- Opowiadanie: AdiBielo pps - Odpust

Odpust

Popełniłem duży błąd wklejając to opowiadanie zbyt szybko i dlatego tekst poprawiłem i publikuję lepszą wersję. Stary wstęp wyglądał tak:

 

Też tak czasem macie? Planujecie za parę dni napisać kolejne opowiadanie, ale pomysł na jego realizację siedzi wam tak głęboko z tyłu głowy, że nie potraficie myśleć o niczym innym. Przewracacie się z boku na bok, nie mogąc zasnąć, bo przez głowę przelatują wam kolejne motywy i konstrukcje zdań tego tekstu. W końcu o 2:30 dajecie za wygraną, włączacie kompa i do 4:15 jesteście w totalnym stanie flow, a słowa same spływają do edytora tekstów. Dopiero wtedy, z pustą głową jesteście w stanie zasnąć. Na krótko, bo budzik wam nie odpuści i zagra swoją serenadę o 6:05, w końcu trzeba z czegoś żyć i pójść do tej pracy na 7:30...

 

Kilka dni temu miałem swój debiut na tym forum. Tekst nie był najlepszym na co było mnie stać, ale i tak postanowiłem go opublikować i wystawić się na krytykę. O dziwo zamiast samej krytyki dostałem bardzo fajny feedback, rady i wsparcie, co pozwoliło mi nawet nie tyle nanieść poprawki do tekstu, co napisać go od początku, w nieco innej formie, w całkowicie innych realiach i zwracając szczególną uwagę, żeby nie popełnić tych samych błędów, choć w zasadzie to w dużej mierze ten sam tekst. A przynajmniej oparty na tym samym pomyśle.

Jednak nie do mnie należy ocena – a do was. Dlatego serdecznie zapraszam do lektury.

 

Aha – stary tekst znajdziecie tutaj: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23290

 

Ale to był błąd – i wielu z was, za co szczere dzięki, zauważyło masę błędów w tekście, dlatego nie mogłem go nie poprawić. Tekst odleżał swoje, błędy zostały poprawione, a niektóre jego elementy przemodelowane. Drogi czytelniku – jeśli już czytałeś to opowiadanie, zrób to jeszcze raz, a mam nadzieje, że się pozytywnie zaskoczyć. Jeśli jeszcze się z nim nie zapoznawałeś to życzę przyjemnej lektury :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Odpust

Krzysztof miał zaledwie piętnaście lat, ale już od kilku miesięcy nie mieszkał z rodzicami. Postanowili wyprowadzić się z miasta, domek na wsi zawsze był marzeniem jego ojca. On z kolei chciał kontynuować naukę w elitarnym liceum w mieście, w którym się wychował. Dlatego zamieszkał w internacie, a wieś odwiedzał tylko w weekendy. Zwykle wyjeżdżał w niedzielę po południu, ale tym razem przełożył to na poniedziałek rano, gdyż ten tydzień był wyjątkowy. Wypadał coroczny odpust ku czci świętego Wojciecha, patrona parafii, a to oznaczało wielki jarmark ze straganami pełnymi cudów. Najwyżej się spóźni na pierwszą lekcję. To niska cena za te wszystkie niesamowitości jakie zobaczy.

Wydawać by się mogło, że coś takiego jak wiejski odpust jest czymś mało atrakcyjnym dla chłopaka w jego wieku, ale on tak nie myślał. Barwna i niepowtarzalna atmosfera dawnych lat robiła na nim wielkie wrażenie. Można tu też było kupić masę rzeczy, niespotykanych w zwykłych sklepach w centrach handlowych, jakie mógł odwiedzić na co dzień. Dlatego praktycznie przez cały ostatni rok oszczędzał kieszonkowe na ten dzień. Była masa atrakcji. Swojskie wędliny, sery i miód. Wielki wybór ciast, bajgli i obwarzanków. Wata cukrowa. Ukochany deser jego matki, czyli chałwa w dwudziestu różnych smakach. Jego interesował jednak inny stragan. Ten pełen noży. Było tam wszystko; od małych scyzoryków do wielkich, ząbkowanych noży wojskowych. Oglądał, ważył w dłoni, sprawdzał mechanizmy rozkładania. Jednak zanim zdążył wybrać coś dla siebie, usłyszał za plecami wołanie kolegi:

– Krzychu, chodź tutaj! 

To był Wojtek. Jeden z niewielu kolegów, jakich tu miał. Dlatego tym bardziej ta znajomość była dla Krzyśka na wagę złota i czuł, że musi dbać o tą relację. I nic w tym dziwnego. Nie tylko nie były to jego rejony, w których Krzysiek by się wychował, ale jeszcze większość tutejszych chłopaków miała go za buca, który gardzi lokalną zawodówką i woli dojeżdżać czterdzieści km do niby elitarnego liceum. Jednym słowem miastowy. Dumny arystokrata, nie to co oni, chłopi. A znali go chyba wszyscy. Na wsi plotki szybko się rozchodzą, a jego ojciec do tego kandydował na radnego…

Kiedy przebił się przez tłum do wymachującego do niego Wojtka, od razu zobaczył, co zainteresowało kolegę. Wśród wielu innych zabawek była jedna. Ich wspólne marzenie. Deskorolka.

– Stać cię? 

– Chyba tak… Po ile to? – spytał sprzedawcę. 

Po krótkich targach towar zmienił właściciela, a chłopcy poszli w jedyne sensowne miejsce, gdzie mogli przetestować nowy nabytek. Pod cmentarz. Niedawno wybrukowano parking, a ostatnia msza skończyła się ponad pół godziny temu, tak że było tu praktycznie pusto. 

Bawili się świetnie i nawet nie zauważyli kiedy zaczęło się ściemniać. Wojtek zaproponował:

– Chodźmy na cmentarz.

– Po co? 

– Dużo osób paliło znicze na odpuście i teraz musi to niesamowicie wyglądać, tak po ciemku. 

– Coś w tym jest. Chodźmy. 

I rzeczywiście. Zgodnie z tradycją i warunkami uzyskania odpustu zupełnego za dusze zmarłych, praktycznie wszyscy poszli po mszy na cmentarz, a większość zapaliła do tego znicze na grobach bliskich. Widok był niesamowity. Jak okiem sięgnąć setki światełek dookoła. Czerwone, żółte, białe. Przeróżne. Widok tak zachwycił Krzysztofa, że niewiele myśląc sięgnął do kieszeni po telefon, żeby porobić zdjęcia. Kiedy jednak chciał pokazać je koledze, stwierdził, że Wojtek zniknął, a on został sam na cmentarzu. Spojrzał w górę na Księżyc w pełni i powiedział sam do siebie:

– W takie noce wampiry wychodzą ze swoich kryjówek. – Myśl ta jednak zamiast go rozśmieszyć, spowodowała dziwny dreszcz.

Wrócił do bramki cmentarnej i… Stwierdził, że była zamknięta. Próbował szarpać, ale najwyraźniej ktoś zablokował ją od zewnątrz:

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie? Myślałem, że jesteśmy kolegami! Otwieraj! 

Nikt jednak nie odpowiedział, a bramka nie ustąpiła. "No dobra. Weź się w garść" – dodawał sobie w myślach otuchy – "Muru nie przeskoczysz, za wysoko. Zostają w takim razie tylko dwie opcje. Albo drałować jakiś kilometr przez cały cmentarz do bramy głównej i jeszcze więcej dookoła muru w drodze powrotnej, albo pójść do tylnej bramy i zrobić sobie skrót przez stary cmentarz".

Początki parafii w Górkach sięgają XIII wieku, kiedy sprowadzono tu relikwie św. Wojciecha i zbudowano najpierw kaplicę, a później drewniany kościółek. Obecna, murowana świątynia ma jakieś 400 lat. Nikt nie wie jednak kiedy założono stary cmentarz. Daty na nagrobkach w większości zawierają się pomiędzy 1860 a 1910 rokiem, choć bywają i starsze. Wiele pomników już się rozpadło. Dawniej piękne, monumentalne, kamienne figury rozsiane gdzieniegdzie nadgryzł mocno ząb czasu i erozja. W niejednym miejscu też trzeba uważać, żeby nie potknąć się na jakimś zwalonym krzyżu. Nie mówiąc już o ogromnych drzewach, które opanowały ten teren korzeniami u dołu i rozłożystymi gałęziami u góry. Normalnie już dawno zostałyby przycięte czy wykarczowane, tymczasem kompletnie zdziczały do tego stopnia, że można by rzec, jakoby las wszedł na cmentarz.

Tutejszy proboszcz twierdzi, że to miejsce nadal by funkcjonowało, ale wybuchła najpierw pierwsza wojna światowa, potem był burzliwy czas odbudowy kraju po uzyskaniu niepodległości, druga wojna… Ludzi zaczęto grzebać w nowej części cmentarza, a ta popadała powoli w ruinę. Dzisiaj to już bardziej skomplikowana sprawa. Ogromny koszt, którego nikt nie dofinansuje, bo na listę zabytków wpisany jest tylko barokowy kościół, dzwonnica i mur dookoła. Do tego wszelkie pozwolenia, w tym na ekshumację tych wszystkich szczątków. Jednym słowem, lepiej zostawić jak jest.

Krzysztof całkiem sprawnie przedzierał się między grobami. Nie był przesądny, ani bojaźliwy, ale mroczny klimat tego miejsca udzielał mu się bardzo mocno i wolał opuścić je jak najszybciej. Musiał oświetlać sobie drogę telefonem, bo tu już nie było żadnych zniczy. I za kilka minut byłby już pewnie na miejscu, żeby urwać Wojtkowi łeb za to, że taki numer mu zrobił, gdyby nie pewna para, która przycupnęła na jednym z kamieni nagrobnych. Kochankowie byli zajęci sobą i nie zauważyli przybysza. Jednak z zadumy i leniwego pieszczenia nawzajem swoich ciał, wyrwał ich zapach. Bardzo rzadko spotykany w tym miejscu, ale bardzo przyjemny zapach. Taki, którego nie można było pomylić z niczym innym. A przynajmniej oni nie mogli go z niczym pomylić. To był zapach ludzkiej krwi.

Dama momentalnie się poderwała i jak najszybciej rzucić się w tym kierunku, jednak kochanek ją powstrzymał i kazał się uspokoić. Mogłaby spłoszyć ofiarę i nie zaspokoić pragnienia. Jemu samemu nie zależało. Do życia wystarczała mu miłość do swojej królowej. Jej apetyt jednak był nieposkromiony i nie mogła przegapić takiej okazji. Powoli, żeby jej posiłek się nie zorientował rozłożyła piękne, duże skrzydła i zaczęła w największej ciszy lecieć w jego kierunku. Pierwszy atak był nieudany. Cel coś usłyszał, zatrzymał się, zaczął rozglądać i wytężać słuch.

– Czy ktoś tu jest? Halo! – nawoływał w przestrzeń dookoła, a strach zjeżył mu włosy na karku.

Nie przyniosło to żadnego efektu. Spróbował oświetlić najbliższe otoczenie telefonem, jednak nie uspokoiło go to. Przeciwnie. Przeraził się bardziej. Jego oczom ukazała się kobieca postać o bardzo bladej twarzy. Rozum podpowiadał mu, że to tylko posąg, ale strach przekonywał, że postać się porusza i nie tylko zbliża w jego stronę, ale jeszcze sardonicznie uśmiecha pokazując zęby i zakrwawione dziąsła. Powoli ruszył dalej tyłem. Po paru krokach jednak się potknął na wystającym korzeniu i upadając poczuł zimny dotyk na przedramieniu, a coś podrapało mu łopatkę i trzymało za koszulkę. Wyrwał się i w panice zaczął biec wzdłuż muru, nie zwracając już uwagi na to, co ma pod nogami i nie oświetlając sobie drogi latarką z telefonu. Jedyne światło stanowił wyjątkowo jasny tej nocy księżyc. W końcu była pełnia.

Co chwila potykał się i upadał na kolejne zimne grobowce, czy wpadał na gałęzie drzew. Nie zwalniał jednak ani na chwilę. Widział już metę w postaci narożnika muru, za którym czekała go już tylko otwarta i bezpieczna przestrzeń. Dodało mu to otuchy, a le jednocześnie też go zgubiło. Stracił koncentrację, nie zauważył wbitego w ziemię metalowego krzyża, który zaczepił mu się za nogawkę spodni i… momentalnie upadł jak długi. To była chwila dla czarnej damy. Lepszej nie będzie. Rzuciła się z całym impetem na szyję ofiary. W tym miejscu skóra jest bardzo cienka, a naczynia krwionośne tak przyjemnie pulsują pod powierzchnią. W ułamku sekundy się przebiła i zaczęła łapczywie chłeptać ciepły, czerwony płyn, tym smaczniejszy, że przesiąknięty strachem i adrenaliną.

Krzysztof zareagował instynktownie. Jego ręka prawie bez udziału woli wystrzeliła do góry w stronę karku, gdzie poczuł ból. Trafił jednak tylko powietrze… Komary zdążyły odlecieć… 

Koniec

Komentarze

Opisałeś ten sam pomysł po raz wtóry, tym razem w swojskiej scenerii. Jest nieco lepiej, ale nadal tekst czyta się bez emocji.

Nie wykluczam, że znajomość Twojego zamysłu i zakończenia nie pozwoliła mi dojrzeć horroru.

Wykonanie dość mocno utrudnia lekturę i pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

edycja

W tym szorcie też nie dostrzegłam fantastyki.

 

Krzysz­tof miał za­le­d­wie 15 lat… ―> Krzysz­tof miał za­le­d­wie piętnaście lat

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie w dalszej części tekstu.

 

od­pust ku czci świę­te­go Woj­cie­cha… ―> …od­pust ku czci Świę­te­go Woj­cie­cha/ św. Woj­cie­cha

 

chał­wa w 20 róż­nych sma­kach. ―> …chał­wa w dwudziestu róż­nych sma­kach.

 

-Krzy­chu, choć tutaj! ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się jeszcze dwukrotnie w dalszej części tekstu. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Nie tylko to nie były jego re­jo­ny… ―> Raczej: Nie tylko nie były to jego re­jo­ny

 

woli do­jeż­dżać 40 km do… ―> …woli do­jeż­dżać czterdzieści kilometrów do

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy skrótów.

 

Kiedy prze­bił się przez tłum do wy­ma­chu­ją­ce­go na niego Wojt­ka… ―> Wymachuje się do kogoś, nie na kogoś.

 

-Chy­ba tak… Po ile to? – spy­tał sprze­daw­cy. ―> Chy­ba tak… Po ile to? – spy­tał sprze­daw­cę.

 

gdzie mogli nowy na­by­tek prze­te­sto­wać. ―> Raczej: …gdzie mogli prze­te­sto­wać nowy na­by­tek.

 

msza skoń­czy­ła się ponad pół go­dzi­ny temu, także było tu prak­tycz­nie pusto. ―> …msza skoń­czy­ła się ponad pół go­dzi­ny temu, tak że było tu prak­tycz­nie pusto.

 

– Dużo osób pa­li­ło zni­cze na od­pu­ście i teraz musi to nie­sa­mo­wi­cie wy­glą­dać, tak po ciem­ku. ―> Ludzie palili znicze na odpuście, a chłopcy, aby to zobaczyć, idą na cmentarz???

 

Spoj­rzał w górę na Księ­życ w pełni… ―> Spoj­rzał w górę na księ­życ w pełni

 

po­wie­dział sam do sie­bie: "W takie noce wam­pi­ry wy­cho­dzą ze swo­ich kry­jó­wek". Myśl ta jed­nak za­miast go roz­śmie­szyć…―> Skoro powiedział, należy to zapisać jak dialog. Mówienie i myślenie to nie to samo.

 

Wró­cił się do bram­ki cmen­tar­nej i… ―> Wró­cił do bram­ki cmen­tar­nej

 

skrót przez stary cmen­tarz." ―> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Nie mó­wiąc już o ogrom­nych drze­wach, które opa­no­wa­ły ten teren ko­rze­nia­mi u dołu i roz­ło­ży­sty­mi ga­łę­zia­mi u góry. ―> W jakim celu piszesz o rzeczy oczywistej? Czy zdarzyło się, aby drzewa rosły w inny sposób?

 

koszt, któ­re­go nikt nie do fi­nan­su­je… ―> …koszt, któ­re­go nikt nie dofi­nan­su­je

 

urwać Wojt­ko­wi łeb za to, jaki numer mu zro­bił… ―> …urwać Wojt­ko­wi łeb za to, że taki numer mu zro­bił

 

pewna para, która […] wy­rwał ich za­pach. ―> Piszesz o parze, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: …wy­rwał za­pach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm… jak patrzę na niektóre błędy to chyba jednak wychodzi niewyspanie, bo są to głupie błędy, których nie powinienem popełnić.

Niemniej muszę się nie zgodzić, co do stwierdzenia, ze drzewa tak rosną… nie do końca. Zadbane drzewa mają korzenie pod ziemią, a gałęzie w ryzach, a te zdziczały i rozpanoszyły się zajmując przestrzeń zdecydowanie nadmierną – niszcząc i estetykę miejsca i komforty poruszania się. Także dla mnie nie jest to rzecz oczywista, którą byłyby po prostu rosnące drzewa, a wyraźna, kolejna przeszkoda, zaraz obok poprzewracanych krzyży.

 

Pisząc o tym, że jest coś dziwnego w tym, że chłopcy mogliby chcieć zobaczyć palące się na cmentarzu nocą znicze – zwyczajnie nie miałaś takich doświadczeń. A szkoda, bo to na prawdę niesamowity widok – a obie sytuacje (jazda na deskorolce obok cmentarza, bo fajny równy i pusty teren, jak również odwiedzanie cmentarza nocą celem podziwiania piękna setek płomyków) – to nie jakieś wydumane motywy, a elementy autobiograficzne. A skoro jarało to mnie w podobnym wieku, to mojego bohatera tym bardziej powinno.

 

I na prawdę nie mam pojęcia, jak mogłem napisać do finansuje… i jak mogłem tego nie wychwycić sprawdzając dwa razy ten tekst przed jego wklejeniem…

 

I cóż… ja z kolei nie wykluczam, że nadmierne skupienie na zamyśle z pierwowzoru sprawiło, że sam nie włożyłem w ten tekst za dużo horroru. Mogłem skupić się ba Krzysztofie, sprawiać, żeby zauważał jakieś niepokojące cienie, słyszał dźwięki itd. a chciałem tak samo przejść do sedna skupiając się na perspektywie komarów, jak w pierwszym tekście.

 

Tak czy inaczej – cieszę się, że jej lepiej:) I… trzeciej wersji już nie będzie:D Ale postaram się napisać coś innego, w zupełnie innym klimacie. I kilkakrotnie sprawdzić błędy. Na spokojnie. I wyspany.

Hmm… jak pa­trzę na nie­któ­re błędy to chyba jed­nak wy­cho­dzi nie­wy­spa­nie, bo są to głu­pie błędy, któ­rych nie po­wi­nie­nem po­peł­nić.

I tu muszę się z Tobą zgodzić. Pewnie za bardzo i zbyt szybko chciałeś poprawić wrażenie po pierwszym tekście, ale brakło Ci cierpliwości, aby nową wersję porządnie sprawdzić i dopracować. Mamy tu jaskrawy przykład powiedzenia, że co nagle, to po diable.

 

Nie­mniej muszę się nie zgo­dzić, co do stwier­dze­nia, ze drze­wa tak rosną… nie do końca. Za­dba­ne drze­wa mają ko­rze­nie pod zie­mią, a ga­łę­zie w ry­zach, a te zdzi­cza­ły i roz­pa­no­szy­ły się zaj­mu­jąc prze­strzeń zde­cy­do­wa­nie nad­mier­ną – nisz­cząc i es­te­ty­kę miej­sca i kom­for­ty po­ru­sza­nia się.

A gdzie, poza sadami, widziałeś uprawy zadbanych drzewa, którym przycina się gałęzie? Czy naprawdę uważasz, że w lasach, parkach czy ogrodach ktoś przysypuje drzewom korzenie? Przejdź się choćby ulicą czy parkową alejką i przypatrz się rosnącym tam drzewom – ich korzenie często wypełzają na powierzchnię ziemi.

Jeśli w parkach czy na skwerach przycina się drzewom gałęzie, to są to zabiegi pielęgnacyjne, mające na celu usunięcie tych, które są chore i sprawić, by pozostałe rozrastały się bujniej. Czasami przycina się drzewom gałęzie, jeśli te grożą złamaniem się, spadnięciem i narobieniem szkód.

Normalną i powszechną rzeczą jest, że drzewa są zagłębione korzeniami w ziemi, a ich pnie i gałęzie pną się ku górze.

 

Pi­sząc o tym, że jest coś dziw­ne­go w tym, że chłop­cy mo­gli­by chcieć zo­ba­czyć pa­lą­ce się na cmen­ta­rzu nocą zni­cze – zwy­czaj­nie nie mia­łaś ta­kich do­świad­czeń. A szko­da, bo to na praw­dę nie­sa­mo­wi­ty widok…

AdiBielo, wielokrotnie widziałam tysiące zniczów płonących nocą na grobach i to w czasach, kiedy szklane pojemniczki nie były przykrywane metalowymi „berecikami” chroniącymi płomienie przed deszczem i wiatrem. Wtedy to było widowisko! Nie to, co teraz…

W opowiadaniu zastanowiło mnie to, co napisałeś – że ludzie zapalali znicze na odpuście, a chłopcy, żeby to zobaczyć, poszli na cmentarz. Czy odpust odbywał się na cmentarzu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aha. Już rozumiem Twój sposób rozumowania. Dla mnie, znającego to środowisko było oczywiste, że wiejski odpust to coś realizowanego w trzech krokach:

Uroczysta suma odpustowa.

Wizyta na straganach

Wizyta na przykościelnym cmentarzu – co de facto jest warunkiem uzyskania odpustu zupełnego za zmarłych – bo w tej uroczystości chodzi przede wszystkim o ten aspekt i od tego bierze ona nazwę.

Do tego wiejska parafia – to nie teraz kilometra w każdą stronę, gdzie się schodzą ludzie z pobliskich bloków, a obszar często i kilkunastu sąsiednich miejscowości, z których się maszeruje kilometrami. Do tego w takich parafiach cmentarz zawsze jest tuż obok kościoła. No i na uroczystości odpustowe zjeżdżają się ludzie, którzy już dawno wyprowadzili się z tej wioski, ale nadal mają swoich przodków na cmentarzu, którym zapalą świeczkę, jak już są na miejscu.

Kościół w Górkach dobrze znam i wiem, jacy tam są ludzie i jakie mają tradycje. I kojarzę też kilka innych wioskowych parafii, gdzie zawsze stoi stary kościół, a obok stary cmentarz. Odwiedzanie grobów nawet po niedzielnej mszy świętej bez szczególnej okazji jest tam częste – a po odpuście powszechne i obowiązkowe. A tak swoją drogą stragany odpustowe stoją na całej długości ulicy – od plebanii, przez cały parking między nią a kościołem, przez cała długość muru zakręcającego pod kątem, aż po bramę cmentarza i wędrówka w tym kierunku jest całkiem naturalna, nawet jak ktoś by się uparł nie spełnić tego trzeciego warunku, o którym napisałem, a ksiądz 3 razy trąbił z ambony.

 

No z tego, co wiem – nikomu nigdy i nigdzie nie zależało na tym, aby na cmentarzu drzewa zdominowały krajobraz i albo się je przycina, albo – co by w normalnych warunkach nastąpiło w tym miejscu – po prostu karczuje. To nie Białowieski Park Krajobrazowy, żeby drzewa zostawiać swobodnie. One mają służyć cieniowi latem i ozdobie przez cały rok i absolutnie niczemu więcej. Tu nie ma sentymentów. Tymczasem grobowce pozostawione same sobie, ze tak powiem wpuściły las do środka. 100 lat temu z wiatrem przyleciały nasiona, wyrosły młode pędy, których nikt nie wykarczował i dzisiaj to już pokaźne badyle. Tu problemem nie jest to, jak drzewa rosną, ale, że w ogóle są tak wielkie w takim miejscu. A co do korzeni na zewnątrz – to nie jest to naturalny sposób rozrostu drzew, a naturalna konsekwencja tego, ze nie żyjemy w próżni i wiatr i woda deszczowa zwyczajnie wypłukały część gleby i te korzenie odsłoniły, co też by się nigdy nie stało, jeśli ktoś dbałby o ten cmentarz. Albo wysiano by trawę, albo nawieziono piasku, a następnie na nim kostkę brukową. Zresztą daleko nie szukając jakieś 7 lat temu dokładnie tak zrobiono w miejscowości, gdzie wychowywała się moja matka i leży tam kilka osób z jej rodziny – te kilka starych drzew, które były pozostawione (bo wszelkie młode pędy od razu były usuwane), rozszerzając teren cmentarza zwyczajnie ścięto, a korzenie wyrwano traktorem, a w tym miejscu położono kostkę brukową w alejce… a główną aleję pokryto asfaltem, żeby karawan miał łatwiej wjechać z konduktem żałobnym.

 

Podsumowując – pełno zniczy na cmentarzu kilka godzin po odpuście jest czymś normalnym, a drzewa porastające cmentarz w taki, a nie inny sposób kompletnie nie – i z tego powodu obie kwestie zawarłem w moim opowiadaniu.

 

PS ja pamiętam czasy, kiedy te szklane pojemniczki nie tylko nie były przykrywane berecikami, ale nawet nie były szklane, a wyglądały trochę jak takie ceramiczne talerze na zupę wypełnione jakąś płonącą oliwą. Szczególnie ciekawie wyglądał tego typu kaganek o wyjątkowo dużej średnicy i aż trzech grubych knotach, które z daleka zdawały się płonąć jednym wspólnym wielkim płomieniem. Ale to było ponad 20 lat temu i już nigdy nie wróci… to nie spełniało żadnych norm BHP.

AdiBielo, bardzo dziękuję za opowiedzenie o odpustowych zwyczajach panujących w Górkach. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Proszę bardzo:) AdiBielo bawi i uczy:D Żeby tak jeszcze nie popełniał błędów w tekście to byłoby już całkiem fajnie;P

Skoro wiesz, co stanowi Twoją słabą stronę, to łatwiej Ci będzie poprawiać umiejętności w tym zakresie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam kolejną odsłonę ataku krwiopijców :) Myślę podobnie jak Regulatorzy, zabrakło cierpliwości do dopracowania tego tekstu. Sama sceneria wydaje się ciekawsza niż w pierwszym tekście. Pominęłabym całkiem opis jarmarku i zaczęła od jazdy deskorolką pod cmentarzem. Lepiej opisać mniej wydarzeń, ale dokładniej, ze szczegółami. Wtedy łatwiej czytelnikowi “wczuć się” w historię.

Tak teraz z perspektywy czasu i po przeczytaniu Twojego komentarza, zgadzam się ANDO, że sam motyw krwiopijców i budowania atmosfery strachu był za mały. Niemniej jednak nie odrzucił bym ani zdania ze wstępu – przy lepszym zakończeniu wybrzmiał by bardziej. Chodziło o nakreślenie sytuacji kolesia, który pochodzi z innego środowiska i ma tylko jednego przyjaciela, który go akceptuje, przez co stanie się ofiarą zdrady własnie z jego ręki – boli tym bardziej, a bohater zostaje zupełnie sam.

I chyba trochę działałem pod wpływem pierwszego tekstu, który z założenia miał być krótką formą, a przecież to nie drabble, czy coś, żebym miał się ograniczać. Także jak dla mnie tu nie trzeba było nic odrzucać, ale bardziej rozpisać motyw na cmentarzu. Bo w tym momencie jedyne, co miałoby wywołać strach i mroczne skojarzenia to zdanie Krzyśka wypowiedziane do samego siebie, że pod księżycem budzą się wampiry, a przecież mógł zobaczyć jakaś zarośniętą mchem figurę Jezusa i wziąć ją za atakującego go krwiopijcę, jakaś gałąź mogła go “poklepać” po ramieniu podkręcając panikę jeszcze bardziej… W usta czarnej damy (pomijając nawet, ze ust jako takich nie posiada) mogłem włożyć jakiś demoniczny śmiech… Faktycznie za szybko przestałem pracować na tym tekstem, a mógł być o wiele lepszy.

To opko przeczytałam uważnie, drugie – do którego odsyłasz – tylko przeleciałam, ale i tak uważam, że to tutaj jest zdecydowanie lepsze. Przede wszystkim piszesz o czymś, co znasz i to samo w sobie jest atutem.

Nie zgadzam się z ANDO w temacie odpuszczenia odpustu. :) Myślę to tradycja, która w większości regionów Polski już dawno zanikła i jeśli się to dobrze pokaże, może to być interesujące dla tych, którzy z tą tradycją się nigdy nie zetknęli. Pamiętam odpusty z mojego dzieciństwa, przestano je organizować, kiedy byłam nastolatką i zupełnie o nich zapomniałam. Twoje opko sprawiło, że te kramy, księża w paradnych ornatach, strażacy z OSP w galowych mundurach i panie z KGW w strojach regionalnych jak żywi stanęli mi przed oczami. Zrobiłabym więc odwrotnie, mocniej przypomniała tę zaginioną tradycję. Zwróć uwagę, że większość osób nie wiedziała, o czym piszesz. Już samo to powinno Ci dać do myślenia.

Nie przeszkadza mi też infodump o parafii w Górkach. Choć brzmi trochę jak artykuł z lokalnej gazety i nie wyjaśnia tego, na czym Ci zależało. Problem dotyczący starych cmentarzy, musiałeś dotłumaczyć w komentarzach. A powinno to wynikać z tekstu.

Zgadzam się natomiast z przedpiśczyniami, że tekst jest niedopracowany. Przede wszystkim zastanawia mnie fakt, że piętnastolatek tak bardzo chciał wziąć udział w odpuście. To raczej nie jest impreza, która byłaby interesująca dla tej grupy wiekowej. Może warto by to jakoś wyjaśnić.

Po drugie zostało Ci jeszcze trochę baboli.

-Krzychu, choć tutaj!

Brak spacji po myślniku, podobnie jak w kilku innych miejscach.

 

To był Wojtek. Jeden z niewielu kolegów jakich tu miał. Nie tylko to nie były jego rejony, ale jeszcze większość tutejszych chłopaków miała go za buca, który gardzi lokalną zawodówką i woli dojeżdżać 40 km do niby elitarnego liceum. Jednym słowem miastowy. Dumny arystokrata, nie to co oni, chłopi. A znali go chyba wszyscy. Plotki szybko się rozchodzą, a jego ojciec do tego kandydował na radnego…

Tu się szczerze mówiąc pogubiłam i nie mam pojęcia którego z chłopców opisywałeś Wojtka, czy Krzyśka.

 

Po trzecie…

Krzysztof całkiem sprawnie przedzierał się między grobami. Nie był przesądny, ani bojaźliwy, ale mroczny klimat tego miejsca udzielał mu się bardzo mocno i wolał opuścić je jak najszybciej. Musiał oświetlać sobie drogę telefonem, bo tu już nie było żadnych zniczy. I za kilka minut byłby już pewnie na miejscu, żeby urwać Wojtkowi łeb za to, jaki numer mu zrobił, gdyby nie pewna para, która przycupnęła na jednym z kamieni nagrobnych. Z zadumy i leniwego pieszczenia nawzajem swoich ciał, wyrwał ich zapach. Bardzo rzadko spotykany w tym miejscu, ale bardzo przyjemny zapach. Taki, którego nie można było pomylić z niczym innym. A przynajmniej oni nie mogli go z niczym pomylić. To był zapach ludzkiej krwi. Dama momentalnie się poderwała i jak najszybciej rzucić się w tym kierunku, jednak kochanek ją powstrzymał i kazał się uspokoić. Mogłaby spłoszyć ofiarę i nie zaspokoić pragnienia.

Przechodzisz nagle z opisu poczynań Krzyśka do hmm… opisu wampirów. Nawet nie oddzieliłeś tych dwóch odrębnych przecież narracji. Tu się aż prosi nie tylko o nowy akapit, ale wręcz gwiazdki, oddzielające te partie tekstu. Inaczej czytelnik po prostu się potyka.

Szwankuje też logika, czy Krzysiek tam padł, zmarł, albo przynajmniej zemdlał? W tekście nic o tym nie ma. A jednak piszesz, że za moment Krzysiek doszedłby do celu, gdyby nie owa para. Czyli nie doszedł. Co się z nim więc stało?

W ogóle wampiry pojawiają się tak nagle, pod sam koniec tekstu, że jako czytelniczka poczułam się lekko skonsternowana. Osobiście napisałabym kawałek tekstu o rzeczonych wampirach, przeplotła go z tym o Krzysiu i Wojtku. Czytelnik oczekiwałby wówczas, że stanie się coś strasznego, a Ty zaskoczyłbyś go twistem o komarze. Oczywiście horrorek wyszedłby wtedy bardziej komediowy. ;)

 

Jeśli mogę coś doradzić, spróbuj kiedyś betować opowiadanie, zanim je wstawisz. Wtedy te rzeczy, które są dla Ciebie jasne, a zaskakują innych czytelników zostaną wyłapane wcześniej.

 

A które to Górki, jeśli wolno zapytać?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/takze-czy-tak-ze;10620.html

 

Mnie również najbardziej spodobały się fragmenty, w których opisujesz wiejską rzeczywistość na bazie swoich wspomnień. Zaskakującą końcówkę wyjątkowo odgadłem przed odsłonięciem kart.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Trochę mnie nie było tu na forum. Trochę chorowałem i miałem sporo na głowie… ale mniejsza z tym. Wróciłem do tekstu, poprawiłem błędy, szczególnie biorąc pod uwagę wasze komentarze. Pozwoliłem tekstowi poleżeć, poprawiłem raz jeszcze, dopisałem w odpowiednich miejscach zdanie, czy dwa wyjaśniające rzeczy dla mnie oczywiste, ale dla kogoś, kto nie zna wiejskich tradycji – zupełnie obce. W miejscach, gdzie nie było jasne do kogo odnosi się jaki opis, czy motywacja bohaterów była niejasna też dopisałem w zależności od potrzeb od kilku słów do dwóch-trzech zdań, żeby nie trzeba było tekstu komentować, ale wynikało z niego to co powinno.

Obecnie jeszcze pracuję nad przemodelowaniem końcówki i podkręceniem atmosfery grozy i póki co nie wklejam jeszcze pełnej, poprawionej wersji, dam jej poleżeć do jutra, sprawdzę jeszcze raz i wtedy.

No i dzięki za wszelkie uwagi, choć ja wyrzucam sobie głupi błąd, na który nikt nie zwrócił uwagi…

-Krzychu, choć tutaj!

Chyba ze 3 osoby zauważyły brak spacji po myślniku i dostałem link do strony poradni PWN i informacji na temat zapisu linii dialogowych, ale nikt nie zwrócił uwagi na coś, co mnie przyprawiło o gęsią skórkę i palpitację serca i szczerze mi wstyd, że popełniłem ten błąd… tak jest napisane choć zamiast chodź brrr… masakra…

 

@Irka_Luz Górki mają swoje hasło na Wikipedii (przy czym zobowiązany jestem podlinkować temat, bo jest ponad setka haseł – bo mamy w Polsce niejedne Górki;] chodzi o te: https://pl.wikipedia.org/wiki/G%C3%B3rki_(powiat_%C5%82osicki) i ten stary kościół: https://pl.wikipedia.org/wiki/Parafia_%C5%9Bw._Wojciecha_w_G%C3%B3rkach ), aczkolwiek tekst nawet jeśli jest mocno tym miejscem inspirowany, to daleko mu do ścisłego opisu. Między innymi starego cmentarza nie ma już od dawna – został on po II wojnie ogrodzony i wyremontowany, większość starych grobów została ekshumowana i zostały tyle te, co do których przyznali się jacyś krewni i zgodzili się na swój koszt to odnowić, największe drzewa zostały wykarczowane, a dawny las to dzisiaj pole jęczmienia.

 

EDIT – aha i w ramach małego Post Scriptum – kompletnie nie zgadzam się z ANDO jakoby pominięcie całego jarmarku byłoby jakkolwiek zasadne. To tak jakby powiedzieć, ze “Morderstwo w Orient Ekspresie” byłoby tak ciekawą powieścią, gdyby Agatha Christie pominęła opis samego pociągu, jego trasy przejazdu itd. albo, czy “Dziesięciu murzynków” tej samej autorki w ogóle miało jakiś sens bez wstępu i opisu wyspy i od razu zaczęło się od kolacji i śmierci Marstona (o ile dobrze pamiętam nazwisko i nie przekręciłem kolejności śmierci)… moim zdaniem bez zbudowania tej atmosfery książka w ogóle nie nadawała by się do czytania. Nie bez powodu już w starożytności określono trójpodział tekstu na wstęp, rozwinięcie i zakończenie – i zaczynanie od rozwinięcia po prostu nie ma sensu. Tym bardziej w horrorze, który działa (przynajmniej w mojej opinii opartej na przeczytaniu setki książek z gatunku) tylko wtedy, kiedy na wstępie mamy atmosferę spokojną i względnie sielankową, a dopiero potem napięcia narasta. O ile fakt, dlaczego piętnastolatek miałby się jarać wiejskim odpustem może być niezrozumiały – to znalezienie się za przeproszenie zupełnie z dupy dwóch chłopaków na parkingu pod cmentarzem, a tym bardziej decyzja jednego z nich, żeby popatrzeć sobie na światełka – jest nie tylko nielogiczne, ale wręcz debilnie głupie. Ok – może czasami mniej znaczy więcej, ale za mało to wcale nie jest dobrze. Ważne jest nie tylko zachowanie bohatera, ale też, a wręcz przede wszystkim, jego motywacja.

Jak zapowiedziałem – wkleiłem poprawioną wersję – endżoj :)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję:) Faktycznie przynosisz radość;]

Nowa Fantastyka