- Opowiadanie: tomaszg - Stacja i katastrofa

Stacja i katastrofa

… jest to ele­ment więk­szej ca­ło­ści... przy za­in­te­re­so­wa­niu praw­do­po­dob­nie będę pu­bli­ko­wał ko­lej­ne czę­ści albo więk­sze frag­men­ty... prze­pra­szam za uster­ki i dzię­ku­ję za wszyst­kie uwagi...

 

Upda­te czerwiec 2020: Ca­łość ujaw­ni­ła się na https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24849

Oceny

Stacja i katastrofa

Or­bi­ta oko­ło­ziem­ska

– Śruba wkrę­co­na. Kabel na miej­scu. – Guan Suo za­mel­do­wał krót­ko i zwięź­le rów­no­cze­śnie od­su­wa­jąc koń­ców­kę klu­cza od czar­ne­go pa­ne­lu.

Elek­trycz­ne na­rzę­dzie wiel­ko­ści malej ręcz­nej wier­tar­ki znaj­do­wa­ło się na końcu te­le­sko­po­we­go uchwy­tu, który przy­mo­co­wa­ny był do ogrom­ne­go ple­ca­ka taj­ko­nau­ty i mógł ob­ra­cać się prak­tycz­nie w każ­dym kie­run­ku.

Męż­czy­zna po­wo­li po­pchnął uchwyt w prawą stro­nę, ener­gicz­nie wci­snął przy­cisk blo­ka­dy i do­pie­ro wtedy spoj­rzał na panel, który wresz­cie po­wi­nien dzia­łać jak na­le­ży i za­pew­niać ener­gię w razie awa­rii głów­ne­go re­ak­to­ra.

Prze­peł­nia­ło go po­czu­cie do­brze wy­peł­nio­ne­go obo­wiąz­ku, duma i za­do­wo­le­nie, i cho­ciaż był nie­sa­mo­wi­cie zmę­czo­ny, to nie oka­zy­wał tego w naj­mniej­szym stop­niu.

– Po­cze­kaj… tak. Po­twier­dzam. Do­sko­na­ła ro­bo­ta – od­po­wie­dział jego ko­le­ga Jiang Wei, który przez kilka ostat­nich go­dzin kil­ka­set me­trów dalej wpa­try­wał się w ekra­ny po­ka­zu­ją­ce ob­ra­zy z hełmu i ze­wnętrz­nych kamer, a teraz pu­ścił drą­żek joy­stic­ka po­zwa­la­ją­cy ma­ni­pu­lo­wać sys­te­mem i za­czął ćwi­czyć bo­lą­cą od ści­ska­nia pla­sti­ku dłoń.

– Wy­co­fu­ję się… – Suo zwol­nił blo­ka­dę na­pę­du na ma­ni­pu­la­to­rze przy lewej dłoni i pchnął go de­li­kat­nie do tyłu na dwie se­kun­dy.

Dysze z boku jego ple­ca­ka z le­d­wie sły­szal­nym sy­kiem wy­pu­ści­ły tro­chę gazu w przód, a po chwi­li inne dysze zro­bi­ły to samo, ale w prze­ciw­nym kie­run­ku.

Męż­czy­zna prze­su­nął się około pięć me­trów do tyłu i za­trzy­mał w miej­scu, potem wypił łyk wody ze słom­ki w heł­mie i dodał przez radio:

– Je­stem bez­piecz­ny, można włą­czyć.

– Dia­gno­sty­ka za trzy, dwa, jeden… – Wei po­wo­li ode­pchnął się od ścia­ny, prze­su­nął do pa­ne­lu za­si­la­nia, wci­snął kilka gu­zi­ków i wi­dząc po­praw­ny start mar­twe­go od ty­go­dni sys­te­mu peł­nym za­do­wo­le­nia tonem po­twier­dził – już.

Se­kun­dy dłu­ży­ły się, gdy dro­bia­zgo­wy kom­pu­ter wy­ko­ny­wał setki ty­się­cy te­stów, w końcu jed­nak po kilku ty­go­dniach pracy, wielu nie­uda­nych pró­bach na­praw i jed­nym nie­groź­nym po­ża­rze do­wód­ca misji mógł ode­tchnąć i pod­su­mo­wać. – Wszyst­ko dzia­ła. Po­twier­dzam pełną moc. Gra­tu­la­cje to­wa­rzy­szu.

Suo uśmiech­nął się i po­wie­dział skrom­nie. – Na chwa­łę par­tii. Wra­cam do śluzy.

– Zro­zu­mia­łem.

„Tlen: sześć­dzie­siąt jeden pro­cent, czas: czte­ry go­dzi­ny pięt­na­ście minut, po­zo­sta­ło: sześć go­dzin trzy­dzie­ści pięć minut”. – Taj­ko­nau­ta nie bez cie­nia sa­tys­fak­cji prze­czy­tał wska­za­nia przy­rzą­dów z wi­zje­ra w heł­mie i ko­rzy­sta­jąc z krót­kich i oszczęd­nych od­pa­leń sil­ni­ków ko­rek­cyj­nych ob­ró­cił się na tyle, żeby skie­ro­wać się w stro­nę głów­ne­go wej­ścia.

To był po­nad­prze­cięt­nie dobry wynik, nawet jak na tak pro­stą misję i nie­wąt­pli­wie po­mo­gło tu ogrom­ne do­świad­cze­nie Suo, który miał za sobą wiele po­dob­nych spa­ce­rów i który za każ­dym razem sku­piał się na pracy nie za­sta­na­wia­jąc się nad cu­da­mi, które wła­śnie prze­ży­wa.

Był prak­ty­kiem i od dawna przyj­mo­wał bez głęb­szej re­flek­sji, że nie ma tutaj po­wie­trza, a mimo to żyje i ma tak wspa­nia­łe moż­li­wo­ści. Wszyst­ko było tu tak bli­sko, pra­wie na wy­cią­gnię­cie ręki i tak da­le­ko, bo każdy ruch mu­siał być do­kład­nie prze­my­śla­ny i wy­ma­gał od­po­wied­niej dawki tlenu, pa­li­wa, wy­li­czeń i spraw­ne­go sprzę­tu.

My­śle­nie o tym było kosz­mar­nym prze­ży­ciem dla każ­de­go, kto zna­lazł się tu po raz pierw­szy. Suo prze­szedł ten etap dawno temu i jego świa­to­po­gląd był pro­sty aż do bólu. Męż­czy­zna bez­gra­nicz­nie wie­rzył par­tii i po pro­stu robił swoje cał­ko­wi­cie od­rzu­ca­jąc obcą pro­pa­gan­dę i plot­ki wi­chrzy­cie­li mo­gą­ce osła­bić po­tę­gę pań­stwa środ­ka, jak cho­ciaż­by bzdu­ry czę­sto sły­sza­ne w cen­trum ko­smicz­ne­go imie­nia Jung Jan, w któ­rym miał trzy lata tre­nin­gów.

Plot­ki krą­ży­ły tam od lat i mó­wi­ły, że w ma­ga­zy­nach służ­by bez­pie­czeń­stwa znaj­du­ją się setki na­grań z więź­nia­mi, któ­rych za­my­ka­no w ko­mo­rze próż­nio­wej w po­wo­li prze­cie­ka­ją­cych ska­fan­drach. We­dług wer­sji prze­ka­zy­wa­nej z ust do ust lu­dzie ci gi­nę­li w mę­czar­niach, a ich śmierć słu­ży­ła celom me­dycz­nym i była tań­sza niż kosz­tow­ne testy sprzę­tu i bez­pro­duk­tyw­ne utrzy­my­wa­nie wro­gów sys­te­mu.

Suo wie­dział, że to plot­ki. Choć ko­mo­ra ist­nia­ła i tre­no­wa­no w niej taj­ko­nau­tów, to rów­no­cze­śnie nie­zwy­kle ry­go­ry­stycz­nie pod­cho­dzo­no do kwe­stii bez­pie­czeń­stwa ka­rząc wszyst­kich od dołu do góry nawet za naj­mniej­sze nie­do­pa­trze­nie i pro­ble­my ze sprzę­tem, któ­rych przy odro­bi­nie do­brej woli można było unik­nąć.

Pie­nię­dzy nigdy zresz­tą nie bra­ko­wa­ło – na roz­wój nie szczę­dzo­no od dawna środ­ków i już w dwa ty­sią­ce sie­dem­na­stym wy­dat­ki Chin na ba­da­nia wy­nio­sły dwie­ście dzie­więć­dzie­siąt sie­dem mi­liar­dów do­la­rów, a od tam­te­go czasu kwota ta rosła z roku na rok.

Suo po­dej­rze­wał, że plot­ka z więź­nia­mi po­wsta­ła, bo jacyś mało zdol­ni ro­bot­ni­cy mieli za dużą wy­obraź­nię, to jed­nak była wy­łącz­nie wina ich ofi­ce­rów pro­wa­dzą­cych, który we wła­ści­wym cza­sie po­win­ni po­ka­zać bie­da­kom od­po­wied­nią drogę, a przy braku po­słu­szeń­stwa wy­mie­rzyć win­nym roz­po­wszech­nia­nia plo­tek od­po­wied­nio su­ro­wą karę.

Nie­for­tun­ne było to, że w ko­mo­rze mu­siał prze­by­wać nie­uświa­do­mio­ny ele­ment ni­skie­go szcze­bla. Przy­naj­mniej dwa razy w roku tre­no­wa­li tam wszy­scy pra­cow­ni­cy ob­słu­gi na­ziem­nej ro­bią­cy różne ćwi­cze­nia po to, aby po­czuć na wła­snej skó­rze jak nie­go­ścin­ne jest to śro­do­wi­sko i z ja­ki­mi pro­ble­ma­mi bo­ry­ka­ją się praw­dzi­wi taj­ko­nau­ci.

De­cy­zje o tym pod­ję­to wiele lat wcze­śniej i jak dotąd dzię­ki ćwi­cze­niom lu­dzie byli w sta­nie wy­my­ślać różne nie­ty­po­we ulep­sze­nia da­ją­ce Chi­nom tak po­trzeb­ną prze­wa­gę w ko­smo­sie.

Dzię­ki ich wy­sił­kom Suo ubra­ny był teraz w bar­dzo wy­god­ny kom­bi­ne­zon pią­tej ge­ne­ra­cji, miał rów­nież zna­ko­mi­ty ple­cak z na­pę­dem prze­wyż­sza­ją­cy znacz­nie roz­wią­za­nia ame­ry­kań­skie i mógł bez naj­mniej­szych prze­szkód bez­piecz­nie wró­cić do śluzy po­wietrz­nej sta­cji Tian­gong 2.

Sta­cja była ko­lej­nym osią­gnię­ciem za­pla­no­wa­ne­go na wiele lat chiń­skie­go pro­gra­mu ko­smicz­ne­go i wiel­kim ma­rze­niem par­tii, które zo­sta­ło zre­ali­zo­wa­ne w wy­ni­ku cięż­kiej pracy i wy­rze­czeń dzie­sią­tek ty­się­cy bez­i­mien­nych in­ży­nie­rów pro­gra­mu ko­smicz­ne­go.

Prze­po­wia­da­na w „Gra­wi­ta­cji” sześć­dzie­się­cio­to­no­wa kon­struk­cja skła­da­ła się z trzech ele­men­tów, czyli miesz­kal­ne­go i tech­nicz­ne­go mo­du­łu Tian­he i spe­cja­li­stycz­nych la­bo­ra­to­riów Wen­tian i Meng­tian.

Za­pro­jek­to­wa­no ją do cią­głe­go za­miesz­ka­nia i na kar­tach hi­sto­rii do­łą­czy­ła do MIRa i Eu­ro­pej­skiej Sta­cji Ko­smicz­nej jako pierw­sze miej­sce do cią­głych wie­lo­mie­sięcz­nych badań stwo­rzo­ne cał­ko­wi­cie przez pań­stwo środ­ka.

Nie był to oczy­wi­ście je­dy­ny suk­ces par­tii – kon­struk­cję wy­sła­no w ko­smos równo czte­ry lata po son­dzie Chang'e 4, która po­le­cia­ła na ciem­ną stro­nę Księ­ży­ca i wy­lą­do­wa­ła będąc tam pierw­szym obiek­tem stwo­rzo­nym przez czło­wie­ka.

To bu­dzi­ło po­dziw, taki jak sam jak ho­do­wa­nie je­dwab­ni­ków i or­ga­ni­zmów na mar­twej od wie­ków skale.

Nikt na świe­cie od dawna nie śmiał się już z ni­skiej ja­ko­ści chiń­skiej elek­tro­ni­ki, w nie­pa­mięć ode­szła walka z wró­bla­mi czy re­wo­lu­cja kul­tu­ro­wa, cał­ko­wi­cie za­czę­to igno­ro­wać wi­chrzy­cie­li mó­wią­cych coś o ła­ma­niu praw czło­wie­ka, wy­da­rze­niach na placu Tie­nan­menn czy okry­tym złą sławą Mi­ni­ster­stwie Bez­pie­czeń­stwa Chiń­skiej Re­pu­bli­ki Lu­do­wej.

Azja­tyc­ki ty­grys ude­rzył i od­niósł pełen suk­ces…

 

Czwar­ta RP

– Za­ło­gi do ma­szyn! Za­ło­gi do ma­szyn! – za­brzmia­ło w dy­żur­nej sali mo­dliń­skie­go lot­ni­ska.

– Kiego chuja… – Za­czął li­ta­nię puł­kow­nik Skal­ski ner­wo­wo ga­sząc peta w szklan­ce z fu­sa­mi, ale za­głu­szył go dy­żur­ny, który wbiegł do sali wrzesz­cząc jakby go ze skóry ob­dzie­ra­li.

– No co kurwa? Szlach­ta nie pra­cu­je? Wyż­sza szko­ła opier­da­la­nia? Za­pro­sze­nie dla ja­śnie­pań­stwa? Cie­płe bam­bosz­ki? Ka­wu­sia do ja­snej cho­le­ry? Wy-pier-da-lać, mi­gu­niem i w pod­sko­kach. Ruchy koty ruchy… – Tu gwał­tow­nie prze­stał ge­sty­ku­lo­wać i ob­ró­cił głową. – wrrr­róć… obroń­cy ładu, po­rząd­ku i ca­łe­go wol­ne­go świa­ta.

– Taaa jest panie cho­rą­ży! – Skal­ski krzyk­nął ener­gicz­nie z in­ny­mi, gdy tam­ten gło­sił ka­za­nie, i nie cze­ka­jąc na ko­niec zła­pał hełm i ru­szył bie­giem ku ma­szy­nie, przy któ­rej cze­ka­li już me­cha­ni­cy.

– Wszyst­ko go­to­we, pa­li­wo w ca­ło­ści. – Szef zmia­ny skła­dał mu ra­port, gdy wska­ki­wał do ka­bi­ny.

– Od­pa­lam. – Zro­bił młyn­ka pal­ca­mi rów­no­cze­śnie pstry­ka­jąc na przy­ci­skach kon­so­li ni­czym wir­tu­oz na kla­wia­tu­rze do­brze na­stro­jo­we­go for­te­pia­nu.

Dro­bia­zgo­wo przy­go­to­wa­na pol­ska wer­sja F-16 po wie­lo­let­nich mo­der­ni­za­cjach za­wie­ra­ła w sobie masę drob­nych ulep­szeń spe­cja­li­stów z WAT i wciąż da­wa­ła cień szan­sy na wy­gra­nie po­tycz­ki z agre­so­ra­mi, gdy ci nie uży­wa­li dro­nów naj­now­szej ge­ne­ra­cji.

Przy­rzą­dy i sil­ni­ki bły­ska­wicz­nie bu­dzi­ły się do życia. Męż­czy­zna za­piął maskę i za­czął za­my­kać owiew­kę rów­no­cze­śnie kie­ru­jąc sa­mo­lot na pas star­to­wy. Mieli prze­chwy­cić in­tru­zów, a on był drugi. Mru­gał ocza­mi, żeby przy­zwy­cza­ić się do mroku, tym­cza­sem jego ko­le­ga już roz­pę­dzał swoją ma­szy­nę i zaraz po po­de­rwa­niu z ziemi włą­czył do­pa­la­cze.

– Orzeł jeden, na awa­ryj­nej, kurs trzy pięć sie­dem. – Głos z radia był tak czy­sty i wy­raź­ny, że Skal­ski aż się wzdry­gnął.

Od­cze­kał kilka se­kund i ru­szył w ślady ko­le­gi. Le­ciał za skrzy­dło­wym, a tym­cza­sem w kom­pu­te­rze widać było, że mają prze­chwy­cić nie­zna­ne ma­szy­ny zdą­ża­ją­ce od stro­ny nie­miec­kiej.

– 797 po lewej na ty­siącu i się zniża, Air­bus na wprost dzie­sięć ty­się­cy. – Kon­tro­la lotów wy­cho­dzi­ła z sie­bie, żeby nie­za­leż­nie od od­czy­tów przy­rzą­dów mieli pełen kom­plet in­for­ma­cji o wszyst­kich ma­szy­nach w oko­li­cy.

– Dzie­sięć ki­lo­me­trów, trzy se­kun­dy – za­mel­do­wał, a potem uzbro­ił dział­ka i za­czął roz­grze­wać ra­kie­ty – Pięć ki­lo­me­trów.

– Kon­takt – wrzesz­czał ko­le­ga z pierw­sze­go my­śliw­ca. – To my­śliw­ce, z pra­wej, bie­rze­my z pra­wej.

– Orzeł jeden, orzeł jeden, po­twierdź. – Głos kon­tro­le­ra z lot­ni­ska nie zdra­dzał emo­cji cho­ciaż go znali i na pewno wy­cho­dził z sie­bie.

Prze­le­cie­li obok in­tru­zów i za­wró­ci­li. Ma­szy­ny były wi­docz­ne w nok­to­wi­zo­rach i rów­nież wy­glą­da­ły na F-16.

– To my­śliw­ce, i kurwa mają ozna­cze­nia ru­skich – krzy­czał ko­le­ga przez radio.

– Nie otwie­raj ognia, nie otwie­raj ognia, do­pó­ki nie za­czną. – Od­po­wiedź z lot­ni­ska była bły­ska­wicz­na.

Nagle wie­czor­ne niebo roz­świe­tli­ły wy­bu­chy, na lewo, na prawo, z przo­du i tyłu, on zaś usły­szał serię kry­tycz­nych alar­mów i ma­szy­na za­czę­ła zwal­niać.

– Co jest? May­day, may­day, may­day. – Chwy­cił moc­niej drą­żek, gdy po chwi­li wy­siadł mu pierw­szy i drugi sil­nik.

Lot­ni­sko mil­cza­ło, a on za­czął spa­dać. Kor­ko­ciąg pła­ski.

Pró­bo­wał chwy­cić uchwyt ka­ta­pul­ty, ale prze­cią­że­nie nie po­zwa­la­ło mu tam się­gnąć. W końcu zła­pał za rącz­kę i po­cią­gnął, ale to nic nie dało.

Był spa­ra­li­żo­wa­ny stra­chem i jego umysł nie za­re­je­stro­wał nawet spa­da­ją­ce­go Dre­am­li­ne­ra, w któ­rym wszyst­kich dwu­stu trzy­dzie­stu pię­ciu pa­sa­że­rów krzy­cza­ło z prze­ra­że­nia.

Boże wy­bacz mi, że zgrze­szy­łem. – Tylko tyle zdą­żył jesz­cze po­my­śleć zanim my­śli­wiec ude­rzył w zie­mię bły­ska­wicz­nie za­mie­nia­jąc się w kulę ognia.

Eks­plo­zja była przez chwi­lę je­dy­nym ja­snym punk­tem w oko­li­cy, potem do­łą­czy­ły do niej eks­plo­zje ko­lej­nych stat­ków po­wietrz­nych i ko­lej­nych aut, au­to­bu­sów i po­cią­gów, które pra­wie rów­no­cze­śnie miały wy­pad­ki na ziemi.

Wokół nich gasły świa­tła dróg i szla­ków po­dróż­nych i całe oświe­tle­nie miast i wio­sek. Pla­ne­ta za­czę­ła po­grą­żać się w ciem­no­ściach i w końcu wy­glą­da­ła po­dob­nie jak ty­sią­ce lat wcze­śniej.

Koniec

Komentarze

… jest to element większej całości… przy zainteresowaniu prawdopodobnie będę publikował kolejne części albo większe fragmenty…

Tomaszug, jesteś na tej stronie od dawna i mam nadzieję, że zdążyłeś się zorientować, że fragmenty cieszą się znikomym zainteresowaniem użytkowników.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy – masz rację, natomiast wszystko w swoim czasie: po dłuższej przerwie chcę zakończyć temat starych opowiadań, które gdzieś tam mi się zebrały i były dla mnie kamieniem milowym; skończyć z nowymi i wrzucić też coś większego (również tutaj).

OK, Tomaszug, w końcu to Ty decydujesz, co i kiedy zechcesz opublikować. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

…nie zapominaj że jestem też zwykłym chłopakiem, który stoi przed lożą prosząc ją, żeby go pokierowała…

 

:D

 

Chcę gdzieś tam pozbyć się różnych starych niedomagań i od czegoś muszę zacząć.

 

:D

A tak konkretnie, Tomaszug, to jakie masz oczekiwania wobec Loży? Bo nie bardzo wiem, co rozumiesz przez prośbę, by Cię pokierować…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja nie mam żadnych oczekiwań, co najwyżej prośbę – o rzucenie okiem, skomentowanie, napisanie co się podobało, wytknięcie błędów, zjechanie od dołu do góry i wskazanie nad czym albo z kim popracować (np. wcześniej powtarzał się problem kropek i przecinków i w sumie chciałbym poznać jakiegoś speca, który by mi w końcu wbił do głowy co i jak).

 

Takie tam, nic szczególnego.

Sprawa wygląda tak, że rzucanie okiem, komentowanie i napisanie, co się podobało, wytknięcie błędów, zjechanie od dołu do góry i wskazanie nad czym autor powinien pracować, należy nie do Loży, a do dyżurnych. I tu pojawia się problem, gdyż fragmenty/ prologi/ pojedyncze rozdziały/ części większych dzieł, nie wchodzą do grafiku i dyżurni nie mają obowiązku ich czytać. Natomiast obowiązkiem Loży jest czytanie opowiadań nominowanych do piórka.

Dlatego w pierwszym komentarzu uprzedziłam Cię, że skoro zamieściłeś fragment, nie powinieneś liczyć na tłum czytelników.

Dodam jeszcze, że do fragmentów zaglądam, ale dopiero po przeczytaniu opowiadań z dyżuru, a potem pozostałych tekstów. Fragmenty cierpliwie czekają w kolejce. Do Twojego też pewnie zajrzę, ale na pewno nie w najbliższych dniach. Kolejka jest dość długa.

 

w sumie chciałbym poznać jakiegoś speca, który by mi w końcu wbił do głowy co i jak).

Tomaszug, myślę że to jest pragnienie większości twórców, nie tylko początkujących i mam nadzieję, że takiego speca znajdziesz. Nie gwarantuję jednak, że znajdziesz go na tym portalu, choć życzę Ci tego z całego serca. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hejka! 

No nie są to moje klimaty, ale jednak zdecydowałem się na przeczytanie tego fragmentu. Jeśli chodzi o budowę zdań, widzę tu problem z nadużywaniem “i”, czy innych powtórzeniach. Zobacz o czym mówię:

 

“To był ponadprzeciętnie dobry wynik, nawet jak na tak prostą misjęniewątpliwie pomogło tu ogromne doświadczenie Suo, który miał za sobą wiele podobnych spacerówktóry za każdym razem skupiał się na pracy nie zastanawiając się nad cudami, które właśnie przeżywa.”

 

Myślę, że jest więcej spójników, które można zamienić, niż tylko nadużywać “i”.

“i” = 2 razy 

który/które = 3 razy 

W jednym zdaniu.

Proponuję, żebyś stosował krótsze zdaniazwrócił uwagę na powtórzenia.

Takich przykładów jest znacznie więcej, wręcz cały tekst wygląda w ten sposób:

 

 

“Był praktykiemod dawna przyjmował bez głębszej refleksji, że nie ma tutaj powietrza, a mimo to żyje i ma tak wspaniałe możliwości. Wszystko było tu tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki tak daleko, bo każdy ruch musiał być dokładnie przemyślanywymagał odpowiedniej dawki tlenu, paliwa, wyliczeń sprawnego sprzętu.”

Tym razem dwa zdania, ale…

”i” występuje aż 5 razy :( 

 

Przedostatnie zdanie to rekord – tak krótkie, a “i” → występuje aż 3 razy.

 

Taka forma wybija z czytania tego krótkiego fragmentu, jednak nie zniechęca mnie do przeczytania następnego, jeśli zwrócisz uwagę na liczne powtórzenia. 

No to na razie byłoby to na tyle. Mam nadzieję, że rady od żółtodzioba, okażą się być trochę przydatne :)

Pozdrawiam serdecznie i do następnego!

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Przeczytałem i o ile zapewne w szerszym zamyśle przedstawione sceny są integralnymi częściami wplecionymi w fabułę utworu, to we fragmencie nic ich ze sobą nie łączy. Fragment fragmentem, tylko taki chyba sam w sobie powinien być spójny.

No i jeszcze jedno – F16 to samolot jednosilnikowy (uprzedzając, jakiekolwiek próby wyjaśnienia tej rozbieżności nie wiadomo jakimi modernizacjami, nie przyjmę ich do wiadomości).

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka