- Opowiadanie: Cephiednomiko - Jeźdźcy Upuaut – V. Zmiana warty

Jeźdźcy Upuaut – V. Zmiana warty

Oceny

Jeźdźcy Upuaut – V. Zmiana warty

Poranek był mglisty i parny. Ostatnie upalne dni, w połączeniu z lekką mżawką sprawiły, że pogoda stała się dość nieprzyjemna, niby letnia, a jakaś duszna i lepka. Edward odwiesił wilgotny płaszcz na wieszak i zasiadł przy biurku z ciężkim westchnięciem. Poprosił asystenta o mocną, czarną kawę, licząc, że to przywróci mu nieco trzeźwość myślenia. Po ostatniej nieprzespanej nocy komisarz z trudem trzymał się na nogach, a jednocześnie miał niejasne przeczucie, że to wcale nie koniec.

Trzy morderstwa w przeciągu zaledwie kilku dni doprowadzały jego przełożonych do szału, a go samego do rozpaczy. Przez krótką chwilę miał nadzieję, że schwytanie szalonego kultysty demonów rozwiąże problem, niestety mimo, że ten obłąkany człowiek zmarł dwa dni temu, to wczoraj znaleźli kolejne zmasakrowane ciało. Czterdziestoparoletni mężczyzna został znaleziony nieopodal stacji Centrum, w jednym z kontenerów na śmieci. To co z niego pozostało, nie nadawało się nawet zbytnio do sekcji.

Przygnębiony i bezradny Edward czuł jak opuszczają go siły i wszelka wola walki. Miał wrażenie, że mierzy się z czymś zbyt nieludzkim, by mogło wyjść spod ręki człowieka. Ale cóż innego mogłoby to być? Czy miał uwierzyć w demony, o których mówił szaleniec? Przecież to absurd. Nikt przy zdrowych zmysłach nie brałby podobnej ewentualności pod uwagę. Ale komisarz nie czuł się obecnie zbyt rozsądnie. Kolejne dni i kolejne ofiary skutecznie odbierały mu zdolność logicznego myślenia, a potworne przemęczenie przytępiało zmysły. Starał się jakoś to powiązać, znaleźć schemat, bądź przyczynę, ale to wyglądało, jakby ktoś… lub coś… atakowało na ślepo, wybierając zupełnie przypadkowe ofiary. Ale w takim razie, jak miałby zapobiec kolejnym zdarzeniom?

Naraz dźwięk telefonu wyrwał go z zamyślenia.

– Nowak, słucham.

Po drugiej stronie najpierw usłyszał coś jakby tłumiony szloch, potem ciężki oddech, a w końcu odezwał się drżący, kobiecy głos.

– Może mnie pan nie kojarzy, Dagmara Kuraj z tej strony. To ja potrąciłam tego mężczyznę, kilka dni temu na Krzywej.

Lekarka…

– Pamiętam panią – zapewnił, odświeżając sobie w głowie jej wizerunek.

– Zostawił mi pan swój numer, gdybym potrzebowała jakieś pomocy i chyba właśnie potrzebuję.

– Chodzi o ten wypadek? Widziałem akta, wszystko wydaje się jasne.

– Nie… – Kobieta zawahała się. Wyraźnie coś ją dręczyło, ale chyba miała problem, by ubrać to w słowa. – Tamtego dnia, kiedy czekałam na złożenie zeznań, widziałam jak wyszedł pan z tej piwnicy i był pan bardzo wzburzony. Słyszałam jak mówił pan, że wydarzyło się tam coś absurdalnego. Niemożliwego…

Pamiętał to. Oczywiście, jak mógłby zapomnieć. Przecież żaden z funkcjonariuszy nie potrafił w pełni wyjaśnić tego, co tam zaszło. On sam nie potrafił. Nikt nie umiał powiedzieć, kto odpowiadał za zniszczenie groteskowego sanktuarium szaleńca. Jednocześnie Edward nie chciał dopuścić do siebie myśli, że zrobiły to demony, o których opowiadał tamten człowiek. Analityczny umysł komisarza nie pozwalał na podobne założenia.

– Jak mogę pani pomóc?

Kobieta pociągnęła nosem.

– Wiem, że to, co powiem, zabrzmi jak szaleństwo, ale ja naprawdę nie zwariowałam. Kilka minut temu mojego znajomego zamordowała bestia.

– Bestia?

– Tak, pojawiła się znikąd i rozszarpała mu gardło. Próbowałam go ratować, tamować krwawienie, ale nie byłam w stanie. A potem… potem… – Kolejny szloch przerwał opowieść.

Edward nie wierzył w to, co słyszy. Następne morderstwo i znowu jakiś stojący za tym potwór. Czy wszyscy poszaleli, czy może to świat zwariował? Musiał znaleźć odpowiedź, w przeciwnym razie i jego dopadnie szaleństwo.

– Gdzie pani jest?

– U siebie w domu.

– Proszę go nie opuszczać i nigdzie więcej nie dzwonić. Zaraz przyjadę.

 

Mieszkanie nie było duże. Dwupokojowe, urządzone w bardzo oszczędny, wręcz ascetyczny sposób. Kiedy kobieta wpuściła go do środka, od razu dostrzegł męski płaszcz wiszący na wieszaku, jedyny nie pasujący do pozostałej garderoby. Musiał należeć do zamordowanego człowieka.

Lekarka wyglądała na roztrzęsioną, ale ewidentnie starała się trzymać nerwy na wodzy. Poprowadziła go niewielkim korytarzykiem prosto do kuchni, gdzie w oczy rzucała się wielka, brązowa plama szpecąca podłogę.

– Gdzie ofiara? Przeniosła go pani?

Kobieta pokręciła głową i drżącym palcem wskazała plamę.

– Był tutaj. Jak do niego podbiegłam z ręcznikiem jeszcze żył, a potem… – Lekarka zakryła twarz dłońmi. Nie płakała, raczej próbowała dojść do ładu z własnymi myślami. – Potem zniknął. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale widziałam na własne oczy. Jego ciało zaczęło się rozpadać, gwałtownie rozkładać i po chwili zostało tylko to.

Gdyby nie wydarzenia ostatnich dni, pomyślałby, że kobieta kpi sobie z niego w żywe oczy. Teraz jednak nie potrafił zbagatelizować tego, co słyszy.

– Co go zabiło? Wspomniała pani o jakieś bestii.

Kobieta opuściła ręce i spojrzała na niego ze strachem, pomieszanym z odrobiną nadziei. Nadziei na zrozumienie.

– To był pies.

– Pies?

– Tak, ale ogromny. Wielki i czarny, podobny do rottweilera. Dzień wcześniej też go widziałam na klatce. Wtedy bardzo się wystraszyłam, ale tylko przeszedł koło mnie. A dziś pojawił się nie wiadomo skąd i zaatakował Tomasza. Nie wiem, jak się tu dostał. Drzwi były zamknięte. Szukałam czegoś do obrony, a kiedy się odwróciłam, go już nie było, tylko krwawiący Tomek na podłodze. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. To jest jakiś obłęd.

– Istotnie – mruknął Edward, choć myślami był daleko stąd, w szpitalu, gdzie pewna dziewczyna też opowiadała o atakującym ją potworze i o psie, który ją uratował. Czy to mógł być zbieg okoliczności?

– Dam znać na komendzie, żeby przysłali tu ludzi i zabezpieczyli miejsce. Może to zwierzę pozostawiło jakieś ślady. Później będę chciał, by udała się pani ze mną w jedno miejsce.

Kobieta spojrzała na niego pytająco, ale nie zgłosiła sprzeciwu.

 

Koło południa przyjechali śledczy i w mieszkaniu Dagmary zrobiło się straszne zamieszanie. Próbowała odpowiadać składnie na zadawane pytania, ale o ile komisarz Nowak wydawał się, jeśli nie wierzyć, to przynajmniej akceptować jej wyjaśnienie, to pozostali funkcjonariusze z każdą chwilą coraz bardziej patrzyli na nią, jak na obłąkaną wariatkę.

Po dwóch ciężkich godzinach komisarz poprosił ją ze sobą na dół. Wsiadła z nim do samochodu i razem pojechali w stronę szpitala.

– Chce pan sprawdzić czy nie jestem pod wpływem substancji odurzających? Już miałam robione testy.

Nowak jednak pokręcił głową. Wyglądał na bardzo zmęczonego, miał wyraźnie podkrążone oczy, szarą cerę i kilkudniowy zarost. Z tego co Dagmara zdążyła zrozumieć, to właśnie on zajmował się sprawą tajemniczych morderstw, o których głośno było w mediach ostatnimi dniami. Jeśli tak było w istocie, to nic dziwnego, że wyglądał jak wrak. Dagmara zachowywała się jak kłębek nerwów, bo od dwóch dni wokół niej działy się dziwne i straszne rzeczy. A on widział wiele więcej.

– Parę dni temu znaleźliśmy ranną dziewczynę, która opowiadała, że została zaatakowana przez potwora.

– Potwora?

– Gadała niestworzone rzeczy, które wziąłem za efekt szoku. Teraz jednak zastanawiam się czy rzeczywiście słusznie. Może sam popadam w obłęd, ale wierzę, że widziała pani to, co widziała. I zaczynam myśleć, że ona również mówiła prawdę.

Dagmara patrzyła na mężczyznę ze ściśniętym gardłem. Czy to możliwe, by nie była jedyna? Czy ktoś przeżył coś równie absurdalnego?

 

Z uwagi na swój stan, dziewczyna została przewieziona do specjalistycznej placówki. Rozległy teren szpitala psychiatrycznego był zielony i spokojny. W niczym nie podobny do upiornych miejsc przedstawianych w filmach, bardziej przypomniał otoczony wysokim murem park z rozsianymi w różnych miejscach piętrowymi budynkami.

Dagmara z komisarzem weszli do pawilonu D, gdzie spotkali się z lekarzem prowadzącym Andżelikę Rybik. Według jego słów dziewczyna była spokojna i stabilna. Rzeczowo odpowiadała na pytania i obecnie bez żadnych trudności poddawała się leczeniu. Wyraził zgodę na krótką rozmowę i poprowadził ich korytarzem do niewielkiego pokoju z oknem, gdzie przebywała pacjentka.

Dagmara od razu po wejściu zobaczyła nieufność wypisaną na twarzy dziewczyny. Jej wzrok utkwiony był w komisarzu, którego ewidentnie traktowała jako nieproszonego gościa. Była młoda i ładna, choć przebyte doświadczenia i silne leki spowodowały, ze jej oczy były zapadnięte, a ręce drżące.

– Czy możemy z nią porozmawiać na osobności? – zapytał komisarz, patrząc w stronę doktora.

– Będę za drzwiami – odparł lekarz i bez zwłoki opuścił pokój.

Kiedy wyszedł, napięcie na twarzy dziewczyny nieco osłabło, co sugerowało, że osoba medyka również stanowiła dla niej powód zdenerwowania. To z pewnością nie wpływało pozytywnie na skuteczność terapii. W psychiatrii zaufanie było podstawą.

– Jak się pani czuje? – zapytał komisarz, siadając na jednym z wolnych krzeseł w pokoju.

Dziewczyna miała zabandażowane przedramię i łydkę, mimo to bez większego problemu podniosła się do pozycji siedzącej i spuściła nogi z łóżka.

– Dobrze – odparła cicho. Widać było, że oczekuje kolejnych pytań, zapewne tych, które słyszała już wielokrotnie.

– Czy możesz nam opowiedzieć o dniu śmierci Anity Kłos?

Dziewczyna zacisnęła palce na białej koszuli nocnej i odwróciła wzrok. Przez chwilę panowało milczenie, a potem komisarz westchnął nieznacznie i dodał trochę wbrew sobie.

– Chodzi mi o tę prawdziwą wersję.

Andżelika spojrzała na niego gwałtownie, a na jej ładnej twarzy odmalował się gniew.

– Po co? Przecież i tak mi pan nie wierzy. Nikt nie wierzy.

– Myślę, że jest tu ktoś, kto będzie skłonny w to uwierzyć.

Po raz pierwszy dziewczyna spojrzała na Dagmarę, tak jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jej obecności. Lekarka skinęła głową, zachęcając Anżelikę do mówienia.

Dziewczyna przełknęła ślinę i spojrzała na swoje dłonie. Powoli rozluźniła uścisk i zaczęła mówić słabym głosem.

– Mama Anity bardzo nalegała, żebym sprawdziła, co się z nią dzieje, bo nie można było się do niej dodzwonić. Po zajęciach poszłam na stację, żeby dostać się metrem na stancję Anity. I kiedy stałam na peronie doleciało do mnie wołanie o pomoc. Najpierw myślałam, że się przesłyszałam, ale potem usłyszałam własne imię i zrozumiałam, że to jej głos. Dlatego weszłam do tego pomieszczenia. Tam zobaczyłam ciało Anity, a nad nią… potwora.

Dziewczyna zamilkła na chwilę, jakby oczekiwała jakiegoś komentarza, ale ponieważ żadne z nich nic nie powiedziało, pociągnęła dalej.

– Miał ze dwa metry, wielkie okrągłe ciało z długą szyją i głowę zakończoną ptasim dziobem. Nie miał jednak nóg ptaka, ale coś co wyglądało jak ogromne odnóża jakiegoś owada. Co więcej kiedy otworzył dziób, usłyszałam głos Anity. Nie wiedziałam, co się dzieje. Byłam tak przerażona, że nic nie zrobiłam, kiedy podszedł bliżej i zranił mnie w ramię. Wtedy zaczęłam uciekać, ale nie mogłam znaleźć wyjścia.

– Duże było to pomieszczenie? – zapytała Dagmara.

Dziewczyna pokręciła głową.

– Malutkie. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale wtedy wydawało się ogromne. Było tam bardzo ciemno, pełno jakichś szafek i gratów, a ja miałam tylko telefon, jako jedyne źródło światła. Raz go trafiłam, jakimś metalowym prętem, który wpadł mi w ręce. Urwałam mu kawałek dzioba, ale nie powstrzymało go to na długo. Złapał mnie za nogę i nie mogłam się wyswobodzić. – Głos dziewczyny przeszedł niemal do szeptu. – Byłam pewna, że skończę jak Anita. Nie miałam jak się bronić. A potem nagle ten potwór upadł na podłogę i zaczął miotać się w takich przedśmiertnych spazmach. I wtedy go zobaczyłam… tego odrażającego psa. Był tak paskudny, że nawet teraz, gdy o tym myślę, zbiera mi się na mdłości. Nie wiem skąd tam się wziął, ani czym był, ale nie mam wątpliwości, że uratował mi życie. Kiedy zniknął, ten ptasi potwór leżał już martwy, a jego cielsko szybko się rozpadało. Po minucie została z niego tylko kałuża śliskiej brei.

Dagmara patrzyłam na dziewczynę, nie potrafiąc ukryć zdumienia, a kiedy przeniosła spojrzenie na komisarza, zrozumiała, że on doszedł do podobnych wniosków.

– Dokładnie to samo stało się z Tomaszem, kiedy został zamordowany… – Kobieta zamilkła gwałtownie. Te słowa nadal z trudem przechodziły jej przez gardło. A potem dotarła do niej straszna konkluzja. – Nikt nam w to nie uwierzy.

W pokoju zapadła dłuższa chwila ciszy.

– Jeszcze się upewnię, ale ciało tego człowieka, którego pani potrąciła, nie uległo rozpadowi po śmierci – odezwał się w końcu Edward. – Byłem przekonany, że jest powiązany ze sprawą tych morderstw. Odprawiał dziwny rytuał… – Niespodziewanie mężczyzna wstał z krzesła i zaczął kroczyć po pokoju. – O co chodzi z tymi psami. Pani przyjaciela zaatakował pies, Andżelikę inny uratował. Na ołtarzu w piwnicy też leżał pies złożony w ofierze demonom.

– Demonom?

– Tak twierdził ten szaleniec. Bredził bez ładu, nie słuchałem go dokładnie. Ogólnie jednak twierdził, że składa ofiary, by demony nie atakowały ludzi.

Mężczyzna przeczesał krótkie włosy nerwowy gestem.

– Nie wierzę, że to mówię, ale chyba potrzebny nam… nie wiem, egzorcysta? Szaman? A może jakieś medium? Co niby mamy w tej sytuacji zrobić?

– Zwabmy go – odezwała się Andżelika i po raz pierwszy determinacja przebiła w jej głosie, zupełnie jakby świadomość, że ktoś wreszcie uwierzył w to, co mówi, dodała jej sił. – Znajdźmy jakieś zwierzę i złóżmy je w ofierze, jak ten szaleniec. Nagrajmy to i przekażmy mediom. Nie będą mogli tego wtedy zignorować.

 

Pierwsze co poczuł, to coś dziwnie ciepłego i wilgotnego przesuwające się po jego policzku. Skrzywił się i przysłonił twarz dłonią. Z trudem otworzył oczy, ale ostrość widzenia wracała bardzo powoli. Czuł zapach mokrej ziemi i charakterystyczną woń psiego furta. Zamrugał kilkukrotnie i wreszcie dostrzegł długi pysk, zawisły tuż nad jego głową.

– Co do… – poderwał się, nieco przestraszony.

Siedział w krzakach, ubrany jedynie w piżamę, wyraźnie postrzępioną na wysokości pasa. Jak przez mgłę pamiętał, że przyszedł tutaj, gdy jakiś głos…

– O kurwa…

Złapał się za głowę, próbując poskładać galopujące myśli. Coś go opętało, cała ta choroba z tego wynikała. I zabił własną matkę! Ale teraz nie czuł już niczego, ani gorączki, ani mdłości, ani nie słyszał żadnych głosów w głowie. Ale jakim cudem? Przecież umierał. Może umarł? To ma być raj? W bladym świetle jednej z parkowych latarni, spojrzał na swoje ubranie, spod którego wyzierała pokaźnych rozmiarów blizna. Zupełnie jakby ktoś w przeszłości próbował rozszarpać mu bebechy tępym nożem. Ale wczoraj jej jeszcze nie miał. Tylko czy to rzeczywiście było wczoraj?

Wziął kilka głębokich oddechów, by uspokoić nerwy. Musiał wracać do domu. Marta nie mogła odkryć, co stało się z ich matką.

Zdecydowany, próbował podnieść się z ziemi, ale właśnie wtedy pies, który go obudził, chwycił jego nogawkę i powarkując cicho, zaczął ciągnąć go w przeciwnym kierunku.

– O co ci chodzi? Nie mam jedzenia!

Pies puścił jego ubranie i spojrzał w wyjątkowo niezwierzęcy sposób. Odwrócił się i ruszył w wybraną wcześniej stronę, a potem… skinął na niego łbem. Artur stał kompletnie zamurowany. Przecież zwierzęta nie zachowują się w ten sposób. Tylko czy to, aby na pewno, był zwykły pies. Jak przez mgłę chłopak pamiętał, że zwierzak przyszedł tu w chwili, kiedy śmierć wydawała się nieunikniona. I teraz też tutaj był, a Artur z całą pewnością nadal żył. Czuł to w obolałych nogach i w potężnych zawrotach głowy.

– Czekaj, to ty mnie uratowałeś? – Chyba oszalał, że zadał podobne pytanie. Gorzej, że spodziewał się jakiejś odpowiedzi. Odwaliło mu całkiem.

Pies jedynie pomerdał nieznacznie cienkim ogonem i to musiało wystarczyć za całe wyjaśnienie. Przejęty i zaintrygowany Artur podążył za nim, czując, że teraz nie może zawrócić.

 

Szli mrocznymi ulicami. Artur nie miał pojęcia, która jest godzina, ale raczej długo po północy. Mijali kolejne skrzyżowania, straszliwie chudy pies i chłopak w podartej piżamie. Razem musieli stanowić cudaczny widok. Nie spotkali jednak nikogo, kto mógłby to skomentować. Miasto pogrążone było w mroku, dziwnej, przytłaczającej ciemności, która zdawała się wszystko wytłumiać, każde światło, każdy dźwięk. Żadnych ludzi, samochodów, nawet witryny sklepowe świeciły jakby mniej nachalnie.

A jednak, mimo tej upiornej atmosfery, Artur nie czuł strachu. Nie wiedział czy to zasługa wcześniejszych przeżyć, czy jego przewodnika, ale krocząc poprzez tę nierealną scenerię, miał poczucie, że jest właśnie tam, gdzie powinien być.

Nie miał pojęcia jak długo trwał ten dziwny spacer, lecz w końcu znaleźli się przy dużym, opuszczonym magazynie, należącym do dawno upadłej fabryki. Pies przyśpieszył kroku i po paru skrzyniach dostał się do okna z potłuczoną szybą. Artur poszedł w jego ślady, a gdy znalazł się w środku, po raz pierwszy tej nocy usłyszał ludzkie głosy. Kilkanaście metrów od niego stało troje ludzi, dwie kobiety i jeden mężczyzna. Ten ostatni trzymał na smyczy dwa kudłate psiaki, a w drugiej ręce błyszczał mu duży nóż.

Artur dostrzegł jak jego towarzysz cały się zjeżył na ten widok i od razu pojął, dlaczego został tutaj sprowadzony. Cokolwiek ci ludzie zamierzali zrobić, musiał ich powstrzymać.

 

Andżelika czuła się dziwnie lekko, kiedy po tych strasznych dniach szaleństwa, świat wreszcie zyskał jakieś znamiona logiki. Choć nie, to nie była logika, której nie sposób odnaleźć w tej absurdalniej sytuacji, to raczej świadomość, że nie jest sama w tym koszmarze. I choć czuła pewien wewnętrzny opór, gdy patrzyła na dwa kundelki trzymane przez komisarza, to wiedziała, że sytuacja czasami wymaga drastycznych posunięć. A dziewczyna była zdeterminowana, żeby udowodnić sobie i światu, że nie zwariowała.

Kiedy ustawili oświetlenie i zamontowali kilka kamer, komisarz przywiązał oba psy do jednego ze słupów i sięgnął po nóż. Andżelika walczyła z chęcią odwrócenia wzroku. Nie pozwoliła sobie jednak na ten dziecięcy odruch. Całe szczęście, bo nagle zauważyła, że z ciemności wprost na funkcjonariusza wyskoczył jakiś chłopak. W ręku trzymał długi pręt, krzyknął coś niezrozumiale i zamachnął się.

– Uwaga! – zawołała dziewczyna, dzięki czemu Nowak zdołał uchylić się przed ciosem.

Wszystko zadziało się błyskawicznie. Dagmara krzyknęła zaskoczona, kiedy komisarz wyciągnął broń i próbował wymierzyć w napastnika. Naraz tuż koło niego pojawił się kolejny pies. Mały i niesamowicie chudy, mógłby być młodym chartem. Złapał mężczyznę za nogawkę i szarpał zawzięcie. Chwila dezorientacji wystarczyła, bo chłopak z prętem, zamachnął się powtórnie. Trafił w rękę Nowaka, wytrącając mu broń. Nieprzyjemny dźwięk gruchotanych kości i jęk komisarza, przeraziły Andżelikę. Niebezpiecznie przypominały odgłos kruszonej przez demona czaszki Anity.

Dziewczyna postąpiła parę kroków, ale wtedy niespodziewanie chłopak zaczął spazmatycznie kaszleć. Osunął się na kolana, wypuszczając z rąk swoją prowizoryczną broń. Chwycił się dłońmi za gardło i próbował bezskutecznie złapać oddech. Nowak stał dwa kroki od niego, a z jego pogruchotanych palców sączyła się krew. Mężczyzna jednak nie patrzył na duszącego się chłopaka, wzrok miał utkwiony w ciemności spowijającej rubieże magazynu. Chwilę później w krąg światła wszedł kolejny pies. Ten jednak wyglądał znacznie bardziej upiornie, prócz licznych otwartych ran, przede wszystkim Andżelika dostrzegła pozbawione gałek, krwawiące oczodoły. Zwierzę szło spokojne, w zupełniej ciszy, powoli zbliżało się do Nowaka.

Tymczasem do chłopaka na podłodze podbiegła Dagmara. Próbowała odsunąć jego ręce i unieruchomić głowę, ale ten szamotał się w coraz silniejszym ataku paniki.

– Boże, ja go znam! – zawołała kobieta. – Był u mnie na dyżurze, jest chory! Umiera!

W głosie lekarki słychać było rosnącą desperację. A widząc, że nie jest w stanie w żaden sposób pomóc, przeniosła spojrzenie na zbliżającego się psa. W nagłym przebłysku chwyciła leżący nieopodal pistolet i wymierzyła w zwierzę drżącą dłonią.

– To coś go zabija!

Nim ktokolwiek zdołał zareagować, padł strzał. Kula trafiła w pierś psa. Zwierzę zachwiało się, ale nie przewróciło. Nie wydało z siebie nawet jednego pisku, jedynie zatrzymało i potrząsnęło okaleczonym łbem.

W tej samej chwili chłopak ze świstem chwycił powietrze. Przez moment próbował zapanować nad oddechem, a potem złapał kobietę za nadgarstek.

– Proszę… uciekać…

Kobieta chyba zrozumiała, bo z przerażeniem patrzyła na psa, który teraz spoglądał na nią pustymi oczodołami. Atak jednak nie nastąpił, zamiast tego po pomieszczeniu rozniosło się głuche warczenie. Naraz z przeciwległego końca magazynu wyłoniła się kolejna sylwetka. Masywnego, wściekle warczącego rottweilera. Choć Andżelika widziała go pierwszy raz na oczy, to przerażone spojrzenie pani Dagmary wystarczyło, by nie miała złudzeń. Komisarz Nowak chyba myślał podobnie, bo stanął na drodze psa, osłaniając kobietę. Wyjął z jej dłoni broń i wymierzył w zwierzę.

Dziewczyna patrzyła na to wszystko oniemiała. Stała koło dwóch uwiązanych kundli, które skulone, chowały się za jej nogami i nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Mieli zwabić tutaj demona, a tymczasem pojawiały się kolejne dziwaczne psy. Chory chłopak wciąż leżał na podłodze, lekarka była bliska histerii, a komisarz krwawił coraz obficiej z rannej ręki. Wszystko potoczyło się zupełnie nieprzewidywalnym torem.

– Stójcie! – zawołała, kiedy Nowak przymierzył się do strzału. Miała niejasne poczucie, że to jedynie rozsierdzi zwierzę.

I wtedy to poczuła. Ten mdlący zapach rozkładu, od którego aż kręciło się w głowie. Dziewczyna rozejrzała się i dwa kroki za sobą zobaczyła czwartego psa. Tego samego, chorego kundla, który uratował ją kilka dni temu w metrze.

Całą okolice, niczym toksyczna mgła, wypełniły opary unoszące się z jego ciała. Andżelika poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa i osunęła się na ziemię. Przez zamglone oczy zobaczyła, że z komisarzem i lekarką stało się to samo. Wszystkie inne psy, nawet rottweiler, zaczęły pokładać się na posadzce.

A potem, w jednej chwili zjawisko ustało. Andżelika uniosła głowę i tuż koło siebie zobaczyła chromego psa. Jego oko pokryte bielmem, zdawało się obserwować wszystkich krytycznie, z naganą. Mimo, że pies powinien budzić w niej odrazę, dziewczyna uniosła dłoń i pogładziła pysk zwierzęcia.

– Dziękuję – wyszeptała, choć sama nie wiedziała, skąd zrodziła się w niej myśl, że właśnie uniknęli kolejnej tragedii.

Pies potrząsnął łbem, a potem spojrzał w gęstniejący mrok.

 

Trzymając się za strzaskaną dłoń, Edward próbował zebrać myśli. To co się tutaj wyrabiało, daleko wykraczało poza ich założenia, nawet jeśli przyszli polować na demony. Czy te psy nimi były?

Komisarz spojrzał na najmniejszego z nich, chudego szczeniaka, który wyglądał jeszcze najnormalniej. Ten wciąż siedział przy leżącym na ziemi chłopaku i lizał jego twarz. A potem zwierzę niespodziewanie poderwało się z ziemi i podbiegło do dużego, czarnego psa, który wciąż wyraźnie oszołomiony podnosił się z posadzki. Szczeniak zaskomlał i wbiegł między łapy rottweilera.

Mrok gęstniał, a reflektory zdawały świecić się coraz słabiej, jakby nie były w stanie przebić się przez ogarniającą wszystko ciemność. Coraz wyraźniej dało się słyszeć jakieś szepty, szurania czy stukot dochodzący z oddali. Dwa uwiązane psy zaczęły szczekać, piszczeć i szarpać się, aż w końcu zerwały więzy i uciekły z pola widzenia. Chwilę później słychać było przeciągły skowyt i odgłos kruszonych kości.

Kobieta, która siedziała obok niego na ziemi, zachłysnęła się powietrzem i chwyciła go za ramię, wciąż wpatrując się w ogarniający wszystko mrok. Tymczasem stojące nieopodal dziwne psy, powarkiwały cicho i zdawały się być jedynymi istotami, które nie obawiają się pełzającej w ich stronę ciemność.

Naraz z mroku wyłonił się pierwszy pokraczny stwór. Przemieszczał się na dwóch, krzywych, niby ludzkich nogach, ale od pasa w górę zamiast tułowia miał ogromny kwiat z kolcami i ohydną paszczą pośrodku. Był to jednak tylko przedsmak całego pochodu dziwadeł, które zaczęły wkraczać w krąg światła.

Andżelika krzyknęła i wskazała palcem na istotę, która pojawiła się w zasięgu wzroku. Pokraczny kurczak, na sześciu owadzich nogach. Czy to ten potwór zabił jej przyjaciółkę? Wyraz twarzy dziewczyny nie pozostawiał miejsca na wątpliwości.

Edward ścisnął silniej broń, choć czuł, że w starciu z tymi demonami nie znajdzie dla niej zastosowania. Jego spojrzenie zatrzymało się na jednym z psów, okaleczonym kundlu bez oczu, w którym już wcześniej rozpoznał psa, zabitego i złożonego jako ofiara w norze szaleńca. Wtedy ciało zwierzęcia zniknęło bez śladu, teraz jednak znów był w jednym kawałku, choć ślad na jego szyi dalej był widoczny. Zarówno ten pies jak i pozostałe stały na granicy światła i komisarz nie mógł odeprzeć wrażenia, że tylko ich obecność powstrzymuje potwory od zabicia całej ich czwórki.

– Spójrzcie na dach! – krzyknął chłopak, który leżąc na podłodze wpatrywał się w górę.

Edward podniósł spojrzenie i wtedy świat do reszty oszalał. Cały strop zdawał się topić i wyginać, aż w końcu rozdarł się na dwie części i powykręcał niczym na jakimś surrealistycznym obrazie. Światło księżyca wpadło do środka, ukazując setki otaczających ich istot. Żadne z nich nie patrzyło jednak na potwory. Ich spojrzenia utkwione były w kolejnej sylwetce, która ukazała się wraz ze zniszczeniem dachu.

Bestia wielkości konia stała na tym, co pozostało z bramy wejściowej do magazynu, teraz leżącej na gruzach budynku. Stwór obserwował wszystko świecącymi czerwienią oczami, a jego ciało zdawało się płonąć czarnym płomieniem. Cztery potężne łapy, uzbrojone w zakrzywione szpony, podpierały masywną sylwetkę, a z tyłu otoczenie omiatało kilka długich ogonów.

Na ten widok po magazynie rozniosło się przerażające wycie, oszałamiająca kakofonia krzyków, pisków i wrzasków. Wszystkie stwory wykrzywiały swoje pokraczne paszcze lub kierowały w stronę bestii szpony i macki. Cały ten cyrk dziwadeł zdawał się skupiać na tej przerażającej istocie.

– Precz, straszydła. – Dotarł do nich głos, od którego zadrżała ziemia, a potem nastała świszcząca w uszach cisza.

Edward rozejrzał się wokoło. Magazyn był pusty. Na środku została tylko ich czwórka i psy. Po wszystkich potworach nie było już śladu. Prócz olbrzymiej bestii, która właśnie powoli zbliżała się w ich stronę. O dziwo jednak na nią psy nie reagowały agresją. Wręcz przeciwnie, najmniejszy z nich szczeniak, który krył się wśród łap rottweilera teraz pobiegł do stwora i merdając długim ogonem, zaczął biegać między jego wielkimi łapami, choć te bez trudu mogłyby go zmiażdżyć.

Komisarz zdołał w końcu stanąć na nogi i pomógł podnieść się Dagmarze, która z mieszaniną strachu i ciekawości wpatrywała się w bestię. Kiedy ta była już blisko, ponownie usłyszeli ten przejmujący głos, choć pysk stwora nawet się nie poruszył.

– Droga została otwarta. Jesteście wolni, wasz dług spłacony.

Nagle Edward zobaczył, że w miejscu psów pojawili się ludzie. Młody mężczyzna w miejsce ślepego kundla, kobieta zamiast chorego psa, rottweiler stał się starcem, a chart małą dziewczynką. Ta ostatnia widząc swoje dłonie rozpłakała się rzewnie i przylgnęła do nogi starca, który pogładził ją ręką po długich włosach.

– Już maleńka, nie ma co płakać – powiedział uspokajająco.

– Kim jesteście? – odezwał się Edward, pokonując własne zdumienie.

– Jesteśmy, a raczej byliśmy sługami Władcy Gwiazdy Wieczornej – odezwał się młody mężczyzna. – Władcy podziemi i pana ciemności, który prowadzi zmarłych przez dziewięć prób. – A potem niespodziewanie uśmiech wykrzywił jego usta i dodał z pewnym rozbawieniem. – Zegnijcie karki, bo oto stoicie przed Bogiem Śmierci.

– Bogiem… Śmierci? – zachłysnęła się Dagmara.

– Jestem Upuaut, choć wasza historia zna mnie pod wieloma imionami – rozbrzmiał głos. – Na południu znano mnie jako Wepwawet, na zachodzie ludzie czcili mnie jako Xolotla, na północy dostrzegano mnie w zorzy polarnej, a na wschodzie zwano Śjamą, który towarzyszył Jamie na drodze w zaświaty. Prowadzę umarłych i panuję w świecie podziemi. A wy zostaliście wybrani na moje nowe sługi.

Edward spojrzał zaskoczony na swoich towarzyszy. Na ich twarzach, konsternacja mieszała się ze strachem. On sam nie wiedział, co ma myśleć. Bóg podziemi? Umarłych? Patrząc na tę bestię i czując w powietrzu jej przytłaczającą obecność, ani przez chwilę nie wątpił w te słowa. Na przekór rozsądkowi i wszelkiej logice, po prostu wiedział, że stoi naprzeciw boga. A może demona?

Nagle mała dziewczynka, która dotychczas wypłakiwała oczy w marynarkę starca, oderwała się od mężczyzny, podbiegła do bóstwa i chwyciwszy się jednej z potężnych łap, opadła na kolana.

– Nie odprawiaj mnie! – załkała.

– Twój czas minął.

– Więc uczyń mnie najmniejszą ze swych sług – płakało dziecko.

Edward widział jak Dagmara postępuje krok i wyciąg rękę, jakby chciała powstrzymać dziewczynkę. Przez jedną krótką chwilę byli przekonani, że bestia uśmierci dziecko, lecz nic takiego się nie wydarzyło.

– Niech więc tak będzie – zabrzmiał głos i jednocześnie dziewczynka zniknęła, a w jej miejscu pojawił się mały, kolorowy ptak, poruszający się niczym koliber. Ten w radosnych pląsach fruwał nad głową swego pana.

Jednocześnie do bóstwa zbliżył się starzec i z pewnym wysiłkiem przyklęknął na jedno kolano. Nic nie mówił, ale i bez tego po chwili jego ciało przybrało kształt niedźwiedzia i razem z ptaszyną, zniknął w ciemności.

Tymczasem bestia spojrzała na pozostałą dwójkę swych niedawnych sług. Kobieta pokręciła głową i uśmiechając się ciepło, podeszła do mężczyzny, łącząc z nim swoją dłoń.

– To był zaszczyt – stwierdziła, kłaniając się nieznacznie, a potem spojrzała na pozostałych ludzi. – Trochę wam zazdroszczę, czekają was lata cudów.

– Ale dlaczego my? – zapytała Andżelika, podchodząc do kobiety, która w postaci psa uratowała jej życie.

– Zostaliście wybrani – odparła ta – spośród setek, którzy zginęli w czasie otwarcia drogi. Wam również pisana była śmierć, ale dzięki nam ocaleliście. A teraz zajmiecie nasze miejsce.

– Wasze miejsce? Na jak długo? – odezwał Edward.

– A na ile wyceniacie resztę waszego życia, które zachowaliście – dodał towarzysz kobiety.

– Gdy nadchodzi przesilenie, otwiera się droga i jedni słudzy odchodzą, a inni przychodzą. – Usłyszeli dudniący głos bóstwa. – To cykl, który powtarza się od zarania dziejów. Dziś przyszła wasza kolej, byście spłacili dług wobec śmierci. Nie lękajcie się, nie czeka was kara, lecz nagroda.

Chłopak w podartej piżamie wreszcie również podniósł się z ziemi i dołączył do pozostałych.

– A co z naszym życiem, co z rodzinami?

Kobieta pokręciła głową.

– Dla świata jesteście martwi.

– Czyli mamy zmienić się w psy i łapać potwory, które wylazły przez tę waszą drogę? Przecież to szaleństwo.

Towarzysz kobiety zaśmiał się otwarcie, słysząc te słowa.

– To nie szaleństwo – powiedział, podchodząc do chłopaka. – To najprawdziwszy cud. A wy nie zmienicie się w zwykłe psy, lecz zostaliście powołani na sługi boga. Będziecie Jeźdźcami Upuaut.

Kobieta również podeszła bliżej i z łagodnym uśmiechem, ujęła mężczyznę pod ramię.

– Na nas już czas.

Mężczyzna skinął głową, a potem skłonił się bestii i razem ruszyli w stronę wyjścia z magazynu.

Edward przez moment obserwował ich odejście, a potem spojrzał na towarzyszy. Zostali sami w towarzystwie bóstwa, które niczym płonący posąg górowało nad nimi.

– Przesilenie dobiega końca. – Usłyszeli głos. – Wasza ścieżka prowadzi tutaj.

W tej samej chwili ujrzeli przed sobą wybrukowaną drogę, która wiodła w ciemność. Spojrzeli po sobie niepewni, co powinni uczynić.

– Ja idę – odezwał się chłopak w piżamie. – Ta dziewczynka nie bez powodu tak bardzo chciała tam pozostać.

– Ja też – zgodziła się Andżelika. – Uratowała mi życie. Jestem jej to winna. Zresztą jeśli w ten sposób będę mogła uratować innych od losu Anity, to nad czym tu się w ogóle zastanawiać.

Dagmara również pokiwała głową, choć w niej z pewnością nie było tyle przekonania, co w dziewczynie.

Edward przez długą chwilę przyglądał się pozostałym osobom, a potem przeniósł wzrok na bestię. W czerwonych oczach bóstwa dostrzegł mądrość i potęgę, z którą nie mógłby się równać żaden człowiek. Kim był, by próbować się sprzeciwić jego woli?

Nim cokolwiek powiedział, bestia ruszyła ze swego miejsca i świadoma jego decyzji, weszła na utworzoną drogę. Komisarz pokiwał głową i razem z pozostałymi podążył za nią. W mrok, w ciemność, do świata podziemi.

Koniec

Komentarze

Piękne zakończenie, nie tyle horrorowate, ile bajeczne. Jakoś nie pojąłem wcześniej, że Tomasz był przebranym potworem. Owszem, Dagmara tego się nie domyślała, ale przydałoby się coś podejrzanego w jego sylwetce, tak, odrobinę.

Nikolzollern – cieszę się, że podobało Ci się zakończenie, bo choć wiedziałam od początku, jaki finał będzie miała całość, to miałam wątpliwości jak zostanie ono odebrane. 

Co zaś do Tomasza, to nie chciałam zbyt natrętnie sugerować czegokolwiek, żeby zostawić nutkę tajemnicy. Niemniej sposób w jaki zachowało się jego ciało po śmierci, było myślę całkiem pokaźną wskazówką. 

Tak czy inaczej dziękuję za komentarze i poświęcony czas.

My, fragmenciarze, powinniśmy się wspierać. :)

Nowa Fantastyka