Tylko jeść, spać, sra…
Naprawdę myślą, że jestem aż tak nieskomplikowaną istotą. Że jak ryczę to trzeba mi zmienić pieluchę, wepchać do ust cycka albo trząść mną aż zasnę, bo przecież jakież mógłbym mieć inne potrzeby?
A zdziwiliby się!
Ileż można leżeć i gapić się w sufit? Albo, co gorsza, w wiszące nad głową tyłki pluszaków? Ileż można słuchać: A cio to jest? LAAAMPA. Zapamiętałem to za pierwszym razem! Ileż można znosić irytującą grzechotkę przed oczami? Owszem, jestem nieporadny i nie potrafię się odezwać, więc nie powiem: Ej, jestem facetem, ale w nadmiarze to nawet mleko z piersi może się znudzić! Zamówcie dziś pizzę!
Ale na wszystkie maskotki świata! Chciałbym od życia czegoś więcej! Dlaczego oni są tacy niedomyślni…
Puuuurk…
O, poszło w pieluchę. Środek nocy. Oboje słodko śpią więc nie będą zachwyceni, ale przecież nie będę leżał z umorusaną pupą. Poza tym zawsze w takich sytuacjach słyszę w głowie jakiś nieznajomy głos. I tym razem jego właściciel przemawia do mnie wyraźnie:
Płacz! Teraz!
Nie wiedząc czemu, nigdy nie mogę się przeciwstawić tajemniczym słowom, tak więc robię się purpurowy, zaciskam wargi w podkówkę i zaczynam koncert. Sekundę później z łóżka zrywa się mama, jak zawsze. Chyba zasypia w jakimś trybie czuwania. W przeciwieństwie do taty, bo jego wybudzić to nie lada wyzwanie. Ląduję na przewijaku i słyszę:
– A gdzie jeś bobaś? Nio ti ti ti słodziaćku. A cio się tak złoszczę? O jejku jejku…
Dalej nie słucham bo zazwyczaj mało rozumiem z tej śmiesznej plątaniny słów. Co dziwne, kiedy rozmawiają ze sobą mówią zupełnie normalnie. Jakby uznawali mnie za przedstawiciela jakiegoś obcego gatunku. Kocham ich, mimo wszystko, ale mogliby być choć odrobinkę mądrzejsi. No nic, pielucha czysta, mleczko wypchało brzuszek, na nic więcej nie ma co liczyć więc zamykam oczy i zasypiam…
*
– Witaj.
Skądś znam ten głos…
– Gdzie ja jestem?
– Spokojnie, odwiedziłem cię we śnie.
– To ty ciągle mi rozkazujesz! Kim jesteś?
– Różnie mnie nazywają, choć imię nie ma znaczenia. Nie lubię też określenia Bóg, a w dodatku wszechmogący, gdyż wszystko co stworzyłem jest… no, trochę z przypadku. Wiesz, czasami gotując dodamy przez omyłkę czegoś nieplanowanego, a mimo to wyjdzie nam pyszne danie. Czy coś w tym stylu, nigdy nie byłem dobry w metaforach.
– Więc jak mam się do ciebie zwracać? Bo nieco się pogubiłem…
– Może być tata.
– Mam już tatę…
– Jestem ojcem wszystkich żywych istot. Ale żeby nie wprowadzać cię w błąd, nazywaj mnie jak chcesz.
– Dobra, będziesz tata dwa. W śnie trudno się myśli. A więc, tato dwa, dlaczego wciąż mi rozkazujesz?
– Nie rozkazuję. Ale musimy współpracować, żeby twoi rodzice się nie połapali.
– Nie połapali? Mów do rzeczy! Przecież oni są jacyś dziwni i tacy niedomyślni…
– Mylisz się. Są całkiem normalni. To ty jesteś inny. Inny od wszystkich niemowlaków na świecie.
– Że jak?
– Że tak. Czasami mi się nudzi. Nie dziw się. Przez te miliony lat od stworzenia wszechświata wszystko mi spowszedniało. Tak więc bywa, że sobie eksperymentuję. Nie zawsze mi to wychodzi, bo ostatnim razem jak bawiłem się ze świadomością pewnych osób doprowadziło to do wojny światowej. Ale miałem zupełnie inne zamiary… Nieważne. Teraz padło na ciebie.
– Czyli co?
– Czyli dałem ci świadomość dorosłego człowieka. Od urodzenia. Innymi słowy, powinieneś wyrosnąć na geniusza. Na drugiego Einsteina. Albo i kogoś o wiele mądrzejszego. Wymyślisz jakieś bajery typu lek na raka czy coś, zgarniesz nobla i przysłużysz się ludzkości. W ten sposób zrehabilituję się nieco za dawne wtopy. Przynajmniej taką mam nadzieję. Tylko nie zadawaj standardowych pytań typu: czemu sam nie wynajdziesz leku na wszelkie zło, nie zapobiegniesz konfliktom i tak dalej i tak dalej. To wszystko jest bardziej skomplikowane niż myślisz, tyle powiem. I pamiętaj! Nikt nigdy nie może się dowiedzieć, że ze mną rozmawiałeś! Są fundamenty, których nie można naruszyć.
– Aha, wszystko brzmi fajnie, ale zaczekaj, bo czegoś nie rozumiem. Skoro jesteś tym, jak to mówią, Bogiem, i to ty wszystko stworzyłeś, to przed kim chcesz się zrehabilitować? Przecież nie ma nikogo ponad tobą. Nikt za nic cię nie osądzi.
– Sumienie. Mówi ci to coś, mały Einsteinie?
– Coś tam słyszałem. Fajne imię, Einstein. Ja to jestem jakiś Patryk.
– To jest nazwisko.
– Co?
– Nieważne. Dobra, na mnie już czas. I pamiętaj! Słuchaj mojego głosu i zachowuj się jak na normalnego niemowlaka przystało! Formalnie nie ingeruję w losy świata, i lepiej żeby taka opinia została. A, jeszcze jedno. Wybieram się na krótki urlop na drugi koniec galaktyki. Przez parę dni musisz radzić sobie sam. Niedługo przez twoje małe gardełko przedostaną się pierwsze słowa i ważne jest, abyś nie palnął jakichś głupot! W ogóle najlepiej, jak będziesz gadał tylko: MAMA. Albo tata, według uznania. Przynajmniej póki nie wrócę.
– Niech ci będzie, tato dwa.
– No to, jak to mówią, doblanoc bobasku, ti ti ti.
– Bardzo śmieszne.
Budzę się nagle. Nad głową kręci się karuzela. Pluszowe tyłki lwa, pandy, zebry i żyrafy krążą w równym rytmie. Do pokoju wdarło się już światło dnia więc musiałem długo spać. I jestem okropnie głodny.
Podkówka i… zaczynamy koncert!
*
– Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!
– A kto?
– Patryczek!
Cała rodzinka zebrała się aby uczcić moje pierwsze urodziny. Na pięknym, kolorowym torcie pali się jedna świeczka. Tata jeden dmucha za mnie i wszyscy biją brawo. Babcia Zosia płacze ze wzruszenia, mama tuli mnie tak mocno, że zaraz się uduszę. W końcu odkłada mnie na elektryczną huśtawkę i wszyscy stają nade mną, jakbym był jakimś wyjątkowym eksponatem w muzeum.
– No powiedz coś, syneczku. Powiedz, skarbeńku.
O nie! Czy to ten moment? Chyba rzeczywiście czuję, że mogę to zrobić. Ale zaraz, co mówił tata dwa… Tak przywykłym do jego podpowiedzi, że teraz zgłupiałem. Rozmawialiśmy o tym i o tamtym… Co ja to miałem…
– Patryczku, gdzie jest mama?
Czuję na sobie te wszystkie spojrzenia. Tę straszliwą presję. Chwila, chyba wiem!
– Einstein! – wypalam niespodziewanie.
Nastaje cisza. Długa, niezręczna cisza. W końcu mama, podekscytowana jak nigdy, mówi do taty jeden:
– O jejku! To będzie geniusz!
I właśnie dociera do mnie, że zepsułem cały plan. Wszystko się wydało! Nie uratuję ludzkości, skończę jak zwykły Patryk Kowalski. Nie tak miało być!
Przepraszam, tato dwa!
Ale on jest przecież po drugiej stronie galaktyki. Nie słyszy mnie…
Słyszę, słyszę! Wszystkich zawsze słyszę, jednak chociaż na urlopie chciałbym mieć trochę spokoju!
Ach, tato dwa! Rozmawiam z tobą w myślach!
Przestań się podniecać i napraw to, coś sknocił. Jeszcze nic straconego.
Co mam czynić!?
Zacznij jakąś paplaninę typu: gugu gaga. Dodaj do tego niewyraźne mama i powtarzaj w kółko. W końcu uznają, że to pierwsze, co usłyszeli, tylko im się przesłyszało.
Się robi!
I więcej mi nie przerywaj! Właśnie tworzę życie na nowej planecie, uwzględniając przy tym wszystkie pomyłki jakie popełniłem przy Ziemi. Taki tam urlop pracoholika…
Nie ma na co czekać! Nabieram powietrza w małe płucka i zaczynam gugać:
– Gugu gaga. Mama. Mama. Gugu gaga. Mama…
– Słyszałeś!? Powiedział mama!
– A nie tata? Ja słyszałem tata! – protestuje tata jeden.
– E, wcale nie. Powiedział babcia! – wtrąca się babcia Zosia.
Uf, sukces! Gdyby wszystko się wydało, kto wie, jakie konsekwencje by nastąpiły. Poza tym, lepiej nie mieszać się w sprawy taty dwa, nawet jeśli znacząco różni się od wyobrażeń ludzi. Muszę mu zaufać i realizować plan, ot co.
Tak więc w jednej chwili wszyscy zapominają o Einsteinie i wszystko wraca do normy. Już nie jestem żadnym geniuszem tylko małym, sepleniącym bobaskiem. Przynajmniej w oczach rodziny. I całe szczęście.
Ktoś musi dodać odpowiedniej przyprawy do tej przypadkowej potrawy.