Och, pogoda na zewnątrz jest fatalna…
Trzy korpulentne staruchy z łopotem wbiły się w ochronną sferę, blokującą wejście do jednej z bieszczadzkich jaskiń. Wylądowały, uchodząc parę kroków. Nadgryzione przez czas i historię skrzydła zniknęły, a przybyszki zajęły się otrzepywaniem z czegoś o konsystencji glutów, z czego utkano barierę. Wewnątrz na katafalku spoczywał mężczyzna i miarowo, bardzo powoli, oddychał.
– Ja jebię – zaklęła starucha o rozwichrzonej fryzurze, ostentacyjnie wznosząc ręce w akcie odrazy. – Ten Odyn to jednak ograniczony koleś. Czym on to zamknął? Smarkami?
– Nie przeceniaj dziadka Odyna – mruknęła ta najbardziej opanowana. – Artystą może i jest świetnym; ta jego dzidka faktycznie cuda rzeźbi. Ale czarownik z niego żaden. – Zgarnęła trochę śluzu z policzka, by rozciągnąć go między palcami i wpatrywała się weń dłuższą chwilę. – A to co? Brokat?
Pierwsza ze staruch podniosła walającą się pod nogami wściekle różową fiolkę.
– Oż, w hiobową pytkę! Błyszczyk znalazłam! Masz pojęcie, ile razy próbowałam wyprodukować taki kolor? W pieprzonym Erebie to tylko szkarłatu pełno z krwi potępionych.
– Przecież w Erebie nie ma światła. To i kolorów nie ma.
– Ale nie mogę do ludzi wychodzić bez makijażu jak ostatni łachmyta. Jak gołodupiec jakiś! Bogowie, ale z tego Odyna chory pojeb. Bądź kierownikiem panteonu i smaruj wargi różowym brokatem… Przecież wikingowie kwikną, gdy się o tym dowiedzą.
– Słuchasz ty mnie, głupia? – Całe opanowanie powoli trafiał szlag. – Odyn to takie ciepłe kluchy, że najpewniej przyprowadził tu Heimdalla, opiekuna ich bóstw. I on zaopiekował się tym panem – łypnęła na katafalk – bo w Asgardzie nigdy nie mieli boga snu, a on potem po kosztach dorobił jeszcze barierę.
– I co? I niby opiekun Asgardu jest jakiś nie tego i z błyszczykiem popyla?
– Bo widzisz, Heimdall jest też bogiem tęczy…
– Zamknijcie się, obydwie – odezwała się trzecia ze staruch, dotąd pochylona nad mężczyzną. Jej towarzyszki zamilkły, a ona cofnęła się o krok. – Witaj z powrotem w rzeczywistości, Widarze.
Bóstwo uniosło się na łokciu, drugą ręką przytrzymując bolącą głowę. Wkrótce skonstatowało, że nie zna kobiet, które go naszły i, wiedziony instynktem, siłą woli przeniósł się na zewnątrz jaskini, tuż przed barierę. Ledwo wylądował, zakręciło mu się w głowie jeszcze bardziej.
– Na twoim miejscu uważałabym z takimi sztuczkami. Jedziesz na oparach.
Widar jednak poddał się wirowaniu i padł wprost w soczystą trawę. Przymknął powieki, wyciągnął głowę do słońca.
– Słyszycie tę ciszę? – zapiał, przeciągając się w cieple. – To niebywałe, że wiek później nadal pamiętają o mojej klątwie.
Rozczochrana starucha roześmiała się paskudnie.
– Tyś naiwniejszy niż Odyn! Pod czaszką to musisz mieć chyba ziemniaka!
– Szukałyśmy cię nie sto lat, a niecałe trzy – wtrąciła najbardziej rzeczowa ze staruch. – Tylko dlatego, że Odyn okazał się cwańszy niż wszyscy sądzili i zwerbował do pomocy Heimdalla.
Trzecia z kobiet uniosła dłonie nad głowę, by klasnąć i cała czwórka przeniosła się do pobliskich Ustrzyk Dolnych. Bezludnych, opuszczonych, pustych. Cichych.
– O czym wy…
Dłonie znowu klasnęły. Przenieśli się na krakowski rynek, po którym hulał tylko wiatr.
Klaśnięcie. Wyludnione moskiewskie metro.
Jeszcze jedno. Pogrążone w ciemności i ciszy Times Square.
– Patrzcie, on dalej nie rozumie! Tego ziemniaka to ma połowę, albo może i ćwiartkę!
Trybiki bardzo, bardzo powoli zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Widar przyjrzał się raz jeszcze tym, które zbudziły go ze snu.
– Ty jesteś wroga… Ty niestrudzona… Więc ty musisz być…
– Chciałabym ci wymierzyć karę. Ach, chciałabym – rzekła ta, która zbudziła beztroskiego boga – Nie myśl sobie, że zabójstwo wysłannika ministerstwa ujdzie ci płazem. Jednak ciąży na tobie tyle zarzutów, że mój gniew może okazać się betką przy tym, co cię czeka.
Widar już miał pewność, że skończyły się przelewki, skoro ktoś posłał po niego same Erynie – nie w charakterze egzekutorek, a zwykłej eskorty.
…ale ogień jest tak rozkoszny…
Szturchany przez Erynie, Widar wpadł do świata bóstw, ale nie poznał tego miejsca. Było przyjemnie ciepło, jak zwykle, choć z nieba sypał śnieg, zupełnie taki, jak w Asgardzie. Nie szczypał jednak, ani nie mierził – był jak puch otulający okolicę, zalaną przygaszonym światłem. Tylko gdzieś w oddali bez ustanku dzwoniły cholerne dzwoneczki. Nie było ani chwili spokoju. Ani chwili ciszy.
Erynie oznajmiły, że ich rola się skończyła, a Widar ma się udać do lichej kapliczki na wzgórzu. I tyle je widział. Bóg ciszy jednak ani myślał działać w myśl cudzych poleceń i skoro wielkie boginie go olały, on zamierzał odpłacić się pięknym za nadobne. Spróbował przenieść się z powrotem w Bieszczady, ale teleportacja zawiodła. Transport do Asgardu i Walhalli również. Spróbował więc przywołać do siebie Hlokk i inne walkirie, ale żadna się nie pojawiła. Skołowany, ruszył w stronę rzędu postaci zmierzających do kapliczki.
– O ty chuju z małej wsi, gdzie mi się wpychasz w kolejkę! – ryknął ktoś tuż za Widarem, a ten aż podskoczył.
– Małej wsi?! Jestem bogiem zemsty i ciszy, synem samego Odyna…
– Masz pojęcie, ilu wiernych liczył wasz kult w piku?
– Jakim, kurwa, piku?
– Ile najwięcej ludzi wierzyło w twoje istnienie. Zaręczam ci, że wy, Nordlingowie, macie jedne z najsłabszych statystyk ze wszystkich kultów.
– Kim ty w ogóle jesteś?
Nieznajomy wyciągnął rękę i promiennie się uśmiechnął:
– Radogost, miło mi! Dla przyjaciół Radek.
Widar wziął trzy głębokie wdechy, bo zwykle pomagało mu to zwalczyć swoje napady agresji. Tłukące się gdzieś dzwoneczki nie pomagały.
– Dobrze. Powiedz mi zatem, Radziu, co tu się, do cholery, wyprawia? Za czym ta kolejka stoi?
Radogost machnął tylko ręką.
– Zakorkowało się, kiedy do sądu weszły siedemdziesiąt dwie dziewice. Widzisz, były takie cwane, że postawiły jedną w kolejce, a gdy przyszło jej wchodzić, wpuściła przed siebie wszystkie koleżanki. I stoimy tu, jak ci idioci, już nie wiem którą godzinę.
– Dziewice? Przecież ja, ty i one jesteśmy z trzech różnych religii! A sąd? Kto tam bawi się w sędziego?
– No z moich danych wynika, że w kolejce spotkałbyś jeszcze przedstawicieli osiemdziesięciu trzech kultów. Przynajmniej! Bo przecież dzikusy z Amazonii to w takie byle co wierzyli, że zaraz się może okazać, że jakiś kamień przed nami też stoi w kolejce. Bo wszyscy muszą zostać osądzeni.
– ALE KTO wpadł na pomysł, by sądzić nas wszystkich?!
Powietrze zabuzowało, zawoniało siarką i obok Widara i Radogosta pojawiła się najspokojniejsza z Erynii.
– No i czego mnie tu ściągasz? Jeszcze się nie zdążyłam dobrze zrelaksować po trzech latach wyjętych z życiorysu, a tu znów muszę oglądać twoją nieskalaną myślą gębę!
– Mów, co tu się, do cholery, wyprawia!
– Świat się skończył, ot co – odparła Alekto. – A teraz poniesiesz konsekwencje swojej głupoty, gdy On cię osądzi. Tyle.
Zbliżyli się już do kapliczki na tyle, że kontrolująca wchodzących urzędniczka ich dostrzegła. Wówczas ryknęła niczym rozsierdzone zwierzę, przyoblekła się w krwawą poświatę i wystartowała w kierunku oczekujących.
– Ty chamie nieociosany, czyraku na dupie natury, ty psi dzwońcu!
– Czego ty ode mnie chcesz, wariatko?! – Widar zasłonił się rękami, gdy wszystkie boskie sztuczki, które przyszły mu na myśl, nagle zawiodły.
– Zabiłeś go, ty prostaku siekierą od pługa oderwany! Zabiłeś Vikandera, łajdaku!
Radogost cienko wrzasnął, widząc, jak furia urzędniczki narasta w postępie wykładniczym. Puścił się pędem przed siebie, a kobieta rzuciła tylko za nim słodko, że powinien udać się do pokoju numer cztery i wcześniej wypełnić formularze C1, F22 i X4R391.
– Madzento! – zganiła podwładną Alekto. – Co ty tutaj robisz? Kobieta w wieku rozrodczym powinna być teraz na Ziemi.
– W ministerstwie są braki kadrowe, szefowo. A ktoś musi koordynować ten tłum bananowych dzieci.
– Coś ty powiedziała?! – Widar nie krył oburzenia.
– Natychmiast cię stąd odsyłam! – zarządziła Alekto.
– Rozumiem. Proszę tylko dopilnować, żeby ten kozi wypierdek niezwłocznie udał się do środka. Polecenie od Niego samego.
.
Wchodząc przez wrota kapliczki, Widar poczuł ciężar na piersiach. Dopadł go stan, którego nie doświadczał nigdy przedtem. Strach.
Wewnątrz też tłukły się dzwoneczki, ale jakoś ciszej, niż na zewnątrz. Widar znalazł się w gigantycznej hali, co było niedorzeczne, przecież wszedł do lichej kaplicy, tymczasem wewnątrz nie widać było sufitu, bo spowijały go chmury. Było też duszno od zapachu kadzidła, goździków i pierników.
– Długo na ciebie czekałem, Widarze.
Ktoś się odezwał, ale brzmiało to bardziej jak burzowe grzmoty, a nie czyjś głos. Wkrótce opary rozrzedziły się na tyle, że oczom Widara ukazały się wielkie stopy kogoś siedzącego na olbrzymim fotelu. Ów ktoś miał paluchy z dziesięć razy większe niż mierzył Widar.
Bóg ciszy usiadł na ziemi. Skrzyżował ręce na piersiach i naburmuszony rzekł:
– Od początku wiedziałem, że to Ty. Zdradziły cię te pieprzone dzwoneczki. Wszystkich innych doprowadzają do szału.
– Przecież nic tak nie buduje nastroju jak dzwoneczki…
– Tak. Nastroju mordowania ludzi tępą żyletką.
– Widarze, zważając na twoją sytuację, powinieneś chyba zachować więcej powagi.
– Ja to pieprzę! Nie ruszam się stąd, dopóki mi nie powiesz, jakim cudem zniewoliłeś wszystkich bogów, gdy spałem. I… czemu w ogóle spałem…
– Cóż, duża w tym zasługa twojej klątwy.
– Tak? To co się takiego stało, że zadziałała ponad sto lat po fakcie? To się w ogóle kupy nie trzyma, dziadku!
– Nie no, klątwa zadziałała od razu i Komando Uciszających Rwetes Wikingów bardzo skutecznie wymordowało praktycznie całą populację ludzi na świecie.
– Nonsens! Ogłosiliśmy zniesienie klątwy i wszystko wróciło do…
– Klątwa wymknęła się spod kontroli Nordlingów szybciej, niż mogliście się tego spodziewać. Ministerstwo zareagowało, wysyłając do ciebie posłańców, ale byłeś łaskaw ich przegnać, a jednego nawet zabić. A przecież nawet małpy wiedzą, jak obchodzić się z posłami. Ten gatunek akurat mi się udał!
– Skończ pieprzyć! Było zupełnie inaczej! Razem z walkiriami odwróciliśmy klątwę…
– Przyśniło ci się to!
– Wcale nie!
– Gdy Odyn usłyszał, że potraktowałeś kopami wysłanników ministerstwa, wystraszył się, że ruszą za tobą Erynie. Dlatego zgadał się z jakimś kolegą i cię uśpili magią, chloroformem i przechodzonymi reformami Freyi.
– Nie!
– I spałeś tak, ale nie sto lat, a ledwie trzy. Bariera ze śpików i brokatu? Pomysłowi ci Nordlingowie! W międzyczasie, gdy drzemałeś, świat zdążył się skończyć.
– Ha! W końcu Cię złapałem na kłamstwie! Otóż jestem jednym z bóstw, które przeżyją Ragnarok. A ten jeszcze ewidentnie nie nastąpił. Bogowie nie walczyli z olbrzymami, świata nie zalało morze, nie nastała era szczęśliwości. Nie da się mnie zabić! Nic mi nie możesz zrobić, mam immunitet!
– Ach tak?
– Tak! Tak głosi przepowiednia!
Olbrzym roześmiał się, a zabrzmiało to jak huk lawiny głazów.
– Przecież przepowiednie piszą ludzie. Czasem mijają się z prawdą, a czasem tylko się o nią ocierają. Bóg jest tak wielki, jak wielka jest wiara jego wyznawców. Spójrz na nasze rozmiary. Czyż nie jesteśmy dla siebie jak bóstwo i olbrzym? Dalej, gdy ludzie wymarli, świat zalało morze. Morze twojej ukochanej ciszy. I wreszcie bez ludzi nie ma wojen, nie ma przemocy, nie ma konfliktów. Nic nie ma. Jeśli tak na to patrzeć, to jest już dawno po Ragnaroku!
Widar trawił te słowa dłuższą chwilę. W końcu padł na plecy, rozrzucił ręce i mruknął:
– O kurwa.
– Ale nie zabiję cię! Mówią, że jestem sędzią sprawiedliwym. Za dobre wynagradzam, za złe karzę, i takie tam. To sąd ostateczny. Ostatni w każdym razie.
– Jakim cudem zostałeś tylko Ty?
– Och, to proste. Gdy już ogłoszono koniec świata, gdy ludzie wpisali sami siebie do czerwonej księgi gatunków zagrożonych wyginięciem, okazało się, że na Podlasiu uchowało się kilka klasztorów, których mieszkańcy nie zdążyli się nauczyć kurwować i rzucać butami. Na szczęście byli to zakonnicy różnej płci, toteż rach-ciach zniosłem celibat kilkoma objawieniami i powoli zacząłem odbudowywać populację. Po prostu nie istnieją już ludzie, którzy by wierzyli w cokolwiek innego.
Widar poderwał się. Usiadł.
– No i co teraz będzie? Przecież to wszystko moja wina. Chyba naprawdę zostaje mi tylko umrzeć!
– Ależ skąd! Kochany, mam już dla ciebie zadanie, takie samo, jak dla całej reszty tego tałatajstwa w kolejce.
…a skoro i tak nie mamy dokąd pójść…
Widar czuł się co najmniej dziwnie. Pamiętał urywki, pamiętał obrazy, lecz z każdą chwilą wspomnienia ulatywały coraz bardziej.
Był teraz w przytulnym domku jednorodzinnym, z salonem ozdobionym choinką, na której skrzyły się lampki. Na stole mrugała świeczka w stroiku, a za oknem bieliło się od śniegu.
W pokoju była też kobieta, dziwnie znajoma. Jeszcze parę minut temu Widar byłby w stanie nawet podać jej imię, jednak aktualnie przekraczało to jego możliwości. Kobieta była ciężarna i jakby mniej zagubiona od niego. Miała na imię Heidi. Wiedział to.
Heidi podeszła, trzymając w ręku kartki świąteczne. Podała mu je.
– Wojtek, zobacz – odezwała się.
Wszystkie zaadresowane do H.Lokk i W.I.Darczyńskiego. Pan Darczyński uznał wówczas jedynie, że nazwisko ma idiotycznie.
Wtem za oknem coś rozbłysło. Oboje dopadli okna, ale blask dochodził z drugiej strony domu, więc szybko okutali się w kurtki i wyszli przed dom. To świeciła pierwsza tej nocy gwiazdka. A raczej konkretne, tłuste i wielkie gwiaździsko.
Wojtek spojrzał w niebo. Był mróz, śniegu ciągle przybywało. Ale mężczyzna przytulił żonę, położył dłoń na jej brzuchu, czując subtelny ruch pod kilkoma warstwami ubrań. Wtedy w tym całym zimnie doznał tyle ciepła, że pomyślał: a, co tam! Niech prószy, niech śnieży, niech sypie!