- Opowiadanie: Tankista_227 - Wojna Czerwonego Orła

Wojna Czerwonego Orła

Witam wszystkich serdecznie. Chciałbym podzielić się z Wami krótką historią Thoranara Verathora. Tym razem wstawiam całość stworzonego przeze mnie opowiadania. Liczę na Wasze opinie. Miłej lektury :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wojna Czerwonego Orła

Ja, Thoranar Verathor, postanowiłem spisać dzieje wojny, którą wywołałem, chcąc obronić Norvalon przed obcą władzą. Historię moją oraz tej wojny pisać zaczynam w trakcie podróży do Annun Vardai na wezwanie mojego wiernego lennika i przyjaciela Aivanara Thoraltum oraz Zgromadzenia Możnych.

 

***

12. elsaye 1603r. Lat Wygnania

Dwa dni. Tyle cesarski dyplomata kazał nam na siebie czekać. Legnitai. Tak jest nazywane jego stanowisko w Itilii, jego ojczyźnie na południu. W końcu przyjechał, więc ja i pozostali Wielcy Możni Norvalon zebraliśmy się w Okrągłej Sali, a właściwie to w Sali Tronowej Domu Orła. Nie będę tu po raz pierwszy, jednak za każdym razem, gdy tu przybywam, niemal czuję jak paraliżuje mnie ogrom tego pomieszczenia. Wielka Kopuła na szczycie, będąca jednocześnie stropem, przedstawia Bitwę Wiosenną.

 

Wszyscy władcy Norvalon siedzieli już na swych miejscach. Osiem małych tronów, po cztery z każdej strony Tronu Gwiazdy, błyszczącego jak setki, nie, tysiące srebrnych monet. Ci starcy nie szczędzili pieniędzy na te marmurowe miejsca, na których posadzili swe tyłki. Jak to się stało? Jakim cudem doszło do tego, że siedziba rodu królewskiego stała się salą zebrań dla lokalnych władców? Żałuję, że nie było mi dane żyć te siedemdziesiąt lat wcześniej. A może to i lepiej? Nie musiałem przynajmniej widzieć upadku mego narodu. Po zniknięciu Najjaśniejszej Królowej Aurinei II, zarządcy regionów zaczęli walczyć między sobą o Tron Gwiazdy, tylko dlatego, że Thornivelowie nie chcieli objąć należnego tylko im tytułu. Co się stało z tym rodem? Co się stało z nami? Jesteśmy Noravani. Poczucie obowiązku i służba wobec potomków Vardavana była zawsze naszym celem, a przynajmniej mojej rodziny. No właśnie, mojej.

 

Od ponad roku jestem głową mego rodu, mając obecnie ledwie dwadzieścia dwa lata. Żałuję, że mój ojciec, Arvenar, już nie żyje, ale z drugiej strony dobrze, że nie będzie widział, jak pozostali “królowie” próbują się płaszczyć przed tym cesarskim leganitai. Banda chciwych starców. Każdy z nich chciał królewskiej władzy. Każdy z nich chciał dla siebie tytuł Najwyższego Króla, przez co sprowadzili na Norvalon piętnaście lat wojny. Piętnaście lat, kiedy to Noravani zabijali Noravanich i niszczyli swój dom, swoją matkę jaką jest Północ. A teraz? Z fałszywymi uśmiechami będą wysłuchiwać tego Itilijczyka i przytakiwać każdemu jego słowu. Już mam ochotę stąd wyjść, ale nie dam tym starcom satysfakcji. Nie pozwolę, aby uważali mnie za niedoświadczonego i rozkapryszonego młodzika.

 

– Władcy Północy. Przybywam do was z rozkazu Syna Słońca, Najwyższego Władcy Słonecznego Wybrzeża, Cesarza Itilii oraz Ellaion, którego imienia nie wypowiem z szacunku dla jego boskiej chwały. Przynoszę wam propozycję, abyście złożyli hołd lenny memu panu. Jest on prawowitym dziedzicem Tronu Gwiazdy, albowiem był zaręczony z waszą królową Aurineią z Domu Thornivel, drugą tego imienia. Ponieważ odeszła, zgodnie z prawem Itilii, władza królewska przypada właśnie jemu. Jaka będzie wasza odpowiedź?

 

Przyniósł propozycję? Ładnie ujęte określenie groźby. Jeśli odmówimy, cesarstwo nas zaatakuje, lecz jeśli ją przyjmiemy, staniemy się nikim innym, jak tylko służącymi obcego władcy. Co na to ci starcy? Myślą? Patrzą po sobie nawzajem. Na mnie nie. Nie chcą znać mojej opinii. Nie liczą się z moim zdaniem. Mniejsza z nimi. Nie będę działał tak jak oni by chcieli. Czas pokazać im, jak zachowuje się prawdziwy Noravan, kiedy ktoś mu grozi.

– Cesarski pośle, powiedz mi w jakim kraju jesteś?

– W Norvalon, młody nobileis.

– No właśnie, w Norvalon. Dlaczego więc mówisz, że Twój cesarz dziedziczy Tron Gwiazdy, zgodnie z prawem Twojego Kraju, mimo że Wasze prawo nie ma tu żadnej władzy?

Nic się nie odezwał. Dobrze, o to mi chodziło. Muszę iść za ciosem. Nie mogę pozwolić by któryś ze starców teraz mi przerwał. Nie mogę tym bardziej dopuścić by ten Itilijczyk coś powiedział.

 

– Posłuchaj mnie uważnie. Na Tronie Gwiazdy ma prawo zasiąść tylko i wyłącznie potomek Vardavana. Jeśli osadzony zostanie na nim ktoś inny, nie będzie moim władcą i nie będę w nim widział swojego króla. Możni Norvalon. Proszę Was jako Noravan. Nie akceptujcie tej oferty. Chcecie zaprzepaścić dziedzictwo kilkunastu pokoleń Ocalonych Etelienorczyków? Chcecie sprawić, aby każdy z mieszkańców Norvalon stał się sługą odległego władcy, który głosi się bogiem? Pelevardzie Thornivel, błagam Cię jako Noravan, jako potomek Ilthisera Verathora, syna Vardavana Thornivel, abyś poprowadził nas jako Najwyższy Król Norvalon.

– Możni Północy, przemyślcie to. Jeśli odmówicie, Syn Słońca wyślę przeciw Wam wszystkich swych legionistai i weźmie Wasz kraj siłą. Po co rozlewać niepotrzebnie krew?

 

Pokazał prawdziwy cel swojego przybycia. Teraz ja muszę mu pokazać, że Noravani nie są strachliwym narodem.

– Śmiesz nam grozić? W naszym kraju, w naszej stolicy? Jeśli chcesz zachować życie, opuść natychmiast ten dom i przestań brukać swoją obecnością ziemie naszych przodków. Niech wszyscy tu zgromadzeni wiedzą, że ja, Thoranar Verathor przysięgam na Valanich, że będę walczył z każdym kto spróbuje bezprawnie przejąć Tron Gwiazdy.

Ten cesarski pies wychodzi na szczeście z Domu Orła. Czemu tylko żaden z pozostałych możnych mnie nie poparł? Dlaczego patrzą na mnie jak na mordercę? Czemu Veranar Vaietamba śmieje się pod nosem? Zdarłbym mu go z twarzy, ale takie zachowanie nie przystoi głowie domu. Muszę się opanować.

– Thoranarze, gdybyśmy się poddali Itilii zachowalibyśmy wszystko co teraz posiadamy, a ty pchnąłeś nas w szpony wojny. Jeśli pragniesz pożogi, dostaniesz ją, ale żaden z nas Cię nie wesprze.

 

Vaietamba, ty zdrajco. Sprzedałbyś własną matkę, gdyby od tego zależało Twoje bogactwo i władza. Mam Cię dość. Mam dość wszystkich tych sprzedawczyków. Przestali myśleć jak Noravani. Czas opuścić to gniazdo żmii. Muszę się przygotować, zebrać armię i zapasy oraz wysłać zaufanych ludzi do Itilii. Napiszę list do każdego z moich lenników. Muszę przekonać ród Thoraltum z Eudaros i swojego szwagra z rodu Kardemnar z Anarhem. Jeśli się za mną opowiedzą to mam szansę obronić Północ. Za dużo czasu spędziłem w Annun Vardai. Czas wracać do domu. Sereneia i Ferianat na mnie czekają. Mam nadzieję, że przyznają mi rację. Zresztą to nieważne, co się stało to się nie odstanie. Veranar nie ma racji, nie pragnąłem wojny, ale jeśli ona nadchodzi to muszę sprawić by była ona jak najkrótsza.

 

***

2. adenaye 1603r. Lat Wygnania 

Layesol, mój dom. Dom moich przodków odkąd uratowali się z Zatopienia Etelienoru. Największa twierdza w Avanor. Przez wieki strzegła Norvalon przed najazdami Orloków z Północnego Pustkowia. Teraz została tylko pamiątką po budowniczych z Zachodniego Kraju, zresztą ponoć marną. Ustępuje pięknem i wielkością tylko i wyłącznie Domowi Orła. Przez całą podróż myślałem tylko o tym, by spotkać się ze swoją ukochaną. Miałem nadzieję że nie zamęczy mnie w nocy swoim temperamentem, typowym dla mieszkańców Anarhem. Cóż, byłem w błędzie, jednak po prawie dwóch miesiącach rozłąki brakowało mi jej i chyba w głębi siebie chciałem, żeby mnie tak… zmęczyła. Najbardziej mnie jednak zadowoliła rozmowa z nią. Musiałem usłyszeć jej głos. 

– Dobrze zrobiłeś najdroższy. Dziwi mnie jednak czemu Pierwszy Lord Anarhem, ten stary cap Emevanar nie przystał do Ciebie. Mniejsza z nim. Co teraz planujesz? Na Twoim miejscu zebrałabym wojska i ruszyła do Itilii, zanim legiony wkroczą do Norvalon. 

 

Uwielbiam w niej ten jej przenikliwy umysł. Zawsze ma dla mnie dobrą radę. To jest piękne uczucie, mieć w niej oparcie, pomimo tego, że poznaliśmy się dopiero na naszym ślubie. Gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy serce mi przyspieszyło. Spodobała mi się od razu i pokochałem ją dość szybko. To musiało być szczęście. Inaczej tego nie mogę wyjaśnić. Pocałowałem ją i usiadłem przy biurku. Zabrałem się za pisanie listów. Musiałem jak najszybciej je wysłać. Musiałem zebrać jak najwięcej możnych. Zapewniłoby mi to wystarczające siły zbrojne. Na tyle małe, abym przemieszczał się szybko i na tyle duże, by zmusić legiony do pozostania w Itilii. Mam nadzieję, że przystaną do mnie. Liczę, że nie zapomnieli że są Noravanimi. Tylko jak te listy napisać? Myśl Thoranar. Jakby ojciec to napisał? Już wiem. Tylko do kogo najpierw? Ród Thoraltum jest potężny i jest blisko. Na dodatek to lennicy, więc muszą odpowiedzieć na moje wezwanie. 

 

„Drogi Aivanarze Thoraltum, 

Piszę do Ciebie jako Twój przyjaciel, a nie jako Twój suweren. Proszę Cię o wsparcie mojej sprawy. Cesarstwo Słońca z Itilii planuje zająć kraj naszych przodków i zmusić nas do porzucenia naszych zwyczajów. W przeciwieństwie do innych Wielkich Możnych, zamierzam obronić nasz kraj i chciałbym abyś stał u mego boku w chwili gdy pokonam najeźdźcę 

Proszę Cię o szybką odpowiedź.  

Twój przyjaciel 

Thoranar Verathor, lord Layesol, władca Avanorad.” 

 

Myślę że wystarczy. Muszę jeszcze porozmawiać z moim bratem Ferianatem. Skończył w tym roku dwadzieścia lat i stał się oficjalnie dorosłym Noravanem. Gdy wyruszę do Itilii, będzie musiał przejąć moje obowiązki jako głowa rodu. W razie gdybym zginął, będzie gotowy przejąć to ważne zadanie. Ale to jutro. Nie będę go teraz budził. Muszę się położyć już spać, teraz i tak już nic nie zrobię. Od jutra czeka mnie wiele przygotowań do zimy, i oczywiście do wojny. To słowo nigdy mi się nie podobało, ale teraz zaczynam go nienawidzić. Najdziwniejszym jest to, że wojna towarzyszy mojej rodzinie od początku jej istnienia. A może ja nie jestem wyjątkiem? Może inni moi przodkowie też nie przepadali za konfliktami, ale obowiązek wobec króla i kraju pchał większość z nich w objęcia wojennej pożogi? Dość myślenia na dziś. Najwyższy czas odpocząć.

 

***

1. vaiaurinaye 1604r. Lat Wygnania 

Vaielen, początek nowego roku. Zawsze radosne święto, zwiastujące nadejście kolejnego roku, tym razem pogrążyło mnie w żałobie. Jak musiałem być ślepy, żeby nie zauważyć zastawionej na mnie pułapki? Przez moją głupotę ucierpiała niewinna osoba. Cholerni starcy. To ich dzieło. To ich wina. Oni przyczynili się do śmierci Ferianata. Gdyby jeszcze pozwolili mu umrzeć jak na prawdziwego Noravana przystało, ale nie. Otruli go psie syny. Zaraz… ich tu przecież nie było. Był tylko ten wysłannik. Jak mu było na imię? Velaret Anaveris. Pierwszy raz usłyszałem to nazwisko, gdy się przedstawił, a ja głupi nie nabrałem żadnych podejrzeń. Czyli może to jednak moja wina, że mój brat nie żyje? Nie, to nie ja wlałem mu truciznę do kielicha. To musiał być ten cały Velaret. Tylko kiedy? Gdy przybył wczoraj do Layesol, 30. Lumaye, przygotowywaliśmy się do uczty z okazji święta Vesarelen. Przyszedł od razu do mojej komnaty. Chciał porozmawiać ze mną w cztery oczy. 

 

– Niech Valani zawsze czuwają nad Tobą, Thoranarze Verathor. Nazywam się Velaret Anaveris. Przybywam z polecenia Wielkich Możnych Norvalon. Nalegają, abyś zaprzestał zbierania wojsk od lenników i udał się do Annun Vardai, celem porozumienia się z wysłannikiem z Cesarstwa Słońca. 

Każde wezwanie do Annun Vardai musi być pisemne. Zapomniałem o tym. Uczucie dumy i radości wypełniło mnie całego. Ci starcy musieli się liczyć z moim zdaniem. Potrzebowali mnie, a raczej mojego nazwiska na dokumencie, aby oddać Norvalon Itilijczykom. Niedoczekanie. Nie poddam Północy. Oddam za nią życie jeśli będzie trzeba, ale póki oddycham, nie pozwolę by stała się ona podrzędnym wasalem. 

-Nie odwołam swych lenników z powrotem. Nie przybędę do Annun Vardai i nie przyłożę ręki do sprzedania Norvalon w zamian za złoto i tytuły. Możesz moją odpowiedź przekazać tym pomarszczonym starcom. 

 

Pomimo tego, że przybył niezapowiedziany, ugościłem go. Zwyczaj wymagał, zatrzymania do następnego dnia każdego, kto przybył w gościnę podczas ostatniego dnia roku. Teraz wiem, że to był błąd, jednak ten cały Velaret nie siedział obok Ferianata, tylko obok mnie. Nie miał szans na to, że niezauważony doleje coś do kielicha mego brata. Chociaż…Odszedłem na chwile od stołu. Może wtedy? Też nie. Ktoś by to widział. Ferianat zajmował miejsce obok Serenei. Truciznę jedynie mógł dolać do… Na Valanich. To nie Ferianat był celem, tylko ja. Teraz to ma sens. Gdybym ja zginął, tytuł głowy rodu przypadłby memu bratu, a Możni kierowaliby nim jak marionetką. Przeklęci intryganci. Zapłacą za to, i to w taki sam sposób jak Velaret. Powywieszam ich truchła nad bramami ich posiadłości. Będę musiał tylko znaleźć tych, którzy to obmyślili. Nie wierzę tylko, że Pelevard Thornivel mógł też brać w tym udział. Zanim jednak rozprawię się z nimi, muszę wygrać wojnę. W tym momencie, muszę dopilnować pogrzebu Ferianata. Patrząc teraz na jego zimną i bladą twarz, przypominam sobie jego śmiech, radosne szare oczy i rozwiane czarne włosy, gdy galopowaliśmy latem wzdłuż Noraverdy. Nigdy go nie zapomnę. Zapamiętam go jako radosnego chłopca, chcącego żyć bez żadnych trosk. Muszę dopełnić teraz obowiązku. Gdy podłożyłem ogień pod stos i ujrzałem jak płomienie trawią ciało Ferianata, emocje wzięły nade mną górę. Zachowałem kamienną twarz, jednak nie powstrzymałem łez, spływających mi po policzkach. Pomszczę go. Będę ścigał każdego, kto jest odpowiedzialny za jego śmierć. Niech Valani będą tego świadkami. 

 

 

5. velaye 1604r. Lat Wygnania 

Nadszedł w końcu ten dzień. Ruszamy na wojnę. W brzuchu dziwnie mi wiruje na samą myśl. Jestem jednak bardzo podekscytowany. Nie tym, że będę walczył i zabijał, ale tym że robię coś, dzięki czemu Północ przetrwa i ocali swój honor. Zaskoczony jestem ilością ludzi, którzy chcieli mnie wesprzeć. Pomijając moich lenników, pod swym dowództwem mam ochotników z Elanor oraz Anarhem. Szkoda tylko, że ród Kardemnar mnie nie wsparł. Trudno, będę musiał poradzić sobie bez nich. Może ktoś przyłączy się jeszcze po drodze. Wyruszę z Layesol z ponad dziesięcioma tysięcami ludzi. Sprawdziłem już jak uzbrojeni są moi ludzie oraz ile mamy zapasów. Jedzenia wystarczy na przemarsz przez Norvalon i ziemie dzikich Keltenów. W Itilii będziemy się zaopatrywać na bieżąco w każdej osadzie. Liczę, że nie będziemy musieli ich plądrować. Rozmawiałem wczoraj ze swoimi dowódcami. Powiedziałem im, że przeniesiemy wojnę na ziemie cesarstwa. Zgodzili się ze mną. Nikt nie chce narażać matki Norvalon na zniszczenie. 

 

– Thoranarze. Mam dla Ciebie złą wieść Najdroższy. Będziesz musiał zmienić plany. Jeden Itilijski legion wylądował w Elar. Książe Alivamar wyraził zgodę na przemarsz cesarskich wojsk. 

– Niech Cień i popiół pochłoną cały ród Alivamar. Będę musiał się porozumieć z królem Telvenarem Barilerad z Barivalu. Mam nadzieję, że ten staruch będzie miał dość oleju w głowie i zgodzi się na wejście moich wojsk do jego kraju. 

– Jadę z Tobą. Jako Kardemnar, będzie mi łatwiej przekonać Telvenara. Poza tym nic mnie tu nie trzyma. I nawet nie próbuj ze mną się teraz sprzeczać Thoranarze. 

 

Nie chciałem jej zabierać tylko dlatego, aby nie narażać jej na niebezpieczeństwa podróży i samej wojny. Po odejściu Ferianata, ona jest wszystkim co mi zostało. Jest jedyną bliską mi osobą. Wolę nie myśleć co by się ze mną stało, gdybym i ją stracił. Poza tym i tak bym jej nie przekonał do pozostania. Jeśli uparła się, że ze mną pojedzie, to i tak nie miałbym szans, żeby nakłonić ją do zmiany zdania. Może to i lepiej jak będzie ze mną? Nie będę się czuł samotny oraz będę miał pewność, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo ze strony tych, którzy chcą mi zagrozić. Najwyższy czas już ruszać. Wszyscy czekają gotowi. Chciałbym ich wszystkich przyprowadzić z powrotem, ale tak się na wojnie nie da. Liczę, że jak najwięcej z nich ujrzy swoje rodziny jak najszybciej. 

 

***

28. vilaye 1604r. Lat Wygnania 

Trzy tygodnie. Tyle czasu zajął nam przemarsz z Layesol do granic Czterorzecza. Region ten jest częścią Królestwa Thovardin, więc podlega pod Pelevarda Thornivel. Nie zmienił zdania, nie przyłączył się do mnie, jednak pozwolił mi przejść przez swoje ziemie. Tyle dobrego. Czterorzecze to nie jest dobry rejon na przemarsz wojsk. Cztery szerokie rzeki wypływające z Gór Gryfich, stanowią niełatwą do przebycia przeszkodę, zwłaszcza że nie ma tu odpowiednich mostów. Na dodatek większość regionu jest pokryta gęstymi lasami. Nie miałem wyjścia musiałem tędy iść. Lodową Zatoką nie mogłem przepłynąć, nie miałem tylu okrętów. Droga przez Elanor, pomimo że krótsza i prostsza odpadała. Książe Verainor nie wyraził zgody, a nie miałem zamiaru ryzykować wybuchu wojny domowej, jak za czasów Erathora IV Szalonego. Chciałem ocalić Norvalon, nie popchnąć je do zagłady. Dlatego zostało mi tylko Czterorzecze, a potem Góry Gryfie. Miesiąc zajęło nam dotarcie do podnóża gór. Przyłączyli się do mnie także nowi ludzie. Nie dbam o to z jakich pobudek. Dopóki będą dla mnie walczyć, uznam, że walczą dla Norvalon. Postanowiłem, że po tej dość długiej już podróży dam żołnierzom odpocząć. W międzyczasie musiałem się porozumieć z królem Telvenarem. Tron Gryfa musiał wyrazić zgodę na to, abym mógł wejść do Barivalu i podjąć walkę z Cesarstwem Słońca. 

 

– Barilserze Thoraltum. Pojedziesz z moją żoną, Sereneią Kardemnar do Barilaros. Musicie przekonać Telvenara Barilerad do tego abyśmy mogli wejść do Królestwa Gryfa. Możecie mu powiedzieć, że cena nie gra roli. Jedźcie. My tu będziemy na Was czekać 

Przydzieliłem im dwudziestu moich najlepszych ludzi. Aivanar początkowo chciał jechać sam, ale wolałem go mieć przy sobie. Jako głowa rodu pilnował, aby jego ludzie nie zniechęcili się i nie wrócili do domu. Długo musiałem go przekonywać, aby zgodził się w końcu wysłać swojego młodszego brata. Od teraz każda moja noc, będzie samotna i chłodna, mimo tego, że zbliżało się lato. 

– Mój Panie. Jakiś nieznajomy przyniósł dla Ciebie list. Nie powiedział skąd przybył, ani kim był. Powiedział tylko, że musisz dostać ten list. 

– Wziąłem od strażnika poskładany list, bez żadnej pieczęci i podpisu. Pamiętałem słowa mojego ojca, który mówił, że takie listy czasami wysyłają możni do siebie nawzajem, kiedy nie chcą ujawniać swojej tożsamości. Nie uda mi się odgadnąć od kogo to, choćbym nie wiem jak próbował. 

 

“ Uważaj na siebie. Możni spiskują przeciw Tobie. Postanowili, że ogłoszą Cię zdrajcą, jeśli przegrasz z Cesarstwem, ale nie przystaną do Ciebie gdy zaczniesz wygrywać. Pilnuj się i nie ufaj żadnemu z nich. 

Niech Valani nad Tobą czuwają.” 

 

Będę musiał zachować ten list i porozmawiać o nim z Sereneią. Nie chcę jej martwić, ale muszę się jej poradzić. Nie powiadomię jej teraz. Niech nie martwi się o mnie tylko skupi na zadaniu. Mam nadzieję, że jej i Barilserowi się uda przekonać Telvenara. 

 

***

23. aurinaye 1604r. Lat Wygnania 

Po czterech tygodniach obozowania pod Przełęczą Gryfów wyruszyliśmy przez góry do Barivalu. Serenei i Barilserowi udało się przekonać Tron Gryfa, i to bardziej niż chciałem. Telvenar nie dość że wyraził zgodę na przemarsz to jeszcze zaoferował sojusz, gdy będę wygrywał z cesarstwem. Cieszyłem się przez całą podróż do Królestwa Gryfa. Teraz jednak, po miesiącu podróży, gdy jestem już po drugiej stronie, chciałbym cofnąć czas i wybrać inną drogę. Gdy sprawdziłem jakie mam w tym momencie siły, załamałem się. Mam dość. Straciłem ponad dwa tysiące ludzi, a co gorsze, prawie połowę wozów z zaopatrzeniem. Z tym co mam teraz, zapasów wystarczy na niecały miesiąc. Za mało by wrócić do Avanorad i je uzupełnić. Muszę jak najszybciej doprowadzić do bitwy i ją wygrać. Inaczej moi ludzie umrą z głodu, o ile nie stracą woli do dalszego marszu, a co dopiero walki. Wyślę zwiadowców. Dostarczą mi wieści o legionach cesarskich. Nie będę marnował tu czasu. Udam się do Barilaros. Może Telvenar udzieli mi trochę jedzenia ze swych spichlerzy, abym nakarmił moich ludzi… 

 

***

5. nelaye 1604r. Lat Wygnania 

Zwiadowcy wrócili i donieśli mi o obozie legionistów nad Złotą Rzeką. Przynieśli mi także ponurą wiadomość o ich liczbie. Dwanaście tysięcy ciężkozbrojnych żołnierzy przeciwko moim siedmiu tysiącom, na dodatek zdemoralizowanych i głodnych. Półtorej tygodnia zajęło mi dotarcie na miejsce, a potem pół dnia i całą noc poświęciłem na opracowanie planu, który umożliwi mi zwycięstwo. Nie wierzyłem, że mi się może udać, ale stwierdziłem, że i tak nie mam już nic do stracenia. 

 

Zobaczyłem jak wygląda teren, na którym miałem się zmierzyć z legionami. Postanowiłem w niewielkim lesie ukryć półtora tysiąca ochotników z Elanor i Anarhem. Resztę wojsk rozstawiłem niedaleko brzegu rzeki. Itilijczycy byli po drugiej stronie. Odciągnąłem swoje siły od brzegu, zachęcając legiony do przejścia na zajętą przeze mnie stronę. Złapali przynętę. Od razu ruszyli na moją linię. Myślałem, że rozdzielą moje siły na dwoje, ale nie udało im się to. Dałem im zakosztować zwycięstwa. Rozkazałem wtedy ochotnikom uderzyć na legionistów, którzy pokazali im teraz swoje tyły. Bitwa przerodziła się w paniczny odwrót Itilijczyków. Straciłem trochę ponad dwa tysiące żołnierzy, jednak udało się położyć trupem osiem tysięcy i trzy wziąć do niewoli. Całkowicie zniszczyłem dwa legiony. Strata tych dwóch tysięcy w trakcie tego starcia jest bolesna, jednak wiem, że Telvenar wesprze mnie teraz. Mam szansę obronić Norvalon. I to duże. Valani muszą mi sprzyjać. Nie ma innej odpowiedzi. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko Serenei. Muszę się z nią spotkać. 

 

***

7. nelaye 1604r. Lat Wygnania 

Przesłuchałem złapanego centuriacha. Jeśli mówił prawdę, to drogą lądową zmierza do Norvalon kolejne osiem legionów cesarska. Muszę się udać do Valonvel. Może Vaietamba zmądrzał i opowie się po mojej stronie. Najpierw jednak muszę oficjalnie spotkać się z Telvenarem i upewnić się o jego lojalności w stosunku do mnie i mojej sprawy. Roześlę ponownie listy. Tym razem mam argument w postaci wygranej bitwy. Jak dostanę odpowiedź, od razu wyruszę do Valonvel. Będę musiał obsadzić Velsumin. Ta twierdza to jedyna brama, przez którą można wkroczyć do Norvalon od południa. Nie wezmę jednak ze sobą Serenei. Nie mogę jej już dłużej narażać. Odeślę ją do Layesol, choćbym miał użyć siły. Nie pozwolę aby ryzykowała dla mnie swoim życiem. Najwyższy czas odpocząć. Od trzech dni prawie nic nie spałem, a nie mogę wyglądać jak chodzący trup. Muszę się pokazać przed Tronem Gryfa z jak najlepszej strony. 

 

***

2. lumaye 1604r. Lat Wygnania 

Dotarliśmy tydzień temu do Valonvel. Piękna zielona krain, pełna pół i trawiastych równin, po której biegają stada dzikich koni. Jeśli miałbym opisać wolność, to wygląda ona dokładnie tak. Niestety spóźniłem się. Wojna i zabór już tu dotarły. Cesarstwo zajęło Velsumin. To jest zatem mój pierwszy cel – odbić tą twierdzę i zabezpieczyć Północ.

 

Przyłączyli się do mnie władcy Anarhem, Vaielar, Elanor i sam Veranar Vaietamba, Pierwszy Książe Valonvel. Może jednak nie porwałem się z motyką na słońce. Czyżby była szansa nawet na odrodzenie Wielkiego Królestwa Norvalon z rodem Thornivel na Tronie Gwiazdy? Muszę tego dokonać. Dla Noravanich, dla siebie, dla mego dziecka. Wczoraj dostałem list od Serenei z informacją, że jest w ciąży. Ucieszyłem się jak dziecko. Wszystko zaczyna układać się po mojej myśli. Ten list był jak zimna kąpiel w upalny dzień. Dopełnił tylko mego szczęścia po wygranej bitwie.

 

Na Równinie Adenaval stanęła na mojej drodze armia cesarska w liczbie dwudziestu czterech tysięcy legionstów. Cztery legiony przeciw moim trzynastu tysiącom. To była masakra Itilijczyków. Wciągnąłem ich siły w pułapkę podobną do tej, jaką zastawiłem nad Złotą Rzeką. Odciągnąłem swoją piechotą ich pieszych wojowników, znajdującą się w centrum i jednocześnie rozbiłem ilczącą cztery tysiące jeźdźców konnicę na ich flankach. Ochotnicy z Elanor, Anarhem oraz rekruci z Vaielar obeszli moje centrum i zaatakowali od boków cesarską piechotę. Zniszczenia dopełniła moja konnica, która uderzyła od tyłu na legionites. Zabiliśmy dwanaście tysięcy, osiem wzięliśmy do niewoli, tracąc trzy tysiące. Dziwne, teraz strata tych ludzi nie boli tak bardzo jak na początku. Czyżbym przyzwyczajał się do tego? Nie chcę stać się zimnym jak kamień czy stal człowiekiem. Dość, muszę przestać myśleć o tych złych rzeczach. Będę ojcem, ocalę Norvalon i wszystko dobrze się skończy.

 

Mam nadzieję, że te cztery tysiące legionstów, którzy uciekli dotrą do Velsumin Niech doniosą do tamtejszego garnizonu, że nadciąga niepokonany w walce Czerwony Orzeł, Obrońca Północy i Bohater Noravanich. Dam jeszcze dwa dni odpoczynku moim ludziom. Potem ruszymy prosto do Bramy Północy i odbijemy Velsumin. 

 

***

18. velaye 1605r. Lat Wygnania 

Po oblężeniu trwającym całą zimę, garnizon Velsumin się poddał. Obyło się bez przelewania krwi Noravanich. Wynegocjowałem trzyletni rozejm z cesarskim generałem. Wszystko toczy się po mojej myśli. Jak tak dalej pójdzie to uda mi się ponownie wprowadzić na Tron Gwiazdy Thornivelów. Przywrócę pokój Północy i odnowię jego chwałę. Norvalon stanie się potęgą jak za dni Norasera IV Zdobywcy. Każdy się będzie liczył ze zdaniem Najwyższego Króla Północy, a ja wrócę do Layesol i będę służył królowi radą, aż do mej śmierci. Skupię się na wychowaniu potomka. Mam nadzieję, że będzie to syn. Może nawet powiększymy z Sereneią naszą rodzinę jeszcze bardziej, kto wie? Za miesiąc nastąpi rozwiązanie. Szkoda, że mnie tam nie będzie. Nie zdążyłbym przebyć całego Norvalon z południa na północ, nawet gdybym jechał dzień i noc na najszybszym koniu świata. 

 

– Thoranarze, przyszedł do Ciebie list z Annun Vardai. Wielcy Możni chcą abyś zjawił się w stolicy. Chcą uhonorować Cię Białą Gwiazdą za skuteczną obronę Norvalon i pokonanie najeźdźców. 

– W końcu ci starcy zmądrzeli Aivanarze. Wyruszymy jutro. Niech nasi ludzie nacieszą się zwycięstwem i pokojem. 

 

Nareszcie zbliża się koniec mojej walki. Nareszcie Północ stanie się tym czym powinna być od zawsze – ostoją spokoju i szczęścia, kontynuacją Etelienoru. Mam nadzieję, że przyszłe pokolenia będą pamiętać o moich dokonaniach i w razie potrzeby postąpią zgodnie ze swym sumieniem, tak jak postąpiłem półtorej roku temu. 

 

****

2. aurinaye 1605r. Lat Wygnania 

Zawiodłem go. Zawiodłem wszystkich Noravanich. Popełniłem w życiu wiele błędów, począwszy od zrezygnowania z korony po ucieczce Aurinei, jednak teraz mi wstyd. Pozwoliłem aby go zamordowali jak zdrajcę, jak pospolitego bandytę. Nie wiem czy będę w stanie spojrzeć sobie w twarz już kiedykolwiek. Żałuję, że nie powstrzymałem innych możnych i Aivanara Thorlatum przed tym. Ciężko mi nawet o tym pisać. Thoranar nie żyje. Możni zamordowali go w Okrągłej Sali. Dźgali go w serce dopóki oddychał. Był za młody, żeby umierać. Ocalił nas, a my go zabiliśmy. W imię czego? Dbaliśmy bardziej o własne majątki i tytuły, podczas gdy on troszczył się o cały naród, podzielony na kilka państw i zmuszany do walki przeciw sobie. Nie zasłużył na taki los. Mogłem go ocalić, a swoją bezczynnością przyczyniłem się do każdej rany, którą otrzymał. Nie powtórzę więcej tego błędu. Ani ja, ani żaden z moich potomków nie odwróci się od Verathorów, prawdziwych Noravanich i obrońców Norvalon. 

P.T. 

Koniec

Komentarze

Tankisto_227, wyedytuj należycie tekst ― wyjustuj go i podziel duże bloki na mniejsze akapity, co sprawi, że opowiadanie będzie łatwiej czytać.

 

Przybywam do Was z rozkazu Syna Słońca… ―> Przybywam do was z rozkazu Syna Słońca

Przynoszę Wam propozycję… ―> Przynoszę wam propozycję

Jest On prawowitym dziedzicem Tronu Gwiazdy… ―> Jest on prawowitym dziedzicem Tronu Gwiazdy

Co na to Ci starcy? ―> Co na to ci starcy?

abyście złożyli hołd lenny memu Panu. ―> …abyście złożyli hołd lenny memu panu.

 

Zbędne wielkie litery ― zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Zasada ta dotyczy też form grzecznościowych pan/ pani.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie dałam rady dotrwać do końca opowieści. Od początku bombardujesz czytelnika mnóstwem nazw i imion, nie przestajesz aż do końca. Zagubiłam się w tym gąszczu. Nazwy własne powinno się wprowadzać stopniowo i tylko te niezbędne.

W opowiadaniu bardzo dużo się dzieje, zabrakło mi dłuższego opisu ważnych scen.

Z trudem dobrnąłam do końca. Mnożysz bohaterów, miejsca i tytuły tak, że przebrnąć przez ten gąszcz i nie pogubić się przy tym nie sposób. Historia, którą opisujesz jest stara jak świat. Młode, narwane książątko prze do wojny, a bardziej doświadczeni chcą go powstrzymać. Nawet udaje mu się wygrywać, gdy się go w końcu pozbywają. Nie kreślisz tła, w gruncie rzeczy nie mam pojęcia, po której stronie była racja.

Opisujesz sytuacje, które pozbawione są logiki. Możni otruli brata bohatera, a krótko późnie wysyła on swoją żonę, by negocjowała możliwość przejścia przez terytorium jednego z możnych. A co stało na przeszkodzie, żeby mu porwali, czy wręcz zabili żonę. Czegoś takiego nikt przy zdrowych zmysłach by nie zrobił. Przeciwnik dwukrotnie daje się nabrać na tę samą sztuczkę, zastosowaną przez Thoranara. Też mało prawdopodobne.

 

Historię moją oraz tej wojny pisać zaczynam w trakcie podróży do Annun Vardai na wezwanie mojego wiernego lennika i przyjaciela Aivanara Thoraltum oraz Zgromadzenia Możnych.

Senior rusza na wezwanie lennika? Coś się tu chyba pokiełbasiło.

 

I jeszcze jedno, kto właściwie jest tu narratorem. Na początku piszesz:

 

Ja, Thoranar Verathor, postanowiłem spisać dzieje wojny, którą wywołałem, chcąc obronić Norvalon przed obcą władzą.

Czyli narratorem jest Thoranar. Ale w zakończeniu:

 

Zawiodłem go. Zawiodłem wszystkich Noravanich. Popełniłem w życiu wiele błędów, począwszy od zrezygnowania z korony po ucieczce Aurinei, jednak teraz mi wstyd. Pozwoliłem aby go zamordowali jak zdrajcę, jak pospolitego bandytę. Nie wiem czy będę w stanie spojrzeć sobie w twarz już kiedykolwiek. Żałuję, że nie powstrzymałem innych możnych i Aivanara Thorlatum przed tym. Ciężko mi nawet o tym pisać. Thoranar nie żyje.

Więc jak to jest, duch pisze, czy też sam się pogubiłeś w gąszczu własnych bohaterów?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

W swojej opowieści wprowadzasz bardzo dużo nazw, postaci, krain itd., zdecydowanie za dużo jak na tak krótkie opowiadanie. Skutkiem tego jest to, że są to w większości puste nazwy, czytelnik się gubi i nie potrafi zaangażować. Dzieje się dużo, ale brakuje temu szerszego tła.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka