- Opowiadanie: Hazel Nuts - Kwiaty nocy

Kwiaty nocy

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Bravincjusz, ocha, Finkla

Oceny

Kwiaty nocy

Paskudna kreatura, od miesięcy nękająca i niszcząca dorobek życia chłopów, została unicestwiona. To nie zawodowcy się z nią rozprawili, a trzej wojacy-żółtodzioby. Wdzięczność mieszkańców wsi oraz otrzymana nagroda wypełniły ich umysły wizjami bohaterskiej chwały, uwielbienia oraz bogactwa. Przyszłość godna prawdziwych herosów!

Nagle podjęcie decyzji o wyruszeniu w świat, w podróż pełną przygód, niebezpieczeństw, okazało się niezwykle proste. Jaka była alternatywa? Codzienne picie bimbru, pomoc w wywożeniu gnoju, zbiorze plonów oraz okazyjne danie komuś w pysk. Nie zapominajmy o rutynowych, nudnych patrolach. Kto by się zastanawiał…

 

Słońce chyliło się ku zachodowi. Odradzano im podróż nocą z uwagi na czyhające w mroku zagrożenia, lecz kto by słuchał? Prawdziwi bohaterowie przecież lęku nie znają. Słyszeli o problemach odległej wioski i po prostu nie mogli czekać! Ktoś inny miałby skraść należną im chwałę? Co to, to nie!

– Jeśli utrzymamy tempo, dotrzemy do Wróblewa wraz ze wschodem słońca – stwierdził Remir.

– Z tego, co słyszałem, u nich paskudnik tego samego rodzaju, co u nas. A nagrodę sporo hojniejszą oferują! – uśmiechnął się w myślach Berik. – Wierzchowce sobie sprawimy, koniec z marszami!

– Usiekłem jednego, usiekę też następnego stwora! – zaśmiał się i pokazowo zamachnął mieczem.

– Zastanawialiście się kiedyś skąd biorą się takie bestie? – odezwał się Torens.

– Z piekła! – odparł krótko Remir, wyprowadzając serię pchnięć w wymyślonego przeciwnika. – A my będziemy je siec! Ciach, ciach!

Przemierzali trawiastą dolinę, oświetlaną księżycowym blaskiem. Żadnych mgieł, chmur, a niebo usiane milionem migoczących gwiazd. Wszechobecny spokój.

Ich oczom ukazał się niewielki, jaśniejący punkt. Na środku drogi. Mieli wrażenie, że przemieszcza się w ich stronę, lecz gdy przystawali, świetlik zamierał w bezruchu. Kroczyli, ciekawi niezwykłego fenomenu, ale też starali się zachować ostrożność.

– Jakiś chwast – rzekł Berik, gdy w końcu dotarli do źródła blasku. – Tylko czemu tak świeci? Może drogę nam wskazuje? – zastanawiał się. – Ale do czego? Do skarbów?

– Coś mi się tu nie podoba – rzucił Torens. – To rośnie na środku kamienistej drogi i… Słyszycie, jak buczy? To nienaturalne!

Remir przykucnął. Zerwał kwiat i przyjrzał się mu dokładniej. Wylewające się obficie z płatków światło zaczęło blednąć, aż w końcu zgasło całkowicie.

– Ja tam niczego nie słyszę – odparł, rzucając roślinę na ziemię i depcząc po niej. – Zwykły maczek, tylko że świecący. Może był zaczarowany, ale już nie jest. – Zaśmiał się. – Nie ma co przystawać, w drogę!

 

Szli. Mijały minuty. W sercach wojowników zakiełkowały niepewność, lęk oraz podejrzliwość. Stało się to w chwili, gdy Remir postanowił wyrwać, a następnie zdeptać świecący kwiat. “Maczek” był zaczarowany? A może przeklęty? Nikt nie mógł tego wiedzieć. Natomiast pewnym stało się, że był czymś, czego nie należało dotykać. Sielankowa atmosfera przepadła na dobre, a w powietrzu zawisło coś ciężkiego.

Maszerowali w milczeniu. Idący na tyłach Torens co chwilę zerkał przez ramię. Miał nieodparte wrażenie, że coś od dłuższego czasu podąża ich śladem, lecz nie był w stanie dostrzec niczego.

– Cholera, tak ciemno się zrobiło, że mało co widać. Powinniśmy iść w zbitej kupie, tak bezpieczniej – odezwał się w końcu. Nie wiedział, że jako jedyny z trójki wojowników traci wzrok.

– Torens… – rzekł Berik, odwracając się. Zaniemówił, gdy jego spojrzenie spoczęło na przyjacielu. – Ty… Torens… Twoje oczy!

– Co?… – Ten uniósł dłoń i dotknął twarzy. Gdy palce zatrzymały się na czymś, co znalazło się w miejscu, gdzie powinny być oczy, spanikował. – Co to jest?! – zawołał przerażony. – Zabierzcie to, ja nic nie widzę!

Do akcji wkroczył Remir. Błyskawicznie doskoczył do Torensa, położył mu jedną rękę na ramieniu, drugą zaś złapał wyrastający z oczodołu pęd i pociągnął.

– To boli! – wrzasnął Torens, próbując odepchnąć od siebie Remira.

– Nie ruszaj się – warknął przez zaciśnięte zęby. – Pomogę ci, tylko się nie ruszaj. – Pociągnął łodygę raz jeszcze, trzymając mocniej i wkładając w to więcej siły. Wyrwał ją z czaszki towarzysza, wraz z ociekającymi krwią fragmentami mięsa.

Torens padł bez ducha. Z oczodołu wypływała krew.

Berik przysiadł przy nim. Potrząsał, mówił do niego, błagał, by ten wstał. Nic. Wojownik był martwy. Remir oddychał ciężko, bijąc się z myślami i ogromnym poczuciem winy. Coś w oddali przykuło jego wzrok.

– Tam – rzekł, unosząc dłoń. – Światło…

Na wzgórzu zapaliły się maleńkie punkciki. Wojownicy początkowo mieli nadzieję, że to jacyś ludzie, lecz z każdą mijającą chwilą nabierali pewności, że to coś innego, nadnaturalnego. Kilka światełek, kilkanaście, w końcu kilkadziesiąt i z każdą chwilą coraz więcej. Nadzieja umarła.

Z ziemi, tuż pod ich stopami, zaczęły wyrastać kwiaty, takie same jak ten zerwany wcześniej. Każdy jaśniał pulsującym blaskiem. Każdy buczał, teraz tak głośno, że dało się to słyszeć bez trudu.

– Ty to zrobiłeś, Remir! – krzyknął Berik. – To ty zerwałeś ten kwiat, to ty ściągnąłeś na nas zgubę! To wszystko twoja wina. Bądź potępiony na wieki! Morderca! MORDERCA!!!

– Berik?! – Wojownik odsunął się od towarzysza, widząc spowijające go pędy. Kwiaty wyrastały z pustych już oczodołów, uszu oraz nosa. – Ja nie…

– Przeklęty! Przeklinam cię, zabójco mojego syna! PRZEKLINAM!!! – wrzeszczał obcym głosem.

Remir rzucił się do ucieczki. Pędził, co sił w nogach, nie spoglądając za siebie. Kwiaty wokół mnożyły się i piętrzyły z zawrotną prędkością. Ich blask stał się oślepiający, niemal niemożliwy do zniesienia, a hałas sprawił, że uszy Remira krwawiły.

Uciekał. Porzucił miecz, skórzaną zbroję i wszystko, co mogło go spowolnić. I biegł. Biegł przez świetlisty tunel, w stronę czarnego punkciku na końcu, w stronę wyjścia.

Potknął się. Upadł na twarz. Dysząc, podniósł wzrok i spojrzał przed siebie. Wokół było ciasno i ciemno. Na końcu tunelu widział światełko, które z zawrotną prędkością zbliżało się w jego kierunku. Zacisnął zęby i zamknął oczy. Gwałtowny wstrząs, cisza, szum, a po nich tylko ciepło i wilgoć.

 

– Koza urodziła – rozległ się spokojny, kobiecy głos. – Remir, półludzkie dziecko, zrodzone z umierającego zwierzęcia. Dusza zbrodniarza, który uśmiercił jedno z mych dzieci, powróciła do cyklu, by zająć miejsce zabitego.

Kobieta uniosła noworodka wysoko, by zebrane istoty mogły podziwiać jej nową kreację. Z sali dobiegały liczne pomruki i powarkiwania. Żaden z tych odgłosów nie należał do człowieka.

Remir spojrzał na trzymającą go postać zamglonym wzrokiem. W słabym świetle dostrzegł jej gładką, zielonkawą skórę, całkowicie pozbawione białek czarne oczy i te włosy… A raczej długie, gęste trawy, delikatnie opadające na ramiona. Gdzieniegdzie dało się dostrzec świecące bladym blaskiem kwiaty, te same co wcześniej na drodze, spoczywające między źdźbłami.

Driada, strażniczka natury i matka potworów.

– Jesteś lepszy niż ludzie, piękniejszy… Czystszy… Ale będziesz żyć jako odmieniec – zwróciła się do dziecka. – Ludzie będą uciekać na twój widok. Będą szczuć cię psami, obrzucać kamieniami. Nie będziesz w stanie mówić do nich, a oni nie będą nawet próbowali cię zrozumieć. Będziesz żyć w ciągłym strachu, aż w końcu zjawi się ktoś wystarczająco odważny, by cię zgładzić. Taki będzie twój los… Ale nie martw się, maleńki. Gdy to nastąpi, ktoś inny zajmie twoje miejsce. A my będziemy pamiętać.

Remir zaczął wierzgać kopytkami, usilnie próbował obudzić się z koszmaru. Chciał krzyczeć, lecz z gardła wydobywały się dźwięki, które nawet a najmniejszym stopniu nie przypominały ludzkiego głosu.

To tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, to tylko sen, TO TYLKO SEN…

 

Potrząsnął głową, dysząc ciężko. Czubek jego miecza spoczywał na gardle stwora, przyciśniętego do ziemi, tego samego, od którego to wszystko się zaczęło. Remir zawahał się. Obok stali Torens i Berik, zdyszani po zakończonej pogoni.

– No dalej, zabij go! – krzyczał Torens. – Zabij potwora!

– To był tylko sen – powiedział z ulgą Remir. – Tylko zły sen!

– Sen? Remir, co z tobą? – zapytał zdziwiony Berik. – On miesza ci w głowie. Zrób to, albo sam to zrobię.

– Nie! – krzyknął i odstąpił na krok od niedoszłej ofiary. Cofnął miecz. – Nie możemy…

Widząc nienaturalne zachowanie towarzysza, Berik nie zastanawiał się. Musiał działać. Doskoczył do bestii, by zakończyć jej żywot, lecz zamarł w pół ruchu, przeszyty mieczem Remira.

– Jak… mogłeś… – rzekł, osuwając się na ziemię. Z ust pociekła mu krew.

Torens dobył broni i zaatakował.

– Stwór namieszał ci w głowie, Remir! Odłóż miecz, odsuń się od niego. Daj mi dokończyć to, po co tu przyszliśmy.

– To nie tak! – Usiłował się tłumaczyć, blokując wyprowadzane ciosy. – To nie jest potwór, on nie może umrzeć! Wysłuchaj mnie!

Lecz Torens nie chciał go wysłuchać. Był przekonany, że bestia rzuciła mroczny urok na przyjaciela. Jedyne, co w takiej sytuacji mógł zrobić, to pozbawić go broni, ogłuszyć i mieć nadzieję, że czar przestanie działać wraz ze śmiercią potwora.

Walczył z Remirem dzielnie, lecz los nie był dla niego łaskawy. Potknął się o korzeń, upadł, roztrzaskując głowę o kamień.

– Przyjacielu, nie… – rzekł Remir trzęsącym się głosem. – To nie miało się tak skończyć.

W czasie walki stwór nie ruszył się z miejsca. Nie próbował też uciekać, gdy Remir stanął przed nim. Wojownik przyglądał się istocie, próbując obudzić w sobie empatię, by zrozumieć, by pojąć tego nieszczęśnika. Po dłuższej chwili schylił się i w pojednawczym geście wyciągnął dłoń. Odmieniec wykonał szybki zamach, podcinając mu gardło.

Remir padł na kolana. Przyciskał ranę, by zatamować krwawienie, lecz nic to nie dało. Czuł, jak wypływa z niego życie. Cofnął dłoń, by spojrzeć na czerwień krwi, lecz ujrzał coś zupełnie innego. Trzymał jaśniejący kwiat, którego blask pozostał, gdy wszystko wokół połknęła ciemność.

 

To nie był sen…

– Jesteś odmieńcem. – Głos kobiety. Ten sam, co wcześniej. – Remirze, jesteś potworem. Tak będą o tobie mówić ludzie. Ale nie ja. – Uśmiechnęła się, widząc, że półludzkie niemowlę zbudziło się. – Możesz wracać myślami do tego, co wydarzyło się kiedyś. Możesz tworzyć w umyśle wizje alternatywnej rzeczywistości, ale to się nie stanie. To tylko iluzje, sny, które nie są i nigdy nie będą prawdziwe. Nie odmienisz swojego losu, nie cofniesz czasu.

Wierzgał w jej rękach i wydawał przerażające odgłosy, lecz wszystko na nic. Poddał się. Zaniosła go do zagrody i położyła przy konającej koziej mamie. Zanim odeszła, zerwała z włosów jaśniejący kwiat i wetknęła go za szpiczaste uszko. Remir zamglonym wzrokiem spojrzał na nabrzmiałe wymię zwierzęcia i poczuł ogromny głód. Przejechał językiem po ostrych zębach. Głód mięsa.

Koniec

Komentarze

Całkiem nieźle czytało mi się tę opowiastkę, szkopuł jednak w tym, że zdała mi się nieco zagmatwana, skutkiem czego chyba nie udało mi się zorientować, co tam się wydarzyło i w jakiej kolejności. Nie do końca też ogarniam, jaka rolę tym wszystkim odegrały tytułowe kwiaty…

 

Pa­skud­na kre­atu­ra, od mie­się­cy nę­ka­ją­ca i nisz­czą­ca do­ro­bek życia chło­pów, zo­sta­ła uni­ce­stwio­na. To nie za­wo­dow­cy się z nim roz­pra­wi­li… ―> Piszesz o kreaturze, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: To nie za­wo­dow­cy się z nią roz­pra­wi­li

 

od­parł, rzu­ca­jąc ro­śli­nę na zie­mię i dep­ta­jąc po niej. ―> …od­parł, rzu­ca­jąc ro­śli­nę na zie­mię i depcząc ją.

 

że coś po­dą­ża od dłuż­sze­go czasu po­dą­ża ich śla­dem… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

że od dłuż­sze­go czasu coś po­dą­ża ich śla­dem

 

To­rens padł bez ruchu. ―> Chyba miało być: To­rens padł bez ducha.

 

Remir rzu­cił się ku uciecz­ce. ―> Remir rzu­cił się do ucieczki.

Ucieczka musiałaby stać w pewnej odległości od Remira, aby ten mógł się ku niej rzucić? ;)

 

Wierz­gał się w jej rę­kach… ―> Wierz­gał/ rzucał się w jej rę­kach

Można wierzgać, ale nie można wierzgać się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Horrorek niczego sobie. Podoba mi się pomysł na paru młodzieńców, którym udało się zatłuc jakąś kreaturę i po tym czynie woda sodowa uderzyła im do głowy i poczuli się bohaterami z bajki. Chyba rozumiem, co się stało: mamusia, albo opiekunka zabitej kreatury trochę się zdenerwowała i zemściła się na chłopaku, więżąc jego duszę w podobnym monstrum. Drugie spotkanie z kreaturą było już tylko grą wyobraźni przemienionego Remira.

Muszę natomiast przyznać, że też nie rozumiem roli tytułowych kwiatów. Scena z ich udziałem mocno zaciemnia całą historię.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zgadzam się z Irką. Rola kwiatów jest niejasna, choć scena z nimi jako taka jest dobra, zwłaszcza wyciąganie pędów z oka. Dużo bardziej mi się podoba niż te robokopy z laserami.

Cześć wszystkim ;^)

Niestety nie mogłam wcześniej zasiąść do opowiadania i nanieść poprawek, które teraz wydają się konieczne. Nie uwierzycie, co się stało! Pisałam sobie opowiadanie, no i miało być nieco inne od tego, co się tu wydarzyło, ale z niewyjaśnionych przyczyn samo skręciło i poszło sobie w innym kierunku! Niebywałe są to rzeczy! :o No i dlatego tytuł może już nie pasować. Ale nie martwcie się!

Dziękuję za uwagi. Regulatorzy, już gdzie niegdzie poprawiłam, tam, gdzie trzeba było. Rzeczywiście może wydawać się nieco zagmatwane, ale Irka_Luz dobrze rozgryzła to, co się tam wydarzyło. Ale żeby było mniej zagmatwane, dodałam kilka zdań, które powinny sprawić, że opowiadanie jest bardziej przystępne.

Ostatnia moja zmiana jest zmianą najważniejszą. Rozwinęłam nieco postać tajemniczej kobiety, która pojawia się jak Remira pochłonęły już kwiaty. Wydaje mi się, że dzięki tej zmianie opowiadanie jest już bardziej powiązane z tytułem.

Jeszcze raz dziękuję za uwagi i przeczytanie opowiadania. Dostrzegliście rzeczy, których sama nie byłam świadoma i to dzięki wam moja straszna opowieść jest już lepsza <3 <3

No, no, i to jest całkiem porządne opowiadanie! Aż chciałoby się, żeby było dłuższe, bardziej rozwinięte. Chociaż w tej krótkiej formie też ma swój urok, bo zwodzi czytelnika. Mnie na początku wydawało się, że będzie to lekka, żartobliwa opowiastka o trzech niezbyt lotnych wojownikach, a wyszedł horror z grubej rury. Odpowiednio zamotany, odpowiednio krwawy i trzymający w napięciu.

Masz talent, Hazel. Koniecznie pisz dalej. Na razie ode mnie biblioteka.

Dziękuję :^)

Horrory pisze się trudno, bo nie mam pewności czy nie przesadzam, albo czy nie jest nieco za mało horrorowe. A potem sama się boje tego, co napisałam. Ale może to dobrze, bo horrory powinny być straszne. Spróbuję napisać coś lżejszego, ale w mroczniejszych klimatach. Powinno pójść łatwiej niż z tym opowiadaniem, a przynajmniej taką mam nadzieję.

Sympatyczny tekst. Zaczyna się całkiem niewinnie, wesoło…

IMO, nadal coś jest nie tak z tymi kwiatkami. Są wyeksponowane tak, jakby odgrywały główną rolę. A to wszystko przecież zaczęło się od zabicia potwora.

To teraz powiedz, skąd Twój awatar wziął wianuszek. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka