- Opowiadanie: Cephiednomiko - Jeźdźcy Upuaut – III. Miłość

Jeźdźcy Upuaut – III. Miłość

Trzecia część Jeźdźców Upuaut, dla odmiany prócz elementów grozy, także z wątkiem romantycznym.  Wokół Dagmary – lekarki, która dzień wcześniej potrąciła samochodem człowieka, zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Jednocześnie rodzi się uczucie między nią, a jednym z jej współpracowników. 

 

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23279 – część pierwsza

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23382 – część druga

Oceny

Jeźdźcy Upuaut – III. Miłość

Powinna poprosić o dzień wolnego, ale na myśl o samotnym siedzeniu w czterech ścianach, zbierało jej się na mdłości. Dlatego mimo roztrzęsienia i zmęczenia nieprzespaną nocą, ubrała się i z samego rana pojechała do szpitala. Wybrała metro, dziś nie odważyłaby się znowu prowadzić samochodu. Nie po tym, co wydarzyło się zeszłego wieczoru.

Dagmara dużo by dała, aby wymazać tamten dzień z pamięci. Oczywiście starała się być profesjonalna i opanowana, ani na moment nie pozwoliła dojść emocjom do głosu. Ale gdy później została sama, gdy zatrzasnęły się za nią drzwi mieszkania, osunęła się na podłogę i zaniosła płaczem. Zabiła człowieka. Powinna być oswojona ze śmiercią, wielokrotnie widziała ludzi, którzy odchodzili, bo nikt nie był w stanie im pomóc. Jednak to była zupełnie inna sytuacja, tutaj osobiście przyłożyła rękę do pozbawienia życia. I nawet świadomość, że był to jedynie nieszczęśliwy wypadek, w niczym nie pomagała. Świdrujące wyrzuty sumienia nie pozwoliły jej zmrużyć oka i przez te kilka godzin, jakie spędziła w samotności, wypaliły jej wnętrze.

Nie mogła tego znieść ani chwili dłużej. Dlatego z nastaniem świtu, zebrała się, umyła i wyszła z mieszkania. Dyżur zaczynała o siódmej trzydzieści i niemal od razu rzuciła się w wir pracy. Bieżące problemy i nagłe przypadki skutecznie odegnały wszystkie niechciane myśli. Przez dobre kilka godzin po prostu nie miała czasu rozdrapywać wydarzeń wczorajszego wieczoru.

 

– Kawy? – zapytał Tomasz, kiedy Dagmara usiadła na chwilę w gabinecie, by ogarnąć dokumentację na koniec zmiany i dać nieco odpocząć spuchniętym nogom.

Kobieta spojrzała na wyciągnięty w jej stronę kubek i skinęła głową, zmuszając się do uśmiechu. Nie chciała zdradzać się ze swoimi myślami, choć te nadal pozostawały ciężkie i wyraźnie odciskały się na jej twarzy.

Skrzywiła się nieznacznie, kiedy poczuła w ustach gorycz napoju. Zwykle piła z mlekiem, ale w sumie dziś był dobry moment na potężnego „szatana”. Może prócz kubków smakowych wypali również ten tępy ból, który wciąż czuła w piersi.

Młody pielęgniarz przyglądał się jej uważnie, niemal analitycznie. Choć pracował na ich oddziale dopiero od dwóch miesięcy, zdążył zawrócić w głowie większej części żeńskiego personelu. Ze swoją fizjonomią mógł spokojnie robić za modela, zamiast podawać kroplówki i zakładać opatrunki. Co skłoniło go do wybrania właśnie tego zawodu, pozostawało jego cichą tajemnicą. Dagmara, jako starsza zarówno stażem, jak i wiekiem, uważała za niestosowne dopytywać o szczegóły. Niemniej miała świadomość, że od pewnego czasu, to właśnie ona stała się obiektem jego zainteresowań. Drobne gesty, jak choćby zrobiona kawa i miłe słowa nie umknęły jej uwadze. Zwykle zbywała je chłodną uprzejmością, dziś jednak była w takiej rozsypce, że nie potrafiła być obojętna.

– Wszystko w porządku? Źle wyglądasz – stwierdził mężczyzna, siadając na krześle po przeciwnej stronie biurka.

Dagmara bardzo chciała potwierdzić. Zwierzanie się z podobnych rzeczy niemal obcemu człowiekowi wydawało się co najmniej niewłaściwe, nagle jednak poczuła tak przytłaczający ciężar, że jedynie spuściła wzrok i pokręciła głową. Głos uwiązł jej w gardle, zresztą czuła, że nie ma siły o niczym opowiadać.

– Wyglądasz na kogoś, kto stanowczo potrzebuje czegoś mocniejszego niż kawa – stwierdził Tomek.

Choć nie bezpośrednia, propozycja była bardziej niż oczywista. Dagmara czuła, że to zły pomysł. Jak to będzie o niej świadczyć, jeśli ktoś zobaczy ją z młodszym o jakieś sześć lat mężczyzną. W tej chwili czuła się jednak bardzo samotna. Nie miała wsparcia w rodzinie, nie mogła zadzwonić do matki i wypłakać się w słuchawkę. Zapewne usłyszałaby tylko przekleństwa w swoją stronę. A przyjaciele? Tych kilku których posiadała, poświęciła na ołtarzu własnej kariery medycznej. Widywała ich stanowczo za rzadko, by teraz ośmielić się szukać u nich wsparcia.

Dlatego ostatecznie pokiwała głową i pozwoliła, by Tomasz podał jej żakiet. Pozbyła się lekarskiego kitla i razem z mężczyzną wyszła na zewnątrz, starając się ignorować zainteresowane spojrzenia współpracowników.

 

Usiedli w niewielkim pubie zaledwie dwie przecznice od szpitala, gdzie główną klientelę stanowili kibice oczekujący na mecz reprezentacji. Powietrze wypełnione było dymem z papierosów, na skutek czego Dagmara też zapragnęła zapalić. Zgubny nałóg porzuciła przed laty, ale w dni takie jak ten, nadal ciągnęło ją do uspokajających oparów nikotyny. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, podeszła do baru, kupiła paczkę fajek i niemal od razu jedną zapaliła.

– Nie wiedziałem, że palisz.

– Rzuciłam kilka lat temu. Chcesz? – zapytała, wyciągając w jego stronę paczkę.

Mężczyzna wzruszył ramionami i również zapalił. Niemal natychmiast zaczął się krztusić, jak każdy kto nigdy nie palił nałogowo.

– Jako lekarka powinnaś dawać lepszy przykład – rzucił, odganiając ręką kłąb dymu. Zapobiegliwie nie zaciągał się więcej.

– Myślałam, że jesteśmy tutaj prywatnie.

– Bo jesteśmy.

Siedzieli przy niewielkim stoliku, z widokiem na pogrążającą się w wieczornym mroku ulicę. Tomasz sączył piwo, a Dagmara wzięła dżin z tonikiem. Nie zamierzała się upić, ale perspektywa mentalnego znieczulenia wdawała się teraz bardzo kusząca.

– Co się stało? – zapytał w końcu Tomek, kiedy jej szklanka była niemal pusta.

Dagmara przełknęła ciężko i choć wydawało się, że nie będzie w stanie o tym mówić, to gdy się odezwała, słowa same popłynęły.

– Wczoraj jakiś wariat wybiegł mi prosto przed maskę. Nie zdążyłam zareagować. Zwłaszcza, że jechałam pod słońce. Jak do niego podeszłam, był cały we krwi. Z twarzy miał kompletną miazgę. Zabrali go, ale szczerze wątpię, by to przeżył. Zbyt często sama przyjmowałam podobne przypadki. Krwiaki, pęknięcia czaszki, obrzęk mózgu. Jeśli go nie zabiłam, to zrobiłam z niego warzywo.

Tomasz przysłuchiwał się temu w milczeniu, ze skupieniem wymalowanym na twarzy. Nie wyglądał na zaskoczonego, zapewne domyślał się, że sprawa, która ją dręczyła, musiała być poważna. Mimo to dostrzegła w jego brązowych oczach zrozumienie i naraz poczuła się znaczenie lepiej.

– Policja twierdzi, że grozi mi oskarżenie o nieumyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, choć przypuszczam, że zarzuty mogą się zmienić, jeśli facet rzeczywiście umrze. Jednak nie sądu się obawiam, nawet jeśli dostanę wyrok. W tej chwili bardziej przytłacza mnie sama świadomość tego, co się wydarzyło i tej cholernej bezradności, jaką czułam.

– Takie rzeczy niestety się zdarzają – stwierdził Tomek. – Nie zawsze masz wpływ na to, po kogo przyjdzie kostucha.

Dagmara uśmiechnęła się cierpko.

– Wolę ratować życie niż je odbierać.

– Uznaliby cię za psychopatkę, gdyby było inaczej.

Było coś niesamowicie uspokajającego w jego słowach. Dzięki nim, cała sprawa nie wydawała się aż tak parszywa.

Przesiedzieli w pubie jakieś dwie godziny, w czasie których rozmawiali nie tylko o wypadku, ale także o pracy i życiu rodzinnym. Dagmara była zaskoczona z jaką łatwością przychodziło jej dzielić się z Tomkiem swoimi prywatnymi sekretami. Wyraźnie wyczuwała między nimi nić porozumienia. On również pochodził z małego miasteczka, a jego ojciec nie wylewał za kołnierz. Stąd Tomasz doskonale rozumiał potrzebę wyrwania się z takiego środowiska. Sam zrobił dokładnie to samo.

Kiedy rozpoczął się mecz, wyszli z pubu, bo hałas uniemożliwiał dalszą rozmowę. Jednak nie rozstali się natychmiast, jeszcze przez pewien czas spacerując powoli pustoszejącymi ulicami.

– Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy – odezwał się mężczyzna, gdy zatrzymała przejeżdżającą taksówkę. – W przyjemniejszych okolicznościach.

Dagmara uśmiechnęła się i skinęła głową, po czym wsiadła do środka.

– Do zobaczenia jutro w szpitalu – rzuciła i zatrzasnęła drzwi, a kiedy taksówka ruszyła, opadła na kanapę i przymknęłam oczy.

Przytłaczający ją od wczoraj ciężar niemal zniknął, zastąpiony przez przyjemne ciepło. Nagle poczuła się jak naiwna małolata, która po udanej randce już układa sobie przyszłość z wybranym chłopakiem. To było kompletnie niedojrzałe, ale nie potrafiła powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy myślała o młodym pielęgniarzu.

Może powinna bardziej skupić się na skutkach podobnego romansu. W pracy z pewnością nie zostanie to dobrze odebrane, zwłaszcza że dzieliła ich spora różnica wieku. Jednak przez całą drogę do domu te racjonalne myśli nie mogły przebić się przez mgłę zauroczenia. Nie bardzo pamiętała nawet jak zapłaciła za kurs i kiedy znalazła się przed swoim blokiem.

Sięgnęła do torebki i wyjęła klucze. Podeszła do windy, ale ta nie reagowała na kolejne wezwania. Niezrażona ruszyła schodami na górę. Te pięć pięter nie stanowiło dla niej specjalnego wyzwania.

Niespodziewanie, gdy minęła drugą kondygnację, coś wzbudziło w niej nieokreślony niepokój. Zatrzymała się i dopiero wtedy w pełni usłyszała niskie, przejmujące warczenie. Na klatce panował mrok oświetlany jedynie słabymi żarówkami umieszczonymi na półpiętrach. Dagmara spojrzała powyżej i wtedy go dostrzegła. U góry schodów stał duży, ciemny pies z postury i kształtu pyska przypominający rottweilera. Wpatrywał się w nią, a jego zęby były niebezpiecznie odsłonięte.

Nie znała dobrze swoich sąsiadów, ale raczej żaden z nich nie posiadał podobnego psa. Coraz bardziej przestraszona chwyciła silniej torebkę, która stanowiła jedyną realną zaporę, jaka mogła oddzielić ją od potężnych szczęk.

Z każdą sekundą głuchy warkot się wzmagał, falując w rytm oddechu psa. Dagmara wiedziała, że ucieczka nie wchodziła w grę, zadziałałby instynkt drapieżnika i zwierzę zaczęłoby ją ścigać, a człowiek jest dużo wolniejszy od psa, zwłaszcza tak dużego. Dlatego stała w bezruchu, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

Nagle pies zaczął schodzić, wciąż warcząc i nie odrywając od niej żółtych ślepi. Czy był wściekły? Pytanie przeszło jej przez umysł, ale nie miała czasu nawet tego rozważyć, bo zwierzę znalazło się raptem metr od niej. Niemal czuła nieprzyjemny zapach bijący z jego pyska. Niczym sparaliżowana, odwróciła głowę, obawiając się najgorszego.

Atak jednak nie nastąpił. Pies przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, a potem minął ją i zniknął w ciemnościach poniżej.

Dagmara osunęła się na kolana i poczuła jak do oczu napływają jej łzy. To było stanowczo za dużo. Ledwo otrząsnęła się z szoku po wypadku, by teraz przeżyć coś tak dziwacznego. Dawno nic tak jej nie przeraziło jak ten pies, choć nie była w stanie do końca powiedzieć dlaczego. Niemniej miała niejasne poczucie, że właśnie otarła się o śmierć. W mediach krążyło ostatnio dużo informacji o ludziach ginących w niewyjaśnionych okolicznościach. Ich ciała ponoć były w stanie niczym po ataku rozjuszonego zwierzęcia. Czy takiego jak pies przed chwilą?

Długo trwało nim zdołała stanąć na nogi i z wielkim wysiłkiem pokonała pozostałe piętra. Odetchnęła dopiero, gdy zatrzasnęły się za nią drzwi. Bez większego zastanowienia sięgnęła do szafki i wyciągnęła butelkę z winem. Może nie powinna dziś pić więcej alkoholu, ale w tej chwili ręce zbytnio jej drżały, żeby w ogóle się nad tym zastanawiała.

 

Gdy zbudziła się następnego dnia, potężny ból głowy dał jej jasno do zrozumienia, jak nierozsądnie wczoraj postąpiła. Rankiem, przy szumie porannych wiadomości z radia, całe to przerażające spotkanie z psem, wydawało się tylko nierealnym snem. Po prawdzie Dagmara nie była do końca przekonana, czy to wydarzyło się naprawdę, czy było tylko wytworem jej odurzonego alkoholem umysłu. Tymczasem była pewna, ze wczorajsze popołudnie spędziła w towarzystwie Tomasza i na myśl o spotkaniu go w pracy czuła przyjemne mrowienie w trzewiach.

– Masz motylki w brzuchu, idiotko – skarciła własne odbicie, które uśmiechało się do niej z rozbrajająca szczerością. A miała być dojrzałą panią doktor. Teraz jednak zupełnie o tym nie myślała. Zamiast tego umalowała się, zebrała swoje rzeczy i wyszła pośpiesznie z mieszkania.

Dziś również nie odważyła się wziąć samochodu, tym razem z uwagi na procenty, które wypiła zeszłego wieczoru. Co prawda mocna kawa i dwie aspiryny skutecznie postawiły ją na nogi, ale wolała nie ryzykować utraty prawa jazdy. W obliczu wcześniejszych wydarzeń mogłoby to zostać fatalnie odebrane.

Nie zdecydowała się skorzystać z klatki, irracjonalnie obawiając się powtórki z wczoraj. Zjechała windą i poszła na stację metra. Po drodze przeglądała wiadomości na telefonie. Dziennikarze donosili o kolejnym zamordowanym, którego ciało znaleziono tej nocy. Ostatnio nie było dnia bez jakiejś makabrycznej historii i ludzie zaczynali być dziwnie nerwowi.

Naraz jej telefon zaczął dzwonić. Nieznany numer nie mógł wróżyć niczego dobrego.

– Słucham?

– Pani Dagmara Kuraj? – zapytał męski głos po drugiej stronie.

– Zgadza się.

– Funkcjonariusz Wieruszowski z tej strony. Przekazano mi sprawę wypadku na ulicy Krzywej, z dwudziestego drugiego. Muszę poprosić panią o niezwłoczne stawienie się na komisariacie.

– Co z tym człowiekiem, którego potrąciłam?

– Niestety zmarł wczoraj wieczorem.

Dagmara na moment wstrzymała oddech. Szybko jednak przywołała się do porządku.

– Rozumiem. W takim razie już jadę.

Mężczyzna pożegnał się i rozłączył. Tymczasem Dagmara, powstrzymując narastającą panikę, zadzwoniła do szpitala, by przepisać się na nocną zmianę, po czym wysiadła na najbliższej stacji i po chwili jechała linią w przeciwnym kierunku.

 

Wizyta na komendzie na szczęście przebiegła spokojniej niż się obawiała. Nikt nie obrzucał jej oskarżeniami, a funkcjonariusz był zaskakująco miły. Wytłumaczył jak w takim przypadku przebiega procedura i czego można się spodziewać. Po raz kolejny musiała opowiedzieć wszystko, co pamiętała, a potem dali jej do podpisania kilka oświadczeń. Między innymi, że nie opuści kraju.

Mimo to cieszyła się, kiedy kilka godzin później wyszła na zewnątrz i odetchnęła świeżym powietrzem. Do swojej zmiany miała jeszcze trochę czasu, więc pojechała do centrum, gdzie zjadła obiad i zrobiła niewielkie zakupy. Przez całe to zamieszanie żałowała jedynie, że rozminie się z Tomaszem, ale nie zamierzała być aż tak dziecinna, żeby specjalnie nad tym rozpaczać.

Gdy dotarła do szpitala, młodego pielęgniarza, zgodnie z przewidywaniami, już nie było. Nie myśląc o tym zbyt intensywnie, Dagmara przebrała się w fartuch i ruszyła na wieczorny obchód.

 

– To tylko infekcja i lekka anemia – powiedziała, kiedy do gabinetu wszedł młody chłopak.

Miał nie więcej jak dwadzieścia lat i zgłosił się o trzeciej w nocy, twierdząc, że źle się czuje. Od razu zleciła przeprowadzenie podstawowych badań, EKG i tomografii, bo skarżył się na ostre bóle głowy i duszności. Żadne z nich nie wykazało jednak niczego specjalnie niepokojącego. Rzeczywiście miał obniżone czerwone ciałka, a spora ilość leukocytów sugerowała rozwijającą się infekcję. Nic jednak co wskazywałoby na potrzebę hospitalizacji.

– Przepisałam panu antybiotyk i żelazo – dodała, podając mu receptę. – A na ból głowy polecam ibuprofen. Jeśli w ciągu kilku dni nie nastąpi poprawa, proszę się zgłosić do lekarza rodzinnego.

Mimo nie najgorszych wyników, chłopak rzeczywiście wyglądał źle. Był blady z wyraźnymi, niezdrowymi rumieńcami na twarzy, które zwykle towarzyszą gorączce. Wzrok miał dość nieprzytomny, kiedy odbierał od niej receptę, a jego ręce drżały wyraźnie. Poważnie zaczynała się zastanawiać, czy jednak nie zatrzymać go w szpitalu, ale wiedziała, że i bez tego są obecnie przeładowani. Wysoka temperatura i utrzymujący się w mieście smog bardzo skutecznie zapełnił im sale.

– Gdyby jednak poczuł się pan wyraźnie gorzej, proszę nie czekać i dzwonić po pogotowie – dodała ostatecznie.

Chłopak pokiwał głową, pożegnał się cicho i wyszedł z gabinetu.

Dagmara wypiła kilka łyków zimnej kawy, by zwalczyć senność i spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta. Jeszcze dwie godziny i będzie mogła wrócić do domu. Nie żeby jakoś specjalnie tęskniła za pustymi pokojami, ale myśl o własnym łóżku była mimo to kusząca.

 

Kiedy opuszczała szpital, właśnie zaczynał siąpić lekki deszczyk. Niezbyt uszczęśliwiona tym faktem poprawiła kołnierz żakietu i ruszyła w stronę stacji metra.

– Zamawiała pani podwózkę? – Usłyszała niespodziewane pytanie, a gdy się odwróciła, zobaczyła uśmiechniętą twarz Tomasza. Mężczyzna siedział w samochodzie i gestem ręki zapraszał ją do środka. Nie potrzebowała wiele czasu do namysłu.

– Co tutaj robisz? – zapytała, gdy usiadła w suchym wnętrzu.

– Wiesz, pracuję tu niedaleko – odparł z rozbawieniem.

Dagmara skrzywiła się w duchu. Po ponad dobie na nogach, łączenie oczywistych faktów nie szło jej najlepiej.

– Nie spóźnisz się?

– Jakoś to wytłumaczę – rzucił, po czym ruszył we wskazanym przez nią kierunku.

 

Zapomniała już jakie to przyjemne uczucie, gdy ktoś odwozi cię do domu. Co więcej kiedy zatrzymali się pod jej blokiem, zapragnęła jeszcze przeciągnąć trochę to spotkanie.

– Piłeś już kawę?

Tomasz uśmiechnął się w bardzo chłopięcy sposób i pokręcił głową.

– Jakoś nie było dobrej okazji.

– To już ją masz, zapraszam – skwitowała i wysiadła z samochodu.

Przez chwilę zastanawiała się w jakim stanie zostawiła rano mieszkanie, ale na szczęście prócz do połowy opróżnionej butelki wina na stole, nic innego niepożądanego nie walało się po kątach. Żadnej porzuconej bielizny, brudnych skarpetek czy smutnych pozostałości wczorajszego śniadania.

– Widzę, że miałaś tutaj wczoraj afterparty – skomentował Tomek, widząc butelkę.

Zbyła go gestem ręki i szybko usunęła z widoku ślady zbrodni. Wstawiła wodę na kawę i sięgnęła po dwa kubki. Właśnie wtedy poczuła jego ręce na swojej talii. Wzdrygnęła się, a przez umysł przeszło jej tysiące wątpliwości. Nie powinna mu na to pozwolić, było to ze wszech miar nierozsądne i zupełnie do niej niepodobne. Nigdy nie zgodziłaby się z kimś niemal obcym na taką intymność. Zwłaszcza młodszym, który był do tego jej współpracownikiem. W jakim świetle ją to postawi?

Jednak kiedy przesunął dłonie na jej brzuch, a potem wyżej w kierunku piersi i kiedy poczuła jego oddech na szyi, wszystkie wątpliwości jakoś przestały się liczyć. Odwróciła się, tak gwałtownie, że aż strąciła jeden z kubków, który roztrzaskał na podłodze. Nawet nie zwróciła na to uwagi, bo jedynie objęła twarz Tomasza i pocałowała w sposób, w jaki dawno nie całowała nikogo. Namiętnie, wręcz zachłannie, niczym samotna desperatka, którą w końcu była.

A potem usłyszała warczenie…

Wzdrygnęła się, odsunęła od mężczyzny i spojrzała mu przez ramię. W korytarzu, tuż przy drzwiach do kuchni stał ten sam, straszny pies, a jego pysk, tak samo jak poprzednio wykrzywiał się niebezpiecznie, ukazując wielkie zębiska.

– Co do… – zapytał Tomasz, ale nie zdołał dokończyć, bo kiedy się odwrócił, pies zaatakował.

Dagmara krzyknęła i odskoczyła w bok, przewracając się na podłogę. Widziała jednocześnie, jak zwierzę powala mężczyznę. W panice szukała jakieś broni, czegokolwiek, co mogłoby powstrzymać rozszalałego psa. Wywiązała się szamotanina, Tomasz krzyknął kilkukrotnie, kiedy szczęki zaciskały się na jego rękach, którymi próbował osłonić twarz i szyję. Chciał kopnąć psa, żeby się uwolnić, ale ten skutecznie unikał wszystkich ciosów, atakując coraz bardziej zażarcie. Wszędzie na podłodze wokoło pojawiały się krople krwi, która rozmazała się na psim pysku.

Dagmara nie mogła patrzyć na to bezczynnie. Na drżących nogach podniosła się z podłogi i pośpiesznie zaczęła przeglądać kuchenne szuflady, aż w końcu chwyciła duży nóż do mięsa. Odwróciła się i zamarła w bezruchu. Po psie nie było śladu, a na podłodze, raptem trochę ponad metr od niej leżał Tomasz. Jego gardło było rozszarpane, a z przerwanej tętnicy tryskała krew, rozlewając się wokoło czerwoną kałużą.

W jednej chwili Dagmara upuściła nóż i chwyciła ręcznik. Dopadła do mężczyzny i zaczęła tamować krwawienie, choć wiedziała jak bezsensowne było to działanie. Tomasz miał nie tylko rozerwaną tętnicę, ale także zmiażdżoną krtań i teraz spazmatycznie otwierał usta, próbując bezskutecznie chwycić powietrze. Trwało to nie dłużej jak trzydzieści sekund, bo potem jego ruchy osłabły i całkiem zwiotczał.

Dagmara załzawionymi oczami patrzyła na jego niesamowicie bladą, niemal szarą twarz, którą znaczyły miejscami perełki krwi i nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. To był jakiś koszmar, irracjonalny i bezsensowny. To po prostu nie mogło dziać się naprawdę.

A jednak mimo usilnych starań nie mogła się obudzić. On wciąż tu leżał, z każdą sekundą coraz bardziej martwy. Odsunęła ręcznik, gdyż niczemu już nie służył i zakrwawioną ręką przesunęła po jego gładkim policzku i ustach, które dopiero co całowała. A potem przesunęła dłoń wyżej, by zamknąć oczy mężczyzny.

Nagle odsunęła dłoń i przetarła własne powieki, by usunąć łzy i odzyskać ostrość widzenia. Z rosnącym przerażeniem patrzyła na tęczówki Tomasza, które nie były jak wczoraj ciepło brązowe, ale zupełnie szare niczym wyprane z wszelkiego koloru.

Przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać wzroku od tego dziwnego zjawiska, a potem niespodziewanie ciało mężczyzny zaczęło gwałtownie mięknąć, zapadać się w sobie i podlegać jakby błyskawicznemu rozkładowi. Dagmara odskoczyła od niego i wpatrywała się w to z przerażeniem. To było wbrew wszelkim naturalnym zasadom i nigdy wcześniej nie słyszała o niczym podobnym.

Po niespełna minucie, z ciała mężczyzny na podłodze pozostała jedynie szarobrunatna plama.

Dagmara poczuła, że kręci jej się w głowie, więc podeszła do zlewu i opłukała twarz zimną wodą, zmywając jednocześnie krew z dłoni, które trzęsły się niemiłosiernie. Powinna gdzieś zadzwonić, kogoś zawiadomić. Przecież właśnie zginął człowiek.

Coraz bardziej roztrzęsiona podeszła do stołu, gdzie zostawiła torebkę. Wyciągnęła telefon i spojrzała na niego w nadziei na podpowiedź. Zupełnie nie wiedziała, jaki numer miałaby wybrać. 

Koniec

Komentarze

Cephiednomiko, dlaczego w przedmowie umieszczasz krótkie streszczenie kolejnej części? Czy uważasz, że czytelnik nie zorientuje się, o czym czyta? ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uważam, regulatorko, że taki niby-blurb bardzo się przydaje. Powiem więcej, moim zdaniem każde opowiadanie tutaj powinno mieć we wstępie krótki zarys fabuły czy chociaż tematyki. Dzięki temu łatwiej byłoby wybrać to, co nas interesuje, i co faktycznie chciałoby się przeczytać. Są jeszcze tagi, ale one akurat bywają enigmatyczne.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

regulatorzy – jeśli chodzi o te opisy, to cóż, czuje jakiś wewnętrzny przymus, żeby napisać choć jedno zdanie. Jak widać niektórym to odpowiada innym nie. Nie dogodzi się wszystkim :)

No cóż, Cephiednomiko, to Twój tekst i będzie zaprezentowany tak, jak uznasz za stosowne.

Zważ jednak, że to trzecia część opowieści i jeśli ktoś przeczytał dwie pierwsze, wie dlaczego sięga po kolejną. Uprzedzanie w przedmowie, o czym będę czytać jest, moim zdaniem, spoilerem i zniechęca do lektury tak zaanonsowanego tekstu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początku fragmentu akcja toczyła się powoli, trochę mi się dłużyła ta część. Później opowiadanie nabrało tempa. Podobało mi się zakończenie bez rozwiązania zagadki, kim byli pies i Tomasz.

Na razie trudno powiedzieć coś więcej o tym fragmencie, zobaczymy, co będzie dalej. Rozpoczęłaś dużo wątków w pierwszych trzech częściach, jestem ciekawa, jak je rozwiniesz i domkniesz na końcu cyklu.

Nowa Fantastyka