- Opowiadanie: Mały Słowik - Człowiek Dnia Szóstego

Człowiek Dnia Szóstego

Jest kilka słów kalibru uchowiędnego.

Wersja  dla czepliwych: Są wulgaryzmy. Co gorsza, często pojawia się słowo dusza, wrażliwi mogą zejść na zawał (Vargu, uciekaj).  W ogóle mi te wszystkie szorty w klimatach teologiczno/mitologicznych zepsuły otoczenie na wejściu :(. Ludzie pewnie wymagają teraz wyższego poziomu. Pomysłu! Boże, ratuj!

 

O opku:

Przedialogowany banał, w którym od dynamiki bardziej próbowałem ratować tylko sens ;). Jest szansa, że przypałętał się jakiś fajny motyw albo ładne zdanie. Pewnie nawet większa niż w totka. Tym razem nie rzucę na pożarcie szufladzie. O!

Dla Jury:

Kwestia środka transportu mocno dyskusyjna. Dajcie znać to ewentualnie zdejmę tag.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Człowiek Dnia Szóstego

Ubierając się, spoglądał na szklane ekrany nieba.

Odbita w oknie czerń koszuli kontrastowała z bielą chmur wyświetlonych na kopule miasta.  Dbano o naturalny ton, więc artystyczne wizje ograniczały się do obłoków w ostrokątnych aranżacjach. Turyści byli zadowoleni, to najważniejsze.

Osobno doczepił wysoki kołnierz, żeby zasłonić tatuaż. Dociągnął sznurki mocniej. Mało oddechu. Jeszcze mniej. Dobrze. Człowiek w szybie powiedział, że powinien się ogolić. Nie protestował.

Dźwięk syren zagłuszył maszynkę elektryczną. Tuż nad linią zaczesanych włosów przeleciały wozy zakonne. Na ten widok odbicie uśmiechnęło się rzędem idealnie równych zębów.

Wyglądał dobrze, tylko te oczy. Po drugim przeszczepie powiedzieli mu, że to nie kwestia wizualna. Część estetyki zależała od użytkownika; nie da się zastąpić czyjejś duszy. Ten argument rozumiał doskonale.

– Pozostanę zatem smutny – powiedział wtedy – głosząc słowo Pana.

 

***

 

W windzie spotkał mężczyznę (schludnie ubrany, z pewnością miejscowy), który wcisnął trzy kolejne piętra, zaczynając od sto drugiego. Na każdym weszło po jednej, nowej osobie. Znali się, chociaż nie wymienili uprzejmości. Chciałby wiedzieć, czy to ze względu na niego, czy może byli pokłóceni. Nie lubił niejasności, chrząknięć i wcale spontanicznych kaszlnięć.

A wystarczyłoby proste „szczęść Boże” albo chociaż „pochwalony”. Oczywiście, oba nie oddawały należnej czci, ale świat nie stał w miejscu. Istniało miejsce na rozsądek.

Powinien był ich pouczyć, ale trzydzieści ostatnich pięter poświęcił mankietom, a winda otworzyła się prosto na ulicę. Naniósł ostatnie poprawki i dopiero wtedy zniknął w tłumie.

Miasto oddychało gwałtownie, ciężkim powietrzem.

 

***

 

Od taksówkarza dzieliła go gruba szyba, którą kazał przyciemnić, a całość wygłuszyć. Palcami dotknął monitora wbudowanego w fotel kierowcy – użytkownik: Letus z Galilei. Zestaw znaczeń dobranych sztucznie, chociaż z nieskrywaną logiką. Został tkaczem słów, który przemienia człowieka jak dotyk rzeki Jordan.

To było tak dawno temu.

Hasło czterocyfrowe. Nie potrzeba lepszego. W Ostatnim Mieście Boga (jak głosiły plakaty rozwieszone w świecie poza Murem) karano za mniejsze przewinienia niż włamanie, a pokuta rzadko bywała współmierna. Odprężył się widząc jak piksele formują twarz ojca Tomasza.

– Pochwalony Jezus Chry… Czemu nie korzystasz ze służbowego pojazdu? – zapytał Tomasz, a urządzenie nadało jego głosowi elektroniczną nutę. – Wiesz, że ceny w taksówkach są ustawione pod turystów? I gdzie twoja aureola?

– Lubię anonimowość. Rzadko możemy korzystać z tego przywileju.

– Ta konkretna przyjemność nie potrwa szczególnie długo. Obowiązki wzywają.

Letus odwrócił spojrzenie, kiedy obraz zaczął gubić pojedyncze klatki. Znaczy, strumieniowana transmisja.

Winny mógł być kanał informacyjny, obok którego przejeżdżali. Przez okna dało się dostrzec grube sploty światłowodów, które zamknięte w szklanych tubach nie bezcześciły świętej ziemi. Ciągnęły się w powietrzu od Muru aż do wieży kościoła Dobrego Pasterza, gdzie dbano, by do sieci nie dostał się przypadkowy Grzeszny.

– Żadna przyjemność nie powinna trwać długo.

– Letus, kurwa mać, przestań się umartwiać. – W elektronicznym głosie rozbrzmiała troska. – Poluźnij ten przeklęty kołnierz, bo przełączę na ojca Nikodema i będziesz miał dwugodzinne kazanie jak amen w pacierzu.

– Tak ojcze – odpowiedział bez przekonania.

Dopiero na potwierdzenie wizualne Tomasz zaczął właściwy temat.

– Uzyskałeś oficjalny status Posłańca. Na miejscu będzie czekała niejaka Nada Ar-Rajes.

– Święta Rafka – ożywił się nieco – znaczy, chrześcijański rodowód albo zmieniła nazwisko. Należy do Kościoła?

– Brak danych w aktach, sprawdzałem.

– Człowiek Dnia Szóstego?

– Nie wiem. Jest technikiem zatrudnionym przez firmę wdrażającą technologię. Wiesz, że oni mają pozwolenie na pobyt. Jest z zewnątrz, ale to nie turystka.

Widząc zawód na twarzy podopiecznego, postarał się ocieplić zarówno ton głosu jak i treść słów.

– Oczywiście może mieć duszę, nie wykluczam.

Chwila ciszy. Letus obserwował znikającą za wieżowcami dzwonnicę. Przesiadywał tam w wolnych od zwątpienia chwilach (ostatnim razem w środę). Dochodzące z głównej hali buczenie chłodnic uspokajało myśli. Witraże pochłaniały wzrok. Zegar nadawał sercu rytm.

Wziął głębszy oddech. Dawno nie rozmawiał z Grzesznymi. Nie należało to do jego obowiązków.

– Mój drogi, posłuchaj. Projekt jest ważny. W przyszłym tygodniu wysyłamy techników z zakonu świętego Benedykta, żeby upewnili się czy zachowane zostały standardy bezpieczeństwa.

– Po co w takim razie jestem potrzebny?

– Oni mają zadbać o niezawodność aparatury. Ty powiesz nam, czy przy teleportacji bezpieczna jest dusza.

 

***

 

Tak jak obraz nie zgodzi się z tezą, że jest martwy, bo też nie posiada ku temu narzędzi, tak Grzeszny nie zrozumie, czym obraża majestat boski. Tak jak obraz posiadać może wiele egzemplarzy, tak i Grzeszny stanowi kopię równie odrażającą co pycha ludzka, która go stworzyła. Człowiek Dnia Szóstego rozumie, że Dzieło Boże należy pozostawić Bogu.

Tak brzmiały słowa dochodzące z nieba. Raz dziennie jego szklane płyty przybierały postać ojca Nikodema – surową, ale pełną troski o lud ogrodzony Murem. Letus nie był pewny, którą z tych cech zapewniły liczne operacje. Zapewne każdą.

Idąc własnym przykładem, żeby dostrzec prawdziwą osobę, powinien spojrzeć na oczy, ale te Nikodem miał zupełnie obojętne.

Kiedy transmisja urwała się, odkaszlnął ciężkim powietrzem. Ostatnimi czasy działo się to regularnie. Wentylacja miasta stawała się niewydolna, produkowana energia niewystarczająca. Iluzoryczne niebo doskonale oszukiwało oczy, ale płuca to osobny kaliber widza.

Spojrzeniem wrócił na ziemię. Skrzyżowanie było jak zawsze zatłoczone, tak na ulicach jak i ścieżkach powietrznych, piętro po piętrze. Bazylika Świętej Marii, w której wzniesiono teleport, znajdowała się po drugiej stronie i chociaż wyrastał z niej kolejny wieżowiec, u podstaw wciąż widniały ślady przeszłości.

Zaraz za bazyliką ciągnęła się północna strona Muru górującego nad wszystkim innym. Chronił przed morzem, którego szum, zwykle delikatny, dało się słyszeć w całym mieście. Gdyby puściła chociaż jedna sekcja, ponad wodę wystawałyby tylko najwyższe budynki. Akwarium, w którym nawaliły pompy.

Poluźnił kołnierz. O tej porze powietrze stawało się paskudnie ciężkie. Spojrzał na zegarek. Spóźniała się. Nic dziwnego, duży ruch oraz wąskie ulice (kiedyś stały tutaj kamieniczki, nie wszystkie wyburzono) pozwalały na zielone światła góra raz na dziesięć minut. Nienawidził każdego szczegółu tego miasta.

 

Kiedyś zapytał, dlaczego akurat San Sebastián ze wszystkich domów Boga, które wciąż istniały. Miejsce tak podatne na wszelkie katastrofy naturalne, z których żadna nie spóźniła się na wizytę.

Ojciec Tomasz odpowiedział, że jak każda religia, potrzebowali symbolu. Bliski Wschód już wtedy płonął, Polska właśnie dogasała. Watykan pozostał w rękach Kościoła sprzed Ostatniej Schizmy. Lourdes odcięło się od religii. Oceania tonęła. A San Sebastián? San Sebastián stanowiło końcowy przystanek na Drodze świętego Jakuba, szlaku pielgrzymkowego, który miał wiele tras, ale zawsze kończył się w tym samym miejscu. Proste, trafiające do ludzi przesłanie. Coś idealnego dla nowego Kościoła.

Oraz ironicznego w kontekście umierającej religii – po tej odpowiedzi Letus spędził trzy dni w zakonnym karcerze. Nie takie słowa winien tkać, nie do takiej rzeki powinien wsadzać ludzkie myśli.

 

Drugie spojrzenie na zegarek. Przesada. Może o czymś zapomniał. Mankiety wciąż domagały się uwagi. Powinien uzupełnić oczy o funkcję śledzenia godziny, skończyłby gnieść rękawy koszuli. O czym zapomniał?

Aureola, oczywiście. Przestał dusić urządzenie, które potrzebowało nic więcej jak zezwolenia. Blask, choć nienachalny, wyróżnił go na tle świateł ulicy. Tylko duchowni mieli uprawnienia do tego błękitu.

Nie minęła minuta, gdy usłyszał za sobą kobiecy głos.

– Przepraszam.

Odwrócił się. Młoda, nawet bardzo. Pełne entuzjazmu oczy, niekontrolowany uśmiech i włosy w nieładzie, który zarządzić mógł tylko ciężki poranek – fiolet nie pasował do całkiem zwyczajnej, dziewczęcej twarzy.

Brak śladów większych modyfikacji; wyjątkiem bioniczne ramię prześwitujące spod koszuli. Impulsy sztucznych nerwów spływały czerwonym światłem wzdłuż kończyny.

