– Prędzej kobieto! Pociąg nam ucieknie.
– Pojedziemy rowerami.
– Dwadzieścia kilometrów?! Chcę zdążyć do pracy dzisiaj, nie jutro. To co, idziesz?
– Nie. – Marta patrzyła, jak koleżanka biegnie na peron. Przecież nie mogła jej wyjawić swojego sekretu.
Spojrzała na plątaninę torów, która otaczała miasto niczym ogromna pajęczyna. Macki linii kolejowych, biegnące po żwirowym nasypie, sięgały aż po horyzont.
Wszędzie tylko te pociągi i pociągi. Zwariować można! – pomyślała.
Podeszła do stojaków z rowerami miejskimi, wrzuciła garść monet do automatu i wypożyczyła pojazd. Ruszyła po szerokiej ścieżce, oddzielonej pasem karłowatych krzewów od szutrowej drogi, którą z rzadka przemykał jakiś samochód, najczęściej karetka pogotowia, albo wóz policyjny.
Gdybym miała własne auto… Ale te obłędne ceny benzyny! Sześćset złotych za litr?! Musiałabym obrabować bank! – westchnęła.
Dotarła do niewielkiego dworku wciśniętego między skupiska drzew. Przed siedzibą burmistrza grupka demonstrantów deptała po kolorowych klombach wykrzykując:
– Precz ze zdzieraniem asfaltu!
– Oddajcie nam szosy!
Dziewczyna wyminęła protestujących i pomknęła dalej.
Już z daleka dostrzegła zamknięty szlaban na przejeździe kolejowym. Zsiadła z roweru i czekała.
Odgłos zbliżającego się pociągu potężniał z każdą chwilą. Marta poczuła, jak naprężają się wszystkie mięśnie w jej ciele, a serce zaczyna łomotać w piersi. Miała ochotę uciec jak najdalej, ukryć się gdzieś, żeby nie słyszeć tego okropnego stukotu kół. Wielki błyszczący potwór nadciągał, gwiżdżąc przeraźliwie. Wydawało się, że ziemia zaczyna się trząść.
Dziewczyna mocno zacisnęła powieki.
Jeszcze chwila, moment, wytrzymaj – powtarzała w myślach.
Odetchnęła, kiedy odgłos pociągu zaczął się oddalać. Otworzyła oczy i na drżących nogach przeprowadziła rower przez tory. Powoli wracał dawny spokój.
Spojrzała na zegarek.
Jak późno! – przeraziła się. – Nie zdążę do biura, drugi raz w pierwszym tygodniu pracy! Nie mam już siły… Cholera! Znów złapałam gumę!
Rzuciła rower na ziemię i usiadła na trawniku. Chciało jej się płakać. Popatrzyła na billboard krzyczący jaskrawożółtymi literami:
„Bądź EKO. Podróżuj koleją szybko, komfortowo i tanio”.
Wielki pociąg pysznił się na plakacie obok przekreślonych samochodów.
Wszyscy jeżdżą wygodnie, tylko nie ja – pomyślała.
Przypomniała sobie słowa brata:
„Wiesz, że istnieje sposób. Pomogę ci”.
To moja jedyna szansa – zdecydowała.
*
Dwóch mężczyzn szło błotnistą dróżką obok odrapanych kamienic. Niższy, ubrany w jaskrawożółty kombinezon, żywo gestykulował.
– Nie wierzę, że się zgodziłeś i nawet nie zapytałeś mnie o zdanie! Wycofaj się! – zawołał.
– Zapomnij – mruknął jego rozmówca ze szramą na twarzy. – Mam dług wobec tego człowieka.
– Ale tak się nie robi! Po prostu nie. Pomyślałeś o konsekwencjach?! Ja w to nie wchodzę, absolutnie.
– Dobra, zostań w domu, Sar. – Wzruszył tamten ramionami.
– O, nie! Znasz zasady, muszę tam być. Narażasz na wielkie niebezpieczeństwo nas wszystkich. Jeśli ktoś pozna tajemnicę…
– Siedź cicho, nie kłap dziobem, to będzie bezpiecznie – mruknął mężczyzna z blizną. – Idź już.
– Ale…
– Spotkamy się na miejscu.
*
Marta weszła do niewielkiej jadłodajni niedaleko dworca. Zapach domowego jedzenia mile łechtał nozdrza, przypominał jej czasy, kiedy mama jeszcze żyła i czekała w domu z obiadem. W środku było prawie pusto, tylko przy jednym stoliku jakaś para pałaszowała pierogi.
Marta pamiętała słowa brata:
„Tomasz może wydawać się trochę dziwny, ale jest w porządku”.
W czasie krótkiej rozmowy przez telefon z tym człowiekiem odniosła raczej mało zachęcające wrażenie, jednak nie zamierzała się wycofać.
Zamówiła kompot i usiadła przy stole nakrytym białym obrusem nie pierwszej świeżości. Sięgnęła po gazetę ze stojaka i z niedowierzaniem przeczytała nagłówek na pierwszej stronie:
„Sejm przegłosował delegalizację smartfonów i hulajnóg silnikowych, kierując się dobrem obywateli. Według najnowszych badań te urządzenia wytwarzają śmiertelne promieniowanie”.
– Marta? – Usłyszała chropowaty głos.
– To ja. – Spojrzała na mężczyznę w ciemnej koszuli i spranych dżinsach, który podszedł do niej. Nie mogła oderwać wzroku od szramy biegnącej od jego nosa, przez policzek, aż do zmierzwionej brody.
– Popatrzyłaś? Teraz mnie posłuchaj – warknął nieznajomy, siadając naprzeciwko. – Pomogę, ale mam warunki. Po pierwsze, to nie jest zabawa, nikt nie może cię zobaczyć. Po drugie, nie wolno niczego dotykać i po trzecie: masz mnie słuchać i nie robić nic głupiego. Zrozumiałaś?
Marta patrzyła na rozmówcę z niepokojem. Coraz mniej podobał jej się cały pomysł.
On ma być w porządku? Skąd mój brat go wytrzasnął?! – pomyślała.
Mężczyzna utkwił w niej świdrujące spojrzenie.
– Sporo ryzykuję, doceń to – mruknął. – Jakieś pytania?
– Co będzie, jeśli nas złapią? Zabiją?
– Skąd, przecież mamy cudowną eko-demokrację – odparł. – Przywalą grzywnę, którą będziesz spłacać do końca życia, albo wylądujesz przy przymusowym sadzeniu krzaków. Ewentualnie, przy sprzątaniu torów. Coś jeszcze?
Przestraszona, pokręciła przecząco głową.
– W takim razie jutro o ósmej rano, przy wejściu do skupu plastiku – powiedział, po czym wyszedł.
*
Marta nie mogła spać w nocy. Pamiętała zapewnienia brata, że Tomaszowi można zaufać, ale było w nim coś niepokojącego. Poza tym, nie chodziło tylko o niego, znacznie gorsze wydawało się to, co zamierzała zrobić.
Zaryzykować? Może lepiej nie iść? – zastanawiała się. – Dlaczego jedynym lekarstwem ma być właśnie to?!
Rano odszukała w notesie nowy numer brata.
Nie, on ma teraz własne życie. Beata nie lubi, kiedy dzwonię, nie będę im zawracać głowy – pomyślała.
Nagle mieszkanie wydało się Marcie jeszcze bardziej puste niż zwykle.
Kiedy dotarła do bramy posesji ze świecącym szyldem „Skup plastiku”, w pobliżu nie było nikogo. Obok zamkniętego o tej porze wejścia kolorowy plakat zachęcał:
„Bądź EKO. Pozbądź się reklamówek i plastikowych butelek, zanim dostaniesz mandat”.
Przecież od dawna już tego nie produkują – zdziwiła się.
Punktualnie o ósmej zjawił się Tomasz. W granatowym mundurze i białej koszuli wyglądał nieco mniej groźnie.
– Witam – powiedziała.
Gdyby nie ta blizna, byłby całkiem przystojny – przemknęło jej przez myśl.
– Jesteś gotowa?
– Tak myślę.
– Dobrze, chodźmy, szkoda czasu – mruknął. – Pamiętaj, musisz zrobić wszystko, żeby nikt cię nie zobaczył.
– Jasne, wiem– odparła.
Poszli zarośniętą ścieżką wzdłuż wysokiego parkanu, przez który zwieszały się gałęzie drzew. Ulica wyglądała na opustoszałą.
Do dworca idzie się w drugą stronę – pomyślała Marta z niepokojem.
Tomasz skręcił w boczną dróżkę, jeszcze mniej przyjazną i bardziej zarośniętą chwastami. Podszedł do ogrodzenia i odchylił pogiętą siatkę.
– Przechodź pierwsza – mruknął.
Za parkanem rosły wysokie, gęste krzaki, które wcale nie zachęcały do odwiedzin.
– Co tam jest? – zapytała.
– Droga do stacji postojowej.
– Tędy?
– Chyba nie myślałaś, że wpuszczą cię bramą?! No, dalej.
Westchnęła i zaczęła pokonywać przeszkodę w kucki, uważając, żeby nie zahaczyć długimi włosami o wystające druty. Tomasz wślizgnął się za nią.
Przeszli ścieżką prowadzącą przez zarośla, aż zobaczyli tory, na których rozłożyły cielska uśpione pociągi. Od najbliższego dzieliła ich zaledwie niewielka łąka.
Marta zamarła. Czuła, że nie da rady zrobić ani kroku więcej. Stalowe potwory hipnotyzowały ją, wydawały się milczącymi bestiami, gotowymi nagle zbudzić się i zaatakować.
– Szybciej! – syknął Tomasz.
Dziewczyna stała w miejscu jak sparaliżowana.
– Rusz się! To nie wycieczka krajoznawcza.
– Czekaj, ja nie mogę! – zawołała.
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim tu przyszłaś – warknął. – Idę, a ty rób, co chcesz. Nie zamierzam przez ciebie wylecieć z roboty.
Nie mogę stracić jedynej szansy – pomyślała.
– Poczekaj, proszę! – Zmusiła się, żeby pójść za nim, chociaż coś w środku niej aż krzyczało, żeby zawrócić. Każdy krok bolał jak stąpanie po rozżarzonych węglach.
Zbliżali się do pociągów, które zdawały się potężnieć z każdą chwilą. Serce biło jej tak mocno, jakby miało wyskoczyć z piersi.
Zatrzymali się przy lokomotywie przyczepionej do długiego szeregu biało-niebieskich wagonów. Tomasz wyciągnął kluczyk i otworzył drzwi potwora.
– Wskakuj – powiedział do Marty.
Popatrzyła na schodki prowadzące w górę, do kabiny i na ogromne koła pociągu, zdecydowanie zbyt blisko niej. Poczuła lodowaty dreszcz na plecach i zakręciło jej się w głowie. Miała ochotę uciec gdziekolwiek, byle dalej od tej wstrętnej maszyny.
Usłyszała jakieś głosy i chrzęst żwiru.
– Szybciej, ktoś tu idzie! – zawołał Tomasz. – Pewnie strażnicy. Nie mogą cię zobaczyć.
Złapała za poręcz lokomotywy, weszła na schodek i znieruchomiała, nie mając siły ani odwagi, by wspiąć się wyżej.
– Co ty wyprawiasz? – warknął jej do ucha.
– Nie wejdę.
– Wejdziesz.
– Nie ma mowy!
– Przekonamy się.
Poczuła, jak Tomasz podnosi ją i winduje się do środka razem z nią. Znaleźli się na podłodze niewielkiej kabiny usianej całymi rzędami przycisków, dźwigni i wskaźników na szerokich pulpitach.
– Zabieraj łapy! – zawołała.
– Cicho! – syknął. Gestem pokazał, żeby schowała się w kącie, za fotelem. Zdjął z wieszaka kurtkę i narzucił na dziewczynę.
– Hej, jest tu ktoś? – Usłyszeli basowy głos.
– Ja – odparł Tomasz, wychylając się z lokomotywy. – Przygotowuję maszynę do kursu, zaraz ruszam.
– O, witam pana. A już myślałem, że to ktoś obcy. Nie przeszkadzamy, do widzenia, zieloności na trasie – odparł strażnik. Chrzęst butów zaczął się oddalać.
Marta nie mogła opanować drżenia ciała. Siedziała na podłodze i wcale nie zamierzała wstawać.
Niech to się już skończy! – pomyślała.
– W porządku? – Tomasz kucnął przy niej.
Ściągnęła kurtkę z głowy. Czuła, że dłużej tego nie wytrzyma.
– Chcę wysiąść – jęknęła.
– Teraz nie ma szans, strażnicy się tu kręcą. Zabiorę cię na wycieczkę. Przecież właśnie po to tu przyszłaś, prawda?
– Podobno to jedyny sposób, żebym zaczęła jeździć pociągami – szepnęła. – Muszę je poznać i oswoić. Ale teraz wiem, że to nie był dobry pomysł.
– Skoro już tu dotarłaś, wytrzymaj. Tylko niczego nie dotykaj na konsoli, dobrze?
Skinęła głową, ale bez przekonania. Kompletnie nie podobało jej się wnętrze lokomotywy: ciasne, małe, z mnóstwem przycisków i ogromnymi szybami.
Tomasz zablokował drzwi, a później usiadł za sterami. Marta została w kącie, przykryta kurtką. Zamknęła oczy.
– Pociąg czterdzieści tysięcy czterysta pięćdziesiąt pięć, przejazd osobowy techniczny. Czy droga numer sześćset czterdzieści dwa jest wolna? – powiedział maszynista.
– Droga numer sześćset czterdzieści dwa jest wolna – odezwał się głos z radiotelefonu.
– Ruszamy – mruknął Tomasz.
Marta poczuła, jak pociąg drgnął, a później potoczył się powoli do przodu, posapując i zgrzytając. Starała się zapanować nad ogarniającą ją paniką.
Wytrzymam, dam radę, muszę – powtarzała w myślach.
Skuliła się w kącie i szczelniej nakryła kurtką.
Tomasz zerknął na wyświetlacz i dodał gazu. Pociąg toczył się coraz szybciej, wystukując miarowy rytm. Zdawał się płynąć po torze, posłuszny, a zarazem potężny i dziki, gotowy wyrwać się w jednej chwili spod czujnej ręki maszynisty.
– Wiedziałem, że z tą dziewczyną będą kłopoty – odezwał się Sar, podwijając rękawy żółtej bluzy. – Chociaż śliczna jest, trzeba przyznać.
– Miałeś siedzieć cicho – warknął Tomasz.
– Ale powiedz sam, czy w takiej sytuacji mogę milczeć? No, zobacz, ona ciągle siedzi pod kurtką i nie wiadomo, co jej strzeli do głowy.
– Przesadzasz – mruknął maszynista.
– Co mówiłeś? – zapytała Marta.
– Nic.
Tomasz dostrzegł czerwone światło na sygnalizatorze. Przekręcił dźwignię hamulca, skład powoli dotoczył się do znaku “stój”. Kiedy przystanęli, odwrócił się w stronę dziewczyny. Wciąż tkwiła na podłodze, ale już odważyła się wyjrzeć spod kurtki.
– Lepiej? – zapytał.
– Może trochę – odparła drżącym głosem.
– Siadaj, będzie wygodniej. – Wskazał wolny fotel przy pulpicie pomocnika.
Posłuchała i usadowiła się tam, ale nie patrzyła na tory.
Kiedy Tomasz spostrzegł, że może jechać dalej, powoli ruszył.
– Naprawdę, nie jeździsz pociągami? – Zdziwił się.
– Nigdy – odparła.
– Jak ty sobie w ogóle radzisz? Przecież u nas nic innego nie chodzi.
– W centrum jest kolejka wąskotorowa, ale nią też nie jeżdżę. Ani metrem, niczym, co ma tory. Pożyczam rower, albo idę na piechotę.
– Nie rozumiem, jak można nie lubić pociągów – odparł Tomasz. – Co w nich takiego strasznego?
– Och, wszystko – szepnęła, trzymając się kurczowo poręczy krzesła.
– Przyjmij do wiadomości, że ona po prostu się boi – odezwał się Sar. – A najlepiej, skup się na jeździe. No, nie zerkaj tak na nią. Zobacz, następny sygnalizator.
– Widziałem – mruknął Tomasz.
Marta zdążyła już trochę przyzwyczaić się do lokomotywy. Obezwładniający lęk zmniejszył się na tyle, że zauważyła kolorowe wyświetlacze na konsoli, ale nadal wolała nie patrzeć przez okno. Za każdym razem, kiedy Tomasz włączał syrenę, podskakiwała na fotelu.
Obserwowała, jak mężczyzna manewruje przekładniami i guzikami na pulpicie przypominającym wnętrze statku kosmicznego. Wydawał się zirytowany, mruczał coś pod nosem, jakby toczył z kimś dyskusję. A przecież byli sami w kabinie.
– Z kim rozmawiasz? – zapytała.
– Z nikim – odparł.
– Przecież słyszałam.
– Pewnie chodzi ci o radiotelefon? Z dyżurnym ruchu.
– Dobrze wiesz, że nie o tym myślałam.
– Mówię do siebie, zadowolona? – warknął.
Marta patrzyła na niego podejrzliwie.
Nie dość, że siedzę w pociągu, w cholernej, pędzącej lokomotywie, to jeszcze zamknięta w jednej kabinie z facetem, który gada z głosami. Po prostu super! – pomyślała.
– Chcę natychmiast wysiąść! – zawołała. – Zatrzymaj się!
– Gdzie? Tu, w polu?! Wracałabyś piechotą ze dwa tygodnie.
– Poradzę sobie.
– Zapomnij – mruknął. – Obiecałem twojemu bratu, że nic ci się nie stanie, więc łaskawie nie utrudniaj mi zadania. Lepiej zobacz te widoki przed nami.
– Nie będę patrzyła przez okno, nie ma mowy!
– Przynajmniej zerknij.
Marta spojrzała przez przednią szybę. Pisnęła przerażona i zamknęła oczy, ale zaraz je otworzyła. Zobaczyła świat przesuwający się przed nią z dużą prędkością, jak w grze komputerowej.
– Prawda, że piękne? – powiedział. – Tak samo, jak pociągi.
– Są straszne i niebezpieczne. Gdybyś wiedział…
– O, doskonale wiem – mruknął. – Kiedyś miałem zderzenie, po którym zostało mi to. – Dotknął blizny na twarzy. – Mogło skończyć się o wiele gorzej, ale twój brat mnie poskładał.
– Antek jest dobrym chirurgiem, a ten wypadek musiał być straszny. Odważny jesteś, że po czymś takim znów wsiadłeś.
– Dość! – zawołał.
– Co mówiłeś?
– Nic, tak tylko sobie mruczę. Powiedz, dlaczego nie lubisz jeździć pociągami?
– Interesuje cię to? – Zdziwiła się.
– Pewnie.
– To zdarzyło się dawno, kiedy jeszcze kursowały autobusy – zaczęła Marta. – Kiedy moi rodzice wracali z pracy, na przejeździe uderzył w nich pociąg. Zginęli oboje. Nie widziałam wypadku, tylko wrak autobusu w gazecie, ale od tamtej pory nie daję rady… Po prostu nie mogę… Dlatego jeżdżę rowerem.
– A jak spadnie śnieg?
– Tak samo. Śmieszy cię to?
– Wcale.
Tomasz milczał, kiedy Marta przestała mówić.
– Nie rozczulaj się nad nią, skup się na trasie – powiedział Sar. – Zadziwiające, jak niektórym wzrasta empatia od patrzenia w dekolt.
Maszynista nic nie odpowiedział, tylko mocno zacisnął dłoń na drążku sterowniczym.
– Uważaj, zaraz będzie przejazd – zauważył Sar.
Tomasz włączył syrenę ostrzegawczą i zwolnił. Ludzie przystanęli po obu stronach szlabanu, a pociąg, głośno gwiżdżąc, potoczył się dalej. Maszynista znów przyspieszył, widząc zielone światło na sygnalizatorze. Pod jego dłońmi skład nabierał pędu, przemknął między polami, a później obok lasu. Kiedy minęli ostatnie drzewa, zobaczył przed sobą kształt na torach, który nie pozostawiał wątpliwości.
To była sylwetka człowieka.
– Stop! – zawołał Sar w tej samej chwili.
Tomasz głośno zaklął. Błyskawicznie przekręcił do oporu dźwignię hamulca i nacisnął sygnał ostrzegawczy. Patrzył na tory, skupiony, zaciśnięte szczęki drgały.
– Przestraszymy go trąbieniem, musi zejść – powiedział Sar.
Maszynista z całej siły dusił przycisk syreny alarmowej. Pociąg trąbił raz po raz jak oszalały. Piszczały zablokowane koła. Ogromna masa nadal sunęła do przodu niczym taran.
Człowiek na torach ani myślał uciekać. Stał przodem do lokomotywy, z otwartymi ramionami i czekał.
– Uciekaj, zejdź, proszę, jeszcze zdążysz – zaklinał tego kogoś Sar, miotając się po kabinie.
– Cicho! – warknął Tomasz. Znów głośno zaklął.
– Zatrzymaj się! Zrób coś, bo go najedziesz! – Usłyszał rozdzierający krzyk Marty. Przypomniał sobie, że przecież ona siedzi przy szybie.
– Nie patrz! Odwróć się! – zawołał.
Wstrzymał na chwilę oddech, zmrużył oczy i z całych sił zacisnął dłoń na przekładni. Kolejny sygnał, i jeszcze raz, i znów. Tylko tyle mógł zrobić. Zaparł się plecami o fotel, jakby w ten sposób mógł zmniejszyć pęd maszyny. Tak bardzo chciał wyhamować.
Człowiek wciąż stał na torach, tuż przed nim.
Coraz bliżej.
O włos.
Tomasz usłyszał głuchy odgłos ciała uderzającego o lokomotywę.
Odruchowo włączył wycieraczki, które starły krwawe ślady z szyby.
Pociąg przejechał jeszcze kawałek, coraz wolniej i szarpnął, zanim się zatrzymał. Maszynista zdjął dłonie z pulpitu i otarł spocone czoło.
– Wszystko dobrze? – zapytał go Sar.
Skinął głową, krzywiąc się.
– Szesnasty – mruknął, usiłując zachować obojętny ton głosu.
– No cóż, najwyższy czas na mnie – westchnął Sar, po czym wydostał się z lokomotywy.
Tomasz spojrzał na Martę, która siedziała na fotelu nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami.
– Co jest? – Wstał i podszedł do niej. – Hej, słyszysz mnie?
Miała wystraszone spojrzenie, jak królik złapany we wnyki. Nagle przytuliła się do niego mocno, ufnie niczym dziecko. Myślał, że będzie płakała, ale ona tylko drżała lekko. Czuł bijące od niej ciepło.
Po chwili, jakby zawstydzona swoim zachowaniem, odsunęła się.
– Nic mi nie jest – szepnęła.
– W porządku. Zostań tutaj, nie ruszaj się nigdzie, zaraz wracam – powiedział, po czym wysiadł z lokomotywy.
Jedyna okazja, żeby stąd wyjść – pomyślała Marta.
Gdy zamknęła oczy, wciąż widziała człowieka stojącego na torach. Wiedziała, że powinna była przestać patrzeć, ale nie potrafiła. Aż do ostatniego momentu.
Kiedy Tomasz wysiadł, wnętrze lokomotywy stało się jeszcze straszniejsze niż wcześniej. Marta czuła, że nie wytrzyma w środku ani minuty dłużej.
Zeskoczyła z kabiny na ziemię, odetchnęła i rozejrzała się. Pociąg stał wśród pól, niedaleko rzadko rozrzuconych domów i zabudowań gospodarskich. Tomasza nigdzie nie dostrzegła. Stanęła obok pociągu, zastanawiając się, co dalej robić.
Uciekać? – pojawiła się myśl.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale nie ma na to tak wielkiej ochoty jak jeszcze niedawno.
– Hej, co tutaj się stało?
Drgnęła, kiedy to usłyszała. Odwróciła się, przed nią stał wysoki chłopak w przybrudzonym ubraniu, który wyglądał znajomo.
Niemożliwe – przemknęło jej przez myśl.
– Był wypadek, pociąg kogoś potrącił – wyjaśniła.
Nagle, jakby wyrósł spod ziemi, pojawił się człowiek w żółtym kombinezonie.
– Musimy już iść – zawołał do chłopaka, który wcale go nie słuchał, tylko podbiegł do jednego z wagonów, przykucnął i wpatrywał się w coś, co leżało pod kołami. Kiedy Marta spojrzała w tamtą stronę, poczuła mdłości.
Człowiek w żółtym kombinezonie chwycił chłopaka za ramię i siłą odciągał od wagonu.
– Chodź już, musimy się pospieszyć – powtarzał.
– Czy tam… to ja? – zapytał chłopak.
– Już nie – odparł mężczyzna w żółtym ubraniu.
Marta patrzyła na to wszystko z przerażeniem i niedowierzaniem jednocześnie.
– Co ty wyprawiasz?! Miałaś nie wysiadać! – Tomasz podbiegł do niej.
– Kim są ci dwaj? – zapytała.
– Widzisz ich? Obu? – zdziwił się maszynista.
– Tak, co w tym dziwnego?
Mężczyzna w żółtym kombinezonie puścił ramię chłopaka i podszedł do Tomasza.
– Mówiłem ci, że to zły pomysł zabierać ją do lokomotywy, ale ty oczywiście byłeś mądrzejszy – powiedział z gniewną miną.
– A ty miałeś siedzieć cicho – warknął maszynista. – Posłuchaj, Marta, zaraz tu będzie policja i straż. Poczekasz w przedziale, a później wrócimy do domu. Potem ci wszystko wyjaśnię, na razie o nic nie pytaj i uspokój się.
– Czy… on jest ranny? – Ruszyła w stronę chłopaka, który oglądał rękaw kurtki poplamiony krwią.
– Nie, stój! – Tomasz próbował ją zatrzymać, ale nie zdążył.
Dłoń Marty napotkała powietrze, zamiast dotknąć ramienia nieznajomego.
Przerażonym wzrokiem popatrzyła na maszynistę, po czym zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
– Masz ci los – westchnął mężczyzna w żółtym kombinezonie. Wyjął z kieszeni świecący proszek i dmuchnął jej w twarz.
Tomasz złapał Martę, zanim osunęła się na ziemię.
– Zabierz ją do środka, ja zajmę się chłopakiem – powiedział do niego mężczyzna w żółtym ubraniu. – Szybciej, zanim przyjadą służby.
Maszynista trzymał na rękach nieruchome ciało dziewczyny.
– Sar! Co jej zrobiłeś?! – zawołał.
– Och, nic takiego, będzie spała do końca podróży. Nie powinna mnie więcej widzieć.
– Dobra, geniuszu, to i ja wiem. Ona musi zapomnieć o tym wypadku, daj jej coś na wymazanie pamięci.
– A co ja, magik? – odparł Sar. – Wiesz, że nie mogę, takie są zasady.
– Przynajmniej pomóż mi zanieść ją do wagonu – warknął Tomasz.
– Mówisz i masz. – Sar pstryknął palcami, a w tej samej chwili dziewczyna zniknęła.
*
Tomasz otworzył drzwi przedziału kolejowego. Spojrzał na Martę, która wierciła się przez sen na twardych fotelach. Potrząsnął ją za ramię.
– Wstawaj, dojechaliśmy na miejsce.
Ocknęła się i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
– Gdzie ja jestem? W pociągu?! – Skuliła się na siedzeniu.
– W przedziale służbowym – mruknął. – Spokojnie, już nigdzie nie będziemy jechać.
– To jakaś klątwa – jęknęła.
– Zaraz stąd wyjdziemy, ale przedtem posłuchaj. – Popatrzył jej w oczy. – Stało się coś bardzo złego. Przez przypadek poznałaś naszą tajemnicę.
– Ten duch na torach i ten drugi w żółtym ubraniu… Zwariowałam do końca.
– Nie, to nie tak. Każdy kolejarz ma swojego… pomocnika, który z nim jeździ i odprowadza zmarłych. Zaczynamy go widzieć, kiedy pierwszy raz ktoś nie zdąży przed naszym pociągiem… albo czeka na torach. Duchy tych ludzi też widzimy. Tylko ich, innych nie.
– Ale ja nikogo nie przejechałam!
– Byłaś w kabinie i widziałaś śmierć oczami maszynisty, dlatego tak się stało. Pamiętaj, nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Nigdy! Inaczej będziesz musiała do nas dołączyć.
– Mam jeździć pociągiem?! Na pewno nie! – zawołała.
– To i tak najlepsza opcja. Jeden maszynista zdradził tajemnicę dziennikarzom i dotąd siedzi w psychiatryku. Pamiętaj, nic nikomu nie mów. Teraz cię stąd wyprowadzę.
– Nie mogę się doczekać! – Ucieszyła się.
Przeszli szybko przez zarośla i wydostali się z terenów kolejowych. Niedaleko bramy skupu plastiku znaleźli stojaki z rowerami do wypożyczenia.
– Przykro mi, że namieszałem, zamiast pomóc – powiedział Tomasz.
– Nie przejmuj się, to nie twoja wina, chociaż pociągów mam dość na długo. Dziękuję, że próbowałeś – odparła.
Stali naprzeciw siebie. Tomaszowi wydawało się, że Marta wcale nie patrzy na bliznę, tylko w jego oczy.
– Czas już na mnie – powiedziała.
– Jedź prosto do domu i uważaj na szlabany.
– Będę, na pewno. – Uśmiechnęła się do niego i wsiadła na siodełko.
Patrzył za nią, kiedy odjeżdżała. Stał w tym samym miejscu nawet wtedy, gdy już zniknęła za zakrętem.
– No, no, nie dość, że nie przeszkadza jej twoja blizna, to jeszcze widzi twoje duchy – powiedział mężczyzna w żółtym kombinezonie, który nagle się pojawił. – Ja bym się nie zastanawiał.
– O co ci chodzi? – mruknął Tomasz.
– Wysil trochę mózgownicę. No, nie rób takiej groźnej miny, bo i tak nie możesz mnie zabić. Rany, z kim ja muszę pracować!
*
Tomasz przechadzał się nerwowo przed budynkiem z ogromnym szyldem „Szkoła handlu i ekonomii”.
– Spokojnie, przecież zgodziła się z tobą spotkać – powiedział mężczyzna w żółtym kombinezonie.
– Miałeś tu nie przychodzić. Idź sobie!
– Dobra, dobra, już uciekam, ale dam ci radę. Raczej nie zapraszaj jej do pociągu.
– Znikaj!
– Och, po co te nerwy? – Sar zdematerializował się.
Kiedy Tomasz zauważył Martę wychodzącą z budynku, podszedł do niej.
– Pogadamy? – zapytał. – Znam pizzerię tu niedaleko.
– Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się do niego.
Poszli przez park otaczający uczelnię. Szeroka, piaszczysta droga prowadziła między kolorowymi klombami i ścianami drzew. na środku skweru tryskały strumyczki wody z fontanny, w której kąpały się gołębie i wróble.
– Chodzisz w niedzielę do szkoły? – dopytywał Tomasz.
– Na zaoczną ekonomię.
– Tak bardzo lubisz liczyć?
– Szczerze? Nienawidzę, ale chcę zmienić pracę, zarobić bardzo dużo pieniędzy i kupić auto – odparła. – Wiesz, żeby zapomnieć o pociągach.
– Znam skuteczniejsze rozwiązanie, powinnaś jak najwięcej nimi jeździć. Nie w lokomotywie, tylko w zwykłym wagonie.
– Nie wsiądę, za żadne skarby! – Wzdrygnęła się na samą myśl.
– A razem ze mną?
– Hmmm, jest to jakaś opcja, ale raczej nie.
Kiedy dotarli do głównej ulicy, zobaczyli plątaninę szyn, które zajmowały miejsce dawnej szosy. Na jednej z takich linii stał pusty skład kolejki wąskotorowej, a na chodniku, w miejscu odgrodzonym taśmą, kłębili się gapie. Policjanci przykrywali płachtą nieruchome ciało człowieka.
Marta stanęła jak wryta, wpatrywała się w jeden punkt.
– Tomasz, ilu ich jest? Tam, przy kolejce?
– Dwóch policjantów, a co?
– Bo ja widzę tego człowieka, który zginął. Stoi tuż za nimi. Czuję, że to on – szepnęła blada jak ściana.
– Chodźmy stąd, szybko! – Objął ją ramieniem.
– Może powinniśmy jakoś mu pomóc, porozmawiać z nim?
– Daj spokój, na pewno ktoś po niego przyjdzie – odparł, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
*
Zagracona kawalerka Tomasza wymagała gruntownego sprzątania, ale nie miał czasu, żeby zawracać sobie tym głowę. Siedział na kanapie obok Marty, która mówiła:
– Widzę ich za każdym razem, kiedy zginą na torach. Stoją obok ciała, a później odchodzą razem z pomocnikami maszynistów.
– Jak to się mogło stać? – warknął Tomasz do Sara, który przycupnął na fotelu.
– Nie wiem… – odparł tamten. – Wtedy, w lokomotywie, coś poszło nie tak jak powinno.
– Nie powiedziałam wam jeszcze wszystkiego. Kiedy to ma się wydarzyć… ja wiem wcześniej. Mam takie niejasne przeczucie, gdzie i kiedy to się stanie. Czasem nawet widzę takie przebłyski, jakbym oglądała kawałek filmu.
– Pomóż jej jakoś – warknął Tomasz.
– Staram się przecież – odparł Sar. – Oczywiście, Marto, możesz próbować unikać takich sytuacji. Z czasem powinno być lepiej, twoje zdolności zaczną zanikać. Z drugiej strony, ten dar można ćwiczyć i rozwijać.
– Ale jakim kosztem – mruknął Tomasz. – Pociągi, teraz to! Miałeś jej pomóc, a nie dokładać!
– Taki dar to prawdziwa rzadkość i jakie niesamowite możliwości! – odparł Sar.
– Wystarczy, że ja w tym siedzę! – zawołał maszynista. – Myślisz, że jak przyjdziesz i pogadasz, wszystko będzie w porządku?! Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest, kiedy nie zdążysz zahamować?! Ci wszyscy ludzie… Pamiętam każdego z nich. Te twarze… Przynajmniej ją zostawcie w spokoju!
*
– Jeszcze tylko kilka kroków. – Tomasz trzymał za rękę Martę, która na sztywnych nogach wchodziła na przystanek kolejki wąskotorowej.
Stanęli przy samym końcu platformy, z daleka od torów. Dziewczyna zerkała zza jego pleców na zatrzymujące się pojazdy. Wydawały się węższe od pociągów i miały mniejsze koła, ale też wyglądały niepokojąco.
– Następnym pojedziemy – powiedział Tomasz.
– O nie, nie ma mowy. Wsiadanie jest najgorsze – jęknęła.
– E tam, wejście jest płaskie, bez schodów i takiej dziury jak w pociągach – odparł. – Chodź, w środku czeka cię niespodzianka.
– Jaka?
– Zobaczysz. Teraz wskakujemy.
Złapał ją za rękę. Po chwili znaleźli się w prawie pustym wagonie.
– I jak? Było strasznie? – zapytał.
– Okropnie, ale do przeżycia. – Uśmiechnęła się. Oparła się o szybę, a Tomasz stanął naprzeciw niej.
– U nas przynajmniej tak nie trzęsie – mruknął, chwytając poręcz.
– A co z tą niespodzianką? – zapytała.
Wolną ręką przyciągnął ją do siebie. Jego usta smakowały tytoniem i gumą miętową. Kolejka toczyła się po torach, kołysząc pasażerami i zgrzytając upiornie, ale Marta już nie zwracała na to uwagi.
*
Dwa lata później.
Niewielkie auto z podświetlanym „kogutem” Straży Kolejowej na dachu zatrzymało się przy poboczu podmiejskiej drogi. Ze środka wysiadło trzech ludzi. Sylwetki były ledwie widoczne w mroku, błyskały tylko kamizelki odblaskowe, narzucone na mundury.
– Gdzieś tutaj – powiedział jeden z nich, szczuplejszy od towarzyszy.
Szli szybko, po gęstej trawie przylegającej szerokim pasem do torowiska. Snopy świateł latarek błądziły w mroku.
– Pospieszcie się! Musi tu gdzieś być! – zawołał ten sam człowiek.
W oddali rozległ się gwizd pociągu.
– Już wiem! Szybko! – krzyknął strażnik.
Popędzili wzdłuż linii kolejowej. Brakowało tchu w piersiach, płuca paliły ogniem.
Sygnał pociągu z każdą chwilą stawał się coraz donośniejszy.
W mdłym świetle latarki zobaczyli postać siedzącą na torach.
– Biegiem, jeszcze zdążymy!
– Uciekaj, człowieku!
Nagle ostre światła lokomotywy przecięły mrok. Usłyszeli ogłuszający gwizd maszyny, która przetoczyła się tuż obok nich niczym ogromne monstrum. Potępieńczy pisk hamulców wibrował w uszach, wwiercał się w mózg. Wydawało się, że nie istnieje na świecie gorszy odgłos. Do czasu, aż usłyszeli krótki, przejmujący krzyk.
Po nim zaległa cisza.
Marta zdjęła czapkę i usiadła na ziemi. Jej dwóch kolegów jeszcze biegło w stronę pociągu, licząc chyba na cud.
Ona już wiedziała. Widziała tamtego człowieka, jak oddala się na zawsze z torowiska, prowadzony przez kobietę w żółtym kombinezonie, która oświetlała mu drogę lampą.
Marta patrzyła na nich zrezygnowana.
– Nie sposób uratować wszystkich, prawda?
Włączyła latarkę, żeby zobaczyć, skąd dochodzi głos. Przed nią stał Sar.
– Co ty tu robisz? Stało się coś z Tomaszem?!
– Wysłał mnie na zwiady. Nie może sobie znaleźć miejsca, odkąd się pokłóciliście, a jest zbyt dumny, żeby się przyznać, że powiedział o kilka słów za dużo. O co wam poszło? Ognista sprzeczka o wczasy wagonowe?
– Daj spokój, Sar, nie jestem w nastroju. Muszę iść, zmierzyć się z tym. – Wskazała na pociąg.
– Nie martw się. Jeśli uratowałaś chociaż jedną osobę, warto było.
– Dzięki, Sar, ciągle ćwiczę. Z różnym skutkiem, jak widać. Tak się zastanawiałam… Jak zobaczyć kogoś, kto kiedyś zginął?
– Twoich rodziców? Przykro mi, oni już odeszli.
– Ty wiesz dokąd, prawda?
– Żywi nie mogą poznać tej tajemnicy, takie są zasady.
– Szkoda…
– Trzymaj się, muszę już lecieć – powiedział Sar, po czym zniknął.
Marta powlokła się w stronę pociągu łypiącego ślepiami lamp postojowych. Wokół nieruchomego korpusu bestii uwijali się policjanci i strażacy.
Uproszczona procedura już zaczęła działać. Szybko sprzątać i nie tamować ruchu, tylko to się dla nich liczy – pomyślała.
Ciekawscy podróżni wychylali głowy z wagonów, mimo rozpaczliwych nawoływań konduktora, żeby siedzieli spokojnie w przedziałach.
Łysy maszynista składał zeznania obok nasypu. Kobieta w żółtym kombinezonie położyła mu rękę na ramieniu.
Marta rozpięła kurtkę i wpatrywała się w maszynę stojącą kilka kroków od niej. Niepokój nie opuszczał jej nigdy w pobliżu tych stalowych potworów, ale z krwiożerczego brytana zmienił się w warczącego ratlerka.
*
Pierwsze promienie budzącego się dnia oświetlały rozłożyste drzewa, które przysiadły po obu stronach osiedlowej drogi niczym milczący wartownicy. Przy jednym z nich zatrzymał się samochód Służb Kolejowych.
– Na razie – powiedziała Marta, wysiadając.
– Do jutra – odparł strażnik za kierownicą, po czym odjechał.
Dziewczyna ruszyła w kierunku swojego bloku. Zobaczyła, że ktoś siedzi na ławce przed wejściem do klatki schodowej.
O piątej rano? – zdziwiła się.
Ucieszyła się, kiedy rozpoznała niespodziewanego gościa. Tomasz wstał i podszedł do niej.
– Sar powiedział mi, co się stało – mruknął.
– Później jeszcze trzy razy miałam przeczucie, że zdarzy się wypadek. Nie było żadnego – dokończyła z dumą. – W takich chwilach wiem, że dobrze wybrałam.
– Jasne – powiedział. – Doskonale cię rozumiem. Mimo wszystko, przydałoby się ogrodzenie wzdłuż torów. Ale nie, przecież nie zamontują, bo zepsuje się krajobraz!
Tomasz spojrzał jej w oczy.
– Pogadamy?
– Nie mam siły na dyskusje.
– Nie o tym dokładnie myślałem – odparł, chwytając ją w pasie.
– Tomek, przestań! – Wyswobodziła się z uścisku. – Sądzisz, że nagle przyjdziesz i będzie jak dawniej?
– Będzie lepiej, bo przemyślałem kilka rzeczy – odparł. – A, zapomniałbym! Sar dał mi coś dla ciebie. – Mężczyzna wyciągnął z kieszeni kartkę.
Marta wzięła od niego papier i przysunęła się bliżej światła, wciąż zapalonego nad wejściem do bloku. Oboje z Tomaszem wpatrywali się w kartkę, która wydawała się zupełnie pusta. Nagle zaczęły się na niej pojawiać plamy, które układały się we fragmenty jakiegoś zdjęcia, początkowo rozmazanego, a później ostrzejszego.
Dziewczyna domyśliła się, co to za fotografia. Z bijącym sercem wpatrywała się w papier, na którym kształty stawały się coraz wyraźniejsze i bardziej realne, jakby oglądała film.
Rozpoznała pociąg i wrak autobusu. Wyłonili się z niego ludzie, cała grupa, prowadzona przez człowieka w żółtym kombinezonie. Na końcu szła para, kobieta w niebieskiej sukience trzymała pod rękę wąsatego mężczyznę. Oglądali się za siebie i przystawali, jak gdyby wcale nie chcieli odchodzić.
Marta nie mogła oderwać oczu od fotografii. Oczy zaczęły jej się szklić, miała ochotę cieszyć się i płakać jednocześnie. Przez tyle lat marzyła, żeby zobaczyć ich jeszcze raz, chociaż przez moment. Tęskniła tak bardzo, od tamtej chwili, kiedy straciła ich jako mała dziewczynka, przez te wszystkie puste dni, aż do dzisiaj.
Wydawało się, że mężczyzna i kobieta ze zdjęcia uśmiechają się do niej.
Powoli obraz zaczął blednąć, aż zniknął zupełnie, a kartka zmieniła się w pył, który opadł na ziemię.
– Widziałeś moich rodziców? – szepnęła do Tomasza.
– Tak – mruknął. – Sar powiedział, żebyś się nie martwiła, bo są szczęśliwi. Mówił też, że oni cię widzą i są z ciebie dumni.
Marta uśmiechnęła się i popatrzyła w jego oczy.
– Brakowało mi ciebie – powiedziała.
– Ostatni raz. Już nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – odparł i przytulił ją.
– Wcale nie zamierzam.
Marta była pewna, że gdyby drugi raz musiała zdecydować, czy wsiąść z Tomaszem do lokomotywy, wybrałaby tak samo.