– Zdecydowałam, musimy od siebie odpocząć! – Mila pogrzebała ostrym pazurem w ściółce przed dorodnym kogutem.
– No co ty powiesz! A gdzież się to moja Mila wybiera? Na trawnik przed kurnikiem czy przez dziurę wyjdzie i w bojaźni wróci? – Malik ironicznie przekrzywił łepek.
– Nie żartuj sobie ze mnie, Maliku, bo w końcu wypadną ci te czarne pióra z ogona. Jestem samodzielną kurą i nie potrzebuję twojej ciągłej opieki, denerwuje mnie. Jajek znoszę coraz mniej, gospodyni jest niezadowolona, a i ty nie spisujesz się dobrze ostatnimi czasy. Muszę odpocząć.
Mila postanowiła nie reagować na zaczepny ton Malika. Wielki mi Malik – kogut na zagrodzie – pomyślała ze złością.
– Nie pozwalam, miejsce kury jest w kurniku! – Nastroszył się gniewnie i postawił grzebień, który natychmiast zapłonął.
– Miarkuj się, nie jesteśmy sami, wyjdźmy porozmawiać na zewnątrz – zaproponowała przyjacielsko, chociaż wewnątrz cała trzęsła się ze strachu.
Malik potrafił zaprowadzić porządek w kurniku, wszystkie kury uciekały przed nim, gdacząc w popłochu. Takie tam porządki Malika! Przydzielanie kurom grzęd i obwieszczanie głośnym pianiem poranka, jakby każda porządna kura oczu nie miała! -starała się zbagatelizować jego przewagę.
***
Kurnik Mili i Malika był wyjątkowo zadbanym miejscem; dużym, piętrowym budynkiem, co roku bielonym wapnem. Na dole mieszkały dwa konie, klacz Zuzia i wałach Filon, osioł Wicek, stado kaczek, dwie maciory z małymi i jeden knur. Na piętrze mieścił się kurnik podzielony na przestrzeń płaską i grzędową. Grzędy zaprojektował i wykonał sam gospodarz z sosnowego, dobrze wysuszonego drewna, wcale nie kierując się przepisami siedemdziesiąt pięć centymetrów na kurę. Każda miała metr na grzędzie i wystarczająco dużo powierzchni na dole. Było poidło i karmnik z frykasami: parzona pszenica, parowane ziemniaki utłuczone z ospą, gotowane buraki, a podłogę ściółkowano co dwa dni. Do budynku przylegał wybieg na prawie czterysta metrów kwadratowych, prawdziwy raj dla czterdziestu kur. Spłachetek piasku, trawa i kilka młodych, trzyletnich owocowych drzew. Gospodarz miał plany zbudowania kilku domków do składania jajek w kolejnym roku. Na zewnątrz prowadził otwór, taki na trzy kury i stroma drabina, po której ptactwo szybko nauczyło się schodzić.
Mila ruszyła do otworu, podfruwając z lekka, aby Malik jej nie wyprzedził, bo czuła jego oddech na skrzydłach. Przefrunęła przez otwór i już dostojnie pazur za pazurem schodziła po drabinie. Kiedy zeskoczyła na ziemię, przebiegła jeszcze kilka małych kroczków i odwróciła się. Czarna chmura gradowa przemieszczała się po drabinie, zeskoczyła zręcznie i stanęła przed nią. Doprawdy piękny był ten Malik w gniewie. Koralowy grzebień, lśniący łuk ogona i czekoladowe upierzenie. Silne nogi pewnie zstępowały po drabinie.
– Milusiu kochana, przecież ty nie znasz świata, po co ci to? Nie jest ci dobrze z nami? – Malik postanowił sprawę załagodzić. Uparta przecież okrutnie ta Mila i jeszcze naprawdę zdecyduje się odejść z kurnika.
– Świat nie kończy się na naszym kurniku i muszę go poznać. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną – oświadczyła Mila stanowczo, pogrzebawszy pazurem w piasku. Oby tylko nie zgodził się na jej propozycję! Boże, Boże! Wiedziała, jak to wtedy będzie: tego nie rusz, tego nie dotykaj, wieczne rządzenie i zrzędzenie. No tak, już mamy towarzystwo – usłyszała gdakanie.
Drabina była zapełniona kurami: białe, pstrokate, brązowe. W pełnym słońcu ich pióra mieniły się i ujawniały nowe odcienie, a to rudozłoty, srebrnopopielaty, czerń węgla, śnieżysta biel. Gdacząca, różnobarwna wstążka, wylewająca się z kurnika.
– Nigdzie nie pójdziesz. Ani mi się waż! – Malik rozpostarł skrzydła, żeby zasłonić dziurę w ogrodzeniu.
Potężny kogut i malutka Mila, pstrokata, ciekawska kurka. Powoli zbliżało się gdakające towarzystwo. Co zrobić, co zrobić – w panice rozważała Mila, niewiele myśląc, podskoczyła i dziabnęła Malika w prawy dzwonek tak jakby była kogutem. Gdaknął z bólu jak kura i zaczął podskakiwać, aby powietrze schłodziło piekący żar rozchodzący się z dzwonka. Mila wykorzystała sytuację i szybko prześlizgnęła się pod skrzydłem Malika.
Jestem wolna, wolna, wolna, jak ptak – szczęście zaśpiewało jej w duszy. Szybko pobiegła piaszczystą ścieżką do bramy gospodarstwa i przekraczając granicę rozejrzała się czujnie wokoło. Gospodyni nie było na horyzoncie, więc przeskoczyła i spojrzała ostatni raz w kierunku kurnika.
Malik stał samotny, nienapuszony, przekrzywił łepek i nawet stąd mogła zobaczyć w jego oczach zawód, jaki mu sprawiła, jedną nogę miał podniesioną, jakby chciał za nią biec. Wyciągnął brązową szyję obwiedzioną czarnym kołnierzem i zapiał z rozpaczą.
I ona przystanęła. A może to zbyt ryzykowne, przecież Malik to przywódca i lepiej wie? A może to tylko fantazje?. Podleciała z powrotem o dwa machnięcia skrzydeł. Malik, widząc jej powrót, triumfalnie obrócił się do niej ogonem i zniknął w otworze.
– O, nie! Niedoczekanie twoje, kogucie – gdaknęła, na wszelki wypadek cicho, aby jej gospodyni nie usłyszała i Malik nie wrócił.
Odwróciła się i podreptała asfaltową drogą ku światu, który stanął przed nią otworem.
***
Słońce górowało nad horyzontem. Pola słomkowej pszenicy ciągnęły się po widnokrąg, kłosy skłaniały już głowy z dojrzałości, czekając żniw. W stojącym powietrzu, na granicy pól migotał zielony pas lasu. Rozgrzany asfalt sparzył Milę w pazury, więc czym prędzej zeskoczyła na pobocze.
Z lubością wciągnęła powietrze i energicznie poruszając skrzydłami pozwoliła, aby wypełnił ją ten nowy zapach zboża, gryki, trawy, rozgrzanych kamieni, tak inny, jak jej się zdawało, od gryzących kurnikowych aromatów. Po drugiej stronie drogi smyrgnęły jak błyskawica dwa szarobure kształty, jeden duży, drugi mały, od razu ukrywając się w soczyście zielonym polu trawy nasiennej, ostatnim eksperymencie gospodarza.
To przecież wszędobylska Szybka ze swoim dzieciakiem, Pędkiem – rozpoznała koty Mila.
– Szybka, zaczekaj – gdaknęła. – Apsik!
Trawa po drugiej stronie drogi kołysała się, a po kotach ani widu, ani słychu. Trawa nasienna pięknie wyrosła, gospodarz będzie zadowolony, a i my skorzystamy w zimie. To chyba od tej trawy tak kręci mnie w nosie, obym tylko nie dostała kataru na samym początku podróży – zmartwiła się.
Brak reakcji kotów nie zdziwił Mili, miała wyrobioną opinię w tej sprawie. Zamyśliła się, wspominając sytuację sprzed tygodnia:
Koty są takie egoistyczne, biorą to, co same chcą, a o innych nie troszczą się zupełnie. Weźmy choćby ostatnią wizytę Szybkiej. Napiła się wody z naszego poidła, skubnęła rozmoczonych płatków owsianych, które gospodyni przyniosła kurkom na deser, a potem zajęła na sjestę najlepszą miejscówkę, tę w półcieniu, koło starego traktora. Nikogo nie zapytała, a przecież słyszała, jak gospodyni poprosiła męża, aby poczekał do jesieni ze sprzątnięciem tego zardzewiałego grata, żeby kurki mogły w jego cieniu odpoczywać. Koty ponoć mają dobry słuch, więc nic jej nie usprawiedliwia.
Malik słusznie był wtedy oburzony zachowaniem Szybkiej. Aż godzinę musiał piać bez przerwy i stroszyć pióra, aby dotarło do tego kapuścianego kociego łba, że obowiązują jakieś zasady i grzeczność w naszym obejściu. A Szybka? Jak to ona! Kiedy wreszcie raczyła zareagować, to przeciągnęła się wdzięcznie, usiadła i oblizując łatkę na swojej prawej nóżce, zamruczała:
– Oj, Maliku, nie wiedziałam. Przecież gospodarstwo należy do nas wszystkich. Nie zauważyłam rezerwacji. Przepraszam – po czym dodała – a przy okazji, czy moglibyście wieczorem zająć się Pędkiem? Mam kilka spraw, niecierpiących zwłoki, do załatwienia.
Malik aż się zapowietrzył na taką impertynencję. Szybka przekrzywiła głowę, postawiła uszy na sztorc na znak, że jest cała dla niego w tym słuchaniu, oczy jej pociemniały nabierając koloru głębokiej zieleni.
– Proszę! A to łapa na zgodę. – Zbliżyła się wolno do Malika i pogłaskała miękką łapką jego trzy pazury, po czym lekko przeciągnęła łapą drugi raz od jego porcięt do pazurów.
– Dooobrze – wyjąkał Malik. Po chwili, przytomniejąc zapytał – A kiedy go odbierzesz?
Odpowiedzi już nie usłyszał. Szybka zniknęła, a i Pędek zamierzał pójść w jej ślady.
– Alarm, alarm dla wszystkich kur! Łapać Pędka, czym prędzej! – zapiał donośnie.
Zafurkotało, zagdakało, tumult zrobił się niemożliwy, nawet osioł Wicek przygalopował zobaczyć, cóż to się dzieje na wybiegu dla kur.
Osaczyliśmy Pędka. Siedział wystraszony, na wpół zakopany w piasku, szaro-brązowa kulka w środku zbiegowiska. Futerko miał zmierzwione, a ostatnie drobinki pyłu wirowały wokół niego i powoli osiadały na naszych piórach. Czarne oczka Pędka błyszczały bystro, więc na wszelki wypadek Biełka i Rudka, moje przyjaciółki, położyły mu na grzbiecie swoje pazury. Malik krzyknął:
– Zróbcie więcej miejsca, zadusimy go! – I odczekawszy chwilę, dostojnie podszedł do kociaka. Schylił głowę i zapytał – Jak tam Pędek, żyjesz?
– Taaak – zapiszczał Pędek.
– To teraz posłuchaj! – Malik wyprostował się, napuszył, aby zwiększyć siłę swojego autorytetu i zaczął udzielać reprymendy, a potem dał jeszcze wykład o grzeczności Pędkowi i całej społeczności, tytułem przypomnienia, jakie zasady nas obowiązują.
Cisza panowała, kiedy kroczył przed Pędkiem taki dumny, metr w jedną stronę, zwrot i metr z powrotem. Nasz kogut, nasz przywódca. Czarne pióra jak nawoskowane sterczały mu zwycięsko z ogona, grzebień i dzwonki lekko sczerwieniały, a klatka piersiowa zwiększyła swoją objętość, chyba ze dwa razy, zmieniając się w brązową zbroję.
A, co na to Szybka? Otóż nic, żadnego dziękuję, nawet namiastki! Następnego dnia, kiedy przyszła po Pędka, było jeszcze grubo przed pianiem Malika. Pobudziła wszystkich, miaucząc przeraźliwie:
– Gdzie Pędek?
Wyciągnęła pędraka brutalnie spod skrzydeł Biełki i Rudki, które poświęciły się, śpiąc na ściółce zamiast grzędzie. Smacznie sobie spał, więc po co było chwytać go zębami za kark i robić w nocy taki raban? Żadnego przepraszam też nie usłyszeliśmy, bo niby po co, a myszy w kurniku dalej grasują, chociaż polowanie na nie to ponoć jej obowiązek. Cóż koty są specyficzne, ale może Pędka da się jeszcze wychować.
Wróciła do rzeczywistości. Szybkiej z Pędkiem nie było widać, lecz postanowiła pójść za nimi. Koty znają różne ciekawe ścieżki. Ślad był niewyraźny. Podążała nim, tropiąc połamane źdźbła trawy i delikatny odcisk kocich łap pojawiający się gdzieniegdzie na spękanej ziemi.
Po dwóch godzinach samotnego wędrowania w zielonych zaroślach poczuła znużenie, chciało jej się pić i zaczęły pojawiać się myśli, czy dobrze zrobiła opuszczając bezpieczne miejsce, swój kurnik. Zapach trawy odurzał, żadnego robaka do przegryzienia nie zauważyła, a w głowie kręciło się. Odpocznę chwilę. O, tutaj jest dobre miejsce, mała polanka w trawie – pomyślała.
***
Milę przebudził chłód. Słońce zachodziło, ostatnie promienie przesunęły się po jej pstrokatych piórach, grzebieniu i zniknęły. Z dziury, tuż obok niej, wyszła spora gromadka polnych myszy. Przyglądały się jej ciekawie, a trzy zbliżyły się, stanęły słupka i zastrzygły uszami.
– Cześć, jestem Mila – zagdakała cichutko, aby nie przestraszyć maluchów, ucieszona z towarzystwa. Myszy gwałtownie odskoczyły. – Nie bójcie się, proszę, nic wam nie zrobię.
– Skąd się tu wzięłaś? Twoje miejsce jest w kurniku, jesteś kurą! Mam na imię Orfid, a to moja rodzinka. – Największy osobnik wysunął się naprzód.
– Jestem głodna i chce mi się pić. Ty też uważasz, że kury nie powinny opuszczać kurnika! Dlaczego tak uważasz? – To przekonanie innych zaczynało już Milę rozsierdzać nie na żarty.
– No bo, no bo tam się urodziły… Mamy trochę ziaren, możemy cię poczęstować, a i kapka wody się znajdzie w żołędziowych naparstkach. I nie możesz tutaj zostać, z ledwością zdołamy w tym roku zrobić zapasy na zimę. Mamy tygodniowe opóźnienie! – pisnął Orfid, zabezpieczając się przed dodatkową gębą do wyżywienia.
– Dobrze, dobrze, i tak nie mam zamiaru tutaj zostawać. A świat, jeśli chcesz wiedzieć, nie kończy się na twojej dziurze czy mojej grzędzie. Chcę poznać inne zwierzęta, nawet was, wasze obyczaje, zobaczyć inne miejsca. Będę miała o czym myśleć na starość w kurniku i może chociaż odrobinę zmienić swój świat.
Oczywiście, jeśli Malik mi pozwoli. A swoją drogą, chytre te myszy, ale to też zwierzęta, tak jak my. Muszę przekonać Malika, aby zabronił Szybkiej polowań na myszy w kurniku – dodała w duchu.
Zawstydzony Orfid odwołał nocne polowanie i zarządził ucztę dla wszystkich, aby mogli poznać poglądy tej wyjątkowej kury. Pomyślał, że a nuż im się to przyda, poszerzenie horyzontów, zwłaszcza maluchom, a poza tym dobrze mieć sprzymierzeńca w pobliskim kurniku.
Wczesnym rankiem pożegnali się serdecznie i Mila ruszyła w stronę pobliskiego lasu zaopatrzona w przewodnika Wiercipiętę, najodważniejszą mysz z całego stada oraz kilka ziaren pszenicy na lunch. Przyjemna była to wędrówka, razem śpiewali mysie i kurze piosenki. Dłuższy odpoczynek zaplanował Wiercipięta przy starym pniaku, w którego korzeniach myszy przechowywały w lecie zapas deszczowej wody.
Nagle Wiercipięta zrobił słupek i krzyknął:
– Ratuj się, Milu, jastrząb leci. – Mila przykucnęła i schowała głowę w pióra. – Uciekaj, uciekaj! – krzyczał nadal, widząc znieruchomienie Mili.
Rozległ się huk, ciało jastrzębia uderzyło o ziemię i plasnęło tuż obok Mili. Szaropopielate, spód jasny w poprzeczne, ciemne, prawie czarne prążki. Mila odczekała chwilę i wystawiła ostrożnie głowę. Widząc leżącego ptaka podreptała do niego. Nad okiem miał szeroką, białą brew, a dziób duży i zakrzywiony.
– Nie taki, jak nasz – gdaknęła zdziwiona. Delikatnie dziobem podniosła zamkniętą powiekę, tęczówka była jaskrawożółta. – Też inna! Czy stałabym się zdobyczą, pokarmem dla jastrzębia? A może chciał się tylko zaprzyjaźnić?
Trudno to było Mili rozeznać, za mało miała informacji. Rozglądnęła się za Wiercipiętą, ale myszy już nie było. Za to usłyszała nadbiegające psy i ludzi.
– A co tu robi ta kura? – nieznany męski głos zahuczał Mili nad głową.
– Toż to nasza Mila! A Marta tak martwiła się, że porwał ją lis, a tu proszę, odnalazła się zguba! – Mila rozpoznała ciepły głos gospodarza. Za chwilę była już w jego dłoniach. Głaskał ją po szyi.
– Dobra kurka, zabłądziła. Zabierzemy ją do domu. Koniec polowania na dzisiaj – oświadczył gospodarz.
***
Granicę gospodarstwa Mila przekroczyła na rękach gospodarza. Od bramy wołał:
– Marta, znalazłem Milę!
Wszyscy wylegli na podwórko, Malik wybiegł pierwszy z kurnika.
– Wszędzie dobrze, lecz najlepiej jest w naszym kurniku – westchnęła Mila.
– Nasza najlepsza nioska. Gdzie ją znalazłeś? – Żona gospodarza delikatnie wyjęła ją z rąk męża. – Co ci przyszło do głowy, Milu?
Mila poddawała się głaskaniu, lubiła gospodynię, swój kurnik, ale chciała więcej. Kiedy postawiono ją na ziemi, zagdakała do ludzi:
– Dziękuję.
Poczekała chwilę na odpowiedź, lecz gospodarze nie zrozumieli. Czasami domyślali się, lecz nie zawsze, pobiegła więc do swoich. Minęła Malika bez słowa i pofrunęła pod traktor, a za nią podążyło stado kur. Rozsiadła się, jakby siedziała na jajkach i zaczęła opowieść o spotkaniu z myszami. Kiedy przeszła do jastrzębia, Malik, do tej pory stojący poza kręgiem, rozgonił kury i autorytatywnie stwierdził:
– Sama widzisz, że gdyby nie gospodarz, tobyś zginęła!
– Mylisz się, Wiercipięta mnie ostrzegł. A poza tym, to nie wiadomo.
– Głupia kura! – Odwrócił się i za jego ogonem poszły wszystkie kury, prócz Biełki I Rudki.
– Tyś głupi, Maliku! – Zerwała się na nogi. – A wy, czemu żeście zostały?
– Opowiedz nam jeszcze raz – poprosiła Biełka.
– I koniecznie zaśpiewaj mysią piosenkę? – dołączyła się Rudka.
Mila smętnie pokiwała głową. Przyglądała się kurom wchodzącym do kurnika. Malik jak zwykle pilnował karnego wchodzenia, ale kury były dzisiaj jakieś inne, rozgdakane. A może?
Zanuciła:
„My jesteśmy polne myszy,
U, ha, ha, u, ha, ha
Nikt nas nigdy nie usłyszy
U, ha, ha, u, ha, ha”
– Dobrze, z chęcią opowiem wam jeszcze raz i jeszcze raz. I nie zrezygnuję z wędrówek i poznawania świata.