- Opowiadanie: HollyHell91 - DreamStreamExtreme

DreamStreamExtreme

Oceny

DreamStreamExtreme

Pierwsze dźwięki, jakie doszły do jej głowy, były przytłumionymi głosami mężczyzn. Dwóch jak się jej zdawało. I jakiś gwar. Zanim zdała sobie sprawę, że jej skóra się parzy od mocnego nad wyraz słońca, to na chwilę ją oślepiło, nim zdołała zasłonić się dłonią. Podparła się na drugiej, próbując wstać. Strasznie chciało jej się pić. Zauważyła, że wszyscy jej się dziwnie przyglądają. "Gdzie ja jestem, do cholery?" – pomyślała z narastającą irytacją i niepokojem. Mężczyźni, którzy stali naprzeciwko niej, byli dziwnie ubrani, jakby w sukienki, ale nie do końca to były sukienki. Mieli też tylko i wyłącznie sandały, wysokie, sięgające prawie do kolan. "Mają gust" – pomyślała. – "Raczej nie jestem u siebie. Nikt u mnie nie nosi takich dziwnych butów. Trudno, popytam się tych ważniaków, co to za miejsce." – Wstała, otrzepała się i chwiejnym krokiem podeszła do trzech mężczyzn stojących tuż u stóp jakiegoś dziwnego budynku, który opierał się wyłącznie na kolumnach. Nim zdążyła coś powiedzieć, spojrzeli na nią z taką pogardą, że się cofnęła.

– Ok, nie przeszkadzajcie sobie – powiedziała i natychmiast zauważyła, że pogarda w ich oczach błyskawicznie przeszła w zdziwienie i równie błyskawicznie z powrotem w pogardę. Zakłopotana dziwną sytuacją wycofała się i podeszła do starszego pana, który przechodził obok niej i zapytała go co to za miejsce.

Starszy pan jakby się zawahał, spojrzał na nią tak samo zaskoczony jak poprzedni niedoszli rozmówcy. Po chwili zaskoczenie uległo współczuciu, które teraz biło w jego oczach. Poklepał ją po głowie, wymamrotał coś w nieznanym jej języku i odszedł w swoją stronę. Zrezygnowana zaczęła obracać się wokół własnej osi próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów. Zakłopotanie przerodziło się w złość. "Oni chyba mają mnie za jakąś niedorozwiniętą – pomyślała. – "I w dodatku nie mówią w moim języku". Nagle przypomniała sobie głosy dwóch mężczyzn, które słyszała, gdy leżała jeszcze na brukowanym deptaku. – "Te głosy zdawały się być łagodne. Spróbuję się ich zapytać". – Zlokalizowała miejsce, z którego wstała i znów usłyszała te same głosy, ale tym razem głośniejsze. Jeden z rozmówców wybuchnął śmiechem. Głosy docierały z budynku, który miał akurat naprzeciw niej prowizoryczne okno. Albo to po prostu była kwadratowa dziura w ścianie. Im bardziej się zbliżała, tym bardziej czuła specyficzny zapach. Co więcej, ten zapach wcale nie wydawał się jej obcy. "Rany, co tak śmierdzi?" – pomyślała. "To śmierdzi jak… nie, to niemożliwe". Zbliżyła się do ‘okna’ i zapytała:

– Przepraszam, może Panowie mi pomo…

Tylko zaczęła, bo nie mogła skończyć zdania z powodu widoku, jaki zastała. Dwaj mężczyźni siedzieli sobie beztrosko na dziwnej ławie, a raczej jakimś murku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby mieli na sobie jakieś spodnie czy coś. Te śmieszne sukienki mieli na tyle podwinięte, że mogła podziwiać ich pośladki bez przeszkód. W tym samym momencie zidentyfikowała zapach, który ją odpychał jeszcze zanim podeszła do budynku. To był po prostu zapach fekaliów. Domyśliła się, że zastała ich w codziennej czynności, podczas załatwiania jednej z potrzeb fizjologicznych. 

– J… Ja bardzo przepraszam… – odeszła od okna nie zdążając nawet złowić spojrzenia, jakim obarczyli ją ci dwaj, najwyraźniej niezadowoleni, mężczyźni. 

Szok po chwili przekształcił się w przerażenie. "Oni robiąc pod siebie rozmawiają ze sobą jakby siedzieli przy stole i grali w brydża!" – przerażenie w jej głowie coraz bardziej narastało. – "Przecież to jacyś barbarzyńcy. Normalny, cywilizowany człowiek nie mógłby tak…" – złapała się za głowę. – "To jest jakieś chore miejsce. Nieważne, co to jest, jak to się nazywa, czemu tu nie ma kobiet. Po prostu muszę stąd uciekać." – Chciała wprowadzić swoją myśl w czyn, ale poczuła gwałtowne szarpnięcie za rękę. A raczej za obie ręce. Próbowała się uwolnić, ale nie miała szans – ludzie, którzy ją trzymali, byli wyżsi od niej i zdecydowanie bardziej umięśnieni. 

– Puśccie mnie! – krzyczała. – Zostawcie mnie, dzikusy..!

Nim dotarło do niej co się stało, poczuła silne uderzenie a po chwili pieczenie na policzku. Cios był tak precyzyjny, że odwróciło jej głowę w drugą stronę. Zamroczyło ją, a po chwili poczuła ból brzucha i straszną chęć pójścia do toalety. Zrozumiała, że to ze strachu. Pierwszy raz tak się bała. Chciała zidentyfikować, kto jej wymierzył cios i kto w ogóle ją prowadzi, ale bała się podnieść wzrok. I nie odezwała się już więcej. 

"Nie wiem, co gorsze, nieświadomość, gdzie jestem, czy świadomość, że można tutaj dostać w twarz za nic." – pomyślała wpatrując się w dół i podziwiając, mimo wszystko, równomierny chód męskich nóg w sandałach. – "Chodzą jak żołnierze. Więc to pewnie są żołnierze. Ale gdzie oni mnie ciągną? Boże drogi, uchowaj…" – Czuła jak łzy nachodzą jej do oczu. Potrząsnęła gwałtownie głową. – "Nie możesz się załamywać" – powiedziała do siebie w duchu – "Nie teraz. Musisz mieć siły i jasność umysłu, żeby się jakoś wydostać z tego chorego miejsca". 

Gdy zdecydowała się podnieść wzrok, wyrósł przed nią budynek, znowu z kolumnami, ale mniejszy niż tamten, pod którym stało tych trzech przyjemniaczków. Przed nią było kilka schodów. Minęli strażników stojących po obu stronach wielkiego wejścia. Oboje mieli hełmy, a na nich jakieś czerwone szczotki, czy coś w tym stylu. W każdym razie ich wygląd był dość groteskowy – jednocześnie umięśnieni i noszący dziwne spódnice i wysokie sandały. Zrobiła z żołnierzami kilka kroków więcej i nagle jej myśli zajęły się czymś innym – niesamowitym zjawiskiem jaki ukazał się jej w wielkiej, szykownej sali.

Siedziała na jakimś krześle. Juliet nie nazwałaby tego tronem, ale jednak krzesło było w jakiś sposób podwyższone. Pani znajdująca się na krześle była bardzo dostojnie ubrana, i taka sama dostojność biła z jej twarzy. Miała na głowie opaskę, jakby z diademem, błyszczące kolczyki. Z jej oczu biła niewiarygodna pewność siebie. Trochę orli nos. Z pochodzenia jakby Greczynka. Twarde, wyraźne rysy twarzy. 

Juliet nim zdążyła zanalizować kompletny ubiór dostojnej pani, rzucono ją na ziemię, jak jakieś zwierzę. Odwróciła się do jednego z mężczyzn, nie ukrywając wściekłości. W tej samej chwili przypomniała sobie siarczysty policzek i natychmiast spotulniała. 

– Quo est Cesar? – zapytał jeden ze strażników.

– In Forum Romanum – odpowiedziała dostojna pani. Po chwili dopowiedziała coś jeszcze, ale tych słów Juliet już nie potrafiła rozróżnić. Zauważyła kątem oka, że żołnierze odeszli i została sam na sam z władczą panią. Pani podeszła do niej. Biła od niej jakaś dziwna aura. Juliet poczuła się nieswojo. Czując silne dłonie żołnierzy, którzy ją prowadzili, czuła się bezradna, ale teraz miała wrażenie, że jest bardziej skazana na łaskę tej pani, niż wszystkich mężczyzn w tym dziwnym mieście. 

Nagle strach ustąpił uczuciu pragnienia. Chciało jej się pić już wtedy, gdy się tylko przebudziła. Udała, że przechyla jakieś naczynie i pije. Dostojnej pani nie trzeba było dwa razy pokazywać.

– Aqua! – zawołała tak donośnie, że Juliet aż się wzdrygnęła. W mgnieniu oka pojawiły się inne kobiety, które przyniosły kilka dzbanów i pozostawiły je na dziwnym tworze, który opierał się na czterech lwich łapach z drewna. "To chyba jest stół" – pomyślała Juliet. – "Tylko czemu nie ma tu krzeseł? Wszędzie leżanki…" 

– Latine loqueris?

Dźwięk jej głosu wyrwał Juliet z przemyśleń. "To było do mnie?" – pomyślała speszona. – "Co ja mam jej powiedzieć?"

Dostojna pani klasnęła w dłonie, znowu coś wymamrotała po swojemu, a kobiety, które przyniosły dzban, wlały trochę wody do naczynia, które przypominało puchar. Podeszły do Juliet, podały jej naczynie i odeszły. Juliet starała się pić cicho i z klasą, mimo że najchętniej wychłeptałaby całą wodę naraz. Po plecach przeszły jej ciarki, bo poczuła się o wiele lepiej. Spojrzała z wdzięcznością na panią z diademem. 

– Latine loqueris? – zapytała właścicielka pięknego diademu.

"Znowu to pytanie" – pomyślała Juliet. – "Co ja mam zrobić?". Wstała powoli. Pokręciła głową nie wiedząc co powiedzieć.

Pani przekrzywiła głowę tak, że światło słoneczne odbiło się od diademu i poraziło dziewczynę w oczy.

– Germanicum? – znowu oślepiająca pani zapytała.

"Germanicum? Chyba jej chodzi o niemiecki. Na litość, tylko nie niemiecki.” – Nigdy nie zapomni tych wszystkich lat katuszy spędzonych nad językiem, który jest przeciwieństwem wszelkiej melodyczności. – “Może ona zna angielski?"

– English? – zapytała Juliet nieśmiało. Pani jakby pochyliła się do przodu i próbowała czytać z jej ust.

– English? – ponowiła wyraźniej Juliet. – Inglese, Anglese…?

Władcza pani podniosła dłoń. 

– Rozumiem, mówisz po angielsku – powiedziała i w tym języku, choć jakby nieco inną odmianą. – Pewnie się zastanawiasz, czemu cię tu sprowadzili rzymscy legioniści?

"Rzymscy legioniści?" – dopiero teraz poukładało jej się wszystko w całość. Te sandały, hełmy z czerwonymi szczotkami. I te sukienki, które tak naprawdę były togami. Chwila. Są togami. To się naprawdę dzieje. 

– Tak, pani – powiedziała Juliet. – Mogę wiedzieć, co to za miejsce? I kim pani jest?

Po raz pierwszy pani odsłoniła swoje zęby. Miała piękny, ale jednocześnie przerażający uśmiech. Był zbyt pewny siebie. 

– Powinnam była się domyślić po ubiorze, że nie jesteś stąd. I że możesz mnie nie znać – rzekła schodząc z podwyższenia. – Jestem Kleopatrą Filopator, córką Ptolemeusza dwunastego Auletesa, władczynią Egiptu. A ty znajdujesz się w Rzymie. – Zmierzyła ją wzrokiem z góry na dół. – Jest 707 rok ab Urbe condita.

Juliet zastygła. – "Ab Urbe condita? Gdzieś to słyszałam… Ach, od założenia Miasta. Tak Rzymianie odmierzali czas, od roku powstania Rzymu. Zaraz, kiedy powstał Rzym? Miałam taki sposób na zapamiętanie… Na siedmiu górach piętrzy się Rzym… 753 rok przed erą Chrystusa! Powiedziała, że jest 707 rok od założenia Miasta, czyli jest…"

Jej myśli przerwała rzekoma Kleopatra, która znów zaczęła mówić dziwnym angielskim.

– Twoje ubrania są niestosowne. To dlatego żołnierze cię do mnie przyprowadzili. – rzekła odwracając się i wracając na swoje podwyższenie.

– Skąd znasz angielski? – zapytała Juliet jakby nie zważając na to, co powiedziała władczyni Egiptu.

– Jest tu dosyć wielu niewolników z Pretanni. Języków obcych uczę się w lot. – przerwała, by klasnąć w dłonie. Pojawiła się kobieta, która nalała wcześniej wody dla Juliet. Kleopatra wskazała dzban z wodą i puchar ozdobiony jakimiś klejnotami. Kobieta natychmiast nalała wody i podała swej pani. – Mówię w dziewięciu językach, między innymi też w egipskim – dokończyła myśl co chwila popijając z wystawnego pucharu.

– A co w tym niezwykłego…? Przepraszam za śmiałość, ale… nie jesteś Egipcjanką? – zapytała Juliet.

Kleopatra oderwała usta od pucharu.

– A wyglądam Ci na Egipcjankę? – zapytała nie wyrażając żadnych emocji, ani w głosie, ani na twarzy.

Juliet nic nie odpowiedziała. Zamiast tego spojrzała w dół. Zauważyła, że jej top i spódniczka są całe w piasku. Przypomniało jej się, że królowa podała jej powód, dla którego tu została przyprowadzona, a w zasadzie przywleczona.

– Dlaczego uważasz, że moje ubrania są niestosowne? – zapytała władczynię.

Kleopatra odłożyła puchar na stolik, który również podpierał się na jakichś dziwnych kocich łapach.

– Nie ja tak uważam, ale tutejsi Rzymianie tak uważają. – odpowiedziała poważnie. – Gdybyśmy były teraz w moim pięknym królestwie, Egipcie, nie doświadczyłabyś niczego złego. U mnie wręcz ubóstwia się kobiety. Chwała Ci, bogini Izydo! Tutaj, w Rzymie, kobieta jest jak niewolnik. Nie zauważyłaś, jak tutaj traktują kobiety?

Oj, zauważyła, a nawet poczuła. W tej samej sekundzie znowu wróciło pieczenie na policzku, o którym już zapomniała, zniewolona dostojnością wielkiej królowej.

– Niedługo ma powrócić Cezar z Forum – powiedziała ta, która zniewalała. – Będziemy wyprawiać ucztę. Moje pomocnice przebiorą cię za jedną z nich, żebyś nie rzucała się w oczy w tym śmiesznym przebranku. – Wstała z podwyższenia. Rozporek w jej zwiewnej sukni odsłonił kawałek szczupłej i gładkiej jak aksamit nogi. – I wtedy wypytam cię o wszystko. Skąd jesteś, kim jesteś. Po co przybyłaś. Wszystkiego się dowiem.

Juliet przestraszył ten nazbyt władczy ton. "Po co przybyłaś. Żebym ja wiedziała w ogóle j a k tu przybyłam."

Służki podeszły do niej i zaprowadziły deilkatnie do jednej z komnat. Traktowały ją miło i z szacunkiem, ale dziewczyna wciąż miała przed oczami wzrok królowej, gdy ta powiedziała "wszystkiego się dowiem". Była przerażona tą całą sytuacją, której nie mogła pojąć, choć chciała, ze wszystkich sił. Bała się władczyni, ale nie miała wyjścia. 

Musiała jej zaufać.

 

 

 

Juliet ciężko było ciągle pamiętać o tym, by zamykała usta, bo wygląda jak ryba wyciągnięta dopiero co z wody. Te ciągle jej się otwierały ze zdumienia, bo takiego przepychu jeszcze nigdy nie widziała. Sala była ogromna, ogromne stoły zajmowały przynajmniej pół przestrzeni, na oko było ich z dziesięć. I żadnych krzeseł. Wszędzie leżanki, które wcześniej zaobserwowała w atrium królowej. Były bogato wyściełane, a za nimi wisiały jakieś pysznie zdobione tkaniny, połyskujące różnobarwnymi nićmi. Na stołach zastawa połyskiwała złotem, to nie były drewniane naczynia, jakie podała jej wcześniej służka Kleopatry. Nie dość, że były złote, to jeszcze wysadzane drogimi kamieniami, do których nie daj Boże doszło słońce, bo natychmiast oślepiały. Gdyby tak zwędzić jedno naczynie, to chyba już bym nie musiała do końca życia pracować, pomyślała Juliet. Szybko porzuciła tę myśl, bo uświadomiła sobie, że jest na łasce królowej, i tylko dzięki jej obecności w tym szowinistycznym mieście nie stała jej się krzywda.

Kilka osób już się zebrało, niektórzy byli już nawet troszkę wstawieni. Zauważyła, że wyłącznie mężczyźni znajdowali się na tych łożach, w pozycji pół leżącej, pół siedzącej, a kobiety im usługiwały. Donosiły ciągle dzbanów i jedzenia. Juliet skierowała swój wzrok na drugą stronę sali. Córka Ptolemeusza dwunastego jakiegoś tam, jak to się przedstawiła, siedziała jak zwykle dostojna i bacznie obserwowała gości. Otaczały ją jej pomocnice, które leżały na wielkich poduchach. Królowa zauważyła Juliet. Skinęła na nią. 

Juliet tak się speszyła tym łagodnym, a jednocześnie stanowczym skinięciem, że nazbyt się spiesząc, przydeptała sobie nadmiernie długą tunikę, w którą ją odziały służebne królowej i przewróciła się, zdążając tylko się oprzeć na rękach. Usłyszała za sobą męski śmiech – odwróciła się rozgoryczona i zażenowana, ale mężczyźni nawet już na nią nie patrzyli. Kontynuowali rozmowę, pozwalając sobie łaskawie wkładać do ust owoce winogron, które wręczały im kobiety.

Kleopatra również nie kryła swojego uśmieszku.

– Ty naprawdę nie jesteś stąd – powiedziała, gdy Juliet już była wystarczająco blisko, by słyszeć królową, a nie wyłącznie gwar nadchodzących coraz to większej liczby gości. – Najpierw pojawiasz się w jakiejś śmiesznej, krótkiej, dwuczęściowej tunice a potem przewracasz się, jakbyś nigdy nie miała na sobie nic dłuższego. – pokazała jej wolną, małą poduszkę, która leżała obok wystawnego krzesła królowej. Juliet w pierwszym momencie się skrzywiła, że znów traktują ją jakieś zwierzę i ma siedzieć przy niej jak pies u jej podnóża, ale natychmiast wymazała grymas ze swojej twarzy, przypominając sobie, że aby się stąd wydostać, musi grać w ich gierki, i starać się zachowywać jak oni. – Powiedz mi najpierw, blada dziewczyno, jak ci na imię?

– Juliet – odpowiedziała szybko, bo teraz ona chciała zadać pytanie. Do sali wszedł jakiś dostojny pan, od którego biła nie mniejsza pewność siebie niż od Kleopatry. Niestety widziała jego twarz tylko na ułamek sekundy, bo zasłoniło go kilku żołnierzy z tymi śmiesznymi szczotkami na głowach. Dostojny pan wyciągnął rękę przed siebie, dłoń miał sztywnie uniesioną do góry. "Co on, pozdrawia Hitlera?" – pomyślała przerażona Juliet. Po sekundzie wyśmiała samą siebie. "Oni nie wiedzą, że jest ktoś taki, głuptasie. Przecież to jest rok… zaraz, Kleopatra mówiła, że jest 707 od założenia Miasta. Rzym założony został w 753 roku, czyli jest… 46 rok przed Chrystusem. Tak! Zlokalizowałam czas!"

Z przemyśleń wyrwał ją krzyk "Ave Cesar!", który rozszedł się po całej sali. Nie musiała więc już pytać kim jest ten dostojny pan. Próbowała dostrzec twarz wielkiego Cezara, o którym uczyła się przecież na lekcjach, ale nie mogła. Ciągle zasłaniały go te szczotki ulokowane na hełmach. Cezar usiadł na podwyższeniu po przeciwnej stronie sali. Juliet nie kryła zdumienia.

– Pani Kleopatro – odezwała się nieśmiało. – Dlaczego Cezar nie spoczął obok ciebie? – powiedziała siląc się na starszą odmianę angielskiego. – Czy Ty i Cezar nie… – natychmiast spłonęła rumieńcem.

Kleopatra wybuchła dźwięcznym, kobiecym śmiechem. 

– Dobre pytanie, Juliet! Podejrzewam, że nie chce bardziej drażnić swoich legionistów. Nie akceptują faktu, że kobieta może mieć w ogóle jakąś władzę. I że może pić wino – królowa skinęła na służącą, a ta natychmiast podała jej kielich. – Napij się ze mną, Juliet. Będziesz bardziej skora do rozmowy!

Juliet przyjęła kielich od służącej i napiła się łapczywie wina. Potrzebowała się rozluźnić, żeby nie oszaleć.

Jej uwagę przykuła jedna dziewczyna, która siedziała u podnóża łoża jednego z mężczyzn, który tak łapczywie pił wino, że aż mu ściekało po brodzie. Była smutna. Nic nie jadła, nic nie piła.

– Tutaj kobiety nie mogą pić wina? – zapytała Juliet.

– Ani wina, ani piwa – powiedziała królowa. – Kobieta w Rzymie ma zakaz picia alkoholu. Uważają, że i bez tego jest nieobliczalna.

Juliet nie mieściło się to w głowie. Choć u niej w Grenoble znała też niemało kobiet, które miały bezwzględny zakaz alkoholu. Ale tam przynajmniej wspólnie nie załatwia się potrzeb fizjologicznych i nie rozmawia przy tym.

– To ja też nie mogę pić – jęknęła Juliet.

– Możesz – powiedziała twardo królowa. – Jesteś ze mną. Niech tylko ktoś spróbuje cię tknąć, to popamięta mnie na zawsze.

Mimo że Juliet poczuła się jak własność królowej, poczuła też mimowolnie ulgę. Tym chętniej zabrała się do wina.

– Skąd jesteś, Juliet? – zapytała nagle władczyni.

Juliet się zawahała. Nie wiedziała co odpowiedzieć. "Czy wtedy już istniała Francja?" – zastanowiła się. "Raczej nie. Lepiej powiem z jakiego miasta pochodzę."

– Z Grenoble, proszę pani.

Kleopatra zmarszczyła brwi.

"Chyba nie wie, gdzie to jest" – przestraszyła się Juliet. – To jest na północ od…

– Marsylii! – powiedziała z triumfem królowa. – Prawda?

Juliet zastygła. Wielka pani ciągle zaskakiwała.

– Tak, zgadza się. – przytaknęła speszona. – Skąd pani wie?

– Bo jestem królową – prychnęła, jakby Juliet zadała niedorzeczne pytanie. – Chyba nie wiesz, że pochodzę z Aleksandrii. Aleksandria to największy ośrodek naukowy i kulturowy na świecie. Posiadam Bibliotekę Aleksandryjską, która zawiera największy zbiór zwojów w historii. Szkoda, że założyciel tego miasta, największy wódz w dziejach Aleksander Macedoński, nie dożył jego rozkwitu. Zresztą, jego wielkie imperium też się rozpadło. – Na twarz królowej wyraźnie wysunął się smutek. – Za 500 lat na pewno nikt nie będzie go pamiętał. To jest przerażające. Dzisiaj uczą o nim w szkołach, jest największym autorytetem, wzorem do naśladowania. A za jakiś czas… nie zostanie po nim żaden ślad.

Juliet podniosła ponownie głowę, choć bolał ją już kark od utrzymywania kontaktu wzrokowego z wielką panią, która siedziała nad nią znacznie wyżej. Kleopatra wyraźnie posmutniała, wydawała się być teraz starsza o jakieś 5 lat. 

– Mylisz się Pani – zaczęła nieśmiało Juliet. – Ja wiem, kto to jest Aleksander Macedoński.

Kleopatra ledwie zauważalnie pokręciła głową. 

– No oczywista, że wiesz. Każdy dzisiaj wie. Nawet jak pochodzi z Galicji.

– Proszę pani – zaczęła odważniej Juliet. – Ja nie jestem stąd. Mam na myśli wymiar czasowy. Ja nie jestem z 46 roku przed… to znaczy, nie żyję w czasach ab Urbe condita. Obecnie żyję w 2030 roku, a mój kraj nie nazywa się Galicja, lecz Królestwo Arabii Francuskiej. Nie wiem jak się tu znalazłam, nie wiem czy słyszała pani o tunelach czasowych, podobno jest coś takiego, ale ja… sama nie wiem. Jestem tylko zwykłą uczennicą. W każdym razie na pewno nie jestem tu z własnej woli. Coś mi mówi, że gdzieś na zewnątrz jest mój obecny świat, tylko nie wiem jak się do niego dostać. Mam wrażenie, że nie mam tutaj nad niczym kontroli, tak jakbym była w jakimś… nie wiem. Tak jakby to był jakiś sen…? – przerwała, by znów nadwyrężyć kark i spojrzeć na królową. Natychmiast wycofała wzrok, bo królowa żądała dalszych wyjaśnień, nie musiała nawet tego mówić, widać to było na jej twarzy. Juliet poczuła, że jest jej niewygodnie i spróbowała zmienić pozycję. – Ale ja nie to chciałam powiedzieć. Chciałam powiedzieć tylko, że mimo iż w moim świecie minęło już prawie dwa i pół tysiąca lat od panowania Aleksandra, to nadal się o nim uczymy w szkołach. Wiemy, jak wielkie było jego imperium, które sięgało aż do Indii. Wiemy, że żył 33 lata. Że był bardzo ambitnym i wielkim wodzem. Z tego powodu też został nazwany Wielkim.

Kleopatra zastygła. Juliet cierpliwie czekała, aż do jej rozmówczyni dotrą wszystkie informacje. Widziała w jej oczach, że myśli biegną po jej głowie jak zające. To nie była głupia królowa. Na pewno nie. Już przy pierwszym spojrzeniu Juliet wyczytała z jej oczu ponadprzeciętną inteligencję.

Kleopatra nagle uśmiechnęła się do niej, nieco przybliżyła i wyszeptała:

– Mówisz, jakbyś faktycznie była z innego świata, dziewczyno. Szczerze mówiąc, miałam cię za niedorozwiniętą albo, że miałaś jakiś straszny wypadek i doznałaś wstrząśnienia mózgu. Zlecę moim medykom trepanację czaszki, może ona coś pomoże.

– Nie! – wyrwało się Juliet. Służki spojrzały na nią. – To znaczy… – Juliet pomasowała się po głowie, udając, że ją boli. – Tak, uderzyłam się. Ale to nic, przejdzie mi. To nie pierwszy raz. Nie trzeba robić żadnej trepanacji. 

Królowa spojrzała na nią nieufnie, ale na szczęście szybko zmieniła wyraz twarzy. 

– W każdym razie dziękuję ci za te słowa o moim dalekim przodku, Aleksandrze. Mam nadzieję, że długo przeżyje o nim legenda, tak jak mówiłaś.

Juliet odetchnęła z ulgą. Nie będzie żadnej trepanacji czaszki. Nie zdążyła upić łyka wina, jak zauważyła, że któryś z mężczyzn, porządnie pijany, zwrócił całą zawartość żołądka na stół, i na wszystko, co się na nim znajdowało. 

Juliet była również blisko tej samej reakcji, ale na szczęście zdołała się powstrzymać i skończyło się tylko na odruchu. Gromki śmiech przeszedł przez salę.

– Vomitorium, stultus! – ktoś zdołał się przebić przez ogłuszający śmiech tłumu. – Vomitorium!

Juliet chciała zobaczyć reakcję Kleopatry. Ta miała minę, jakby owy jegomość zrobił to, co zrobił, do jej własnego pucharu.

– Tak się potrafią zachować tylko Rzymianie – powiedziała z niesmakiem. – W Egipcie byłoby to nie do pomyślenia.

– Vomitorium znaczy to samo, co wymiotować? – zapytała Juliet ucieszona, że królowa, mimo że żyła w tych dziwnych czasach, zareagowała tak samo jak ona. – I co znaczy stulus?

– Stulus znaczy głupek. A vomitorium to odrębne pomieszczenie, w którym biesiadnicy zwracają pokarm, żeby móc wrócić na ucztę i żreć dalej. Wynalazek, a kogóż by innego, Rzymian.

Juliet znowu dostała odruchu wymiotnego, ale nie chciała narobić sobie wstydu przy królowej.

– Powiedz mi, Juliet, skoro pochodzisz z roku 2030, czy pamiętają mnie nadal twoi ziomkowie, tak jak pamiętają Aleksandra? – zapytała królowa w taki sposób, że Juliet nie wiedziała czy władczyni się z niej naigrawa, czy też może jej jednak wierzy.

– Pani, powiedziałabym nawet że jest pani popularniejsza niż Aleksander.

Kleopatra zatrzepotała rzęsami, nad wyraz długimi. Najwyraźniej już wtedy były znane sztuczne rzęsy. I najwyraźniej w ten sposób królowa okazywała zadowolenie.

– Och, naprawdę? – znowu ten przerażający, iście diabelski uśmiech. – A to dlaczego?

Juliet zastanowiła się chwilę.

– Jest pani tak popularna, że do dziś kręcą o pani filmy. Filmy, czyli takie jakby sztuki teatralne, które można oglądać z domu. Piszą o pani książki. Eee, książki, czyli coś w rodzaju zwojów, tylko ulepszone. Różne firmy i marki używają pani imienia: jest gra o imieniu Kleopatra, papierosy, czyli tytoń po prostu, salony kosmetyczne noszą pani imię, nawet… – i tu umilkła, bo na szczęście w porę sobie uświadomiła, że królowa raczej nie byłaby zadowolona z faktu, że ponad dwa tysiące lat po śmierci jej imię widnieje nad lokalem ze striptizem. – O Aleksandrze też kręcą filmy i piszą książki, ale na pewno nie jest o nim tak głośno jak o pani. I co jest zaskakujące, wszyscy są przekonani, że była pani niebywałą pięknością.

Za późno ugryzła się w język. Kleopatra zgromiła ją wzrokiem. Juliet nawet nie musiała podnosić głowy, żeby go poczuć.

– Zaskakujące? – zapytała ostro. – Dlaczego uważasz, że to jest zaskakujące? Uważasz, że jestem brzydka?

Juliet westchnęła najciszej jak potrafiła. Chciała się przypodobać, a powiedziała za dużo. Zresztą, nie pierwszy raz. Ale pierwszy raz w życiu zależało od tego jej życie. 

Zebrała całą odwagę i spojrzała na Kleopatrę. Ten orli nos, haczykowaty. Podbródek strasznie wysunięty, głęboko osadzone oczy. Jak na jej gust to urodę miała niemal chłopięcą. Nie, to nie była klasyczna piękność. Nie jest.

– Ależ skąd – skłamała Juliet czując zimny pot na plecach – Po prostu źle sformułowałam zdanie.

Zakłopotona próbowała zmienić temat.

– Czy często bywa pani w Koloseum?

Kleopatra spojrzała na nią zaskoczona.

– Masz na myśli Kolos rodyjski? – zapytała usiłując skojarzyć te nowe słowo. – Nie ma go już. Został zniszczony jakieś 200 lat temu na skutek trzęsienia ziemi. 

– Nie, pani. Koloseum. Amfiteatr. Największy w Rzymie.

Kleopatra znów spojrzała na Juliet jakby była niespełna rozumu.

– Nie ma tu czegoś takiego – odrzekła niepewnie, tak jakby zaczęłą wątpić w swoją wiedzę i spostrzegawczość.

Juliet zrezygnowała z kontynuacji rozmowy o Koloseum. Próbowała dostrzec twarz Cezara, ale ciągle go ktoś zasłaniał. Zaczynało to być irytujące.

– Wkrótce opuszczam Rzym – Nieoczekiwanie rzekła władczyni. – I wyruszam w drogę powrotną do Egiptu. – spojrzała na Juliet. – Jesteś dziwną osóbką, chwilami bezczelną, ale też nadmiernie ciekawą. Nie wierzę w przypadki, może sam bóg Ra cię tu sprowadził. Życzę sobie, byś mi towarzyszyła w drodze do Egiptu.

W tym samym momencie obie usłyszały jakiś krzyk i odgłosy szamotaniny. Dziewczyna, która wcześniej grzecznie siedziała u podnóża leżanki mężczyzny, którego obsługiwała, broniła się przed napadem owego mężczyzny, który bardziej pijany już chyba być nie mógł. Wykrzykiwał coś do niej, próbując obezwładnić jej ręce, ale dziewczyna nie poddawała się szybko. W końcu jednak przegrała walkę, mężczyzna rzucił ją na stół, z którego wszystkie dzbany i jadło wylądowały na podłodze, i zaczął ją bezczelnie obmacywać swoimi ohydnymi tłustymi łapami. Wszędzie dookoła panowała taka wrzawa, że prawie nikt nawet nie zwrócił uwagi na całą sytuację, z wyjątkiem pijanych jegomości znajdujących się najbliżej owego stołu. Ci ryknęli śmiechem, jakby to było coś bardzo zabawnego. Juliet poczuła ukłucie w sercu, łzy napłynęły jej do oczu i odruchowo pobiegła w stronę dziewczyny. 

– Juliet, wracaj! – krzyknęła królowa, ale wrzawa była tak wielka, że Juliet i tak by jej nie usłyszała.

Podbiegła do ohydnego oprawcy próbując go zrzucić z dziewczyny.

– Zostaw ją, ty ohydny skurwielu! Puszczaj!

Mężczyzna nawet nie odwrócił do niej wzroku, tylko swoją potężną łapą zadał cios w twarz. To było coś więcej niż tylko policzek. Zamroczyło ją, ale już nie otworzyła oczu. Słyszała tylko zgiełk, śmiech, poczuła nawet jakiś płyn, który rozlał jej się na twarz i tunikę, roztaczając odór alkoholu. Po chwili nie docierały do niej już żadne bodźce.

 

* * *

 

Tym razem znów obudziły ją dźwięki, ale znacznie przyjemniejsze niż poprzednim razem. Nikt nic nie mówił, nikt nie rozmawiał, mimo że była w miejscu pełnym ludzi. Chciała odruchowo krzyknąć z przerażenia, bo znowu wylądowała w całkiem innym miejscu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała, ujęta atmosferą tego magicznego miejsca. Wszyscy skupieni wpatrywali się w jeden punkt, otoczenie zaś przypominało teatr lub operę, nie była pewna. Powędrowała wzrokiem w to samo miejsce, gdzie był skupiony wzrok publiczności. Ujrzała młodego chłopca grającego na fortepianie, na pierwszy rzut oka mającego 7, może 8 lat. Obok niego zaś stała dziewczynka, która również na pewno nie była w dojrzałym wieku, może była tylko parę lat starsza od chłopca grającego z pasją na fortepianie. Akompaniował im jeszcze mężczyzna grając na skrzypcach, który wyglądał jakby był ich ojcem. Kto wie, może nim jest?

Jednak uwagę najbardziej przykuwał młody chłopiec stukający z idealną i wymierzoną ekspresją na swoim instrumencie. Z jego twarzy biło skupienie, ale i pewność siebie jednocześnie. Dźwięki, które wydobywał z fortepianu, były tak miłe dla ucha i tak zniewalające, że Juliet natychmiast zapomniała panikować i przestała zastanawiać się, gdzie jest tym razem i jak się stąd wydostać. Nie, przecież ona nie chce się stąd wydostać. Niech ten chłopak gra, kimkolwiek on jest. Grał tym razem solo, dziewczynka i ojciec stali w skupieniu nic nie czyniąc w tym momencie. I tak jest najlepiej, tak, niech on gra. Muzyka, która wydobywała się spod jego palców była tak piękna, że aż na sekundę zaniepokoił ją fakt, że wykonuje ją mały chłopiec. – "Przecież to niemożliwe, przecież on robi ze mną co chce” – myślała. Raz ból złapał ją za serce i oczy zwilgotniały, bo chłopiec właśnie zagrał dźwięki przeszywające duszę, smutne, współczujące. Po chwili zachciało jej się śmiać, bo usłyszała świergot ptaków, poczuła wiosnę, radość. Niepewnie poruszyła się w fotelu bo trochę zaniepokoiła ją ta huśtawka emocji. Niepokoiło ją to, że tak młody chłopiec dyryguje jej uczuciami. I to legalnie – bo przecież grał tylko na instrumencie, nie hipnotyzował jej. “A może w ten sposób też można hipnotyzować”. Była pełna niepokoju, ale i pełna szczęścia jednocześnie. Z jednej strony chciała, żeby w końcu przestał władać jej emocjami, ale z drugiej nie chciała przestać słyszeć tej cudownej, stanowczej, ale jednocześnie lekkiej muzyki, tych beztroskich dźwięków. Nie była znawczynią muzyki, ale jakaś cząstka w niej mówiła, że już lepiej nie dałoby się tego zagrać, że tak jest idealnie. Tak jest dobrze.

Przyjrzała się jego twarzy. Tak, na pewno nie ma więcej niż osiem lat. Dość pulchne, wesołe policzki nie wskazywały na starszy wiek, jego twarz nie była tak smukła i nie miała surowych rysów twarzy jak wspomniany ojciec ze skrzypcami. Tak, są tak podobni, że muszą to być ojciec i syn. Gdy zwróciła uwagę na oczy chłopca, sama nie wiedziała, czy się przestraszyła czy po prostu tak bardzo zachwyciła. Z oczu chłopca biła inteligencja, porażająca, do tej pory nie wiedziała, że można takie cechy z czyichś oczu wyczytać. On dobrze wiedział, co robi. Zdawał sobie sprawę z tego, że czaruje publiczność, miał teraz władzę. On, ośmioletni chłopiec.

Nagle muzyka się urwała w najmniej spodziewanym momencie. Chłopiec odsunął się od fortepianu i wstał, cała trójka ukłoniła się publiczności.

– Meine Damen und Herren! – wykrzyknął ktoś, nie wiadomo skąd. Po chwili ‘ktoś’ pojawił się na scenie. Pewnie jakiś organizator, czy coś. – Für Ihnen traten auf: Johann Georg Leopolod Mozart, seine Tochter Maria Anna Walburga Ignatia und, vor allem, sein Sohn – Johann Wolfgang Gottlieb Mozart! Einen großen Applaus, bitte!

Przez publiczność przebiegła wrzawa, grom oklasków przytłumił wielką salę. Publiczność po chwili zaczęła się rozchodzić, co zdziwiło Juliet, bo nawet jeśli to był koniec koncertu to można jeszcze było krzyczeć o bis. Ale nikt nie skandował imienia małego Mozarta, nikt nie prosił o kolejny utwór. Wszyscy się rozeszli. 

Została na miejscu. Musiała się psychicznie przygotować na to, co ją czeka na zewnątrz. Musiała wykalkulować sobie, w jakim czasie się teraz znajduje. Bo na pewno to nie jest starożytny Rzym. Nie ma tu Kleopatry, której się trochę obawiała, ale z drugiej strony która też dawała śladowe poczucie bezpieczeństwa. Miała płynąć z królową do Egiptu, a teraz siedzi w pustej sali, w której właśnie odbył się koncert największego wirtuoza w historii. Była wdzięczna, że mogła być świadkiem tak niesamowitych i ciekawych rzeczy, jednak świadomość, że nie wiadomo co się może z nią stać w każdej następnej chwili, nie pozwalała jej się cieszyć w pełni tymi wyjątkowymi momentami.

"Jeśli naprawdę to był Mozart, to znaczy, że jest teraz… XVIII wiek. Albo początek… nie, to jest na pewno XVIII wiek." – myślała Judi. – "Jak się ludzie zachowywali w tym wieku? Czy można bezpiecznie wyjść na ulicę?" – jej myśli przerwała pewna pani, która przechodziła obok dzwoniąc kluczami. Zatrzymała się i spojrzała na Juliet nie kryjąc zdziwienia. Pani ta na pewno nie była już młoda, czas wyraźnie zaznaczył swoją obecność na jej twarzy, jednak z oczu biło opanowanie i jasność umysłu.

– Was machst du da, mein Kind? – zapytała.

Juliet jeszcze bardziej się zaniepokoiła. – "O Boże, ona mówi po niemiecku. O Boże, Boże" – jęknęła w duchu. – "No cóż, zobaczymy teraz czy na coś się zdało tyle lat nauki… A może jednak się uda z angielskim, jak z Kleopatrą?" – Juliet przełknęła ślinę.

– Do you speak English? – zapytała nieśmiało.

Starsza pani przekrzywiła głowę. Zupełnie jak pies, który stara się zrozumieć swojego pana.

Juliet chrząknęła. Nadszedł moment, w którym musi wyciągnąć cały swój dotychczasowy niemiecki z najgłębszych czeluści mózgu. Skupiła się mocno.

– Nie wiem, co tu robię – odpowiedziała szczerze, łamanym niemieckim. – Nie wiem jak się tu znalazłam.

Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie wiedziała co. Dopiero gdy wypowiedziała te słowa, usłyszała je i stwierdziła, że brzmią bez sensu. Zrezygnowana wstała i zaczęła kierować się do wyjścia. Nagle poczuła czyjąś rękę na swojej. To starsza pani chciała ją zatrzymać.

– Widzę, że stało ci się coś strasznego, moje dziecko. – powiedziała łagodnie. – Pobędziesz trochę u mnie dopóki ci pamięć i spokój ducha nie wróci. Pomogę ci. 

Juliet oczy znów zwilgotniały, poczuła ogromną wdzięczność.

– Danke – powiedziała wzruszona. – Danke sehr.

– Nie dziękuj. Toć to obowiązek człowieka zająć się potrzebującymi. Poczekaj tylko chwilę, zamknę salę. – powiedziała szybko i jeszcze szybciej ruszyła ku wyjściu. Juliet ocknęła się i podążyła za nią. Gdy tylko wyszły na ulicę, uderzył ją okrutnie nagły, makabryczny odór. Odruch wymiotny. Znów. Zatkała nos palcem i rozejrzała się. Zauważyła, że na brukowanych ulicach leży mnóstwo desek, po których starali się chodzić przechodnie, by nie pobrudzić swojego ubrania w błocie. Ale czy na pewno to jest… błoto? Przecież błoto nie śmierdzi jak…

I gdy znowu sobie przypomniała w jakich jest czasach i uświadomiła sobie w jakich warunkach wtedy ludzie żyli, nie wytrzymała i zwymiotowała. Starsza pani podbiegła do niej. 

– Moje dziecko! Chora jesteś? Może w ciąży? Tak, na pewno w ciąży! Przecież widać delikatny zarys brzuszka…

Juliet spojrzała najpierw z niezrozumieniem, a po chwili ze złością na staruszkę, lecz natychmiast się uspokoiła, bo uświadomiła sobie, że to nie jest wina starszej pani. To nie jej wina, że Juliet się zabiera za dietę od Bóg wie ile czasu. 

– Nie jestem w ciąży. – odpowiedziała starając się ukryć gniew. – Pani nie czuje tego… fetoru? Tego smrodu?

Staruszka się zaśmiała. Wzięła Judi pod rękę, schowała pęk kluczy do kieszeni i poczęła prowadzić. 

– Moje dziecko – zaczęła uśmiechając się figlarnie. – Zmysł węchu bardzo szybko się męczy lub przyzwyczaja. Ty też się przyzwyczaisz – spojrzała na skrzywioną Judi. – Nie wiem skąd jesteś, bo po odzieniu wnioskuję, że nie jesteś stąd. Ale musisz chyba pochodzić z bardzo czystego miasta, skoro tak drastycznie reagujesz na te warunki. Z tego, co wiem, w całej Europie jest bez zmian. Skąd jesteś więc, moje dziecko?

– Z Francji, Grenoble.

Staruszka zdumiała się. 

– Byłam tam niedawno, moje dziecko – odpowiedziała patrząc chmurnie na Judi. – I zapewniam Cię, że nie zauważyłam, żeby było tam czyściej. Ani też nie zauważyłam, żeby miejscowe dziewczęta chodziły tak ubrane.

Juliet westchnęła. 

– Pomyliłam się. Jestem z Islandii. Wie pani, ta utrata pamięci.

Staruszka na te słowa zdumiała się jeszcze bardziej. 

– Może być. Nie byłam na Islandii. Nie chciałabym być w miejscu, gdzie jest wiecznie ciemno. Podobno ludzie tam są strasznie zdziwaczali, rozmawiają z owcami. Nic więc dziwnego, że tak wyglądasz jak wyglądasz.

Juliet znów poczuła się urażona, ale nic nie powiedziała.

– Pierwszy raz jesteś w Monachium? – zapytała staruszka.

"A więc to Monachium" – pomyślała Juliet ciesząc się, że wie coraz więcej o swoim aktualnym miejscu i czasie przebywania. A na głos powiedziała:

– Tak, to mój pierwszy raz. Nie znam kompletnie miasta…

– Staraj się iść po deskach, dziecko. – przerwała staruszka. – Bo ja nie będę ci potem nóżek czyścić. 

Juliet zauważyła, że staruszka jest od niej wyższa, mimo iż na pewno była drobniejsza. A to za sprawą specjalnych platform z drutu albo jakiegoś innego żelastwa, które miała umocowane u podeszew obuwia. Zauważyła, że inni przechodnie też takowe noszą. "Sprytnie" – pomyślała Judi. – "Skoro musimy chodzić po ekskrementach, musimy zapewnić sobie platformy, żeby nie utopić się w gównie. A co z kanalizacją?"

Jej myśli gwałtownie przerwał krzyk: "haltet ein!". To była staruszka, która ją prowadziła. Juliet nigdy by nie pomyślała, że staruszki mogą mieć taki mocny, donośny głos.

– Czemu tak pani krzyczy? – zapytała Judi.

Ta, bacznie patrząc w górę, odpowiedziała jej:

– To sygnał ostrzegawczy. Lepiej krzyknąć, niż dostać po twarzy pomyjami.

Juliet się wzdrygnęła i również spojrzała w górę. W tym momencie ktoś bezpardonowo opróżnił przez okno wiadro pełne płynnych, śmierdzących substancji na ulicę. Juliet w ostatnim momencie się uchyliła, blada z przerażenia. 

– Przecież krzyczałam, żebyście się wstrzymali! – krzyknęła wściekła staruszka. – Postępowe miasto, myślałby kto – sapnęła ze złością. – No już, już się nie bój, moje dziecko. Ja wiem, to nieprzyjemna sprawa, ale od tego też się nie umiera. Już niedługo jesteśmy w domu. O, tam za rogiem skręcamy i jest mój dom. 

Juliet wciąż drżała z obrzydzenia i wcale jej nie uspokoiły te słowa. Nie wiedziała już, czy wolała być w starożytnym Rzymie, czy w osiemnastowiecznym Monachium. Co jest gorsze?

Starsza pani nagle się zatrzymała i wyjęła pęk kluczy. Po chwili drzwi były już otwarte.

– Zapraszam – powiedziała tylko i zniknęła w środku.

Juliet posłusznie pospieszyła za nią.

 

 

 

Mieszkanko staruszki znajdowało się na pierwszym piętrze. Mieszkanko to odpowiednie słowo, bo było naprawdę małe. Juliet rzucił się w oczy średniej wielkości piec, pod który staruszka włożyła nieco drewna i próbowała je rozpalić. Ciągle nie mogła przyzwyczaić się do zapachów, miała wrażenie, że czuje zbutwiałe deski i grzyb. Sądząc po stanie mieszkania to raczej nie było jedynie wrażenie.

Rozglądała się za drzwiami, które prowadziłyby do łazienki lub sypialni, ale zamiast nich znalazła wzrokiem coś, co przypominało pryczę. Oprócz tego malutki stół, cztery taborety. Na co jednej staruszce cztery taborety…?

– Mieszka tu pani sama? – zapytała nieśmiało. Po sekundzie miała ochotę puknąć się w czoło. – „No jasne, że sama, przecież zrobisz dwa kroki od jednej ściany do drugiej”. Jednak jej pytanie wcale nie okazało się być takie głupie. Staruszka bowiem się zaśmiała i natychmiast wyprowadziła z błędu:

– Mieszkam z dwoma synami i mężem. Mąż obecnie sprząta salę, w której odbył się koncert tego małego pyszałka. Och, jak ja go nie cierpię. – sapnęła ze złością. – Siądzie taki gówniarz przed jakimś brzękadłem i udaje, że coś gra. Jeździ po świecie, w pałacach mieszka. A my tutaj ledwo ciągniemy koniec z końcem, ciężko trzeba pracować, oj ciężko. My nie udajemy, że pracujemy. Niestety nie trafiłaś na bogaczkę, moje dziecko. – rzekła ze smutkiem. – Lepszych warunków nie mogę ci zapewnić.

Juliet zrobiło się głupio. Nie chciała miłej pani zasmucić. Rozpaczliwie szukając w głowie tematu, który mógłby odwrócić uwagę tej przemiłej pani od przykrych faktów, powiedziała niewiele myśląc:

I tak długo się nie nacieszy życiem.

Kobieta natychmiast przestała poświęcać uwagę piecykowi, który powoli zaczął dawać ciepło. Spojrzała zdumiona na Juliet.

Kto? O kim mówisz, moje dziecko?

Juliet zrobiło się jeszcze bardziej głupio, o ile to było możliwe. Nie miała pojęcia co wygaduje. Za dużo dziwnych rzeczy naraz się dzieje, za dużo zmian i sytuacji, które dzieją się tak szybko. Za dużo smrodu. 

– Oo, troszeczkę ciepło – mruknęła, próbując odwrócić uwagę staruszki od niepotrzebnego komentarza o krótkim życiu Mozarta.

Ale staruszka nie dała się zbić z tropu. Jej wyraz twarzy w ogóle się nie zmienił i widać było, że oczekuje rozwinięcia wypowiedzi.

Juliet westchnęła.

– Wiem, że pani mi nie uwierzy, ale nie mam wyjścia i muszę to pani powiedzieć. Nie jestem z Islandii. Jestem z Grenoble, ale z innego całkiem roku. Nie wiem jak się tu znalazłam. A na dowód, że jestem z przyszłości, mogę pokazać pani to – sięgnęła do kieszeni chcąc wyciągnąć telefon. Ku jej przerażeniu nie mogła go znaleźć. Poczuła gorąco w policzkach. Staruszka już nie ukrywała zdziwienia zachowaniem Juliet i obserwowała ją bacznie wędrując wzrokiem od góry do dołu. Juliet zestresowała się jeszcze bardziej.

– Chciałam pani pokazać telefon. Urządzenie, którego używamy na co dzień. Niestety nie wiem co się z nim stało. – mamrotała Juliet. Było jej coraz trudniej opanować nerwy. Czuła się coraz słabiej.

Staruszka doskoczyła do niej. Położyła swoją chropowatą, spracowaną rękę na czole Juliet. Coś do niej mówiła, ale ona nie była w stanie już się na tyle skupić, by przypomnieć sobie co znaczy ten potok niemieckich słów, które staruszka wypowiadała. Chwilę później nie wiedziała już nic, ani gdzie jest, ani co się z nią dzieje.

 

Obudziło ją pukanie w okno. Jedno stuknięcie. Drugie. Trzecie. Zirytowana odwróciła się w stronę źródła dźwięku, myśląc, że jakiś mało inteligentny ptak próbuje dostać się do środka. Czwarte stuknięcie. Okazało się, że to nie był ptak, lecz drobny kamyczek lub coś do niego podobnego. Już miała wstać, by sprawdzić, kto tak zawzięcie dokucza, ale nie zdążyła, bo staruszka podeszła do okna i je otworzyła. Spodziewała się, że jej tymczasowa opiekunka będzie złorzeczyć, ale zamiast tego powiedziała coś miłym tonem i pomachała komuś na dole, po czym zamknęła okno. Juliet nic nie rozumiała.

Staruszka zauważyła, że jej nowa towarzyszka już nie śpi.

– Jak, moje dziecko, dzisiaj się czujesz? Widzę, że lepiej, kolory Ci wróciły.

Juliet nie odpowiedziała na pytanie, bo sama chciała zadać inne.

– Kto to był? I dlaczego rzucał kamieniami w okno?

Staruszka spojrzała lekko zaskoczona na młodą towarzyszkę.

– A was, w Grenoble, jak budzą, dziecko? Wszyscy wstają wraz z pianiem koguta? Poza tym to nie były kamienie, lecz groch.

Juliet pokiwała ze zrozumieniem głową. – „No tak, przecież oni nie mieli wtedy budzików i telefonów…” – odruchowo sięgnęła do kieszeni i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. – „Telefon.. jest! A wczoraj go przecież tu nie miałam! Mogę przysiąc, że sprawdzałam właśnie tutaj…”

Nie namyślając się wiele, wstała i pokazała staruszce urządzenie.

– Proszę pani, to jest właśnie coś, co chciałam wczoraj pani pokazać…

I w tym samym momencie dotarło do niej, że to nie był najlepszy pomysł.

Staruszka odskoczyła jak poparzona. „Co to? Czemu tak świeci?!” – wykrzykiwała. Juliet również się przestraszyła. Nie przemyślała wszystkiego. Schowała świecące urządzenie.

– Spokojnie, nic pani nie zrobię. To urządzenie, które każdy ma zawsze przy sobie, to znaczy, będzie miał przy sobie. Można nim kontaktować się z drugą osobą, która przebywa w całkiem innym miejscu. Dzięki temu ludzie mają… będą mieli dostęp do każdej informacji. Mówię to tylko dlatego, że chcę wyjaśnić pani, to co powiedziałam wczoraj o Mozarcie, którego pani tak nie cierpi. Pani go nie cierpi, ale on długo pozostanie w pamięci ludzi na całym świecie. Będzie miał wpływ na niezliczoną liczbę utalentowanych muzyków. Jego portret będzie wisiał u najwybitniejszych skrzypków, dyrygentów, a z czasem u dziennikarzy muzycznych. Nadal będzie zwany „Wunderkind”, tak jak teraz. Ale nie pożyje długo. Umrze w wieku 35 lat.

Staruszka nic nie mówiła. Tylko oczy miała tak wybałuszone, że Juliet zaczęła się czuć niekomfortowo. Po chwili, gdy troszkę emocje z niej opadły, usłyszała, że staruszka ciężko oddycha.

– Ja wiem, że to brzmi jak… jakiś dziwny sen. Ja sama ciągle jestem…

– Zostań tu – przerwała jej staruszka. – Nie ruszaj się.

Juliet nie zdążyła nic powiedzieć, staruszka tak szybko wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Dziewczyną ze świecącym urządzeniem wstrząsnął dreszcz. Miała naprawdę złe przeczucia.

Zbliżyła się ostrożnie do drzwi i delikatnie na nie naparła. Na szczęście nie były zamknięte na skobel. Najciszej jak potrafiła, schodziła nieforemnymi schodkami na dół. W pomieszczeniu na parterze, które przypominało komórkę, albo więzienie, jedyne małe okienko skąpiło światła i nie pozwalało na szybkie manewry. Udało jej się wypatrzyć drzwi, którymi wprowadziła ją wcześniej staruszka i z radością do nich podbiegła. 

Ale drzwi tylko drgnęły. Nie otworzyły się jak poprzednie. Juliet zamarła. „Stara suka mnie zamknęła” – przeklęła byłą już opiekunkę i zaczęła rozglądać się gorączkowo po komórko-więzieniu. Jedynym alternatywnym wyjściem było okienko, przez które przedostać się mogłaby jedynie mysz. Cofnęła się w głąb ciemnego pomieszczenia. Wzięła rozpęd i całym ciałem naparła na drzwi. Usłyszała tylko jak skobel się ruszył, ale nie wyskoczył z zasuwy. Spróbowała ponownie. I jeszcze raz.

Z bezsilności oparła się o drzwi, ciężko dysząc. Chciała się rozpłakać, ale nie zdążyła, bo usłyszała jakieś głosy. Kilku mężczyzn, może trzech albo czterech i jeszcze jeden głos, znajomy. Staruszka kogoś przyprowadziła! Przyłożyła ucho do drzwi. Wiele nie zrozumiała z tego co mówili, ale znaczenie jednego słowa nagle stało się jasne. „Hexe”.

Serce jej stanęło na chwilę, przestała oddychać. „O Boże” – pomyślała przerażona. – „Gdziekolwiek jesteś i czymkolwiek Ty jesteś, pomóż mi”. Kroki z zewnątrz były coraz wyraźniejsze i dobitniejsze. Instynktownie rzuciła się w stronę schodów, nie patrząc pod nogi, co poskutkowało poślizgnięciem. Zabolało, ale nawet nie syknęła. Podniosła się natychmiast i otworzyła drzwi u góry. W kuchni-salonie nie było innych drzwi, jak już wcześniej zaobserwowała, więc ruszyła w stronę okna. Słyszała kroki i głosy staruszki i ludzi, których przyprowadziła. Zaczynali już wchodzić po schodach. Wyjrzała przez okno. „To tylko pierwsze piętro, nie ma tragedii” – uspokajała samą siebie. – „Wolisz złamać sobie nogę czy zostać spaloną?” – wspięła się na okno i chciała przygotować się do skoku, ale nieszczęsny kamyczek, czy to groch, którym ktoś obudził staruszkę, udaremnił tę próbę. Juliet poślizgnęła się i runęła w dół.

 

* * *

 

Poczuła czyjś wzrok na sobie. Rozglądnęła się uważnie, ale wśród tylu ludzi ciężko było dojść do tego, kto się nią tak interesuje. Po chwili się okazało, że już nie musi szukać, ponieważ z tłumu wyłonił się jakiś chłopak. Jego ubranie nie różniło się niczym od innych. Podchodził nieśmiało. Jakby nie był pewny, co w ogóle robi. 

Juliet odruchowo zaczęła się cofać, jednocześnie nie spuszczając chłopaka z oka. Robiła to wszystko instynktownie, jak drapieżnik. „Nie złapiesz mnie tak łatwo” – pomyślała robiąc groźną minę. – „Będę walczyć ze wszystkich sił”.

Chłopak chyba zrozumiał w czym rzecz, bo zwolnił jeszcze bardziej i usiłował pokazać gestami, że nie ma złych zamiarów. 

Ale Juliet miała już kilka nieprzyjemnych sytuacji za sobą, chciała polegać wyłącznie na sobie i swojej nieufności. Zrozumiała, że stawiając wolne kroki w tył się go nie pozbędzie. Przystając, wbiła sztywny wzrok w młodzieńca. I nagle pobiegła, najszybciej jak potrafiła.

Ku jej nie przyjemnemu zaskoczeniu, chłopak ruszył za nią. Wybiegła z obozowiska, choć to nie była najlepsza decyzja, zważając na fakt, że słońce już zachodziło i powoli zaczęła otaczać ją szarość i mgła. Ale nie to było najgorsze – ubiegła zaledwie kilka kroków i zdała sobie sprawę, że nie da rady dłużej. Nogi jej ciążyły tak, jakby miała przywiązane do nich kowadła. Przystanęła, ciężko dysząc ze zmęczenia i przerażenia. Poczuła czyjś dotyk na ramieniu.

A! – krzyknęła. Jej serce jakby dostało jakimś obuchem. Zamarło na chwilę.

Nie bój się – powiedział głos w jej języku. – Nic ci nie zrobię.

Strach ustąpił ciekawości. Zbliżyła się na krok i z mgły wyłonił się młodzieniec, przed którym właśnie uciekała.

– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – zaczął chłopak. – Jestem Jacques. – Wyciągnął rękę.

Juliet ciągle dysząc, spojrzała tylko na rękę młodzieńca, nie wyciągając swojej. Chłopak wycofał rękę i kontynuował:

– W sumie mądrze postępujesz, nie wiadomo co się tu może stać. Ja sam jeszcze nie zawsze wiem jak się tu zachować. – jego głos brzmiał szczerze. – Też bym uciekał, gdyby jakiś typ się we mnie wpatrywał. Ale mam nadzieję, że mnie wysłuchasz i zaraz zrozumiesz, czemu musiałem cię dogonić. Bo musiałem.

Juliet była tak zaskoczona, że zapomniała o oddychaniu.

Ja nie jestem stąd. – powiedział Jacques.

Organizm Juliet upomniał się o tlen i zmuszona była wziąć głęboki oddech. Poczuła dziwne ciepło w środku. Toż to zdanie, które musiała wszystkim powtarzać.

– I nie mam na myśli tylko miejsca. – ciągnął chłopak. – Ale też czas. Nie boję się ci tego powiedzieć, bo po twoim ubraniu od razu widać, że też nie jesteś tutejsza. Dlatego musiałem cię dogonić. W końcu nie jestem sam.

Znów wzięła głęboki oddech. Przydałoby się w końcu coś powiedzieć.

Ty… – chrząknęła. – ty jesteś…

Jacques. – Uśmiechnął się.

To już wiem. – żachnęła się. – ale jesteś z…

Monako. Najmniejszego państwa na świecie.

Juliet spojrzała na niego podejrzliwie. 

A to czasem Watykan nie jest najmniejszym państwem na świecie?

Jacques spojrzał na nią zaskoczony.

– Ooo, widzę, że jednak nie jesteśmy z tego samego roku – rzekł z zainteresowaniem. – ale i tak bliżej mi do ciebie, niż do tych barbarzyńców – uśmiechnął się smutno. – Jestem z roku 2052. Watykan został kompletnie zniszczony przez wyznawców innej religii. I to jest największy eufemizm na jaki mnie stać.

Juliet zadrżała. Po części z radości, po części z przerażenia.

– Ja jestem z 2030 roku – powiedziała szybko. – I jeszcze Watykan był! Znaczy jest…

– Nie będę ci wykładał historii z przyszłości, bo to wbrew jakimkolwiek prawom natury i fizyki. – Wzruszył ramionami chłopak. – Sama się o tym przekonasz, jeśli ci się uda wrócić do tamtych czasów. Chociaż czy ja wiem, czy tam jest lepiej niż tu… – westchnął.

Juliet nadal się nie zbliżała. Uporczywie patrzyła w chłopaka.

– Uśmiechnij się! – powiedziała nagle.

Tym razem Jacques się trochę przestraszył. 

– Co?

– Pokaż zęby! – powiedziała stanowczo. „Jeśli mówi prawdę, powinien mieć zadbane zęby. Wątpię, żeby w tamtym obozowisku ludzie codziennie dbali o higienę” – pomyślała trzeźwo.

Jacques wciąż zaskoczony, ale spełnił jej prośbę. Dopiero wtedy podeszła. Miał nienaturalnie białe zęby, a na nich dziwne małe rysuneczki.

– Co to jest? – skrzywiła się. – Ty masz tatuaże na zębach, czy ja dobrze widzę?

– Ostatni krzyk mody – powiedział niewyraźnie, bo nadal się szczerzył. Zaśmiała się i zrobiła krok w tył. 

– Ty się śmiejesz, ale tutaj okazało się być całkiem przydatne – żachnął się chłopak. – Wikingowie myślą, że jestem berserkiem. Bo tacy sobie specjalnie malują i piłują zęby, żeby wyglądały jak kły – zaśmiał się. – To dopiero czuby, co? Tatuaże ok, ale piłować? O nie, na to bym się nigdy nie zgodził…

Juliet przestała go słuchać w połowie wypowiedzi. Zbladła jak na komendę.

– Co ci jest? – zorientował się Jacques.

– Powiedziałeś…. Wi.. Wikingowie? Tutaj…?

Jacques machnął lekceważąco ręką.

– Nie przejmuj się. Wikingowie są co prawda okrutni, ale o swoje kobiety dbają, wbrew pozorom. Przy mnie jesteś bezpieczna. Powiem, że jesteś moją branką, a branki berserka o niecodziennych zębach nie ruszą – w jego głosie słychać było pewność siebie. – Musimy tylko skombinować ci jakieś ciuchy, bo w tych co teraz masz, nie przejdzie, że jesteś zielarką albo rytownikiem.

– Chyba cię pokręciło – powiedziała ze złością. – Że ja twoją branką? 

 – A co, wolisz sama kręcić się wśród wikingów? Czytałaś coś o nich w ogóle?

Juliet zamilkła.

– Gdybyś czytała, to byś wiedziała, że nad obcymi kobietami się nie zastanawiają – powiedział poważnie. – Zgwałcą cię, gdzieś zostawią wilkom na pożarcie i tyle pożytku z ciebie będzie. A jak będziemy się trzymać razem, to może uda nam się jakoś stąd wydostać. Ty wrócisz do siebie, nadal wskazując na mapie Watykan, a ja do siebie, wracając do planów ratowania Islandii.

Zaświeciło się jej światełko w głowie. Staruszce z Monachium powiedziała, że jest z Islandii. Zbieg okoliczności?

– Dobra – powiedziała. – Ale nie traktuj tej przykrywki dosłownie.

– O to nie musisz się martwić – zaśmiał się. – O wiele bardziej od kobiet interesują mnie silni i mężni wikingowie. – powiedział spokojnie ruszając z miejsca. – Chodź.

Trochę zaskoczyła ją ta informacja, ale też uspokoiła. Tym razem bez oporów ruszyła za nowym towarzyszem.

Koniec

Komentarze

HollyHell, fragmenty opowiadań nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Fragmenty, choćby były świetne i doskonale napisane, nie mogą liczyć na nominację do piórka. Obawiam się też, że mało kto zdecyduje się poświęcić czas na lekturę tak obszernego, niedokończonego tekstu, zwłaszcza że Autorka nie ma zwyczaju odpowiadać na komentarze czytelników.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To chyba nie wrzucę do kolejki :/

Przynoszę radość :)

Myślę, że masz wszystkie potrzebne umiejętności, żeby napisać ciekawe opowiadanie. Proponuję, żebyś zajrzała do Hyde Parku i przeczytała o naszych konkursach, może to Cię zainspiruje.

Żeby ocenić dłuższy tekst, trzeba go przeczytać w całości, zobaczyć sposób budowania bohaterów, prowadzenia akcji itp. Po jednym fragmencie niewiele można powiedzieć, dlatego nie oczekuj wielostronicowej recenzji ;)

Według mnie, tekst jest dobrze napisany, chociaż nierówny. Najmniej spodobał mi się początek, środek wypadł nawet nieźle, a końcówka najlepiej. Sam motyw przenoszenia się w czasie nie jest nowy, ale masz ciekawe pomysły i prowadzisz akcję w interesujący sposób. Najmniej przypadli mi do gustu bohaterowie, szczególnie Kleopatra.

Dziękuję wszystkim za komentarze.

@ regulatorzy, jestem tu świeżynką i kompletnie nie znam zasad, którymi rządzi się ta strona. Wiem, że powinnam była najpierw przeczytać wszystko, co jest w zakładce “Start”, ale pokierował mną impuls, aby opublikować tutaj fragment opowiadania, bo chciałam sprawdzić, czy w ogóle powinnam zajmować się pisarstwem i go szlifować. Nadrobię zaraz zaległości, przeczytam regulamin i zasady. 

Co do zarzutu, że nie odpowiadam na komentarze, to tego akurat nie rozumiem. Byłaś pierwszą osobą, która skomentowała fragment, więc komu miałam wcześniej odpowiedzieć…?

@ Anet, nie rozumiem jeszcze o co chodzi z kolejkami, ale domyślam się, że fragment Ci się nie spodobał. Byłabym wdzięczna za podanie szczegółów, dlaczego fragment nie przypadł Ci do gustu, to dla mnie bardzo ważne, bo wtedy wiem, co mam poprawić.

@ ANDO, dziękuję za miłe słowa i za wskazówki. Szczerze mówiąc, zgadzam się z Tobą, że początek jest najmniej imponujący, muszę go jeszcze poprawić i raczej nie będzie figurował na początku opowiadania/książki, gdy już zostanie ukończone/a. Spróbuję wziąć udział w konkursach umieszczając jedynie ukończone opowiadania.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Co do za­rzu­tu, że nie od­po­wia­dam na ko­men­ta­rze, to tego aku­rat nie ro­zu­miem. Byłaś pierw­szą osobą, która sko­men­to­wa­ła frag­ment, więc komu mia­łam wcze­śniej od­po­wie­dzieć…?

HollyHell, byłam przekonana, że się zorientujesz, że piję do braku odpowiedzi pod Twoim pierwszym opowiadaniem Post mortem. Nie odpowiedziałaś tam na żaden komentarz, a to, niestety, nie zachęca do lektury kolejnych Twoich dzieł. I to właśnie powiedziała Ci Anet.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka