- Opowiadanie: miency - Rojsty

Rojsty

Dodając poniższe opowiadanie –  czuję się jakbym rozdawał ludziom pomidory, a potem przywiązał się do pręgierza i czekał na pierwszy celny rzut.

Mniej więcej.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Rojsty

Ludzie powiadali, że na lukdorskich bagnach mieszka utopiec. Jest to dla mnie niezwykle krzywdzące, gdyż mam tyle samo wspólnego z utopcami, co driady ze skolopendromorfami. Jestem skapnikiem. Przedstawiciela mojego gatunku można spotkać równie często, co dwugłowego smoka, w dodatku takiego, który ogień puszcza spod ogona. Zapewne więc rzadkość występowania takich istot jak ja przyczynia się do błędnego nazewnictwa. Zdolności, które posiadam, daleko wybiegają ponad naturalność. Szczególnie upodobałem sobie dematerializację. W ułamku sekundy potrafię przemienić się w ciecz i równie szybko wrócić do pierwotnego stanu, do formy cielesnej. Każdego wieczora, spoglądając w lustro wody, widzę przykurczoną postać o wzroście przeciętnego dziesięciolatka. Widzę cienką, zieloną skórę oraz grające pod nią żyły i ścięgna. Dostrzegam podłużną głowę, która zlewa się z wystającym garbem, a w zapadniętych oczodołach ukryte są małe, smoliste ślepia. Nadgniłe usta przysłaniają malutki nos. Między palcami falują żabie błony, zaś stopy oblepione są mętnymi łuskami.

Wiele jest czynników wpływających na uformowanie się życia skapnika – między innymi: temperatura i poziom wody, zarybienie, roślinność, bliskość źródła mocy i magicznej aury. Mało jest takich miejsc na świecie, ale to nie ma teraz znaczenia. Rozkochałem się w oglądaniu zdziwienia malującego się na twarzy ludzi (którzy przyszli mnie zabić), gdy dematerializuję się nagle, tuż przed ugodzeniem mnie orężem lub przeszyciem strzałą, która zamiast wbić się w me ciało, przelatuje przez ciecz, nie wyrządzając mi żadnej krzywdy. Materializuję się przed zdezorientowanym przeciwnikiem i patrzę mu w oczy. W takich sytuacjach zastanawiam się, czy to efekt zaskoczenia, czy też moja niecodzienna uroda powoduje u wrogów odruch fizjologiczny kończący się zazwyczaj zanieczyszczeniem mojego zbiornika fekaliami. Koduję w głowie wszystkie twarze ofiar. A raczej ofiar sławy, bo to ona wyciąga ludzi przed szereg. Nocami siadam na brzegu i śmieję się głośno, a dźwięk ten niesie się po wodzie wprost przed fundamenty Alter de Sol, wieży strażniczej, będącej najdalej wysuniętą na południe częścią fortyfikacji okalającej miasto Lukdor.

***

 

Południowo-zachodnia część murów Lukdoru wybudowana jest na grobli otoczonej stawami, bagnami, strumykami i źródłami. Tego wieczora postanowiłem podpłynąć pod Alter de Sol i zasięgnąć języka u wartowników, a ściślej mówiąc – podsłuchać. Jak co środę, piątek i niedzielę służbę pełnili Barry i Hard. Tych strażników znam od dawna, nawet zdążyłem ich polubić. Oni jednak nigdy nie poznali mnie. Niech żałują! Warta na południowej stronie była najnudniejsza i najmniej wymagająca. Żadna ciężkozbrojna armia nie pokonałaby tak grząskiego terenu. Chyba że na gryfach. Mury obronne miały około pięciu sążni wysokości i zapewne koło sążnia szerokości, co wnioskuję na podstawię rozmów strażników, które często podsłuchiwałem. Barry i Hard nigdy nie wchodzili na wysoką basztę Alter de Sol. Spoczywali spokojnie oparci o blanki, najczęściej na najbliższej bastei, które rozstawione były co mniej więcej dziesięć jardów.

– Masz kubki? – zapytał Barry.

– Jakie kubki? Mam flaszkę!

– Ja też mam flaszkę. Miałeś przynieść kubki.

– Przecież dziś jest środa – Hard puknął się w czoło. – No tak, środa! Wygląda na to, że mamy dwie flaszki.

– Więc pijemy z gwinta, Hard.

Strażnicy stuknęli butelkami i pociągnęli kilka sporych łyków. Z dołu, z mojej perspektywy wyglądało to jak zawsze epicko. No cóż, taka dola strażników z południowej wieży.

– Jak tam, przyjacielu? Stara dała? – Barry beknął głośno i uśmiechnął się szyderczo.

– A daj spokój.

– Czyli nie – rzekł triumfalnie.

Tego typu prymitywne pytania często pojawiały się na początku rozmowy strażników. Ja już przywykłem.

– No nie dała! Mówiła, że nie chce dostać zatrucia pokarmowego od starych jajec – Hard opuścił głowę, a Barry zaśmiał się głośno.

– Taka kolej rzeczy u starych ludzi – powiedział Barry, który lubił naśmiewać się z wieku kolegi, choć sam był tylko o trzy lata młodszy. – Taka sama jak to, że najpierw robisz kupę, a później podcierasz. Nigdy na odwrót.

– Stary, nie stary – rzekł Hard – ale chociaż nie jestem taki brzydki jak ty. Ponoć jak się rodziłeś, to miast z łona matki wyszedłeś jej z du…

– Jebnąć ci? – Barry machnął butelką przed głową przyjaciela, lecz na tyle daleko, by go nawet nie musnąć. Tak naprawdę bardzo się lubili.

– Nie, nie, narwańcu – odparł Hard. – Musisz jednak wiedzieć, że wędkarze będą czuwać przy twym grobie, gdy już wyciągniesz kopyta.

– Jak to? – Barry zmarszczył brwi.

– Boś taki brzydki, że jak złożą cię w ziemi, to wszystkie glizdy z niej uciekną.

Barry machnął ręką, lecz tym razem Hard musiał zrobić unik, aby nie spotkać się z ciężką ręką kolegi.

– Skoro jesteśmy już przy wędkowaniu i wodzie, to słyszałeś zapewne, że grododzierżca urządza polowanie – Barry przetarł rękawem lśniącą od trunku brodę.

– No jak co miesiąc, nie?

– Nie o tym mówię, Hard! Ciemnoto chodząca! Nie o sarny i lisy mi chodzi, tylko o tego topielca, co żyje na bagnach.

– No i co, że żyje? – zdziwił się Hard. – Niech sobie żyje, a co nam do tego? Do wyra ci wchodzi? Babę barłoży?

– Nie, głąbie – warknął Barry. – Baby nie chcą prać, dzieciaki nie chcą się myć – Barry zgiął kolejny palec – rybacy nie chcą łowić, a są i tacy, którym woda ze studni jakoś dziwnie pachnie. Ludzie boją się wody. Jak tak dalej pójdzie, grozi nam jakaś zaraza, rozumiesz?

– A co ty myślisz, że ja głupi jestem?

– Oczywiście – rzekł Barry. – Lepiej się napijmy, co?

– Pytasz ghula, czy żre trupy – odparł. – Mocna ta siwucha! – Hard ziewnął, jakby najadł się ostrej papryki.

– Wyobraź sobie, że kasztelan wyznaczył trzydzieści złotych dukatów za głowę tego topielca.

– Ile? – oczy Harda wybuchły egzoftalmią.

– Może by tak wziąć udział… – zamyślił się Barry.

– Chyba już ci z czachy dymi! Gdzie ty z tym brzuchem na polowania! – Hard zaśmiał się głośno.

– Patrz na siebie, chudzielcu !

– Mnie tam ten utopiec nie przeszkadza – rzekł Hard. – Zresztą zobacz, ilu już poległo. Nie ma na niego mocnych.

Tak strażniku. Masz rację, tylko przestań nazywać mnie utopcem – pomyślałem.

– Teraz będzie inaczej – Barry spojrzał w wodę, dokładnie w miejsce, w którym byłem. Nie miał jednak szans na to by mnie dostrzec. – Na tę nagrodę połaszczą się najwięksi łowcy tego świata. Starosta mówił, że odwiedzi nas Urik von Detrh, Jednooki Lami, a nawet Topornik z Siwego Lasu.

– Topornik powiadasz? No fakt, to już po nim.

– A! Napijmy się! – zaproponował Barry.

– Kiedy to polowanie, hę? – Hard ze smutkiem spojrzał w dno butelki.

– Za dwa dni, a co?

– Nic. Muszę się odlać – Hard rozpiął guziki spodni, a ja szybko odpłynąłem. Zasięg, z jakim potrafił oddawać mocz, był imponujący. Nagle zachwiał się jak proporzec i runął wprost do wody. Bagna w tym miejscu były bardzo głębokie.

– Hard! – krzyknął Barry.

– Nie umiem pływać! – wrzasnął Hard. W panice machał rękami, jakby odpędzał się od roju pszczół. Topił się.

– Biegnę po pomoc! – Barry zniknął zza murem.

Złapałem go najdelikatniej jak potrafiłem. Szarpał się i dusił, ale w końcu udało mi się dopłynąć z nim do brzegu. Kaszlał jak stary gruźlik. Kiedy zorientował się, kto go uratował, zamilkł. Spojrzałem mu w oczy. Zemdlał.

 

***

 

Powłoka wody jest dla mnie jak pajęczyna dla pająka. Każde drganie muskało setki czułek porastających skórę. Oczywiście potrafiłem odróżnić impuls, jaki przekazuje żaba czy ryba, od potężnej fali sygnałów końskich kopyt i ponad tuzina ludzi. Dzięki tym malutkim włóknom potrafiłem określić odległość, jaka dzieliła mnie od potencjalnej ofiary. Mila. A więc są pod murem obronnym. Jeden z sygnałów był coraz mocniejszy. Od grupy oddzielił się Śmiałek. Tak ich nazywam. Theatrum czas zacząć!

 

***

 

– Sporo – rzekł, gdy zmaterializowałem się kilka jardów przed nim. – Trzydzieści złotych dukatów za takiego krasnoludka – dokończył, gdy zorientował się, że nie zaszczycę go odpowiedzią.

Za kolana sięgały mu skórzane botforty naciągnięte na obcisłe bryczesy. Barchanowa koszula współgrała z kolorem opalonej skóry. Lewe oko zakrywała opaska. Oko, które wpatrywało się we mnie, przepełnione było pogardą. Zza pleców wystawała rękojeść miecza. Zeskoczył z konia i pognał go na brzeg. Woda sięgała do ud śmiałka. Ze skórzanego pasa wyciągnął dagę, obrócił w palcach, łapiąc za ostrze. Rzucił mocno, lecz atawistyczne instynkty zadziałały perfekcyjnie. Daga przecięła wodę. Zmaterializowałem się tuż za jego plecami. Szpony, jak zawsze podczas zagrożenia, urosły do długości łokcia. Ciąłem precyzyjnie, skośnie przez plecy. Wrzasnął, odwrócił się, a ja rozlałem się w ciecz.

– A więc to woda daje ci moc! – powiedział, dostrzegłszy mnie ponownie. Rzucił kolejnym sztyletem i ruszył w stronę brzegu. Sztylet ponownie przeszył rozlaną ciecz.

Dopadłem go momentalnie. Szpony zanurzyły się w gardle przeciwnika. Poczułem ciepło na dłoni, kiedy krew spłynęła po pazurach.

Ruszyłem na spotkanie następnej ludzkiej fali. Żal było mi końskich pęcin, lecz musiałem jakoś zrzucić jeźdźców do wody.

Kiedy poległ czwarty Śmiałek, przeciw mnie stanęły tylko dwie osoby. Reszta uciekła. Wtedy zmaterializowałem się na dłużej. Pierwszy z nich w jakby dębowych łapach trzymał ogromną bartę. Wielki jak góra i włochaty jak niedźwiedź mężczyzna machał nią niby wykałaczką, a z każdym ruchem potężne mięśnie falowały, jakby pod skórą miał żywe istoty. Jego towarzysz – wysoki, szczupły, młody mężczyzna – nieco kobiecej urody, stał zupełnie (jak mi się wtedy wydawało) nieuzbrojony. Spodziewałem się trochę dłuższej i cięższej walki. Urik von Detrh wykonał szybki znak dłonią, a Topornik ruszył w moją stronę, sadząc długie na sążeń susy. Ciąłem go w przegubie kolan. W wodzie byłem niepokonany. Drab ukląkł. Wynurzyłem się przed nim i rozpłatałem mu twarz szponami. Popełniłem błąd. Zbyt późno dotarło do mnie, że zapomniałem o ostatnim przeciwniku. Topornik był tylko marionetką, przynętą. Rozlałem się w ciecz, lecz nie spłynąłem do wody. Poczułem przeraźliwe zimno i zorientowałem się, że czarownik skanduje zamrażające zaklęcie. Straszliwy ból wywołany przez czary kłuł mnie tysiącami sopli. Mag otworzył szeroko usta w szyderczym grymasie. Z wyprostowanych rąk sączyła się magia. Zaklęcie było na tyle mocne, że zacząłem tracić świadomość. Byłem zły na siebie, że ginę w tak błazeński sposób. Nagle zaklęcie osłabło, a ja poczułem ulgę. Zauważyłem, że sardoniczny uśmiech zniknął z twarzy mojego przeciwnika. Zdematerializowany w ciecz, rozlałem się w jeziorze, lecz po chwili wynurzyłem, by lepiej zorientować się w sytuacji. Z pleców czarodzieja wystawała lotka. Po chwili kolejna strzała trafiła w szyję, przebijając ją na wylot. Mag padł plackiem w wodę. Spojrzałem w kierunku, z którego mogła być posłana strzała. W ostatnim momencie dostrzegłem uciekającego mężczyznę, zwinnie pokonującego grzęzawisko.

Był to Hard.

 

 

Koniec

Komentarze

Przyjemny tekst. Oczywiście widać bardzo mocne inspiracje wiedźminowskie, sama fabuła też jest prościutka, ale całość przyjemna. Skapnik to twoja własna inwencja? Jeśli tak, to bardzo fajna nazwa. Są pewne elementy, które zgrzytają, jak rycerze stojący na warcie na murach miejskich. Albo facet w koszuli obywający precyzyjnym cięciem długich na łokieć pazurów w plecy krzyczy, ale poza tym nie widać, żeby go to w ogóle ruszyło. Mało przekonujący zbieg okoliczności, że wartownicy rozmawiają akurat przypadkiem o polowaniu na skapnika gdy ten podsłuchuje akurat ich. Do tego momentami język plącze ci się w dziwne zdania takie jak “Zgniłe usta zasłaniają malutki nos” – no ja nie bardzo potrafię sobie wyobrazić tę twarz. Widać też, że lubisz stosować mniej popularne słownictwo do nazywania broni – daga, barta – jasne, są to technicznie poprawne nazwy, ale domyślam się, że większość czytelników nie będzie wiedziała, że daga to akurat rodzaj sztyletu. Takie nazewnictwo dodaje kolorytu, ale wprowadzając je trzeba jednoznacznie określić czytelnikowi z czym ma do czynienia. 

No, troszkę ponarzekałem, ale generalnie czytało mi się bardzo przyjemnie, więc tekst zasługuje na bibliotecznego klika. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Arnubisie. Tak, skapnik jest moją własną inwencją. Oczywiście dziękuję za wskazanie miejsc, w których zgrzyta, gdyż technicznie – jest to moje maksimum i sam więcej baboli bym nie odnalazł.

W miarę mych możliwości postaram się poprawić kilka z nich. Dzięki!

Mnie nie urzekło. Scenka ze strażnikami jest zdecydowanie przydługa i nieciekawa, choć tworzy pewien klimat. Sęk w tym, że jest to klimat dość mocno oklepany i właściwie wystarczyło go tylko lekko zaznaczyć, żeby czytelnik wiedział, o co chodzi, zwłaszcza że sam dialog prawie żadnego znaczenia dla fabuły nie ma. W dodatku językowo mamy poplątanie prostego, wręcz prostackiego języka strażników z wyszukanym słownictwem narratora. Ja bym w takim wypadku użył tutaj jednak określeń bardziej wpasowujących się w całość, np. egzoftalmię zastąpiłbym swojskim wytrzeszczem oczu, żeby uniknąć dysonansu u czytelnika.

Bilmemek değil, öğrenmemek ayıptır

Rustem Pasza. Wydaje się, że miejscami poniosła mnie ułańska fantazja. Dzięki za komentarz.

Fajnie mi się czytało. Trochę humoru, sprawnie poprowadzona, choć prosta fabuła. Może puenta nie wybrzmiała tak jak powinna, pojawiła się odrobinę zbyt szybko i moim zdaniem można by poprowadzić ją lepiej. Mimo to tekst całkiem mi się podobał i zasługuje na biblioteczne kliknięcie :)

Belhaju. Tak fabuła jest prosta, a skapnik powiedziałby zapewne, że autor nie chciał mącić wody.

 Dziękuję serdecznie!! :)

Przeczytane. Niezłe.

Lubię fantasy, jednak sprawia mi trudność lektura fragmentów batalistycznych, przy których muszę bardzo mocno się skupiać, żeby wyobrazić sobie, kto kogo za co trzyma, gdzie ściska i jak tnie i którędy posoka kapie.

A u ciebie było to szczególnie trudne – mam na myśli choćby akapit rozpoczynający się od słów “Kiedy poległ czwarty Śmiałek…”. Tak, przyznaję, musiałam sprawdzić, co to jest “barta”, żeby skojarzyć ją z topornikiem (dlaczego wielką literą ten topornik?). Ale nadal ten fragment mnie nie zachwyca: co to znaczy: “ciąłem go w przegubie kolan”?

Wcześniejszy akapit (”Do kolan sięgały mu..”). Najpierw pozwolę sobie stwierdzić, że botforty z definicji sięgają za kolano… Opisujesz śmiałka dość dokładnie (koszula, opaska itd.) i nagle piszesz, że zeskoczył z konia – trochę mnie to zmyliło. Wydaje mi się, że fakt, że osobnik siedział na koniu powinien być wspomniany wcześniej. I jeszcze “pognał go na brzeg”. Dopiero po powtórnym przeczytaniu zrozumiałam, że on na tym koniu wjechał do wody. Zupełnie się pogubiłam, dla mnie coś z tą sceną jest nie tak… Ale może tylko marna ze mnie czytelniczka.

 

Jeszcze kilka uwag szczegółowych:

Grobla – może być tylko sztuczna;

Dwa razy używasz określenia “rozkochałem się w” 

Najbardziej rozkochałem się w dematerializacji.

Rozkochałem się w oglądaniu zdziwienia malującego się na twarzy ludzi (którzy przyszli mnie zabić), gdy dematerializuję się nagle, tuż przed ugodzeniem mnie orężem lub przeszyciem strzałą, która zamiast wbić się w me ciało, przelatuje przez ciecz, nie wyrządzając mi żadnej krzywdy.

Nie do końca mi to określenie pasuje, a może na przykład “szczególnie upodobałem sobie”.

To drugie zdanie przytoczyłam w całości, bo jest za długie i dwa razy używasz w nim słowa “który/która”. Ponadto znowu plączesz się w technikaliach: ta strzała to w końcu się wbija, czy przeszywa (w założeniu, oczywiście, bo zrozumiałam, że koniec końców przelatuje przez ciecz)? Podzieliłabym to zdanie na trzy, albo zredukowała radykalnie. Aha, no i “zdziwienie malujące się na twarzach ludzi”.

 

Rozmowa strażników:

wnioskuję na podstawię kilkuletnich rozmów strażników, które często podsłuchiwałem

czy każda ich rozmowa trwała kilka lat?

 

Humor fekalny, hmm… No tak, podobno charakterystyczny dla germańskiego obszaru językowego… Imiona strażników wskazują na ich przynależność do tego kręgu. Ale tu z kolei zgrzyta nazwa Alter de Sol, która odsyła raczej do języków romańskich (podobnie brzmi Lukdor – “Luc d’Or”?). Wracając do humoru, to mogłoby być śmieszniej, skoro już musi być tak koszarowo…

Jeszcze jedno: jednostki miar. Pojawiają się u Ciebie sążnie, łokcie i jardy. Coś mi się wydaje, że jardy są z innej bajki ;).

Pierwsza część opowiadania, gdzie skapnik opowiada o sobie, podoba mi się najbardziej. Właściwie z sympatii do skapnika czytałam dalej. I doczytałam do szczęśliwego finału – prosta historia, ale taka budująca.

Pozdrawiam smiley

Facies Hippocratia. Topornik z dużej litery, ponieważ tak się nazywa. Jest Topornikiem z Siwego Lasu, tak po prostu.

Jeśli chodzi o przeguby kolan – miałem na myśli te wszystkie chrząstki, mięśnie i więzadła, wchodzące w jego skład. Spotkałem się z tym określeniem u Sapkowskiego i (jeśli dobrze pamiętam), u Joe Abercrombie, lecz jeśli ów określenie jest w moim wykonaniu źle użyte – biorę to na klatę.

Humor, masz rację, jest fekalny, lecz myślę, że dawni strażnicy nie rozmawiali o przepisie na jabłecznik.

Jeśli chodzi o resztę baboli : ‘’ sztuczna grobla’’, ‘’ Botforty do kolan’’ , czy hit ‘’ kilkuletnich rozmów’’ – melduję, że poprawki naniesione.

Bardzo dziękuję Ci za ich wskazanie!

Niezwykle budujące jest dla mnie, iż pomimo tylu pomyłek dotrwałaś do końca.

Dzięki i również pozdrawiam! :)

Całkiem fajne, ciekawy pomysł na opka z perspektywy wodnika, o przepraszam skapnika. ;) Zakończenie też mnie zaskoczyło, nie spodziewałam się, że Hard okaże wdzięczność, myślałam raczej, że jeszcze chętnie dołączy do polowania. Fajnie, że się pomyliłam.

Z minusów, Arnubis miał rację, pogubiłam się w nazwach broni.

Ale kliczka i tak dam. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz. 

‘’ z perspektywy wodnika…’’ – uwielbiam taki… Luz ;p

Dziękuje za miłe słówko!

Z tymi nazwami, widzę, hmm… popłynąłem. ;p

Pozdrawiam serdecznie!

 

Nie mogę powiedzieć, że jestem z lektury niezadowolony. Fakt, fabuła jest prościutka, świat w zasadzie nie tyle nawet naszkicowany, co ledwie węglem muśnięty i raczej trudno znaleźć tam jakiś nietuzinkowy pomysł, ale czytało się bardzo dobrze. 

Zapewne również dlatego, że potraktowałem tekst nie jako pełnoprawne opowiadanie, a raczej ćwiczenie, wprawkę, tym lepszą od jakiejś luźnej, wyrwanej z kontekstu scenki, bo posiadającą zarys historii. I jest to ćwiczenie, które się udało – styl jest całkiem niezły, sprawny w opisach, naturalny w dialogach, lekki i dynamiczny w scenach walki. Kompozycja może nie do końca gra, bo strażnicy gadają o dupie Maryni nieco zbyt długo, zdecydowanie dłużej niż potrzeba, by ich poznać i zrozumieć dlaczego skapnik ich polubił. Scena ta przytłacza resztę szorta, przez co całość nabiera przaśno-humorowego zabarwienia. A niepotrzebnie, bo ani "przedstawienie się" skapnika na początku, ani walka na końcu wesoła i humorystyczna nie jest. 

Co do zakończenia… Podobnie jak Irka, spodziewałem się gorzkiej wersji. I być może nawet taka właśnie byłaby lepsza. Ale zmieniłaby wymowę i charakter tekstu, a ten należy przecież do Ciebie i wygląda tak, jak sobie tego życzysz. Poza tym, mój wewnętrzny jednorożec cieszy się niezmiernie, że znalazła się tam poczciwa dusza :-) 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone. Chyba jestem zbyt wrażliwy na gorzkie zakończenia ;p

Dziękuję za cenne uwagi, które uwzględnię podczas kolejnego opowiadania. Szczególnie jeśli chodzi o… lanie wody podczas dialogu.

Pozdrawiam!

Fajne, zwłaszcza opis skapnika, którego rozpływanie skojarzyło mi się z Treminatorem i jednocześnie rodzajem bestiariusza. Zatrzymały mnie: “zgniłe usta”.

Fabuła ok, walka troszkę niejasna, a dialog troszkę o niczym i troszkę za długi, jeśli tylko o tym. Rozpocząłeś “po bożemu” od opisu skupnika jego ustami, a gdyby zacząć od dialogu przy baszcie i wtedy jako reakcję na dialog dać rozważania skupnika, może wtedy nie dłużyłby się, bo szybciej zawiązałbyś akcję.

Z nazwami, ja akurat lubię googlować, więc mi nie przeszkadzały, wręcz zaciekawiły. Podoba mi się też zaczątek świata, który namalowałeś.

Poproszę o klika:), za skapnika, którego pożałowałam, chociaż niezbyt przyjazna z niego bestia. Dopracuj go – jaki jest, rozbuduj ten świat.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum. Czytam Twój komentarz i rozpływam się jak ów skapnik ;)

 A teraz kubeł zimnej wody na łeb :

 – Tak, zgadzam się, dialog mógłbym skrócić, gdyż trochę się dłuży.

– Akcja rozwija się ‘’ na żółwia’’ ;p

A za klika i porady, jak to człowiek z Torunia, mogę rzec jedynie ‘’ Bóg zapłać ‘’ ;)

Tak na serio – naprawdę jestem wdzięczny!

Pozdrawiam :)

Dodając poniższe opowiadanie – czuję się jakbym rozdawał ludziom pomidory, a potem przywiązał się do pręgierza i czekał na pierwszy celny rzut.

Mniej więcej.

Celne porównanie, ale samemu tak trudno dostrzec błędy we własnych tekstach. Dla mnie chyba gorszy jest brak jakiegokolwiek odzewu, kiedy wyśle się tekst.

Twoje opowiadanie przeczytałam z przyjemnością. To ciekawa historia z naturalistycznymi, “żywymi” dialogami i plastycznymi opisami. Udany jest zwłaszcza początek historii, który zaciekawia czytelnika. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, fabuła mogłaby być trochę bardziej skomplikowana.

Ando.

Ciesze się, że zwróciłaś uwagę na opis i trafnie go zinterpretowałaś. 

Pewnie, fabuła jest prosta, ale jeśli chodzi o pisanie – dopiero raczkuję, dlatego nie chcę przekombinować. Moim zdaniem lepiej jest napisać prosty, acz poprawny tekst, niż otworzyć kilka wątków, bądź rozbudować tekst i się pogubić. Wszystko ( jeśli dobrze pójdzie ) przyjdzie z czasem.

Dziękuję Ci za miłe słówko!

Pozdrawiam :)

Poczciwe w wymowie, nieźle napisane. Zaraz przypomina się "Grendel" Johna Gardnera. Ty opowiadasz znacznie prostszą historyjkę, z bardzo prostym (nie znaczy, że złym) zakończeniem. Morał też wydaje się prosty – nie każdy człowiek to podła ksenofobiczna świnia, a niektórzy potrafią nawet okazać wdzięczność.

Zabieg, jaki zastosowałeś na początku, czyli merytoryczny mini wykład na temat gatunków i ich powszechnego mylenia, w którym przemycasz opis postaci itd., gdzieś już widziałem, ale dobrze go wykorzystałeś. Podobało mi się także to quasi naukowe wprowadzenie w drugim akapicie, zważywszy na osobę narratora, wywołuje to lekki element humorystyczny. Potem powtarzasz informację o umiejętności dematerializowania się bohatera i styl w tym fragmencie kuleje. Takie wahania czy falowanie stylu i języka zauważyłem w przekroju całego tekstu.

Kolejna sprawa. Podobnie jak inni czytelnicy mam pewne wątpliwości co do natury opowiadania. Jest niby całkiem poważnie, a pod koniec nawet okrutnie, ale wtrącasz tu również sporo akcentów żartobliwych i trochę mi to zgrzyta. Zwłaszcza te niewybredne i w sumie wulgarne rozmowy strażników kłują w oczy i są moim zdaniem zbytnio rozbudowane, a ostatecznie psują wydźwięk całości. Jakbyś na siłę chciał upchać w tekście kilka rubasznych dowcipów i niskich lotów grypsów w dialogach. Po co to?

Dodatkowo przemycasz podobnie wątpliwej jakości dowcipy w narracji, co moim zdaniem tylko osłabia historię i jakość tekstu.

I tutaj kolejna sprawa. Jest to zapewne fantasy, sam je tak otagowałeś i sugerują to elementy świata przedstawionego. Nie wygląda mi to natomiast na fantasy "postmodernistyczne" w typie Sapkowskiego, zatem te wszystkie współczesne terminy (odruch fizjologiczny, rzadkość występowania, atawistyczne instynkty itp.) i wtrącenia naprawdę zalatują poważnymi anachronizmami.

Nie wszystkie opisy się udały, nie każda dynamiczna scena (np. walki) robi wrażenie, a narracja czasem zgrzyta. Ale ogólnie, mimo prostej fabuły to ciekawa i dosyć sprawnie napisana opowiastka, która ma nawet swój klimacik. Zajrzę z ciekawością do kolejnych Twoich tekstów.

Po przeczytaniu spalić monitor.

mr. maras.

 Jak to się mówi – miało by śmiesznie a wyszło jak zawsze.

Uwielbiam, czytając książki, zapisywać sobie niezrozumiałe słowa, następnie poznawać ich znaczenie, zapamiętywać, i rzadko, ale czasem – używać.

Widocznie, muszę pamiętać, że kolorowo to nie zawsze barwnie.

Bardzo dziękuję za pouczającą lekcję.

Pozdrawiam.

Jakoś mnie nie porwało. Ot, przedstawiłeś skapnika i krótko opisałeś jego życie. Scena podsłuchiwania strażników dla mnie okazała się nużąca, w dodatku okraszona humorem marnej jakości. Sceny walki niczym nie urzekły. Zachowanie Harda też nie zaskoczyło.

Irytowały mnie niektóre słowa i zwroty, zupełnie niepasujące do opowiadania fantasy.

 

Mury obron­ne miały około pię­ciu sążni wy­so­ko­ści i za­pew­ne koło sąż­nia sze­ro­ko­ści… ―> Przypuszczam, że miało być: …i za­pew­ne koło sąż­nia grubości

 

co wnio­sku­ję na pod­sta­wię roz­mów straż­ni­ków, które czę­sto pod­słu­chi­wa­łem. ―> …roz­mów straż­ni­ków, których czę­sto pod­słu­chi­wa­łem.

 

roz­sta­wio­ne były co mniej wię­cej dzie­sięć jar­dów. ―> …roz­sta­wio­ne były mniej wię­cej co dzie­sięć jar­dów.

 

– Prze­cież dziś jest środa – Hard puk­nął się w czoło. ―> Brak kropki po wypowiedzi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Więc pi­je­my z gwin­ta, Hard. ―> Czy Twoi bohaterowie na pewno znali pojęcie pić z gwinta?

 

Mó­wi­ła, że nie chce do­stać za­tru­cia po­kar­mo­we­go… ―> Obawiam się, że ten termin nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

Hard ziew­nął, jakby najadł się ostrej pa­pry­ki. ―> Obawiam się, że w czasach kiedy dzieje się opowiadanie, Hard nie mógł najeść się żadnej papryki.

 

Hard roz­piął gu­zi­ki spodni… ―> Raczej: Hard rozwiązał spodnie

 

Kasz­lał jak stary gruź­lik. ―> Skąd wiedział, co to gruźlica?

 

Cią­łem go w prze­gu­bie kolan. ―> Raczej: Cią­łem go w zgięcie kolan.

Nie wydaje mi się, aby kolana miały przeguby.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg. Dziękuję za komentarz i wskazanie moich błędów. Oczywiście krytykę przyjmuję z pokorą, gdyż faktycznie, potknięć jest sporo. Mam z czego wyciągać wnioski na przyszłość. Pozdrawiam!

Bardzo proszę, Miency. ;)

I pozostaje z nadzieją, że Twoje kolejne opowiadanie będzie o wiele ciekawsze i znacznie lepiej napisane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Obiecuje, że zrobię co w mojej mocy ☺

Trzymam za słowo i zakładam, że moc w Tobie jest wielka. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę tylko znaleźć sposób na jej rozbudzenie wink

Chyba wystarczy dobry pomysł na opowiadanie, a wtedy moc ujawni się sama. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Początek jest naprawdę fajny, i szkoda, że cały tekst nie został utrzymany w takiej konwencji. Dialog strażników to wręcz dysonans, a potem też jest tak sobie. Opis walki bardzo średnio emocjonujący.

Ale samego skapnika możesz wykorzystać w następnych opowiadaniach.

Agroeling. Dzieki za odwiedziny. Nie da sie ukryć – trochę styl sie miesza, muszę nad tym popracować. Pozdrawiam :)

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet! :)

Przyjemna historyjka. Fabuła prosta, ale niech Ci będzie.

Fajny pomysł na skapnika. I dobór protagonisty, narracja z jego punktu widzenia. To dość nietypowe, większość obiera ludzką optykę.

Napisane też całkiem w porządku.

Tak że pomidory trzeba będzie zjeść. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka