- Opowiadanie: Cerleg - Warszawski sen Wioletty Bożole

Warszawski sen Wioletty Bożole

Dawno temu zadebiutowałem tu “Dziwnym snem Wioletty Bożole”, pod którym komentarze można z grubsza podzielić na dwie grupy: a) CO TO W OGÓLE JEST? b) ZAKOŃCZENIE ZUPEŁNIE BEZ SENSU

 

No wiec napisałem dalszy ciąg, już dawno miałem ochotę, przy czym od razu uprzedzam, że pytanie (a) pozostaje aktualne, a poszukiwacze sensu z grupy (b) mogą się w dalszym ciągu czuć rozczarowani. Dla wrażliwców – w tekście trochę wulgaryzmów. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Warszawski sen Wioletty Bożole

– Dzień dobry. Naszą dewizą jest punktualność, dlatego zawsze przychodzimy pół godziny wcześniej.

Siedemdziesięcioletnia kobieta w szlafroku przecierała suche z zaspania oczy. W drzwiach stało dwóch mężczyzn – raczej mężczyzna i chłopak – w upaćkanych, niebieskich kombinezonach, każdy z wiadrem pełnym pędzli, szczotek, detergentów, szpachelek i pumeksów. Czuć było od nich farbą wymieszaną z klejem, poranną grozą i profesjonalizmem.

– A tak, panowie do tapet. Proszę.

Weszli do wielkiego przedpokoju.

– Pani Bożole? Rozmawialiśmy z mężem przez telefon – oznajmił starszy z mężczyzn. Każda z części jego fryzury – długie, tłuste, włosy, rzadka broda, wąsy, placek łysiny na czubku głowy – była od innego kompletu. Młody wyglądał zza jego pleców, usiłując dojrzeć cokolwiek między rozchylającymi się połami szlafroka.

– Nie. To znaczy tak. Bożole, z akcentem na trzecią sylabę. Nie Bożole. Bożole.

– Słucham?

– Z mężem, tak. Ja nie mam męża, tylko… Ale jego nie ma i nie…

– A to nie szkodzi, my wszystko wiemy. On nam wytłumaczył. Możemy zaczynać od zaraz.

Zaprowadziła ich do dużego pokoju z wyjściem na taras. Meble – barek, stolik RTV, stolik kawowy, kanapa, dwa fotele skórzane, stojak na gazety – stały bez ładu na środku pokoju.

– To tutaj. Ja… wysokie ciśnienie, boli mnie głowa. Jeszcze pójdę spać. On jest znowu w delegacji z… Lekarz zabronił mi pić kawy. – I wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Najpierw okleili podłogę folią malarską. Potem młody przyniósł z łazienki w wiadrach ciepłą wodę, w której rozpuścili detergenty. Wreszcie przy pomocy pędzli rozsmarowali całą chemię na ścianie przykrytej różowawą tapetą.

– Teraz trzeba czekać. W tej robocie połowa sukcesu to czekanie – podsumował starszy.

Mieli wszystko, czego potrzeba do porządnego czekania – trzaskające radyjko, które młody podłączył do kontaktu i nastawił na przypadkową stację, emaliowy garnek, grzałkę elektryczną, parówki, kajzerki i keczup.

Z tarasu nad czubkami topoli rozciągał się imponujący widok na szare miasto.

– Panie Władziu – zagaił młody, drąc kajzerkę na pół, gdy usiedli na plastikowych krzesłach. – A nie myśli pan, że to by było zabawne, gdyby się okazało, że tak naprawdę nie ma ani nas, ani tych tapet, ani tej chałtury? Że tylko tę całą Bożole po prostu bardzo napierdala łeb? Że to wszystko to tylko jej sen?

– Słuchaj, mały kurwiu, bo sprawa jest poważna – odpowiedział pan Władzio, maczając parówkę bezpośrednio w słoiku z keczupem. – Jesteś tapeciarzem. Nie jesteś od cyklinowania, czyli nie wyjaśniasz świata poprzez sumy i iloczyny, nie próbujesz w ciągach liczb odkryć natury wszechrzeczy. Nie jesteś kafelkarzem, aniołem zemsty, niosącym sprawiedliwość i słuszną karę. Nie jesteś hydraulikiem, rozplątującym nierozplątywalne. Nie zajmujesz się elektryką, więc nie zajmujesz się też wspólnotami kategorii i doświadczenia, tak samo jak nie zajmujesz się powszechnikami kulturowymi, bo nie jesteś stolarzem. Jesteś tapeciarzem. Zdzierasz tapety i kładziesz nowe. Wbij sobie to w ten pusty łeb.

– Jestem też po technikum elektrycznym. Mam uprawnienia – odpowiedział młody.

– Chuja tam, uprawnienia. – Pan Władzio nie kontynuował rozmowy.

*

Wioletta Bożole położyła głowę na poduszce i spłynęła od razu do tramwaju linii osiemnaście, jadącego na drugą stronę rzeki. Wysiadła w połowie mostu, choć nie było w tym miejscu przystanku, przezygzakowała między stojącymi w korku samochodami i podciągając szlafrok, przeskoczyła nad barierką. Na chodniku wzięła kilka głębszych oddechów, po czym wspięła się na latarnię i skoczyła do rzeki.

Zniosło ją w okolice kamienia na Solcu, wygrzebała się na betonowe nadbrzeże, otrzepała z brązowej piany i powyciągała wodorosty z włosów.

– Andrzejku, amorku mój, pomóż – powiedziała Wioletta Bożole, szybko schnąc na sierpniowym słońcu.

Andrzejek podał kobiecie rękę i pomógł jej usiąść, sam klapnął obok. Podsunął też manierkę z herbatą, napiła się ostrożnie. Gorzka.

– Tu się chodzi jak po cmentarzu – szepnęła.

– Takie miasto – odpowiedział Andrzejek, drapiąc się po dziurze w głowie. – Walka trwa. Można przywyknąć.

– Ja nie mogę. A woda dzisiaj bardzo wysoka, jak nie w sierpniu.

– Lepiej nie próbować pływać.

Wstała, on też chciał, ale powstrzymała go mocnym gestem, a potem – jakby dla równowagi – pocałowała go w czubek głowy.

– Odpocznij, odpocznij. Mam nadzieję, że nie chodzisz na te wasze mecze.

– W życiu.

Na Starym Mieście powietrze właściwie ani drgnęło, było bardzo, bardzo duszno, zwaliły się tłumy, głównie turystów. Jadło się przede wszystkim lody, Wioletta Bożole poprosiła o dwie gałki, pistacjowe i straciatella, w wafelku. Jakaś para z wózkiem właśnie wstawała od stolika, ktoś chciał się wepchnąć, ale go zatrzymali i podsunęli metalowe krzesełko z okrągłym siedziskiem dla starszej pani. Po chwili dosiadł się mężczyzna w płaszczu ze stójką i kapeluszu.

– Można? – I już siedział obok.

Wioletta rozglądała się z ciekawością.

– Na śmietnikach jest bardzo dużo niedopalonych zniczy – powiedział mężczyzna, wyciągając z kieszeni płaszcza kanapkę z ciemnego chleba. – Pani raczy?

– Znicz czy kanapkę?

– Kanapkę, znicze trzeba pozbierać. Ostrym nożykiem zdrapać resztki parafiny i zsypać wszystko do małego rondelka. Rondelek postawić na małym gazie, poczekać aż się rozpuści, nie pozwolić, żeby się zagotowało. Kolor zwykle wychodzi nieładny, trudno. Do glinianej skorupy znicza wstawić knot na metalowej podstawce, odpowiednio go wcześniej skręcając. Rozpuszczoną parafinę ostrożnie przelać. Ważne, żeby robić to powoli, nie próbować dużych rondli i wielkich ilości parafiny, bo jeśli się wyleje, to poparzenia są straszne, parafina przykleja się do skóry, spala ją, potem mięśnie i aż do kości. Bardzo bolesne. A jeśli człowiek jest cierpliwy to i o wypadek trudniej i w przypadku wypadku obrażenia są mniejsze. Poczekać, aż znicz wystygnie. Chronić przed małymi dziećmi i zwierzętami. Gotowe, można iść na groby.

– Dziękuję, nie jestem głodna. Bardzo ciekawe, z tymi zniczami. Długo to trwa, taka produkcja?

– To zależy, ja na przykład siadam w kuchni co drugą niedzielę od tuż po wojnie. Na podłodze mam linoleum, a na blatach ceratę, bardzo łatwo to potem wyczyścić, więc z tym też nie ma problemu.

Para z wózkiem wróciła i spytała, czy nie zostawili butelki z wodą. Wioletta Bożole, mężczyzna w płaszczu i ukraińska kelnerka zaczęli się rozglądać, butelki nie było.

– Może mały gdzieś wyrzucił po drodze?

Para oburzyła się, mały nic nie wyrzuca, a poza tym to bardzo nieelegancko rozmawiać o dziecku przy dziecku tak, jakby go w ogóle nie było. Ono bardzo dużo rozumie i trzeba je traktować z szacunkiem, a nie jak podczłowieka.

– Ja myślę, że to bardzo mądre podejście – powiedziała Wioletta Bożole. – Są państwo wspaniałymi rodzicami.

– W dupach się poprzewracało – odrzekł na to mężczyzna w płaszczu. – Co jeszcze? Dajcie mu poprowadzić ciągnik, jak taki człowiek.

Ale para już poszła, a zamiast niej pojawiło się nagłe ochłodzenie i ciemne chmury, zapowiedź burzy. Stare Miasto generalnie pustoszało.

– Nie wydaje mi się, żeby umiejętność prowadzenia ciągnika świadczyła o człowieczeństwie lub jego braku – zauważyła Bożole. – Pan umie prowadzić ciągnik?

– Nie, ale gdyby mnie poproszono, mógłbym albo się nauczyć, albo odmówić. A takiemu dziecku brakuje zarówno umiejętności, jak i po prostu rozsądku. Wsiada na ciągnik, jedzie z górki i wypadek gotowy. – Mężczyzna skończył kanapkę i otarł usta serwetką.

– Pan ma bardzo mało wiary w ludzi.

– Pani ma za to jej zdecydowanie za dużo.

Na Emilii Plater, róg ze Wspólną, pani Zofia czytała książkę, powieść. Wioletta Bożole ukłoniła się, pani Zofia odkłoniła się i już nie było wyjścia, trzeba choć chwilę porozmawiać. Pani Zofia nie wyglądała na prostytutkę, ale miała stałych klientów, od lat tych samych, niewielką emeryturę, córkę w Londynie i tak to się toczyło. O klientów dbała, o ile zachowywali podstawową higienę. Ich z kolei nie było stać na inne przyjemności w życiu, więc wszystko się składało, tylko ich żony czasem przychodziły z awanturami. Na szczęście krótkimi.

– Widzę, że była wizyta u fryzjera?

– Przy Koszykach.

– Tak, tak.

Nie przepadały za sobą, bo jednak za blisko miały do kościoła Świętej Barbary na takie rzeczy, nawet jeśli pani Zofia była dyskretna i nienachalna. Pożegnały się więc szybko i w samą porę, bo właśnie przyjechał starszy pan w dość dużym samochodzie, wysiadł, otworzył pani Zofii drzwi, pojechali.

Z powrotem w mieszkaniu Wioletta Bożole sprawdziła jeszcze, jak praca idzie tapeciarzom. Szła niezbyt dobrze.

*

– Panie Władziu, to się kupy nie trzyma.

– Ściany.

– Ściany też. Bąble się robią.

– To co się gapisz, gładź, gładź, zanim wyschnie! Od środka do krawędzi, tumanie!

Młody gładził więc tapety, wyobrażając sobie, że gładzi coś innego i gdzieś indziej, gdzieś, gdzie nie ma pana Władzia. Radio na tym etapie robót muzykę mieszało z trzaskami właściwie w równych proporcjach.

Około szesnastej skończyli zasadniczą część roboty i zaczęli sprzątać.

– Budzić ją? – zapytał młody.

– Tak. Nie. Czekaj.

Pan Władzio wyciągnął telefon z torby i zadzwonił, gdzie trzeba.

– Proszę sobie nie żartować. Jak jutro? To ja robotę też zrobię jutro. Co? No skończyliśmy, tak. Tak. A odpieprz się pan, nie o to mi chodzi. Tak się nie robi. Budzę pana małżonkę albo ciach, tapetki skalpelem. Tak? No to jak będzie? Przelewem nie, do ręki. Dobrze. – Odłożył telefon. – Za pół godziny będzie.

– Będzie albo nie będzie – odpowiedział młody. Pan Władzio kiwnął głową, wyszli na taras, zapalili po papierosie.

– Wiesz młody, dlaczego do ręki, a nie przelewem?

– Skarbówka?

– To też. Ale gładziłeś jak ciepły, bąble wyjdą przed wieczorem. Już niech zostanie, ale lepiej do ręki.

– Ja bym sobie zrobił tynki a nie tapety. Teraz takie fajne robią, strukturalne.

– Każdy by sobie zrobił tynki. Ale państwo wolą tapety. Klient ma zawsze rację.

– Jeszcze można karton-gips, paca, grzebień i jedziesz. I bez taśm można podobno.

– I zobaczysz za pół roku, jak ci bez taśm wyjdzie. Głupi… – Pan Władzio zaciągnął się papierosem ostatni raz i pyrgnął petem między topole. – Choć, zbieramy sprzęt.

W pokoju spojrzeli ponownie na ściany, atmosfera od razu zgęstniała.

– Panie Władziu. Bąble powychodziły.

Pan Władzio zamyślił się.

– Trzeba ponacinać na krzyżyk, popodklejać. – Młody wykazał się inicjatywą. Mówili mu, że to ważne, jeśli chce robić karierę. – Mam żyletkę.

– A, lepiej już chodźmy stąd – zdecydował pan Władzio. – To nie jest dobre miasto dla tapeciarzy.

Koniec

Komentarze

Melduje się w “grupie A” yes

 

 

Saule, z tego co wiem to na tym portalu jest takich ludzi cały klubik, chyba mają czapeczki

Dla podkreślenia wagi moich słów siłacz palnie pięścią w stół

Hahaha wobec tego poproszę jedną :D

Całkiem dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dobra decyzja pana Władka, że dali chodu!

Donoszę, że grup jest więcej niźli dwie.

Dialogowo, sytuacyjnie i fantastycznie bardzo dobrze, zwłaszcza że nie przesadziłeś z klasą pracującą, choć balansowałeś na granicy. Klimat zdecydowanie warszawski, masz węch.

Interpunkcyjnie, coś tam zauważyłam, ale nie podejmuję się wskazywać, bo to ciągle za trudne dla mnie, czy zmieni się – niepewne.

A poza tym czekam na kolejny kawałek, pozostając w nadziei, że nie przyjdzie mi czekać kolejne dwa lata;)

Poza tym dobre! Zgłaszam do biblio.

PS. Fajnie, że dałeś na początku pierwszy tekst.

pzd, a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tym razem, dojrzałam tu więcej pana Władzia i więcej technika elektryka, więcej starszej o dziesięć lat Wioletty Bożole, rzuconej na szersze tło Warszawy, że nie wspomnę o absurdzie, który też występuje w nieporównywalnie większej ilości. ;)

Trochę szkoda, Cerlegu, że nie dodałeś opowiadania w trzeci czwartek listopada.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tylko dlaczego pani Bożole posunęła się o 10 lat!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mi zdaje się, że to ten sam moment (?), przecież Bożolé.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, ale w poprzednim tekście ma 60, a w tym 70 lat :-)

 

Może to już 10letni jubileusz śpiączki pani Bożolé.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Uuu, znaczy się postarzała:) No i jak ja czytam? – wstydno mi.crying

Przecież tamten tekst tym się stał, więc może jest tylko terazenlightened

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czytałem z przerwą, pierwsza część fantastycznie mi podeszła i byłem zachwycony prawdziwością dialogów. Myślałem, że nominuję do piórka, bo dawno tak dobrze nie płynąłem z tekstem :).

A potem zorientowałem się, że jestem w grupie “B” :D. Nie wykluczam, że coś zupełnie mi umknęło, to nie byłby pierwszy raz… Niemniej, po zakończeniu miałem wrażenie, że to najzwyklejsza warszawska eksterioryzacja połączona z opisem nieumiejętnego kładzenia tapety. To mnie nieco rozczarowało, choć dalej pozostaję pełen podziwu dla kunsztu, z jakim tchnąłeś duszę w język każdego z bohaterów.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Eee, ja na razie jestem w grupie A i B jednocześnie. Zajrzę do poprzedniego, może mi się rozjaśni i wysiądę przynajmniej z jednej grupy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Poprzednie, to fragment tego samego ;P Tylko pani ma mniej lat na karku.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Chyba nie do końca rozumiem, ale klikam za język i narrację. Jakoś tak mam, że mimo iż nie wszystko łapię, to zawsze z przyjemnością czytam Twoje teksty :)

Wpisuję się do grupy A, nie rozumiem po całości.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie dobrze się czytało, kilka razy się uśmiechnęłam. Ta historia balansuje na granicy absurdu, a jednocześnie konsekwentnie prowadzisz narrację, pokazując podróż Wioletty po Warszawie i po zakamarkach jej umysłu. Pod koniec nie wiedziałam już, które wydarzenia są prawdziwe, a które dzieją się w wyobraźni bohaterki. Językowo napisane sprawnie, z plastycznymi określeniami. Zgłaszam tekst do biblioteki.

Nowa Fantastyka