomnę, że podobnie jak Lupus (est) tekst oparty jest na prawdziwej historii, którą znam z opowiadań. Do której dodałem elementy fantastyczne rzecz jasna.

 

Pozdrawiam

Cichy0 

smileywinklaughcheekysurpriseangelyes

 

edit:

W poprzednich dniach zjawa odprowadzała go do miejsca, gdzie drogę przecina rzeczka, a później szlak rozpoczyna bieg łagodnym zboczem, obok samotnej gruszy stojącej w samym środku wzniesienia, wśród pól oraz rozwrzeszczanych ławic kruków.

No i pięknie jest! smiley (chociaż, te ławice?)

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

 

Edit: No i nawet ławice mi zabrać chcą :( kochane ławice ptasie :D 

Edit2: Tomasz powyżej to dla wszystkich, którzy wskazywali niedoróbki.

 chmary szpaków pojawiające się już pod koniec lata, to nic innego jak ławice.

No, ok. Kupuję te ławice. Jednak, ciągle, chmara brzmi w moich uszach lepiej.

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

hmm… chmar szpaków – brzmi spoko. Jakoś na końcu chmar dobrze współgra z sz na początku szpaków. 

 

chmar kruków – gorzej – za dużo tego rrrrrrrrr….

 

Tak naprawdę uważam jednak, że w tekście literacki rzeczywiście powinno się raczej użyć słowa chmary lub stada. Chyba chodzi głównie o to, żeby czytelnikowi to nie zgrzytało w trakcie lektury a nie o to, że część ornitologów akurat w przypadku szpaków również nazywa ich stado, ławicą. 

 

:) 

 

Jeszcze się nad tym zastanowię… :)

Fajny nastrój, bardzo ciekawie zagrałeś klimatem – jest tu szczypta świątecznej magii, ale dominuje groza, i to w interesującej kombinacji – trochę nadprzyrodzonej, a trochę tej jeszcze gorszej, wynikającej z ludzkiego okrucieństwa. 

Początek buduje klimat i zaciekawia pojawieniem się trójki widmowych postaci. Akcja nabiera kształtów, ale mam wrażenie, że dzieje się to nieco zbyt powoli, wstęp wydaje się rozwleczony i myślę że nie zaszkodziłoby wyciąć to i owo, czasami może po prostu doszlifować zdania, obierając je ze zbędnych słów (zgodzę się z przedpiśccami, że przykładem takich zbędnych informacji jest to, czego nie ma w pustych oczodołach ;)). 

Ciekawa wydała mi się postać brodatego starca, trochę Święty Mikołaj, trochę Dickensowski Duch Świąt Minionych. 

 

Wyłapałam jeszcze takie rzeczy:

 

Dziewczynka o ściągniętej strachem, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, jednym ramieniem wspierając o konar.

 

Franciszek pada na plecy i ryjąc śnieg zmieszany z błotem, przez chwilę stara wycofać.

Powyższe zdania, zdaje mi się, zostały potraktowane eliminacją “się” – w moim odczuciu w sposób nietrafny. Nadmiar “się” zazwyczaj wypada słabo, ale niedobór jednak też. Według mnie można je tak po prostu usunąć, gdy masz już inne “się” w tym samym zdaniu i oba czasowniki zwrotne dotyczą jednego podmiotu, np: “Alicja czesała się i ubierała.” Jeśli masz kilka kolejnych zdań i w każdym np po jednym “się”, co w rezultacie sprawia, że jest ich dużo blisko siebie, lepszym sposobem na ich eliminacje jest poszukanie synonimów lub innych konstrukcji które przekażą to samo, ale bez czasowników zwrotnych. Przykład, w odniesieniu do powyższych zdań: 

Dziewczynka o ściągniętej strachem, bladej twarzy wychodzi zza drzewa, chwytając konar, by utrzymać równowagę.

Może to też nie brzmi jakoś najpiękniej, ale chodzi mi o zobrazowanie tego, o co mi chodzi ;)

 

 

Gdy zjawa jest tuż przy nim, chłopiec zrywa się z pleców w przypływie adrenaliny i rzuca do ucieczki.

Że leży na plecach, wiemy z poprzedniego bodajże akapitu, wystarczy że się zrywa – te plecy nie brzmią tutaj dobrze.

 

Franek, bez namysłu, odwraca się na pięcie i rzuca do dalszej ucieczki. Po chwili wydaje stłumiony jęk, gdy spoglądając za siebie, widzi że parka na powrót zlewa się w jedno, w mroczną chmurę sunącą nad śniegiem, która z każdą chwilą nabiera prędkości.

W końcu wpada na drewniany mostek, przewieszony nad Jaszkówką i pędzi w górę zbocza. W jego płuca wlewa się płynny ogień.

Miałam problem z wyobrażeniem sobie, co się tu dzieje, wynikający z niejasności co do tego, czy pogrubione zdanie odnosi się do parki czy do Franka.

 

W jego płuca wlewa się płynny ogień. Przypomina sobie, jak jego trener lekkoatletyki zawsze poucza go po mentorsku. 

Powtórzenie.

 

Odwraca się w tył i dostrzega, że pościg zatrzymuje się o kilkanaście kroków za nim i wraca pospiesznie w kierunku linii drzew.

Wiadomo, że w tył ;)

 

– To niemożliwe, wojna skończyła się dekadę temu, to niemożliwe… wojna… – myśli kumulują się w to jedno zdanie, gdy pojazd zatrzymuje się przy wezgłowiu jego śnieżnego łoża.

Zamyka oczy i czeka, aż zjawa odejdzie – Przepadnij, odejdź, zgiń…To niemożliwe… ten koszmar już się zakończył, to niemożliwe.

Bardzo mi to zazgrzytało. W tym momencie nie wiemy jeszcze, ile dokładnie Franek ma lat, ale wiemy, że chłopiec mający najwyżej dziesięć, jest od niego “nieco młodszy”. Obstawiałam więc, że Franek ma jakieś dwanaście, potem zresztą okazuje się, że byłam blisko, bo trzynaście. Tak czy inaczej, w tym fragmencie myśli Franka brzmią jakby koszmar wojny pamiętał bardzo wyraziście, co raczej nie jest możliwe – miał trzy latka, gdy się skończyła.

 

Rozchorował się od tego dość poważni.

Literówka.

 

– Skąd wiedziałeś, synu, że właśnie tutaj mamy szukać.

Znak zapytania zamiast kropki by się przydał.

 

Opowiadanie zdecydowanie wymaga szlifu, ale według mnie to całkiem niebanalne podejście do tematu Świąt :)

Opowiadanie, choć smutne, bardzo mi się podobało i to na tyle, że pewne potknięcia techniczne zupełnie mi nie przeszkadzały. Język jest bardzo ładny, widać po nim, że masz szeroki zasób słów. Klimat jest mocno wyczuwalny. Widzę tu również wiele odniesień – do problemu wojny, to po pierwsze. Ciekawy pomysł na pokazanie tego, że mimo zakończenia wojny demony przeszłości nadal są żywe we wspomnieniach, że wojnę trzeba zakończyć raz na zawsze i że, jak mawiała moja pani od historii, “nic nie jest czarno-białe”.

Widzę też odwołanie do Dziadów i ogólnie wierzeń religijnych, które mówią, że potrzebny jest pogrzeb, żeby dusza mogła opuścić ziemię. I czyżbyś inspirował się Opowieścią Wigilijną?

Ten Duch Świąt, to był duch ojca tych dzieci skrzywdzonego i zabitego akurat podczas świąt? Jeśli tak, to ładnie wplotłeś wątek świąteczny i miałeś ciekawy pomysł na połączenie rzeczywistości wojennej ze świętami.

Opowiadanie jest takie, jak powinno być wg mnie opowiadanie, z racji swej krótkiej formy – wysmakowane, można się nim napawać, jest jak pokarm dla duszy. Może nie jest specjalnie wciągające i rozrywkowe, ale też nie musi – taka powinna być książka, a opowiadanie powinno oferować coś więcej, by zrekompensować krótkość przekazu i zapaść w pamięć – i to się tutaj udało. 

Jest “to coś”, więc idę postarać się o klika.

Hej Werweno, 

 

Dziękuję za Twój komentarz. Bardzo jestem wdzięczny za wskazanie wszystkich potknięć a szczególnie cieszę się z tego, że wyłapałaś tę nieszczęsną dekadę :) (oh jesus co za nieścisłość logiczna). 

 

Fajnie, że podobał Ci się klimat opowiadania i ogólnie pomysł, który przekułem w tekst. 

Jak wspominasz, wymaga szlifierki, którą po części już, również dzięki Tobie oraz pozostałym komentującym, dokonałem. Oczywiście ewentualne dalsze uwagi komentujących również wprowadzę w tekst. 

Sam zapewne jeszcze przeczytam go kilka razy w poszukiwaniu błędów

 

Hej Sonato, 

 

Ciesze się, że podobało Ci się opowiadanie. Dziękuję również za miłe uwagi. Jak każdy twórca cieszę się jak dziecko na pozytywny odbiór konsumentów moich “dzieł” :) Bardzo fajne skojarzenie miałaś z Dziadami (w sumie to już druga osoba, która o tym wspomina). Gdy tworzyłem opowiadanie, jednak nie inspirowałem się Mickiewiczem, po prostu chyba gdzieś został z podstawówki “z tyłu głowy”. Co do Opowieści Wigilijnej to jak najbardziej stanowiła dla mnie inspirację. 

Ciekawa koncepcja dotycząca proweniencji starca. Ponieważ tę postać zamierzam jeszcze wykorzystać, w którymś z przyszłych opowiadań narazie nie chciałbym wyjaśniać za bardzo jego pochodzenia.

Dzięki za nominację do BiB.

 

Pozdrawiam

Cichy0

 

 

Tylko nie konsumentów! Czyżby konsumpcjonizm zdominował również literaturę? :o

A nie? 

Konsumpcjonizm – postawa polegająca na nieusprawiedliwionym (rzeczywistymi potrzebami oraz kosztami ekologicznymi, społecznymi czy indywidualnymi) zdobywaniu dóbr materialnych i usług[1], lub pogląd polegający na uznawaniu tej konsumpcji za wyznacznik jakości życia (lub za najważniejszą, względnie jedyną wartość) – hedonistyczny materializm. (Wikipedia) No ja tej literatury, którą czytam, nie nazwałabym dobrami materialnymi, tylko raczej duchowymi, umysłowymi.

Tsundoku – kupowanie książek i układanie ich w stosik w celu późniejszego przeczytania.

Ja też tak czasem robię, ale konsumpcjonizmem bym tego nie nazwała. Chociaż może? W sumie po co tyle papieru marnować, jak można sobie wypożyczyć z biblioteki… 

Rzeczywiście słowo konsument nabrało mocno negatywnego znaczenia ostatnimi czasy :) Tak jak np słowo korporacja :)

Porządne opowiadanie. Przeczytałem bez zatrzymywania się, a to nie jest częste. Jest klimat, są realia, jest groza. I jest duch świąt, acz marginalny, to ważny. Jedna uwaga – w lesie w grudniu nie ma treli ptaków! Jest cicho już od końca września. Rejwach ptasi zaczyna się mniej więcej w połowie lutego… Klik.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Hej Rrybaku, Dziękuję za Twój komentarz. Cieszę się, że podobało Ci się opowiadanie. W ramach miniresearchu, który przeprowadziłem przed pisaniem sprawdzałem z ciekawości jak funkcjonuje ptactwo w zimie, ale widać coś nie doczytałem. Dzięki za klik :D

Zimą czasami jakieś gawrony czy inne krukowate (gawron to nie jest czysto polski gatunek, przylatuje do nas na zimę ze Skandynawii) ;)

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Sonato, Jeszcze słowo sprostowania. Wydaje mi się, że konsumentem kazdy z nas czasem musi bywać. Natomiast konsumpcjonizm to jest konsumowanie bez umiaru (nadkonsumpcja). Niemniej rzeczywiście w mojej wypowiedzi bardziej pasowałoby chyba słowo odbiorca po prostu :) Pozdrawiam Cichy0

Może to trochę moja wina, bo sama napisałam, że opowiadanie było jak pokarm dla duszy. Wychodzi na to, że jestem duchowym konsumentem literatury :)

Tak, Sonato, nadkonsumpcja literatury to akurat dobra tendencja by była :)

Hej, przeczytałem opowiadanie i komentarze pod nim. Opiszę moje wrażenia, a ewentualne poprawki zostawiła już reszta ferajny. Jest ~3:00 w nocy, przepraszam XD

Opowiadanie w porządku, nie moje klimaty, ale przeczytałem do końca. Uważam, że wyszło nieźle. Doceniam przede wszystkim za język w sensie bogatego słownictwa. (To jak złożyłeś słowa – inna sprawa cheeky). Nieczęsto czytam historie osadzone w lesie, a przynajmniej nie ostatnio. Dlatego miałem tutaj miłe odświeżenie klimatu.

Zastanawiam się nad tym, na ile historia wpisuje się w wiejskie wierznia. Kiedy tak pomyślałem o tym motywie upiór, noc, wojna, chłopiec i namaszczony pocisk, naszły mnie skojarzenia w kierunku ludowych guseł. Zapewne będę myślał o tym dalej, bo to ciekawy trop!

Mogę powiedzieć, że opowieść zarazem trafia w moją wrażliwość i umyka jej. Trudno mi wskazać konkretne miejsca w tekście, tutaj albo tutaj. W pierwszym momencie odrzucili mnie esesmani i młody chłopczyk z małej wsi, a historia mówiła później o wyjątkowo smutnych wydarzeniach. Odniosłem w czasie lektury wrażenie, że idzie to w kierunku wojennego (w sensie II w.ś.) klimatu, ale czy tak jest dla mnie po przeczytaniu, w trakcie pisania tego komentarza – nie, nie jest.

Faktycznie lektura szła mi jak krew z nosa, ale jest naprawdę późno (trzeba brać poprawkę na to). Mimo wszystko pomyśl o tych kwestiach akapitowych i przecinkowych.

Hej Mersayake, 

 

Dzięki za Twój komentarz. Wow, o 3.00 w nocy Ci się chciało… szacun.

Fajnie, że ogólnie tekst Ci się spodobał. 

 

Kwestia przecinków wydaje mi się, że już jest mocno wyprostowana. 

Dokonałem dość gruntownej korekty całego tekstu w tym zakresie (przynajmniej na tyle na ile pozwoliła mi moja wiedza z interpunkcji wspomagana wujkiem google). Odstępy również zmniejszyłem. 

Pozostawiłem tylko w kilku miejscach. 

 

Jeszcze raz dzięki za odwiedziny.

 

Pozdrawiam

Cichy0 

Łatwo się tego opowiadania nie czytało – pomieszałeś horror z dramatem wojennym, dodałeś kilka zdań o świętach, ale mimo sporego chaosu towarzyszącego opowieści, jakoś zdołam się zorientować, o czym jest ta historia. No, może za wyjątkiem osoby starca, który nagle pojawił się w towarzystwie jelenia. Domyślam się jedynie, że obok duchów dzieci, był to element fantastyczny.

Do usterek wytkniętych przez wcześniej komentujących – szkoda, że nie wszystkie zostały poprawione – dorzucam swoje trzy grosze.

 

Co jakiś czas roz­cie­ra zgra­bia­łe dło­nie, chu­cha w ku­ła­ki i idzie. ―> Kułak to mocno zaciśnięta pięść, więc nie bardzo wiem, jak można w nią chuchać.

 

Cień prze­miesz­cza się o dobre kil­ka­dzie­siąt me­trów do przo­du, za­ta­cza łuk w kie­run­ku drogi i za­trzy­mu­je na chwi­lę na jej skra­ju… ―> Co zatrzymuje?

A może miało być: …i za­trzy­mu­je się na chwi­lę na jej skra­ju

 

Za­ci­ska zęby i wbija wzrok w drogę, sku­pia­jąc na mo­ście… ―> Co skupia na moście?

Proponuję: Za­ci­ska zęby i wbija wzrok w drogę, skupiony na mo­ście

 

który wy­pro­wa­dzi go z dala od kosz­mar­nej pu­łap­ki. ―> …który wy­pro­wa­dzi go daleko od kosz­mar­nej pu­łap­ki. Lub: …który popro­wa­dzi go z dala od kosz­mar­nej pu­łap­ki.

 

okry­wa dziew­czyn­kę, która cicho pła­cze i tuli do pier­si… ―> Co dziewczynka tuli do piersi?

 

W końcu ucie­ki­nier wpada na drew­nia­ny mo­stek… ―> Franek nie jest uciekinierem.

Może: W końcu uciekający wpada na drew­nia­ny mo­stek

 

– Chry­ste panie! ―> – Chry­ste Panie!

 

Cięż­ki mo­to­cykl bmw z bocz­ną przy­cze­pą… ―> Cięż­ki mo­to­cykl BMW z bocz­ną przy­cze­pą

Piszesz o motocyklu konkretnej marki.

 

– To niemożliwe, wojna skończyła się kilka lat temu, to niemożliwe… wojna… – myśli kumulują się… ―> Zbędna półpauza rozpoczynająca myślenie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

mun­dur wień­czy że­la­zny krzyż… ―> Czy dobrze rozumiem, że żelazny krzyż został zwieńczony  mundurem? No bo munduru, o ile mi wiadomo, nic wieńczyć nie może.

 

Mama trzy­ma jego roz­pa­lo­ną dłoń i głasz­cze po wło­sach. ―> Czy dobrze rozumiem, że chłopiec miał włochate dłonie?

 

– Bóg mi ciebie wrócił, synu – kobieta kwituje życzenia świąteczne… ―> – Bóg mi ciebie wrócił, synu.Kobieta kwituje życzenia świąteczne…

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

W nocy budzi go ryk sil­ni­ka mo­to­cy­klu… ―> W nocy budzi go ryk sil­ni­ka mo­to­cy­kla

 

Wy­bie­ga z po­ko­ju i po­spiesz­nie wbi­ja­jąc się w palto, wdra­pu­je na strych, a póź­niej na dach. ―>

Ze zdania wynika, że chłopiec jednocześnie wbijał się w palto i wdrapywał na strych.

Proponuję: Wy­bie­ga z po­ko­ju i po­spiesz­nie włożywszy palto, wdra­pu­je się na strych, a póź­niej na dach.

 

Z szafy w przed­po­ko­ju po­ry­wa oj­cow­ski ka­ra­bin… ―> W poprzednim zdaniu napisałeś, że wdrapywał się na strych i na dach, ale nie zauważyłam kiedy wrócił i znalazł się w przedpokoju, by porwać z szafy karabin.

 

Przed ma­szy­ną wart­ko pędzi czar­na be­stia. ―> Masło maślane – czy można pędzić powoli?

Wartko to, moim zdaniem, może płynąć strumień, o psie wystarczy powiedzieć, że pędzi. Pędzenie jest szybkie z definicji.

 

Chło­piec zo­sta­wia Mo­si­na przy ko­mi­nie… ―> Chło­piec zo­sta­wia mo­si­na przy ko­mi­nie

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

widzi przed sobą star­ca, który pod­pie­ra­jąc się na ko­stu­rze… ―> …widzi przed sobą star­ca, który pod­pie­ra­jąc ko­stu­rem… Lub: …widzi przed sobą star­ca, który opie­ra­jąc się na ko­stu­rze

 

Długa biała broda przy­by­sza unosi się w cięż­kim od­de­chu… ―> Oddychał brodą???

 

Do le­śni­czów­ki wcho­dzą nie za­uwa­że­ni przez kilku żoł­nie­rzy… ―> Do le­śni­czów­ki wcho­dzą nieza­uwa­że­ni przez kilku żoł­nie­rzy

 

piją i roz­ba­wie­ni szwar­go­ta­ją w naj­lep­sze. ―> …piją i roz­ba­wie­ni szwar­go­czą w naj­lep­sze.

 

– Na­zy­wa­li go Kapp – sta­rzec wska­zu­je na es­es­ma­na z bro­nią. ―> – Na­zy­wa­li go Kapp – sta­rzec wska­zu­je es­es­ma­na z bro­nią.

Chcąc kogoś pokazać, wskazujemy go, nie na niego.

 

Z ulicz­ki przy rynku wy­cho­dzi trzech męż­czyzn w cięż­kich pro­chow­cach i ro­ga­tyw­kach. ―> Prochowiec jest płaszczem lekkim z definicji, uszytym z cienkiej tkaniny.

Może miałeś o szynelach?

 

– W imie­niu Pol­ski pod­ziem­nej, ska­zu­ję cię na śmierć… ―> – W imie­niu Pol­ski Pod­ziem­nej, ska­zu­ję cię na śmierć

 

gdy po­zo­sta­li dwaj roz­po­czy­na­ją ogień. ―> …gdy po­zo­sta­li dwaj otwierają ogień. Lub: …gdy po­zo­sta­li dwaj zaczynają strzelać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Reg, dzięki za korektę. Z pewnością wnikliwie się jej przyjrzę ;) I zapewne większość z uwag wykorzystam. Pozdrawiam Cichy0

Bardzo proszę, Cichy0.

Zrobiłam, co mogłam, Ty możesz z tym zrobić, co zechcesz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

pewnie 99 proc wykorzystam instantly, a nad ostatnim 1 proc. pomarudzę…a potem też wykorzystam

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Reg, 

 

No to troszkę pomarudzę jeszcze ;)

mundur wieńczy żelazny krzyż… ―> Czy dobrze rozumiem, że żelazny krzyż został zwieńczony  mundurem? No bo munduru, o ile mi wiadomo, nic wieńczyć nie może.

Zmieniłem na mundur zwieńczony jest żelaznym krzyżem. Hmm… jest to rzeczywiście (tzn określenie wieńczyć) pojęcie z zakresu architektoniczno-budowlanego. Ale czy nie “cool” jest użycie go w takim kontekście? :)

Tak jak np droga może meandrować, chociaż jak wiadomo, tylko rzeka meandry posiada…

Czy nie można takich pseudometafor, Twoim zdaniem, stosować w tekstach? 

Mama trzyma jego rozpaloną dłoń i głaszcze po włosach. ―> Czy dobrze rozumiem, że chłopiec miał włochate dłonie?

Hmm… czy powinienem napisać, że głaszcze go po włosach na głowie? :D BTW Good one :D 

 

który wyprowadzi go z dala od koszmarnej pułapki. ―> …który wyprowadzi go daleko od koszmarnej pułapki. Lub: …który poprowadzi go z dala od koszmarnej pułapki.

 

Powiem szczerze, że nie bardzo czaję różnicę. Mogłabyś mi to jaśniej wytłumaczyć. 

 

 Dzięki za nowe słówko – szynel.Prochowce zamieniłem jednak na ciężkie płaszcze wełniane. 

Szynel mi się za bardzo z tą drugą (czerwoną) zarazą kojarzy. 

 

Dzięki raz jeszcze za korektę. 

 

Pozdrawiam

Cichy0 

Ciekawe opowiadanie i ciekawe podejście do konkursu. Dużo tu odniesień i do wierzeń ludowych, i do wojny, i do polskiej literatury. To zdecydowanie na plus.

Poza tym udało Ci się moim zdaniem umiejętnie połączyć atmosferę grozy z klimatem świąt. I przede wszystkim za tę grozę ode mnie biblioteczny kliczek :)

Dzięki, Katiu, za Twój komentarz. Dziękuję również za klika. Cieszę się, że opowiadanie spodobało Ci się, tym bardziej że sam lubię tę specyficzną wrażliwość głosu, którym przemawiają Twoje teksty. Jeszcze bardziej się cieszę z tego, że przeczytałaś opowiadanie już po wszystkich dotychczasowych korektach ;) Pozdrawiam Cichy0

Hmm… jest to rze­czy­wi­ście (tzn okre­śle­nie wień­czyć) po­ję­cie z za­kre­su ar­chi­tek­to­nicz­no-bu­dow­la­ne­go. Ale czy nie “cool” jest uży­cie go w takim kon­tek­ście? :)

No cóż, moim zdaniem nie jest. Jednakowoż mundur, zamiast wieńczyć, może coś zdobić, np.: medale, ordery, czy inne odznaczenia, w tym przypadku Krzyż Żelazny.

 

Tak jak np droga może me­an­dro­wać, cho­ciaż jak wia­do­mo, tylko rzeka me­an­dry po­sia­da…

Czy nie można ta­kich pseu­do­me­ta­for, Twoim zda­niem, sto­so­wać w tek­stach?

A po co droga ma niezrozumiale meandrować, skoro może biec, wić się, zakręcać, prowadzić…

A czy stosować takie pseudometafory, jak je nazywasz, zależy wyłącznie od piszącego. Osobiście nie lubię udziwnień i pseudometafor wciskanych na siłę tam, gdzie są zupełnie zbędne.

 

Hmm… czy po­wi­nie­nem na­pi­sać, że głasz­cze go po wło­sach na gło­wie? :D BTW Good one :D 

A może: Mama trzy­ma roz­pa­lo­ną dłoń syna i głasz­cze go po wło­sach

 

Po­wiem szcze­rze, że nie bar­dzo czaję róż­ni­cę. Mo­gła­byś mi to ja­śniej wy­tłu­ma­czyć. 

Zaproponowane warianty lepiej mi brzmiały. Jeśli wolisz swoje zdanie, zostaw je. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Reg, dzięki za dodatkowe wyjaśnienia. Przez jakiś czas będę miał dostęp tylko do telefonu, więc pochylę się nad nimi uważniej, jak dorwę się do kompa. Pozdrawiam Cichy0

Bardzo proszę. I też pozdrawiam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, melduję, że wykorzystałem w sumie 100 proc. Twoich sugestii (być może 99.99 proc) :) 

 

Pozdrawiam 

Cichy0

Meldunek przyjęto z wielkim zadowoleniem. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe spojrzenie na święta. Trochę dużo wątków, tak poprzeplatanach, że trzeba faktycznie czytać ze skupieniem, ale w sumie podobało mi się. Co wcale nie znaczy, że nie można jeszcze nad opkiem popracować, można, a nawet trzeba.

Wątek z ojcem wybił mnie z rytmu, wyjaśnienia matki wydają mi się dziwne, równie niebezpieczne i nieprzyjemne jak prawda. Przecież nie mówiłaby takich rzeczy dziecku, chłopak może się wygadać, a to oznacza kłopoty.

 

ty polnischer bandit

dałabym: du polnische Bandit.

 

Sie verstehen?

To zdanie twierdzące. Nieważne, że kończy się pytajnikiem, Niemcy są pod tym względem bardzo formalni. Proponuję po prostu: Verstanden? – Zrozumiano?

 

 Schnapp si dir!

Komenda: bierz!, brzmi po niemiecku Fass!

 

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Irko, dziękuję za Twój komemtarz. Jestem Ci również wdzięczny za korektę niemieckiego. Starałem się pytać wujka google'a w kilku źródłach, jeżeli chodzi o tłumaczenia, ale tak to jest, jak się nie ma podstawowej znajomości języka i człowiek się bierze za tłumaczenia :( Skoryguję te zdania, jak usiądę przy komputerze. Cieszę się, że opowiadanie generalnie spodobało Ci się. Nad tłumaczeniami mamy Franka jeszcze pomyślę. Pozdrawiam Cichy0

Nie wiem jak było wcześniej, ale mi czytało się dobrze. Dla mnie plastycznie opowiedziałeś wydarzenia (zwłaszcza te w lesie), podobały mi się opisy temu towarzyszące. Historia smutna, poruszająca na tyle, że daje klika, choć to zupełnie nie moje klimaty.

 

Powodzenia w konkursie :)

Hej Monique, 

Ciesze się, że opowiadanie spodobało Ci się. No cóż, wcześniej wytknięto mi, dość słusznie, pokaźny worek byków, które głównie z pośpiechu i niechlujności autora wpadły w opko :)

 

Dzięki za kliczka ;) 

 

Pozdrawiam

Cichy0

 

Cichy0, przemyślałam sprawę i uznałam, że mogę odesłać opowiadanie do Biblioteki. Zwłaszcza że poprawiłeś usterki. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, wybaczam wcześniejsze niedopatrzenie ;) 

 

A tak poważnie: dzisiaj myślałem sobie, że BiB od Ciebie pod moim opowiadaniem to byłoby dla mnie dość miłe wydarzenie. A tu wchodzę na fantastykę i taki surprise. 

Dzięki!!

 

Pozdrawiam

Cichy0

Jakże mi miło, Cichy0, że jednym klikiem sprawiłam Ci przyjemność i siurpryzę. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, nie chciałbym spamować niepotrzebnie, ale cieszę się z wejścia do biblioteki opowiadania “Musi się zakończyć”. Naprawdę ciekawa historia, która zwyczajnie potrzebowała szlifu. Nawet sam poszukałem tematu, żeby dać klika, ale tam dowiedziałem się, że nie mogę. (Świetną pomoc wyświadczyła oczywiście Reg, nie można zapomnieć). Dlatego moje gratulacje 

Hej Mersayake, dzięki za odwiedziny i ciepłe słowa. Tak, to prawda – szlifującyh było kilka sztuk, więc ukłon w ich stronę z mojej strony się należy. I jak zwykle Reg wyłapała pieczołowicie to co trzeba. Pozdrawiam Cichy0

Przyszłam już na gotowe, czyli po poprawkach. Podobało mi się Twoje opowiadanie! Dobrze je rozplanowałeś (podzielileś na sekwencje) oraz pisałeś w czasie teraźniejszym, a łatwą sztuką to nie jest, o nie:)

Przyznam też, że zastanawiałam się dlaczego podjąłeś taką właśnie decyzję z teraźniejszością i czy była trafna w moim czytelniczym odczuwaniu. Moim zdaniem, chyba niekonieczna, aczkolwiek były fragmenty, w których się przydawała i „robiła” klimat, zwłaszcza wtedy gdy miałam do czynienia ze zbitką On (Franek) coś robił, widział, odczuwał, czyli nie mieliśmy do czynienia z Ja płynącym wraz ze swoimi doświadczeniami egzystencjalnymi, lecz teraźniejszość lekko zdystansowaną przez Niego. Chyba przejadło mi się Ja.

Temat ciągle ważny, rozliczenia-dokończenia i pamięć „o”, opisany z perspektywy dziecka i Mikołajowej pomocy – fajnie (słowo – copyrajty Anet). 

Gdybym się miała jeszcze czegoś „czepiać” po odczuciach to czasami za mało zdynamizowane przy tym czasie teraźniejszym, ale z drugiej strony na plus ciekawe pomysły i obrazowanie:) 

Znaczy nie wiem, pisz następne:)

pzd srd:)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej Asylum,

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Celowo chciałem trochę pobawić się czasem teraźniejszym, gdy pisałem to opowiadanie :) 

Rzeczywiście ta forma najbardziej sprawdza się przy opisie scen, gdzie dużo się dzieje.

Cieszę się, że opowiadanie Ci się podobało. 

 

I cóż, pisał będę nadal :) Także dzięki za doping. 

 

Pozdrawiam

Cichy0

Cichy0, gdybyś chciał zobaczyć jak ktoś robi mi z opowiadania jesień średniowiecza w grudniu, to zapraszam TUTAJ.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Wow, pracowita osóbka ;)

cichy, gratulacje wyróżnienia w konkursie

zasłużone :)

Dziękuję, Mersayake :)

Święta przedstawione wielu płaszczyznach, w ciekawy sposób splecione z historią i wątkiem fantastycznym. Podobał mi się sposób przedstawienia odczuć chłopaka z miasta, który znalazł się w lesie. Wydaje się, że cała historia dzieje się na granicy jawy i snu, została opowiedziana w klimatyczny sposób, trochę poetycki, poruszający emocje czytelnika i połączony z elementami grozy.

Ando, bardzo dziękuję za Twój komentarz. Cieszę się, że tekst Ci się spodobał oraz że takie właśnie wrażenia miałaś po jego przeczytaniu. Nie ukrywam, że stworzenie odpowiedniego klimatu stawiałem na pierwszym miejscu, pisząc to opowiadanie. Dlatego taka opinia jest dla mnie w pełni satysfakcjonująca. 

 

 

 

Ciekawe opowiadanie, które ma dosyć niejednoznaczny klimat. Czytałam dwa raz przed i po poprawkach i one trochę jednak pomogły zrozumieć klarowność przekazu. Podobały mi się użyte przeskoki czasowe i pokazanie perspektywy z różnych miejsc. Ładnie połączyłeś elementy fantastyczne, wojenny klimat, las, lubię takie mroczne przekazy.

Dziękuję za udział w konkursie.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję, Morgiano, za Twój komentarz. Cieszę się, że opowiadanie spodobało Ci się. 

Cóż mogę więcej dodać – dziekuję za zorganizowanie konkursu :) 

 

Pozdrawiam

Cichy0

Święta, święta i po świętach! Oto jestem! ;-)

Interesujący pomysł na powiązanie z tematem. Niezłą historię uplotłeś.

Babska logika rządzi!

Finkla: "fajny blogasek, zapraszam do siebie”

XD

 

Trochę racji masz. Ale przeczytałam tekst przedwczoraj. A potem zasnęłam przy komentarzach. Wczoraj też kimnęłam. A dzisiaj już niewiele pamiętam z tekstu. :-(

Tylko elementy. I one są ciekawie dobrane, pochodzą z niebanalnych skojarzeń.

Lepiej?

Babska logika rządzi!

A potem zasnęłam przy komentarzach

To trzeba pisać ciekawsze! :P

 

Nie mam nic przeciwko! Zaznaczam, że nie przy pisaniu odleciałam, tylko podczas czytania.

Babska logika rządzi!

Finklo, 

A mnie tak długo na portalu nie było. Ale cóż rzec – dzięki za odwiedziny i komentarz :) 

 

Pozdr

Cichy0

Nowa Fantastyka