- Opowiadanie: Selmeric - Cierniowy Dwór

Cierniowy Dwór

Opowiadanie zajęło 3 miejsce w IX Ogólnopolskim Konkursie na Opowiadanie Fantasy im. Krystyny Kwiatkowskiej, tutaj dodaję trochę rozszerzoną wersję.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Issander, katia72, NoWhereMan

Oceny

Cierniowy Dwór

Na trakcie leżał trup. Miał na sobie ubranie błazna, w całkiem dobrym stanie. Stał przy nim osiołek z pakunkami. Podszedłem do ciała. Zapach sugerował, że mężczyzna leży tu od jakiegoś czasu. Nie wiedziałem, skąd wzięła się ta myśl. Przyszła sama, na chwilę rozświetlając umysł. Po niej przyszła kolejna – powinienem się ubrać. Choć nie wiedziałem dlaczego, dotarło do mnie, że źle jest paradować nago. Założyłem na siebie ubrania błazna, a także ciemnoniebieską maskę, która przypadła mi do gustu. Nie znalazłem śladów tego, co go zabiło, ale raczej nie był to człowiek. Zbyt paskudne rany. Nie żeby ludzie nie potrafili paskudnie ranić, ale to ewidentnie była sprawka jakiegoś monstrum. Trup miał sakiewkę z monetami, gitarę oraz torbę z podręcznym ekwipunkiem. Wziąłem to wszystko i przystanąłem przed osiołkiem. Przekrzywiłem głowę na bok, a on zrobił to samo. Nie protestował, kiedy zajrzałem do juków. Znalazłem tam koszyk z czerwonymi owocami i chwyciłem jeden. Zwierzę pożądliwie nań spoglądało, więc podsunąłem mu, a ten delikatnie chwycił w zęby i zjadł. Sam chwyciłem drugi. Gęsty sok pociekł mi po brodzie, kiedy wgryzłem się w miąższ. Dotarło do mnie, że musiałem nie jeść od dawna.

Chciałem zatrzymać się na dłużej, ale poczułem silny niepokój z tyłu głowy. Coś popychało mnie naprzód.

– Dalej, ruszaj. Oni już idą.

Nie próbując dociekać, od kogo otrzymałem ostrzeżenie, wsiadłem na osiołka i ruszyłem przed siebie. Błoga nieświadomość, z którą się obudziłem, znikała, zastępowana przez niepokój. Uczucie to było jednakże przytłumione, jakby coś nie dopuszczało go do mnie w pełni, niewystarczająco, bym wpadł w panikę, a tylko na tyle, bym ruszył się z miejsca.

Nie pamiętałem nic sprzed obudzenia. Jedyne, co do mnie docierało, to że przed czymś uciekałem i koniecznie potrzebuję schronienia. To jak na tę chwilę wystarczało.

Znalazłem się w drodze. Gościniec prowadził przez niezmierzony las czarnych drzew, gnijących, pokrytych naroślami i wijącymi się robakami. Tak jakby coś wysączało życie z całej tutejszej flory, zostawiając jedynie zapadające się w sobie pnie. Wydawało mi się to nienaturalne i wypaczone. Z każdą chwilą coraz bardziej chciałem się stąd wydostać.

– Ileż jeszcze muszę jechać? – zastanawiałem się głośno, znużony podróżą.

Otaczający mnie las martwych drzew nie wydawał się chętny do konwersacji. Jednak odpowiedział.

– Ile będzie trzeba – doszedł mnie skrzek z gałęzi.

Spojrzałem w górę, lecz na próżno, było już zbyt ciemno, bym cokolwiek tam dostrzegł.

– Kto to?

– Przyjaciel.

– Nie słuchaj go, to zwykły łotr – odezwał się ktoś inny, mocnym, tubalnym głosem. – Wkrótce dotrzemy na miejsce.

– My?

– Przecież nie jedziesz tu sam – zaśmiał się.

– Kim jesteście?

– Towarzyszami – powiedziała szeptem kolejna istota.

Głosy te nie należały do ludzi, byłem tego pewny, ale zignorowałem ten fakt, zadowolony, że nie jestem sam w ciemności. Jednak wypatrywałem uważnie moich towarzyszy, ciekaw, z kim przyszło mi podróżować. Ci, choć niezbyt skorzy do ujawniania się, ukazywali mi się w trakcie jazdy. Czasem nad głową przeskoczył mi cień w czapce z dzwonkiem. Innym razem widziałem wielki kształt z grubym, gęstym futrem. Kiedy indziej obok mojego osiołka przebiegł jakiś wilk, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłem jego białych, błyszczących w ciemności oczu. Nie odstępowali mnie na długo, cały czas trzymając się w pobliżu, jak stróże. Co jakiś czas dawali mi wskazówki co do dalszej drogi. Kierowali mnie przez gęstwinę, nie dając się zgubić, gdyż gościniec już dawno zniknął mi z oczu.

– Zbliża się – usłyszałem skrzek stwora z dzwonkiem.

– Kto się zbliża? – spytałem, czując jak rośnie we mnie niepokój.

– Jest wielki – dodał basowo stwór. – Jeszcze większy niż ja.

– I zdecydowanie smaczniejszy – mruknęła cicho ta podobna do wilka. – Nie mogę się doczekać dzisiejszej uczty.

– Wpierw musimy go stąd wyprowadzić – rzekł wielki. Od razu zrozumiałem, że ma na myśli mnie.

– Co się dzieje?

– Nie przejmuj się, zajmiemy się wszystkim – rzucił ten z dzwonkiem, po czym zniknął.

Poza tymi towarzyszami w pobliżu było coś jeszcze, teraz sam to wyczułem. Tropiło mnie od jakiegoś czasu i teraz wreszcie znalazło. A ja nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Obudził się we mnie instynkt samozachowawczy, który nakazywał zrobienie czegokolwiek w obronie swojej osoby. Zacząłem przeszukiwać juki, próbując znaleźć jakąkolwiek broń, choć widziałem bezsens tych działań. Raczej dobrego oręża stąd nie wyciągną, a jeśli to stworzenie miało być większe od największego z moich towarzyszy, to choćbym miał przy sobie halabardę, czy nawet balistę, raczej niewiele bym zdziałał.

– Co robisz? – zapytała mnie szeptem zaciekawiona wilczyca.

– Szukam broni – odparłem, nie zwracając większej uwagi na zwierzę, które wspięło się na mojego osła i zaglądało razem ze mną do sakw. Osioł wydawał się nie zauważać obecności tego dziwnego stworzenia.

– On chyba żadnej nie miał. Tylko to coś. – Wskazała pyskiem gitarę, którą przewiesiłem przez plecy. – Ale to nie jest broń, prawda?

– Nie, to służy do zabawiania ludzi, nie do zabijania – odparłem, niepewny skąd ta wiedza się u mnie wzięła. Widocznie zaczynałem odzyskiwać pamięć.

– W jaki sposób?

– Gra się na tym i… eh. – W kolejnej torbie były bukiety kwiatów. – Po co ktoś zabierał to zielsko ze sobą?

– A zresztą. – Zamknąłem z wściekłością pakunek. – I tak nic nie poradzę. Lepiej niech to coś mnie zeżre i wszystko się skończy.

– Zagrasz mi coś? – spytała niewinnie wilczyca.

Zaśmiałem się, rażony absurdem tej prośby.

– Zaraz tu zginę, ale czemu by nie umierać z uśmiechem na ustach? Zaraz ci coś zagram. O ile wiem, jak to się robi.

Zdjąłem gitarę i zacząłem powoli brzdąkać na strunach. Ku mojemu zdumieniu, po chwili zacząłem składać z tego melodię. Coś brzmiącego znajomo. Do muzyki słowa pojawiły się same.

 

A dokąd, a dokąd, to jedziesz mój miły?

W noc ciemną, śród wichrów, gdzie martwi się złożyli?

Jadę, ma luba, przez ciemne krainy

Ku przygodzie, bądź śmieci, co bogowie przeznaczyli.

 

Wilczyca słuchała z uwagą małego dziecka, siedząc zaraz za mną i kołysząc się w rytm muzyki. Choć miałem wrażenie, że to najgorsza pieśń, jaka kiedykolwiek powstała, śpiewałem, zachęcany entuzjazmem mojej towarzyszki. Układając kolejną zwrotkę, zamyśliłem się, szukając rymu do ,,droga”, kiedy usłyszałem wycie bestii, a zaraz po nim okrzyki mężczyzn i tumult szarżujących wierzchowców.

W następnej chwili zobaczyłem, jak przede mną, z zarośli, wyskoczyło ogromne monstrum, przecinając mi drogę. Zaraz za nim, na sześcionogich stworzeniach, wysokich na półtora męża, szarżowali ciężkozbrojni jeźdźcy, dzierżąc długie włócznie, wycelowane w ofiarę.

Przystanąłem, nie chcąc się wpakować pod nogi tych przedziwnych zwierząt. Wpatrywałem się w pogoń, zaciekawiony jak ci rycerze zamierzają upolować to ogromne monstrum, kiedy zbliżył się do mnie jeden z jeźdźców.

– Co tu robisz, grajku? Nie wiesz, jak niebezpieczne to miejsce? – zapytał z wysokiego siodła. Musiałem zadrzeć głowę by na niego spojrzeć, bo siedząc na swoim osiołku nie sięgałem mu nawet do strzemion.

– Czegóż to miałbym się obawiać, mości panie? Jestem błaznem, nie znam pojęcia strachu – odrzekłem, nie do końca zgodnie z prawdą.

– Błaznem, mówisz? A czymże to się tacy jak ty zajmują? – Wojownik wydawał się szczerze zaciekawiony.

– Rozbawiamy ludzi.

– Takimi pieśniami jak ta, którą uraczyłeś nas przed chwilą?

– Masz na myśli tę głupią przyśpiewkę? Wymyśliłem ją na poczekaniu, nic wartego uwagi.

– Chciałbyś grać na uczcie w naszym zamku?

Uniosłem brwi. Dopiero co odkryłem, że umiem grać, a zaraz dostaję propozycję śpiewania na dworze. Skąd mogłem wiedzieć, czy w trakcie występu nie zabraknie mi słów, bądź rymów?

– Zgódź się – wyskrzeczał goblin w czapce z dzwonkiem, siedząc na gałęzi, ponad głową rycerza.

– Będzie tam dużo jedzenia – mruknęła wilczyca, która znalazła się obok niego.

– I nikt nas nie będzie gonił – dodał gigant, wyglądając zza drzew.

Mężczyzna zdawał się ich ani nie dostrzegać ani nie słyszeć.

Kiwnąłem głową. Nie tylko ze względu na podpowiedzi dziwnych towarzyszy. Wiedziałem, że koniecznie potrzebne mi było schronienie. A ich zamek mógł się okazać dobrym miejscem.

– Bestia martwa! Hal Anward! – dobiegło nas z dziczy.

– Upolowali potwora. Chwała bogom. – Wojownik uniósł pięść do czoła, zapewne w ramach jakiegoś pobożnego gestu.

Spomiędzy drzew wyjechali rycerze, każdy niosąc przywiązane do swego wierzchowca trofeum z zabitej bestii. Prowadził ich dumny wojownik, który u boku zawiesił łeb monstrum.

– Znów zostajesz w tyle, Rinaut – rzucił do mężczyzny który ze mną rozmawiał.

– Nie mam dzisiaj nastroju do polowania. – Na twarzy malował się niesmak, jakby nie podobała mu się myśl, o zabijaniu tych bestii.

– I ty chcesz się ubiegać o stanowisko mistrza łowów? Może po prostu oddaj mi je. Ja nigdy nie tracę zapału w oczyszczaniu naszych ziem z tego plugastwa. Jedyne co przemawia na twoją korzyść, to więzy krwi!

– Źle by się to skończyło dla królestwa, przyjacielu. – Rinaut uśmiechnął się lekko, widać było, że nie traktuje tego poważnie.

– Jeszcze się przekonamy – rycerz, prawdopodobnie Anward, zaśmiał się. – Przyniosłem coś dla ciebie, druhu. – Rzucił w stronę Rinauta łeb potwora. – Ja zadowolę się udanym polowaniem. No i ucztą, oczywiście!

Wtedy odniosłem wrażenie, że są dobrymi przyjaciółmi. Jeden z nich też tak myślał.

– Właśnie zaprosiłem na nią tego tu grajka. – Rinaut wskazał na mnie.

– Grajka powiadasz? Zbliżże się, chłopcze, niech cię zobaczę. Co to za maska skrywa twoje lico? A zresztą, niech tak będzie, wielcem ciekaw, co potrafisz. Mam nadzieję, że godnie się zaprezentujesz na dworze. Nie mieliśmy tu wędrowców od wielu lat. Ciekawiśmy świata i twoich talentów.

Czułem wzrastający niepokój związany z coraz większymi oczekiwaniami, ale pokiwałem energicznie głową. Zabrzęczały dzwonki na mojej czapce.

– Ha! Więc w drogę, kompanija! – zakrzyknął Anward i poprowadził grupę w las.

I w ten oto sposób, jako pierwszy od czasu upadku Nydaviel, trafiłem do odciętej od świata twierdzy Traxencaed, co w naszej mowie znaczy, Cierniowy Dwór.

Owo miejsce otoczone było wysokim na siedemdziesiąt stóp, i grubym na dwadzieścia, kamiennym murem. Wydawało mi się, że sam jego rozmiar powinien skutecznie odstraszać wszystko z zewnątrz i zniechęcać do ataku, jednakże można było spostrzec na nim głębokie bruzdy po szponach ogromnych bestii. Jak widać, mieszkańcy mieli powód by wznosić tak niebotyczne fortyfikacje.

Za ową nieprzekraczalną barierą, na skalnym wzniesieniu, co później zaobserwowałem, wznosił się zamek z trzema wieżycami, z których dwie niewiele wystawały ponad blanki, a trzecia, gruba i surowa, wznosiła się jeszcze siedemdziesiąt stóp wyżej.

Jednakże tym co wywołało we mnie największe zdumienie, było rosnące w samym środku dworu drzewo, które swoimi rozmiarami przyćmiewało zarówno zamek, jak i mur. Zdawało się, że w czasie świetności jego cień skrywał połowę Traxencaed, jednak podówczas drzewo umierało. Było czarne i gnijące, tak jak cały las wokół, trawione przez pasożyty i chylące się ku upadkowi.

Mieszkańcy wyglądali na silnych, zahartowanych ludzi, łowców, drwali, rzemieślników, którzy radzą sobie z trudami życia w odosobnieniu przez ciężką, sumienną pracę.

Gdy przekroczyliśmy mury, zbliżyli się do nas pachołkowie, by sprawdzić, czy aby czegoś nie trzeba powracającym rycerzom. Zaproponowano mi, bym wsiadł na jednego z gigantycznych wierzchowców, które oni zwali tragna, jednak odmówiłem, czując przywiązanie do mojego osiołka, który towarzyszył mi właściwie od chwili gdy odzyskałem świadomość.

Dziwni towarzysze cały czas podążali za mną, choć teraz widziałem ich jeszcze rzadziej, miałem świadomość, że są w pobliżu. Nikt ich nie dostrzegał.

Przyjęto mnie godnie i z honorami, jak jednego z rycerzy, a nawet lepiej, gdyż byłem dla nich nowy, obcy. Stanowiłem zagadkę i atrakcję. Muszę przyznać, że odpowiadało mi takie traktowanie. Do czasu.

Wjechaliśmy na sam zamek. Zwierzęta zaprowadzono do stajni, my natomiast zasiedliśmy przy długich stołach, w przeogromnej sali na zamku. Wkrótce podano jadło, w większości było to mięsiwo, także to z upolowanego dziś stwora, o czym poinformował mnie jeden z rycerzy. Do tego nieliczne owoce, natomiast za napitek służył nam głównie lekki, słodki alkohol, smakujący owocami. Nie było ani chleba, ani warzyw, co stanowiło dla mnie zaskoczeniem, w końcu te produkty stanowiły podstawę wyżywienia.

– W Traxencaed nie ma żadnych rolników – tłumaczył mi Anward, który przysiadł się do mnie. – a to dlatego, że w pobliżu nie można utworzyć pól, las zagarnia wszystko dla siebie.

Poprosiłem go, by powiedział coś więcej o swojej krainie. Z początku niechętny, w końcu uległ.

– Kiedy Nydaviel upadło, armie z Gór Nocy zalały nasze ziemie – zaczął opowiadać. – Choć łączyły nas sojusze z Dwerc i Crerrach, nie otrzymaliśmy od nich pomocy, gdyż oni musieli się zmagać z potopem Karathasian. Nie pozostało nam nic innego jak trzymać się w naszych fortach. Żadne królestwo nie dało takiego oporu najeźdźcom jak my – kiedy opowiadał, na jego twarzy widniała duma, a oczy świeciły. – Nie byli w stanie zdobyć naszych zamków i miast. Czy to potwory, wojsko, czarownicy, wszyscy rozbijali się o nasze bramy jak fale o skalisty brzeg. – Wtem jego oblicze sposępniało. – Nie mogąc pokonać nas, uderzyli na to co nas otacza. Zarazili magią las. – Splunął pod stół.

– Odstąpili od oblężeń, a my, głupcy, cieszyliśmy się. Nieświadomi tego co zaszło. – Choć mówił ,,my”, wiedziałem, że miał na myśli swoich pradziadów, bo to za ich życia miały miejsce opisywane przez niego wydarzenia. Wraz z jego słowami dostrzegałem kolejne skrawki swojej zakrytej pamięci, więc słuchałem uważnie. – Od tamtej pory było tylko gorzej. Coraz trudniej było znaleźć rośliny dające dobre owoce, coraz dalej trzeba się było zapuszczać w gąszcz, by złowić zwierzynę o dobrym mięsie. Nagle praca zbieraczki, albo myśliwego stała się niezwykle niebezpieczna i prawie bezużyteczna. Potem okazało się, że nie tylko my potrafimy polować. – Zamilkł na chwilę. – Bestie zaczęły uderzać na nasze drużyny, konwoje, potem forty. Całkowicie ustał handel i komunikacja, teraz nawet nie wiemy, czy poza naszym, są jeszcze jakieś ocalałe zamki.

Łyknął potężnie z rogu, po czym spojrzał na mnie.

– Ale nie będę cię dłużej zanudzał opowieściami o tym odciętym od świata zamku, ty przychodzisz z zewnątrz. Na pewno znasz setki wspaniałych opowieści. Opowiedz nam coś!

Zakląłem w myślach, widząc, jak wszyscy wokół patrzą na mnie, domagając się historii. Nie wiedziałem co robić, więc postanowiłem improwizować.

– Nie będę opowiadał. – Widząc na twarzach rycerzy wyraz gniewu i zdumienia, szybko dodałem – Ale zaśpiewam.

Sięgnąłem po odstawioną na bok gitarę, wszedłem na stół i pomyślałem, że robię coś bardzo głupiego, lecz nie bardzo miałem już możliwość wycofania się. Przesunąłem dłonią po strunach, intonując melodię.

 

Z dawnych krain w ogniu zrodzonych

Z północy gdzie władają nocy cienie

Z kniei pełnych od bestyj złaknionych

Onegdaj wyruszyli trzej monarchowie.

 

Ujrzałem oczyma wyobraźni obraz z mojej przeszłości, wspomnienie grajka, który siedział na ulicy i akompaniując sobie na prostym instrumencie śpiewał ową pieśń. Moi towarzysze wyśmiali go, nie zważając na głupią piosnkę, ale ja przystanąłem i rzuciłem mu monetę.

Pieśń mówiła o pierwszych wielkich władcach, którzy porzucili spory i razem wygnali stare zło na północ, za Góry Nocy. To była stara legenda i wydawało mi się, że ludzie z Traxencaed muszą ją znać, jednak słuchali jak urzeczeni. Gdy skończyłem, nagrodzili mnie entuzjastycznymi okrzykami, uderzali rogami w stół i przyklaskiwali.

– Mówiłem, że dobrze zaśpiewa – rzekł tubalnym głosem, pokryty futrem gigant, siedząc pod kolumną.

– E tam, nie słyszeli prawdziwych pieśni, więc się zadowalają czymś takim – odparł goblin, kołysząc się na zawieszonym pod sufitem świeczniku.

– Mnie tam się podobało. – Wilczyca siedziała na stole i zajadała się mięsem z wielkiej bestii.

– Co wy robicie? Schowajcie się gdzieś! – nakazałem im, obawiając się jak rycerze zareagują, kiedy spostrzegą moich towarzyszy, wciąż dziwiąc się, dlaczego do tej pory nikt ich nie spostrzegł.

– Do kogo mówisz? – zapytał podejrzliwie Anward.

– Ja – zająknąłem się, widząc jak goblin zeskoczył na głowę rycerza i zaczął na niej tańczyć. – To nic takiego, ja tylko…

– Mówisz z duchami? – zapytał, z uniesionymi brwiami.

– Można tak powiedzieć.

Pokiwał głową ze zrozumieniem. Goblin zachwiał się i spadł na stół, a gigant zaśmiał się głośno.

– W każdym razie, pieśń była wspaniała – rzekł Anward, kiedy zszedłem ze stołu i ponownie zasiadłem koło niego. – Dawnośmy nie mieli tu nikogo kto potrafiłby tak śpiewać i… miałby kontakt z drugim światem. Myślisz zostać tu u nas na dłużej?

– Co mi szkodzi – odparłem, co wzbudziło radość wśród rycerzy.

– Wznieście rogi, przyjaciele! – zakrzyknął Rinaut po pewnym czasie. – Oddajmy cześć naszemu panu! Hal Larnatz!

– Hal Larnatz! – odpowiedzieli mu pozostali. Choć wznosili toast, było w nich coś smutnego, jakby oddawali cześć zmarłemu.

– Hal Larnatz – usłyszeliśmy niewieści głos, który, zdawało się, przeciął powietrze jak sztylet, powodując nagłą ciszę.

Dama przeszła wzdłuż stołów i zajęła miejsce u szczytu głównej ławy. Rycerze powoli zaczęli wracać do rozmów, jednak dużo ciszej.

– Kim jest Larnatz? – zapytałem Anwarda.

– Naszym królem, oczywiście. Niech żyje na wieki. – W głosie pojawiła się nuta melancholii, a na twarzy wyraz zamyślenia.

– A ta niewiasta?

– Jego małżonka, Relia. – Dało się w nim wychwycić wyraźną niechęć do królowej. – Od kiedy nasz pan czuje się gorzej, zakazała wstępu do jego sali wszystkim. Jedynie ona ma do niego dostęp i słyszy jego rozkazy.

– A skąd macie pewność, że nie mówi wam tego, co chce byście słyszeli?

Zdawało mi się, że zobaczyłem cień uśmiechu w jego ustach. Chciał, żebym tak pomyślał.

– Właśnie w tym problem. Nie wiemy. Ale ktoś mógłby się dowiedzieć. Na przykład ktoś, kto rozmawia z duchami.

Wlepił we mnie wzrok w niecierpliwym oczekiwaniu.

– Nie jestem pewien, czy potrafiłbym…

– Ale nic nie szkodzi, byś spróbował, prawda? Więc idź, porozmawiaj z tymi swoimi duchami i dowiedz się. A potem wróć do mnie.

Nie mając wyboru, wstałem od stołu i udałem się na zewnątrz. Nastała już noc, wiatr cicho szumiał w gałęziach ogromnego drzewa, zwanego Traxenrod, czyli Matką Cierni. Nie musiałem długo czekać, aby zjawili się moi towarzysze.

– Zamierzasz mu pomóc? – spytał bez wstępu gigant.

– To teraz nie powiecie mi co mam robić? – spytałem zdziwiony, gdyż oczekiwałem podpowiedzi, albo wskazówek, jak wcześniej.

– To twój wybór, nic nam do tego – rzekł goblin, dłubiąc w zębach sztyletem.

– Chciałbym wiedzieć, co się dzieje z królem.

– Jesteś pewien? – spytała wilczyca.

– Powiecie mi, czy nie? – Skądś miałem przekonanie, że oni to wiedzą. Po prostu musiałem z nich tę wiedzę wydobyć. Poszło łatwiej niż myślałem.

Ale kiedy uzyskałem odpowiedź, zrozumiałem, dlaczego czasem lepiej nie pytać.

Wróciłem do Anwarda i opowiedziałem mu, czego dowiedziałem się od ,,duchów”. Widocznie podpuszczał pozostałych rycerzy, kiedy mnie nie było, bądź wszyscy mieli ochotę na zmianę władzy, bo bardzo szybko uwierzyli w me słowa.

– Relia udała się do komnaty króla, na sen. Tam się przekonamy, jaka jest prawda – rzekł Anward.

– Stójcie! Chcecie się sprzeciwiać władcy? – Rainaut próbował ich powstrzymać.

– Bronisz ich ze względu na więzy krwi? Chodź z nami, a razem udowodnimy winę, bądź niewinność królowej.

Choć niepewny, ruszył razem z druhem i resztą rycerzy do komnaty króla. Ta znajdowała się pod ziemią. Szliśmy kamiennym korytarzem, który potem zmienił się w tunel. Wokół nas wiły się ogromne korzenie, formując przejście. Znaleźliśmy się przy otworze przypominającym dziuplę, zamkniętą potężnymi, pokrytymi runami drzwiami. Podszedł do nich Rainaut. Dopiero potem się dowiedziałem, że tylko bliscy krewni króla mogą otwierać to przejście. Położył rękę na runach, a z drewna wysunęły się korzenie, oplatając jego ramię. Po chwili ustąpiły, a wrota się rozsunęły. Wkroczyliśmy do ogromnej komnaty, oplecionej ze wszystkich stron korzeniami Traxenrod, tak, że sprawiało to wrażenie rycerskiej sali. Wtedy też zobaczyłem króla Larnatza.

Siedział na tronie, opleciony od stóp do głów grubymi korzeniami, które przechodziły przez jego ciało, wyrastały z niego i w nie wrastały. On był częścią Traxenrod, tak jak ono było częścią jego. Teraz potwierdziło się to, co powiedzieli mi towarzysze. Na szyi króla widniała szeroka szrama, z której powoli sączył się sok. Relia każdego dnia spijała go, by Larnatz pozostawał w stanie letargu, nie pozwalając mu się zregenerować. Rycerze widząc to na własne oczy wpadli w szał. Skoczyli do królowej, która spała z boku, owinięta podobnymi korzeniami co król. Wojownicy wyrwali ją z legowiska, i dosłownie rozszarpali na strzępy, na moich oczach.

Stałem tylko, patrząc na to szaleństwo, ogarnięty dziwnym zobojętnieniem.

– Sam tego chciałeś – rzekł goblin, który nagle wyrósł u mego boku.

Kiedy rycerze skończyli, obudziło się wśród nich wielkie poruszenie. Rozstąpili się i cofnęli od tronu. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem, że ktoś w zamęcie odciął królowi głowę. Ciało opuściły resztki sił, korzenie poczęły się kurczyć i cofać. Resztki Larnatza upadły na ziemie. Nie było tego wiele, a to co zostało, szybko spróchniało i rozpadło się. Wśród rycerzy podniosła się wrzawa. Cała komnata została wprawiona w drżenie.

– Co się dzieje? – zapytałem goblina.

– Traxenrod zostało pozbawione cząstki siebie. Teraz umiera.

– Umarł król – rzekł jeden z rycerzy, po czym wskazał na Rinauta. – Niech żyje król.

Rycerze otoczyli wskazanego wojownika, chwycili mocno za ramiona i zaczęli ciągnąć w stronę tronu. Szarpał się, krzyczał i próbował wyzwolić, ale nie miał szans. Posadzili go na tronie, a niemal natychmiast wyrosły z niego korzenie i wbiły się w ciało mężczyzny. Wrzasnął przeraźliwie, kiedy z niego samego zaczęły wyrastać kolejne, wijące się korzenie i gałęzie. Nim rycerze odstąpili, było już po wszystkim.

– Hal Rinaut. Niech żyje na wieki. – Wszyscy mężczyźni w sali, z ponurymi minami, padli na kolana. Rinaut wciąż krzyczał.

– Chodźmy stąd – rzekłem cicho. – To nie jest miejsce dla mnie.

Goblin pokiwał energicznie głową, po czym wyprowadził mnie z Traxencaed.

Wkrótce byłem już w drodze, na swoim osiołki, zostawiając za sobą twierdzę.

– Wiedzieliście, że to się stanie? – zapytałem cicho.

Nic mi nie odpowiedzieli. I nie było to potrzebne.

– Więc teraz Rinaut stał się królem? Nieświadomy, że spowodował to jego bliski przyjaciel? Któremu teraz nic nie stoi na przeszkodzie by zostać mistrzem łowów?

– To była twoja decyzja – zauważył gigant.

– Umarł król, niech żyje król – szepnęła wilczyca, jakby zastanawiając się nad znaczeniem tych słów.

Chciałem im coś odpowiedzieć. Dać upust goryczy. Miast tego zapytałem:

– Dokąd teraz?

– Przed siebie – rzekł olbrzym.

– Kolejne królestwa czekają – dodał goblin, ze złośliwym chichotem.

Koniec

Komentarze

Stał przy nim mały osiołek z pakunkami.

Czy zwierzę było małe jak na osła, czy małe jak na małego osła? Podejrzewam, że to pierwsze, ale napisałeś to drugie.

 

Na trakcie leżał trup. Miał na sobie ubranie błazna, w całkiem dobrym stanie. Stał przy nim mały osiołek z pakunkami. Podszedłem do niego. Zapach sugerował, że mężczyzna leży tu od co najmniej dwóch dni.

Z tego, co napisałeś, narrator podszedł do osła, ale dalej opisuje zwłoki, a nie zwierzę, więc chyba w założeniu to do nich miał podejść.

 

Nie wiedziałem, skąd u mnie się wzięła ta wiedza. Myśl przyszła sama, na chwilę rozświetlając mój umysł.

Powtórzenia. Zaimki są w ogóle niepotrzebne, bo przecież wiadomo, że narrator nie mówi o wiedzy i umyśle kogoś innego.

 

Po niej przyszła kolejna. Powinienem się ubrać.

Jest to myśl przytoczona dosłownie, więc dobrze by było ją jakoś zaznaczyć na tle reszty tekstu, np. kursywą. Oprócz tego poprzednie zdanie bezpośrednio ją opisuje, więc uważam, że lepiej pasowałby tu dwukropek, myślnik czy nawet przecinek, a nie kropka.

 

Założyłem na siebie ubrania błazna, a także ciemno niebieską maskę z otworami na oczy

Primo, “także” to partykuła, potrzebuje spójnika. Secundo, ogromna większość masek ma otwory na oczy.

 

Nie znalazłem śladów tego(+,) co go zabiło

Przecinek.

 

Trup miał ze sobą sakiewkę z monetami, gitarę oraz torbę z podręcznym ekwipunkiem.

Primo, skoro trup, to raczej “przy sobie”. Secundo, tak samo jak z maską, sakiewki z definicji są na monety. Nie przekazujesz tu żadnej nowej informacji, bo wiemy już, że trupa nie okradziono.

 

Nie protestował, kiedy zajrzałem do jego juków.

Nie ma tam innych juków, do których mógłby zajrzeć narrator.

 

Zwierzę łapczywie na nie spoglądało, więc podałem mu jeden.

Nie znam się na osłach, ale nie wydaje mi się, żeby były w stanie spoglądać na swoje juki bez solidnej gimnastyki.

 

Nie próbując dociekać(+,) od kogo otrzymałem ostrzeżenie

Przecinek.

 

wsiadłem na osiołka i ruszyłem przed siebie.

No to już wiemy, że na pewno nie był to mały mały osioł, ale i tak nie jestem pewien, czy na małego osła da się tak po prostu wsiąść i ruszyć, zwłaszcza, jeśli ma już juki. Ale tak jak mówiłem, nie znam się na osłach.

 

Błoga nieświadomość(+,)z którą się obudziłem(+,) zaczęła znikać, zastępowana przez niepokój.

Po pierwsze przecinki, po drugie, nieświadomość zanikała, zastępowana przez niepokój, już od ładnych paru chwil, więc “zaczęła” jest zupełnie nie na miejscu.

 

Uczucie to było jednakże przytłumione, jakby coś nie dopuszczało go do mnie w pełni, niewystarczająco, bym wpadł w panikę, a tylko na tyle, bym ruszył się z miejsca.

Zlały ci się struktury zdania podrzędnego i powtórzonej partykuły.

 

Jedyne(+,) co do mnie docierało

Przecinek.

 

To jak na  tę chwilę wystarczało.

Za takie błędy się paliło kiedyś ludzi na stosie.

 

Wydawało mi się to nienaturalne, choć nie byłem w stanie wskazać czemu.

W poprzednim zdaniu narrator wskazuje na to, czemu sytuacja w lesie wydaje mu się nienaturalna.

 

było już zbyt ciemno(+,) bym cokolwiek tam dostrzegł.

Przecinek.

 

Jednak wypatrywałem uważnie, ciekawy moich towarzyszy.

Czego wypatrywał narrator? Brakuje jakiegoś obiektu.

 

Kiedy indziej obok mojego osiołka biegł jakiś wilk

To ten mały osioł z jukami i człowiekiem na grzbiecie poruszał się na tyle szybko, że obok niego mógł biec wilk, a nie tylko przebiegać?

 

– Kto się zbliża? – spytałem, czując jak niepokój rośnie we mnie mimo woli.

Znasz kogoś, kto – kiedy rośnie w nim niepokój – nie ma nic przeciwko?

 

A ja nie miałem pojęcia(+,) co z tym zrobić.

Przecinek.

 

Zacząłem przeszukiwać juki, próbując znaleźć jakąkolwiek broń, choć widziałem bezsens tych działań. Raczej dobrego oręża tu nie znajdę,

Powtórzenie.

 

choćbym miał przy sobie halabardę, czy nawet balistę

A tu bez przecinka.

 

– Szukam broni – odparłem, nie zwracając większej uwagi na zwierzę, które wspięło się na mojego osła i zaglądało razem ze mną do sakw.

Ten osiołek jeszcze dźwiga teraz wilka? Jak na razie jako czytelnika nie obchodzi mnie los narratora – za to chciałbym, żeby ktoś uratował tego biednego małego osiołka! :)

 

odparłem, niepewny(+,) skąd ta wiedza się u mnie wzięła.

Za to ten drugi przecinek jest nieobowiązkowy, więc polecałbym go wywalić dla przejrzystości tekstu.

 

– Gra się na tym i… eh – w kolejnej torbie były bukiety kwiatów. – Po co ktoś zabierał te zielsko ze sobą?

Błędny zapis dialogu. Kropka i wielka litera. Ewentualnie po zdaniu komentarza bez kropki i małą literą.

 

– A zresztą – zamknąłem z wściekłością pakunek. – I tak nic nie poradzę.

To samo, co wyżej.

 

O ile wiem(+,) jak to się robi.

to najgorsza pieśń(+,) jaka kiedykolwiek powstała

Układając kolejną zwrotkę(+,) zamyśliłem się(+,) szukając rymu do ,,droga

W następnej chwili zobaczyłem(+,) jak przede mną

Przecinki, przecinki, przecinki. Niestety, jest z nimi za dużo problemów w tekście, w związku z czym nie będę ich już od tej pory poprawiał. I tak już mi kot dwa razy usunął komentarz w trakcie pisania :(

 

jechali ciężkozbrojni jeźdźcy

Powtórzenie.

 

dzierżąc długie włócznie

Primo, włócznie z definicji są długie. Oczywiście, włócznie mogą być dodatkowo długie jak na włócznie, ale to by nie miało sensu, bo najdłuższe włócznie były zawsze dzierżone przez piechotę, z tego oczywistego powodu, że piechur ma dwie wolne ręce. Secundo, włócznię przeznaczoną do użytku dla jeźdźca standardowo nazywa się lancą.

 

zapytał z wysokiego siodła. Musiałem zadrzeć wysoko głowę by na niego spojrzeć

Powtórzenie.

 

– Masz na myśli tę głupią przyśpiewkę?

Pytasz, na co mi to drewno? Nic, nic… Ognisko robił będę.

 

– Upolowali potwora. Chwała bogom. – Uniósł pięść do czoła, zapewne w ramach jakiegoś pobożnego gestu.

Kto uniósł? 

 

– Nie mam dzisiaj nastroju do polowania. – Na jego twarzy malował się niesmak, jakby nie podobała mu się myśl, o zabijaniu tych bestii.

Znowu problem z podmiotem domyślnym/obiektem, na który wskazuje zaimek.

 

– Źle by się to skończyło dla królestwa, przyjacielu – uśmiechnął się lekko Rinaut, widać było, że nie traktuje tego poważnie.

– Jeszcze się przekonamy – Rycerz, prawdopodobnie Anward, zaśmiał się.

Primo, czemu “rycerz” wielką literą? Secundo, skoro traktujesz “uśmiechnął się” jako czasownik wyrażający wypowiadanie się, to “zaśmiał się” też musisz, a zatem – szyk przestawny i czasownik na początku zdania. Tertio – powtórzenie.

 

Mam nadzieję, że godnie się zaprezentujesz na dworze?

To nie jest pytanie.

 

Czułem wzrastający niepokój związany z coraz większymi wymaganiami oczekiwaniami

Narratorowi nie zostały przedstawione żadne wymagania.

 

Owo miejsce otoczone było wysokimi na siedemdziesiąt stóp, i grubym na dwadzieścia, kamiennym murem.

Literówka.

 

jednak podwówczas drzewo umierało.

Aua. Nie podkreślił ci tego żadem edytor tekstu? Portalowy podkreśla… Tak czy siak, albo “podówczas”, albo “wówczas”.

 

Moi dziwni towarzysze cały czas podążali za mną, choć teraz widziałem ich jeszcze rzadziej, miałem świadomość, że przy mnie są.

Zaimkoza.

 

na jednego z gigantycznych wierzchowców, które oni zwali Tragna

To raczej nazwa gatunku, więc bez wielkiej litery.

 

tłumaczył mi Anward, który przysiadł się koło mnie.

“Przysiadł się do mnie” albo “usiadł koło mnie”.

 

nagle praca zbieraczki, albo myśliwego stała się niezwykle niebezpieczna

Nawet i zdanie zaczęte małą literą się znalazło.

 

Śpiewając, ujrzałem oczyma wyobraźni obraz z mojej przeszłości, wspomnienie grajka, który siedział na ulicy i akompaniując sobie na prostym instrumencie śpiewał ową pieśń. Moi towarzysze wyśmiali go, nie zważając na głupią przyśpiewkę, ale ja przystanąłem i rzuciłem mu monetę.

Powtórzenia.

 

Mi Mnie tam się podobało.

 

– Co wy robicie? Schowajcie się gdzieś! – nakazałem im, obawiając się jak rycerze zareagują, kiedy spostrzegą moich towarzyszy.

Narrator kilka razy wcześniej wprost stwierdza, że nikt poza nim nie zauważa potworów.

 

Dopiero potem się dowiedziałem, że tylko bliscy krewni króla mogą otwierać to przejście.

Jak w takim razie otworzyła je jego żona?

 

Przyznam szczerze, że się zawiodłem. Widząc opowiadanie konkursowe, miałem nadzieję, że będzie poprawnie napisane, ale błędów było sporo. Zwłaszcza przecinków – sugeruję popracować nad interpunkcją.

Treść opowiadania całkiem mi się podobała. Głównym problemem jest wyświechtany motyw protagonisty z amnezją, któremu nie nadajesz satysfakcjonującego rozwiązania. Odkąd tylko spotykamy rycerzy, skupiasz się w stu procentach na wątku związanym z intrygą i zmianą króla, zupełnie zapominając o wstępie. Nadal nie wiem, o co chodziło z trupem, skąd się wzięła amnezja i kto poganiał narratora. Główny wątek – bez zarzutu, tylko tak jak już napisałem, szkoda, że zaczynasz go w 1/3 tekstu i nie wracasz do poprzedniego.

Najbardziej podobał mi się poniższy dialog:

 

– Ileż jeszcze muszę jechać? – spytałem w próżnię, znużony podróżą. Otaczający mnie las martwych drzew nie wydawał się chętny do konwersacji. Jednak odpowiedział.

– Ile będzie trzeba – doszedł mnie skrzek z gałęzi.

Spojrzałem w górę, lecz na próżno, było już zbyt ciemno bym cokolwiek tam dostrzegł.

– Kto to?

– Przyjaciel.

– Nie słuchaj go, to zwykły łotr – odezwał się ktoś inny, mocnym, tubalnym głosem. – Wkrótce dotrzemy na miejsce.

– My?

– Przecież nie jedziesz tu sam – zaśmiał się.

– Kim jesteście?

– Towarzyszami – powiedziała głośnym szeptem kolejna istota.

ironiczny podpis

Issander, dziękuję za wnikliwą analizę. Zdaję sobie sprawę, że tylko winny się usprawiedliwia (niech te drewno to tylko na ognisko będzie), ale nie miałem kiedy przyjrzeć się bliżej na temu tekstowi, chcąc zdążyć z terminem konkursu. Mówisz, że można było spojrzeć przed wrzuceniem go tutaj? Cóż, pewnie i tak, ale pomyślałem, że jak na konkursie się udało, to nie jest aż tak źle…

Nikt nie mówił, że to zwykły, realistyczny osiołek, o normalnym udźwigu, ale teraz jak mi to wskazałeś, to mi też się go szkoda robi… Będzie męczennikiem dla tej historii.

Co do ,,długich włóczni” – w całej swej arogancji śmiem sądzić, że w miarę dobrze znam się na wyposażeniu wojsk średniowiecznych, więc jeśli o to idzie, lance zostały wprowadzone do użytku w renesansie, kiedy rycerze tracili już monopol na polach bitew, oni używali kopii. Jednak tutaj chciałem wskazać na to, że nie są to kopie, a włócznie, jakich używano na polowaniach na przykład, tylko że długie, by z grzbietu tych nienaturalnych wierzchowców sięgnąć swej ofiary.

Miałem dużo pomysłów na rozwinięcie wątku z amnezją i pogonią, ale cóż, na konkursie był określony limit, a ja mam wciąż problem z pisaniem krótkich opowiadań, więc nie zdołałem tego zmieścić. Może jeszcze to tutaj dodam, choć nie wiem czy duże ingerowanie w tekst jest dozwolone, kiedy jest to już publikacja (?).

O ile to nie jest tekst wysłany na któryś z portalowych konkursów, edytuj go jak i kiedy sobie chcesz :)

ironiczny podpis

Bardzo mi się, od pierwszych zdań. Od samego początku zainteresowałeś i nie rozczarowałeś., mimo iż nie mam jasnej wizji łączącej wstęp z resztą, ale… i tak całość na plus. Ode mnie biblioteczny kliczek i gratuluję miejsca na podium w konkursie.

Fajne. Rozumiem, że cała ta banda wędrowała od królestwa do królestwa, obalając władców. Nie do końca natomiast rozumiem, czemu bohater ocknął się w środku lasu nagi i na dodatek w sąsiedztwie trupa.

PPoza tą wątpliwością zobaczyłam ciekawy pomysł i niezwykłe królestwo. Podobało mi się. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 dziękuję za pozytywne uwagi! Co zaś tyczy się tego wstępu, to nie miałem miejsca by go wyjaśnić, przez ograniczenia długości w konkursie, a potem nie bardzo wiedziałem jak to zmienić, więc zostało. Myślę, że jeszcze się za to wezmę i spróbuję naprawić, by nabrało sensu.

Bohater od początku wzbudza ciekawość, bardzo chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o nim i przyczynach jego amnezji. Niestety, ten wątek pozostał bez zakończenia, a szkoda. Pomysł na przygodę interesujący, trochę baśniowy, z postaciami wilczycy i goblina, o których czytelnik dowiaduje się więcej w miarę rozwoju akcji. Zaskakująca wydawała się sytuacja króla i wybranie nowego monarchy. Te elementy zdecydowanie na plus.

Warto popracować nad logiką w przedstawionym świecie. Na początku masz zwłoki, a bohater z przenikliwością większą niż u medyka sądowego stwierdza, że człowiek nie żyje od dwóch dni. Poza tym, raczej nie wziąłby ubrania z takich zwłok – o szczegółach nie będę pisać. Takich rzeczy było w opowiadaniu więcej, np tu:

Wjechaliśmy na sam zamek. Proponowano mi, bym wsiadł na jednego z gigantycznych wierzchowców, które oni zwali tragna, jednak odmówiłem

Wychodzi na to, że zaproponowali mu konia dopiero po dojechaniu do zamku.

Jest też sporo błędów językowych, np:

– Nie jestem pewien, czy potrafił bym… → potrafiłbym

On był częścią Traxenrod, tak jak one było częścią jego. → ono

, dziękuję za uwagi! Biorę się za poprawianie. 

Zgodzę się tutaj z opinią ANDO i Issandera. Wątek główny – czyli rycerstwa, puszczy i zmiany władcy – przedstawiony fajnie, ale zaczyna się późno. I nie łączy się ni diabła z przedstawioną z początku amnezją. A trochę szkoda, bo zaczynasz od tego i zaczynasz naprawdę ciekawie: prostymi zdaniami zszokowanego narratora, który zachowuje się, jakby mu ktoś obuchem trzepnął. Bardzo dobre rozwiązanie.

I to brak rozwiązania tej amnezji kuje mnie najbardziej. Miałem nadzieję, że w ostatnich wersach bohater okaże się jakąś figurą, jakąś personifikacją ducha puszczy czy bytu nadnaturalnego. Ostatecznie zostaje to bez odpowiedzi. Szkoda.

Naciągasz też mocno zawieszenie niewiary. Rycerze dopiero co spotykają grajka i już go zapraszają na ucztę. Koleś zdradza, ze ma talent, a ci mu bez gadania wierzą. To nie są złe wydarzenia, ale brakuje mi ich uwiarygodnienia.

Jednak koniec końców czuję satysfakcję z obejrzenia tego koncertu fajerwerków. To faktycznie taka mroczna baśń z zagadką w tle :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

, jak znajdę czas, postaram się to dopracować, zwłaszcza dokończyć wątek amnezji, dziękuję za wskazówki. 

Ale co masz na myśli mówiąz ,,zawieszenie niewiary”? To znaczy, rozumiem że dzieje się to trochę szybko, bo nie miałem za bardzo miejsca by się rozpisywać, ale jak według ciebie można to poprawić?

Jest tu pomysł na niezłe opowiadanie, ale mam wrażenie, że limit konkursowy nie pozwolił Ci należycie rozwinąć wszystkich wątków, skutkiem czego niektóre pozostały dla mnie zagadką. Wspomniała już o tym Ando i pozostali wcześniej komentujący. Mnie najbardziej brakło wiedzy o głównym bohaterze – kim on w ogóle był i co spowodowało amnezję.

Wykonanie, co stwierdzam ze smutkiem, nadal pozostawia wiele do życzenia i wcale nie ułatwia lektury.

 

a także ciem­no nie­bie­ską maskę… ―> …a także ciem­nonie­bie­ską maskę

 

Zwie­rzę łap­czy­wie nań spo­glą­da­ło… ―> Łapczywie można coś jeść, ale nie spoglądać.

Proponuję: Zwie­rzę spo­glą­da­ło nań pożądliwie

 

więc pod­su­ną­łem mu do pyska, a ten de­li­kat­nie chwy­cił w zęby i zjadł. ―> Pysk delikatnie chwycił i zjadł?

 

Tak jakby coś są­czy­ło życie z całej tu­tej­szej flory… ―> Tak jakby coś wysączało życie z całej tu­tej­szej flory

 

– Ileż jesz­cze muszę je­chać? – spy­ta­łem w próż­nię, znu­żo­ny po­dró­żą. Ota­cza­ją­cy mnie las mar­twych drzew nie wy­da­wał się chęt­ny do kon­wer­sa­cji. Jed­nak od­po­wie­dział. ―> Obawiam się, że nie można spytać w coś.

Oddzielaj didaskalia od narracji. Winno być:

– Ileż jesz­cze muszę je­chać? – zastanawiałem się głośno, znu­żo­ny po­dró­żą.

Ota­cza­ją­cy mnie las mar­twych drzew nie wy­da­wał się chęt­ny do kon­wer­sa­cji. Jed­nak od­po­wie­dział.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

po­wie­dzia­ła gło­śnym szep­tem ko­lej­na isto­ta. ―>> Szept jest cichy z definicji, więc nie może być głośny.

 

Co jakiś czas da­wa­li mi wska­zów­ki co do dal­szej drogi. Kie­ro­wa­li mnie przez gę­stwi­nę, nie dając się zgu­bić, gdyż go­ści­niec już dawno znik­nął mi z oczu. ―> Powtórzenie. Nadmiar zaimków – miejscami nadużywasz zaimków!

Proponuję: Co jakiś czas da­wa­li wska­zów­ki co do dal­szej drogi. Kie­ro­wa­li mnie przez gę­stwi­nę, nie pozwalając się zgu­bić, gdyż go­ści­niec już dawno znik­nął z oczu.

 

mruk­nę­ła cicho ta po­dob­na wil­ko­wi. ―> …mruk­nę­ła cicho ta po­dob­na do wil­ka.

 

Poza moimi to­wa­rzy­sza­mi w po­bli­żu było coś jesz­cze, teraz i ja to wy­czu­łem. To tro­pi­ło mnie od ja­kie­goś czasu i teraz wresz­cie zna­la­zło. A ja nie mia­łem po­ję­cia, co z tym zro­bić. Obu­dził się we mnie in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy, który na­ka­zy­wał zro­bie­nie cze­go­kol­wiek w obro­nie swo­jej osoby. ―> Nadmiar zaimków.

 

a jeśli te stwo­rze­nie miało być więk­sze… ―> …a jeśli to stwo­rze­nie miało być więk­sze

 

Wska­za­ła py­skiem na gi­ta­rę… ―> Wska­za­ła py­skiem gi­ta­rę

Palcem/ ręką/ głową/ pyskiem wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Po co ktoś za­bie­rał te ziel­sko ze sobą? ―> – Po co ktoś za­bie­rał to ziel­sko ze sobą?

 

Le­piej niech to coś mnie zeżre i niech wszyst­ko się skoń­czy. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Mu­sia­łem za­drzeć do góry głowę… ―> Masło maślane – czy można zadrzeć coś do dołu?

 

Może po pro­stu oddaj je mi. ―> Może po pro­stu mi je oddaj.

 

jed­nak­że widać było na nim głę­bo­kie bruz­dy po szpo­nach ogrom­nych be­stii. Jak widać, miesz­kań­cy… ―> Powtórzenie.

 

a trze­cia, gruba i su­ro­wa, wzno­si­ła się na ko­lej­ne sie­dem­dzie­siąt stóp. ―> …a trze­cia, gruba i su­ro­wa, wzno­si­ła się także na sie­dem­dzie­siąt stóp.

 

i chy­lą­ce się upad­ko­wi. ―> …i chy­lą­ce się ku upad­ko­wi.

 

Po prze­kro­cze­niu murów zbli­ży­li się do nas pa­choł­ko­wie… ―> Dlaczego pachołkowie przekraczali mury?

 

Po­da­no jadło, w więk­szo­ści było to mię­si­wo, także to z upo­lo­wa­ne­go dziś stwo­ra… ―> Przed chwilą wjechali na zamek, zaraz siedli do uczty, a przywiezione przez nich mięsiwo już było gotowe? Kiedy zdążono je przyrządzić?

 

Nie było ani chle­ba, ani wa­rzyw, co było dla mnie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

w końcu te pro­duk­ty sta­no­wi­ły pod­sta­wę wy­ży­wie­nia. ―> Skąd wiedział, co było podstawą wyżywienia, skoro stracił pamięć?

 

Zdją­łem z ple­ców gi­ta­rę… ―> Czy dobrze rozumiem, że bohater biesiadował z gitarą na plecach?

 

Prze­su­ną­łem dło­nią po stru­nach, wy­wo­łu­jąc me­lo­dię. ―> Czy można wywołać melodię?

Proponuję: Prze­su­ną­łem dło­nią po stru­nach, intonując me­lo­dię.

 

Z kniei sy­tych od be­styj złak­nio­nych… ―> Czy to znaczy, że knieje jadły głodne bestie i syciły się nimi?

A może miało być: Z kniei pełnych be­styj złak­nio­nych

 

od­parł go­blin, zwi­sa­jąc z za­wie­szo­ne­go u su­fi­tu świecz­ni­ka. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Daw­no­śmy nie mieli tu ni­ko­go kto po­tra­fił by tak śpie­wać i… ―> Daw­no­śmy nie mieli tu ni­ko­go kto po­tra­fiłby tak śpie­wać i

 

Nie mu­sia­łem długo cze­kać, zja­wi­li się moi to­wa­rzy­sze. ―> Nie mu­sia­łem długo cze­kać, aby zja­wi­li się moi to­wa­rzy­sze.

 

Gdzie teraz? ―> Dokąd teraz?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgodzę się z przedpiścami – trochę dziwna ta amnezja, jeszcze dziwniejszy jest nagły talent do gry na gitarze i śpiewu.

Sama intryga na zamku była w dużej części przewidywalna. Jeśli władca ciężko zachorował, nikogo do siebie nie dopuszcza oprócz jednej zaufanej osoby, to raczej można przyjąć, że już nie żyje.

Przecinkologia kuleje.

co stanowiło dla mnie zaskoczeniem,

Coś się posypawszy.

Babska logika rządzi!

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka