- Opowiadanie: Żongler - Pod psie kły

Pod psie kły

A spróbuję, choć znaków tyle co kot napłakał.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, black_cape, gravel

Oceny

Pod psie kły

Choć kroki dało się słyszeć już na ścieżce, stara cierpliwie czekała na łomotanie w drzwi. Leżący w kącie pies nasłuchiwał razem z nią. Była noc, a nocą wszystko nabierało drugiego echa. Dźwięk opadającej pięści zjeżył sierść psa i przerwał stukanie kulawego krzesła babki.

– Kto zmory budzi? – warknęła stara, uderzając blaszanym kubkiem o blat stołu, by odpędzić cienie.

– Zmory jeszcze śpią. Dobra kobieto. Potrzebuję wysuszyć i zacerować płaszcz. Zapłacę.

Stara nie wierzyła w bogaczy wędrujących jesienną nocą.

– Jesteś bogiem czy królem? – spytała ostrożnie.

Obcy roześmiał się.

– Nie wiesz, że nie mamy już króla? – odparł z rozbawieniem. – Poległ zeszłej zimy.

– Taki już ich los. Jak zboże rośnie pod kosę, tak i królewski łeb pod topór. Chałupa jest otwarta. Tylko pchnij powoli drzwi, bo psie kły zrobią z twojego futra gałganki na obrusik.

Wielki, płowy pies węszył w skupieniu. Unosił łeb wyżej wraz z każdym krokiem nieznajomego. Rudo oświetlona chata była za niska dla wysokiego młodzieńca w grubym płaszczu. Gdy go zdjął, ubyło mu wagi. Rozścielił przemoczone okrycie przed kominkiem, przyglądając się siedzącemu psu.

– Stary duch – zawyrokowała stara. – Światło się po nim ześlizguje. Siadaj, duchu, i gadaj z babą, jak w baśni.

Jego włosy układały się w loki, a na twarzy miał niedawno wygojone rany, blizny tak podłużne i cienkie, że wyglądały jak pociągnięcia pędzla rozrywającego skórę. Oczy miał pełne ciekawości, ale był zbyt uprzejmy, żeby od razu ją zaspokoić.

– Lubię baśnie – odparł lekko. – Kiedyś znalem taką, w której stary człowiek wyśnił, co stanie się potem.

– A psy zamieniają się w ludzi, i szczekają, by wróciły pchły – zakpiła babka. – Ten płaszcz jest z wielkiego kocura, tak szybko nie wyschnie. Jeśli przychodzisz opowiadać baśnie, wybierz długą.

Uśmiechnął się.

– Babciu, przyszedłem zabrać twojego psa.

– Gończą? – Babka zarechotała. – Nie chcesz jej, synku. Na moje oko jest wrzawą.

– A co to są wrzawy, babciu?

– Zdziczałe psy do polowań, które zamiast zająca, zagryzą niemowlę.

– Twoja psina zagryzała dzieci?

Nabrała podejrzeń.

– Jesteś najemnym zbójem, co go wynajęto, by tropił kłusowników? Chcesz wybić tych, co polują w tych lasach bez skinięcia lordowskiej ręki? Jestem stara. Gończa też. Czasami śni mi się, że zrzuca futro i siada obok mojej pryczy, zgarbiona i siwa jak ja.

– I co robi, gdy już przysiądzie?

– Śpiewa mi. Czasem głaszcze po twarzy. Ma ręce młódki, jakie i ja kiedyś miałam. Potem postawiłam ten dom.

– Dom jest stary – podjął młodzian. – Ma dziurę w dachu, a woda wpływa w krokwie. Wiesz, co to pleśń, babko? Chata może cię pogrzebać.

– Nie ucz mnie roboty, smyku. Coś tam wpełzło i zdechło. Próbowałam wydłubać grabiami, ale jest za wysoko. Tylko kocur dałby radę tam wejść.

Pies patrzył wyczekująco na przybysza. Chłopak pogładził się po podbródku.

– Jeśli naprawię dach, Gończa pójdzie ze mną.

– Duchy mówią, ludzie słuchają – zgodziła się stara.

 

*

 

Mokre, spadłe z jesionów i brzóz liście rozścielały dywan pod łapy truchtającego psa. Deszcz, kąśliwa mżawka, zagłuszała uderzające o ziemię pazury. Pies biegł w otępieniu, ale powoli wracała do niego czujność. Nieprzyjemna świadomość bycia okładała go pasami po plecach, póki nie zadyszał się biegiem, nie padł między liście, skomląc cicho. Gdyby był człowiekiem, krzyczałby z bólu.

– Już ci lepiej, siostrzyczko?

Młodzian siedział na głazie rozłupanym piorunem, otulony futrem. Zaburzał symetrię dwóch łupin kamienia, przysiadłszy niedbale z założonymi nogami. Obserwował skulonego psa. Ten zawył, ale ochrypłe wycie przeszło w krzyk.

Ludzki, kobiecy.

Blade palce zacisnęły się na nasiąkniętych błotem liściach, aż woda spłynęła wzdłuż nadgarstków. Woń mokrego lasu była tak ostra, że oślepiła wijącą się w spazmach dziewczynę. Krótkie włosy na jej głowie jeżyły się jak sierść, futro, którym była okryta, przypominało płową skórę wilka.

– Balwigu – zmusiła się, by powiedzieć, choć głos przeszedł przez tysiąc igieł wbitych w jej gardło. – Balwigu, ty…

– Jestem tu. – Młodzieniec zsunął bose nogi między poległe liście. Ich cichy szelest zdradzał, że zbliżył się do leżącej dziewczyny. – To ja, Rysa.

Zaczerpnęła powietrza.

– …ty parchaty łazęgo, gdzieś był przez dwa moje lata?

– Twoje dwa lata to moje przedostatnie życie. Spójrz, Nehal, nie mam ogona.

Siwy kocur przysiadł obok twarzy skulonej dziewczyny. Polizał ją szorstkim językiem po policzku. Był dużym, kudłatym ostrowidzem. Ci, którzy mieli szansę je ujrzeć, przezywali je mrozami, gdyż jeśli ostrowidz miał kiedykolwiek pokazać się ludzkiemu oku, to tylko na chwilę przed mrozem skuwającym szyby okien. Te wiecznie wędrujące koty nie krzyżowały drogi z nikim, więc nie było również nikogo, kto mógłby im zagrażać. A jednak Baldwig był cały w bliznach. Pysk miał pocięty, futro ściemniało tam, gdzie został raniony. Nehal pamiętała, że dawniej wyróżniał mu się ogon, tylko on był niebieskawy, koloru lodu na rzece. Bez ogona, pełen ran i zmoknięty, kocur wyglądał jak sama śmierć. Nehal odwróciła wzrok, próbując oddychać nosem, nie ziajać językiem. Futro wydało jej się lżejsze, gdy poczuła rozmiar swojego ciała.

– Odcięli ci ogon? Łowczy?

– Nie, ludzie. To były dzieci. Podszedłem do nich, bo jedna z dziewczynek miała jasne włosy, zupełnie jak… – urwał. Zapiął kaftan i naciągnął buty. Rzucił siostrze związany ciasno tobołek. – Nie zębami, palcami. – Jego głos był łagodny. – Pamiętasz jeszcze, jak zapina się guziki?

Ubrała się, myśląc. Ludzkie myśli zawsze zostawiały po sobie ślady, jakby ktoś przykładał rozgrzany pogrzebacz do nagiej skóry. Z uwagą obserwowała swoje białe dłonie, tak niezwykłe na tle kolorowych liści.

– Stara kobieta była dla mnie dobra. Jadłam razem z nią. Zaraz wróci zima, Baldwigu. Tam przeczekałabym polowania w spokoju.

Bez blizn i odciętego ogona, mówiło jej echo. Kocur, który był młodzieńcem, skrzywił się z drżeniem ust.

– Nie ma czasu na zimowe sny – odparł.

Złapała się za głowę, czuła pragnienie podobne do tego, które czuł kundel, gdy słyszał odległe wycie. Włosy nie odrosły jej podczas przemiany, a jako pies miała szorstką, krótką sierść, która nie zostawiała śladów. Od początku ucieczki była dokładna, to Baldwig pozostawał lekkomyślny.

– Miałeś iść własną ścieżką, kocie. Trzeba było mnie zostawić. Moja klątwa skończy się szybciej, niż twoja. Nie mam dziewięciu żyć.

– Nehalennio…

– Idę wyć, Baldwigu. Idę chłeptać kocią krew.

– …wiem, jak to odwrócić. Wiem, jak odczynić klątwę. Będziesz mogła nosić długie włosy, siostro, jak dziewczynka z wioski. Spać spokojnie podczas burzy. Ja dowiem się w końcu, jak wygląda ciemność.

Jego oczy, zawsze pełne światła, błagały ją o ratunek. Stał tak blisko, jakby chciał ją objąć, ale Nehal czuła, że to ona powinna objąć jego.

Nie zrobiła tego.

 

*

 

Wędrowali cały dzień, najpierw dziewczyna z kotem na ramieniu, potem młodzieniec z psem przy nodze. Mgła trzymała się ostrożnie ziemi, zalepiając wydeptane przez nich ścieżki. Gdy mroźny dzień zmienił się w jeszcze mroźniejszą noc, Baldwig złapał dwie ryby w sennym strumieniu. Zjedli je w ciszy, a potem legli pod swoimi zwierzęcymi futrami, wtuleni w siebie.

– Pamiętasz, kiedy byliśmy dziećmi? – szepnął kot, nie otwierając lśniących oczu, by nie zbudzić psa. – Jacy byliśmy przed Gończą i Rysą?

– Bałeś się, kiedy ojciec wyszedł w noc z siekierą. Przybiegłeś do mojego łóżka.

– Gdybyś mogła znowu tam być, co byś zrobiła?

– Kiedy?

– Kiedy wyły.

Słyszała plaśnięcie, gdy opadł topór.

– Po co skułeś kundla, Baldwigu? Ufał ci. Nauczyłeś go przynosić gałęzie.

– Ojciec mi kazał. A ty? Dlaczego zatrzasnęłaś za kotem okno, żeby nie mógł uciec?

– Był waleczniejszy. Rozszarpał ojcu połowę twarzy.

W jej głosie była nienawiść. Kot otworzył żółte ślepia.

– To byś mu zrobiła, gdybyś go spotkała? Rozszarpała drugą połowę?

– Czy ty mu wybaczyłeś, bracie?

– Nie mógł wiedzieć…

– Mógł i wiedział. Pies był wierny, a kot ciekawski, tak mówiła babka. Zawsze rozumiałam, gdy wspominała psy. Ojciec musiał czuć się tak samo, kiedy wzgórze obiecywało mu srebrniki. Dokąd idziemy, braciszku?

Schował wąsy.

– Do domu.

 

*

 

Skraj Paproci.

Nie mogła sobie przypomnieć, czy to ona nazwała tak wioskę, czy też było to jej prawdziwe imię. Mogło istnieć tylko na ustach tych paru ludzi, którzy urodzili się tutaj, by i tu umrzeć. Sterczące z zapadniętych chałup deski były zbutwiałe od deszczu, płoty wciągnięte do ziemi przez mech, a bluszcz pozrzucał cegły z kominów. Ze studni wyrastało pochylone w żałobie drzewo. Nehal czuła tylko jesień, nie ludzi.

– Co tu się stało? – spytała.

Baldwig ostrożnie stawiał buty między liśćmi. Był kotem nawet jako człowiek.

– My.

Ich dom był zgliszczami, spalono go tak dawno, że stracił zapach. Baldwig zabrał się za odciąganie na bok czarnych szczap. Nehal patrzyła na ruinę, stojąc z boku. Widziała doniczki w oknach i płot, za którym pasły się gęsi. Widziała dzieci. Dwóch najstarszych chłopaków sięgało długimi ramionami po śliwki, a na szczycie drzewa siedział młodszy, beztrosko wkładając owoce do koszyka. Dwie dziewczynki oprawiały gęś w drewnianym korytku przed domem.

– Siedziałeś na śliwie – odezwała się. – Pamiętasz?

– Lubiłem być wysoko. Zawsze. – Łokcie Baldwiga były czarne od sadzy, gdy szarpnął łańcuchem. Klapa jęknęła, otwierając się. – A ty zawsze lubiłaś patrzeć na krew. – Spojrzał w mrok piwnicy. – Na dole są kości. Proszę, zachowaj do nich szacunek. To kości naszego rodzeństwa.

– Jeśli zakopiemy kości dzieci na miejsce psa i kota, odwrócimy klątwę? – zakpiła.

Baldwig to przemilczał. Bezczeszczenie dziecięcych kości nie było najgorszym, co wspólnie zrobili. Było między nimi tyle złej krwi, że byli ze sobą bezpieczni. Dzielili się swoimi pchłami.

– Gdyby tylko wystarczyły same kości, siostro.

Wtedy wystarczyły futra. Nehal nie potrafiła zapomnieć widoku oskórowanego psa, który dyndał na sznurku, nabrzmiały jak topielec. Ojciec nigdy nie był dokładny, zawsze się spieszył. Może dlatego, gdy przemówiła do niego góra, bez zastanowienia pognał na jej szczyt.

Zeszli jako dwunogi po stromej drabinie, ale w dole było zbyt wiele gruzu, żeby przeszedł tamtędy człowiek. Rysa oglądał się na Gończą. Szedł z trudem. Był tylko niewiele mniejszy od psa, a do tego kulał, jakby strata ogona odebrała mu całą grację. Gdy jednak przecisnęli się do przestronnej groty, Rysa zręcznie odskoczył przed opadającą siecią. To była pułapka na ryby, a jej cienkie żyłki wbiły się głęboko w ciało psa. Nehal chciała skomleć, ale wbiła kły w język. Wiedziała, że strach zmieni jej świadomość na instynkt.

Człowiek cisnął nią w kąt. Opleciona kokonem tysiąca sznurów była całkiem bezradna. Stary mężczyzna wyprostował się. Pół twarzy pokrywały mu blizny.

– Córeczko.

 

*

 

– Czy to będzie boleć?

– Tak – odparł spokojnie kot. – Postępujemy wbrew naturze, a to zawsze boli.

– Dlaczego on? Wykopałeś go z grobu, jak ten dom?

– Ten dom to grób. Wzgórze wyjących bogów to grób. Las, strumienie, pola, to wszystko ogromny grobowiec. Tylko martwy może bezkarnie otworzyć trumnę, i tylko człowiek, który zamienił córkę w psa, może to odczynić.

– A co z synem zamienionym w kota? Łowczy cię wytropią, Ryso. Oni albo coś od nich gorszego.

Ich ojciec szlochał cicho w kącie. Musiał bardzo cierpieć. Był jak ożywiona przez okrutnika szmaciana lalka, która nie rozumiała nic prócz granic zakurzonej półki, na której przesiedziała wieki.

Rysa sam wyglądał jak zabawka. Siedział tak, jakby chciał opleść sobie ogon wokół łap, ale nie miał ogona, a łapy miał ropiejące.

– Wiesz dobrze, że boję się tylko ciebie. Od zawsze, kiedy jeszcze byliśmy dziećmi. Gdy wycinałaś gęsiom serca, żeby nakarmić nimi kruki.

– Kocie serce nie jest większe od gęsiego.

– Koty nie mają serc. Żadna istota, która miałaby serce, nie byłaby w stanie wracać do życia tyle razy.

– Nie tylko koty to potrafią. Wrócę po ciebie. Usłyszysz mnie.

 

*

 

Dolą kota był zew nocy, tej samej, która należała do dzikich. Niektóre takie noce nie były ani dla ludzkich oczu, ani dla kocich ślepiów. Jako człowiek czuwał, jako kot polował, więc sny szły za nim, zamiast rozpływać się w jego głowie po przebudzeniu. Próbował skłonić do przyjścia koszmary, ale nawet one się nim brzydziły.

Gdy usłyszał wycie, pomyślał, że dostał swój upragniony sen, to była jednak jawa przeklętego, za którym zawsze pędził gon.

– Pozwól mi umrzeć – błagał go ojciec, gdy siwy kocur odszukał go na uschniętym wrzosowisku. – Kiedy łączę dłonie, żeby nabrać wodę, wpadają mi do niej palce. Syneczku. Byłeś takim słodkim chłopcem. Co ja zrobiłem…

– Zrobiłeś z chłopca kota – odparł wtedy Baldwig. Siedział pośród brązowych wrzosów. – A z dziewczynki psa.

– Ja tylko pogrzebałem futra. Skórę dachowca i skórę kundla.

– Boli cię, starcze? Musisz pójść na wzgórze jeszcze raz. Przysypać psa ziemią.

– A co z kotem?

– Pies biegnie za dnia, kot nocą. Co jest pierwsze?

Okazało się jednak, że gdy przyszła noc, pies biegł równie zawzięcie, co kot.

Znał głos siostry. Częścią ludzkiego umysłu wiedział również, że ojciec był za słaby, żeby zabić psa. Zarżnięcie spętanej, pokornej psiny było czymś innym od rozłupania toporem wściekle ujadającego kundla. Rysa słyszał krew w echu polującej wrzawy. Zastanowił się, czy ojciec znalazł spokój po śmierci, czy też wzgórze pożarło kolejną duszę.

Pół życia gnał w obawie przed łowczymi, ale wytropić brata mogła tylko jego siostra.

Deszcz spływał wartko po dachu chaty. Rysa słyszał czyjś spokojny oddech. Jego futro było równie mokre, co poprzednim razem.

– Kto zmory budzi? – spytał starczy głos, gdy Rysa wskoczył do środka przez uchylone okno. – Mróz. – Stukot krzesła urwał się nagle. – Ty tak wyłeś? Mówią, żeście milczki, ale ja swoje wiem. Śmierć wydusi krzyk nawet z niemowy.

Kot, kulejąc, podszedł do kominka. Leżało tam rozścielone futro. Przemienił się na nim, dygoczący, blady młodzieniec pełen blizn na plecach, ramionach i twarzy. Szron powoli wpełzał na okna.

– Wrócił. – W głosie starej był spokój, jakby nigdy w to nie wątpiła. – Wrócił, jak moja Gończa.

Pies i kot zawyli razem, jak wtedy, gdy ich ciała po raz pierwszy porosły futra. Wrzask przedarł się przez komin, żeby rozpruć chmury, które zrosiły śniegiem las. Wraz z nim przyszły zimowe sny.

Koniec

Komentarze

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hmmm. Jest pies, jest kot. Ale nie wiem, o co tu chodzi.

Bohaterowie porozumiewają się szyfrem. Trudno mi odróżnić, co jest retrospekcją, a co dzieje się teraz. Pogubiłam się w tym wszystkim.

Był dużym, kudłatym ostrowidz. Ci, którzy mieli szansę je ujrzeć,

Coś się posypawszy.

Babska logika rządzi!

Choć kroki dało się słychać już na ścieżce

Dziwnie brzmi. Zazgrzytało…

Podobnie jak Finkla, zagubiłem się w tekście. Czy rodzeństwo przeżywa jakiś rodzaj pętli, stara kobieta, u której mieszkają to uosobienie śmierci? Może oboje są już martwi i wracają do świata żywych jako duchy? Mocno zagmatwane to wszystko…

Finklo, odsypałam, dzięki.

 

Żadnej pętli tu nie ma, ale Twoja interpretacja, silver_advent, jest bardzo w moim stylu :) Aż mi wstyd, że na nią nie wpadłam. Co jest złego z krokami na ścieżce?

Co jest złego z krokami na ścieżce?

Nie mam pojęcia, korekta nie jest moją mocną stroną :) Nawet nie wiem, czy ta forma jest poprawna, czy też nie. Po prostu do mnie nie przemawia. Lepiej brzmiałoby np. “można było usłyszeć”. 

A czasem nie “dało się słyszeć?”

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przykro mi, Żonglerko, ale ja także nie zrozumiałam o co tu chodzi. Nie wiem, co miałaś nadzieję opowiedzieć. :(

 

Choć kroki dało się sły­chać już na ścież­ce… –> Choć kroki dało się słyszeć już na ścież­ce… Lub: Choć kroki było sły­chać już na ścież­ce

 

– Lubię baśni – od­parł lekko. –> Literówka.

 

Nie­któ­re takie nocy nie były ani dla ludz­kich oczu… –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Historia zaczęła się ciekawie i tajemniczo. Podobał mi się pomysł na klątwę zamieniającą bohaterów na zmianę w zwierzęta. Pogubiłam się w dalszej części opowiadania. Zupełnie nie zrozumiałam roli ojca i powiązania klątwy z zakopywaniem psiej i kociej skóry. Myślę, że zabrakło kilku czytelnych wskazówek do interpretacji. A szkoda, bo pomysł interesujący, przykuwający uwagę.

Było słychać, ale dało się słyszeć – to w kwestii kroków na ścieżce :)

 

Bardzo to jest ładnie napisane (choć miejscami tak okrutne, że nie miałam ochoty zagłębiać się w szczegóły), nastrojowe, masz tu piękne frazy i zdania, ale ja niestety też odpadłam na fabule :( :( :( To znaczy były chwile, kiedy wydawało mi się, że zaczynam łapać, o co chodzi, a potem się rozłaziło.

 

Parę zdań jednak mi zgrzyta:

 

Młodzian siedział pod płaszczem na głazie rozłupanym piorunem.

Pod płaszczem? To brzmi, jakby rozpiął ten płaszcz na jakichś patykach jak namiot, ale nie ma nic o tym w tekście, a jeśli po prostu miał ten płaszcz na sobie, to czemu pod? Owinięty w płaszcz czy jakieś takie?

 

Zeszli jako dwunogi po stromej drabinie, ale w dole było zbyt wiele gruzów, żeby przeszedł tamtędy człowiek.

Chyba raczej “zbyt dużo gruzu”, bo gruzy w liczbie mnogiej to miasta itp., a tu chodzi o taki niepoliczalny gruz bez dalszych określeń.

http://altronapoleone.home.blog

Rozważam dodanie wyciętej z powodu limitu końcówki, bo chyba się jednak zmieści, chociaż niech jakiś autorytet przemówi, czy wolno tak babrać w konkursowym tekście :< W przeciwnym wypadku poczekam na śmiałka, który dostrzeże tu jednak sens, jednak wcale nie tak głęboko zakopany. Podpowiem, że rozwiązanie jest proste jak tagi na górze strony, choć może nie tak prosto wyłożone :>

No, że jest przeklęte rodzeństwo, to można się zorientować. Ale co się dzieje w fabule? Bo klątwa to zastana postać rzeczy, a bohaterowie coś robią. Pewnie próbują się pozbyć.

Babska logika rządzi!

Żonglerka jest Żonglerka. A trend kolejnych bajek został przełamany. Bo może to i baśń, ale nawet nie taka jak od braci Grimm. To raczej baśń pełna trujących oparów. Mistycyzm. Czy mroczność… niekoniecznie. Raczej niejasność. Taka twinpeaksowa.

 

Zacznijmy jednak od wycinków:

 

“Lubię baśni – odparł lekko.”

-> baśnie

 

“zbliżył się ku leżącej dziewczyny”

-> do leżącej dziewczyny lub ku leżącej dziewczynie

 

Dwa cytaty, które spodobały mi się bardzo:

 

“Miałeś iść własną ścieżką, kocie”

"Koty nie mają serc. Żadna istota, która miałaby serce, nie byłaby w stanie wracać do życia tyle razy."

 

Też miałem skojarzenie z pętlą, ale to po “Siewcach szklanych kwiatów” dość odruchowe. Niemniej to nie była jedyna, ani główna interpretacja, jaka przyszła mi do głowy. Mam wrażenie, nie wiem czy słuszna, że rola starszej kobiety jest więcej niż przypadkowa.

To znaczy jasne, można ją rozumieć jako końcową drogę przemienionych w zwierzęta, u których górę bierze natura zwierząt, których formę przyjęli, ale mam wrażenie, że nawet gdyby to była część rozwiązania, to wrzuciłaś tu coś więcej. Trochę jakby ta starsza kobieta miała związek bądź z przemianą  (co może sugerować wzmianka o “babce” w połowie historii), bądź  i talk miała związek, ale jako jakaś inkarnacja istoty ze świata duchów lub bogów (w tle przewija się wiele wątków świadczących io jakiejś istniejącej w tle mitologii, niekoniecznie w pełni ułożonej, ale na potrzeby tego tekstu wcale nie trzeba było wymyślić więcej niż podstawy).

 

Czy tekst jest niezrozumiały? Niejasny owszem, nie zgodzę się jednak, ze “nie do zrozumienia”. On zwyczajnie część opowieści przekazuje na poziomie emocji (a dokładniej: ich wywoływania, a nie opisywania), co nawet mimo braku wyjaśnienia daje poczucie pełnej opowieści. Jak w życiu: nie wszystko pozwala mieć pełną wiedzę. Wracając do pętli: nawet jeśli nie ma tu pętli czasowej, to ma się wrażenie czegoś w rodzaju “zapętlonego losu”.

 

Podoba mi się dużo smaczków językowych pasujących zarówno do percepcji postaci (”Drugie echo” itp.), jak i do scenerii opowiadania (np. “Imię wioski”).

 

W ogóle mam wrażenie, ze ta historia jest szalenie skalowalna. Można ją zarówno skompresować do nawet 5-7 tysięcy znaków, jak i rozszerzyć do wręcz noweli, mając przy tym spore szanse na zachowanie dokładnie tych samych wrażeń (oczywiście z założeniem tego samego warsztatu). To rzadkość. Zwykle albo trafia się w długość, albo kierunek jest jeden. Ewentualnie w niektórych tekstach zmiana długości może zmienić sposób odbioru. A tu ewidentnie właśnie skalowalność z zachowaniem wrażeń.

ALE. W kontekście dopisania czegoś tutaj… Co innego, jeśli odbiór się nie zmienia, a co innego, gdyby dopisek miałby coś wyjaśnić. Jedna z jurorek pokazała, ze tu już była. Gdybyś zdążyła wcześniej, co innego, ale teraz mogłoby dojść do sytuacji, gdy część jury czytało jedną wersję, część drugą. Pytaj ewentualnie samego jury w wątku konkursowym.

 

Ja jednak jako czytelnik jestem usatysfakcjonowany taką formą tekstu, a ewentualnych rozjaśnień wolałbym szukać w dyskusji o tekście, niż w dopiskach. Za to chętnie poczytałbym rozszerzenie wprowadzające więcej tajemniczości i “wrażeń” (a propos opowiadania przez wywoływanie emocji) z tego świata.

 

Co jeszcze mi się tu spodobało? Że bardzo widać odbicie kociego i psiego charakteru w postępowaniu postaci. Nawet z poprawką na psa agresywnego, ukierowanego na polowania, innego od większości psów.

 

Ciekawi mnie ta wizja wioski, gdy do niej wrócili. Na ile to była warstwa w pełni fizyczna, a na ile jej odbicie bądź oniryczne, bądź w zaświatach.

 

Ale przede wszystkim jedno można powiedzieć. Czuć w tej opowieści smutek.

 

Zapytałbym co autorce musi siedzieć w głowie, ze takie rzeczy pisze, ale… pamiętam, ze jednym z opowiadań też udało mi wybić autorkę z rytmu :P (tym afrykańskim :P )

 

Żadnego jeszcze kliku do biblioteki? Idę wnioskować o takowy klik.

Hmm, dla mnie – niestety – przerost formy nad treścią i przekazem.

Ok, mamy klamrę, mamy okrucieństwo (niby uzasadnione, lecz jakoś takie bez sensu).

Metafory jak zwykle, mi się u Ciebie podobają przez swoją niesztampowość, jednak tutaj – dla mnie – tracą swoją funkcjonalność przez ich jednostronność (koncentracja na bólu i szokowaniu czytelnika) i liczbę.

Zatrzymania:

,że wyglądały jak pociągnięcia pędzla rozrywającego skórę.

Pędzel i skóra?

,Ma dziurę w dachu, a woda wpływa w krokwie.

Krokwie to element więźby dachowej, dziury są pomiędzy.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Niezwykle doceniam, że mimo tego, iż zapewne spodziewacie się bólu głowy przy każdym moim wrzuconym tekście, wciąż tutaj zaglądacie, moi wy literaccy masochiści. Za wskazanie usterek niezmiernie dziękuję, zabieram się za naprawę.

 

Hmm, trochę przerosło, tak. Wykipiało jak ciasto marchewkowe, które robiłam pomiędzy akapitami :D Ale jednak miało być zimno, jesiennie i tajemniczo, żeby była klątwa z krwi, kości oraz skóry (skór, psiej i kociej). Jest to raczej opko dla tych, którzy wolą sobie pobłądzić w mgle, więc brak ochów i achów jest zrozumiały – właściwie ani chwili nie zastanawiałam się nad wyrównaniem fundamentów pod tekst, po prostu wbiłam na budowę fristajlem. Jak sami wiecie, niektórych umiejętności po prostu mi brakuje. Na pewno nie ma w tym opowiadaniu warstw super-hiper-oniryczno-niedorozwikłania, największe szaleństwo to gadające zwierzęta.

 

Hmm, coś bym uporządkowała, ale jak się pucuje na siłę, to się robią dziury… Powiem tak (uwaga, spoilerki): jest wioska, w którym mieszkali dawniej bohaterowie, ale z jakiegoś powodu już nie mieszkają. Mamy starego ojca, który posłuchał gadającego wzgórza, zamordował kota oraz psa, po czym pogrzebał ich skóry w zamian za obietnicę czegoś fajnego. To podwójne morderstwo zamieniło jego dzieci w zwierzęta, które zamordował. No i potem przychodzi kocur do lekarza baby, i zaczyna się koci pomysł na rozwikłanie problemu.

 

Zapytałbym co autorce musi siedzieć w głowie, ze takie rzeczy pisze

Paracetamol, bo angina :D I herbata z rumem. Wilku, rozszerzenie świata wyklucza limit, proszę iść skarżyć się Cieniowi (Rozpaczy Długodystansowców).

 

Asylum, pędzel żonglerski metaforyczny. Tnę was nim, żebyście krzyczeli, że nie rozumiecie, o co mi, do cholery, chodzi :3

No, jeżeli chciałaś w tekście rozwikłać tajemnicę zamiast rozciągnąć klimat, to raczej musze Cieniowi postawić piwo za to, że Cię powstrzymał, bo tak jest lepiej ;P

 

wbiłam na budowę fristajlem

Wbijanie na budowę fistajlem wygląda tak:

https://www.youtube.com/watch?v=T7b5ADx0eno

;-)

 

 

Jak wytłumaczyłaś fabułę, to się nawet składa :D

http://altronapoleone.home.blog

Tak, Żonglerko :), zrozumiałam fabułę, i ona jest ok, zwłaszcza „przychodzi baba do lekarza” i koto-psową relacją

Kłopot dla mnie zrodził się z metafor, porównań jednego rodzaju związanych z biciem, kąsaniem, bólem, bowiem one nakręcały napięcie i niestety sprawiały, że fabuła znikała we mgle – dla mnie, naturalnie – a ognisko wypalało się, zalewane zimną wodą. Gdyby chociaż część porównań, określeń była straszna, lecz nie wiązała się bezpośrednio z żyletką, pasem i brzytwą dałabyś oddech i uruchomiła  inne uczucia/odczucia/myśli, przynajmniej u mnie.

A postaci cudnie nazwałaś, i inne „wrzawy” też!:), podobnie jak niektóre powiedzenia baby:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ale zauważ, że w żadnym innym mieście nie ma tak kulturalnych budowlańców, co to nawet w chwili najwyższego wzburzenia powiedzą “ja pierniczę” ;-)

Żongler, to wszystko co opisałaś, zdołałem z tekstu wyłowić. Bardziej intryguje mnie rozwiązanie – tego nie zrozumiałem. Jaki właściwie był pomysł brata na odwrócenie klątwy?

Hmm, trochę się pogubiłam. Twoje wyjaśnienia tylko moje zagubienie pogłębiły, bo widziałam to całkiem inaczej. Cudnie napisane, na poziomie emocji bardzo wyraziste, ale na poziomie samej historii co najmniej trudne w odbiorze.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jaki właściwie był pomysł brata na odwrócenie klątwy?

 

“Boli cię, starcze? Musisz pójść na wzgórze jeszcze raz. Przysypać psa ziemią.”

 

Pomysłem brata na odwrócenie części klątwy było posłanie ojca z powrotem na wzgórze, by zamordował tam psa. Tylko czy kot naprawdę chciał odwrócić klątwę, czy tylko pozbyć się siostry? Ja się wstrzymam.

 

Irko, moje wyjaśnienia to tylko moje wyjaśnienia, w dodatku czasami pokraczne… Zabawa z czytania to przede wszystkim dowolne interpretowanie, więc mam nadzieję, że Twoja wizja była chociaż trochę satysfakcjonująca, nie tylko frustrująca, nawet jeśli na końcu było tylko¯\_(ツ)_/¯. Cieszę się, że wpadłaś!

O jak mi się podoba takie wyjaśnienie dlaczego nie każde opowiadanie powinno mieć w swej treści wyjaśnienie :D 

Pomysłem brata na odwrócenie części klątwy było posłanie ojca z powrotem na wzgórze, by zamordował tam psa. Tylko czy kot naprawdę chciał odwrócić klątwę, czy tylko pozbyć się siostry? Ja się wstrzymam.

 

No widzisz… A ja to wszystko odebrałem kompletnie inaczej. Po lekturze wymyśliłem sobie, że ten dom u staruszki to jakiś zaświat, z którego dusze rodzeństwa co jakiś czas wracają do świata żywych. A bieg wydarzeń też zrozumiałem opacznie – wydawało mi się, że to siostra zagryzła kota i dlatego brat wrócił w zaświaty… 

Przykro mi, strasznie się w tym pogubiłem :(

No, bo bohaterowie Żonglerki, kiedy chcą doprawić pomidora, to zamiast “Podaj sól”, mówią “Pamiętasz, jak kiedyś taplaliśmy się w wakacje w ciepłym morzu? Czasami bardzo brakuje mi smaków z dzieciństwa”. ;-)

Babska logika rządzi!

Ktoś kiedyś porównał opowiadania w dopowiedziane i niedopowiedziane do tego, że można podac warzywa na talerz łopata prosto z ogrodu albo w formie artystycznie posiekanej sałatki ;-) Nie pamiętam kto, ale to tu, gdzieś na tym forum padło :-)

Hmmm. Ja bym to widziała inaczej: albo (lepiej lub gorzej skomponowana) sałatka na talerzu, albo zamknięta w drewnianym pojemniku i trzeba po zapachu zgadywać, czy nie tam czegoś, na co ma się alergię…

Babska logika rządzi!

Ależ trzeba wyobrażać sobie rzeczy zupełnie inaczej, silver_advent, bo inaczej byłoby nudno, nie? To, że ktoś ma inną wizję od autora nie musi niszczyć jego odebrania tekstu. W końcu wymyślono wiersze :D

 

Finklo, mam jednego znajomego, co nawija tak w prawdziwym życiu :v Człowiek-rebus!

O, i co na to jego otoczenie?

Babska logika rządzi!

Nie dopuszcza go blisko alkoholu :)

To na trzeźwo już nie nawija szyfrem?

Babska logika rządzi!

Poprzednie Twoje opowiadania, które miałam okazję przeczytać, bez wahania określiłabym jako poetyckie. Tutaj pierwsze określenie, jakie mi się nasuwa, to wręcz „mistyczne”.

Masz naprawdę świetne podejście do dialogów. Wzbogacanie narracji różnymi środkami stylistycznymi wydaje się jakoś bardziej oczywiste – chociaż tu i pod tym względem jest niebanalnie, bo plastyczność opisów przy oszczędności języka niezwykle oddziałuje na wyobraźnię – ale Ty idziesz o ten krok dalej i budujesz liryczny nastrój właśnie rozmowami postaci. W dodatku w dużej mierze za pomocą zabiegów mniej oczywistych niż stylizacja i archaizacja języka.

Na uwagę zasługują też relacje między postaciami – mieszanka czułości, żalu i okrucieństwa, a do tego ta otaczająca je aura mroku i tajemnicy.

Jedyne, czego mi tutaj trochę zabrakło, to taki wyrazisty punkt kulminacyjny (a może to po prostu kwestia kompozycji i rozłożenia akcentów). Podział scen nieco namieszał też w chronologii, momentami niełatwo się w tekście odnaleźć. Za to będę bronić niedomówień, bo dobrze współgrają z tak poetycką prozą. Oczywiście można by dyskutować, czy ten lub tamten trop warto by jeszcze podrzucić (i tutaj opinie będą się różnić), ale na pewno zostałabym przy samej tendencji do ograniczania wyjaśnień.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Cieszę się straszliwie, black_cape :) Dziękuję za Twój komentarz.

Tutaj pierwsze określenie, jakie mi się nasuwa, to wręcz „mistyczne”.

 

A i owszem, że mistyczne! Polecam iść i wikipediować “Nehalennię” (nie, nie ważkę!); “Baldwiga” nie tak łatwo znaleźć, ale podobno byli sobie kiedyś Francuzi, którzy uważali, że ów kocur zabił króla Artura… A imiona ładne, więc sobie wzięłam.

Na początku lektury byłam zafascynowana. Zalążkiem akcji, zbutwiało-brutalnym klimatem, pięknie malującym to wszystko językiem. Potem fabuła mnie odrobinę pogubiła i chyba do samego końca nie zdołałam się w pełni odnaleźć. Wciąż jednak pozostaję pod ogromnym wrażeniem wykonania, wspaniałej dynamiki między bohaterami i mrocznej bajkowości.

Oto opowiadanie, które w każdym swoim wymiarze (języka, wykonania, fabuły, akcentów, na które zwracasz uwagę) jest zimną, jesienną mgłą. Podczas lektury aż ma się ochotę szczelniej otulić płaszczem. Za tę spójność należą się ukłony.

 

Dźwięk opadającej pięści zjeżył sierść psa i przerwał stukanie kulawego krzesła babki.

Zdolny dźwięk.

Zmory jeszcze śpią. Dobra kobieto. Potrzebuję wysuszyć i zacerować płaszcz.

Przykleiłabym tę "dobrą kobietę" do któregoś z sąsiednich zdań. Tak, jak jest, wygląda dziwnie.

Unosił łeb wyżej wraz z każdym krokiem nieznajomego.

Jednak: Z każdym krokiem nieznajomego unosił łeb wyżej.

była za niska dla wysokiego młodzieńca

Skoro była za niska, to możemy się domyślić, że młodzieniec wysoki.

Rozścielił przemoczone okrycie

Ścieli się, żeby coś na tym położyć, czy się mylę? Po przeczytaniu całości: Aha! Nie myliłam się :)

blizny tak podłużne

Hmm…

pociągnięcia pędzla rozrywającego skórę

Jeśli chciałaś, żeby to brzmiało niepokojąco – udało się.

które zamiast zająca, zagryzą

Albo wtrącenie: które, zamiast zająca, zagryzą; albo bez przecinków. I ciutkę aliteracyjne to.

Nabrała podejrzeń.

Nie wytrącaj mnie z rytmu.

bez skinięcia lordowskiej ręki

Skinienia.

Pies patrzył wyczekująco

Nie mógł patrzeć z wyczekiwaniem?

rozścielały dywan pod łapy

Pod łapami. Ja napisałabym w ogóle: ścieliły się dywanem pod łapami; ale to ja.

Deszcz, kąśliwa mżawka, zagłuszała uderzające o ziemię pazury.

Primo – jeśli wtrącasz, to podmiot i tak musi się zgadzać z orzeczeniem (Deszcz zagłuszał). Secundo – on biegnie po liściach. Mokrych. Ziemia pod spodem też pewnie mokra. To gdzie tu stukanie?

wracała do niego czujność

Na pewno nie: wracała mu?

Nieprzyjemna świadomość bycia okładała go pasami po plecach

rozłupanym piorunem, otulony futrem

Hmm.

Zaburzał symetrię dwóch łupin kamienia

Powinnam się tego czepić, kurczę. Ale jakoś mi to pasuje.

Woń mokrego lasu była tak ostra, że oślepiła wijącą się w spazmach dziewczynę.

Ale widzimy ją z zewnątrz? To skąd o tym wiemy?

nie krzyżowały drogi z nikim

Hmm.

dawniej wyróżniał mu się ogon

Chyba jednak: wyróżniał się ogonem.

nie ziajać językiem

To żargon?

obserwowała swoje białe dłonie

A co te dłonie robią, że się je aż obserwuje?

Bez blizn i odciętego ogona,

Bez ogona jest się wtedy, kiedy ogon odetną…

skrzywił się z drżeniem ust.

Czyli jaką właściwie zrobił minę?

Złapała się za głowę, czuła pragnienie

To bym podzieliła.

Od początku ucieczki była dokładna

Nie do końca wiem, o co chodzi?

wydeptane przez nich ścieżki

Po jednym przejściu?

bluszcz pozrzucał cegły z kominów

Jak Ty to robisz, że wychodzą Ci takie obrazowe porównania? (Częściej widywałam w takim otoczeniu chmiel, ale bluszcz jest mroczniejszy.)

Ich dom był zgliszczami

Hmm. No, nie wiem.

zachowaj do nich szacunek

Dałabym jednak "dla nich" ale mogę się mylić.

byli ze sobą bezpieczni

Jakieś angielskawe to.

Zeszli jako dwunogi po stromej drabinie

Szyk wpływa na sens: Zeszli po stromej drabinie jako dwunogi.

przecisnęli się do przestronnej

Aliteracja.

strach zmieni jej świadomość na instynkt

Zmieni w. Zamieni na.

nie miał ogona, a łapy miał ropiejące.

Powtórzenie.

Żadna istota, która miałaby serce, nie byłaby

Hmm.

żeby nabrać wodę

Nabrać wody.

że ojciec był za słaby, żeby zabić psa

Był wtedy – czy jest teraz?

ciała po raz pierwszy porosły futra

Prawie się rymuje. Nie brzmi.

które zrosiły śniegiem las

Może lepiej: które zrosiły las śniegiem. Wtedy "nim" z następnego zdania odniesie się do śniegu i będzie jaśniej. Zroszenie sugeruje też większą mokrość.

 

Nastrojowe i mroczne. Znałam tę baśń (to znaczy, coś mi się tam kołacze, szczegóły musiałabym sobie przypomnieć) więc mnie akurat tekst wydał się najjaśniejszym z Twoich dotychczasowych. Nie wiem wprawdzie, skąd babka – ale też nie widzę przeszkód, żeby akurat tu się usadowiła.

Metafory są przeważnie dobrze dobrane, choć widzę, że się rwą na wolność – ale cóż. Ty tak masz i taka Twoja natura.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

 Świetny klimat, zwłaszcza w pierwszej części tekstu, kiedy jeszcze nie odsłaniasz wszystkich kart, jest tylko spotkanie wędrowca z babinka w starej chałupie, rozmowa, ładnie stylizowana, niecodzienny język, przykuwający uwagę styl. Mnie to od razu kupiło i za to klikam bibliotekę.

Potem robi się zawile i niejasno, co jednak trochę rzutuje na odbiór tekstu. Gdybym miała oceniać “Pod psie kły” całkowicie subiektywnie, machnęłabym na to ręką, bo nie potrzebuję wyjaśnień typu kawa na ławę, mogłabym się zadowolić taką formą, jaka jest, ale… No właśnie, tu pojawia się ale. Fabuła jest dość niejasna. Łatwo się w tej historii pogubić, zwłaszcza w motywacjach ojca – chociaż Twoje wyjaśnienia w komentarzu pod tekstem już ładnie sytuację wyjaśniają. Niemniej, czytelnik nie powinien uciekać się do komentarzy autora, żeby zrozumieć o co chodziło w tekście.

Mimo tych fabularnych mankamentów, i tak do końca tekstu cieszyłam się malowniczością stylu i klimatem.

Wykorzystanie hasła konkursowego: yes

 

Dzięki za udział w konkursie.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Nie zrozumiałam, ale czytało się nieźle :)

Przynoszę radość :)

Fantastyka – jest

Wykorzystanie hasła konkursowego – bardzo niekonwencjonalne, ale wyszło super :)

 

Żongler – oj, rany, rany. Ale żeś narobiła! Pięknie napisane, tajemnicze, mistyczne, wciągające… Tak, jak już zauważyli wcześniej przedpiścy – na poziomie emocjonalnym absolutnie porywające opowiadanie. Bardzo fajni bohaterowie – jednocześnie tak ludzcy i tak zwierzęcy, relacje między nimi też super, chyba w każdym rodzeństwie istnieje taka wybuchowa mieszanka uczuć. Niebanalny pomysł na fabułę na klątwę, nawet na postać babki, to wszystko sprawiło, że nie mogłam się oderwać od tego tekstu. No i te dialogi! No w ogóle – ogromny szacun za klimat.

Tylko dlaczego żeś, babo jedna, poskąpiła tych kilku zdań, które nieco by rozwikłały tajemnicę? Bo po sposobie, w jaki napisałaś opowiadanie, wiem, że to naprawdę była kwestia ze czterech zdań. I to nie jest tak, że fabuła jest całkiem niezrozumiała, tylko ona oscyluje gdzieś na granicy. Uniemożliwia osiągnięcie pełnej satysfakcji z lektury. To trochę tak, jakby człowiek układał puzzle z tysiąca elementów i pod koniec odkrył, że kilku mu brakuje. Niby widzi obrazek, no ale jednak te dziury szpecą. 

I to nie jest wina limitu, bo dałabyś spokojnie radę. Mam wrażenie, że po prostu zwyciężyła “odautorska” wszystkowiedza i założenie, że dla innych też to będzie jasne. Mnie na przykład mocno wybiło z rytmu to, że brat zwabił Gończą w pułapkę. Ok, wyjaśniasz to potem w komentarzach, ale wolałabym, gdyby w samym tekście gdzieś w strumieniu świadomości Balwiga taki plan się przewinął. Bo czytelnik i tak ma mnóstwo roboty z poskładaniem tekstu w całość, a na koniec jeszcze serwujesz taką woltę ;) 

 

Napisane bardzo ładnie, warsztatowo – bez zarzutów.

 

Gdyby nie te fabularne luki-nieluki, to z pewnością byłby jeden z moich faworytów w konkursie.

Na Twoim miejscu przerobiłabym nieco tekst, żeby dodać odrobinę światła (metaforycznego ofkors, żeby nie zniszczyć mrocznego klimatu), żeby te cholerne puzzle stworzyły piękny (no, przygnębiający i ponury, ale ładnie namalowany) obrazek i słała w świat. Nawet możesz wizję nieco rozbudować, bo limit Cię nie będzie gonił jak wrzawa jakaś ;)

 

Dziękuję za udział w konkursie!

Nowa Fantastyka