- Opowiadanie: MrBrightside - Zemsta na Widarze

Zemsta na Widarze

Tekst brał udział w pojedynku z tym opowiadaniem.

Głosować i dyskutować można było tutaj.

Temat pojedynku to zimno/zima/święta z jajem. Dodatkowe wyzwanie to wplecenie historii Widara.

 

Poprzednie części cyklu, które mogą okazać się przydatne w lepszym odbiorze pojedynku i które stały się jego zarzewiem:

>Zemsta Widara

>Zemsta wiadra

>Ostateczne rozwiązanie kwestii nordyckiej

>Zemsta Widara. Wysłannicy Ministerstwa

>Zemsta Widara. Sto lat później

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Zemsta na Widarze

Och, po­go­da na ze­wnątrz jest fa­tal­na…

Trzy kor­pu­lent­ne sta­ru­chy z ło­po­tem wbiły się w ochron­ną sferę, blo­ku­ją­cą wej­ście do jed­nej z biesz­czadz­kich ja­skiń. Wy­lą­do­wa­ły, uchodząc parę kro­ków. Nad­gry­zio­ne przez cza­s i hi­sto­rię skrzy­dła znik­nę­ły, a przy­bysz­ki za­ję­ły się otrze­py­wa­niem z cze­goś o kon­sy­sten­cji glu­tów, z czego utka­no ba­rie­rę. We­wnątrz na ka­ta­fal­ku spo­czy­wał męż­czy­zna i mia­ro­wo, bar­dzo po­wo­li, od­dy­chał.

– Ja jebię – zaklęła sta­ru­cha o roz­wi­chrzo­nej fry­zu­rze, osten­ta­cyj­nie wzno­sząc ręce w akcie od­ra­zy. – Ten Odyn to jed­nak ogra­ni­czo­ny koleś. Czym on to za­mknął? Smar­ka­mi?

– Nie prze­ce­niaj dziad­ka Odyna – mruk­nę­ła ta naj­bar­dziej opa­no­wa­na. – Ar­ty­stą może i jest świet­nym; ta jego dzid­ka fak­tycz­nie cuda rzeź­bi. Ale cza­row­nik z niego żaden. – Zgar­nę­ła tro­chę śluzu z po­licz­ka, by roz­cią­gnąć go mię­dzy pal­ca­mi i wpatrywała się weń dłuż­szą chwi­lę. – A to co? Bro­kat?

Pierw­sza ze sta­ruch pod­nio­sła wa­la­ją­cą się pod no­ga­mi wście­kle ró­żo­wą fiol­kę.

– Oż, w hio­bo­wą pytkę! Błysz­czyk zna­la­złam! Masz po­ję­cie, ile razy pró­bo­wa­łam wy­pro­du­ko­wać taki kolor? W pie­przo­nym Ere­bie to tylko szkar­ła­tu pełno z krwi po­tę­pio­nych.

– Prze­cież w Ere­bie nie ma świa­tła. To i ko­lo­rów nie ma.

– Ale nie mogę do ludzi wy­cho­dzić bez ma­ki­ja­żu jak ostat­ni łach­my­ta. Jak go­ło­du­piec jakiś! Bo­go­wie, ale z tego Odyna chory pojeb. Bądź kie­row­ni­kiem pan­te­onu i sma­ruj wargi ró­żo­wym bro­ka­tem… Prze­cież wi­kin­go­wie kwik­ną, gdy się o tym do­wie­dzą.

– Słu­chasz ty mnie, głu­pia? – Całe opa­no­wa­nie po­wo­li tra­fiał szlag. – Odyn to takie cie­płe klu­chy, że naj­pew­niej przy­pro­wa­dził tu He­im­dal­la, opie­ku­na ich bóstw. I on za­opie­ko­wał się tym panem – łyp­nę­ła na ka­ta­falk – bo w As­gar­dzie nigdy nie mieli boga snu, a on potem po kosz­tach do­ro­bił jesz­cze ba­rie­rę.

–  I co? I niby opie­kun As­gar­du jest jakiś nie tego i z błysz­czy­kiem po­py­la?

– Bo wi­dzisz, He­im­dall jest też bo­giem tęczy…

 – Za­mknij­cie się, oby­dwie – ode­zwa­ła się trze­cia ze sta­ruch, dotąd po­chy­lo­na nad męż­czy­zną. Jej to­wa­rzysz­ki za­mil­kły, a ona cof­nę­ła się o krok. – Witaj z po­wro­tem w rze­czy­wi­sto­ści, Wi­da­rze.

Bó­stwo unio­sło się na łok­ciu, drugą ręką przy­trzy­mu­jąc bo­lą­cą głowę. Wkrót­ce skon­sta­to­wało, że nie zna ko­biet, które go na­szły i, wie­dzio­ny in­stynk­tem, siłą woli prze­niósł się na ze­wnątrz ja­ski­ni, tuż przed ba­rie­rę. Ledwo wy­lą­do­wał, za­krę­ci­ło mu się w gło­wie jesz­cze bar­dziej.

– Na twoim miej­scu uwa­ża­ła­bym z ta­ki­mi sztucz­ka­mi. Je­dziesz na opa­rach.

Widar jed­nak pod­dał się wi­ro­wa­niu i padł wprost w so­czy­stą trawę. Przy­mknął po­wie­ki, wy­cią­gnął głowę do słoń­ca.

– Sły­szy­cie tę ciszę? – za­piał, prze­cią­ga­jąc się w cie­ple. – To nie­by­wa­łe, że wiek póź­niej nadal pa­mię­ta­ją o mojej klą­twie.

Roz­czo­chra­na sta­ru­cha ro­ze­śmia­ła się pa­skud­nie.

– Tyś na­iw­niej­szy niż Odyn! Pod czasz­ką to mu­sisz mieć chyba ziem­nia­ka!

– Szu­ka­ły­śmy cię nie sto lat, a nie­ca­łe trzy – wtrą­ci­ła naj­bar­dziej rze­czo­wa ze sta­ruch. – Tylko dla­te­go, że Odyn oka­zał się cwań­szy niż wszy­scy są­dzi­li i zwer­bo­wał do po­mo­cy He­im­dal­la.

Trze­cia z ko­biet unio­sła dło­nie nad głowę, by kla­snąć i cała czwórka prze­nio­sła się do po­bli­skich Ustrzyk Dol­nych. Bez­lud­nych, opusz­czo­nych, pu­stych. Ci­chych.

– O czym wy…

Dło­nie znowu kla­snę­ły. Prze­nie­śli się na kra­kow­ski rynek, po któ­rym hulał tylko wiatr.

Kla­śnię­cie. Wy­lud­nio­ne mo­skiew­skie metro.

Jesz­cze jedno. Po­grą­żo­ne w ciem­no­ści i ciszy Times Squ­are.

– Pa­trz­cie, on dalej nie ro­zu­mie! Tego ziem­nia­ka to ma po­ło­wę, albo może i ćwiart­kę!

Try­bi­ki bar­dzo, bar­dzo po­wo­li za­czę­ły wska­ki­wać na swoje miej­sca. Widar przyj­rzał się raz jesz­cze tym, które zbu­dzi­ły go ze snu.

– Ty je­steś wroga… Ty nie­stru­dzo­na… Więc ty mu­sisz być…

– Chcia­ła­bym ci wy­mie­rzyć karę. Ach, chcia­ła­bym – rze­kła ta, która zbu­dzi­ła bez­tro­skie­go boga – Nie myśl sobie, że za­bój­stwo wy­słan­ni­ka mi­ni­ster­stwa uj­dzie ci pła­zem. Jednak ciąży na tobie tyle za­rzu­tów, że mój gniew może oka­zać się betką przy tym, co cię czeka.

Widar już miał pew­ność, że skoń­czy­ły się prze­lew­ki, skoro ktoś po­słał po niego same Ery­nie – nie w cha­rak­te­rze eg­ze­ku­to­rek, a zwy­kłej eskor­ty.

 

…ale ogień jest tak roz­kosz­ny…

Sztur­cha­ny przez Ery­nie, Widar wpadł do świa­ta bóstw, ale nie po­znał tego miej­sca. Było przy­jem­nie cie­pło, jak zwy­kle, choć z nieba sypał śnieg, zu­peł­nie taki, jak w As­gar­dzie. Nie szczy­pał jed­nak, ani nie mier­ził – był jak puch otu­la­ją­cy oko­li­cę, za­la­ną przy­ga­szo­ny­m światłem. Tylko gdzieś w od­da­li bez ustan­ku dzwo­ni­ły cho­ler­ne dzwo­necz­ki. Nie było ani chwi­li spo­ko­ju. Ani chwi­li ciszy.

Ery­nie oznaj­mi­ły, że ich rola się skoń­czy­ła, a Widar ma się udać do li­chej ka­plicz­ki na wzgó­rzu. I tyle je wi­dział. Bóg ciszy jed­nak ani my­ślał dzia­łać w myśl cudzych poleceń i skoro wiel­kie bo­gi­nie go olały, on za­mie­rzał od­pła­cić się pięknym za nadobne. Spró­bo­wał prze­nieść się z po­wro­tem w Biesz­cza­dy, ale te­le­por­ta­cja zawiodła. Trans­port do As­gar­du i Wal­hal­li rów­nież. Spró­bo­wał więc przy­wo­łać do sie­bie Hlokk i inne wal­ki­rie, ale żadna się nie po­ja­wi­ła. Sko­ło­wa­ny, ru­szył w stro­nę rzędu postaci zmierzających do ka­plicz­ki.

– O ty chuju z małej wsi, gdzie mi się wpy­chasz w ko­lej­kę! – ryk­nął ktoś tuż za Wi­da­rem, a ten aż podskoczył.

– Małej wsi?! Je­stem bo­giem ze­msty i ciszy, synem sa­me­go Odyna…

– Masz po­ję­cie, ilu wier­nych li­czył wasz kult w piku?

– Jakim, kurwa, piku?

– Ile naj­wię­cej ludzi wie­rzy­ło w twoje ist­nie­nie. Za­rę­czam ci, że wy, Nor­dlin­go­wie, macie jedne z naj­słab­szych sta­ty­styk ze wszyst­kich kul­tów.

– Kim ty w ogóle je­steś?

Nie­zna­jo­my wy­cią­gnął rękę i pro­mien­nie się uśmiech­nął:

– Ra­do­gost, miło mi! Dla przy­ja­ciół Radek.

Widar wziął trzy głę­bo­kie wde­chy, bo zwy­kle po­ma­ga­ło mu to zwal­czyć swoje na­pa­dy agre­sji. Tłu­ką­ce się gdzieś dzwo­necz­ki nie po­ma­ga­ły.

– Do­brze. Po­wiedz mi zatem, Ra­dziu, co tu się, do cho­le­ry, wy­pra­wia? Za czym ta ko­lej­ka stoi?

Ra­do­gost mach­nął tylko ręką.

– Za­kor­ko­wa­ło się, kiedy do sądu we­szły sie­dem­dzie­siąt dwie dzie­wi­ce. Wi­dzisz, były takie cwane, że po­sta­wi­ły jedną w ko­lej­ce, a gdy przy­szło jej wcho­dzić, wpu­ści­ła przed sie­bie wszyst­kie ko­le­żan­ki. I sto­imy tu, jak ci idio­ci, już nie wiem którą go­dzi­nę.

– Dzie­wi­ce? Prze­cież ja, ty i one je­ste­śmy z trzech róż­nych re­li­gii! A sąd? Kto tam bawi się w sę­dzie­go?

– No z moich da­nych wy­ni­ka, że w ko­lej­ce spo­tkał­byś jesz­cze przed­sta­wi­cie­li osiem­dzie­się­ciu trzech kul­tów. Przy­naj­mniej! Bo prze­cież dzi­ku­sy z Ama­zo­nii to w takie byle co wie­rzy­li, że zaraz się może oka­zać, że jakiś ka­mień przed nami też stoi w ko­lej­ce. Bo wszy­scy muszą zo­stać osą­dze­ni.

– ALE KTO wpadł na po­mysł, by są­dzić nas wszyst­kich?!

Po­wie­trze za­bu­zo­wa­ło, za­wo­nia­ło siar­ką i obok Wi­da­ra i Ra­do­go­sta po­ja­wi­ła się naj­spo­koj­niej­sza z Erynii.

– No i czego mnie tu ścią­gasz? Jesz­cze się nie zdą­ży­łam do­brze zre­lak­so­wać po trzech la­tach wy­ję­tych z ży­cio­ry­su, a tu znów muszę oglą­dać twoją nie­ska­la­ną myślą gębę!

– Mów, co tu się, do cho­le­ry, wy­pra­wia!

– Świat się skoń­czył, ot co – od­par­ła Alek­to. – A teraz po­nie­siesz kon­se­kwen­cje swo­jej głu­po­ty, gdy On cię osą­dzi. Tyle.

Zbli­ży­li się już do ka­plicz­ki na tyle, że kon­tro­lu­ją­ca wcho­dzą­cych urzęd­nicz­ka ich do­strze­gła. Wów­czas ryk­nę­ła ni­czym roz­sier­dzo­ne zwie­rzę, przy­oble­kła się w krwa­wą po­świa­tę i wy­star­to­wa­ła w kie­run­ku ocze­ku­ją­cych.

– Ty cha­mie nie­ocio­sa­ny, czy­ra­ku na dupie na­tu­ry, ty psi dzwoń­cu!

– Czego ty ode mnie chcesz, wa­riat­ko?! – Widar za­sło­nił się rę­ka­mi, gdy wszyst­kie bo­skie sztucz­ki, które przy­szły mu na myśl, nagle za­wio­dły.

– Za­bi­łeś go, ty pro­sta­ku sie­kie­rą od pługa ode­rwa­ny! Za­bi­łeś Vi­kan­de­ra, łaj­da­ku!

Ra­do­gost cien­ko wrza­snął, wi­dząc, jak furia urzęd­nicz­ki na­ra­sta w postępie wykładniczym. Puścił się pędem przed sie­bie, a ko­bie­ta rzu­ci­ła tylko za nim słodko, że po­wi­nien udać się do po­ko­ju numer czte­ry i wcze­śniej wy­peł­nić for­mu­la­rze C1, F22 i X4R391.

– Ma­dzen­to! – zga­ni­ła pod­wład­ną Alek­to. – Co ty tutaj ro­bisz? Ko­bie­ta w wieku roz­rod­czym po­win­na być teraz na Ziemi.

– W mi­ni­ster­stwie są braki ka­dro­we, sze­fo­wo. A ktoś musi ko­or­dy­no­wać ten tłum ba­na­no­wych dzie­ci.

– Coś ty po­wie­dzia­ła?! – Widar nie krył obu­rze­nia.

– Na­tych­miast cię stąd od­sy­łam! – za­rzą­dzi­ła Alek­to.

– Ro­zu­miem. Pro­szę tylko do­pil­no­wać, żeby ten kozi wy­pier­dek nie­zwłocz­nie udał się do środ­ka. Po­le­ce­nie od Niego sa­me­go.

.

Wcho­dząc przez wrota ka­plicz­ki, Widar po­czuł cię­żar na pier­siach. Dopadł go stan, którego nie doświadczał nigdy przedtem. Stra­ch.

We­wnątrz też tłu­kły się dzwo­necz­ki, ale jakoś ci­szej, niż na ze­wnątrz. Widar zna­lazł się w gi­gan­tycz­nej hali, co było nie­do­rzecz­ne, przecież wszedł do li­chej ka­pli­cy, tym­cza­sem we­wnątrz nie widać było su­fi­tu, bo spo­wi­ja­ły go chmu­ry. Było też dusz­no od za­pa­chu ka­dzi­dła, goź­dzi­ków i pier­ni­ków.

– Długo na cie­bie cze­ka­łem, Wi­da­rze.

Ktoś się ode­zwał, ale brzmia­ło to bar­dziej jak bu­rzo­we grzmo­ty, a nie czyjś głos. Wkrót­ce opary roz­rze­dzi­ły się na tyle, że oczom Widara ukazały się wiel­kie stopy kogoś sie­dzą­ce­go na ol­brzy­mim fo­te­lu. Ów ktoś miał pa­lu­chy z dzie­sięć razy więk­sze niż mie­rzył Widar.

Bóg ciszy usiadł na ziemi. Skrzy­żo­wał ręce na pier­siach i na­bur­mu­szo­ny rzekł:

– Od po­cząt­ku wie­dzia­łem, że to Ty. Zdra­dzi­ły cię te pie­przo­ne dzwo­necz­ki. Wszyst­kich in­nych do­pro­wa­dza­ją do szału.

– Prze­cież nic tak nie bu­du­je na­stro­ju jak dzwo­necz­ki…

– Tak. Na­stro­ju mor­do­wa­nia ludzi tępą ży­let­ką.

– Wi­da­rze, zwa­ża­jąc na twoją sy­tu­ację, po­wi­nie­neś chyba za­cho­wać wię­cej po­wa­gi.

– Ja to pie­przę! Nie ru­szam się stąd, do­pó­ki mi nie po­wiesz, jakim cudem znie­wo­li­łeś wszyst­kich bogów, gdy spa­łem. I… czemu w ogóle spa­łem…

– Cóż, duża w tym za­słu­ga two­jej klą­twy.

– Tak? To co się ta­kie­go stało, że za­dzia­ła­ła ponad sto lat po fak­cie? To się w ogóle kupy nie trzy­ma, dziad­ku!

– Nie no, klą­twa za­dzia­ła­ła od razu i Ko­man­do Uci­sza­ją­cych Rwe­tes Wi­kin­gów bar­dzo sku­tecz­nie wy­mor­do­wa­ło prak­tycz­nie całą po­pu­la­cję ludzi na świe­cie.

– Non­sens! Ogło­si­li­śmy znie­sie­nie klą­twy i wszyst­ko wró­ci­ło do…

– Klą­twa wy­mknę­ła się spod kon­tro­li Nor­dlin­gów szyb­ciej, niż mo­gli­ście się tego spo­dzie­wać. Mi­ni­ster­stwo za­re­ago­wa­ło, wy­sy­ła­jąc do cie­bie po­słań­ców, ale byłeś ła­skaw ich prze­gnać, a jed­ne­go nawet zabić. A prze­cież nawet małpy wie­dzą, jak obchodzić się z po­słami. Ten ga­tu­nek aku­rat mi się udał!

– Skończ pie­przyć! Było zu­peł­nie ina­czej! Razem z wal­ki­ria­mi od­wró­ci­li­śmy klą­twę…

– Przy­śni­ło ci się to!

– Wcale nie!

– Gdy Odyn usły­szał, że po­trak­to­wa­łeś ko­pa­mi wy­słan­ni­ków mi­ni­ster­stwa, wy­stra­szył się, że ruszą za tobą Ery­nie. Dla­te­go zgadał się z jakimś kolegą i cię uśpi­li magią, chlo­ro­for­mem i prze­cho­dzo­ny­mi re­for­ma­mi Freyi.

– Nie!

– I spa­łeś tak, ale nie sto lat, a le­d­wie trzy. Ba­rie­ra ze śpi­ków i bro­ka­tu? Po­my­sło­wi ci Nor­dlin­go­wie! W mię­dzy­cza­sie, gdy drze­ma­łeś, świat zdą­żył się skoń­czyć.

– Ha! W końcu Cię zła­pa­łem na kłam­stwie! Otóż je­stem jed­nym z bóstw, które prze­ży­ją Ra­gna­rok. A ten jesz­cze ewi­dent­nie nie na­stą­pił. Bo­go­wie nie wal­czy­li z ol­brzy­ma­mi, świa­ta nie za­la­ło morze, nie na­sta­ła era szczę­śli­wo­ści. Nie da się mnie zabić! Nic mi nie mo­żesz zro­bić, mam im­mu­ni­tet!

– Ach tak?

– Tak! Tak głosi prze­po­wied­nia!

Ol­brzym ro­ze­śmiał się, a za­brzmia­ło to jak huk lawiny gła­zów.

– Prze­cież prze­po­wied­nie piszą lu­dzie. Cza­sem mi­ja­ją się z praw­dą, a cza­sem tylko się o nią ocie­ra­ją. Bóg jest tak wiel­ki, jak wiel­ka jest wiara jego wy­znaw­ców. Spójrz na nasze roz­mia­ry. Czyż nie je­ste­śmy dla sie­bie jak bó­stwo i ol­brzym? Dalej, gdy lu­dzie wy­mar­li, świat za­la­ło morze. Morze two­jej uko­cha­nej ciszy. I wresz­cie bez ludzi nie ma wojen, nie ma prze­mo­cy, nie ma kon­flik­tów. Nic nie ma. Jeśli tak na to pa­trzeć, to jest już dawno po Ra­gna­ro­ku!

Widar tra­wił te słowa dłuż­szą chwi­lę. W końcu padł na plecy, roz­rzu­cił ręce i mruk­nął:

– O kurwa.

– Ale nie za­bi­ję cię! Mówią, że je­stem sę­dzią spra­wie­dli­wym. Za dobre wy­na­gra­dzam, za złe karzę, i takie tam. To sąd ostateczny. Ostatni w każdym razie.

– Jakim cudem zo­sta­łeś tylko Ty?

– Och, to pro­ste. Gdy już ogło­szo­no ko­niec świa­ta, gdy lu­dzie wpi­sa­li sami sie­bie do czer­wo­nej księ­gi ga­tun­ków za­gro­żo­nych wy­gi­nię­ciem, oka­za­ło się, że na Pod­la­siu ucho­wa­ło się kilka klasz­to­rów, któ­rych miesz­kań­cy nie zdą­ży­li się na­uczyć kur­wo­wać i rzu­cać bu­ta­mi. Na szczę­ście byli to za­kon­ni­cy róż­nej płci, toteż rach-ciach znio­słem ce­li­bat kil­ko­ma ob­ja­wie­nia­mi i po­wo­li za­czą­łem od­bu­do­wy­wać po­pu­la­cję. Po pro­stu nie ist­nie­ją już lu­dzie, którzy by wie­rzyli w co­kol­wiek in­ne­go.

Widar po­de­rwał się. Usiadł.

– No i co teraz bę­dzie? Prze­cież to wszyst­ko moja wina. Chyba na­praw­dę zo­sta­je mi tylko umrzeć!

– Ależ skąd! Ko­cha­ny, mam już dla cie­bie za­da­nie, takie samo, jak dla całej resz­ty tego ta­ła­taj­stwa w ko­lej­ce.

 

…a skoro i tak nie mamy dokąd pójść…

Widar czuł się co naj­mniej dziw­nie. Pa­mię­tał uryw­ki, pa­mię­tał ob­ra­zy, lecz z każdą chwi­lą wspo­mnie­nia ula­ty­wa­ły coraz bar­dziej.

Był teraz w przy­tul­nym domku jed­no­ro­dzin­nym, z salonem ozdo­bio­nym cho­in­ką, na któ­rej skrzy­ły się lamp­ki. Na stole mru­ga­ła świecz­ka w stro­iku, a za oknem bie­li­ło się od śnie­gu.

W po­ko­ju była też ko­bie­ta, dziw­nie zna­jo­ma. Jesz­cze parę minut temu Widar byłby w sta­nie nawet podać jej imię, jed­nak ak­tu­al­nie prze­kra­cza­ło to jego moż­li­wo­ści. Ko­bie­ta była cię­żar­na i jakby mniej za­gu­bio­na od niego. Miała na imię Heidi. Wie­dział to.

Heidi po­de­szła, trzy­ma­jąc w ręku kart­ki świą­tecz­ne. Po­da­ła mu je.

– Woj­tek, zo­bacz – ode­zwa­ła się.

Wszyst­kie za­adre­so­wa­ne do H.Lokk i W.I.Darczyń­skie­go. Pan Dar­czyń­ski uznał wów­czas je­dy­nie, że na­zwi­sko ma idio­tycz­nie.

Wtem za oknem coś roz­bły­sło. Oboje do­pa­dli okna, ale blask do­cho­dził z dru­giej stro­ny domu, więc szyb­ko oku­ta­li się w kurt­ki i wy­szli przed dom. To świe­ci­ła pierw­sza tej nocy gwiazd­ka. A ra­czej kon­kret­ne, tłu­ste i wiel­kie gwiaź­dzi­sko.

Woj­tek spoj­rzał w niebo. Był mróz, śnie­gu cią­gle przy­by­wa­ło. Ale męż­czy­zna przy­tu­lił żonę, po­ło­żył dłoń na jej brzu­chu, czu­jąc sub­tel­ny ruch pod kil­ko­ma war­stwa­mi ubrań. Wtedy w tym całym zim­nie do­znał tyle cie­pła, że po­my­ślał: a, co tam! Niech pró­szy, niech śnie­ży, niech sypie!

Koniec

Komentarze

Trzy korpulentne staruchy

Zaczyna się dobrze – u nas, na NF, jest jeden Staruch, jak tam są trzy, to będzie naprawdę ciekawie.

otrzepywaniem z czegoś o konsystencji glutów, z czego utkano barierę 

jakoś nie pasi to zdanie

i miarowo, acz bardzo powoli 

też mi się nie podoba - “acz” jest słowem wskazującym na pewną niezgodność, której tutaj nie ma, można przecież oddychać miarowo i bardzo powoli.

– Ja jebię 

norz.. kur.., kto tak mówi?

wznosząc ręce w akcie odrazy.

???

 

Jak na początek meczu, to trochę za dużo kiksów.

 

Mam wrażenie, że opowiadanie pisane bardzo w pośpiechu. Pomysł goni pomysł i popędzany jest przez następny pomysł. Brakuje mi w tej opowieści płynności.

on zamierzał odpłacić się pięknym za nadobne. Spróbował przenieść się z powrotem w Bieszczady, ale teleportacja nie powiodła się

Powtórzenia rzuciły się w oczy, pewnie z powodu ostatniego “się” na końcu zdania.

 

Więcej czasu spędziłem czytając internety, niż na czytaniu opowiadania. Widar wydał mi się tutaj jakiś mało boski, taki zagubiony i trochę wystraszony.

W sumie to zbyt skomplikowane dla mnie, trochę jak połączenie szarady z krzyżówką. Braki w erudycji sprawiają, że czas potrzebny na rozwiązanie szar_ówki jest zbyt długi, więc się poddaję.

Przeczytanie tekstu wymagało sporego wysiłku, niestety bez końcowej gratyfikacji.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Tekst ciekawy, miejscami zabawny. Czasem humor był zbyt “grubo ciosany” jak dla mnie. Niektóre rozmowy wydały mi się zbyt długie, wolałabym więcej akcji. Ale ogólnie niezłe opowiadanie, które dobrze się czytało.

Jestem nieco rozczarowana zakończeniem, ale czytało się nieźle :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za pierwsze komentarze, a Fizykowi za krótką łapankę.

 

– Ja jebię 

norz.. kur.., kto tak mówi?

Bogini zemsty, ta wredna. ;)

 Och, pogoda na zewnątrz jest fatalna…

… so. Cute.heart

 przestąpiły parę kroków

Przestępuje się nad czymś.

 Nadgryzione czasem i historią

Przez czas – to jest idiom.

 przybyszki zajęły się otrzepywaniem z czegoś o konsystencji glutów, z czego utkano barierę

Niezbyt jasne i nieładne.

 rozwichrzonej fryzurze

Hmm. (Na marginesie – czy każda komedia musi być natkana bluzgami? Bo się wkurzę i zrobię konkurs na fantastyczną commedia del arte, i za przekleństwa będę dyskwalifikować bez pardonu).

 Czym on to zamknął? Smarkami?

Coś tu jest nie tak.

 rozciągnęła go między palcami, wpatrując się weń

Jednocześnie?

 bez makijażu jak ostatnia łachmyta

Bez makijażu, jak ostatni łachmyta.

 Bądź kierownikiem panteonu i smaruj wargi różowym brokatem

Ciekawostka bez związku: u Wikingów czarować mogły wyłącznie kobiety i to takie, hmm, które zaznały chłopa. Fizycznie. Odyn był czarownikiem. Dodaj dwa do dwóch…

 pochylona dotąd nad mężczyzną

Nie podoba mi się ten szyk, ja zrobiłabym: dotąd pochylona…

 Bóstwo uniosło się (…) Wkrótce skonstatował

Ten bóstwo? Uważaj na związki zgody.

 uniosła dłonie nad głowę by klasnąć

Uniosła dłonie nad głowę, by klasnąć.

połowę albo

Połowę, albo.

 – Ty jesteś wroga… Ty niestrudzona… Więc ty musisz być…

Ale skąd on to wywnioskował? I Norny nie przedstawiały aby przeszłości, przyszłości i teraźniejszości? Specem nie jestem…

 Ciąży na tobie jednak tyle zarzutów

Szyk: Jednak ciąży na tobie tyle zarzutów.

 mój gniew może okazać się betką przy tym

Sophisticated as hell. Ale nieudane. Nie prychnęłam.

 egzekutorek

Żeby był egzekutor, musi być wyrok.

 posłał po niego same Erynie

Ale one nie z tej mitologii!

taki jak

Taki, jak.

 nie mierził

Ale wiesz, co to znaczy?

 zalaną przygaszonymi światłami

Czy to się trzyma kupy?

 pod cudze komando

Nie rób se jaj, co?

 Skołowany tym faktem

Skołowany. Kropka.

 rzędu postaci zmierzających do kapliczki.

 zwalczyć swoje napady agresji

"Swoje" zbędne.

 zawoniało

Nooo… jako neologizm…

 Eryń

Erynii.

 kontrolująca wchodzących

Powtórzony dźwięk.

przyoblekła się w krwawą poświatę

Jak w koszulkę?

 sztuczki, jakie

Które, które, do jasnej ciasnej.

 widząc jak

Widząc, jak.

furia urzędniczki wykładniczo narasta

Ona ma wykładnik na czole wypisany, czy co?

 kobieta rzuciła tylko za nim słodko

W tej furii, tak?

 Ludzka kobieta

Anglicyzm.

słowami śmiertelniczki

Wytnij, nic nie wnosi.

 uczucia, którego nie czuł

Powtórzenie.

co było niedorzeczne, wszak wszedł do lichej kaplicy

U Boga nie ma rzeczy niemożliwych. "Wszak wszedł" to aliteracja.

 Było też duszno, od zapachu

Bez przecinka.

 goździków i pierników

Pierniki pachną goździkami…

 Wkrótce opary rozrzedziły się na tyle, że wyłoniły się z nich wielkie stopy

Hmm, no, nie wiem.

 rzekł.

– Od początku

A co to za kropka?

 nic tak nie buduje nastroju jak

Nic tak nie buduje nastroju, jak.

powinieneś zachować chyba więcej powagi

Szyk: powinieneś chyba zachować więcej powagi.

 Komando (…) wymordowała

Wymordowało. To Komando.

 postępować z poselstwem

Z posłami. Zresztą – aliteracja.

 , gdy drzemałeś,

Po co to wtrącenie?

 lawiny spadających głazów

Głazy w lawinie raczej nie lewitują, nie?

 świat zalało morze. Morze twojej ukochanej ciszy.

Ah, te kruczki w przepowiedniach…

 nie zdążyli nauczyć się

Szyk: nie zdążyli się nauczyć.

 zniosłem celibat kilkoma objawieniami

Celibat jest kwestią dyscypliny, nie doktryny. Objawienia nie byłyby tu potrzebne.

 nie istnieją już ludzie wierzący w cokolwiek innego

Ludzie, którzy by wierzyli. Terefere, a buddyści?

poderwał się, by usiąść

Poderwał się. Kropka.

takie samo jak

Takie samo, jak. "I" zbędne.

 salonie domku jednorodzinnego, ozdobionego choinką

Domek był ozdobiony?

 Kobieta była ciężarna i jakby mniej zagubiona

Mniej zagubiona od niego?

 Pan Darczyński uznał wówczas jedynie, że nazwisko ma idiotycznie.

Tak, to głupie, mieć nazwisko.

dopadli do okna

Dopadli okna.

 subtelny ruch

No, nie wiem.

 

Dobra, ale to a) nie jest śmieszne i b) nie ma za bardzo sensu. Czemu oni właściwie zostali ludźmi? O co chodzi?

Zadaje za pokutę dwie godziny słuchania Loreeny McKennitt kaleczącej łacinę (ona umie śpiewać w językach współczesnych, ale po łacinie, matko moja miła!) Zapętlić, full volume i żeby mi się Anonim nie ważył zakląć, bo przedłużę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czemu oni właściwie zostali ludźmi? O co chodzi?

Żeby odbudować populację na Ziemi.

 

To opowiadanie czytałam jako drugie i czytało się ciężej niż tamto, ale czy to wada? Niekoniecznie. Jest głębia, jest “to coś”. Ostatni akapit – cudny. Motyw świąteczny i zimowy, który był tematem pojedynku, jest tu bardzo subtelny i nie on jest tu najważniejszy, nie na nim opiera się fabuła – to akurat na minus. Ale cała historia ma klimat i jest zagadką, informacje z początku ładnie się łączą z tymi na końcu. Całe opowiadanie wydaje mi się, mimo usterek technicznych, dobrze przemyślane.

Pomysł na karę zadaną Widarowi jest świetny. Sędzia nie skazał go na wymyślne (i bezmyślne) tortury, tylko wykorzystał go do czegoś pożytecznego – do odbudowy populacji Ziemi, zresztą inne bóstwa też.

ostatnia łachmyta 

ostatni

Trzecia z kobiet uniosła dłonie nad głowę by klasnąć i cała trójka przeniosła się do pobliskich Ustrzyk Dolnych.

Chyba czwórka.

Bo przecież dzikusy z Amazonii to w takie byle co wierzyli, że zaraz się może okazać, że jakiś kamień przed nami też stoi w kolejce.

Trochę chamskie, ale zabawne :D

Rzucił się biegiem przed siebie, a kobieta rzuciła 

Powtórzenie.

Zamiast gwiazdki – “kropka nienawiści”? :D

wewnątrz nie widać było sufitu, bo spowijały go chmury 

Ach, Wielka Sala z Harry’ego <3

Komando Uciszających Rwetes Wikingów bardzo skutecznie wymordowała 

wymordowało

okazało się na Podlasiu uchowało się kilka klasztorów, 

Czegoś tu brakuje.

Żeby odbudować populację na Ziemi.

Niby tak, ale dlaczego właśnie oni? Oszczędność?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mam wrażenie, że w tym opowiadaniu Widarowi sporo brakuje do Widara, którego znałam z wcześniejszych portalowych tekstów. A może to przesyt Widarem… Może pomysły na przygody  Widara zaczęły się wyczerpywać…

Przeczytałam bez przykrości – wyjąwszy nadmiar wulgaryzmów – ale do pełnej satysfakcji sporo zabrakło.

 

– Ja jebię – uty­ski­wa­ła sta­ru­cha o roz­wi­chrzo­nej fry­zu­rze… ―> Moim zdaniem starucha nie utyskuje, a zwyczajnie klnie.

 

Osz, w hio­bo­wą pytkę! ―> , w hio­bo­wą pytkę!

 

przy­pro­wa­dził tu He­im­dal­la, opie­ku­na ich bóstw. I on za­opie­ko­wał się… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

A ktoś musi ko­or­dy­no­wać ten tłum ba­na­no­wych dzie­ci. ―> Znam pojęcie bananowa młodzież, ale nie wiem, kim są bananowe dzieci.

 

Widar po­czuł cię­żar na pier­siach. Do­świad­czał uczu­cia, któ­re­go nie czuł nigdy przed­tem. ―> Powtórzenia.

 

Dla­te­go na­ra­ił sobie ja­kie­goś ko­le­gę… ―> Można naraić komuś kogoś lub coś, ale sobie niczego naraić nie można.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za kolejne opinie. Przepraszam, że zwlekam z wprowadzeniem poprawek; zrobię to, gdy tylko znajdę chwilę. :(

Anonimie, szukaj chwili, a gdy ją znajdziesz, powiedz: – Chwilo, trwaj. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst jest całkiem fajny, ale mam wrażenie, że nieco niedoszlifowany, jakby zaszkodził mu dość ciasny termin. Czytało się więc nieco chropowato, po wertepach, choć nie mogę powiedzieć, że bez przyjemności :-) 

Osobną kwestią jest pomysł – ubranie Widara w pewne uniwersum, obejmujące wszystkie religie, kulty, bóstwa i bożki świata jest fajne, zarówno postawienie bohaterów przed rzeczami oststecznymi – śmierć, koniec świata, Ragnarok – jest niezłe, zwłaszcza, jeśli chce się historię i przygody Widara należycie zakończyć. 

Jednak ciężar treści spowodował, że typowego dla widarowej serii humoru nie było, a to, co pozostało, opierało się na stosowaniu złożonych wulgaryzmów, co niezupełnie mi odpowiada. 

To jest dobry tekst, ale myślę, że nieco przestrzeliłeś, drogi Anoninie, z tym pomysłem, który niespecjalnie nadaje się na krótki, pojedynkowy tekścik, a raczej na coś zdecydowanie bardziej rozbudowanego i złożonego. I coś napisanego bez pośpiechu :-) 

No i motyw świąteczny na siłę i zupełnie niepotrzebny… 

Fajne, ale mogłoby być lepsze. Dlatego głos poszedł do przeciwnika. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dlatego naraił sobie jakiegoś kolegę… ―> Można naraić komuś kogoś lub coś, ale sobie niczego naraić nie można.

Przegapiłam… O.O Chyba pora myśleć o azylu…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Że mnie się zdarza przemyśliwać o azylu to, z racji wieku, nie dziwota, ale Ty, Tarnino??? Wszak przed Tobą świetlana przyszłość!!!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Hmmm. Jest OK, ale nic mi nie urwało. Fabuła w porządku, za to jaja mało. No i ten wątek zimowo-świąteczny doklejony na gluty z bariery.

Acz plus za bieganie po mitologii. Pod tym względem na bogato.

Babska logika rządzi!

Niezbadane są wyroki użytkowników.

Rzuciłam się na Twoje opko jak wygłodniały wilczek na mięsko. Przeczytałam i pomyślałam: O, cholera, wtopiłaś. Pojawiły się pierwsze głosy i stwierdziłam, że chyba muszę przeczytać jeszcze raz. I podobało mi się nawet bardziej niż za pierwszym razem. Oj, dostało się mojemu Widarowi, a zrobiłeś to tak subtelnie, że mucha nie siada.

Przyznaję, że potknęłam się na pierwszym akapicie, ale to raczej wina pokrętnych ścieżek, jakimi chadza moja wyobraźnia, bo staruchy skojarzyły mi się z wiedźmami Pratchetta, a zaraz potem oczywiście z tymi szekspirowskimi (skrzydła mi jakoś przy pierwszym czytaniu umknęły). Potem jednak było coraz lepiej.

Podoba mi się pomysł, a najbardziej podoba mi się zwycięzca. No, chyba że znowu widzę duchy, ale ten śnieżyk i dzwoneczki jakoś mi się tak jednoznacznie kojarzą. I jeszcze, kurcze, zapach piernika i goździków. ;) Na moje oko motyw świąteczny jest tu, jakby to ująć, dominujący, wszechobecny i obawiam się, że wieczny, co mnie trochę przeraża. ;)

I właśnie postać zwycięzcy sprawia, że nie mogę się zgodzić z Thargone, że nie było widarowego humoru, a to, co pozostało opiera się na wulgaryzmach. Może problem polega na tym, że poszedłeś trudniejszą drogą, poukrywałeś pewne rzeczy, podczas gdy ja wykorzystałam stare, sprawdzone chwyty i schematy. Niby wygrałam, ale sporo goryczki w tym zwycięstwie. ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Miał CM przybyć w weekend, to i jest.

Trudno się komentuje to Twoje opowiadanie. Trudno, bo było pisane na krótki termin, więc i wielu uwag i niedociągnięć sam pewnie jesteś świadomy. Spora ich część wynikła pewnie bardziej z pośpiechu niż braku konceptu czy umiejętności. Może nawet celem nadrzędnym przy tworzeniu tego opowiadania było wyrobienie się na termin, jakkolwiek, byle zdążyć, co odbiło się na jakości.

Tak czy inaczej muszę odnosić się bezpośrednio do tego, co przeczytałem, niezależnie od historii (pewno burzliwej) powstania tego tekstu. 

Twoje opowiadanie, wbrew pozorom, w mojej opinii miało potencjał trochę większy niż to Irki. Bo tam był ten sam Widar, którego znamy, a tutaj jednak mamy spore możliwości odświeżenia całej historii, o które jutro będę nawoływał pod drugiem opowiadaniem.

Jest więc potencjał na odświeżenie, koncept z gatunku: na bogato, tylko gorzej z samym wykonaniem. Znów, wiem, że sporo w tym winy ograniczeń czasowych, ale z drugiej strony sam podjąłeś ryzyko. To ryzyko, nieopłacalne w końcowym rozrachunku polega na tym, że masz tu cały arsenał, z tym że ciosy raz po raz prują powietrze. Irka postawiła na sprawdzoną konwencję, i tak, jak ci “zmęczeni bohaterowie” bronią się z coraz większymi problemami, tak wystarcza to jednak, by parę razy celnie zapunktować i “wypykać” Cię na punkty. :-)

Mówiłem, że będą niewyszukane metafory bokserskie. ;-)

Problemy z tym opowiadaniem mam dwa. Pierwszy już znasz. Koncept na bogato, ale bez czasu na wykończenie. W efekcie rodzi się lekki chaos, z widocznym, co prawda potencjałem, ale jednak w dużej mierze niewykorzystanym.

Drugi problem, jaki widzę, to szkodząca Ci chyba konwencja humorystyczna. Może to tylko moje wrażenie, ale naprawdę przynajmniej parę razy przy lekturze miałem wrażenie takiego desperackiego niemal szukania humoru, na siłę, w złych momentach, prostymi środkami, jak choćby te nadmiarowe, zbędne zupełnie wulgaryzmy. Wydaje mi się, że bez potrzeby poszukiwania polowania na humor we własnym tekście, wyrzeźbiłbyś coś znacznie lepszego. Bo ten humor tutaj jest jak całe opowiadanie. Prujesz powietrze, uderzając na siłę, bez przygotowania. I cóż z tego, że ta siła (czytaj: potencjał) jest, skoro korzystasz z niej trochę na ślepo.

Kończąc podkreślę, że mimo dużej różnicy punktowej, przepaści między opowiadaniami w żadnym razie nie było. Można odnieść takie wrażenie, że Ty bardziej postawiłeś na brawurę, Irka na rozsądek i skończyło się tak, jak musiało. :-)

Tyle ode mnie. 

Pozdrawiam.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Trochę się odrobiłem, to mogę teraz wziąć się za bary z komentarzami u siebie. :D

 

Tarnino:

 Czym on to zamknął? Smarkami?

Coś tu jest nie tak.

Co takiego?

 

Ciekawostka bez związku: u Wikingów czarować mogły wyłącznie kobiety i to takie, hmm, które zaznały chłopa. Fizycznie. Odyn był czarownikiem. Dodaj dwa do dwóch…

<3

 

 – Ty jesteś wroga… Ty niestrudzona… Więc ty musisz być…

Ale skąd on to wywnioskował? I Norny nie przedstawiały aby przeszłości, przyszłości i teraźniejszości? Specem nie jestem…

Bo to panie z innej mitologii. :p

 

 egzekutorek

Żeby był egzekutor, musi być wyrok.

Wyrok wydał minister magii, religii i czegoś tam. Zadanie domowe dla chętnych: mowa o tym w jednej z poprzednich części.

 

posłał po niego same Erynie

Ale one nie z tej mitologii!

Otóż to!

 

nie mierził

Ale wiesz, co to znaczy?

W kim sypiący śnieg nie budził nigdy odrazy, niechęci i irytacji, niech pierwszy rzuci śnieżką!

 

zawoniało

Nooo… jako neologizm…

“Wonieć” to neologizm?

 

przyoblekła się w krwawą poświatę

Jak w koszulkę?

Raczej jak w narzutę.

 

furia urzędniczki wykładniczo narasta

Ona ma wykładnik na czole wypisany, czy co?

XD

Zamieniam.

 

kobieta rzuciła tylko za nim słodko

W tej furii, tak?

Tak. Bo ona troszkę neurotyczna była.

 

 nic tak nie buduje nastroju jak

Nic tak nie buduje nastroju, jak.

“Nic tak nie buduje nastroju jak dzwoneczki” – po co tutaj jakikolwiek przecinek? Orzeczenie jest jedno.

 

zniosłem celibat kilkoma objawieniami

Celibat jest kwestią dyscypliny, nie doktryny. Objawienia nie byłyby tu potrzebne.

Czyli mówisz, że gdyby papież z kardynałami nie zarządzili celibatu na którymś tam soborze, to księża by go utrzymywali dobrowolnie?

 

nie istnieją już ludzie wierzący w cokolwiek innego

Ludzie, którzy by wierzyli. Terefere, a buddyści?

Buddystów wyrżnęły walkirie, tak jak i resztę ludzkości.

 

 

Uf, Tarnino, zmachałem się. Większość uwag wprowadziłem. W przypadku tych kilku powyżej, potrzebuję doprecyzowania.

 

 

Reg,

przyprowadził tu Heimdalla, opiekuna ich bóstw. I on zaopiekował się… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Powtórzenie jest celowe; ten fragment to wypowiedź postaci.

 

A ktoś musi koordynować ten tłum bananowych dzieci. ―> Znam pojęcie bananowa młodzież, ale nie wiem, kim są bananowe dzieci.

“Bananowa młodzież” to, za sjp, pojęcie z lat 60. Trochę czasu od tamtych lat minęło i patrząc na wygląd, zachowanie współczesnych dzieci, pokusiłbym się o uwspółcześnienie określenia na właśnie “bananowe dzieci”. Miało to też podkreślać pewną nieporadność bóstw, rozpieszczonych przez swoich czcicieli. No i “dzieci” to w moich oczach trochę większa szpileczka niż “młodzież”. Ergo: traktując nasz język jako żywy twór, nie rozważałbym wyrażenia “bananowe dzieci” w kategoriach błędu.

 

Dlatego naraił sobie jakiegoś kolegę… ―> Można naraić komuś kogoś lub coś, ale sobie niczego naraić nie można.

Dlaczego nie można naraić sobie? Naraił (komu?) sobie (kogo?) jakiegoś kolegę. Czemu taka konstrukcja to błąd?

 

Resztę poprawek naniosłem.

 

 

Uff, na razie tyle. Muszę iść ulepić pierogi. :p

 

 

Co takiego?

Smarki to nie klucz, nie?

 Wyrok wydał minister magii, religii i czegoś tam. Zadanie domowe dla chętnych: mowa o tym w jednej z poprzednich części.

Aaa, chyba, że tak.

 W kim sypiący śnieg nie budził nigdy odrazy, niechęci i irytacji, niech pierwszy rzuci śnieżką!

<rzuca śnieżką>

 “Wonieć” to neologizm?

Nie, ale "zawonieć" owszem.

 Raczej jak w narzutę.

A, to tak nie można.

 Tak. Bo ona troszkę neurotyczna była.

Troszkę…

 “Nic tak nie buduje nastroju jak dzwoneczki” – po co tutaj jakikolwiek przecinek? Orzeczenie jest jedno.

Kurza stopa, teraz, to ja sama nie wiem.

 Czyli mówisz, że gdyby papież z kardynałami nie zarządzili celibatu na którymś tam soborze, to księża by go utrzymywali dobrowolnie?

Nie, nie to mówię. To kwestia dyscypliny, czyli papież z kardynałami zarządzili, a i to warunkowo (unitów nie obowiązuje). Nie jest to natomiast kwestia doktryny, czyli praw wiary. Tylko prawa kanonicznego. KPW?

 Dlaczego nie można naraić sobie? Naraił (komu?) sobie (kogo?) jakiegoś kolegę. Czemu taka konstrukcja to błąd?

PWN:

naraić – narajać

1. pot. «załatwić komuś coś lub pomóc w załatwieniu»

2. daw. «polecić komuś kogoś na męża lub żonę»

Patrz też: rajfurka (której praca polega na rajeniu dziewcząt negocjowalnego afektu mężczyznom nieumiarkowanym). Sobie można kogoś przygruchać.

 Muszę iść ulepić pierogi. :p

Smacznego ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Po­wtó­rze­nie jest ce­lo­we; ten frag­ment to wy­po­wiedź po­sta­ci.

OK, MrBrightside, rozumiem.

 

“Ba­na­no­wa mło­dzież” to, za sjp, po­ję­cie z lat 60. Tro­chę czasu od tam­tych lat mi­nę­ło i pa­trząc na wy­gląd, za­cho­wa­nie współ­cze­snych dzie­ci, po­ku­sił­bym się o uwspół­cze­śnie­nie okre­śle­nia na wła­śnie “ba­na­no­we dzie­ci”. Miało to też pod­kre­ślać pewną nie­po­rad­ność bóstw, roz­piesz­czo­nych przez swo­ich czci­cie­li. No i “dzie­ci” to w moich oczach tro­chę więk­sza szpi­lecz­ka niż “mło­dzież”. Ergo: trak­tu­jąc nasz język jako żywy twór, nie roz­wa­żał­bym wy­ra­że­nia “ba­na­no­we dzie­ci” w ka­te­go­riach błędu.

Jak wspomniałam, wiem, co znaczy termin bananowa młodzież. Powstał on w Polsce, w określonym czasie, z określonej przyczyny i odnosił się do określonej grupy młodzieży. Przenoszenie tego pojęcia do świata Widara uważam za nieporozumienie, zwłaszcza że na własne potrzeby zmieniasz/ wypaczasz jego sens, mówiąc o bananowych dzieciach.

Dlatego zdziwiły mnie bananowe dzieci, bo takie pojęcie, moim zdaniem, nie ma racji bytu.

 

Dla­cze­go nie można na­ra­ić sobie? Na­ra­ił (komu?) sobie (kogo?) ja­kie­goś ko­le­gę. Czemu taka kon­struk­cja to błąd?

Bo z definicji rai się komuś. Sobie nie możesz ani raić, ani polecać, bo sam wybierasz kogo chcesz i co chcesz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli to nieszczęsne raienie wziąć za synonim polecania, to takie użycie faktycznie nie ma sensu. Jeśli natomiast załatwiania, to ja nie widzę problemu, żeby załatwić coś sobie… Ale nie chcę być kontrowersyjny i zmienię to. :p

 

Reg, co do bananowych dzieci, to czuję się nieprzekonany. Język jest żywą strukturą i takie określenie funkcjonuje w mowie potocznej. Trzecia definicja, osoby czującej się lepszej od innych, pasuje do mojego zamysłu najbardziej.

 

Tarnino,

 Czyli mówisz, że gdyby papież z kardynałami nie zarządzili celibatu na którymś tam soborze, to księża by go utrzymywali dobrowolnie?

Nie, nie to mówię. To kwestia dyscypliny, czyli papież z kardynałami zarządzili, a i to warunkowo (unitów nie obowiązuje). Nie jest to natomiast kwestia doktryny, czyli praw wiary. Tylko prawa kanonicznego. KPW?

KPW. Zważ jednak, że w sytuacji, w jakiej znalazły się postaci z opowiadania, kardynałowie ani papież nie przetrwali, stąd Bóg musiał sobie poradzić w inny sposób niż poprzez natychanie (jest takie słowo? :p) swoich pomazańców.

 


Thargone, fajnie, że fajne! Nie wiem, ile z poprzednich Widarowych tekstów czytałeś, ale tylko jeden z nich był mojego autorstwa. W sumie nigdy nie zamierzałem kopiować stylu Irki, której choć zdarzało się rzucić kurwą, to stosowała ciut bardziej wyrafinowany humor. “Ostateczne rozwiązanie…” (bo tylko to jest moje) też mocno (może nawet mocniej niż tutaj) opiera się o dość kloaczny humor, no i cóż mogę powiedzieć – mnie to bawi, chyba kiepski ze mnie ynteligent. ;D

 

CM, cieszę się, że znalazłeś całkiem sporo pozytywów. Humor i niedoróbki to zarzuty, które się powtarzają, toteż nie będę się tutaj zbytnio powtarzał. Powiem natomiast, że wielka szkoda, że nie chcesz spróbować swoich sił w loży. :C

 

A do wszystkich, którzy narzekają na doklejony na siłę motyw świąteczny, mogę chyba odesłać do komentarzy Irki i Sonaty, które sens tego motywu jednak jakiś dostrzegły. Najpewniej wyraziłem go zbyt mało klarownie, by więcej czytelników odebrało go jak pełnoprawny element historii, a nie lichą doczepkę. Mea culpa!

MrBrightside, to Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najwłaściwsze.

 

edycja

Chciałam jeszcze zauważyć, że Twoich bananowych dzieci nie traktowałam jako błędu, a tylko zapytałam o znaczenie tego wyrażenia, bo go nie znałam. Natomiast pozostanę przy poglądzie, że nie ma ono nic wspólnego z bananową młodzieżą z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coś wspólnego ma – bazuje na określeniu z lat 60., choć znaczenie ewoluowało i stało się bardziej uwspółcześnione. Brak kontekstu politycznego.

Zważ jednak, że w sytuacji, w jakiej znalazły się postaci z opowiadania, kardynałowie ani papież nie przetrwali, stąd Bóg musiał sobie poradzić w inny sposób niż poprzez natychanie (jest takie słowo? :p) swoich pomazańców.

Ech. Przecież tłumaczę, że to jest kwestia zasad ustalonych na ziemi, z określonych względów, ale nie jest to artykuł wiary. Cokolwiek by zostało z hierarchii, mogłoby zadecydować, że celibat już nie spełnia swojego zadania, albo musi zostać zawieszony w obliczu wymarcia ludzkości.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie rozumiem. Sugerujesz, że celibat nie ma nic wspólnego z wiarą, tylko ludzie go sobie wymyślili? Przecież na bank papież z kardynałami musieli jakoś umotywować jego wprowadzenie. Jakoś inaczej niż własny kaprys i chęć gromadzenia majątku. :p

A dlaczego musieli umotywować?

Babska logika rządzi!

Bo tak działa religia, z tego, co zauważyłem. Nie wyobrażam sobie, że jutro wystąpi papież i powie “księżom nie wolno jeździć samochodami”. I wszyscy przyjmą to za pewnik, zaś nikt się nie zająknie nawet pytaniem “dlaczego?”.

Hmmm. Wydaje mi się, że to bardzo hierarchiczna instytucja i nie bardzo można dyskutować z rozkazami.

Babska logika rządzi!

Do jasnej ciasnej przez marszałkowską. Czytaj uważnie.

Umotywowali jego wprowadzenie, jeśli dobrze pamiętam, właśnie ukróceniem nepotyzmu. Ale to, że norma nie jest nakazana bezpośrednio przez Boga, nie czyni jej nieważną (spróbuj nie płacić podatków).

Celibat jest dodatkowo uzasadniony kwestiami wiary, zob. tutaj. To nie znaczy, że należy do dogmatów.

 

ETA:

nie bardzo można dyskutować z rozkazami.

Można. Do pewnego stopnia.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, przecież nawet nakazy zawarte w Biblii nie pochodzą bezpośrednio od Boga.

Ale wracając do sedna, napisałaś

Celibat jest kwestią dyscypliny, nie doktryny. Objawienia nie byłyby tu potrzebne.

Zgadzam się, że pozostali w Widarowym świecie, nieliczni hierarchowie mogliby dojść do wniosku, że celibat stał się zbędnym nakazem i w interesie ludzkości jest jego zniesienie, co umotywowaliby ładnie wolą bożą. Nie rozumiem natomiast, dlaczego uważasz, że objawienie się Boga zakonnikowi lub kilku zakonnikom i przekazanie im powyższego pomysłu, zanim sami na to wpadli, to jakiś element, który należy wytknąć. Jasne, celibat nie został wprowadzony dogmatem, ale nie widzę powodu, by nie mógłby zostać przez dogmat zniesiony, tym bardziej, że świat się prawie skończył. :p

No, skoro tak stawiasz sprawę… uznaję się za przekonaną.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przybywam spóźniony na ten bankiet. I co to właściwie rzec? Tekst napisany w specyficznych warunkach, to i rewelacji się nie spodziewałem. Jednak czyta się dobrze, a w wadach, jakie wymienili poprzedni komentatorzy, widać tempo procesu twórczego. Tak więc po lekturze jestem w miarę usatysfakcjonowany i pomysłami, i treścią.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka