- Opowiadanie: Serginho - Straszny Dwór (cz. 5, ostatnia)

Straszny Dwór (cz. 5, ostatnia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Straszny Dwór (cz. 5, ostatnia)

STRASZNY DWÓR – CZĘŚĆ PIĄTA, OSTATNIA.

 

Pokój był mały i zimny. Pod ścianami pełnymi plam wilgoci stały stare i połamane w niektórych miejscach meble. Okno pozbawione szyby, umiejscowione na wprost od wejścia, wyglądało na ponury las za domem. Na zaniedbanym łóżku, w rogu pokoju po prawej stronie, siedziała dziewczynka, o prostych blond włosach opadających na ramiona i dużych, brązowych oczach, przypominających migdały. Pamiętali ją z poprzedniego wieczora – to była Ilse, najmłodsza córka Ondurina. Na oko wyglądała na jakieś dwanaście, trzynaście lat. Pojawienie się Vestela i Vinnreda wywołało na jej małej, niewinnej twarzyczce niemałe zaskoczenie.

 

– To wy… A więc jeszcze żyjecie…

– Masz z tym jakiś problem, smarkulo?! – wypalił Orlandoni i miał zamiar dodać coś jeszcze, jednak czarodziej powstrzymał go gestem ręki.

– Powiedz, dziecko… – zaczął Vinnred, starając się, by ton jego głosu brzmiał jak najbardziej przyjaźnie. – Gdzie możemy znaleźć twojego ojca?

– Pewnie tam, gdzie zawsze, czyli w pracowni albo w jego pokoju.

– Zaprowadziłabyś nas tam?

– Aż tak wam się spieszy do śmierci?

– No proszę, dzisiaj jesteś bardziej rozmowna niż wczoraj przy kolacji. – Zauważył Tileańczyk, podchodząc do okna i rozglądając się po okolicy. Wśród gęstwiny drzew dostrzegł kilka olbrzymich, wilczych kształtów. Zacisnął zęby i zwrócił wzrok na dziewczynkę. – Chyba wolałem cię w starej wersji… Mów, gdzie jest twój ojciec, albo…

– Albo co, nieznajomy? Zabijesz mnie? Ja i tak już niebawem zginę! – rzuciła z wyrzutem, a jej głos zaczął się łamać. – Tak jak Gustav, Wilhelmina i Marco… Widziałam, co ojciec z nimi robił, jak cierpieli, żeby zaspokoić jego ambicje! Tak jak i wszyscy podróżni, których zwabił tutaj mój brat! Wy będziecie kolejni… to tylko kwestia czasu, aż twory ojca was dopadną. A potem mnie.

Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Vinnred przyklęknął przy łóżku i położył dłoń na ramieniu dziewczynki. Spojrzał na nią z czeluści swego głębokiego kaptura skrywającego twarz.

– Nie musi tak być. Jeśli zaprowadzisz nas do niego, daję ci moje słowo, że nic złego cię nie spotka. Musisz wiedzieć, że imperialni czarodzieje zawsze dotrzymują obietnic.

 

Vestel przewrócił oczyma, przyglądając się scenie. Nigdy wcześniej nie słyszał tak delikatnego, niemal niewinnego tonu von Shottena. Nie poznawał swego towarzysza. Wyglądało jednak na to, że sztuczka podziałała, gdyż Ilse odsłoniła twarz, wycierając łzy i pociągając noskiem.

– Nie chcę tutaj zostawać! To miejsce mnie przeraża, a ojciec jest zwykłym mordercą! – załkała. – Nie chcę umierać!

– Gdy to się skończy, pojedziesz z nami. Masz gdzieś w Imperium dalszą rodzinę?

– Tak, w Middenheim mieszka moja ciotka od strony mamy.

– Więc zabiorę cię do niej i wyjaśnię jej wszystko. Nic złego ci się nie stanie, tylko zaprowadź nas do swojego ojca.

Orlandoni przyglądał się, jak dziewczynka wpada w ramiona czarodzieja i musiał przyznać, że Sylvańczykowi szło dość gładko w takich sytuacjach. Może znowu zastosował jakąś ze swoich sztuczek? Z drugiej strony, jego głos i słowa działały w dziwny sposób również na Tileańczyka, więc możliwe, że to było coś więcej. Im dłużej z nim przebywał, tym bardziej zwracał uwagę na więcej – z pozoru nieistotnych – rzeczy w jego zachowaniu. Skarcił się, że wcześniej tego nie wyłapał.

– Więc jak? Pomożesz nam? – zapytał w końcu.

Ilse wróciła do poprzedniej pozycji, wpatrując się dziwnie w szermierza.

– Tak, pomogę. Wierzę mu. – Uśmiechnęła się do powstającego maga, a chwilę później jej twarz ogarnął niepokój, gdy spojrzała na południowca. – A ciebie nie lubię. Jest w tobie coś, czego sam jeszcze nie odkryłeś. Ale w końcu staniesz z tym twarzą w twarz i przegrasz. Przegrasz z własnymi słabościami.

Orlandoni uniósł prawą brew z wrażenia i roześmiał się.

– A kim ty jesteś, wróżką? Nie możesz wiedzieć, co mnie jeszcze czeka!

– Ty sam nie chciałbyś tego wiedzieć – odparła dramatycznie i zagadkowo.

– Uważasz, że uwierzę w twoje słowa? Kto by słuchał głupiej smarkuli.

Nagle spojrzała na niego z takim gniewem w oczach, że pożałował ostatnich słów.

– Każdy ma swoją drogę w życiu, Vestelu Orlandoni. Twoja maluje się w czarnych barwach. Wróci na końcu, to co było na początku – rzuciła enigmatycznie i wstała z łóżka.

– Hej, skąd wiesz, jak…

– Wystarczy, mamy tutaj ważniejsze rzeczy do roboty, niż przepowiadanie przyszłości – powiedział spokojnie Vinnred, stając na drodze Tileańczyka, wpatrującego się zawistnie w dziewczynkę przy drzwiach.

– Mówi prawdę? – Vestel przeniósł nagle wzrok na kompana.

– Nie wiem.

– Przecież jesteś czarodziejem, nie czujesz takich rzeczy?

– A czy tobie się wydaje, że czarodziej posiada odpowiedzi na wszystkie pytania?

Orlandoni pozostawił to bez komentarza.

– Jestem kowalem własnego losu, nikt nie zna mojego przeznaczenia, a już tym bardziej jakiś głupi dzieciak! – Uniósł się nagle.

– Uspokój się, albo będę musiał to zrobić za ciebie – mruknął Vinnred.

Tileańczyk zaklął pod nosem w swoim języku i zacisnął zęby. Wyglądało na to, że „przepowiednia" dziewczynki zupełnie mu się nie spodobała.

– Czy możemy już iść? Nie chcę zostawać tu dłużej, niż to potrzebne. – Ilse stanęła w drzwiach.

 

Vinnred odwrócił się i gestem dłoni dał młodej blondynce znak, by opuściła pomieszczenie, po czym wyszedł tuż za nią. Orlandoni, bijąc się z własnymi myślami, został przez chwilę sam w chłodnym pokoju, po czym otrząsnął się i rześkim krokiem poszedł za pozostałą dwójką. Jeśli uda mu się zachować resztki zdrowego rozsądku, zanim opuści ten przeklęty dom, będzie bardzo szczęśliwy.

 

♦ ♦ ♦

Ilse okazała się bardziej pomocna, niż szermierzowi mogło się początkowo wydawać. Po wyjściu ze swego pokoju, dziewczynka przeszła korytarzem, licząc głośno kroki, po czym stanęła nagle naprzeciw ściany i palcem wskazującym prawej dłoni nakreśliła na spróchniałych deskach kilka niezrozumiałych dla południowca, mistycznych znaków. Chwilę później drewno w zaskakująco szybki sposób rozstąpiło się, ukazując im strome schody prowadzące w dół. Orlandoni skrzywił się, gdyż okazało się, że najmłodsza z córek ich gospodarza dysponuje jakimś potencjałem magicznym. Vinnred najpewniej odkrył to już wcześniej, ale zupełnie nie zdradził tego swoim podejściem do młodej dziewczyny. Czyżby więc Ilse miała rację odnośnie przyszłości szermierza, rysującej się w czarnych barwach? Mężczyzna zachmurzył się, ruszając jako ostatni w dół, po spróchniałych, uginających się pod ich ciężarem schodach.

 

Intensywny zapach wilgoci i zaduch rozciągający się na całej długości schodów sprawiał, że szermierz znów miał ochotę oddać posiłek. Próbował trzymać się asekuracyjnie ścian, gdy mrok spuścił czarny całun na ich twarze, w końcu jednak czubek kostura czarodzieja zapłonął magicznym, jasno-błękitnym światłem, prowadząc ich w dół wąskim korytarzem. Pokonywali kolejne stopnie w milczeniu, choć południowiec miał wielką ochotę wypytać dziewczynę o jej dziwną przepowiednię. Może to była jakaś mała wiedźma? W końcu wiele ich panoszyło się po Imperium, z tego co słyszał. Poza tym, mając tatusia nekromantę, na kogo mogła wyrosnąć córeczka? Z drugiej strony, to mógł być blef, ale Vestel uznał to za mało prawdopodobne. Jaki by miała w tym interes? Miał poważne wątpliwości, zwłaszcza, gdy przypomniał sobie, że swego czasu pewna wróżka przepowiedziała ojcu, iż jego żona (a matka Vestela) jest w ciąży, zanim jakikolwiek medyk bądź kapłanka Shallyi mogli to potwierdzić. To nie napawało go entuzjazmem. Zachodził w głowę, co mogły oznaczać jej ostatnie słowa: „Wróci na końcu, to co było na początku". O co tu chodziło? Zmarszczył brwi i przetarł czoło – od tego myślenia zaczynała boleć go głowa. Może będzie miał chwilę, by zostać z nią sam na sam, a potem w odpowiedni sposób się wszystkiego dowie. Tak, to mogło się udać.

 

Tileańczyk nawet nie zwrócił uwagi, kiedy skończyły się schody i przywitał ich rozświetlony lampami olejnymi korytarz. Rozejrzał się wokół, dostrzegając na jego końcu kolejne drzwi, w stronę których podążyła dziewczyna. Czarodziej również zamierzał to uczynić, gdy szermierz chwycił go za ramię, ściągając na siebie uwagę zakapturzonego.

– Wierzysz jej?

– A masz teraz lepszy pomysł? – mag skontrował go pytaniem.

– Ona jest dziwna, mówi o mnie niestworzone rzeczy.

– A ty właśnie teraz postanowiłeś się przejmować tym, co mówi o tobie jakieś dziecko? Jakbyśmy nie mieli poważniejszych zmartwień. Opanuj się, Tileańczyku, bo od rana jesteś jakiś rozkojarzony.

– Ciężko nie być, gdy jesteś uwięziony w takim domu.

– Sam chciałeś tutaj przyjechać, nie zmuszałem cię.

– Nie przypominaj mi.

– Więc nie marudź i rusz się. Jeszcze trochę potu i krwi, a może uda nam się stąd wyjechać w jednym kawałku.

– No to mnie pocieszyłeś.

– Nie jestem niańką – stwierdził zimno mag.

– Patrząc na tę małą, uważam, że nieźle ci idzie. – Vestel uśmiechnął się zadziornie.

– Zamknij się. – Uciął czarodziej, a ton jego głosu był wyjątkowo nieprzyjemny.

Odwrócił się na pięcie i ruszył pospiesznie za dziewczynką.

– Hej, o co ci chodzi? – Vestel rozłożył ręce.

Nie doczekał się jednak odpowiedzi, więc warknął pod nosem i zaciskając zęby, poszedł za kompanem. Nie wiedział zupełnie, co go tak poruszyło i dlaczego zareagował agresją na stwierdzenie, które nawet nie miało w sobie nutki złośliwości. Zastanawiał się, czy może nie nadepnął na czuły punkt czarodzieja i musiał przyznać, że Vinnred był pełen tajemnic i sekretów, co coraz bardziej go irytowało. Miał całkowicie dość jego towarzystwa i miejsca, w którym się znaleźli.

 

W grobowym nastroju podszedł do drzwi, przy których stali już Vinnred i Ilse. Czarodziej zerkał na niezrozumiałe, świecące symbole, które w dziwny sposób umykały przed wzrokiem Tileańczyka, jakby były żywe. Umieszczone na obu dębowych skrzydłach wejścia, tworzyły swego rodzaju mozaikę i zapewne magiczną ochronę pokoju Ondurina.

– Dalej nie idę, nie chcę narażać się na gniew ojca – powiedziała dziewczynka, odstępując o krok od drzwi.

– Mogłem się tego spodziewać – mruknął pod nosem Vestel, jednak ponownie jego słowa zostały zignorowane przez pozostałych. Przejechał dłonią po zaroście, przyglądając się drzwiom i skaczącym po nich znakom, a następnie zerknął na czarodzieja. – Dasz radę je otworzyć? Widzę tu jakieś dziwne symbole.

– To runy – wyjaśnił Vinnred.

– Nie interesuje mnie co to, tylko czy dasz radę je otworzyć.

– Zobaczymy. Zamknij się na chwilę z łaski swojej i odsuń.

 

Orlandoni skrzywił się i cofnął, obserwując czarodzieja. Vinnred natomiast wykonał obiema rękoma kilka okręgów w powietrzu, wypowiadając przy tym słowa mocy w niezrozumiałej dla postronnego obserwatora mowie. Przez chwilę Tileańczyk znów poczuł, jakby powietrze zadrgało dziwną esencją, a gdy mag skończył wypowiadać zaklęcie, runy zatrzymały się w miejscu i wyblakły. Drzwi otworzyły się samoistnie, wypuszczając na zewnątrz dziwne zawodzenie. Vestel i Vinnred spojrzeli po sobie, po czym szermierz pewnym ruchem szarpnął jedno ze skrzydeł i obaj zniknęli w środku.

 

♦ ♦ ♦

Pokój okazał się ogromny, rozświetlony ogniem bijącym z paleniska umiejscowionego pod jedną ze ścian. Po przeciwnej stronie znajdował się regał wypełniony starymi, pleśniejącymi księgami, a na olbrzymie okna zaciągnięto ciężkie, grafitowe kotary. Mniej więcej na środku sali stało stare biurko, a zza niego, pochylony nad otwartą księgą, wyglądał Ondurin Vorhaven. Nekromanta uśmiechnął się złowieszczo i powstał, widząc obu awanturników, zupełnie jakby oczekiwał ich przybycia. Spod sufitu zwisały na linach wypchane i zdeformowane humanoidalne stwory, rodem z najgorszych koszmarów. Vestel, widząc całą otoczkę tego miejsca, stwierdził w myślach, że trafił do przedpiekla i za chwilę pewnie zakończy tutaj swój marny żywot. Mimowolnie cofnął się i poczuł, jak jego umysł znów pęta strach. Dłoń czarodzieja, zaciskając się mocno na przedramieniu południowca, nie pozwoliła mu na ucieczkę i sprowadziła na ziemię.

– A jednak żyjecie! – Ondurin roześmiał się szaleńczo. – Widzę, że odrzuciliście moją gościnę, ale nie ma tego złego… Czułem, że Marco i Wilhelmina są za słabi na waszą dwójkę. Wciąż nie poznaliście mojej sztuki, ale już niedługo. Ignoranci często okazują strach w obliczu prawdziwego piękna.

– Piękna? – mruknął Vinnred, obserwując, jak Vorhaven wychodzi zza biurka. – Jesteś szalony, nekromanto! Wabiłeś tutaj niewinnych ludzi, na których realizowałeś swoje chore ambicje. Ale to już koniec, więcej tego nie uczynisz.

– A kto mi w tym przeszkodzi? Ty, czarodzieju? – Vorhaven zaśmiał się drwiąco. – Masz dużo słabszą aurę niż ja. Nie dorastasz mi do pięt!

– Może i tak, ale mam w zanadrzu coś więcej, niż tylko magię! – warknął Vinnred i zrzucił swój płaszcz.

 

Vestel zerknął w jego stronę i oniemiał z wrażenia, widząc młodego (zapewne młodszego niż on sam!), wymuskanego mężczyznę, o gładko ułożonych czarnych włosach i przystojnym obliczu, które najpewniej zwaliłoby z nóg niejedną kobietę. Wygląd zewnętrzny był jednak w tym przypadku złudny, gdyż bystre, fioletowe oczy płonęły wewnętrznym blaskiem i niebywałą siłą, a zadziorny uśmiech i pewne ruchy czarodzieja odkrywały coś więcej, niż jedynie doświadczenie zdobyte w Kolegium Magii. W tej właśnie osobliwej chwili, gdy Tileańczyk poczuł się, jakby czas nagle się zatrzymał, dostrzegł zbyt długie kły swego kompana. Zdał sobie sprawę, że w żyłach towarzysza płynie przeklęta krew.

 

Vinnred wydał z siebie pełne gniewu syknięcie, a Vestel miał wrażenie, jakby jego dusza rozpadła się nagle na milion kawałków. Może i nie był czarodziejem, ba!, o magii nie miał żadnego pojęcia, ale podświadomie czuł, jak z każdym krokiem von Shottena podnosi się złowroga, niepokojąca aura. Orlandoni doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będzie nic znaczyć w pojedynku, który miał się za chwilę rozegrać. Tutaj wchodziły w grę moce, o jakich szermierz do tej pory czytał jedynie w książkach. Odruchowo cofnął się pod ścianę, gdy kilka błyskawic przywołanych z eteru niebezpiecznie rozświetliło pomieszczenie i poderwało w powietrze kartki leżące do tej pory na biurku nekromanty. Ziemia zadrżała, a niektóre z ksiąg wypadły z półek. Tileańczyk wiedział, że w tę walkę nie należy się wtrącać.

– No proszę, widzę, że w moje skromne progi zawitał sam wampir. Tym lepiej, będę mieć na czym eksperymentować!

Pokój wypełnił szalony śmiech nekromanty.

– Jeszcze się przekonamy – mruknął von Shotten.

 

Ondurin uderzył jako pierwszy, kumulując w swoich dłoniach mroczną energię i posyłając w kierunku Vinnreda eteryczną, fioletową czaszkę zostawiającą za sobą smugę czarnego dymu. Mag zrobił unik, przyklęknął na jedno kolano i wycelował swym kosturem w przeciwnika, uwalniając z laski kilka magicznych ostrzy. Nekromanta w ostatniej chwili utworzył przed sobą niewidzialną tarczę, o którą rozbiły się pociski i skontrował, wyrzucając z wewnętrznej części dłoni pięć błyskawic.

 

Tileańczyk z zapartym tchem obserwował rozgrywającą się na jego oczach potyczkę. Vinnred poruszał się z prędkością, o jaką szermierz nigdy wcześniej by go nie podejrzewał. Czarodziej był zwinny niczym kot, unikając wszelkich ataków szalonego nekromanty i z każdą chwilą zmniejszając dystans ku niemu. W końcu obaj zwarli się, wymierzając na przemian ciosy, które swym impetem wyrywały karty z leżących na podłodze ksiąg i rozchodziły się strumieniem po całym pokoju. Vestel czuł w swoich trzewiach energię, która wypełniała również całe pomieszczenie, a grające nad ich głowami czarne błyskawice w niewiarygodny sposób rozświetlały walczących. Moc była tak potężna, że Tileańczykowi aż zjeżyły się włosy na głowie.

 

Obserwując szamoczących się magów, dostrzegł nagle kobietę, która pojawiła się w pokoju nie wiadomo skąd. W uniesionej wysoko dłoni dzierżyła srebrny sztylet i zbliżała się powoli w kierunku obu walczących. Vinnred, odwrócony do niej tyłem, pochłonięty pojedynkiem, nie mógł dostrzec czającej się za plecami śmierci. W pierwszej chwili Vestel nie zamierzał nic z tym robić, gdyż jego towarzysz okazał się być wampirem – diabelskim pomiotem, który nie zasługiwał na dalszą egzystencję. Z drugiej jednak strony, czarodziej uratował go dwa razy i był jedyną nadzieją szermierza na opuszczenie tego miejsca żywym. Mężczyzna porzucił niepewność – teraz należało działać, później zastanowi się, co zrobić z tą niewygodną wiedzą. Krzyknął, zwracając na siebie uwagę kobiety. Jej oczy błyszczały żółtą, nieprzeniknioną energią.

Orlandoni zebrał się w sobie, zacisnął zęby i ruszył w kierunku nieznajomej z uniesionym rapierem. Gdy podszedł na kilka kroków, dostrzegł jej twarz. To była Sanne, żona Ondurina, która najwyraźniej zamierzała przechylić szalę zwycięstwa na korzyść męża.

– Odejdź, a nic ci się nie stanie, przybyszu – powiedziała nienaturalnie grubym głosem.

– Wszystkim gościom tak mówiliście? – Vestel przyjął pozycję do walki. – Rzuć nóż, a unikniemy niepotrzebnego rozlewu krwi.

 

W odpowiedzi, kobieta rzuciła się na niego, wykrzykując coś w bluźnierczej mowie. Szermierz wykonał instynktowny unik i zagłębił ostrze swego rapiera w miękkim brzuchu przeciwniczki, nadziewając ją niemal po sam stalowy kosz broni. Sanne uniosła jeszcze głowę, spogladając na Vestela, po czym żółty blask w jej oczach zgasł i zawisła bez życia na ostrzu. Szermierz wyszarpnął zakrwawioną broń, pozwalając ciału opaść na podłogę. Zerkając na skulone zwłoki małżonki Ondurina, usłyszał nagle słowa mocy płynące z ust nekromanty i poczuł potężne uderzenie energii, która posłała go kilka metrów w tył. Południowiec uderzył o pobliską ścianę i runął na ziemię, czując ostry ból w okolicy prawego obojczyka.

 

Vorhaven dopadł nagle do swej martwej żony, zupełnie ignorując walkę i Vinnreda. Czarodziej nie zamierzał odpuścić nadarzającej się okazji i inkantując zaklęcie, wymierzył swój kostur prosto w głowę rozpaczającego nekromanty. Czubek laski rozbłysnął nagle granatową energią, uwalniając z siebie strumień gęstego, przerzedzonego niewielkimi ostrzami cienia i niemal zdmuchując z karku głowę Ondurina. Resztki poczerniałej czaszki zakołysały się na obnażonych kręgach szyjnych i po chwili czarownik padł na ciało swej żony bez życia, niczym ścięte drzewo. Błyskawice rozświetlające pokój nagle zniknęły, ustępując miejsca płonącemu kominkowi, który pozostał jedynym źródłem światła w pokoju nekromanty.

 

Vinnred podszedł do leżącego pod ścianą towarzysza i pomógł mu wstać. Vestel przy każdym najmniejszym ruchu syczał i jęczał z bólu, a zwisająca bezwładnie prawa ręka i nienaturalnie wykręcona część ramienia uświadomiła czarodziejowi, co się wydarzyło.

– Masz wybity bark. Będę musiał ci go nastawić.

– Rób co musisz. – Orlandoni syknął z bólu, a w jego oczach pojawiły się łzy.

– To będzie boleć.

– Chyba nie bardziej, niż teraz – mruknął szermierz i zacisnął zęby.

Czarodziej ułożył obie ręce w odpowiedniej pozycji i spojrzał na południowca.

– Jesteś gotowy?

Nim Vestel zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Vinnred pewnym ruchem nacisnął i nastawił jego bark, a po sali rozniósł się krzyk bólu mężczyzny. Von Shotten posadził go pod ścianą, gdyż czarnowłosy niebezpiecznie pobladł na twarzy.

– Zaraz poczujesz się lepiej.

Vinnred wymówił pod nosem kilka słów mocy, a jego dłoń rozświetliła jasna poświata. Przyłożył ją do ramienia szermierza i przytrzymał, póki światło nie rozmyło się w powietrzu. Uśmiechnął się delikatnie, gdy Tileańczyk poruszył ramieniem i mógł nim swobodnie władać.

– Co zrobiłeś? Magia? – zapytał Vestel.

– Tak, proste zaklęcie lecznicze, nic specjalnego.

– Jesteś wampirem.

– Tak, jestem – odparł Vinnred, po czym podniósł z podłogi swój płaszcz i narzucił go na siebie. – To długa historia. Nie sądzę, by to był odpowiedni czas i miejsce na takie rozmowy.

– Ale… jak? Przecież według legend wampiry nie mogą podróżować za dnia… – Vestel poruszył ramieniem. O dziwo, czuł się, jakby nigdy wcześniej nie doznał żadnego urazu.

– Mój płaszcz jest magiczny, dzięki niemu mogę podróżować w świetle słonecznym. – Wyjaśnił czarodziej.

– Ale nie wyssiesz ze mnie krwi? – Tileańczyk spojrzał na niego podejrzliwie.

– Czy gdybym miał cię zabić, uleczyłbym twój wybity bark? Zastanów się, Orlandoni. Nic ci nie grozi z mojej strony. Poza tym nie piję ludzkiej krwi, złożyłem przysięgę.

– Jaką przysięgę?

– Nie mogę ci powiedzieć.

– Dlaczego?

– Bo gdybym to zrobił, musiałbym cię zabić.

Widząc skonsternowaną minę towarzysza, Vinnred roześmiał się i klepnął go w plecy.

– Rozluźnij się, chyba miałeś za dużo wrażeń jak na jeden dzień.

– A żebyś wiedział. Wynośmy się stąd. – Szermierz przejechał dłonią po potylicy.

– Za chwilę, najpierw muszę zakończyć to, co rozpocząłem. Ten dom jest siedliskiem zła i musi zostać oczyszczony świętym ogniem sprawiedliwości.

– Jak chcesz. – Vestel wzruszył ramionami, schował rapier do pochwy i powolnym krokiem opuścił pokój. Za swoimi plecami słyszał podniosły głos czarodzieja, wypowiadającego niezrozumiałe słowa mocy.

 

♦ ♦ ♦

Opuszczali dwór, nie odzywając się do siebie. Za ich plecami rozciągała się czerwona łuna, posiadłość Vorhaven'ów płonęła, trzeszcząc odgłosem trawionego drewna i pękających kamieni. Płomienie wyzierały z okien i lizały ściany budowli, ochoczo pełznąc po mchu i zabierając ze sobą część historii Imperium. Szum i trzask palonego drewna towarzyszył im jeszcze przez jakiś czas. Vinnred dzielił siodło razem z Ilse, jedyną ocalałą z przeklętej posiadłości, a Tileańczyk zerkał na pogrążoną we własnych myślach dziewczynkę i zastanawiał się, jakie demony siedzą w tej małej. Może kiedyś stanie się taka jak ojciec? A może właśnie dlatego czarodziej ją ocalił, by pod okiem ciotki wyrosła na normalną kobietę, jakich wiele w całym państwie? Szermierz miał mieszane uczucia. Przeżyli, wygrali, ale próżno było szukać szczęścia i tryumfu na ich twarzach. Pogrążeni w posępnej zadumie wjechali między wysokie drzewa i puścili się galopem ku pierwszym wstęgom słońca przebijającym się przez szare chmury.

KONIEC.

Koniec

Komentarze

Tym oto sposobem Straszny Dwór stał się zamkniętą całością. Jeśli ktoś oprócz Fasolettiego (który heroicznie walczył z moim tekstem przez ostatnie cztery części :P), dobrnął do końca, proszę o jakiś finalny komentarz i ewentualne spostrzeżenia, uwagi i ocenę. Opowiadanie pisało mi się z przyjemnością, w żadnym momencie nie musiałem się zmuszać, by pociągnąć akcję dalej, co uważam za sukces (chyba sami wiecie, jak to jest, gdy stanie się w miejscu i nie ma pomysłu, co dalej :P). Przy okazji zostawiłem sobie kilka otwartych furtek do kolejnych tekstów, ale zobaczymy, czy będę miał czas, by to jakoś rozwinąć :P. W każdym razie obecnie skupiam się na opisaniu starszych przygód Vinnreda, więc gdy skończę, pewnie pojawią się na stronie Nowej Fantastyki ;).

Pozdrawiam serdecznie wszystkich tych, którzy poświęcili swój cenny czas na przeczytanie mojego opowiadania! :) Mam nadzieję, że nie był to czas zmarnowany.

Owszem, ktoś jeszcze oprócz. W moim przypadku "dobrnięcie" jest właściwym określeniem, ponieważ wszelkie stwory ciemności niewiele mnie interesują. Nie bierz tych słów za jakieś zawoalowane stwierdzenie, że chała itp. --- przeciwnie, skoro przeczytałem, bierz to za komplement.
Ponieważ tekst nie lokuje się w kręgu moich żywszych zainteresowań, powstrzymam się od prób oceniania. Pozwolę sobie tylko na podpowiedź: przeszukaj ponownie pod katem takich śmiesznych pomyłek:
- Pewnie tam, gdzie zawsze, czyli w pracowni albo w jego pokoju.
W swoim pokoju...
Za ich plecami rozciągała się czerwona łuna, posiadłość Vorhaven'ów płonęła, trzeszcząc odgłosem trawionego drewna i pękających kamieni.
Tu, zamiast przecinka po łunie, właściwszy byłby średnik. Dlaczego Vorhavenów z apostrofem? Nie ma głoski niemej, nie ma zmiany wymowy ostatniej głoski. Płonęła, trzeszcząc odgłosem. Czy można trzeszczeć odgłosem? >  Posiadłość płonęła. Trzaski trawionego ogniem drewna i pękających w żarze kamieni goniły ich jeszcze długo. <  No, tak dla przykładu, jak wymknąć się można z pułapki imiesłowów współczesnych i nie tylko takich.

@ AdamKB

Dzięki za komentarz i poświęcony czas, tym bardziej, że - jak sam zaznaczyłeś - opowiadanie nie mieści się w kręgu Twoich żywszych zainteresowań :). Miło mi też przeczytać kilka rad i poprawek, na pewno uwzględnię je w ostatecznej wersji opowiadania. Właśnie o takie cenne uwagi mi chodzi, gdy zamieszczam coś na tej stronie. To jest naprawdę budujące, kiedy ktoś, kto nie jest fanem opowiadań o określonej treści, potrafi przeczytać (dość długą) całość i wystawić komentarz. No i cieszę się, że tych błędów nie namnożyło się tyle, bym się złapał za głowę i szybko wyłączył stronkę ;).

Pozdrawiam i raz jeszcze dzięki!

Ale gdy daje się czytać, bo nie sprawia na mnie wrażenia "przefajnowanego"...
Pomyłki podałem Ci dla przykładu --- jest ich, niestety, więcej, toteż przyda się przejrzenie całości tekstu.
Też pozdrawiam, nie ma za co...

No i dowalczyłem do końca. Trwało to trochę, bo miałem remont i awarię kompa, ale się udało :P W sumie błędy wytknął AdamKB, a ja nic prócz tego co on napisał nie wyłapałem. No więc podsumowanie. W przeciwieństwie do Adama, ten tekst jest bardzo w moich klimatach i czytałem go z przyjemnością, tym bardziej, że omijam zwykle szerokim łukiem wszystko, co ma więcej niż dwie części, a to o czymś świadczy. :P Byki bykami, było ich trochę, ale każdy je robi, tak, że temu zagadnieniu dam spokój, tym bardziej, że powypisywałemje w komentarzach. Fabuła. Cóż, mnie się podobała. Pewnie ktoś stwierdzi, że wtórna ischematyczna, ale jeśli akcja jest dobrze poprowadzona, to zupełnie mi ta wtórność i prostota nie przeszkadza. I conajbardziej podobało mi się w tekście, to sylwetkimaga i szermierza. Bardzo fajnie stworzone, relacje między nimi były żywe i napędzały akcję. Co prawda w ostatniej części tak tego nie czuć, ale podsumowuję całość. Kojarzyły mi się z kilkoma filmowymi duetami, "Na wariackich papierach", ten nowy "Sherlock Holmes", "Starsky & Hutch" itp. itd... ( To zaleta,nie wada). Wystraszyłem się trochę, gdy doszedłem do momentu w którym okazało się, że mag jest wampirem. Szczerze powiem, że wolałbym już gdybyś nie ujawniał jego tożsamości,naprawdę. Takie niedomówienia i tajemnice czasem bardzo dobrze robią tekstowi. Za przykład podam pierwszą część Obcego. Co prawda to film, ale zasada ta sama. Skąd wział się ich statek na LV,? Skąd oni się wzięli? Kim był gość który siedział na fotelu? W następnych częściach trochę się wyjaśniło, w komiksach jeszcze więcej, ale o ile filmowe uchylenie rąbka tajemnicy jeszcze przeżyłem, (Poza Aliens vs Predator, bo reżysera i scenarzyste bym lał kurwa dechą z gwoździem i wrzeszczeć nie dał), to komiksowe moim zdaniem - porażka. Rozpisałem się, więc teraz podsumuję. Gdyby nie błędy i tonieszczęsne (moim oczywiście zdaniem) "obnażenie" maga z tajemniczości, tekst byłby super, tak jest tylko dobry.  Ale czas przy nim spędzony nie był na pewno czasem straconym i jeśli napiszesz coś jeszcze w tych klimatach i z tymi bohaterami, to z chęcią przeczytam.

No, więc tyle moich czysto subiektywnych rozważań i przemysleń. Chciołeś opinii, masz opinię, pozdrawiam. :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@ Fasoletti
Staram się, by tych błędów było coraz mniej, ale osobiście wolę poświęcić więcej energii na opisy, prowadzenie fabuły i bohaterów, niż na ślęczenie z lupą nad każdym zdaniem. Zwłaszcza że takie "zgrzyty" to zazwyczaj wyłapuję dopiero po jakimś czasie ;). Tak czy inaczej mam zamiar zebrać wszystkie pięć części do przysłowiowej kupy, przejrzeć, przeredagować i wprowadzić Wasze poprawki oraz uwagi w życie. Jestem naprawdę wdzięczny za wszelkie komentarze, które pomogą mi dopracować tekst i własny styl.

A już najbardziej się cieszę z tego, że polubiłeś Vestela i Vinnreda, bo włożyłem w tych bohaterów całe serce i chciałem, by Czytelnik ich polubił. Co do zdradzenia tożsamości maga, to jest to jakby wstęp do dalszych opowiadań z tą dwójką, gdyż ma to zaważyć na dalszych relacjach z szermierzem. Jestem pewien, iż nie poprzestanę tylko na tym jednym opowiadaniu, ponieważ ta dwójka niesie ze sobą olbrzymi potencjał, który zamierzam wykorzystać ;).

Dziękuję za komentarz, pokazanie mi moich błędów i kilka miłych słów, które każdy piszący lubi przeczytać :D.

Pozdrawiam serdecznie!

Co do zdradzenia tożsamości maga, to jest to jakby wstęp do dalszych opowiadań z tą dwójką, gdyż ma to zaważyć na dalszych relacjach z szermierzem.
Jeśli tak będzie, to masz, moim zdaniem, rację. Nastąpi zmiana wzajemnych relacji, co powinno wyjść dalszemu ciągowi na dobre.
Zbieraj i poprawiaj, dopisuj kontynuację --- tylko pamiętaj, żeby gorsza nie była, bo się zmówię z Fasolettim i zamiast plusów same minusy dojrzymy...
(To tak półżartem, oczywiscie.)

@AdamKB
To teraz się wystraszyłem, zamknąłem w sobie i pisać nie będę :D. Nie no, żartuję ;). Już coś się w głowie kotłuje, ale właśnie staram się wymyślić coś równie ciekawego i dobrego, by nie dać plamy. Ale myślę, iż najpierw musiałbym kilka rzeczy wyjaśnić z przeszłości obu bohaterów... No ale nieważne, jak coś się pojawi, to na pewno zauważycie ;). Cieszę się, że mam chociaż dwóch Czytelników, którzy chcą czytać dalej moje wypociny :D.

Nowa Fantastyka