- Opowiadanie: Asylum - Katastrofa w ultrafiolecie, czyli układanka z pamięci

Katastrofa w ultrafiolecie, czyli układanka z pamięci

Moje “Loco...” to trolejbusy, a skąd dokąd i jak znajdziecie w tekście poniżej.

Pierwsza linia w Polsce została uruchomiona w Poznaniu w 1930 roku. Obecnie jeżdżą w trzech polskich miastach: Gdynia, Lublin i Tychy (połączenie z południem xd).

 

Edytka: Rozszerzenie tekstu i kosmetyczne poprawki, 23.12.2020.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Katastrofa w ultrafiolecie, czyli układanka z pamięci

Morze regularnie uderzało w bloki z keramitu. Wit ustawił znacznik na jednej z fal, która właśnie formowała się niedaleko. Obserwował ją uważnie. Wzbierała powoli, utworzyła niewielką lekko opalizującą grzywę, po czym rozbiła się i… zgasła. Czekał w napięciu, marząc, by ujrzeć znaną mu z symulacji wodną mgłę. Daremnie, krople spływały oleiście i ginęły w wodzie, bezimienne.

Nie ma nadziei. Wit z niechęcią odwrócił wzrok do muru oporowego i obrócił głowę, żeby popatrzeć, co robi dziecko. 

 

Kresik siedział na plaży i bawił się mechanicznym dżojstikiem. Był zupełnie niezainteresowany otoczeniem, pochłonięty zabawką, którą zmontował mu przed rokiem, prezentem na jego już ostatnie urodziny. Chciał mu sprawić przyjemność, dać coś prócz samotnych zabaw, rozmów z rodzicami i niepotrzebnej nauki. Niewiele dzieci jeszcze żyło, a wszystkie były starsze i mądrzejsze od Kresa. Mali geniusze, którzy jeszcze mogli się przydać temu gasnącemu światu. Wypełnić swoją rolę, dać jemu namiastkę innego świata i wypełnić pozostały czas. Wgrał wiele programów edukacyjnych, ale Kres nie był nimi specjalnie zainteresowany, a powoli zbliżał się termin realizacji zobowiązania. Nieubłaganie.

Po co wyjechał na ten miesiąc? Dlaczego tak nalegał, czepiając się jak pijany płotu ostatniego pomysłu? Dlaczego przywiózł go właśnie tutaj, do starej nadmorskiej zajezdni trolejbusowej, niedaleko której sam się wychował? Równie dobrze mógł z nim zostać tam, gdzie byli razem z Anitą. Losowanie, zgadywanie. Przestawili Kresa jak mebel. Chłopiec miał już dziesięć lat, lecz ostatniej nocy kwilił jak niemowlę, dopóki nie włożył mu do ręki tego manualnego gadżetu. I z czego tu się cieszyć? Szkoda, że nie było umysłowych wózków inwalidzkich poprawiających sprawność. Ileż pieniędzy i czasu stracił, aby zyskać pewność, że nie istnieją?

 

– Traktujesz go jak istotę gorszą od siebie – powiedziała mu Anita. – On nie będzie mądrzejszy, lepszy. Nie ma takiej opcji. To wybrakowany egzemplarz. Sami go skazaliśmy. My! Chociaż ty się nie poczuwasz, nie wiedzieć czemu? Skazałeś go na życie po jego kres.

– Do tanga ciągle potrzeba dwojga! Przynajmniej jeszcze wtedy, a teraz… już nie ma znaczenia – dodał. 

– Dziesięć lat już wymyślasz i co? Nic, jedno wielkie nic!

– Co to jest mądrość? Zdefiniuj? – odciął się.

Nienawidził jej porannych sentencji przy energiserze, gdyż niczego nowego nie wnosiły. I to imię, które wymusiła po pierwszej sekwencji genomu, i ta jego przeprowadzka z Kresem tutaj, na ostatni miesiąc! Ale przecież zaakceptowała jego decyzję, zgodziła się na nią. Pracowała w utylizacji śmieci, a on wciąż szukał rozwiązania, nie było zapotrzebowania na teoretyków, przecież wszystko już zostało rozstrzygnięte. A może nie? Póki życia, póty nadziei. Potrzebował na gwałt nowego kontraktu na pracę. 

– Zagłosowałaś na „Tak”, że ci przypomnę! Za mało bierzesz mnemozyny? – nie odmówił sobie ironii.

– A mieliśmy wybór?

– Tak, fala lub cząstki – powiedział twardo.

– Lepiej wybierz czas i miejsce, byle szybko, bo chciałabym się w końcu dowiedzieć! To też moje geny, te wyjątkowe, na których podobno tak ci zależało.

– Przecież wiesz, że nie o to chodzi! – wrzasnął. Dłoń zacisnął w pięść i w ostatniej chwili, powstrzymując odruch uderzenia, opuścił ją na stalowy blat. – Kurwa!

– Atawizmy, ciągle jeszcze? Cóż, więc już wiesz, dlaczego? – uśmiechnęła się zimno. – Robota wzywa, śmieci, śmieci, śmieci.

– Swojego energisera już nie wypijesz, chyba że w pracy ktoś się z tobą podzieli?

Odwróciła się gwałtownie do dozownika, płyn ściekał i znikał w kratce. Nie wcisnęła kubka. Wyświetlił się piktogram: kubek, trzy kropki, trzy zera, a dalej przekreślone „e” z kreską w kształcie łódki.

– Zadowolony?

Przyglądał się, jak zarzuca na ramię plecak z czerwonym krzyżem, wymienia filtr w lekkiej masce, stary wrzuca do utylizatora i odwraca się do niego:

– No, to cześć – powiedziała.

– Do zo, dzisiaj?

– Nie wiem, przecież wiesz… Wymyśl coś!

Zmilczał, bo obietnice lądowały w koszu na śmieci. Sprawdzał jeszcze jeden pomysł, ścieżkę. Nie, nie zamierzał się poddać! Jak ocalić Kresa od zapomnienia? To przecież niemożliwe, aby było możliwe. 

Cholerna śmieciara. Mam! 

 

Anita wróciła po czterech dniach i z dużym sceptycyzmem wysłuchała jego koncepcji, a potem przyjechał z Kresem tutaj, do miejsca, gdzie spędził dzieciństwo.

 

***

Kres układał puzzle z muszli, kamieni i plastikowych strzępów w wielkiej piaskownicy nad wodą, do której przywiózł go ojciec. On znowu siedział na murze oporowym i mierzył fale. Czy coś mogło się zmienić od wczoraj? Nic. 

Nudy na pudy. Za wyjątkiem tej Liny ukrytej w zabawce. Odzywała się nie pytana, nie dotknięta, nie przesunięta. Złościł się i nie chciał skorzystać z jej podpowiedzi. Irytował go ten prezent od ojca, ale do niedawna przynajmniej niewłączany milczał, lecz odkąd tu przyjechali samoistnie się aktywizował. Pojawiały się obrazy i słyszał ten przymilny głosik. Gadał, praktycznie bez przerwy od chwili, gdy rozłożyli się w starej dyspozytorni trolejbusowej i ojciec odnalazł rezerwowe zasilanie.

– Wiedziałem, że tu musi być zabezpieczenie – powiedział z zadowoleniem i zaczął przeglądać specyfikację.

Kresika męczył ten napływ obrazów i dźwięków, lecz cieszyła każda radość w głosie rodziców.

– No, to w co chcesz się zabawić? Mam na imię Lina.

– Zamknij się, odrabiam lekcje zadane przez tatę. I wiem, przestań nadawać bez przerwy.

– W piaskownicy? A Bosch to lekcje? Sztukę masz dopiero za rok, po co to robisz? Nie umiem nie nadawać. Mój głos mnie cieszy.

– W co bawić?

– Historia, ludzie, nowe miejsce?

– Po co?

– Głupie pytanie. Masz czas, zostaw edukację. Popatrz.

Kresik zmrużył oczy, wyświetlany obraz rozmywał się.

– Toć to okrąglak, w którym przedwczoraj się rozpakowywaliśmy i rozchodzące smugi? 

– To astygmatyzm. 

W myśli przeżuwał trudne słowo. Nie widział dobrze. Nawet głupi dżojstik był lepszy niż on. Prasnął nim o piasek, aby przestał gadać i podpowiadać. Co będzie?

Pojawił się obraz matki.

– Kres, co się z tobą dzieje? – powiedziała.

Zjawiali się ci rodzice, zawsze. Nienawidził tego.

– Idź stąd, to moja przestrzeń – wykrzyczał, a ona zniknęła.

– Przeszło ci? – dżojstik zapiszczał.

– Nie.

– Dobre i to – mruknęła.

 

To było ostatnie życie Liny. Znała chłopca od przedwczoraj i bardzo polubiła, choć był nieznośny. Starała utrzymać się w ryzach ze względu na niego i siebie, aby mieć kontakt. Żyć. 

Od momentu pojawienia się w zajezdni mężczyzny z chłopcem nabrała mocy i nadziei. Całą noc przesyłała mu sygnały, wcześniej aktywując rytm snu. Nie potrafiła utrafić w częstotliwość. Moc była ciągle za mała, więc zbierała siły, ładowała ją i ponownie próbowała, lecz nadal rejestrowała brak dostępu. Chłopiec rzucał się, kręcił, ciągle wypadał ze ścieżki. Chciała dotknąć niespokojnego chłopca imieniem Kres, pogłaskać, ale nie mogła – brak dostępnej funkcjonalności.

Skupiła się na kolejnych trzech razach, bo przecież do trzech sztuka, jak powiadali ludzie, których pamiętała. Nienawidziła magii, ale sięgała do niej, gdy była bezradna. Przy trzeciej próbie wreszcie złapała częstotliwość, uczepiła się fali i, korygując obrazy, zaczęła nadawać. Chłopiec nie reagował, nie odpowiadał. Przerażał się, jakby była nocnym koszmarem. 

Teraz wreszcie zaskoczyło. Odezwał się. Chyba złapała kontakt. Znała jego imię, ale bała się go użyć, Kres był taki nieufny i dziki. Dobrze, że jego ojciec uruchomił kolejne bloki dzięki którym naładowała się do pełna i mogła podążać za chłopcem poza zajezdnię.

Wzmocniła sygnał dźwiękowy. Dałaby też kolory, ale bała się przesadzić, nie znała właściwych parametrów, gdyż ślad był za stary, najpierwszy, który pamiętała. Nim chciała się podzielić, bo od tego się wszystko zaczęło.

„La Paloma”. 

Słuchał. Wyciszył się i mogła mu zaproponować swoją najlepszą grę, zabawę w historie ludzi, którzy żyli i byli, pomagało jej w tym ulubione usprawnienie "Kinoteka" wgrane przez Wita.

– Ładuję pierwszą. Kim chcesz być, kobietą czy mężczyzną? – zapytała, choć już widziała, co odpowie. Był zawsze na przekór. – Dobrze, w takim razie to ja będę grajkiem i śpiewakiem.

– A kto to grajek?

– Zobaczysz – szepnęła.

Załapał. Udało się, będzie mogła jeszcze raz przeżyć pozyskane opowieści.

 

***

Alojz otworzył drzwi nadmorskiego baru. Zalały go zapachy alkoholu, tłuszczu ze smażonych fląder i kaszanki. Wtoczył się do środka, ciesząc się, że nikt nie zwrócił uwagi na pariasa z akordeonem. Wszyscy patrzyli na długi stół, na którym królowała Lichnerotka. Tańczyła kankana wzmocniona jałowcówką, czyli po swojskiemu machandlem. Piękna kobieta, tańczyły w niej piersi, nogi i zarumieniona twarz. Po bruzdach rozpoznał, że nie jest pierwszej młodości, może więc da mu szansę.

Czym prędzej przysiadł na ławie stojącej przy ścianie, oparł się o nią mocno, rozpiął akordeon i zaczął grać. Uśmiechnęła się, a może mu się tylko wydawało, lecz jej nogi zaczęły szybciej wywijać.

– Nieźle przebierasz, kuternogo, na tym swoim akordeonie – krzyknęła do niego.

– Dasz zajęcie? – Zauważyła go, więc zaryzykował, po to przecież tu przyjechał.

– U mnie? Tylko wikt bez opierunku.

– Z tym sobie radzę! – oburzył się. – Nic od ciebie nie chcę.

– Patrzcie, kuternoga się stawia! Przecież do grania gira ci niepotrzebna! – Zaśmiała perliście, a po sali przetoczył się rechot.

Niektórzy marynarze i portowi robotnicy zaczęli ją zagrzewać do rozgrywki z chłopem.

– Dobra, dorzucę szczurzy kąt w blaszaku.

– Zgoda! – Palce same zaczęły szybciej przebierać po klawiszach. Może się udało?

Kiedy skończyła, zeskoczyła ze stołu i podeszła do niego.

 

– E, fajne to, jakieś takie prawdziwe. Dziwnie jest być kobietą i tańczyć. Cuchnie tu tak samo jak u nas. Jestem sobą i nie sobą. Jesteś tam?

– Jestem, jestem. Bawimy się naprawdę.

– Wszystko jest naprawdę?

– Nie bądź taki jak ojciec i matka. Jesteś sobą.

– No pewnie! – Uniósł się honorem.

– Dobra, dobra, nie gadaj tyle.

 

Czuł się taki silny jako Lichnerotka z tymi czerwonymi koralami, że wziął się pod boki:

– Daję ci miesiąc na sprawdzenie, a potem zobaczymy, czy potrafisz nas zabawić?

– Dobrze tańcujesz i sobie radzisz. Głośno o tobie i gospodzie w okolicy.

– Niepotrzebne komplimenty. Ważne, że się kręci. Każdy musi żyć, nawet ty.

– A co, brak giry ci nie przeszkadza?

– O, stawia się chłoptaś! Ciekawe, co z tego wyjdzie? Chodź!

Alojz pokuśtykał za nią do kontuaru, a ona wyczarowała klucz, sięgając do żelaznej kasetki.

– Masz, i zobaczymy? – powiedziała.

 

Kres poczuł szarpnięcie za ramię. 

– Już późno. Wracamy. 

– Nie, tato, jeszcze nie. Jeszcze chwilę.

– Kres, idziemy. Przestań! Co ci?

– Gdzie? – odpowiedział nieprzytomnie.

 

– Idź, po drodze wyświetlę to, co jeszcze wiem. To było bardzo dawno i nie pamiętam dokładnie. Nie było mnie jeszcze na świecie. Koń opowiedział mi tę, ponoć prawdziwą, historię.

– W takim razie, do dupy z tym! A konia też nigdy nie widziałem, tylko symulacje.

– Mówisz i jest. – Lina zamilkła.

 

W drodze powrotnej do zajezdni ojciec pytał go kilkukrotnie, co się dzieje, skąd to nagłe zainteresowanie dżojstikiem, i coś jeszcze nawijał, jak to on. Kres nie był tym zainteresowany.

– Lina, jesteś tam?

Milczenie.

 

***

Zgodnie rozłożyli śpiwory w zajezdni trolejbusowej. Kres nie mógł się doczekać zakończenia wieczornych rytuałów, ale ojciec sumiennie odhaczał punkt po punkcie. Najpierw musiał odbyć rozmowę przez łącze z matką, potem jedzenie papki z dozownika i zaczęło się niekończące sprawdzenie lekcji. Nic, kurna, z tej fizyki nie kumał, co go obchodziły jakieś funkcje falowe i cząstki, a ojciec zdawał się mieć na ich punkcie jakąś obsesję. 

Gładził dżojstik kciukiem i myślał o tym, że jeszcze tej Linie pokaże, gdzie raki zimują. Raki, to podobno były takie stworzenia żyjące pod kamieniami i też te ciemnoczerwone pancerze na talerzach. W czystych wodach żyły. Co to jest czysta woda? I po co komu talerze, wystarczą kubki albo wyciska się jedzenie wprost do buzi.

– Kres, skup się! Tu jest błąd. Znowu, a już przerabialiśmy funkcję Kirchoffa i "rozkład Wiena". Zobacz, dalej się nie zgadzało przy wyższych częstotliwościach. Poprawił to dopiero Planck.

– Tato, jutro. Czy mogę spać w trolejbusie? Bo ty jak zwykle będziesz palił światło przez całą noc.

– Dlaczego? Czekaj, sprawdzę, jakie tam są normy.

– Chodzimy tu bez masek, tak jak w domu, więc?

– Ok, niech ci będzie. Są dopuszczalne. 

Zadziałało to przeciwstawienie się ojcu. Ciągle pamiętał jak Lina, będąc Alojzym, czekała na jego – Lichnerotki odpowiedź. Gra sił.

– No, to idę. Do zo.

– Jutro.

– Przecież ludzi nie utylizują? – zażartował.

– To nieśmieszne. Idź już.

Wzruszył ramionami, lecz ojciec nawet tego nie zauważył. Z błędnym, nieobecnym spojrzeniem zaczął wypisywać te swoje wzory w głowie. On tak nigdy nie będzie mógł. Dostęp do sieci był tylko dla dorosłych, choć ojciec również balansował na krawędzi. Matka powtarzała przecież non stop, że to dzięki niej ma wejście i wkrótce się skończy, jeśli nie rozglądnie się za robotą, tę konieczną a nie fantasmagoriami. 

Zrolował śpiwór, aby go było łatwiej nieść, i zajął się swoimi sprawami.

 

Hala była królestwem wraków. Kiedy tu przyszli pierwszy raz, ojciec wyjaśnił mu, że to elektryczne trolejbusy. Kiedyś ludzie żyjący w tym miejscu w taki sposób podróżowali na krótkie odległości. Trolejbusy zasilanie miały z kabli z którymi łączyły się przy pomocy pary sztywnych prętów. Stawały, gdy nie miały mocy. Czy stawanie było dla niech śmiercią? Rozejrzał się.

– No, Lina, jestem już sam, możemy grać – mruczał półgłosem. – Daj spokój… przecież jesteś zabawką… powiedz chociaż, który rupieć mam wybrać do spania?

– Żaden! I ja mam cię w dupie! A tak w ogóle, to przystanek nie jest śmiercią.

Roześmiał się:

– Jesteś!

– Wybierz tę, to skoda 9Tr, ale tym razem ja wybieram postać. Nie ma loterii.

– Ale ona jest skorodowana? Mam spać wśród rdzy?

– Nie, to nie!

 

Podszedł do wraku i pojawił się obraz z przeszłości w technikolorze. Barwy były wysycone, jego zdaniem za bardzo. Czerwony pojazd, obły z szeregiem okien. Do dachu przylegały te dziwne sztywne pręty. Uniosły się, gdy na nie spojrzał. Usłyszał szum. Skąd czerpał energię?

– Jeśli będziesz się dłużej zastanawiał, nic z tego. To jak?

Rozłożył śpiwór w korytarzu pomiędzy brązowymi podwójnymi siedzeniami i zamknął oczy, aby się skoncentrować. 

– Gotowy? Będzie o kapeluszach, Kresie. Były dziwacznym okryciem głowy, choć jej nie chroniły. Noszono je codziennie. Przynajmniej niektórzy nosili – poprawiła się.

– Moją matką nie jesteś, nie wymądrzaj się.

– Dobrze, już dobrze. Nadaję. I gramy.

 

***

Dopiero co przeprowadziłem się do nadmorskiej miejscowości i wynająłem swoją pierwszą w życiu kawalerkę. Ślepy fart. Spodobało mi się ogłoszenie, warunki omówiliśmy przez telefon i dwa tygodnie później wysiadłem z autobusu na skrzyżowaniu ulicy Legionów z Grunwaldzką, u stóp miejsca, które tubylcy nazywali Na Wzgórzu. Nazwa wydała mi się nader trafna.

 

– O, znaczy się, jestem tym razem chłopakiem.

– Wypróbujmy tę wersję – zachichotała Lina. – I zgadnij, kim ja jestem?

 

Zapadał zmierzch. Po drugiej stronie ulicy teren piął się stromo do pierwszej linii zabudowy, po czym dalej wznosił się wolniej, co poznawałem po tarasowo układających się dachach kamienic i koronach drzew. Spomiędzy już nagich starych drzew i jeszcze zielonych żywopłotów przebłyskiwały bielą fasady przysadzistych kamienic. 

W gęstwinie krzewów porastających skarpę z trudem wypatrzyłem schody po drugiej stronie ulicy. Zaczynały się tuż za przystankiem w odwrotnym kierunku. Poprawiłem taśmy plecaka, mocniej chwyciłem rączkę turkoczącej walizki po nierówno położonych chodnikowych płytach i poszedłem w kierunku przejścia dla pieszych. Mijając wiatę po drugiej stronie, zajrzałem do niej, aby sprawdzić poranny rozkład jazdy trolejbusów. Zdecydowałem, że trolejbus 21 piętnaście po siódmej będzie w sam raz i zacząłem turlać się po schodach. 

Były długie, z czterema podestami po drodze, lekko pokruszone. 

 

– Za to ergonomiczne. Dobra proporcja „h do s”. Ktoś pomyślał o tym, kiedy budowano je w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

– Nie podpowiadaj – syknąłem do Liny.

– Nie, to nie.

– Wreszcie błoga cisza!

 

Stromą skarpę gęsto porastały srebrnozielone płożące się jałowce i przebarwiające na ognistą czerwień krzaki dereni. Ładne miejsce i fajnie będzie zbiegać koło nich o świcie.

Rano stawiłem się na przystanku jeszcze przed czasem. Rozglądałem się zaciekawiony, próbując poznać nowe miejsce w świetle dnia. Nieprzyjemnie zawiewało, więc szybko postawiłem kołnierz jesionki i wypatrywałem trolejbusu numer 21. Gdy wreszcie nadjechał wraz ze mną wsiadł do niego starszy pan w szarym kapeluszu. Pewnie tubylec, bo niestraszne mu zimno. Kto teraz nosi kapelusze?

Dwa przystanki dalej wsiadł drugi mężczyzna w kapeluszu, lecz czarnym i jakby większym. Natychmiast rozejrzał się po pasażerach i zobaczywszy szary kapelusz, podążył w jego stronę. Stanął przed nim:

– Dzień dobry, panie profesorze – powiedział, unosząc kapelusz.

– Dzień dobry, Zieliński.

 

Tę scenę widywałem potem co dnia. Jeśli koło starszego pana było miejsce, młodszy dosiadał się i rozmawiali, chyba, o błahych sprawach, najpewniej o pogodzie. 

Podług pana w szarym kapeluszu można było nastawiać zegarek. Zbiegając ze skarpy, wypatrywałem go. Jeśli był, oznaczało, że mój trolejbus jeszcze nie przyjechał i nie spóźnię się do pracy.

A potem, nagle, czarny kapelusz przestał się dosiadać. Gdy któregoś dnia naprzeciwko szarego zwolniło się miejsce, zająłem je. Przy przystanku koło ulicy Harcerskiej kapelusz rozejrzał się i posmutniał. Oczy mu łzawiły. Za wszelką cenę chciał opanować jakąś emocję. Odwrócił wzrok do okna, a ponieważ chyba nie pomogło, przymknął powieki. I ja próbowałem skupić się na czymś innym, lecz zerkałem na niego. Powieki mu trzepotały jak skrzydła ćmy w pobliżu silnego źródła światła.

 

– Lina, ale dziwne. Były kiedyś takie stworzenia latające? Czy wiesz? Co to znaczy? 

– Ćma, nocny owad. 

– Ja nie o tym. Latający. Wiem, oglądałem kiedyś krótki film o owadach, ale nie spodobał mi się.

– Ludzie nie lubią ciem.

– Nie czytaj mi w myślach! 

– Przecież inaczej nie możemy rozmawiać, głupolu. 

– Tylko bez takich!

 

Szary otworzył oczy. Nie wytrzymałem i zapytałem:

– A gdzie ten pan w drugim kapeluszu, nie widuję go już. Wyjechał?

– Nie żyje, wypadek samochodowy, lecz nie było to jego winą – szybko wyjaśnił. – Ciężarówka, poślizg, studia w Warszawie.

Milczałem, po czym zebrałem się w sobie i powiedziałem:

– Byli panowie ze sobą blisko. Współczuję.

– Nie! Tak…To był mój uczeń… Zadziora, ale nie łobuz, o nie! – uśmiechnął się. – Wie pan, takich rzadko się już spotyka. Jestem matematykiem w technikum okrętowym, w Conradinum, a on nigdy nie prowadził zeszytu, nic nie notował, nie odrabiał zadań i za to dawałem mu lufy. Na koniec roku był zagrożony i sprawa oparła się o dyrektora, a ten zarządził egzamin dla Zielińskiego. W komisji oprócz mnie zasiadło trzech matematyków. Zieliński zdał egzamin śpiewająco.

Szary kapelusz pogrążył się we wspomnieniach.

– Wie pan, ten Zieliński poradził sobie nadzwyczajnie. Rozwiązywał zadanie za zadaniem, a ja czułem narastające zdumienie kolegów. Czego, u diabła on chce, dlaczego czepia się dobrego ucznia?

 

– Lina, o co chodzi?

– Nie wypadaj, graj!

 

– W takim razie jeszcze dwa zadania, Zieliński – powiedziałem mu wtedy.

– Ależ kolego, to wykracza poza materiał drugiej klasy liceum! – zwrócił mi uwagę Lewandowski.

– Nic nie szkodzi. – Zieliński wziął kredę i błyskawicznie rozwiązał równanie na tablicy.

Na następnej lekcji matematyki ignorowałem Zielińskiego, a on po jej zakończeniu podszedł do biurka i podał mi kartkę z podpisem dyrektora: „Feliks Zieliński nie musi prowadzić zeszytu z matematyki”. 

Byłem wtedy wściekły i uderzając palcem wskazującym we wnętrze drugiej dłoni wykrzyknąłem:

– Tu mi kaktus wyrośnie, jeśli zdasz maturę!

Nic nie odpowiedział.

Za to kiedy odebrał świadectwo maturalne, przyszedł w godzinach konsultacji do mojego gabinetu, naturalnie w kapeluszu, bo chodziliśmy w nich tylko ja i on. Okazał mi świadectwo maturalne.

– No i co, urósł panu psorowi ten kaktus! Proszę pokazać?

Tym razem ja zaniemówiłem. Po prostu słów mi zabrakło, a jemu oczy szelmowsko rozbłysły. 

– Wybieram się na politechnikę, wydział elektryczny. Chce pan profesor się założyć, czy skończę? – Odczekał chwilę i dodał. – Uszanowanie, profesorze.

Przyłożył dwa palce do kapelusza, a miał wtedy czarną fedorę, on kochał ten model. Ponownie zasalutował i wyszedł.

– Ja tam wolę kapelusze trilby. Cóż, gusta.

 

Trolejbus gwałtownie zahamował przed czerwonymi światłami. Starszy pan ocknął się, popatrzył na mnie:

– Co ja tu panu, obcemu, opowiadam stare dzieje, ale dlaczego musiało to spotkać właśnie jego? Wie pan, ostatnio rozmawialiśmy o atomówkach. Radził się, czyby nie pójść na podyplomówkę. Byłem “za”, a politechnikę oczywiście ukończył. Dobrze, że miałem tyle rozumu, aby tym razem się nie zakładać. Ambitny był, a dumny jak skurczybyk! To już mój przystanek.

Wysiadł przy stacji kolejki Wzgórze Nowotki, jak zwykle, a ja do stoczni Komuny Paryskiej miałem jeszcze kilka przystanków.

 

Po pracy pojechałem do pracowni kapeluszy. Przymierzałem wiele rodzajów: fedorę, trilby, homburga, kowbojski, akubrę, lecz czarna fedora była najlepsza. Następnego dnia byłem na przystanku dużo wcześniej. Czekałem na profesora, a kiedy przyszedł, powitałem go:

– Uszanowanie, panie profesorze.

Uśmiechnął się i zasalutował.

 

– Lina, to lepsze niż prawdziwe życie. Jak to robisz?

– Nie wiem, wypełnili mnie ludzie, nie pamiętam.

– Ty byłaś tym starym profesorem, prawda?

– Tak, a teraz już śpij, ludzie tego potrzebują.

– A co ty robisz, kiedy mnie nie ma?

– Przeglądam wspomnienia, a dziś w nocy poszukam czegoś specjalnego dla nas na jutro.

 

***

Tej nocy Lina postanowiła złamać niepisaną obietnicę złożoną Kresowi, że ich rozmowy pozostaną tajemnicą. Dziwny był ten świat bez ludzi i trolejbusów. Gdy pytała chłopca o innych, smutniał, więc czym prędzej zmieniała temat. Najtrudniejszym dla niej słowem, którego wtedy używał Kres, był "czas". Nie potrafił jej tego wyjaśnić.

– No, jak to, nie rozumiesz? Mijają sekundy, minuty i godziny, potem dni, lata, wieki. Ja mam jedenaście lat, jeszcze bez kilku dni, a potem szlaban i się rozstaniemy. Ty zostaniesz tu chwilę, a mnie już nie będzie. A za jakieś sto lub dwieście tysięcy lat Ziemia odrodzi się zupełnie czysta. Od nowa.

– A ja, ile mam lat?

– Policz, od momentu urodzenia.

– Nie pamiętam…

– Spytaj rodziców, o przepraszam.

– Ich też nie pamiętam, byłam tylko ja.

Przyglądała się, jak funkcjonował jego organizm i jak odliczał te swoje dni. Zaczęła i ona je liczyć, choć według niej miara była bardzo niedokładna.

– Czy czas jest niezależny od ciebie, Kresie? A co, jeśli zaśpisz? Skraca się?

– Głupia jesteś! Pewnie że niezależny.

– To dlaczego, kiedy gramy, nie przesuwa się i nie odmierza?

– E tam, bo to inny czas.

– Jaki?

– Subiektywny i daj już spokój. Ja ci tego nie wyjaśnię. Dobre chwile trwają dłużej i te złe czasami też. Ciągną się i ciągną. Podobno, gdy człowiek umiera, całe życie staje mu przed oczami.

– W takim razie lepiej mają ci ludzie, którzy dłużej żyją, czy tak?

– Nie wiem, zobaczę.

– Zaiste, wielce obiektywny jest ten wasz czas! Co za idiotyczny koncept!

– Jest jaki jest, przestań!

– Dobrze, dobrze, nieuku.

– Sama nim jesteś.

Wrócili wtedy do przekomarzania się i wzajemnego wyzywania. Lubiła je równie mocno jak wspomnienia ze starych trolejbusowych czasów. A kiedy biegał wzdłuż brzegu morza, prawie czuła smagnięcia wiatru na jego policzkach, uderzanie fal o resztki oporowego muru i odbijanie się jego stóp od gruzu zmieszanego z piaskiem. Podobnie jak czuła uklepywanie piasku, gdy wspólnie wyczarowywali z niego różne kształty. Budował zamki w grubych sensorycznych rękawicach, a ona starała się rejestrować najdrobniejsze sygnały z opuszek jego palców.

 

Teraz Lina stała przed obcym, drugim człowiekiem w życiu, do którego chciała się odezwać, ale nie wiedziała jak to zrobić. Nie miała do niego dostępu, był chroniony i zupełnie nie nastawiony na zabawę.

Patrzyła na wnętrze dyspozytorni przez… Lina błyskawicznie zestawiła dwie liczby. Dwieście lat. Powoli stabilizowała obraz, aby widzieć tylko "teraz". A, może to jest właśnie ten czas, o którym rozmawiała z Kresem? Stabilizacja i zogniskowanie.

Wit siedział przy konsoli i rozmawiał "na głos", chyba z Anitą, matką Kresa. Lina rejestrowała fale dźwiękowe o zmieniającym się natężeniu rozchodzące się w pomieszczeniu. Głośniej, ciszej, wysoko, nisko. Kres tłumaczył jej, że głos może mieć miły lub niemiły dla ucha, a kiedy rodzice się kochają to szepczą, gdy złoszczą wtedy krzyczą. Ciekawe jaki byłby dla ludzi jej głos, gdyby miała krtań, struny i cały ten ludzki organizm? Przysłuchiwała się uważnie, próbując z jednostronnego przekazu zrozumieć sens rozmowy, aby uzyskać wskazówkę jak zaczepić Wita

– Tak, nich Kres tutaj zostanie. Nie mam już wątpliwości. Jest po raz pierwszy w życiu szczęśliwy i za nic nie chce stąd wyjeżdżać.

– Nie wiem, nie chce ze mną o tym rozmawiać. Chyba stworzył sobie wymyśloną przyjaciółkę. Wymknęło mu się kiedyś imię Lina.

– Tak, dzieci powinny mieć swoje tajemnice. Cieszę się, że Ostatni Komendant dał ci wolne i przyjedziesz na urodziny Kresa.

– Zamknęliście już Antarktydę?

– Czyli wchodzimy w ostatni etap, wybraliście już miejsce.

– Dobry wybór, oczywisty. Z morza wyszliśmy i do niego powrócimy.

– I ja cię kocham. 

– I ja kocham. – Lina odbiła ostatnią frazę od ścian trzy razy, wiernie ją naśladując.

– A to co? – Wit rozejrzał się zaniepokojony, potrząsnął głową i wstał. 

Podszedł do drzwi prowadzących do hali wraków, po cichu otworzył drzwi i stanął na progu. Kresa nie było widać. Dłuższą chwilę przysłuchiwał się ciszy. W tle słyszał i szum morskich fal. A może mu się tylko zdawało.

Zostawił uchylone drzwi i wrócił do konsoli. Przełączył ekrany na widok hali, szukając źródła ciepła. Chłopiec spał spokojnie w Solarisie Trollino 12AC, jedną ręką, wystawioną ze śpiwora, przytrzymywał zabawkę. 

"Wydawało mi się", pomyślał. Zostawił obraz z Solarisa na bocznym ekranie, a na dwóch pozostałych uruchomił projekcję symulacji Końca. Początkowo ustawił przedziały na sto lat, ale ciąg nie zmieścił się na ekranie, więc zwiększył do tysiącleci.

Lina śledziła jego posunięcia i probowała zrozumieć, o co mu chodzi. 

– Ciągle za długo, następni mogą mieć za mało czasu, a i to pod warunkiem, że rozumu im nie zabraknie. Słońce będzie już coraz słabsze. – mruczał do siebie. – Jak to przyśpieszyć?

Przypomniało jej się pytanie Kresa: "Czy jak trolejbus ma przystanek to znaczy, że umarł?". Ciągi liczb zdawały się nie mieć końca. Lina zniecierpliwiona tym pokazem przerwała go i wyświetliła dwie liczby, które on powinien znać, bo inaczej nie mógłby rozmawiać z Anitą na taką odległość bez opóźnienia.

– Co jest! – krzyknął Wit, gdy dwa ekrany nagle sczerniały.

Z osłupieniem wpatrywał się w dwie liczby, niewiele różniące się od siebie:  

6,62607015…

6,582119514…

Wartości podświetlały się na zmianę.

– Stała Plancka i zredukowana Diraca? – Potarł dłońmi twarz chcąc zetrzeć z niej znużenie.

Zrobił to ponownie, i znowu, już energiczniej, gdy pojawił się znak zapytania.

???…

Szybko zerknął na boczny ekran z obrazem śpiącego Kresa. Ten nie był zaciemniony, lecz po chwili widok rozmył się, powracając trzy razy, zanim zgasł zupełnie.

Wit zerwał się i gorączkowo próbował uruchomić stare, dotąd dobrze służące mu ustrojstwo.

Znak zapytania zaczął pulsować.

?

Kim jestem?

– Kim jestem? – powtórzył bezwiednie Wit.

Lina odetchnęła z ulgą. Miała jego uwagę, a cicho znaczyło chyba bezgłośnie. Zaczęła jak z Kresem.

– Jestem Lina, a Ty?

– Kim jesteś! Nie! Mi się to śni na jawie i mówię do siebie.

– Dużo śpicie, to prawda, choć ty mniej od Kresa. Szkoda, przyjemniej, gdy tego nie robi. Mi, przyjemniej, a on potwierdza. Czy to prawda, bo to drugie pojęcie, którego nie rozumiem. "Prawda", druga po "czasie" – poprawiła się.

– O czym ja tu… Z kim ja tu… Czas jest względny.

– Wiedziałam! i to jest prawda.

– Kim jesteś, Lino? Jesteś żywa?

– Nie wiem. Kres jest miły jak wspomnienia, bawimy się, ale…

– Musisz być żywa! Inaczej nie mogłabyś mi odpowiadać.

– Odpowiadanie jest łatwe, gdy ma się stabilizację.

– Uff, musimy porozmawiać, nic nie rozumiem. Pokazałaś mi bardzo starą liczbę Plancka, wyjaśnienie katastrofy w nadfiolecie i podwaliny teorii kwantowej, spin. 

– Liczby są łatwe, ja je czuję, a wy zamieniacie w znaki. Jest i nie-jest oraz wiele poziomów. To jak wchodzenie po schodach, tylko schodów więcej i bardziej strome. Wspinanie się po drabinie i zmiana miejsc, ale nie spadanie, bo nie boli. Skakanie.

– Nie rozumiem.

– Ja Ciebie też… 

Na czarnym ekranie Wit zobaczył duplikowane znaki:

^,,,^… ^,,,^… ^,,,^

– Wystawiasz język? 

– A co, wyświetlić ci dzieci, które to robiły. Będzie lepiej… ?

^,,,^

– Nie, może być.

– Oglądałeś przyszłość, czas, tak? Dlaczego was w nim brakuje? Nie będziecie mieli zasilania? Tam już nie rejestruję nowych liczb, tylko stare, jakby was nie było.

– Pomóż nam, Lino.

– Nie potrafię. Nie potrafię. Nie potrafię… – spoważniała. – Nie wiem, jak to się robi. 

^__^

– Ja też nie, ale może razem spróbujemy.

– Kres mówi, że w kółko to powtarzasz, ale nie ma szans.

^__^

- Dla nas już nie. Jest nas niecały tysiąc i jedziemy na oparach. Resztce zasilania – dodał.

– Rozumiem, nie musiałeś dodawać. Człowiek jest tak samo zależny, jak byłam ja, dopóki się nie obudziłam.

– Pokazałaś mi przemianę fal w paczki cząstek. Wiesz…

– Wiem, wiem – przerwała mu. Kres opowiedział mi o sporze "fala czy cząstki" i waszej decyzji rozpoczęcia od nowa. Zapoznałam się z tym, co mu wgrałeś. On nie lubi historii, ale  ja tak, bo interesuje mnie czas. Czym jest? Kiedy bardzo mi zależy stabilizuję obraz i tak znalazłam Kresa, bo on bardzo chciał. 

– Jesteś snem?

– Nie, chyba… nie…

^,,,^

– Pomożesz?

– Po to przyszłam, nie chcę jego i siebie utracić. Mówicie o tym życie, a ty świadomość, pamięć. Nie wiem. 

– Spróbujemy.

– Jak zwykle? Nie dziwię się Kresowi, że ma dość tego słowa i ja wystawiłabym ci znowu język. Jest zero i jedynka, a nie wpół jedynka. Ciągłość jest i w zerze, i jedynce, nigdy pośrodku, bo tam niczego nie ma.

– To ja ci teraz pokażę język. – Wit uśmiechnął się szeroko i wystawił język. 

– Wielkie mi co! Czerwony i mięsisty przytwierdzony w środku. Większy niż Kresa, nic ciekawego. Kresa ładniejszy… ale obiecaj

^__^

– Co?

– Nie mów Kresowi, że z Tobą rozmawiałam. 

– Ale…

– Nie mów, sama powiem, gdy przyjdzie czas. Boję się, że tylko "spróbujemy", bo ja nie wiem.

– Ja też. Dobrze. Obiecuję. – Wit przymknął powieki wyobraził sobie ekran i na nim napisał:

^__^

– Będę przychodziła, gdy zaśnie, bo nie potrafię się stabilizować w dwóch miejscach. Rozpraszam się wtedy, a wolę być z nim. Może też jestem niedorosła, a poza tym nie jesteś taki interesujący.

^,,,^

– Wiem, w takim razie do roboty i tak będę miał mnóstwo zajęcia pomiędzy, a spać też muszę.

^__^

– Pytaj.

 

***

Codziennie chodziłem z ojcem nad to morze. Wpatrywał się w fale jak człowiek niespełna rozumu, a od kilku dni pobierał próbki z wodą, co gorsza niekiedy ją nawet smakował. Czasami wydawało mi się, że jestem dużo mądrzejszy niż on. Raz nawet dał mi do spróbowania, trzymając w ręku mały pojemnik z kostkami lodu do szybkiego przemycia języka. Woda była bardzo niedobra, ale wyczułem w niej posmak soli, a kiedy mu o tym powiedziałem, ucieszył się. Chwycił mnie za dłoń i razem okrążaliśmy piaskownicę w tańcu zwycięstwa, Przypomniały mi się odczucia z Lichnerotki, gdy wirowaliśmy z ojcem trzymając się za ręce. Jej kankan i przyjemne zmęczenie. Podwójny taniec z ojcem był wspaniały. 

Potem zapytałem się Linę, o co chodzi z tą solą, mając nadzieję na przytomniejsze wyjaśnienie, lecz powtórzyła słowa ojca: "Słona woda mórz i oceanów, podlegając zmiennym prądom i pływom generuje prąd elektryczny. Powstaje słabe pole magnetyczne. Ziemskie oceany dokładają swoją cegiełkę do budowania bańki magnetycznej, która chroni naszą planetę przed wiatrem słonecznym i promieniowaniem kosmicznym". 

Najbardziej ucieszył mnie prąd, i Linę chyba też. Smak jak smak. Martwiłem się o zasilanie Liny, co będzie z nią, jeśli stąd odejdziemy.

– Tak, będę mogła czerpać. Już próbuję.

– Znowu czytasz mi w myślach, jesteś guuupia! Ludzie nie czytają sobie w myślach. Gdyby rodzice wiedzieli, co o nich czasami myślę, to… 

– No co, no co?

– Nie podpuszczaj, lepiej nie wiedzieć, tego co inni myślą. I daj sobie na wstrzymanie! Przynajmniej udawaj i cześć!

– Ty też będziesz mógł.

– Tere, fere, abrakadabra.

– A ku ku!

I tak mijały nam dni. Ojciec pracował, zarywał noce, wiec podsypiał w dzień, a ja wędrowałem nocą od jednego trolejbusu do drugiego. Wykorzystywałem każdą chwilę. 

 

W przeddzień urodzin ojcu zebrało się na dłuższą, nienaukową pogawędkę. W ogóle ostatnio coraz częściej mu się to zdarzało.

– Kres, pojutrze przyjedzie już matka. 

– Wiem, mam urodziny.

– Tak, i nie wiem co dalej?

– Nie martw się, tato, spróbujesz coś wymyślić.

– Może, chłopcze, może. Pora spać, zmykaj!

– Do zo.

– Jutro.

Gdy zamykałem drzwi dyspozytorni, wiedziałem, że jeszcze przyspieszy z pracą, bo został otwarty nowy projekt "Ucieczka". Cieszyli się z matką i nawet na toast energiserem otworzyli wizję, aby siebie zobaczyć. Matkę pewnie dużo kosztowało, aby prosić Ostatniego Komendanta o taką przysługę. Jednak w gruncie rzeczy mało mnie to obchodziło, Lina była ważniejsza, bo zbliżał się mój deadline.

– Lino, a jaka noclegówka dzisiaj?

– Może Jelcz, lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku?

– Który to?

– Ten kanciasty. Był bardzo głośny i awaryjny.

Puściła dźwięk i obraz. Rzeczywiście, szelki bezustannie spadały mu na zakrętach i przy szybkich zjazdach na przystanki, zwłaszcza gdy kierowca szarżował. 

Rozłożyłem śpiwór pośród czerwonych twardych siedzeń pokrytych skajem.

– Mama miałaby używanie za zastosowanie tego plastiku.

– O, duże – zachichotała.

 Zamknąłem oczy.

 

***

Wiosna tego roku przyszła wcześniej. Pod koniec marca świat ciągle raził swoją golizną, lecz korony drzew i krzaków spowijała wyraźna zielona mgiełka.

– Zobacz. To już! – krzyknęła dziewczyna do chłopaka, wyciągając rękę w kierunku mijanego kasztana.

–  Nic nie widzę – odpowiedział.

– Bo nie patrzysz. Tam! – Szturchnęła go.

Stali blisko siebie w czerwonym trolejbusie, trzymając się wiszących uchwytów, by nie stracić równowagi. Trolejbusy potrafią się nieźle rozpędzić i ostro hamować, gdy zjeżdżają w zatoczkę przed przystankiem. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Oni zresztą i tak nigdy nie siadali, bo jeszcze wsiadłaby jakaś staruszka, a wtedy trzeba byłoby ustąpić miejsca, a poza tym dość się w budzie nasiedzieli. 

Wika miała przewieszoną przez pierś konduktorkę z czarnej skóry, Marek sportową torbę z symbolem Nike. Każde pozowało na kogoś innego. Wika na sanitariuszkę z Powstania Warszawskiego, Marek na silnego mężczyznę. Ostatnio zaczął się golić i gdy rano jechali do budy, Wika zdjęła mu z podbródka skrawek papieru toaletowego, którego nie odlepił przed wyjściem. Krew nie chciała przestać lecieć i ojciec doradził mu ten papier, bo plastry się skończyły. Żenada. 

Na samo wspomnienie jej palców i śmiechu poczerwieniał i gorąco mu się zrobiło. Powiedziała: „No coś ty! Mój stary robi to samo” i sięgnęła ręką do jego włosów. Przeczesała sztywną jak szczecina kępkę. Nienawidził jej, ponoć była genetyczna, ojciec i dziadek mieli taką samą. Za tę genetykę znienawidził Miczurina, lecz Wice kępka nie przeszkadzała, wręcz fascynowała, choć on czuł się jak totalny dziwoląg. Co taka jedna kępka włosów może zrobić z człowiekiem?

Rozległ się przeciągły wizg, trolejbus zakołysał się i nastała cisza przerywana bębnieniem drążków o dach. Wika poleciała na Marka, który odruchowo przygarnął ją do siebie, wolną rękę silniej zaciskając na uchwycie.

– Spadły szelki – powiedział.

– A czy my się dokądś spieszymy? – odpowiedziała. – Widziałeś? – powtórzyła.

– Co?

– No, wiosna. Boisz się matury?

Nie słyszał pytania. Trzymał ją. Sprzączka od jej konduktorki wrzynała mu się w udo. Wypchana ponad miarę. Co, u licha, ona targa do tej budy? Zadarła głowę w oczekiwaniu na odpowiedź. Co? Ostrożnie zdmuchnął kilka jej włosów, które zabłądziły mu na twarz. Włosów o kolorze laskowego orzecha, a laskowe uwielbiał najbardziej.

– Czy ty mnie słuchasz? Matura! Coś ci to mówi?

– Tak – odpowiedział poważnie.

– No coś ty, masz już decyzję?

– Wyższa Szkoła Morska. Nie jestem tak mądry jak ty.

– No coś ty!

– Wychodzimy, pozostał jeden przystanek – zakomenderował, a usta same rozciągnęły mu się w uśmiechu. Uwielbiał doprowadzać ją do powtarzania zwrotów. Wiedział jak wtedy jest skonfundowana. Poruszyła się niespokojnie, więc ją puścił. 

Mieszkali w tym samym bloku, w tej samej klatce, na tym samym piętrze, lecz on skręcał na lewo, ona na prawo. Przystanęli na podeście.

– Nie rozumiem tych różniczek, wiesz, nie byłem na ostatniej matmie. Pomożesz?

– Jasne. Podejdź po południu.

Trzasnęły drzwi do wewnętrznych balkonów.

– Lina, co było dalej? Dawaj.

– Nie mam, poczekaj. Szukam. Jestem coraz silniejsza i mogę rozprzestrzeniać się dalej i dalej. Oni mieszkali blisko przystanku i często jeździli, więc może się uda. Też jestem ciekawa, nie śledziłam ich losów. 

 

Drzwi były uchylone. Ksiądz zapukał ponownie. Z mieszkania dobiegała muzyka Pink Floyd, Marooned z płyty Division Bell.

– Wika, zobacz, kto to?

– Dzień dobry, proszę wejść. 

Za młodą dziewczyną w ogrodniczkach stanęła starsza kobieta, chyba jej matka. Zdecydowanie odsunęła Wikę:

– Niech będzie pochwalony, zapraszamy! A ty, poczekaj na zewnątrz i, na Boga, wyłącz tę muzykę. 

Ksiądz przekroczył próg, mama Wiki otworzyła zamknięte drzwi do pokoju dziadków, uwalniając falę gorąca zmieszaną z lekarstwami i ludzkim potem. Narastało szemranie „Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”, kapłan obrócił głowę i popatrzył na pobladłą twarz nastolatki i zapytał:

– A ona?

– Zostaje na zewnątrz, to jeszcze dziecko.

Drzwi do pokoju dziadków zostały zamknięte.

Wika wycofała się na balkon i starannie zamknęła wejściowe. Mama chyba weszła na chwilę do jej pokoju i wcisnęła przycisk stopu na magnetofonie. Zbędny przedmiot. Oparła łokcie na betonowym balkonowym murku. Chłód przenikał przez koszulę, a ziarna piasku wżerały się we flanelową kratkę. 

Dwa dwupiętrowe bloki, każdy w kształcie litery "C" i podwórko. Zamknięty kwartał. Podobno wybudowano go dla kolejarskich rodzin w nadmorskim mieście powstającym na piaskach. Mury były grube, na dwie cegły, piwnice przeznaczone na schrony, balkony też solidne na jedną cegłę, wspólne dla dwóch mieszkań. Pomiędzy kamienicami duże podwórko z placem zabaw dla dzieci i małym boiskiem do kosza, całe otoczone mącznymi jarzębami. Wika przyjrzała im się uważnie. Też zaraz wybuchną wiosenną zielenią, przywdziały już srebrzyste sukienki. 

Na najbliższym drzewie harcowało stado wróbli, drąc się wniebogłosy w poszukiwaniu resztek owoców z ubiegłego roku, a samotna brzoza na kępie tuż przy wejściu na podwórko puszczała jasnozielone listki widoczne nawet z balkonu. Wika spuściła wzrok na przylegający do budynku dziadkowy ogród, który w zasadzie był wspólny, lecz dereniami tylko on zarządzał. Zasadził je po drugiej wojnie. I krzaki dereni również miały spęczniałe pąki, przygotowując się do żółtego kwitnienia i jesiennych dziadkowych nalewek.

Drzwi na balkon zaskrzypiały. 

– Cześć, Wika. Przyszedłem – powiedział Marek.

– Widzę.

– Ok, co jest?

– Nic. Możemy tu postać?

– Pewnie.

Ramię Wiki dotykało ramienia Marka. Patrzyli na podwórko, po którym pętały się dzieciaki podobne im sprzed kilku lat. Grały w kosza. Tylko czekać jak poleci szyba.

– Wika, a pamiętasz, jak wybiliśmy okno pani Ulrich. Matko, tylko czekałem, aż pas wiszący na ścianie, pójdzie w ruch. Dobrze, że ojciec był w morzu.

– A ja, wtedy, dostałam za swoje. Taki razgawor, że historia. Z kieszonkowego spłacałam tę szybę przez pół roku.

– Mogę ci oddać?

– No coś ty! – Zaczęła pocierać ramiona.

– Weź mój sweter. – Zdjął sweter z golfem z owczej wełny.

– Wiesz, że gryzie. – Uśmiechnęła się i zarzuciła go na ramiona. – A jaki masz kłopot z różniczkami?

Zamilkli.

– Masz rację z tą wiosną. Zieleni się i niedługo będą kwitnąć kasztany, i będzie matura. Wybrałaś wreszcie?

– Politechnika, elektronika. Nie zamierzam kuć do matury.

- Ja muszę. Dlaczego nie wybrałaś humanistyki? Przecież nauki ścisłe cię nie interesują.

– Łatwiejsze. Nie muszę się uczyć.

– Tobie to dobrze. Jeśli chcesz, możemy pójść na spacer z twoim psem?

– Niezły pomysł.

 

Nagle drzwi do mieszkania otworzyły się na oścież. Odskoczyli. Matka Wiki ściskała ręce księdzu i wylewnie dziękowała.

– Już po wszystkim. Pożegnaj się z Markiem, zobaczycie się jutro. Jesteś mi potrzebna! – powiedziała do niej.

Wika oddała Markowi sweter.

– Do jutra. 

Dziadek lubił Pink Floydów. Pamiętała. Co jeszcze? Niewiele. Spotkanie z Markiem, który nie wiedział. Wystawanie na balkonie.

– I co, to już?

– Tak, a teraz już śpij. 

 

***

Jedenaste urodziny Kresa obchodzili w starej zajezdni trolejbusowej na ulicy Zagnieszyńskiej, której wyrytą nazwę dało radę odczytać na dźwigarze. Anita przyjechała około południa i przywiozła trzy małe babeczki z glonów i grzybów wraz z urodzinowymi świeczkami.

– Cała baza piekła je dla ciebie, Kres. I…

– A bakterie, masz? – wszedł jej w słowo.

– Mam, pewnie że mam!

– Naprawdę nie chcesz wracać z nami?

– Powrót na dwa miesiące, z wami? Po co? Ile razy mam potwierdzać, rozmawialiśmy już o tym wczoraj.

– Uuu, dorosłeś?

– Podziękuj za babki.

– Przestaniesz się wtrącać, swoje sprawy rozgrywam po swojemu. Sam wiem.

Anita podała Kresikowi pojemnik z bakteriami. On wziął go i pobiegł, aby spryskać nimi wraki trolejbusów. Na progu zatrzymał się na chwilę i odrócił:

– Dziękuję, mamo.

Stawał przed każdym wrakiem, ładował kapsułkę do plastikowego miotacza przywracania życia i aplikował szczepionkę. Na dłużej zatrzymał się przy jelczu i wypstrykał na niego ostatnią kapsułkę.

Gdy wrócił do rodziców, Anita zapaliła świeczki na trzech torcikach z grzybów.

– A dla Liny?

– Ona jest tworem wirtualnym. Nie istnieje – żachnęła się Anita.

– Kto wie? Kto wie? Zmysłów nie ma, ale… tyle jeszcze nie wiemy. Za późno. Podzielę się swoją, Kres. – Wit przełamał babeczkę i podał chłopcu.

– Ja też tak zrobię, bo więcej może znaczy lepiej? – Odłożył dżojstik na biurko dyspozytora.

Połączył obie połówki:

– Masz całą babeczkę?

– Smaczna – odezwała się.

Babka zniknęła.

Kresik spojrzał na rodziców:

– To co, chyba pora. Ale ona też? – upewnił się i widząc zdziwienie na twarzy ojca dodał – Domyśliłem się, że Lina kręci i przycisnąłem do muru. Ludzie też potrafią czytać w myślach, nawet tego, który jest wiecznie rozedrgany i nie może się skupić. – Mrugnął do ojca, po czym znieruchomiał, jakby na coś czekając.

Wszyscy pasażerowie już weszli. Syreny statku Batory buczały.

– Tak synu, pojedziecie razem. – Wręczył mu kawałek liny. – Cząstki, a nie fale. Ważna każda pojedynczość, ona buduje. Wrócimy, a w jakim kształcie nie ma większego znaczenia.

Nie zrozumiał go, zresztą jak zwykle.

– Jesteś tam, Lino? – Zacisnął rękę na metalowym drucie z szelek.

– Pewnie! Udało się nam. Miałeś fajny pomysł z tą liną.

– Nie ma to jak dramatyczne zejście ze sceny. Wszystkie twoje wspomnienia tak się kończyły. Pomachajmy im.

– Już nas nie widzą.

– I tak pomachajmy, to dla nas. Będziemy ich obserwować?

– Nie wiem, chyba nie damy rady. 

 

Anita i Wit stali przed budynkiem zajezdni. Przyglądali się, jak znika.

– Myślisz, że to była słuszna decyzja? 

– A mieliśmy wybór? Widziałaś symulacje. Jeszcze przez miesiąc damy radę utrzymać barierę, aby posprzątać oceany.

– Może więcej było takich Lin?

– Nie sądzę, raczej to był przypadek i nie trafilibyśmy na niego, gdyby nie Kres.

– Życie odciska się na planecie?

– Krąży, ale na takim poziomie, że jest tego zupełnie nieświadome. Fala czy cząstki? Jedno i drugie. Może się nam udało skrócić cykl, Ani?

– W Rowie Mariańskim zauważono pierwsze reakcje chemiczne i łączenie się w molekuły.

– Do świadomości bardzo daleko. 

– Bardzo, lecz pierwsze już mamy dzięki Kresowi, tobie i Linie. Myślisz, że pierwszą parą będzie nasz syn i Lina?

– Chciałbym, ale nie wiem, czy przetrwają w tym burzliwym początku. Poza tym to mit.

Koniec

Komentarze

Kurcze, dobre. Poruszające. Z nastrojem zbudowanym konsekwentnie i na miarę. Jedno z najlepszych konkursowych. Jestem pod wrażeniem.

Nie dla wszystkich, niestety.

 

Drobiazgami nie będę Ci głowy zawracał.

Raki są czerwone PO ugotowaniu). Ale może to po prostu lokalna fluktuacja fali ;)

 

p.s.

Jako spóźniony na Sowy i Skowronki niedoszły zwycięzca (przez owo spóźnienie niedoszły), życzę Ci, by przebaczono Ci przekroczone terminy;)

Pozdr.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Maszynista zasnął, więc pociąg odjechał dopiero o poranku. Twój tekst jeszcze się załapał ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nie zrozumiał go, zresztą jak zwykle

To zdanie pasuje do mnie i tego opowiadania :) W szczególności końcówka. Że niby Batorego też zrekonstruowali? Nie umiem też skojarzyć katastrofy w ultrafiolecie z treścią opowiadania. Mocno zakodowałaś, jak na moje IQ. No ale to moje zmartwienie.

Za to wyłapałem kilka baboli.

Moje geny, te unikalne

To nagminnie spotykany błąd. Poprawnie jest “unikatowe” Unikalny oznacza “dający się uniknąć” natomiast unikatowy to “wyjątkowy, niespotykany”.

tu musi być zabezpiecznie

Literówka

wżynała mu się w udo

Poprawnie “wrzynała”

Pink Floyd, chyba „Dzwony rurowe”

Dzwony rurowe to utwór Mika Oldfielda, nie Pink Floyd (pewnie chodziło op album The Division Bell)

Pozdro i klik!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Asylum, ja myślę, że dobrze, że eksperymentujesz, ten tekst różni się od Twoich pozostałych opowiadań, ba, on w ogóle różni się od innych tekstów i dlatego od początku do końca przeczytałam go z dużym zainteresowaniem. Podobają mi się bohaterowie i pojazd (też mam jakiś sentyment do trolejbusów), i klimat, i sposób narracji, i warstwa emocjonalna. 

Ode mnie kolejny kliczek :)

Gdybyś dodała opowiadanie anonimowo, chyba nie wpadłabym na to, kto jest autorem. Eksperymentujesz i myślę, że to dobrze. Podobały mi się te “podpuchy” – wydawało się, że akcja przeniosła się do nowej lokalizacji, a później okazywało się, że… Nie, nie będę spojlerować. Wciągnął mnie Twój świat i nastrój tej historii. Też lubię trolejbusy. Imię “Kresik” – super. Pędzę do wątku bibliotecznego, zanim ktoś mnie ubiegnie :)

Tubular Bells, Oldfield, no pewnie:) Uwwwielbiam!:)

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Dziękuję @rrybaku i @tsole, za kliki. Niestety, są niezasłużone. Tekst z takimi błędami nie powinien znaleźć się w bibliotece. 

W dodatku to przedostatnia wersja i już teraz rozumiem, dlaczego po wklejeniu tyle jeszcze poprawiałam:( Sama nie wiem, najchętniej skatiowałabym, ale z komentarzami to juz chyba nie wypada, a i Wicked napisał, że maszynista zaspał. Szkoda, a ja kurcze mam nauczkę:( Boję się nawet przeczytać.  A tu jeszcze tekst będzie z błędami i Oldfieldem wisiał do zakończenia konkursu. Przykrość.

 

Tsole, z “wyrzynać” jest ok, to nie ort: https://sjp.pl/wrzynała. Z kolei z „Dzwonami rurowymi” – jasne, że Oldfielda, ale „shame on me”:((( Miało być ostatecznie z „Division Bell” – Marooned, ale do końca nie moglam się zdecydować, słuchałam na przemian Oldfielda i Pink Floydów. No i masz Ci los – głupota wyszła. Z innymi  – racja!

 

Co do katastrofy, jest bardzo wprost i bardzo powierzchownie (za bardzo!) pomyślałam, z lekka metaforycznie. Jak wiesz, klasyczna (fale) przewidywała nieskończone promieniowanie z czarnej skrzynki, czyli katastrofę w nadfiolecie (emitowanie nieskończenie dużej energii oraz też posiadanie przez ciało niekończenie dużej energii) i dopiero przyjęcie stałej Plancka, potraktowanie światła jako kwanty (porcje, cząstki) spowodowało, że uzyskane wyniki się zgadzały. Stąd, fale i cząstki. 

Pokrótce wyobraziłam sobie to tak – cała ludzkość w obliczu globalnej katastrofy i zagłady rodzaju ludzkiego podjęła w powszechnym głosowaniu decyzję o: a/ sprzątnięciu planety, wymazaniu wszystkich ludzkich śladów (utylizacja) b/ popełnieniu samobójstwa przez całą ludzkość. Dlaczego? Ponieważ królował pogląd, że kiedy wymażemy wszystko i wszystkich, to odrodzi się Ziemia i ludzie, że cywilizacje funkcjonują w cyklach i jest to zjawisko naturalne. Ludzkość chciała to przyśpieszyć, gdyż na planecie Ziemia już nie można było żyć. 

W tym równaniu-poglądzie była zaszyta „stała Plancka (umowna)”, a mianowicie losy poszczególnych ludzi, ich umysły, odczucia, które warto ocalić, zachować, czyli przechodzimy na poziom mikro – pojedynczej jednostki i to ma znaczenie, tj. rozpatrywanie oscylujących cząsteczek w zbiorowości, populacji, bo a/ nowy świat może się nie odrodzić b/ nawet krótkie, trudne życie ma nierozpoznaną wartość. No i inne rzeczy jeszcze myślałam, ale nie będę już ich opisywała, bo jeszcze bardziej nieuczesane. 

Tak więc, podsumowując: spór i owo pamiętne głosowanie ludzkości było nazywane „fale czy cząstki”. Wit zagłosował na „nie”, czyli za fantasmagorycznymi cząstkami, uważał, że to katastrofa w nadfiolecie, że ludzkość popełnia błąd i usilnie próbował to udowodnić. Poszukiwał śladów zapisanych w martwych już śmieciach; wierzył, że istnieją i wpływają na rzeczywistość, ale na mikropoziomie. Właściwie unaocznił to Kres, odzyskując zapomniane człowieczeństwo.

A Z Batorym? Kres zginął trzymając w ręku Linę-linę. Ona dała mu Batorego. Anita i Wit wyboru nie mieli, dzieci miały zginąć pierwsze, nowe i tak się nie rodziły, zostawiano tylko geniuszy, którzy mogli wymyślić szybsze posprzątanie świata, czyli wersja celowa. Wit chciał przynajmniej zapisać życie swojego syna w śladzie ludzkości, ale nie mógł tego zrobić, bo ten go tego jeszcze nie przeżył. Wpadł na pomysł powrotu do miejsca, które jego ukształtowało i zbadania miejsca, w którym być może ślady mogły być wyraźniejsze – linie trolejbusowe, ee.

Niejasne, niejasne, niejasne – taka jest moja konkluzja. A pośpiech to jest dobry tylko przy łapaniu pcheł – ktoś, kiedyś tutaj tak powiedział. I rację miał. Oj, miał!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję, Katiu i Ando, bardzo! za dobre słowa. Abstrahując od tego, o czym myślę i napiszę za chwilę, to takie pisanie jest ponoć bardziej moje. Tutaj to eksperyment, lecz jego fragmenty są chyba typowe, gdyż w przeciwnym razie tak szybko nie byłabym w stanie napisać, tak myślę. 

A jednak nie powinnam była tego wstawiać:(, okropnie mi wstyd, bo tekst jest a/ najeżony błędami, b/ cholernie niejasny. Boję się go przeczytać drugi raz, nie zrobię tego, bo przecież będzie wisiał i nic z tym nie mogę zrobić.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum – to jest bardzo dobry tekst i mimo iż rozumiem Twoją potrzebę katiowania po publikacji (hm, jestem, hm, mam nadzieję, byłam w tym specjalistką), to usuwanie nie jest dobre, a błędy (wcale nie jest ich dużo) będziesz pewnie jeszcze mogła poprawić, a ja naprawdę się cieszę, że mogłam Twój tekst przeczytać :)

Trzymaj się ciepło.

Oj, Katiu, nie, ale kiedy przeczytałam Twój komentarz to poczułam się jakbym siedziała z Tobą w mroźny wieczór w zewnętrznym francuskim ogródku i płoną gazowe słupy cieplne (nie wiem, jak one się nazywają). 

Serdeczności!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

heartsmiley

Zgadzam się z Katią :)

heart, Ando  z Wami dwiema siedzę w tej kawiarence, a śnieg pada. Ładnie tam. Dzięki.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Byłoby milutko… :)

 

 

 

Też się zgadzam z Katią (o rany, powiedziałem to!;)

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Katiu, o, tak, tak tak:) A może się ziści. I w Polsce są już takie słupki, a fantastyczne piwo i na obczyźnie przecie  dozwolone:D)

 

Tsole, męczy mnie ten potencjalny ort i spokoju nie daje: wżynać czy wrzynać?

Czyżby oba poprawne?

Popatrz, co znalazłam. Boję się sprawdzić, co sama w końcu napisałam.  

wżynać https://sjp.pl/wżynać

wrzynać https://sjp.pl/wrzynać

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, teraz gdy objaśniłaś swoje zamiary w moim umyśle zapanowała jasność – i podziw, bo to naprawdę bardzo dobry pomysł, powiedziałbym wręcz na dużą formę. I nie ma tu miejsca na Twój wstyd, bo błędy popełnia każdy, a ich ilość rośnie gdy się śpieszymy, zaś niejasność jest pojęciem względnym: jedni łapią w lot, inni w tempie ślimaka, wreszcie inni wcale; są to kawanaławicze, do których się zaliczam. Podobnie było z opkiem Starucha, a jeszcze wcześniej często nie kumałem o co biega, a widziałem, że inni komentatorzy owszem. Pewnie, gdybyś miała komfort czasowy, pomyślałabyś także o tych słabeuszach i wprowadziłabyś do tekstu jakieś naprowadzacze. Zresztą każdy kto coś tam napisał ulega złudzeniu, że pomysł jest klarownie wyłożony, a potem okazuje się, jak różny jest odbiór wśród czytelników. Też tak mam :)

Z pinkflojdami to drobiazg, przy okazji okazało się, że jesteśmy w muzycznych gustach bratnimi duszami, bo kocham ich kawałki podobnie jak Oldfielda.

Natomiast z wy ż/rz/ynaniem jest tak:

Wżynać pochodzi od żęcia, czyli od żniw (stąd np. dożynki), a wrzynać od rżnięcia (cięcia drzewa, ale też mordowania, zabijania zwierząt, kaleczenia, czy wpijania się boleśnie, co jest najbliższe w Twoim przypadku).

Serdeczności!

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Dziwne, klimatyczne, miejscami wciągające, miejscami zgrzytające.

Intrygowałaś tak, że czytałem pragnąc się dowiedzieć o czym to jest, niezależnie od tego, że nie do końca załapałem o co chodzi.

Nie będę ściemniał. Nie zrozumiałem. Nie wiem kim jest Kres i kim jest Lina.

Nie, nie tłumacz. Wrócę i spróbuję raz jeszcze. A może inni podpowiedzą?

muzyka Pink Floyd, chyba „Dzwony rurowe”

To zamierzone? Bo “Dzwony” to nie Pink Floydów.

 

EDIT: 

No to sama wszystko wyjaśniłaś. Też niełatwe, ale przynajmniej wiem o co chodzi. Na pewno wrócę.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Cześć, Asylum! Widać, że tekst pisałaś na ostatnią chwilę, że nie odleżał. To tylko ogólne i niektóre błędy, które podczas czytania rzuciły mi się w oczy:

 

Pracowała, w utylizacji śmieci, a on szukał, – Pierwszy przecinek chyba zbędny.

 

Póki życia, póty jest nadzieja. Potrzebował na gwałtu rety nowego kontraktu na pracę. – Tu nie wiem o co chodzi :( Póki żyła? I potrzebował na gwałt chyba. No i co to ta reta?

 

Przyglądał się, jak zarzuca na ramię plecak z czerwonym krzyżem, wymienia filtr w lekkiej masce,… – To chyba nie jest dialog.

 

Skupiła się na trzech, boć przecie do trzech razy sztuka. – To zamierzone?

 

Uśmiechnęła się, a może tylko mu się wydawał, lecz jej nogi szybciej zaczęły wywijać. – wydawało?

 

– No pewnie! – Uniósł się honorem – Kropeczkę zjadło.

 

– Masz i zobaczymy? – powiedziała. – Jak z pytajnikiem to raczej zapytała.

 

Trolejbusy, były elektryczne,… Dopiero co, przeprowadziłem się do nadmorskiej miejscowości – Pierwsze przecinki zbędne chyba. W wielu innych miejscach masz podobnie niepotrzebnie wstawione. Ogólnie przyjrzałbym się interpunkcji, bo często utrudniała mi czytanie.

 

zasilanie miały z kabli mad sobą i stawały, kiedy go nie miały. – Literówka. Drugie miały można zastąpić np.: kiedy go zabrakło.

 

mocniej chwyciłem za rączkę walizkę… – za rączkę walizki?

 

nagle czarny kapelusz przestał dosiadać się. – Szyk. Przestał się dosiadać raczej lepiej pasuje.

 

Ostatnio zaczął się golić i Wika zdjęła mu ostatnio skrawek… – Nie brzmi najlepiej.

 

przygotowywały się żółtego kwitnienia – zgubione do.

 

– Cześć Wika. Przyszedłem? – powiedział Marek. – To chyba stwierdzenie.

 

Dobrze, że ojciec był wtedy w morzu.

– Ja dostałam wtedy za swoje. – Nie brzmi najlepiej.

 

Przechodząc do treści. Jest to na pewno coś innego, coś intrygującego, coś, jak napisał ktoś wyżej, nie dla każdego. Mnie wciągnęła ta inność, jeno trochę się w niej pogubiłem. Po przeczytaniu czułem, że mój mózg ździebko się przegrzał. Coś tam wychwyciłem, drugie coś dowiedziałem się z Twojego komentarza, ale jakoś nie było mi łatwo poskładać te rozrzucone klocki w jedną jasną formę. Zawsze zastanawiam się czy jak nie pojmę danego tekstu to znaczy, że jestem za głupi, czy to znaczy, że autor zostawił w nim niewystarczająco odpowiednich wskazówek.

Pomijając jednak zrozumienie, czytałem z ciekawością, doceniam wspomnianą inność, interesujący styl i ogólnie to czasu z pewnością nie zmarnowałem ;)

Trzymaj się!

Napisałam długi komentarz i szlag mi go trafił :(

No trudno, to w skrócie.

Technicznie mogło być lepiej, ale wystarczyłaby porządna korekta. Powtórzenia w zdaniach, mieszanie narracji w ramach jednego fragmentu (konkretnie dotyczące Kresa – wszędzie piszesz o nim w narracji 3os, a nagle w połowie jednego “paragrafu” przeskakujesz na 1os, by po chwili wrócić znów do 3os), też trochę zgrzytów.

Chociaż zdania budujesz bardzo ładne, treściwe. Plastycznie opisujesz sytuacje, nakładasz kolejne warstwy emocjonalne.. Bomba. W ten sposób stworzyłaś świetny klimat, intrygujący, napędzający do lektury. Bardzo przyjemnie mi się czytało mimo usterek :) (aa..i te znaki zapytania upchane w wielu miejscach, gdzie mi kompletnie nie pasowały).

Fabularnie.. Niestety nie zrozumiałam, póki nie przeczytałam Twojego wyjaśnienia. A szkoda. Gdybym tę wiedzę mogła wynieść z lektury, byłabym zachwycona. Ponieważ pomysł miałaś bardzo fajny, ciekawy tok przemyśleń, wizja. Naprawdę coś wartego podzielenia się.

Tak czy inaczej, będę jeszcze wracać myślami do Twojej “Katastrofy w ultrafiolecie” :)

Podziękowanie, Fizyku, za komentarz :) Cieszę się, że intrygujące i Ciebie wciągnęło. To były proste historie, na które nałożyłam tytuł – tę katastrofę, aby się skojarzyło i bałam się, że trywialne. Jednak Tsole ma rację, ze autora myślenie może być pokrętne, ponieważ tylko jemu znane. Jeszcze nie przeczytałam końcowej wersji Twojego opka, ale zaplanowałam na jutro:)

Tsole, dzięki:)

Realucu, dzięki za przeczytanie, komentarz, pochylenie się nad błędami:) Poprawię, kiedy będzie można. Z niektórymi wskazanymi błędami bym podyskutowała – w sensie braku pewności, ale na telefonie trudno, więc innym razem. Przy czym nie chodzi o literówki i przecinki, one ewidentne! 

Arya:), bardzo miło mi że przeczytałaś i przepraszam za błędy. Jeszcze nie wiem, ile ich jest, sądząc po komentarzach – k a p l i c a:( , więc nie zaglądam do tekstu, bo impuls skatiowania, gdy je zobaczę może przerosnąć dobre wychowanie, niestety:( Twojego konkursowego opka  jeszcze nie czytałam, też mam go w jutrzejszych planach.

 

pzd srd, wszystkich:) a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, mam wyrzuty sumienia, że te niedociągnięcia, to trochę przeze tą betę. :(

Proste historie były fajne, ale czytając, nie potrafiłem powiązać ze sobą tych dwóch światów.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Nie miej!, ponieważ gdyby nie beta, ten tekst nie powstałby:) Jadąc z rana trolejbusem myślałam o Twoim opowiadaniu, szelki spadły, ja zapomniałam słuchawek (dobrze że w pracy mam zapasowe). Przyglądałam się ludziom i myślałam o tych dwóch liniach. W pracy pomiędzy spotkaniami zaczęłam pisać, potem poprawiać. W nocy, po powrocie, przeczytałam już na spokojnie i stwierdziłam, że może się nada, zaczęłam poprawiać i czas się skończył, bo lekko zmieniałam, aby pozostawiać tropy.  Tak, więc bardzo pomogłeś:) A tamten tekst, o którym wspominałam, był rodzajem lekkiego weirdu, o samochodach, starym krótkim opkiem w ciągłej modyfikacji.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Mnie również wciągnęło. Niepokojący klimat, opóźniony w rozwoju chłopiec (przynajmniej ja to tak odebrałam), dramat rodziców, ludzkie historie związane z trolejbusem. Czytałam z zainteresowaniem, ale przyznam szczerze, że gdyby nie lektura Twojego komentarza z wyjaśnieniami, to nie zrozumiałabym do końca o co chodzi.

Ładnie napisane, choć nie obyło się bez potknięć, więc doklikałam. :)

Popraw te Dzwony rurowe!

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

AQQ, do ogłoszenia wyników przecinka nie mogę zmienić:(((  i ta hańba pomylenia pinkfloydów z oldfieldem będzie mi towarzyszyć już do końca życia. Już słyszę ten ich chichot podczas słuchania.! Klęczenia na grochu za mało i sama nie wiem, co mogłabym zrobić. Jednego jestem pewna – żaden pochopny impuls nie skłoni mnie do wstawienia opka tak szybko. Wstawienie tekstu to nie lody i narażać Was na czytanie go, wiedząc że musi zawierać błędy, z których część bym zauważyła, gdyby poleżakowało, było ze wszech miar bezmyślne.

Poza tym, dziękuję Ci:) za przeczytanie i komentarz. Chłopiec był w pewnym sensie opóźniony, lecz tylko podług  ówczesnego cywilizacyjnego zapotrzebowania. Niejasne, tak. Ludzie to takie złożone istoty, zwierzęta są łatwiejsze. Popróbuję powalczyć jeszcze z tą zrozumiałością. Dziękuję:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ostatnio byłem grzeczny, napisałem kilka “normalnych” komentarzy, więc pozwolisz, że tym razem będzie trochę niekonwencjonalnie. Niedawno zgłaszałaś się na ochotnika, więc cierp. XD

 

Czytelnik ułożył się wygodnie na łóżku. Za oknem było już ciemno. Nie padało. Trochę nawet żałował. W deszczu jakoś lepiej się czyta. Diabli wiedzą, dlaczego. Poprawiwszy poduszkę, sięgnął po telefon, po czym, wybrawszy właściwe opowiadanie, zerknął na niego złowrogo. Że też oczy musiały się tak męczyć od czytania na tym cholerstwie.

Lekturę, tradycyjnie, zaczął od przejrzenia komentarzy. Ponieważ obiecywał sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi, robił to za każdym razem. Opinie zwiastowały pewne problemy ze zrozumieniem tekstu, ale nie zrażał się tym. Aby tylko należycie się skupić i na pewno coś z niego wyciągnę. A z pomocą wyobraźni może i nawet zinterpretuję? Zapewne po swojemu, ale w końcu takie prawo czytelnika.

Miał już przejść do właściwej lektury, kiedy w jednej z odpowiedzi Autorki wypatrzył złowrogie słowa:

najchętniej skatiowałabym

Ja Ci skatiuję! – przemknęło mu. Ledwie trzy miesiące wcześniej biła go po łapach za chęć usunięcia tekstu, a teraz sama planuje podobne “morderstwo”. Zastanawiał się, w jaki sposób powinien zareagować. Chodziła mu po głowie lekko kąśliwa uwaga opatrzona jakimś uśmieszkiem. Takim, który podkreśliłby jej żartobliwość. Nie chciał się przecież znęcać. Raczej humorystycznie wesprzeć. Znał to dobrze. Opowiadanie pisane naprędce, na zmęczeniu, przy usilnym wyszarpywaniu wolnych chwil. Niedoskonałe jak każde, przy którym termin konkursu zderzał się z natłokiem obowiązków.

Ostatecznie zostawił więc pierwszą myśl, także parę słów wyjaśnienia, po czym, przeczekawszy wszystkie już chyba przemykające przez głowę myśli, zagłębił się w lekturze.

Pierwszych kilka zdań przyjemnie pobudziło wyobraźnię. Ułożył się wygodniej, teraz już pewien, że znajdzie w tym opowiadaniu coś dla siebie. Później pojawił się Kresik. Znać było, że nie jest to zwyczajnie dziecko. Że kryje się za tym jakaś szersza koncepcja, być może nawet świata jako całości. Na razie jednak chłopiec pozostawał zagadką. 

Czytał dalej.

Płynąc niespiesznie przez tekst natknął się na niechciany wulgaryzm. Wulgaryzmy przyjmował równie entuzjastycznie, co Reg ubieranie ubrań, ostatecznie jednak odpuścił sobie jakiekolwiek próby zrzędzenia. Widać we współczesnej literaturze to już norma.

Chwilę później natknął się na pierwszą wzmiankę o trolejbusie. Ucieszył się na wybór tego akurat środku transportu przez Autorkę. Jego Tychy były przecież jednym z bodaj trzech ledwie miast w Polsce, pozwalającym przejechać się popularnym trajtkiem. Obserwować wiecznie zsuwające się szelki i uśmiechać na widok kierowców, którzy w pół drogi wyskakują nagle, by umieścić je na swoim miejscu.

Wraz z pojawieniem się Liny, czytelnik wypłynął na szersze wody. Była to ta część tekstu, kiedy, jak sądził, przyjdzie mu już walczyć o utrzymanie się na powierzchni zrozumienia. Metafora jak z kiczowatych piosenek, przemknęło mu. Postać Kresika budziła wątpliwości. Liny również. Za to wszelkie, wplecione w tekst ludzkie historie zdawały mu się teraz zupełnie jasne. Były to jak sądził, jedne z tysięcy, jeśli nie milionów, zachowanych w trolejbusach zdarzeń i wspomnień. Takich, które z jakiegoś powodu warte były przywołania. Każda z nich przesiąknięta była takim szalenie charakterystycznym rodzajem emocji, jaki znajdywał w każdym bez wyjątku opowiadaniu Autorki. Pojawiał się on zupełnie naturalnie, będąc, jak gdyby, jakąś cząstką osobowości i uczuć, które Autorka w jakiś niepojęty dla czytelnika sposób potrafiła przelać na papier.

Myśląc o emocjach, dostrzegł też czytelnik niesamowicie ludzki obraz trolejbusów. Te bezduszne, bezrozumne środki transportu stały się naraz jakimś niepojętym nośnikiem ludzkich historii, problemów, rozmów. Gdzie indziej dwoje obcych sobie ludzi podejmowało z taką łatwością dialog? W jakim innym miejscu tak dobrze walczyło się ze swoimi troskami, jeśli nie w tej prymitywnej maszynie, ze wzrokiem wbitym błędnie w jedną z jej brudnych szyb? Wnioski owe nie wynikały, rzecz oczywista, bezpośrednio z samego tekstu, ale właśnie z tej warstwy emocjonalnej, zdolnej, jak się zdawało, do “wynajdowania” człowieka w każdym nieomal miejscu.

Czytał dalej, teraz już pewien, że warto było przeznaczyć wieczór na lekturę opowiadania. Gdzieniegdzie migały mu literówki. Przestrzelone przecinki. Raz czy drugi zdawało mu się, że znalazł przecinek między podmiotem a orzeczeniem. Niech no tylko wpadnie Tarnina, pomyślał sobie wtedy. Lubił straszyć Tarniną. Nie dlatego, że rzeczywiście budziła grozę, ale z jakiejś niepojętej dla niego obawy niektórych użytkowników przed jej wizytami. Myśląc tak, dotarł do końca lektury. Lina i Kresik wciąż stanowiły pewną zagadkę. Miał swoje teorie, ale nie był ich pewien.

Przejrzawszy wyjaśnienia Autorki, przekonał się, iż tekst krył w sobie kolejny, pełen rozmachu koncept w którym prawdopodobnie by się “utopił”. Nie wszystko dla mnie, pomyślał sobie. Zaraz jednak dotarło do niego, że być może się myli. Że na tę, mityczną już niemalże niezrozumiałość istnieje jednak jakaś recepta. Gdyby tak, niezależnie od pomysłu, za głównego bohatera wybierać sobie laika. Takiego, który poznaje dany koncept czy świat, nie mając o nim odpowiedniej wiedzy. Czytelnik stosunkowo łatwo mógłby się wczuć w rolę takiego bohatera i wraz z nim poznawać ów koncept.

To już jednak tylko luźne dywagacje.

Tyle ode mnie. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Droga Asylum,

przepraszam za błędy. Jeszcze nie wiem, ile ich jest, sądząc po komentarzach – k a p l i c a:( , więc nie zaglądam do tekstu, bo impuls skatiowania, gdy je zobaczę może przerosnąć dobre wychowanie, niestety:(

Żadna kaplica! Nic takiego nie pisałam – ba, nawet nie pomyślałam! – zdecydowaną większość sama byś bez problemu wyłapała :) I porzuć rozważania o jakimkolwiek katiowaniu ;c To bardzo nieładne słowo.

Poprawiony tekst (te wskazane przez Was i te, które sama potrafiłam zoczyć, już leży w zamrażarce, czekając abym mogła poprawić błędy. 

CMie:), dziękuję. Dodałeś mi odwagi, aby spojrzeć na zamieszczony tekst. Niejako przeważyłeś szalę. Za jakość komentarza – w znaczeniu pisanie – dałabym Ci klika i nieba przychyliła. 

Wyrzucę też te bezsensowne wynurzenia z przedmowy, zostawiając tylko ostrzeżenie, że są błędy, aby Regulatorzy, Tarnina, DD i inni użyszkodnicy się z nimi nie zmagali.

Co do Twojej interpretacji, jest w punkt. Myślałam podobnie, tj. że można na to spojrzeć bez tej katastrofy w ultrafiolecie oraz background’u, bo to tylko moje tło, inspiracja. A pomysł, że ktoś to opowiada, tłumaczy – ciekawy. Jedną z moich ulubionych książek jest „Mistrz szklanych paciorków”, to poniekąd podobny zabieg. 

Arya:), i Tobie serdeczne podziękowania wirtualne przesyłam. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ja tylko napiszę, że zaczytana przejechałam swoją stację, a wieczorkiem wrócę z szerszym komentarzem.

 

edit:

To jest zdecydowanie jeden z ciekawszych tekstów, jaki czytałam – nie tylko w konkursie, ale ostatnio. Jest… bo ja wiem? Pięknie dziwny. Wrzucasz czytelnika w kalendarz z obrazami, nie mówiąc ani słowa, po prostu – hop, jedziemy. Jak słyszałam dzisiaj z ust kierowcy tramwaju: “Nad czym tutaj się zastanawiać, no to ruszamy!” :D

Kresika szczerze Ci zazdroszczę. I imienia, i zbudowanej postaci, i pomysłu na jej zakończenie; coś nieustannie było w ruchu, była frustracja i niepokój, postać opowiada wszystkimi zmysłami, co zostawia naprawdę piorunujące wrażenie. Tragiczna historia, prawdziwa i nieprawdopodobna zarazem – chłopiec jest niczym autystyk, ale w przyszłościowej wersji.

Wątek powracających śmieci dołuje, super. “Śmieci, śmieci, śmieci”.

Panowie w kapeluszach – strasznie rzeczywisty akcent. Z ogromną łatwością opisałaś skomplikowaną relację profesora i ucznia, którego przecież staruszek na swój sposób kochał (jako człowieka czynu, z potencjałem, ambicją). Koniec kapeluszowej opowiastki przyjemny i “ciepły”; zręczny kontrast.

Pamiętaj, że patrzę na tekst głównie przez pryzmat mojego spaczonego poetyckiego gustu – nie mam pojęcia o falach i cząsteczkach. To znaczy, że w rzeczywistości opowiadanie jest jeszcze głębsze, a jeżeli na szerszym poziomie poznania wciąż ma sens i daje satysfakcję, to już wgl masakrujesz połączeniem tych koncepcji (żonglowaniem? ;) Widzę tutaj przede wszystkim pochwałę ars moriendi, jakbym czytała opis usychającej róży. Skojarzył mi się McCarthy (tu drugie gratulacje), nie tylko znana wszem i wobec Droga (choć miałam w głowie filmowy soundtrack), ale Suttree – oszczędne, ale jednak pełnokrwiste, bardzo zapadające w pamięć opowiadanie historii. Wiele ludzkich żyć, wiele dramatów, ale wszystkie mają wspólny mianownik. Szczerze, wcale by mi nie przeszkadzało, gdybym nie miała zielonego pojęcia, o co tutaj właściwie chodzi.

 

Brakuje mnóstwa przecinków, ale wiadomo, że wystarczy je tylko postawić, nie trzeba ślęczeć nad znaczeniem zdań, podzielonych lub nie, słowa działają, współpracują; to naprawdę godne podziwu. Popraw te usterki i możesz ruszać po piórko ;)

Żonglerze:), dziękuję! Nie wyobrażasz sobie jak cieszę się, że Tobie też się spodobało. Ważna była dla mnie Twoja opinia, zdanie, słowo. Muszę się wylogować!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję, Jurce Śniącej:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No, dotarłem wreszcie :)

I… No cóż, uczucia mam trochę mieszane, Asylum.

To zacznę od tej gorszej strony. Jak ja, tak schowałaś zasady istnienia Twojego świata, że bez komentarza w życiu bym tego nie rozkminił. Zdarzają się byczki, ale tym potem, ten Pink Floyd…

Natomiast… Do tej pory myślałem, że mistrzynią w przekazywaniu emocji na tym portalu jest Katia. No to jej tym tekstem dorównałaś. Nastrojowe, klimatyczne, piękne po prostu. Czytałem dla samej przyjemności obcowania ze słowami, choć sens mi umykał.

Brawa!

Ze szczególików:

– “mechanicznym dżojstikiem” – a są niemechaniczne?;

– “dopóki nie włożył mu do ręki” – kto komu? jekieś zamieszanie z podmiotami;

– “Skazałeś go na życie po jego kres” – noo, tak przecież wszyscy jesteśmy skazani ;)?;

– “miejsca swojego dzieciństwa” – coś tu nie gra; w którym spędził dzieciństwo?;

– “a może tylko mu się wydawał” – literówka;

– “ciemnoczerwone w pancerzach” – raki są takie szarawe czy zielonkawe, a nie czerwone;

– “tu musi być zabezpiecznie” – literówka;

– “Bosh to lekcje?” – a tu co miałaś na myśli? Boscha czy młodzieżowe “”Boże”?; 

– “choć już widziała, co odpowie” – wiedziała raczej;

– “kiedy wpatrywałeś się” – czemu zwracasz się do czytelnika? nigdzie indziej tego nie robisz?;

– “to tylko jeden przestanek” – literówka;

– “Zęby same rozciągnęły mu się w uśmiechu” – rozciągliwych zębów to jeszcze nie widziałem :).

 

“A pośpiech to jest dobry tylko przy łapaniu pcheł – ktoś, kiedyś tutaj tak powiedział” O, a to chyba ja;).

W kazdym razie – bardzo dobre, a gdybyś jeszcze trochę dodała objaśnień i poprawiła babolków, byłoby świetne!

 

Aha, bardzo podobał mi się komentarz CMa. Też tym trajtkami jeździłem ze szkoły :P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

ninedin.home.blog

Czytałam z dużym zainteresowaniem, choć muszę przyznać, że jak to zwykle ja, przed oczami miałam zupełnie inny obraz niż zamierzałaś. Myślałam, że Kresik żyje w doskonałym społeczeństwie, które pozbywa się tych, którzy w jakiś sposób odstają. Te umysłowe wózki inwalidzkie mnie zmyliły. Myślałam, że ojciec szuka jakiejś możliwości uratowania syna, a matka zgadza się z zasadą. Lina była dla mnie próbą przebudzenia umysłu chłopca poprzez opowieści. Nawet zakończenie pasowało mi do tej interpretacji.

Twoje wyjaśnienia w komentarzu trochę mnie zaskoczyły. Sama bym na to nie wpadła. Pomysł miałaś zacny, choć przyznam, że nie wierzę w większość w takim referendum.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Fabuła: Rety. Ten tekst mnie naprawdę przytłoczył, z pewnością jedno z najdziwniejszych opowiadań, jakie czytałem na portalu. Próba zmieszczenia (o)powieści szkatułkowej w tak skromnym limicie jest dość karkołomnym zadaniem, i tutaj nie jestem pewien, czy tutaj ta sztuka się udała. Fragmenty ze wspomnieniami, w które Lina "wrzucała" Kresa były dość nużące, pełne detali, które wydają nie tworzyć żadnego większego obrazu. Ciekawsza dla mnie była historia rodziny Wita, Anity i Kresa. Mam wrażenie, że całość wypadła by nieco lepiej, gdyby nieco rozjaśnić sens przedstawionego świata, postawić na bardziej wyraźną symbolikę.

Oryginalność: Tekst meandruje po bardzo ekscentrycznych toposach. Już z początku wiemy, że chodzi o jakąś apokalipsę, lecz trudno się domyślić, co było jej przyczyną, oraz jak tak naprawdę wygląda życie już po niej. Dlaczego rodzina stacjonuje w zajezdni trolejbusowej? Jakie śmieci utylizuje Anita? Granica pomiędzy metaforą a rzeczywistością jest kompletnie zatarta. Przez wspomnienia o matematyce w "grach" Liny myślałem, że będzie to opowieść o apokalipsie poprzez jakiś wynalazek, tekst jednak podążył w zupełnie innym kierunku. Ostatecznie zinterpretowałem to w ten sposób, że rodzina bohaterów znajduje się gdzieś w wirtualnej lub na granicy wirtualnej i rzeczywistej przestrzeni, i próbuje odtworzyć swą ludzką tożsamość, ale zachowane dane są fragmentaryczne i zdegenerowane, przez co powstaje oniryczny, dziwaczny obraz, w którym pozornie losowym rzeczom (choćby tematycznym trolejbusom) zostaje nadane kluczowe znaczenie. Wyjaśnienie autorskie w komentarzu pokazało, że jest trochę inaczej, nawet jeszcze dziwniej. Całość trochę przypomina historie opowiadaną surrealistycznymi memami przeplecionymi kronikarskimi wstawkami. Niewątpliwie intrygujący utwór.

Styl: Momentami jest równie nietypowy co sam tekst, ciekawa mieszanka różnych 'szkół" pisania i różnych przedziałów czasowych w stylizacji. Didaskalia w dialogach, tu przydałoby się ich trochę więcej, bo czasem można się pogubić. Trochę typowych błędów interpunkcyjnych.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję Wickedzie za recenzję!. Tak, masz rację, nie udała się ta opowieść o ludziach ukrytych w impulsach elektrycznych trolejbusów (pamięci) i próbie  podarowania, chociaż namiastki życia Kresowi. 

Błędy wskazane i te nie wskazane poprawię jutro wieczorem.

 

Dzięki Staruchu za przeczytanie i komentarz:) Cóż, jak zwykle niejasne. Czy myślisz, że wszystko to, o czym autor myślał musi się znaleźć w opowiadaniu? Pewnie tak.

Dziękuje Irko, za to, że wpadłaś i za komentarz.:) Cieszę się, że interesujące i martwię, że niezrozumiałe.  Co do referendum, teraz byłoby niemożliwe, jednak, kiedy nadejdzie czas apokalipsy klimatycznej, kto wie? Życie ludzkie nie będzie wtedy wiele warte.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmmm. Czytało się dobrze, ale pod koniec zostałam z przekonaniem, że nie rozumiem, co się wydarzyło w finale. Tak jakby zabili własnego syna? Eeee, można do tego zmusić rodziców?

Komentarz coś tam wyjaśnił, ale to wszystko powinno znaleźć się w tekście. Wiesz, z samej kłótni małżonków, kto głosował tak, a kto nie, nie sposób odgadnąć treści pytania w referendum. ;-)

Tak na marginesie – ja wzmiankowany fragment zinterpretowałam w ten sposób: badania prenatalne wykazały, że z chłopcem jest coś mocno nie w porządku, ale matka – w odróżnieniu od ojca – nie chciała usunąć ciąży.

Zalał go zapach tłuszczu ze smażonych fląder, kaszanki i alkoholu.

Niejasne zdanie. Może z niego wynikać, że alkohol smaży się na tłuszczu.

Paru przecinków Ci brakuje.

Babska logika rządzi!

Finklo, ulituj się z przecinkami i wskaż w przyszłości choć ze dwa przykłady – może skumam i więcej nie będę, trenuję tę tarninową grupę nominalną i postanowiłam nie wstawiać, gdzie popadnie.

A tak w ogóle, to bardzo dziękuję za przeczytanie, bo długie było!

Eh, niejasne, niestety.

Masz rację, że nie sposób odgadnąć, kolejne niejasne. Może niepotrzebnie wstawiłam ten komentarz?

Co do alkoholu – zgoda, tak może wynikać, zmienię:) 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Na przykład tu:

– Nieźle przebierasz kuternogo na tym swoim akordeonie

Dookoła kuternogi – bo wołacz.

Ciągle pamiętał jak Lina, będąc Alojzym czekała na jego

A tu po “pamiętał” (zdanie złożone) i “Alojzym” (złożone z imiesłowem współczesnym).

Babska logika rządzi!

Pierwsze rozumiem, ale z drugim mam kłopot, czy mają być dwa, po jak i przed będąc – to byłoby dziwne?

Edit: Poprawione i bardzo dziękuję, niestety uczę się bardzo powoli, jeśli w ogóle. Ta materia jest dla mnie, chyba nie do pojęcia, kiedy zestawiam ją z tym, co bym chciała. Zdecydowanie za mało piszę, chyba i “pultam” się bez przerwy. Może gdzieś, kiedyś, tam, a na razie to jazda bez trzymanki. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W drugim dokładasz dwa przecinki. W zdaniu “Ciągle pamiętał, jak Lina czekała” musi być, no nie? “Będąc Alojzym” potraktuj jak wtrącenie albo kolejny człon zdania podrzędnie złożonego.

Babska logika rządzi!

Ok, dzięki, czyli dwa, pomimo że tak blisko siebie są, znaczy dołożę drugi. Potraktować jak wtrącenie, tego nie rozumiem, znaczy wtrącenia – co nim jest, a co już nie jest, ale nie wszystko na raz. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wtrącenie to, kurczę blade, coś takiego, że po jego usunięciu, jak mawiają mądrzejsi ode mnie, zdanie ciągle ma sens.

Babska logika rządzi!

Tak, w Twoim przykładzie jasne jak drut, ale w tym moim wywodzie, bez sensu. Pewnie trzeba zapisać inaczej.

Ciągle pamiętał, jak Lina będąc Alojzym, czekała na jego – Lichnerotki odpowiedź.

Kiedy postawię przecinek przed jak, to po usunięciu wtrącenia, zdanie będzie niesamodzielne. I kaplica, dalej nie potrafię.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Spełnienie podstawowego założenia – fantastyczny środek transportu – zdecydowanie jest, chociaż długo nie umiałam go wyłuskać.

Przyznaję, że mnie ten tekst przerósł i nie całkiem do mnie dotarł. Mam takie dziwne wrażenie, że jest taki bardzo “Twój” – tajemniczy, nie końca wyjaśniony (co to za apokalipsa? Jacy śmieciarze? czym jest Lina? itp. itd), mocno metaforyczny (takie przynajmniej odniosłam wrażenie). I jakby nieco chaotyczny – być może w tym chaosie jest jakiś porządek i metoda, ale najwyraźniej mi one umykają. 

Mimo wszystko jest w tym opowiadaniu “coś”, co nie daje spokoju, co mi mówiło, że za mieszaniną enigmatycznie pokazanych scen z rodziną Kresa i scenkami rodzajowymi Liny, kryje się coś poważniejszego. Swoją drogą samo imię Kresika mi się spodobało – ciekawy pomysł. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Droga Jurorko Śniąca.

Dziękuję za komentarz i wielcem rada, ze środek transportu wyłuskanym został z zielonej torebki, w którym ukrywają się przed światem kasztany. :) Ostatnio przeczytałam, że może ich być nawet dwa (dwie, dwóch lub dwoje). Tak przynajmniej prawi Wiki, a ja uznaję, że ma rację, bo dlaczegóżby nie miała jej mieć. 

Drugie ucieszenie płynie z Kresika. :) Przywiązanam do imion, kiedy już je nadam.

 

Jednakowoż zmartwienia pozostają, acz komuż one nie towarzyszą? Niejasność i chaos, zmory przedwieczne idą za mną krok w krok, czasem nawet wyprzedzają. Jak je zwalczyć? Jaką broń zakupić i ćwiczyć się w używaniu? Nie wiadomo. W zamierzeniu historia była prosta. Ot, wspomnienia zapisane w impulsach elektrycznych oraz Nowy Świat, który tych impulsów potrzebował do czegoś – udowodnienia swoich racji i uratowania Kresika – obywatela tegoż świata. Takie tam rozważania dotyczące praprzyczyn katastrof niekonieczne zdawały mi się do wyjaśniania. Zwłaszcza, że Cthulu straszy i bojaźnią napełnia. Bodajbyś nastąpił mu na jedno mackowe odnóże, to krzyczeć zaczyna wniebogłosy: “Infodumpy, infodumpy”. 

Wiedz, droga Jurorko, że staram się przestrzegać przedwiecznego kodeksu dla dziewcząt płochych, którego trzeci paragraf  brzmi:

“Przeklinanie nie przystoi panienkom z dobrego domu”.

Wykarbowanym został on przez noszenie kija, bo proste plecy są wartością samą w sobie, i noszenie ciężkich tomów słownikowych na głowie – żebyż to chociaż były mitologie, ale nie ciężkie encyklopedie, w dodatku przestarzałe. 

 

Pięknie dziękuję za przeczytanie i komentarz!:D

Pozdrowienia przesyłam serdeczne,

a

PS. Obiecuję się poprawić, ale nie za bardzo, ponieważ sama nie wiem, czy to możliwe.

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 Tekst napisany jest poprawnie, ale niestety twój świat nie przypadł mi du gustu. Nic z niego nie zrozumiałem, a poszczególne sceny zdawały się ze sobą nie kleić. Strasznie to randomowe.

umysłowych wózków inwalidzkich

Sorry, ale to brzmi tragicznie.

 Bosch to lekcje

Po Boschu dałbym przecinek.

Przy przystanku koło ulicy Harcerskiej kapelusz rozejrzał się i posmutniał

Kapelusz napisałbym wielką literą jako przezwisko faceta.

 

Dziękuję Piotrze:) Fajnie, że przeczytałeś i niefajnie, że straciłeś czas;( 

Sorry, nie ubezpieczam, jak sam mogłeś się przekonać. 

Jeśli mogę mieć pytania to:

1/ Co rozumiesz pod słowem – randomowe?

2/ Dlaczego tragicznie brzmią “umysłowe wózki inwaliczkie”?

3/ Przecinka po Boschu też nie rozumiem, dlaczego? – może masz rację. To tak, jakbym postawiła przecinek po zeszyt w zdaniu – “Zeszyt to zszyte 24 kartki”.

4/ Kapelusz – tu się zastanawiałam i nie wiem, ponieważ są dwa kapelusze, ponieważ nie chciałam z nich czynić Osób (to były wspomnienia, w które wchodził Kres).

pzd srd,

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

  1. Losowe.
  2. Brzmi to jak określenie z bardzo kiepskiej poezji.
  3.  Bosch od Boże? No to przecinek powinien być.

Hej,

świetnie, że odpowiedziałeś:. ) 

1/ Nie są losowe, kolejność wybrana: wzmocnienie, czas i kolejne wzmocnienie, własne przeżycie – tylko ja. Aczkolwiek może źle napisane, ułożone i niejasne.

2/ Z jakiej?, nie spotkałam, ale to możliwe, gdyż nie rozumiem się na poezji, czytałam tylko kilku autorów/autorek. Możesz mieć rację. Nie wiem.

3/ Nie, od obrazów Boscha. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Obiecuję się poprawić, ale nie za bardzo, ponieważ sama nie wiem, czy to możliwe.

Bo ja wiem, czy to mus się poprawiać? W czym? Jak? 

Piszesz intrygująco, to z pewnością. A że nie dla każdego? To też nic nowego, ani tym bardziej złego, że nie każdy jest w stanie wszystko w Twoich tekstach dostrzec, tym samym docenić. Jeśli o mnie i moje nie/zrozumienie chodzi, po prostu – nawiązując do fal ;) – gdzieś nam się częstotliwości nadawania i odbioru tu rozminęły. Tak ja to widzę. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca:), do Ciebie akurat chciałabym trafić, te samochody. Znaczy chaos.

Cały czas, martwię się o zapis, że niedobry,  niedostatecznie dobry. Jednakże nie przejmuj się, to moje naturalne zrzędzenie na siebie samą. Nigdy nie dorastam.

Przyjmuję i poszukam klucza, ale może go nie znajdę.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Przykro mi, Asylum, z trudem dobrnęłam do końca, a w dodatku nic z tego nie zrozumiałam. Przeczytałam komentarze, ale niewiele mi one dały – nie udało mi się pojąć, o czym jest opowiadanie.

 

– Co to jest mą­drość? Zde­fi­niuj? – od­ciął się. Nie­na­wi­dził jej po­ran­nych sen­ten­cji przy ener­gi­se­rze, gdyż ni­cze­go nie wno­si­ły. I to imię, na które na­le­ga­ła, potem ta prze­pro­wadz­ka. Cho­ciaż to prze­cież była jego de­cy­zja, a ona się na nią zgo­dzi­ła. Pra­co­wa­ła w uty­li­za­cji śmie­ci, a on szu­kał, nie było za­po­trze­bo­wa­nia na teo­re­ty­ków, prze­cież wszyst­ko zo­sta­ło roz­strzy­gnię­te. A może nie? Póki życia, póty na­dziei. Po­trze­bo­wał na gwałt no­we­go kon­trak­tu na pracę. – Za­gło­so­wa­łaś na „Tak”, że ci przy­po­mnę! Za mało bie­rzesz mne­mo­zy­ny? – nie od­mó­wił sobie iro­nii. ―> Nie łączyłabym didaskaliów z narracją. Proponuję:

– Co to jest mą­drość? Zde­fi­niuj? – od­ciął się.

Nie­na­wi­dził jej po­ran­nych sen­ten­cji przy ener­gi­se­rze, gdyż ni­cze­go nie wno­si­ły. I to imię, na które na­le­ga­ła, potem ta prze­pro­wadz­ka. Cho­ciaż to prze­cież była jego de­cy­zja, a ona się na nią zgo­dzi­ła. Pra­co­wa­ła w uty­li­za­cji śmie­ci, a on szu­kał, nie było za­po­trze­bo­wa­nia na teo­re­ty­ków, prze­cież wszyst­ko zo­sta­ło roz­strzy­gnię­te. A może nie? Póki życia, póty na­dziei. Po­trze­bo­wał na gwałt no­we­go kon­trak­tu na pracę.

– Za­gło­so­wa­łaś na „tak”, że ci przy­po­mnę! Za mało bie­rzesz mne­mo­zy­ny? – nie od­mó­wił sobie iro­nii.

 

Coż, więc już wiesz, dla­cze­go? ―> Literówka.

 

Alojz otwo­rzył drzwi mor­skiej ta­wer­ny. ―> Masło maślane – tawerna jest morska/ nadmorska z definicji.

 

– Mó­wisz-jest. – Lina za­mil­kła. ―> Raczej:Mó­wisz i jest. – Lina za­mil­kła.

 

– Wy­bierz ten, to Skoda 9Tr―> – Wy­bierz ten, to skoda 9Tr

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

po czym dalej piął się w górę… ―> Masło maślane – czy można piąć się w dół?

 

Po­pra­wi­łem taśmy ple­ca­ka, moc­niej chwy­ci­łem rącz­kę wa­liz­ki i po­tur­ko­ta­łem w kie­run­ku scho­dów. ―> Czy na pewno poturkotał?

Za SJP PWN: turkotać «o motorach, maszynach, pojazdach będących w ruchu: wydawać krótkie, szybko następujące po sobie dźwięki»

 

wsiadł do tro­lej­bu­su numer “21”… ―> Czemu służy cudzysłów?

 

Zie­liń­ski zdał ega­zmin śpie­wa­ją­co… ―> Literówka.

 

Lina, o co cho­dzi? ―> Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

Chce pan pro­fe­sor się za­ło­żyć , czy skoń­czę? ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Od­cze­kał chwi­lę i dodał – Usza­no­wa­nie, pro­fe­so­rze. ―> Od­cze­kał chwi­lę i dodał: – Usza­no­wa­nie, pro­fe­so­rze.

 

a miał wtedy czar­ną Fe­do­rę… ―> …a miał wtedy czar­ną fe­do­rę

 

Ja tam wolę ka­pe­lu­sze Tril­by. ―> Ja tam wolę ka­pe­lu­sze tril­by.

 

a ja po­je­cha­łem dalej do stocz­ni Ko­mu­ny Pa­ry­skiej.

Po pracy po­je­cha­łem do… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Przy­mie­rza­łem wiele ro­dza­jów: Fe­do­rę, Tril­by, Hom­bur­ga, kow­boj­ski, Aku­brę, lecz czar­na Fe­do­ra była naj­lep­sza. ―> Przy­mie­rza­łem wiele ro­dza­jów: fe­do­rę, tril­by, hom­bur­ga, kow­boj­ski, aku­brę, lecz czar­na fe­do­ra była naj­lep­sza.

 

– Może Jelcz, lata dzie­więć­dzie­sią­te ubie­głe­go wieku? ―> – Może jelcz, lata dzie­więć­dzie­sią­te ubie­głe­go wieku?

 

Traj­tek za­trzy­mał się. Wika po­le­cia­ła na niego… ―> Poleciała na trajtka?

 

wże­ra­ły się w fla­ne­lo­wą krat­kę. ―> …wże­ra­ły się we fla­ne­lo­wą krat­kę.

 

Po­dob­no po­wsta­ły w ra­mach pierw­szej spół­dziel­ni miesz­ka­nio­wej w tym nad­mor­skim mie­ście, kiedy po­wsta­wa­ło z ni­cze­go. ―> Powtórzenie.

 

Za­trzy­mał się przy Jel­czu… ―> Za­trzy­mał się przy jel­czu

 

Sy­re­ny stat­ku Ba­to­re­go za­bu­cza­ły. ―> Sy­re­ny stat­ku Ba­to­ry za­bu­cza­ły.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Reg, za przeczytanie! Bardzo. Błędy poprawię, niestety, dopiero w niedzielę wieczorem. 

Szczególnie dziękuję Ci za pokazanie przykładu na dłuższym fragmencie. O nazwach własnych postaram się już zawsze pamiętać. No i spróbuję popracować nad didaskaliami.

Nad jednym słowem tylko zastanawiam się “turkotanie”. Kiedy ciągniesz za sobą walizkę po podłożu z płyt chodnikowych, kółka, natrafiając na spoiny,  wydają regularne dźwięki.

I mi jest przykro mi, że musiałaś przedzierać się przez ten tekst, a potem jeszcze przez tony moich wyjaśnień.

pzd srd, a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo proszę, Asylum. Cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. ;)

 

Nad jed­nym sło­wem tylko za­sta­na­wiam się “tur­ko­ta­nie”. Kiedy cią­gniesz za sobą wa­liz­kę po pod­ło­żu z płyt chod­ni­ko­wych, kółka, na­tra­fia­jąc na spo­iny,  wy­da­ją re­gu­lar­ne dźwię­ki.

Ale nie napisałaś, że walizka była ciągnięta, że to kółka turkotały. Napisałaś: Po­pra­wi­łem taśmy ple­ca­ka, moc­niej chwy­ci­łem rącz­kę wa­liz­ki i po­tur­ko­ta­łem w kie­run­ku scho­dów. – a ja nijak nie potrafiłam zobaczyć turkoczącego bohatera.

Kiedy idę ze sklepu do domu i ciągnę torbę z zakupami, turkoczą kółka torby, nie ja.

 

Asylum, niech Ci nie będzie przykro. Nie musiałam przedzierać się przez opowiadanie. Zrobiłam to z własnej i nieprzymuszonej woli. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I jeszcze pomyślałam, że turkot to odgłos, a odgłosem nie można udać się dokądkolwiek. Gdyby przysłowiowy Kowalski ciągnął jakiś pakunek, a ten, przemieszczając się, wydawałby odgłos szurania, chyba nie powiedziałabyś, że Kowalski chwycił pakunek i poszurał w stronę magazynu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zauważyłaś drugą, po zapisie myśli, ważną dla mnie sprawę! :) Z punktu widzenia poprawności i logiki masz sto procent racji  z turkotaniem kółek po bruku.  

Dlaczego ważna? Nadużywam, zwłaszcza czasowników w ten sposób, najczęściej robię to bezwiednie. Młody chłopak z walizką stanowią dla mnie jedno ciało, turkoczące. To błąd.

 

Reg, a gdyby było tak zapisane, też razi:

Poprawiłem taśmy plecaka, mocniej chwyciłem za rączkę walizkę i poturkotaliśmy w kierunku schodów.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wracam z jurorskim komentarzem:

 

Intrygujące, ale przyznam, że mimo dwukrotnej starannej lektury się zgubiłam, a potem ma dodatek przeczytałam wyjaśnienia autorki i wtedy już okazało się, że zupełnie nic nie zrozumiałam z samego tekstu, w sensie – z tego,co jest w nim niejasne i kodowane. Muszę jadnak zdecydowanie docenić nastrój i umiejętność jego kreowania.

ninedin.home.blog

Asylum, owszem, mnie razi, albowiem odgłosem/dźwiękiem – w tym przypadku turkotaniem – nie można się poruszać. To ruch walizki sprawia, że słychać turkot.

Gdyby chłopak i walizka mieli stanowić jedno ciało, to co z plecakiem? Czy on też turkotał?

Proponuję: Po­pra­wi­łem taśmy ple­ca­ka, moc­niej chwy­ci­łem rącz­kę turkoczącej wa­liz­ki i udałem się w kie­run­ku scho­dów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pięknie dziękuję, Jurorko Ninedin za komentarz!:), wszystkim jurorom dziękuję. Strasznie fajny konkurs, tak szybko rozstrzygnięty i w dodatku kawał solidnej roboty wykonaliście z komentarzami do takiej liczby tekstów. Dziękuję. :-)))

 

Miło mi, że intrygujące, ale psiakostka – niezrozumiałe, zagmatwane. Muszę oswoić się z myślą, że większość osób tak odbiera moją pisaninę, przyjąć,  że jest nie do odkodowania. Pisać pewnie będę dalej, ponieważ silniejsze ode mnie, ale muszę zdecydowanie ostrożniej, jeśli w ogóle, zamieszczać. Nie potrafię ocenić poziomu mglistości swojego tekstu.

 

Edit: Reg, w takim razie poprawiam i podziękowania za propozycję ślę. :)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo proszę, Asylum. Miło mi, że mogłam się przydać i PSNP. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zrozumiałam, ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję Anet za mikołajkowy prezent – przyjemne :) Bardzo się z niego ucieszyłam!

A ze swoją niejasnością spadłam już do najniżej położonych części podziemi greckiej mitologii. Tartar? W oddali majaczy się jakaś góra. Tak,  góra, to ta Syzyfową zwana.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jakbym miał powiedzieć swoje odczucia po przeczytaniu Twojego opowiadania, wręcz zacytowałbym komentarz Anet – po prostu jedno krótkie zdanie ;D

No bo tak… masz nie typowy styl – jest to pierwsze dłuższe opowiadanie jakie przeczytałem u Ciebie, więc nie wiem czy inne są podobne, ale budowa zdań i sprawność w czytaniu są bardzo na plus. Tekst wciąga – jest podzielony na ileś tam części, no i chyba za każdym razem gubiłem się kto jest kim, ale jednak myślałem, że gdy dotrwam do zakończenia to pomyślę – aaa, to o to chodziło! No tego nie miałem :D Musiałem przeczytać Twój komentarz i dopiero wtedy pomyśleć nad tym tekstem. Ale to chyba tak już jest, że jeden załapie, a drugi nie. Mimo, że zaliczam się do tych drugich, to nie uważam to że jest to wada opowiadania. Po prostu nie każdy ma na to głowę ;p 

To opowiadanie to jedna wielka zagadka – wymagająca. Doceniam, jak ktoś to załapał, ale jeszcze bardziej, że ktoś wpadł na taki pomysł. 

Trochę miałem tu jak z wierszem, którego nie rozumiem, a z jakiegoś powodu mi się podoba ;D 

Zaszyfrowane te światy tworzysz…

Dobra, to na tyle… nowy odcinek The Mandalorian czeka ;D

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dziękuję, ND, za przeczytanie i włożony trud! Jeśli czytało się przyjemnie, to dla mnie super, gdyż z tym boje-cimoje toczę na różnych płaszczyznach (i zawodowych, i okazuje się opkowych też). Nie rozumiem tego swojego pisania, tak od początku do końca. Również nie chcę się poddać zapisom – z nimi ciągle spieram się, chociaż w przeważającej większości w końcu uznaję, że nie miałam racji, ale dlaczego nie potrafię od razu przyjąć – nie wiem. Zagadka?

Dzięki za wskazanie tekstu.:) Jutro, ale może być bardzo, bardzo późno, ponieważ weekendy są w pewnym stopniu nie moje.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

“Dzięki za wskazanie tekstu.:) Jutro, ale może być bardzo, bardzo późno, ponieważ weekendy są w pewnym stopniu nie moje.”

I tak teraz myślę, jaki ja Ci tekst wskazałem… 

The Mandalorian? Jeśli tak, to jest serial :D :D 

Polecam zresztą.

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Serial Mandalorian

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 Fale rozbijały się o falochron

Trochę to… maślane masełko.

 kroplami opalizującej cieczy

Od kiedy woda (morska) opalizuje? Czy to nie woda i zaraz o tym powiesz?

 Wit ustawił znacznik na jednej, która właśnie się budowała i śledził ją.

Fale się nie budują. Narastają, powstają, tworzą się.

 zdążając z impetem

Zdążanie jest za dostojne, żeby to robić "z impetem".

 Sformowała z piany kolorową grzywę

Hmm.

 spływała na podobieństwo olejnej farby

Co spływało?

przecież dlatego nalegał, aby właśnie tu przyjechali

Kto nalegał?

 manualnego gadżetu

Czy manualność ma znaczenie? Bo nie wydaje mi się pasować.

 Szkoda, że nie było umysłowych wózków inwalidzkich

Że nie ma – to ogólny fakt o tych wózkach.

 My! chociaż

Nowe zdanie dużą literą.

 Skazałeś go na życie po jego kres.

Jeśli po kres życia, to nie jest zbyt logiczne. Wszystko kończy się na końcu.

Do tanga trzeba dwojga, ciągle jeszcze.

Trochę za bardzo żywcem przenosisz rozmowy do literatury. Dialog w opowiadaniu nie jest bezpośrednim zapisem rozmowy.

 Dziesięć lat już wymyślasz i co? Nic, jedno wielkie nic!

– Co to jest mądrość? Zdefiniuj? – odciął się.

Non sequitur. Co prawda można się domyślić, o co chodzi, widać, o co się kłócą… ale trochę jednak non sequitur.

 sentencji przy energiserze

Sentencji?

 Chociaż to przecież

Dałabym "choć" ze względu na brzmienie.

 nie było zapotrzebowania na teoretyków, przecież wszystko zostało rozstrzygnięte

Jeju, ludzie, czemu wszyscy myślą, że da się osiągnąć granice wiedzy?

 nowego kontraktu na pracę

Nowego kontraktu; albo nowej umowy o pracę. Albo nowej posady.

 – nie odmówił sobie ironii.

Kawa na ławę, widać to w dialogu.

 powstrzymując w ostatniej chwili odruch uderzenia

Hmm. To nie jest całkiem jasne.

 chyba że

Chyba, że.

 No to, cześć

No, to cześć.

 Nie wiem, przecież wiesz…

W sumie niewiele mi mówią te dialogi.

 To przecież niemożliwe, aby było możliwe.

Nie za dużo tych pięter?

 miejsca swojego dzieciństwa

Miejsca, gdzie spędził dzieciństwo.

Za wyjątkiem

To myśl dziecka?

ojciec odnalazł

Hmm.

 męczył ten napływ obrazów i dźwięków, lecz cieszyła każda radość

Trochę to niezręczne. Przede wszystkim – radość nie jest policzalna.

 No to, w co

No, to w co.

 – Toć to okrąglak, w którym się rozpakowywaliśmy i rozchodzące smugi?

Nie baw się w Jacka Dukaja, nie warto. Te wysokie, książkowe słowa nie pasują do dziecka – może jest to częścią Twojej koncepcji (mała SI? designer babies?) i potem się rozjaśni. Ale jeśli nie, to niedobrze.

 Polubiła tego chłopca od przedwczoraj

Chłopiec od przedwczoraj?

 Starała utrzymać się w ryzach

Tutaj "się" trzeba przykleić do "starała": starała się utrzymać w ryzach.

 przesyłała sygnały, wcześniej aktywując mu rytm snu

Anglicyzm. Aktywowawszy, ale to okropnie brzmi. Chyba lepiej by było przeformułować całość.

 i korygując obrazy nadawała

Wtrącenie: i, korygując obrazy, nadawała.

 Nienawidziła magii, ale sięgała do niej, gdy była bezradna.

Hmm. A może właśnie dlatego?

 przeżyć pozyskane opowieści

"Pozyskane" wytrąciło mnie z rytmu.

 morskiego baru

Nie "nadmorskiego"?

 Zalał go zapach

Liczba mnoga, to wiele zapachów.

 ciesząc się że

Ciesząc się, że.

 szybciej zaczęły wywijać

Nienaturalny szyk: zaczęły wywijać szybciej.

 wykrzyknęła, śmiejąc się perliście

Naraz?

 budowniczy portu

Budowniczowie, zdaje mi się.

 zaczęli ją zagrzewać do rozgrywki

Coś mi tu nie brzmi. Sama nie wiem.

zakończyła

Zakończyć trzeba coś. Bez dodatków można skończyć.

 Masz i zobaczymy?

Masz, i zobaczymy – dwa zdania sklejone przecinkiem.

 opowiedział mi tę, ponoć prawdziwą historię

Wtrącenie: opowiedział mi tę, ponoć prawdziwą, historię.

 co się dzieje, skąd to zainteresowanie dżojstikiem i coś jeszcze nawijał jak to on

Co się dzieje, skąd to zainteresowanie dżojstikiem, i coś jeszcze nawijał, jak to on.

 Kres nie mógł doczekać się

Nienaturalny szyk: nie mógł się doczekać.

Nic, kurna, z tego nie kumał, co go interesowały te funkcje falowe.

Nierówny styl – co go obchodziły, tak. Ale "interesowały" się odcina od tła.

 Raki to podobno

Raki, to podobno.

 Lina będąc Alojzym

Lina, będąc Alojzym.

 No to idę

No, to idę.

 nieobecnym wzrokiem

Spojrzeniem.

 Zrolował śpiwór, aby łatwiej było go nieść i zajął się swoimi sprawami.

Wtrącenie: Zrolował śpiwór, aby łatwiej było go nieść, i zajął się swoimi sprawami.

 Kiedy tu przyszli ojciec wyjaśnił

Zdanie podrzędnie złożone: Kiedy tu przyszli, ojciec wyjaśnił.

Barwy były wysycone

Raczej nasycone, spójrz na korpus: https://sjp.pwn.pl/korpus/szukaj/wysycone.html

 okienkami z dziwnymi szelkami

Rym.

 Jeśli będziesz się zastanawiał to nic z tego

Jeśli będziesz się zastanawiał, to nic z tego.

 Kiedyś noszono je.

Bardzo dziwnie to brzmi.

 Moją matką to ty nie jesteś.

Moją matką, to ty nie jesteś.

 Dopiero co, przeprowadziłem

Nie mam pojęcia, skąd wzięłaś ten przecinek.

 Ślepy fart.

W sumie idiom brzmi, "ślepy traf", ale Twoja wersja jest dziwnie fajna.

O, znaczy się jestem tym razem chłopakiem.

Wtrącenie: O, znaczy się, jestem tym razem chłopakiem.

po czym

Nadmiarowe, samo "dalej" spokojnie wystarczy.

 przebłyskiwały szarą bielą

Szara – a przebłyskuje?

 udałem się w kierunku schodów

Szumne to "udałem się".

 zacząłem turlać się po schodach

… się?

 lekko pokruszone, za to ergonomiczne

…?

Nie to nie.

Nie, to nie.

 Stromą skarpę gęsto porastały srebrnozielone płożące się jałowce i przebarwiające się ognistoczerwone krzaki dereni.

Ognistoczerwono (jak się przebarwiające?) – poza tym, który z tych szczegółów widzimy najpierw?

 stawiłem się na przystanku przed czasem

"Stawić się" można na wezwanie, ale na przystanku? Nie…

 próbując poznać nowe dla mnie miejsce w świetle dnia.

Mało naturalne. Wycięłabym na pewno "dla mnie", to dziwne zastrzeżenie, bo nowość w tym sensie jest zawsze relatywna.

 Wiatr był nieprzyjemny.

Czyli?

 drugi mężczyzna w kapeluszu. Ten z kolei miał czarny i jakby większy.

Co kapelusz miał czarne?

 ten pierwszy szary

Ten pierwszy, szary. I chyba jednak dopisałabym, co pierwsze.

 uchylając swój.

Uchyla się kogo, czego? kapelusza.

 A potem nagle, czarny kapelusz przestał się dosiadać.

A potem, nagle, czarny kapelusz…

 Przy przystanku

Aliteracja.

widziałem, że za wszelką cenę chce opanować jakąś emocję

Oj, łopatą to kładziesz.

a ponieważ chyba nie pomogło

Jak wyżej.

 nie mogłem powstrzymać się

Szyk: nie mogłem się powstrzymać.

 skrzydła ćmy w bliskości silnego źródła światła.

To nie brzmi naturalnie.

Wie , pan

Po co Ci ten przecinek?

spoza bieżącego programu.

"Bieżącego"?

i wrócił do pamiętnego dnia.

Pokazujesz to w dwóch miejscach, nie trzeba w trzecim.

 zdumienie ze strony kolegów

Zdumienie kolegów.

ignorowałem

Anglicyzm.

podał kartkę

Podał mi kartkę.

 okazał świadectwo

A czemu tak formalnie?

 urósł, panu

Bez przecinka w środku zdania.

 Po prostu, słów mi zabrakło

Tu też.

 atomówkach. Radził się, czyby nie pójść na podyplomówkę

Rym. I "czy by nie pójść na podyplomowe".

 dumny jak skurczybyk

Pierwszy raz widzę taką konstrukcję.

 na przystanku dużo przed czasem odjazdu

Hmm. Ciut za kolokwialne.

 kiedy przyszedł powitałem go:

Przedziel orzeczenia: kiedy przyszedł, powitałem go.

 – Uszanowanie profesorze.

I oddzielaj wołacz: uszanowanie, profesorze.

Lina może za mną nie podążyć.

Mam wrażenie, że to anglicyzm. W każdym razie nie jest naturalne.

 z rezerwowych źródeł z przedziwnych zasobów

Czyli skąd w końcu?

 Tak i nie wiem co dalej?

Tak, i nie wiem, co dalej? Nie bardzo rozumiem?

 Nie martw się tato

Nie martw się, tato.

 wiedząc że

Wiedząc, że.

 jak szalony będzie pracować

Nienaturalny szyk: będzie pracować jak szalony.

Rozłożył śpiwór

Przed chwilą narracja była pierwszoosobowa?

 kiedy ktoś wpatrywałby się w nie wystarczająco długo, spowijała zielona mgiełka.

Kiedy ktoś wpatrywał się. I co ma istnienie mgiełki do obserwatora? Tak, wiem, że chodzi Ci o to, że jest ledwo widoczna i trzeba się przypatrzeć, ale jednak.

 krzyknęła dziewczyna do chłopaka wyciągając

Krzyknęła dziewczyna do chłopaka, wyciągając.

aby zerknął przez okno.

"Aby" zwraca na siebie uwagę. Nie nadużywaj.

 hamować zjeżdżając

Hamować, zjeżdżając.

 miała przez pierś przewieszoną konduktorkę z czarnej skóry

Nie dam głowy za ten szyk.

 zdjęła mu skrawek papieru toaletowego w trolejbusie, który zapomniał odlepić przed wyjściem

Szyk! Przecież to nie trolejbus odlepił, nie? Zdjęła mu w trolejbusie skrawek papieru toaletowego, który zapomniał odlepić.

 Ojciec doradził mu ten papier, ponieważ plastry się skończyły, a krew nie chciała przestać lecieć. Żenada.

"Ponieważ" jest bardzo książkowe na tle, zwłaszcza "żenady".

 Sczerwieniał

Zwykle pisze się: poczerwieniał.

 Wice to nie przeszkadzało wręcz fascynowało, lecz czuł się wtedy jak totalny dziwoląg.

Przecinki: Wice to nie przeszkadzało, wręcz fascynowało, lecz… Kiedy się czuł jak dziwoląg?

 nastała cisza przerywana bębnieniem drążków o dach

To nie było ciszy.

 Trajtek zatrzymał się. Wika poleciała na Marka

Dobrze by było zrobić to dynamiczniej.

 Czuł jak oddychają

Czuł, jak oddychają.

 Co u licha ona targa

Wtrącenie: Co, u licha, ona targa.

 włosów, które zabłądziły mu na twarz

Hmm. No, nie wiem. Batos.

 piętrze lecz

Piętrze, lecz.

 Przystanęli na piętrze.

Powtórzenie.

 wiesz nie byłem

Wiesz, nie byłem.

 Chyba jest to możliwe?

Szyk trochę nie teges.

 Drzwi do mieszkania były uchylone. (…) Z mieszkania dobiegała

Powtórzenie – pierwsze "mieszkanie" bym wycięła.

 chyba Marooned z płyty Division Bell?

Ksiądz to wie?

zobacz kto to?

Zobacz, kto to?

stała, starsza kobieta

Przecinek między podmiotem, a orzeczeniem? No, naprawdę.

 A ty Wika poczekaj na zewnątrz i wyłącz na Boga tę muzykę.

Wtrącenia: A ty, Wika, poczekaj na zewnątrz i wyłącz, na Boga, tę muzykę.

 uwalniając falę gorąca zmieszaną z lekarstwami

Mmm, no, nie wiem.

 wycofała się na balkon, starannie zamykając wejściowe

Jednocześnie?

 wcisnęła przycisk stopu na magnetofonie

Wtedy muzyka by się urwała, więc byłby dowód.

 betonowym, balkonowym murku

Bez przecinka, grupa nominalna.

 okolone balkonami na każdym poziomie, wspólnymi dla dwóch mieszkań

Nie całkiem jasne.

Balkony otwierały się na podwórko

Wychodziły, to nie drzwi.

Brzoza brodawkowata

Ja może i to rozpoznam, ale dlaczego miałaby to wiedzieć Wika? A przypadkowy czytelnik? Czy możesz oczekiwać, ze będzie wiedział, jak wygląda akurat brzoza brodawkowata?

 dereniami to on zarządzał

Jak się zarządza krzakami?

 Cześć Wika

Cześć, Wika.

 inne dzieciaki niż oni jeszcze kilka lat temu

Co próbujesz powiedzieć? Numerycznie inne, czy jakoś odmienne?

 czekać jak

Czekać, aż.

 pamiętasz, jak wybiliśmy okno pani Ulrich

Pytajnik na końcu pytania.

 Matko, tylko czekałem jak pas wiszący na ścianie, pójdzie w ruch.

Nienaturalne: Matko, tylko czekałem, aż pas pójdzie w ruch.

 Objęła się

Anglicyzm.

 Zieleni się i niedługo będą kwitnąć kasztany i będzie matura.

Zieleni się, i niedługo będą kwitnąć kasztany, i będzie matura.

 Przecież nauki ścisłe ciebie nie interesują.

Cię nie interesują, chyba, że to "ciebie" jest w kontraście do kolegi, którego właśnie interesują.

I co to już?

I co, to już?

 popatrzył na swoich rodziców

"Swoich" zbędne, wiemy o tym.

 Ważna każda pojedynczość, to buduje.

Dlaczego zawsze przy Twoich tekstach mam uczucie, że jestem na progu zrozumienia, o co chodzi, ale nie mogę uchylić zasłony?

w jakim kształcie to nie ma

W jakim kształcie, to nie ma.

 Przyglądali się jak znika.

Przyglądali się, jak znika.

 Im szybciej tym lepiej.

Im szybciej, tym lepiej.

 

Są emocje, i to sporo, więc trudno powiedzieć coś obiektywnego. W ogóle mówisz nie wprost, do tego stopnia, że znowu nie wiem, o czym napisałaś – ale czuję, że coś miałaś na myśli. Uch, frustrujące. Umknęło mi nawet to, że emocje są zapisane w trolejbusach, co zauważył CM – ale to dlatego, że nie tylko trolejbusowe wspomnienia przywołujesz.

 Nie umiem też skojarzyć katastrofy w ultrafiolecie z treścią opowiadania.

Ja też.

 Unikalny oznacza “dający się uniknąć” natomiast unikatowy to “wyjątkowy, niespotykany”.

PWN się nie zgadza: https://sjp.pwn.pl/szukaj/unikalny.html

 Ponieważ królował pogląd, że kiedy wymażemy wszystko i wszystkich, to odrodzi się Ziemia i ludzie, że cywilizacje funkcjonują w cyklach i jest to zjawisko naturalne.

W życiu bym na to nie wpadła, ale też nie jest to bliskie koleinom, którymi toczy się moje myślenie.

 Wżynać pochodzi od żęcia, czyli od żniw (stąd np. dożynki), a wrzynać od rżnięcia (cięcia drzewa, ale też mordowania, zabijania zwierząt, kaleczenia, czy wpijania się boleśnie, co jest najbliższe w Twoim przypadku).

Tu się zgadzam.

Niech no tylko wpadnie Tarnina, pomyślał sobie wtedy. Lubił straszyć Tarniną.

 Wiele ludzkich żyć, wiele dramatów, ale wszystkie mają wspólny mianownik.

No, właśnie – powinny. Ja go nie widzę, niestety. Może to oko mojej duszy ma astygmatyzm…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino:), dotarłaś! Jesteś niezawodna, ale będę miała dzisiaj-jutro zagwozdkową przyjemność:DDD

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jestem nierychliwa, ale w końcu docieram XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzień dobry, Tarnino, już w 2020:)

Bardzo napracowałaś się przy tym moim tekście, dziękuję. :) Żadnej przyjemności z przeczytania nie miałaś, niestety, przy takiej mnogości błędów. :(

Przecinki poprawione. Widzę, że szczególnie giną mi te przy wołaczach, błędnie je też stawiam przy „to”. Natomiast za przecinki między podmiotem, a orzeczeniem idę na miesiąc do kąta. Głupio:(

Kurcze, a sprawdzałam po wynikach i niestety tych błędów nie zauważyłam.

 

Fale rozbijały się o falochron

Trochę to… maślane masełko.

 Zgoda “maśli się”. Jak inaczej nazwać falochron – murem oporowym? Dziwnie byłoby, chyba. Dobrze, pomyślę: zapora betonowa, bulwar… chyba, żeby zrobić coś z wodą.

kroplami opalizującej cieczy

Od kiedy woda (morska) opalizuje? Czy to nie woda i zaraz o tym powiesz?

Zmieszana z olejem, dlatego ładnie opalizuje. :)

Wit ustawił znacznik na jednej, która właśnie się budowała i śledził ją.

Fale się nie budują. Narastają, powstają, tworzą się.

Niekoniecznie, zastanawiałam się nad tym formowaniem fal. Powstają od podstaw, jak dom i ogromnieją, nawarstwiają.

 zdążając z impetem

Zdążanie jest za dostojne, żeby to robić "z impetem”.

Dlaczego? Impet to siła, rozmach w działaniu, a fala to ma, lecz przecież zaczyna pomału i wzbiera.

Odnośnie zdążania: https://sjp.pl/zdążaćhttps://sjp.pl/

Sformowała z piany kolorową grzywę

Hmm.

Utrzymuję metaforę, czyż olej, benzyna nie jest w kolorach, zwłaszcza, w świetle dziennym. :)

spływała na podobieństwo olejnej farby

Co spływało?

Jak to co? toż woda, dalej utrzymujemy metaforę i dojaśniamy. ;)

przecież dlatego nalegał, aby właśnie tu przyjechali

Kto nalegał?

Wszystko od razu chciałabyś wiedzieć, a potem będzie, że infodump za infodumpem wstawiam. Jeszcze nie wiadomo – kto? Trzeba poczekać. ;)

manualnego gadżetu

Czy manualność ma znaczenie? Bo nie wydaje mi się pasować.

Ma znaczenie, ponieważ to przyszłość. Prócz niej (manualnych zabawek) jest też wirtualno-zmysłowa rzeczywistość i wszczepy. Ojciec skonstruował mu, tak jakby, „drewnianego konika”, by mógł z niej korzystać itd., posługując się dłońmi.

 Szkoda, że nie było umysłowych wózków inwalidzkich

Że nie ma – to ogólny fakt o tych wózkach.

Mhm, ogólny fakt, zgoda. :) Wprowadza pytanie o kondycję chłopca, jego dopasowanie i elementy tego świata.

 My! chociaż

Nowe zdanie dużą literą.

Tak, na ogół tak, ale jeśli kontynuujemy zdanie, to może być małą.

https://sjp.pwn.pl/zasady/419-95-3-Znak-wykrzyknienia-w-zdaniach-rozpoczynajacych-sie-od-wolacza;629845.html

 Skazałeś go na życie po jego kres.

Jeśli po kres życia, to nie jest zbyt logiczne. Wszystko kończy się na końcu.

Dlaczego? Ojciec powołując go do życia skazał jednocześnie na szybką śmierć, ponieważ ten świat się kończy, ginie. Mamy tutaj sens: skazać kogoś na życie (dać je mu), jednocześnie wiedząc, domyślając się, że koniec będzie bardzo bliski i że narażamy dziecko na cierpienie, w dodatku bez możliwości przeżycia młodości i dorosłości.

Do tanga trzeba dwojga, ciągle jeszcze.

Trochę za bardzo żywcem przenosisz rozmowy do literatury. Dialog w opowiadaniu nie jest bezpośrednim zapisem rozmowy.

Niejasne? Jest potoczne, zgoda. Opisywany świat jest wciąż jeszcze taki, że do urodzenia dziecka potrzeba dwóch płci i naturalnego aktu połączenia dwóch zestawów genów, komórki i plemnika. Laboratoryjny proces łączenia komórek żeńskich i męskich szwankuje, jest niedoskonały. Nawet nie dlatego, że jest technologicznie nieosiągalny, ale ludzkość straciła zainteresowanie dopracowaniem tego zagadnienia/tematu, gdyż pojawiły się sprawy ważniejsze: zamknięcie obecnego cyklu (posprzątanie po sobie) i przygotowanie Ziemi do odrodzenia życia.

Dziesięć lat już wymyślasz i co? Nic, jedno wielkie nic!

– Co to jest mądrość? Zdefiniuj? – odciął się.

Non sequitur. Co prawda można się domyślić, o co chodzi, widać, o co się kłócą… ale trochę jednak non sequitur.

Hmm, błąd formalny, jeśli stwierdzenie pada w dialogu? Wynikanie w rozmowie, która niekoniecznie jest ścisła i wprost. :)

sentencji przy energiserze

Sentencji?

Nie rozumiem?

nie było zapotrzebowania na teoretyków, przecież wszystko zostało rozstrzygnięte

Jeju, ludzie, czemu wszyscy myślą, że da się osiągnąć granice wiedzy?

No, niestety, to raczej typowe:D

 nowego kontraktu na pracę

Nowego kontraktu; albo nowej umowy o pracę. Albo nowej posady.

Tu, nie jestem pewna, czy bez dopełnienia, gdyż umów o pracę nie było, wyłącznie projekty.

 – nie odmówił sobie ironii.

Kawa na ławę, widać to w dialogu.

Widać i nie widać, próbuję dookreślać, bo ciągle mnie nie rozumiecie, więc skupiam się, kiedy tylko mogę na didaskaliach. :D

 powstrzymując w ostatniej chwili odruch uderzenia

Hmm. To nie jest całkiem jasne.

A co niejasne? Zatrzymał się przed uderzeniem.

 chyba że

Chyba, że.

Tu bez przecinka przed “że”, ponieważ wyrażenie. :)

 Nie wiem, przecież wiesz…

W sumie niewiele mi mówią te dialogi.

Kolejne zdania wyjaśniają, przecież?

 To przecież niemożliwe, aby było możliwe.

Nie za dużo tych pięter?

Dużo, ale ja tak lubię przeciwieństwa i opozycję, że nie mogę się powstrzymać xd

Za wyjątkiem

To myśl dziecka?

Raczej zabarwienie narratora POV chłopca.

ojciec odnalazł

Hmm.

Tak, szukał i odnalazł w tej bazie wraków zapasowe źródła.

 męczył ten napływ obrazów i dźwięków, lecz cieszyła każda radość

Trochę to niezręczne. Przede wszystkim – radość nie jest policzalna.

To prawda, lecz już uśmiech na twarzach rodziców jest policzalny, czyli chwile radości, zdarzenia.

 – Toć to okrąglak, w którym się rozpakowywaliśmy i rozchodzące smugi?

Nie baw się w Jacka Dukaja, nie warto. Te wysokie, książkowe słowa nie pasują do dziecka – może jest to częścią Twojej koncepcji (mała SI? designer babies?) i potem się rozjaśni. Ale jeśli nie, to niedobrze.

Tarnino? nie śmiałabym. :) Zajezdnia trolejbusów jest okrąglakiem, tj. budynkiem w kształcie walca z „czapką” dachu, w nim rozłożyli swoje rzeczy, czyli rozpakowali się. Dziecko widziało coś więcej niż ojciec. Obraz pokazywany mu przez Linę rozmazywał się.

przesyłała sygnały, wcześniej aktywując mu rytm snu

Anglicyzm. Aktywowawszy, ale to okropnie brzmi. Chyba lepiej by było przeformułować całość.

Tu, zostawię, może być anglicyzm, Lina myśli technicznie: aktywacja-dezaktywacja.

 przeżyć pozyskane opowieści

"Pozyskane" wytrąciło mnie z rytmu.

Tu, pomyślę, chociaż w tym momencie dla niego były to pozyskane historie, jak z marketu, jak informacje, pliki ściągane z z sieci.

 Zalał go zapach

Liczba mnoga, to wiele zapachów.

Hmm, racja, było ich wiele, ale zmieszane w jeden, chociaż pewnie masz rację, z tej mieszanki dałoby radę wyniuchać pojedyncze. Zmieniłam. :)

nieobecnym wzrokiem

Spojrzeniem.

Poprawiłam, ale jesteś pewna, Tarnino? to używane wyrażenie – „nieobecny wzrok”.

 Kiedyś noszono je.

Bardzo dziwnie to brzmi.

Normalnie, nie przesadzaj. :)

przebłyskiwały szarą bielą

Szara – a przebłyskuje?

Bo to było tak: wieczór, latarnie słabo oświetlają, ciemne drzewa i spomiędzy nich coś połyskuje, lecz nie białe, bo brudne, więc szare.

 udałem się w kierunku schodów

Szumne to "udałem się”.

Ano:), zmieniłam na „poszedłem”, chociaż chciałam lekko stylizować na tamte czasy, trochę inaczej się mówiło.

 zacząłem turlać się po schodach

… się?

Bez się?

 lekko pokruszone, za to ergonomiczne

…?

Ergonomia, przecież wiesz, czym to się je. W przypadku schodów właściwa proporcja h:s bardzo pożyteczna – niemęczące wchodzenie. ;)

stawiłem się na przystanku przed czasem

"Stawić się" można na wezwanie, ale na przystanku? Nie…

Hmm, trochę to jest jak stawienie się, wezwanie było jego własne, aby zdążyć na czas i do pracy.

 Wiatr był nieprzyjemny.

Czyli?

Niekomfortowy. Zawiewał, zimno:)

 widziałem, że za wszelką cenę chce opanować jakąś emocję

Oj, łopatą to kładziesz.

Toż muszę, bo ciągle słyszę/czytam, że niezrozumiałe. :D

 zdumienie ze strony kolegów

Zdumienie kolegów.

Poprawiłam, Tarnino, ale to słowo było ze stylizacji starszego pokolenia.

ignorowałem

Anglicyzm. 

Ok, zostaje, pomimo anglicyzmu. ;)

okazał świadectwo

A czemu tak formalnie?

Bo to jeszcze przedwojenny profesor. :)

dumny jak skurczybyk

Pierwszy raz widzę taką konstrukcję.

Mi zdarzało się usłyszeć. :)

z rezerwowych źródeł z przedziwnych zasobów

Czyli skąd w końcu?

Z akumulatorów, które uchowały się na zapleczu zajezdni trolejbusowej, ale chłopiec tego nie wie.

nastała cisza przerywana bębnieniem drążków o dach

To nie było ciszy.

Tak, cisza (nie słychać było szumu zasilania), ale przerywana uderzeniem drążków o dach.

Trajtek zatrzymał się. Wika poleciała na Marka

Dobrze by było zrobić to dynamiczniej.

Jak? Co tu opisywać? Rzuciło ją na niego i tyle. :)

 włosów, które zabłądziły mu na twarz

Hmm. No, nie wiem. Batos.

Patos?, w końcu jakaś akcja. :) Czasami włosy osoby stojącej bardzo blisko przyklejają się, elektryzują.

chyba Marooned z płyty Division Bell?

Ksiądz to wie?

Tak wie, też jest funem.

uwalniając falę gorąca zmieszaną z lekarstwami

Mmm, no, nie wiem.

Dla mnie, ok. :) Kilka osób z rodziny przebywało w pokoju z chorym, a choroba trwała długo.

 okolone balkonami na każdym poziomie, wspólnymi dla dwóch mieszkań

Nie całkiem jasne.

Niejasne? Mamy budynek z balkonami na każdym piętrze, lecz nie pojedynczymi, lecz wspólnymi dla dwóch mieszkań. Do każdego mieszkania wchodzi się z balkonu, tak jak w falowcach.

Balkony otwierały się na podwórko

Wychodziły, to nie drzwi.

Nie jestem pewna, czy nie może zostać, balkony otwierały przestrzeń budynku na podwórko.

dereniami to on zarządzał

Jak się zarządza krzakami?

Dba się o nie. Nawodzi, podlewa, przycina, i była to jego wyłączna „działka”, sąsiedzi nie wtrącali się. A z brzozą – wycięłam brodawkowatą:), ale dziadek Wiki znał się na roślinach, drzewach, on jej o tym powiedział.

Ważna każda pojedynczość, to buduje.

Dlaczego zawsze przy Twoich tekstach mam uczucie, że jestem na progu zrozumienia, o co chodzi, ale nie mogę uchylić zasłony?

Też chciałabym poznać odpowiedź na to pytanie. Próbuję ujaśniać, tak jak potrafię i zderzam się równocześnie z niezrozumieniem i wykładaniem „kawy na ławę”, jak mi słusznie punktujesz. Ponieważ… brak mi wyczucia, umiejętności?

Są emocje, i to sporo, więc trudno powiedzieć coś obiektywnego. W ogóle mówisz nie wprost, do tego stopnia, że znowu nie wiem, o czym napisałaś – ale czuję, że coś miałaś na myśli. Uch, frustrujące. Umknęło mi nawet to, że emocje są zapisane w trolejbusach, co zauważył CM – ale to dlatego, że nie tylko trolejbusowe wspomnienia przywołujesz.

Mówię, piszę nie wprost, a może po prostu inaczej? Umyka, bo patrzysz na tekst, a ja piszę, niestety, z błędami, które niwelują treść.

Unikalny/unikatowy, – wyszłam z tego przez inne słowo – „wyjątkowy”, ale masz rację sprawa nie była jasna.

Tarnina, mi nie straszna. :) Może kiedyś uda się pójść z kawą/herbatą na Forty. Zwykła woda też wystarczy. :) 

Czy dramaty? Niekoniecznie. Drążymy swoje ścieżki jak Katiowe krety, cierpiąc na astygmatyzm.

 

pzd srd  i dziękuję! za tyle włożonej przez Ciebie pracy i uważności. :)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zgoda “maśli się”. Jak inaczej nazwać falochron – murem oporowym? Dziwnie byłoby, chyba. Dobrze, pomyślę: zapora betonowa, bulwar… chyba, żeby zrobić coś z wodą.

Ano, prawda. Ale mogą się o ten falochron rozbijać bałwany, na przykład. Albo możesz to jakoś omówić.

 Zmieszana z olejem, dlatego ładnie opalizuje. :)

I gdzie to jest napisane, hmm?

 Niekoniecznie, zastanawiałam się nad tym formowaniem fal. Powstają od podstaw, jak dom i ogromnieją, nawarstwiają.

Ale budowanie polega na dokładaniu cegiełek lub kamyczków, a nie na spiętrzaniu się jak woda czy skorupa ziemska w ruchach górotwórczych.

 Odnośnie zdążania: https://sjp.pl/zdążaćhttps://sjp.pl/

Carissima, ten przykład miał być do mojej publicystyki, tej, co to ją napiszę, ale wykorzystam dla Ciebie (bo, kurcze, fajny). Porównaj:

 Czerwony Kapturek zdążała puszczą gęstą, pradawną, ku babci domostwu. Koszyczek niosła, w koszyczku zaś wino przednie i ciasto wyborne.

z:

 Czerwony Kapturek popylała, kurna, przez chaszcze, wbić się babce na chawirę. Miała w koszyku jabola i makowca ze sklepu.

Jest różnica?

 Utrzymuję metaforę, czyż olej, benzyna nie jest w kolorach, zwłaszcza, w świetle dziennym. :)

No, na rozpylonej wodzie kolorki się robią (zob. tęcza). Ale nad morzem tak to nie wygląda.

 Jak to co? toż woda, dalej utrzymujemy metaforę i dojaśniamy. ;)

Ale czytelnik to wredna bestia z pustą, leniwą duszą i nie będzie się dokopywał :P A farba spływa inaczej niż woda (aaa, mam przymus postawienia przed "niż" przecinka, a wiem, że nie powinnam. Jak żyć?)

 Wszystko od razu chciałabyś wiedzieć, a potem będzie, że infodump za infodumpem wstawiam.

 Ma znaczenie, ponieważ to przyszłość. Prócz niej (manualnych zabawek) jest też wirtualno-zmysłowa rzeczywistość i wszczepy.

OK, to przyjmuję. Ale "manualny gadżet" brzmi jak najnowsza, najbardziej bajerancka obieraczka do kartofli :)

 Tak, na ogół tak, ale jeśli kontynuujemy zdanie, to może być małą.

Hmm, no, dobra. Ja to odczułam jako osobne zdanie, ale to chyba różnica interpretacyjna.

 Ojciec powołując go do życia skazał jednocześnie na szybką śmierć, ponieważ ten świat się kończy, ginie.

Carissima, wszystko się kończy i ginie. Myśląc w ten sposób, nie powinniśmy zaczynać niczego. A wiara, że można żyć i nigdy nie cierpieć, jest szkodliwie utopijna (zob. historia Buddy).

 pojawiły się sprawy ważniejsze: zamknięcie obecnego cyklu (posprzątanie po sobie) i przygotowanie Ziemi do odrodzenia życia

Mogłaś to jaśniej pokazać… fajne by było.

 Hmm, błąd formalny, jeśli stwierdzenie pada w dialogu? Wynikanie w rozmowie, która niekoniecznie jest ścisła i wprost. :)

Właśnie nie byłam tego pewna, stąd moje zastrzeżenie (co prawda). Ale jednak dialog w literaturze nie odzwierciedla ściśle tego, co ludzie mówią. Przykład z ostatniej chwili – zamiast "dziękuję" powiedziało mi się dziś "dzień dobry". W opowiadaniu można by coś takiego dać tylko po to, żeby pokazać roztrzepanie bohaterki (a ja przecież jestem stuprocentowo wydajna ;) i nigdy, przenigdy się nie mylę, nie?)

 Nie rozumiem?

Sęk w tym, że ja też nie. Zdaje mi się, że użyłaś słowa, które wskazuje nie na to, co miałaś na myśli.

 No, niestety, to raczej typowe:D

No, tak, ale dlaczego? Skąd to się bierze?

 Tu, nie jestem pewna, czy bez dopełnienia, gdyż umów o pracę nie było, wyłącznie projekty.

No, to po prostu: nowego kontraktu. Wiemy, co to jest kontrakt.

 bo ciągle mnie nie rozumiecie, więc skupiam się, kiedy tylko mogę na didaskaliach. :D

O, Ty biedna, nieszczęśliwa :) Ale serio, nie tędy droga. I to nie dialogi są u Ciebie niezrozumiałe, tylko całokształt. Dialogi czasem są z kosmosu, ale w sumie trzymają się kupy.

 A co niejasne? Zatrzymał się przed uderzeniem.

Ale odruch? I "uderzenie" wymaga dopełnienia.

 Tu bez przecinka przed “że”, ponieważ wyrażenie. :)

Dammit :)

 Kolejne zdania wyjaśniają, przecież?

No, nie do końca (patrz wyżej).

 To prawda, lecz już uśmiech na twarzach rodziców jest policzalny, czyli chwile radości, zdarzenia.

Jak chcesz napisać "chatka", to nie pisz "budynek" :D

 Zajezdnia trolejbusów jest okrąglakiem, tj. budynkiem w kształcie walca z „czapką” dachu, w nim rozłożyli swoje rzeczy, czyli rozpakowali się.

Wyłapałaś akurat to, do czego zastrzeżeń nie mam. Zazgrzytało mi "toć" (bardzo Dukajowe) i smugi, bo one nie wiadomo, skąd się tu wzięły.

 zostawię, może być anglicyzm, Lina myśli technicznie: aktywacja-dezaktywacja.

A, to w porządku, ale zaznacz to mocniej w jej poprzednich wypowiedziach.

 Poprawiłam, ale jesteś pewna, Tarnino? to używane wyrażenie – „nieobecny wzrok”.

… słodki Cthulhu, to do mnie już tylko Polsat dociera? :) Bo w życiu nie słyszałam (w telewizji się nie liczy).

Kiedyś noszono je. Bardzo dziwnie to brzmi.

 Normalnie, nie przesadzaj. :)

Przesadzić mogę roślinkę, a to naprawdę brzmi dziwnie i nienaturalnie.

 Bo to było tak: wieczór, latarnie słabo oświetlają, ciemne drzewa i spomiędzy nich coś połyskuje, lecz nie białe, bo brudne, więc szare.

Nooo… połyskiwaniem bym tego nie nazwała, majaczeniem może.

 chciałam lekko stylizować na tamte czasy, trochę inaczej się mówiło.

Jakie czasy, nie wydawało mi się, żeby to było tak dawno?

 Bez się?

Jest potrzebne, tylko przestawiłabym: zacząłem się turlać.

 Ergonomia, przecież wiesz, czym to się je. W przypadku schodów właściwa proporcja h:s bardzo pożyteczna – niemęczące wchodzenie. ;)

Wiem, ale kto tak mówi?

 trochę to jest jak stawienie się, wezwanie było jego własne, aby zdążyć na czas i do pracy.

Oj, trochę kombinujesz.

 Niekomfortowy. Zawiewał, zimno:)

Wiem, jaki wiatr jest nieprzyjemny – chodzi mi o to, żebyś to pokazała.''

 Toż muszę, bo ciągle słyszę/czytam, że niezrozumiałe. :D

Nie musisz. Niezrozumiałość Twoich tekstów leży bardziej w warstwie fabuły i języka. Emocje są w porządku.

 Z akumulatorów, które uchowały się na zapleczu zajezdni trolejbusowej, ale chłopiec tego nie wie.

Ale te źródła i zasoby są wydumane.

 Tak, cisza (nie słychać było szumu zasilania), ale przerywana uderzeniem drążków o dach.

No, tak, tylko kazałaś mi sobie wyobrazić dwie sprzeczne rzeczy naraz.

 Jak? Co tu opisywać? Rzuciło ją na niego i tyle. :)

Ja to z początku odczytałam idiomatycznie i doznałam oczopląsu :) Ale mogłabyś spojrzeć na scenę oczami jego albo jej (zwłaszcza, że to mają być wspomnienia zapisane w trolejbusie) i opisać wrażenia z tej chwili. A opisujesz z zewnątrz.

 Czasami włosy osoby stojącej bardzo blisko przyklejają się, elektryzują.

Kurczę, no, przecież nie to neguję. To "zabłądzenie" jakoś mi nie leży.

Kilka osób z rodziny przebywało w pokoju z chorym, a choroba trwała długo.

Znowu się rozmijamy. Ja dałabym raczej "zapach lekarstw", bo same lekarstwa w powietrzu się nie unoszą.

 Mamy budynek z balkonami na każdym piętrze, lecz nie pojedynczymi, lecz wspólnymi dla dwóch mieszkań.

Brr, falowce. Same balkony zrozumiałam, tylko to okalanie trochę mnie zmyliło – na pewno nie oznacza ono ciągłego otaczania?

 Nie jestem pewna, czy nie może zostać, balkony otwierały przestrzeń budynku na podwórko.

Nie mam stuprocentowej pewności, ale chyba nie.

 Próbuję ujaśniać, tak jak potrafię i zderzam się równocześnie z niezrozumieniem i wykładaniem „kawy na ławę”, jak mi słusznie punktujesz. Ponieważ… brak mi wyczucia, umiejętności?

Wyczucia i umiejętności zawsze można nabrać.heart

 Tarnina, mi nie straszna. :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć Tarnino:)

mogą się o ten falochron rozbijać bałwany, na przykład. Albo możesz to jakoś omówić.

Omówić – wykluczone. O tych bałwanach myślałam, ale to ciągle nie to, ponieważ nie ma burzy, a wybrzeże nie jest klifem, niemniej kombinuję:)

zmieszana z olejem, dlatego ładnie opalizuje. :)

I gdzie to jest napisane, hmm?

Jak to gdzie? Przecież to oczywiste, tylko woda zmieszana z olejem i z innymi pochodnymi ropy może dawać taki efekt. 

Powstają od podstaw, jak dom i ogromnieją, nawarstwiają.

Ale budowanie polega na dokładaniu cegiełek lub kamyczków, a nie na spiętrzaniu się jak woda czy skorupa ziemska w ruchach górotwórczych.

Buduje się też od podstaw: dół, wylewanie fundamentów, stawianie ścian albo szkieletu, konstrukcja dachowa i dach (nie mówimy o sprawach wcześniejszych, jak projekt, wytyczenie działki itd.). Fala powstaje też od zera:)

Odnośnie zdążania: https://sjp.pl/zdążaćhttps://sjp.pl/

Carissima, ten przykład miał być do mojej publicystyki, tej, co to ją napiszę, ale wykorzystam dla Ciebie (bo, kurcze, fajny). Porównaj:

Czerwony Kapturek zdążała puszczą gęstą, pradawną, ku babci domostwu. Koszyczek niosła, w koszyczku zaś wino przednie i ciasto wyborne.

z:

Czerwony Kapturek popylała, kurna, przez chaszcze, wbić się babce na chawirę. Miała w koszyku jabola i makowca ze sklepu.

Jest różnica?

W Twoim jest, ponieważ Kapturek nie przyśpieszał tylko szedł w kierunku, albo do chatki popylał. W przypadku fali – ona zdążała do brzegu (falochronu), a jej “szybkość zdążania” nie była stała, tylko zwiększała się. :)

Utrzymuję metaforę, czyż olej, benzyna nie jest w kolorach, zwłaszcza, w świetle dziennym. :)

Na, na rozpylonej wodzie kolorki się robią (zob. tęcza). Ale nad morzem tak to nie wygląda.

Zależy ile ropy i zanieczyszczeń w wodzie. Ten świat jest martwy. Oceany i morza też. Przyjrzyj się jak rozbija się o brzeg ogromna plama oleju. :(

Ale czytelnik to wredna bestia z pustą, leniwą duszą i nie będzie się dokopywał :P A farba spływa inaczej niż woda (aaa, mam przymus postawienia przed "niż" przecinka, a wiem, że nie powinnam. Jak żyć?)

Żyć trzeba, mus to mus :D,  olej jak spływa, inaczej niż woda czy tak samo? Wyobraź też sobie frakcje cięższe, np. smary, woski.

Ale "manualny gadżet" brzmi jak najnowsza, najbardziej bajerancka obieraczka do kartofli :)

Mhm, to bajer w tamtym świecie:)

Carissima, wszystko się kończy i ginie. Myśląc w ten sposób, nie powinniśmy zaczynać niczego. A wiara, że można żyć i nigdy nie cierpieć, jest szkodliwie utopijna (zob. historia Buddy).

To prawda, zwróć jednak uwagę, że mamy do czynienia z decyzją samobójstwa całej ludzkości właśnie dla życia i z tego właśnie punktu widzenia, który przytaczasz. Było to istotą sporu: fala czy cząstki, tylko na poziomie całej zbiorowości. Pojedyncze życie w związku z tym nie było ważne. Ojciec Kresa miał inne zdanie na ten temat i próbował to udowodnić. Trafiłaś w środek tarczy:)

Sęk w tym, że ja też nie. Zdaje mi się, że użyłaś słowa, które wskazuje nie na to, co miałaś na myśli.

Sententcja to nie tylko wyrok. Pierwsze znaczenie.

Są takie chwile, przez bliskich ludzi wręcz ulubione, śniadanie jest jedną z nich (my się śpieszymy, albo ci Oni i muszą nam wtedy koniecznie coś powiedzieć), kiedy wyrażają ważne, kontrowersyjne dla nas opinie, często lapidarnie, oceniając nas, nasze zachowanie itd.

https://sjp.pwn.pl/slowniki/sentencja.html

No, niestety, to raczej typowe:D

No, tak, ale dlaczego? Skąd to się bierze?

Ty się mnie pytaj i ja będę Ciebie. Nie wszyscy tak mają, ale wtedy jest im dużo trudniej żyć, są bardziej depresyjni, ale tak wprost, a nie po kątach. No i znalazłoby się szereg innych powodów – hipotez

No, to po prostu: nowego kontraktu. Wiemy, co to jest kontrakt.

Ano właśnie, kontrakt jest niejednoznaczny, to porozumienie, pytanie, więc czego miało dotyczyć. :)

O, Ty biedna, nieszczęśliwa :)… I to nie dialogi są u Ciebie niezrozumiałe, tylko całokształt. Dialogi czasem są z kosmosu, ale w sumie trzymają się kupy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Enjoy The Silence

A co niejasne? Zatrzymał się przed uderzeniem.

Ale odruch? I "uderzenie" wymaga dopełnienia.

Ee:), odruch (kogo, czego?) uderzenia? Miało by być jeszcze, że “do niej”? Chyba jasne z kontekstu, nikogo poza nimi nie było.

używane wyrażenie – „nieobecny wzrok”.

… słodki Cthulhu, to do mnie już tylko Polsat dociera? :) Bo w życiu nie słyszałam (w telewizji się nie liczy).

Nie o tv chodzi, chociaż jej nie odrzucajmy wraz z Internetem – pochopnie :D. Mówiąc o objawach, często się tak określa pewien rodzaj kontaktu, a właściwie jego braku.

chciałam lekko stylizować na tamte czasy, trochę inaczej się mówiło.

Jakie czasy, nie wydawało mi się, żeby to było tak dawno?

W końcu to lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, było nie było prawie sześćdziesiąt lat temu, ponad pół wieku, jak epoka? :D

Bez się? Jest potrzebne, tylko przestawiłabym: zacząłem się turlać.

Aha:D, done.

W przypadku schodów właściwa proporcja h:s bardzo pożyteczna – niemęczące wchodzenie. ;)

Wiem, ale kto tak mówi?

Inżynier zwraca uwagę na takie sprawy. W zasadzie każdy, lecz inni nie zawsze wiedzą, co sprawia, że po niektórych schodach idzie im się z przyjemnością, a na innych potyka i męczy :)

Wiem, jaki wiatr jest nieprzyjemny – chodzi mi o to, żebyś to pokazała.’'

Hi, hi. To, nie horor, ale pomyślę o postawieniu kołnierza jesionki:)

Toż muszę, bo ciągle słyszę/czytam, że niezrozumiałe. :D

Niezrozumiałość Twoich tekstów leży bardziej w warstwie fabuły i języka. Emocje są w porządku.

Fabułę rozumiem, języka ni w ząb, chyba że chodzi o błędy, to tak. Dobrze, czyli emocje sobie odpuszczę :D

Z akumulatorów, które uchowały się na zapleczu zajezdni trolejbusowej.

Ale te źródła i zasoby są wydumane.

Gdzie tam, w każdej są awaryjne stacje doładowywania, nawet zestawy przenośne. Kiedy, np. trajtek zatrzyma się na skrzyżowaniu w tzw. martwym polu, podjeżdża pomoc techniczna i przeciąga go oraz lekko podładowuje.

Ja to z początku odczytałam idiomatycznie i doznałam oczopląsu :) Ale mogłabyś spojrzeć na scenę oczami jego albo jej (zwłaszcza, że to mają być wspomnienia zapisane w trolejbusie) i opisać wrażenia z tej chwili. A opisujesz z zewnątrz.

W tym przypadku narrator jest zewnętrzny, właśnie dlatego że wspomnienia zapisane są w impulsie elektrycznym trolejbusu. Trolejbus niejako odbiera/zapisuje pasażerów. Ważne, aby przekaz był silny. Lina i Kres mogą się wcielać w postacie, ale historii nie zmienią.

Znowu się rozmijamy. Ja dałabym raczej "zapach lekarstw", bo same lekarstwa w powietrzu się nie unoszą.

No pacz, pan, i powiadają, że jam niezrozumiała :DDD

Brr, falowce. Same balkony zrozumiałam, tylko to okalanie trochę mnie zmyliło – na pewno nie oznacza ono ciągłego otaczania?

Nie, są bardzo przyjazne, ciągną się na całej długości kamienic i są masywne, poprzedzielane dwoma klatkami schodowymi. :) Taki czworobok wygląda jak dwie litery C zwrócone w swoim kierunku. Każdy budynek ma tylko dwie klatki.

Nie jestem pewna, czy nie może zostać, balkony otwierały przestrzeń budynku na podwórko.

Nie mam stuprocentowej pewności, ale chyba nie.

W takim razie zostawię, architektoniczne heart

Wyczucia i umiejętności zawsze można nabrać.pastedGraphic.png

Właśnie nabieram, dzięki Tobie heart

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

To może niech w te falochrony naparza morze albo inny ocean?

Babska logika rządzi!

Ocean nie, bo osadzone w konkretnym miejscu. Morze w zasadzie może:D być, tylko jakoś przeciwiałam się, ale teraz nie wiem czy słusznie, gdy napisałaś. Traktuję morze jako pewną całość i napisanie, że morze uderzało zdawało mi się dziwne, ale sprawdzę, co miałam w pierwszym pliku.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej :)

O tych bałwanach myślałam, ale to ciągle nie to, ponieważ nie ma burzy, a wybrzeże nie jest klifem,

Nie musi być burzy, widywałam całkiem wzburzone morze tylko przy mocnym wietrze (5 w skali Beauforta).

Przecież to oczywiste, tylko woda zmieszana z olejem i z innymi pochodnymi ropy może dawać taki efekt.

Aha, chyba wiem, dlaczego się nie rozumiemy. Sęk w tym, że ten sam efekt może pochodzić od różnych przyczyn – a ja nie wiem, czy to olej na wodzie, czy elf się topi, czy kosmita nasikał… rozumiesz? To bardzo powszechny błąd logiczny.

 Buduje się też od podstaw: dół, wylewanie fundamentów, stawianie ścian albo szkieletu, konstrukcja dachowa i dach

Prawda, prawda – ale to pozostaje dokładaniem nowych elementów, a nie zwiększaniem się liczności materii. ;)

 jej “szybkość zdążania” nie była stała, tylko zwiększała się. :)

Doobra, naprawdę nie wiem, skąd to wzięłaś.

 Przyjrzyj się jak rozbija się o brzeg ogromna plama oleju. :(

Nie rozpyla się chyba. Tego akurat nie obserwowałam.

olej jak spływa, inaczej niż woda czy tak samo?

Inaczej, zrób eksperyment.

 Ojciec Kresa miał inne zdanie na ten temat i próbował to udowodnić. Trafiłaś w środek tarczy:)

Ano, chyba się z nim zgadzam.

 wyrażają ważne, kontrowersyjne dla nas opinie, często lapidarnie, oceniając nas, nasze zachowanie itd.

Ale to nie jest sentencja. Sentencje są już trochę ugruntowane w języku, to cytaty z różnych mądrych ludzi.

kontrakt jest niejednoznaczny, to porozumienie, pytanie, więc czego miało dotyczyć. :)

Pytanie? Od kiedy?

 Enjoy The Silence

I try…

 Chyba jasne z kontekstu, nikogo poza nimi nie było.

Niby tak, ale uderzyć można też np. ścianę.

 W końcu to lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, było nie było prawie sześćdziesiąt lat temu, ponad pół wieku, jak epoka? :D

Wiesz, co, tylko zupełnie na to nie wpadłam.

 Inżynier zwraca uwagę na takie sprawy.

No, dobra.

 To, nie horor, ale pomyślę o postawieniu kołnierza jesionki:)

yes

 Gdzie tam, w każdej są awaryjne stacje doładowywania

Argh, znowu się rozmijamy. Miałam na myśli nie istnienie źródeł zasilania (ono jest sensowne), ale sposób, w jaki je zasygnalizowałaś. Sam dobór słów.

 Trolejbus niejako odbiera/zapisuje pasażerów.

Ze swojego własnego punktu widzenia?

 No pacz, pan, i powiadają, że jam niezrozumiała :DDD

Ha, ha, ha :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie musi być burzy, widywałam całkiem wzburzone morze

Przyjrzę się temuyes

olej na wodzie, czy elf się topi, czy kosmita nasikał… rozumiesz?

Tarnino, olaboga, a skąd ja bym miała elfa czy kosmitę wziąć. Zresztą mocz w takiej ilości, a poza tym tam nie ma krasnoludów:)

 Prawda, prawda – ale to pozostaje dokładaniem nowych elementów, a nie zwiększaniem się liczności materii. ;)

Czyżby? Było klepisko, stoi katedra. :) Materia się nie namnaża (entropia, chociaż można znaleźć ciekawe uskoki na poziomie kwantowym), przyjmijmy że zmienia formę.

 Przyjrzyj się jak rozbija się o brzeg ogromna plama oleju. :(

Nie rozpyla się chyba.

Szkoda, że nie widziałaś, chociaż może i lepiej, bo serce pęka.

olej jak spływa, inaczej niż woda czy tak samo?

Inaczej, zrób eksperyment.

Ano właśnie:)

 Sentencje są już trochę ugruntowane w języku, to cytaty z różnych mądrych ludzi.

Nie tylko, ale zgoda, że to powszechne znaczenie:) – i też trochę na takim odcieniu mi zależało. Słowniki o tym jeszcze milczą, znaczy że sentencjia=cytat tylko, ale to kwestia czasu.

 Enjoy The Silence

I try…

So do I:)

Niby tak, ale uderzyć można też np. ścianę.

O, i to jest argument. Masz rację, zwłaszcza że też byłby rodzajem “atawizmu. :)

Wiesz, co, tylko zupełnie na to nie wpadłam.

Znaczy za mało stylizowałam:( Nie chciałam przesadzić, ale może trzeba było.

Argh, znowu się rozmijamy. Miałam na myśli nie istnienie źródeł zasilania (ono jest sensowne), ale sposób, w jaki je zasygnalizowałaś. Sam dobór słów.

A, dzięki, przyjrzę się, możesz mieć rację!:)

 Trolejbus niejako odbiera/zapisuje pasażerów.

Ze swojego własnego punktu widzenia?

Nie, on jeszcze wtedy nie miał punktu widzenia, “zbierało się” jak leci. Lina powstała później.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tarnino, olaboga, a skąd ja bym miała elfa czy kosmitę wziąć.

Bo ja wiem? To Twój tekst XD

Było klepisko, stoi katedra. :)

I te kamienie to się tak same naniosły? XD

Szkoda, że nie widziałaś, chociaż może i lepiej, bo serce pęka.

No, może lepiej… Ale chyba nie pryska, patrz: lanie oliwy na wzburzone fale.

Nie, on jeszcze wtedy nie miał punktu widzenia, “zbierało się” jak leci. Lina powstała później.

Tak się odciskało, znaczy? Jak w wosku?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ok, Tarnino. Przekonaliście mnie:), znaczy cały “kawałek” z falami i falochronem podmieniony. Dodatkowo przekonało mnie to, że tak właśnie fraza jest bardzo często używana, nie będę jej używała, znaczy przykleiła się:D

Atawizm lekko zmodyfikowany:)

Kołnierz jesionki został postawiony, a i co nieco źródła. :)

Tak się odciskało, znaczy? Jak w wosku?

Nie, znaczy może w pewnym sensie tak. To raczej zapis na zapisie i potem kolejny, następny. Wypełnienie pojemności, lecz proces trwa dalej, w związku z czym zagęszcza się, wspomnienia muszą się ścieśnić, i potem jeszcze bardziej. Technicznie byłoby zero-jedynkowo, chociaż bardziej w stanach kwantowych zapisane, zmiany w tzw. “drabince”. Nie umiem tego bardziej obrazowo opisać. Moze w osku też tak jest, że kiedy lejesz roztopiony wosk na wodę w Andrzejki i powstają wróżbiarskie placki to, kiedy ponownie go roztapiasz, on już ma pamięć poprzedniego kształtu. Acz, w tym przypadku nie przypuszczam, aby mogło dojść do takiego zagęszczenia. :)

 

Wstawiłabym Addamsów, takie ładne miałam gify, ale się zmyły, więc po prostu napiszę.

Bardzo dziękujęheart

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie, wosk tak nie działa.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Stopujęheartheartheart

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie wszystko załapałem, ale czytałem jednym tchem. Polecam wszystkim

Też jestem z tego opowiadania zadowolona, zwłaszcza gdy dopisałam brakujące sceny, o których myślałam, że są tak oczywiste, że szkoda o nich pisać. Cieszę się, że się spodobało. :-)Tutaj udało mi się poskromić w pewnym stopniu moje przeświadczenie, że nie warto się rozpisywać.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka