Od początku Upadku byłem wiernym towarzyszem Tanahory, Lorda Otchłani. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w czeluściach Jaskiń Lothofen, wśród zasuszonych trupów starożytnych wojowników i porzuconych, przeklętych przez bóstwa artefaktów pochodzących z dawnych dni. To było niebezpieczne miejsce, łaknące ciał nieostrożnych odkrywców. To właśnie tam przyszły władca świata zbiegł przed pogonią. To właśnie tam, trafiony zatrutym bełtem, konał w męczarniach. Radując się widokiem cierpienia, zajrzałem do jego duszy i zrozumiałem, że nawet wobec pewnej śmierci Tanahora nie wyzbył się wygórowanych ambicji i obsesyjnej żądzy władzy. Wykorzystałem moją moc i uleczyłem go wtedy po raz pierwszy i ostatni zarazem.
Domyślał się, co zmotywowało mnie do bezinteresownego z pozoru czynu. Domyślał się, czego pożądam bardziej od bogactwa i kobiet. Nie płakał. Nie płaszczył się. Nie lękał. Nie dziękował, nie przepraszał, nie prosił. Nie zanosił modlitw do zapomnianych przez historię bóstw. Ta bezmyślna brawura spodobała mi się. Wybrałem go, zostaliśmy towarzyszami broni. Uzdrowiony Tanahora z dziką żądzą w oczach opuścił Jaskinie Lothofen wprost w odmęty trującej cywilizacji.
Dwadzieścia lat Tanahora zdobywał poparcie, żołnierzy i pieniądze, a ja zabijałem jego wrogów, wysysałem krew, żywiłem się śmiercią. Kolejne armie stawiały się na wezwanie królów-pyszałków i wyruszały w pole. Mijały tygodnie, trupy wrogów gniły w słońcu, a żołnierze maszerowali naprzód, niosąc sztandary z czerwonym mieczem. Znak ten wybrał Tanahora, zainspirowany moimi nieśmiałymi podszeptami. Odnaleziony w czeluściach jaskiń przeklęty miecz z dawnych dni stanowił symbol lat Otchłani, które miały nadejść.
Upadły żelazne bramy imperialnej stolicy. Wydano rozkazy, dzięki którym tryumfujący żołnierze rabowali, palili, mordowali, gwałcili, niszczyli, niszczyli, niszczyli. Wielkie miasta konają powoli, a stolica była największym spośród największych. Po trzech dniach walk zakończonych rzezią i poświęceniu tysięcy zaczęto burzyć budynki, a gruzy, zmieszane z ziemią i ciałami mieszkańców, zasypywano wapnem i solą. Nic nigdy nie wyrośnie na ruinach dumnej niegdyś stolicy świata.
Ostatni upadł Pałac Imperatora. Tanahora wkroczył do niego ze zwycięską pieśnią na ustach. Byłem z nim i ja, a także wielu znakomitych bohaterów i poruczników służących Otchłani: Hami Dwa Łby, Kodam Attenhatl, Trzy Złote Czułki, Aranis Siedmiopalcy. Zabili wielu gwardzistów i walczyli dzielnie, dzięki czemu zasłużyli na pochwalne pieśni, zebrane w późniejszych Annałach Upadku. A jednak to ja zabiłem Imperatora.
Pojedynczy, ostateczny cios przebił tętnicę szyjną i powalił go na tron. Konał krótko, ale bez godności. Zalany posoką i ubrudzony własnym gównem błagał o litość i skomlał modlitwy do fałszywych bogów, aż wreszcie stracił przytomność. Tanahora obserwował go z pogardą, bez krztyny współczucia. Gdy Imperator zmarł, a jego dusza odleciała gdzieś ku lepszym światom, zwycięzca splunął na zwłoki i proklamował Otchłań. Trwać miała tysiąc lat, lecz tysiąca lat nie trwała. Żądza władzy Tanahory nie mogła wygasnąć, podsycana moimi podszeptami. Otchłań upadła w rok później, gdy niewierni porucznicy Lorda otruli go we śnie. Zdrajcy nie byli głupi – wiedzieli, że stanę po stronie wiernego towarzysza, a bali się mocy, którą władam. Świat odetchnął powiewem odzyskanej wolności tylko dlatego, że zawczasu mnie porwano i uniemożliwiono uleczenie Tanahory.
Zamknięto mnie w podziemiach, w odizolowanym skarbcu, który pełnić miał funkcję więzienia bez drogi ucieczki. Poza kamiennym ołtarzem cela była pusta – zamurowano otwór wejściowy, nie pozostawiając w środku ani żywności, ani wody, ani źródła światła. To miało być wygnanie, wieczne wygnanie. Udało im się, bowiem już nigdy nie ujrzałem światła słońca i wędrujących po niebie księżyców. Już nigdy nie poczułem ekstazy zapewnianej przez dotyk człowieka. Już nigdy nie zaznałem gorzkiej słodyczy ludzkiej krwi i bezwstydnej symfonii ich dzikich żądz. Nie mnie oceniać słuszność tak surowej kary… Choć to ja, pod przymusem potęgi starożytnych czarów, wmówiłem Tanahorze marzenia o władzy i wojnie. Teraz, zamknięty aż po kres czasu, ubolewam z podłej przewrotności stwórców – wszak to oni uczynili mnie przeklętym mieczem.