– Po trzeciej operacji – powiedziała, złowiwszy jego spojrzenie – uznałam, że między tłoki lepiej pchać coś mocniejszego niż żywa tkanka. Nada Ar-Rajes, główny technik tej oto pięknej placówki. – Wskazała na portal wejściowy bazyliki. Z tej odległości bogate rzeźby zdawały się zapadać do wnętrza, wzdłuż kolistych kształtów ścian. Ściągały spojrzenie w czarne, żelazne wrota, łapiąc i przytrzymując myśli.

Uwieczniony na fasadzie święty Sebastian rozdarty został przez stalowy wspornik wieżowca, który rozpoczynał się tuż nad głową, pożerając dłoń patrona miasta, dwie piękne kiedyś wieże i fantazyjne gzymsy. Rak w ostatnim, terminalnym stadium.

– Letus z Galilei. – Przyjął wysuniętą dłoń. Chłodną w dotyku, metaliczną, sztuczną (specjalnie tą?). Nie próbowała symulować ciepła ludzkiego ciała. Mocny, solidny uścisk, nic dziwnego. Że była z zewnątrz to pewne, bo pominęła właściwe przywitanie. – Miło mi poznać.

– Jaki tam Letus. Robert Deerlake, mam rację?

Coś zagotowało się w głowie. Powinien okazać jakąś emocję. Spokojne przytaknięcie musiało wyglądać nienaturalnie, ale to było dawno temu. Tak dawno, dawno temu.

– O, przepraszam. – Speszyła się delikatnie. Zakłopotanie trwało na jej twarzy jedynie moment, ledwie dostrzegalny. – Często przesadzam z riserczem. Traktuję ludzi nazbyt przedmiotowo. Nie powinno się.

Zrozumiał w czym rzecz, próbowała sterować rozmową. Czekała go zbędna wymiana zdań, a nie przyszedł głosić słowa Pana, tylko dopilnować jego woli. Dłonią wskazał pasy. Zatrzymali się na światłach.

Gdzieś daleko zawyły syreny wozów zakonnych (trzeci raz), wytrącając z głowy szum morza. Wyjątkowo grzeszny dzień.

– Dwadzieścia minut – powiedział, wbijając spojrzenie w sygnalizację – po dziesięć na każdych światłach. Już trochę mniej. Dlaczego nie w klimatyzowanej bazylice? Powietrze też byłoby przyjemniejsze.

– Kamery. Chciałam porozmawiać na mniej profesjonalnym gruncie.

– I trochę się poprzyglądać. Od dłuższego czasu byłem jedynym człowiekiem na tym skrzyżowaniu. Nie potrzebowałaś aureoli, żeby mnie rozpoznać.

Roześmiała się. O zęby nie dbała równie dobrze jak o resztę ciała (czemu stawiać na naturalność, kiedy ideał kosztuje tak niewiele?). Odruchowo oblizał dziąsła, krzywiąc się na myśl o możliwych nierównościach.

– Oczywiście ze wszystkich duchownych musieli przysłać ponuraka. Wiesz jak trudno jest spotkać was w Ostatnim Mieście Boga, jeśli nie chcesz bruździć sobie w sieci? Wszędzie widać wasze twarze, ale nic więcej. Pojawiacie się dopiero, kiedy trzeba przetrzepać tyłek nieposłusznej owieczce. To dość posunięte naśladownictwo, nie uważasz?

Letus nasłuchał się już podobnych pytań. Prowadził szermierki słowne przeciwko argumentom, które wynikały z niewiedzy. Z emocji. Gniewu. Jednego nie rozumiał, dlaczego Nada wciąż się uśmiechała. Czemu jej oczy pozostały radosne, kiedy zbierała się do postawienia zarzutów.

– Ale te aureole to faktycznie macie zajebiste – dodała nagle.

Tym razem to on się roześmiał, choć uśmiech ten zbladł z kolejnymi słowami.

– Niektórzy za Murem też takie mają, zwykle w innych barwach. Zupełnie bez wyczucia bym powiedziała. Taka subkultura, Puste Dzieci, lubią czerń co pożera. Nazwa bardziej wysmakowana niż leżący u podstaw plagiaryzm.

Przeszli przez ulicę, z wciąż płynącym nad ich głowami potokiem samochodów. Ktoś zatrąbił, ktoś coś krzyknął. Nikt nie dołączył do nich na przejściu. Byli sami w mieście elektrycznych maszyn (w których gadały ludzkie głowy) i szklanych ekranów (z których gadały ludzkie głowy).

– Zadaj swoje pytanie. Zostało już tylko dziesięć minut. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję.

– Szybki jesteś. – Zawód w głosie, radość w oczach. Potrafiła czy nie potrafiła kłamać oczami? – Niech będzie. Robercie Deerlake, czy jestem Człowiekiem Dnia Szóstego?

– Nie istnieje test na obecność duszy – odpowiedział, jak odpowiadał już setki razy.

I gdyby nie to – dodał w myślach – Kościół zostałby odłączony od respiratora.

 

Rozwój technologii w pierwszej kolejności odebrał im cuda, które w przełomowym momencie dało się nie tylko obalić, ale i wbrew logice powtórzyć. Precyzyjne techniki rekonstrukcji obdarły ich z przeszłości, której nie sposób było przekłamać. Obietnicę nieśmiertelności spełniły medycyna oraz sztuczna inteligencja, za którą przyszła możliwość transferu świadomości. Wreszcie otworzył się kosmos, odsuwając groźbę końca świata.

Kościół sprzed Ostatniej Schizmy stracił swoją atrakcyjność. Został wybrakowanym produktem na rynku pełnym nowych, kuszących idei. Idąc na ustępstwa tracił tożsamość. Umierał powoli, nie zawsze z godnością.

Ostatnią szansę stanowiła dusza, która w samych założeniach (choć tak podobnych świadomości) nie dawała się schwytać nauce. Była odporna, niepodatna. Fantazyjny abstrakt bez dowodów za i przeciw.

Zupełnie bez znaczenia na bieżącym rynku ofert. Ludziom potrzebny był czynnik. Motyw. Atrakcja. Nie było ani nagrody, ani kary, ani groźby, więc dano im konflikt.

Założenia nowego Kościoła były proste. Każda naturalnie urodzona osoba nosiła miano Człowieka Dnia Szóstego, posiadając duszę niezależnie od formy jaką przyjęło ciało (bez cyfrowych świętych dawno zostaliby w tyle).

To pozostawiło wolną przestrzeń na Grzesznych: klony, sztuczną inteligencję, ludzi z probówki i każdej innej metody, w tym ich dzieci. Razem stanowiących znaczną część społeczeństwa, która teraz patrzyła zazdrośnie zza Muru, bo odmówiono im czegoś w czasach, w których można mieć wszystko.

Nie było żadnego testu na obecność duszy i chwała Bogu za to, bo wiedział, co czyni.

 

– Ale ciebie zdradziło samo pytanie – dopowiedział, kiedy zbierała się do popularnych w tej sytuacji słów, oscylujących gdzieś pomiędzy „więc jakim prawem”, a „naprawdę jesteście idiotami”.

– Psujesz zabawę. Chodźmy już do tego pierdolonego teleportu.

Ponownie, teatralny gniew. Jakby odgrywała sztukę zamiast prowadzić rozmowę. Nie potrafił stwierdzić na ile była organiczna, czy w jej głowie kotłowało się więcej neuronów niż memrystorów. Skany temperatury wskazywały na istotę o budowie przeważająco biologicznej, ale to można dziecinnie łatwo oszukać. Bardziej inwazyjne metody wykraczały poza jego obecny status. Posłaniec jest narzędziem obserwacji, nie działania.

– Nie tak prędko. Ja też mam pytanie. Skąd znasz moje imię sprzed ślubów?

– W sensie, że z czasów zanim nadali ci atrakcyjny dla turystów pseudonim? Nie bądź głupi. Wasze zabezpieczenia są dobre, ale chyba nie myślisz, że cyfrowe świry, których nazywacie świętymi są lepsi od czystej SI? Od zdolnej do emocji, wkurwionej SI, której odmówiliście Boga na podstawie samego pochodzenia? Oczywiście, że były wycieki. Za Murem wiemy o waszej religii więcej niż ty sam.

 

Grzeszni nie prowadzili dialogu. Ranili, tak jak zraniono ich samych.

Przez ulicę Nada i Letus przechodzili w milczeniu.

 

***

 

Robert znał bazylikę ze zdjęć, jeszcze przed oddaniem jej w ręce ludzi, którzy mieli ratować lud boży. Mogli oddać do użytku zwykłą halę w dowolnej części miasta, ale deficyt na symbole religijne jest stały i niezaspokajalny. Dom świętego Sebastiana (orędownika w czasach epidemii) miał stać się bramą do ziemi obiecanej. Z braku lepszych opcji, zadowolono się planetą ziemiopodobną.

Nie powiedziałby, że zabytek potraktowany został z należytym szacunkiem, ale też uniknięto zupełnej profanacji. Zachowało się gwieździste sklepienie rozbite kopułą, sięgającą prawie trzydzieści metrów nad posadzkę. Wszystko wsparte na ośmioramiennych, potężnych filarach w liczbie sześciu.

A przynajmniej tyle powinno ich być, bo pierwsza nawa głównej sali oddzielona została dodatkową ścianą mruczącej cicho elektroniki. Nie wszystkie podzespoły przykryto blachami, dzięki czemu można było przyjrzeć się bebechom – rzędom setek tysięcy cienkich płyt połączonych gąszczem równie drobnych kabli.

Usunięto nie tylko zwyczajowe dla takich miejsc ławy, ale i boczne, złote ołtarze wykonane dłońmi Diego de Vilanueva i Francisco Azurmendiego, co też niezwykle zasmuciło Letusa. Taka piękna, tryptykowa, piętrowa konstrukcja pełna postaci ważnych już tylko dla jednego miasta na całym świecie. Już niedługo, być może, dla dwóch miast w całym wszechświecie.

Omal nie pośliznął się na kamiennej posadzce.

– Uważaj. Spodziewaliśmy się gościa – Nada mrugnęła do niego – więc trochę posprzątaliśmy. Przynajmniej tam, gdzie się dało. Po bocznych pomieszczeniach raczej nie będę cię targać. Teleport znajduje się bezpośrednio za tym lasem kabli.

– Przy ołtarzu?

– Tak. Złożyliśmy go w ofierze Bogu. Cóż za symbolika!

W tak skonstruowanym przedsionku krzątało się kilku ludzi i zdecydowanie więcej maszyn. Od snujących się przy ziemi, kwadratowych pudeł, po wyglądające jak szwajcarskie scyzoryki boty o dziesiątkach manipulatorów. Wszyscy w ascetycznych, szaroczarnych barwach, wyjątkowo odpowiednich wyłożonej jasnym kamieniem bazylice.

Zatrzymali się przed wyrwą w ścianie kabli, przy bramce pilnowanej przez dwójkę ludzi, sądząc po strojach: techników. Widocznie niżsi stopniem mieli dużo sztywniejsze reguły dotyczące ubioru.

– Panie Letus – powiedziała, uśmiechając się złośliwie i machając w stronę kamery wiszącej na jednej ze ściennych podpór – zakładam z dość sporą dozą pewności, że niespecjalnie wie pan na czym polegają sztuczki, którymi operujemy.

– Właściwie, nie po to tu jestem.

– Ale ja jestem dokładnie w tym celu. Po pierwsze, w strefie świątyni panuje całkowite wytłumienie łączności ze światem zewnętrznym. Na wszystkich znanych mi od strony fizycznej kanałach, chociaż wątpię, żeby Bóg przejmował się podobnymi ograniczeniami. Jeśli mamy tutaj lukę w tym względzie, to obsypiemy złotem za informację. Nie? Szkoda.

– Powody wytłumienia?

Przyjrzał się lepiej dwójce techników. Tłumionych było zdecydowanie więcej funkcji niż sama komunikacja; skan termiczny również odmówił posłuszeństwa. Musiał zaufać staremu wynalazkowi przyrody, własnym oczom. Brak wyraźnych zagięć na ubraniach techników nie wynikał z porządnego wyprasowania, ale z masy mięśniowej, którą opinały.

Rozumiał potrzebę ochrony kosztownego sprzętu i brak zaufania do Kościoła. Obietnice zachowania projektu w tajemnicy oraz objęcia dzielnicy stałymi patrolami mogą brzmieć jak minimalne środki. Nie rozumiał natomiast chęci zachowania pozorów również wewnątrz. Brama wejściowa sama w sobie stanowiła zaporę przed przypadkowymi gośćmi.

– Powodem jest bardzo wrażliwa elektronika. Przede wszystkim sam teleport, bo to kawał miękkiego skurwysyna.

Słownictwo Grzesznych lubiło balansować na granicy dobrego smaku, a nawet zaglądać w przepaść po drugiej stronie. Wszechobecność sieci odarła niektóre zwroty z emocjonalnych konotacji.

– Konieczne jest skanowanie wstępne w celu wyszukania potencjalnych, szkodliwych dla urządzenia bądź metody substancji. Stąd metodę również należałoby wyjaśnić. Jaką wiedzę z zakresu fizyki kwantowej pan posiada, panie Deerlake.

– Kompletne, bezużyteczne podstawy.

(a zebranie na bieżąco danych z sieci było niemożliwe przez wytłumienie)

– Po pierwsze, potrzebne są dwa odległe od siebie teleporty, chyba że lubi pan przemieszczać się pięć metrów w bok przy pomocy wartej miliardy aparatury. Obecnie istnieje sześć takich teleportów, liczba parzysta nieprzypadkowa. Nie mamy przy tym danych na temat sprzętu Chińczyków. W ogóle mało jest danych o technologii Azjatów, ale dla mnie to mogą się nawet pieprzyć przy ekspresie do kawy. Nie czytał pan? Nie szkodzi.

W przeciwieństwie do poprzedniej rozmowy, mówiąc o teleportacji żywo gestykulowała dłońmi. Jej ciało rozbrzmiewało nowymi pokładami informacji. Były w ruchu powiek, w szybkim oddechu i tańcu palców. Nie miał pojęcia jak oddzielić teatr od prawdy.

Przygasił odrobinę aureolę, która zaczęła robić zamieszanie pośród przechodzących osób. Przy okazji poprawił mankiety.

– Was interesuje Proxima b, gdzie ostatnio dotarli koloniści. Postawili tam bratni teleport i możemy zaczynać właściwą zabawę. Spodoba się panu, nocą mają zajebiste niebo. Lubicie patrzeć w niebo, co nie? W każdym razie, tak stało w umowie, że tam was ciągnie. Na Proximę, w tym sensie.

Projekt kolonizacyjny był finansowany z kasy ograbionych do cna turystów, o czym nie musiała wiedzieć. Letusa nie było jeszcze na świecie, kiedy statek wylatywał. Widać, udało się. Nauka gwarantowała lepsze od religii cuda.

– Jeszcze na etapie planowania wyprawy – kontynuowała – dokonano splątania potężnej liczby cząstek. Znaczy, uzależniono je względem siebie. Jedna mówi nie, to druga też mówi nie. Jedna mówi kocham, druga powtarza. Taka wierność niezależna od odległości. Informacja, która olewa prędkość światła i wielkich fizyków sprzed rewolucji jednocześnie. Część kochanków zabrano na Proximę, reszta została tutaj.

– Zatem jeśli ustalicie stan jednej cząsteczki, znacie również stan drugiej. – Miał nadzieję, że schwycił ideę. Bardziej niż teoria interesowały go rezultaty.

– Mniej więcej tak, zgadza się. Proszę, duchowni przodem.

 

Przeszedł przez bramkę i znalazł się w drugim, większym pomieszczeniu. Dwie ostatnie nawy głównego holu obklejone zostały błyszczącym, metalicznym materiałem, tak że całość przypominała wnętrze jaskini wyżłobionej w górze stali.

Uwagę przyciągało miejsce, gdzie kiedyś znajdował się ołtarz. Dwie wysokie na około pięć metrów obręcze stały jedna za drugą. Oklepany w popkulturze kształt wskazujący na zawieszenie wyobraźni techników przyszłości w dalekiej przeszłości.

 Pierwsza, praktycznie naga, świeciła rzędem równoległych punktów nadających powietrzu między nimi czerwoną barwę. Z drugiej wystawały dziesiątki rzędów igieł skierowanych do osi potencjalnego obrotu.

– Proszę odsłonić kark panie Deerlake. – Usłyszał za sobą.

– Czy to konieczne?

– Wykryliśmy problematyczną substancję. Zapewne nic wykluczającego, ale musimy wiedzieć w czym rzecz.

Wziął głęboki oddech, chłonął ból. Rzeczywiście, powietrze w środku było dużo lżejsze. Poluźnił sznurki, odpiął kołnierz. Tatuaż był prosty, chociaż ciągnął się wokół szyi. Rząd pionowych kresek, upakowanych tak, żeby spomiędzy nich wyzierało jak najmniej skóry. Nie zataczał pełnego kręgu. Pozostał wolny skrawek, dokładnie przy jabłku Adama.

Ślad po chwili, kiedy przestał walczyć. Każda linia oznaczała sprzeciw. Każda przerwa w rzędzie oznaczała paskudną karę, nie zawsze cielesną. Kościół był bardzo rygorystyczny, kiedy chodziło o myśli wygłaszane przez jego pasterzy.

– Twardy jesteś – powiedziała, widocznie rozumiejąc znaczenie tatuażu. Wyciek musiał być bardzo szczegółowy. – Ale wyjątkowo głupi. Nikt was tam na siłę nie trzyma.

Bardzo starał się, żeby w jego głosie nie rozbrzmiewała gorycz. Nie mogła wiedzieć, że problemem Letusa nie był brak wiary w Kościół. Jego problemem było to, że wciąż wierzył w Boga.

– Czy to wszystko?

– Niestety nie, przepraszam. Zastosowany pigment oraz niektóre składniki konserwujące są w stanie deficytowym na placówce po drugiej stronie. Nie będziemy mogli odtworzyć tatuażu.

– Można je czymś zastąpić, te składniki?

– A chcesz to zrobić?

– Nie.

Przez chwilę wydawało mu się, że za kurtyną szczęśliwych oczu dostrzegł jakichś ruch. Drobne zafalowanie materiału, spod którego wydostała się inna osoba. Trwało zbyt krótko, żeby było prawdziwe.

– Możemy przejść do prezentacji? – zapytał po chwili niezręcznej ciszy.

– Oczywiście, proszę za mną.

Technicy, zanim się odwrócili, jeszcze przez chwilę podążali za nim wzrokiem. Miał nadzieję, że chodziło o aureolę. Czuł się zaniepokojony brakiem kamer w tej części bazyliki, przynajmniej w widocznych miejscach. Z braku lepszego pomysłu uznał, że jest to powiązane z delikatnością urządzenia. Opcje mniej optymistyczne po prostu odrzucił.

Machnięciem dłoni dała sygnał. Nie wiedział i nie widział komu. Pomieszczenie delikatnie zawibrowało, a kable za ich plecami naprężyły się jak przy bolesnym spazmie.

Igły drugiego pierścienia zbliżyły się do samego środka, prawie na odległość kolizyjną. Teleport przypominał teraz paszczę bestii, która chwaliła się bogatą kolekcją zębów. Po długiej sekundzie (czas rozciąga się, kiedy stoisz przed potworem) zaczęła przeżuwać.

Igły zapulsowały odbijając kształt przypominający ludzką sylwetkę. Jedno mrugnięcie. Drugie. Przed pierścieniami znalazł się starszy mężczyzna w purpurowym garniturze. Z całą pewnością jako pierwsza z teleportu wyszła jego bujna, biała broda.

– Dokładnie taka dziura, jak to zapamiętałem – powiedział zachrypnięty starzec. Odkaszlnął. Ktoś przyniósł mu szklankę wody.

– To tylko płachty ochronne panie Buster – zagadnęła Nada, podchodząc. – Pod nimi jest ta sama kiczowata architektura, co w całym mieście. Nie będzie pan zawiedziony. Przedstawiam panu Rob… Letusa z Galilei.

– Och, pochwalony Jezus Chrystus. Jestem Anthony Buster, podkładałem głos w kilku kasowych produkcjach religijnych, ale przez to ustrojstwo można nie poznać. Boże mój, nienawidzę portali.

Wymiana uścisków. Anthony miał niepewny, drżący chwyt. Dziw, że nie poddał się operacjom.

– Na wieki wieków, amen. Miło mi poznać.

– No więc? – ponagliła Nada.

– Powtórzę się, nie ma żadnego testu na duszę.

– Takie buty – zacharczał Anthony, po czym pociągnął kilka łyków wody. Echo nieprzyjemnie odbijało się w holu. – Wypraszam sobie. Ojciec, choć kawał złośliwego tetryka, był Człowiekiem Dnia Szóstego. Matka, choć ślepa jak kret, skoro wybrała ojca, różna pod tym względem nie była. Nie po to zapieprzałem do innego gwiazdozbioru, żeby mi teraz miejsca przy Bogu odmawiano.

– I wcale nie taki jest mój zamiar, panie Buster.

– To co ty tu właściwie robisz? – fuknęła Nada, tak głośno, że Anthonemu szklanka wypadła z dłoni. Bioniczne ramię pani technik schwyciło ją w połowie drogi. – Bazylikę chciałeś sobie pozwiedzać?

Posłaniec musiał znać swoją rolę i dlatego właśnie wybrali pasterza, który kwestionował wybór własnego stada. Kiedy ojciec Tomasz nakazał sprawdzić, czy teleportacja zagraża duszy, zapytał niedosłownie: czy po drugiej stronie wychodzi Człowiek Dnia Szóstego.

– Jest tylko jedna rzecz, którą mogę zrobić. Muszę osobiście przejść przez portal.

– O, to da się załatwić – zapaliła się do pomysłu jakby ktoś właśnie obiecał jej duszę. – C dwa, C trzydzieści sześć, zabierzcie proszę pana Bustera w jakieś ładniejsze miejsce. A jeden szykuj aparaturę i poinformuj drugą stronę. Będzie jeszcze jeden przerzut.

Kable zaszeleściły. Elektroniczny las ożywał z każdą przesyłaną informacją.

– Tak, panie Deerlake, komunikujemy się z drugą stroną na podobnej zasadzie działania, choć w mniejszej skali. No, hop hop. Proszę przed siebie, będę podziwiać z pewnej odległości.

 

Nie musiała go namawiać. Proxima b stanowiła całkiem przyjemną obietnicę.

Za każdym krokiem w stronę paszczy teleportu stała decyzja (wiadomość? Dla kogo?). Dwadzieścia metrów. Nie będę żałował przeszłości, mówił, rozmasowując sobie kark. Piętnaście metrów. Będę cieszył się nowym światem jak nie cieszyłem się starym. Dziesięć metrów. Powiem ojcu Nikodemowi, żeby się pierdolił.

Pięć metrów. Nie zapomnę kochać Boga, chociaż ten przestał kochać nas.

Stanął w pierwszej obręczy. Rozbłysły czerwone światła odbierając go wszystkim innym barwom. Widział przez zamknięte powieki, jak czerwień powoli ustępuje, zmywa się z ciała niczym krew (czyja?). Gdy otworzył oczy wszystko skąpane było w jednym kolorze.

A kiedy rzeczywistość ponownie nabrała kształtów, miał przed sobą najeżoną paszczę drugiej obręczy. Koszula zdawała się być bardziej pomięta (tylko wrażenie?). Obrócił się. Nada stała tam, gdzie ją zostawił. Uśmiechnięta szerzej niż przy każdym z poprzednich uśmiechów. Być może, w końcu szczerze.

Podchodziła niespiesznym krokiem.

– Teleport nie działa – powiedział, a serce zabiło mu szybciej. Nie było żadnego zegara, który mógłby je uspokoić.

– Działa znakomicie, Robercie. Właśnie w tej chwili podziwiasz gwieździste niebo Proximy b. Zapewne porównujesz je do tych, które serwują na ekranach San Sebastián. Całkiem możliwe, że potem przygotujesz piękny raport opisujący działanie maszyny, tak jak technicy w przyszłym tygodniu.

Drugi raz tego dnia czuł, że powinien jakoś zareagować. Zamiast tego stał i układał słowa. Wciąż łączył fakty, czy już nie potrzebował?

– Wdrukowujecie ludzi do nowego świata.

– Oczywiście, głuptasku. Pierwszy pierścień to po prostu wyjątkowo precyzyjny skaner. Przesyłana jest informacja, nie materia. Ta musi być na miejscu. Przecież opisałam zasady procesu. Wyjaśniłam precyzyjnie, nie skłamałam.

Stanęła tuż przed nim. Obok. Za nim. Na tyle blisko, że poczuł jej podekscytowany oddech.

– To nie jest teleportacja – powiedział.

– A czym różni się efekt końcowy?

Przełknął ślinę. Błyszczący materiał, którym wyściełali ołtarz wcale nie musiał służyć do tłumienia.

– Jest mnie dwóch.

– Otóż to.

Szarpnięcie było błyskawiczne. W jednej chwili znalazł się plecami na ziemi, z kolanem na piersi i bioniczną dłonią zaciśniętą wokół szyi. Nie opierał się. Był człowiekiem, słabym wynalazkiem dawnej ery. To tylko kolejny kołnierz założony dzisiejszego dnia.

– Normalnie proces jest błyskawiczny, ale osobiście poprosiłam o tę przyjemność. Odbędziesz pokutę za swój lud, ale nie będzie żadnego świętego. Tych już wam wystarczy.

Coś zachrzęściło. W piersi, zdaje się. Nie czuł nic poniżej karku. Pragnął bólu i chyba to wiedziała.

Zrozumiał, że to co widział w jej oczach to nie była bezwarunkowa radość, a szaleństwo. Takie, które rodzi się z odrzucenia. Była Człowiekiem Dnia Szóstego, tylko nie istniał żaden cholerny test, który by to udowodnił.

– Pora dokończyć teleportację.

Sam Kościół zdawał się zapomnieć, że dusza nie zwalniała od grzechu.

Bo czy ojciec Tomasz mógł nie wiedzieć? Czy mógł nie wiedzieć ojciec Nikodem?

Czy sam na pewno nie wiedział?

 

Skóra posiniała. Nie bronił się, kiedy Nada dociskała palce, nie miał takiego odruchu. Żywił tylko nadzieję, że Letus po drugiej stronie wysłucha wiadomości.

Przy ostatnim oddechu, w głowie rozbrzmiewały mu słowa ojca Tomasza.

Letus, kurwać mać, przestań się umartwiać.

Koniec

Komentarze

ninedin.home.blog

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No cóż, Mały Słowiku, przeczytałam, ale opowiadanie niespecjalnie przypadło mi do gustu, w dodatku muszę wyznać, że niewiele z niego zrozumiałam. I nie wiem, co bardziej się do tego przyczyniło ― czy moja wielka niechęć do tekstów, w których dominują wątki religijne, czy może ograniczona zdolność pojmowania niektórych treści SF.

 

za­py­tał To­masz, a urzą­dze­nie nada­ło jego gło­so­wi elek­tro­nicz­ną nutę – Wiesz, że… ―> Brak kropki po didaskaliach.

 

Tak brzmia­ły słowa roz­brzmie­wa­ją­ce z nieba. ―> Czy to celowe użycie słów?

 

Bli­ski wschód już wtedy pło­nął… ―> Bli­ski Wschód już wtedy pło­nął

 

skoń­czył­by psuć kanty ko­szu­li. ―> O jakich kantach koszuli tu mowa?

 

Nie mi­nę­ła mi­nu­ta, nim usły­szał za sobą ko­bie­cy głos. ―> Nie mi­nę­ła mi­nu­ta, gdy usły­szał za sobą ko­bie­cy głos.

 

Wszy­scy w asce­tycz­nych, sza­ro­czar­nych bar­wach, wy­jąt­ko­wo od­po­wied­nich wy­ło­żo­nej ja­snym ka­mie­niem ba­zy­li­ce. ―> Chyba miało być: Wszy­scy w asce­tycz­nych, sza­ro­czar­nych bar­wach, wy­jąt­ko­wo od­po­wied­nich w wy­ło­żo­nej ja­snym ka­mie­niem ba­zy­li­ce.

 

Nie mamy przy tym da­nych na temat sprzę­tu chiń­czy­ków. ―> Nie mamy przy tym da­nych na temat sprzę­tu Chiń­czy­ków.

 

mogą się nawet pie­przyć przy eks­pre­sie na kawę. ―> …mogą się nawet pie­przyć przy eks­pre­sie do kawy.

Ekspres jest do kawy, nie na kawę.

 

Jej ciało roz­brzmie­wa­ło no­wy­mi po­kła­da­mi in­for­ma­cji, ru­chem po­wiek… ―> W jaki sposób ciało rozbrzmiewa ruchem powiek?

 

Prze­szedł przez bram­kę, znaj­du­jąc się tym samym w dru­gim, więk­szym po­miesz­cze­niu. ―> Czy dobrze rozumiem, że przechodząc, znajdował się w drugim pomieszczeniu, czy może miało być: Prze­szedł przez bram­kę i znalazł się tym samym w dru­gim, więk­szym po­miesz­cze­niu.

 

Ko­ściół był bar­dzo ry­go­ry­stycz­ny, kiedy cho­dzi­ło o myśli wy­gła­sza­ne przez swo­ich pa­ste­rzy. ―> Ko­ściół był bar­dzo ry­go­ry­stycz­ny, kiedy cho­dzi­ło o myśli wy­gła­sza­ne przez jego pa­ste­rzy.

 

wy­do­sta­ła się praw­dzi­wa Nada. Trwa­ło zbyt krót­ko, żeby było praw­dzi­we. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Oh, po­chwa­lo­ny Jezus Chry­stus. ―> Och, po­chwa­lo­ny Jezus Chry­stus.

 

po czym po­cią­gnął kilka głę­bo­kich łyków wody. ―> Na czym polega głębokość łyków wody?

 

C2, C36, za­bierz­cie pro­szę pana Bu­ste­ra w ja­kieś ład­niej­sze miej­sce. A1 szy­kuj apa­ra­tu­rę… ―> C dwa, C trzydzieści sześć, za­bierz­cie pro­szę pana Bu­ste­ra w ja­kieś ład­niej­sze miej­sce. A jeden szy­kuj apa­ra­tu­rę

Liczebniki, zwłaszcza w dialogach, zapisujemy słownie.

 

Ko­szu­la zda­wa­ła się być bar­dziej po­gię­ta… ―> Koszula raczej się mnie, a nie gnie, więc: Ko­szu­la zda­wa­ła się być bar­dziej pomięta

 

potem na­pi­szesz pięk­ny ra­port opi­su­ją­cy dzia­ła­nie ma­szy­ny… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

opowiadanie niespecjalnie przypadło mi do gustu

Spoko Reg, jedziemy na tym samym wózku :P. Nie umiem o religii, ale dotarło za późno, na złym etapie.

 

Jak zawsze, dziękuję i szanuję za łapankę. Nie skłamię, że wyłapałbym po odleżeniu. Zapewne dowaliłbym tonę nowych byków, przy kolejnych próbach ratowania pomysłu (nie w4rto, jak to mówią na jednym wydziale polibudy. Za dużo klisz).

Miło mi, Mały Słowiku, że mogłam się przydać jako łapankowa. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Problem z tym opowiadaniem jest taki, że początek jest zbyt długim wstępem mającym zbyt słaby związek z puentą. Te rozważania religijne i opisy z cyklu “jak wyglądał dzień Letusa” mogłyby wylecieć bez żadnej szkody dla tekstu. Za to dość późno się dowiedziałam o skolonizowanej planecie i samym sposobie na transport. Zamiast lecieć religijnym bełkotem (sorry ;p), mogłeś wpleść delikatne rozważania o splątaniu kwantowym, sposobach przesyłu informacji itd. Wyszłoby bardziej spójnie.

Sama puenta wrażenia akurat na mnie nie zrobiła, bo ten motyw widziałam już co najmniej kilka razy (chyba nawet na portalu było opowiadanie o facecie, który należał do jakiejś sekty(?) która uważała, że teleportowanie zabija duszę, niestety nie jestem w stanie teraz tego znaleźć, pamiętam tylko, że te teleporty były między miastami na Ziemi, chyba Paryż, Londyn(?) – jak ktoś kojarzy, to pomóżcie;)), czy serial Outer Limits /odcinek “Think like dinosaur”, ale jakbyś trochę lepiej rozegrał to mogła być niezła. Mówiłam, wrzuć na betę ;P

Religijne motywy miały ponieść opko z oklepanej na wszystkie strony teleportacji w ciekawsze rejony (czyli sprawić, że koncept znowu ciekawiłby). Opka, o którym wspominasz nie kojarzę, ale klisz jest tutaj całkiem sporo. Miasto w kopule na umierającej Ziemi, technoreligijna wizja społeczeństwa przyszłości (nieistotne, że zmarginalizowanego do swoistego zoo), dramat głównego bohatera jest mocno stereotypowy i nawet “Człowiek Dnia Szóstego” to idea wymiętolona na ekranie przez umięśnionego Austriaka, chociaż tam używano terminu “Prawo Dnia Szóstego” (edit: przy czym rzecz odnosiła się bezpośrednio do klonowania, jeśli dobrze pamiętam).

Jeśli już, jeszcze mocniej zacieśniłbym związki pomiędzy motywem teleportacji a religią (czyli obiema połówkami tekstu), bo drugie bez pierwszego nie miałoby sensu (chyba, że z nowym motywem przewodnim), a pierwsze byłoby nudne. Nie jestem pewny niespójności, bo jednak historia Letusa ma pełne rozwinięcie i poniekąd zakończenie w kontekście teleportacji właśnie. Tutaj to raczej kwestia zbudowania mało atrakcyjnego bohatera. Za mało w nim konfliktu na początku żeby eksplodować na koniec. Emocje nie zagrały tak jak tego chciałem.

Generalnie kiedy siadałem myśląc jak mógłbym ratować opko wychwyciłem zbyt dużo słabych stron i fajnie, bo bez tej umiejętności to nie pójdę do przodu. Beta by nie pomogła, pomijając zupełnie brak czasu z mojej strony (a pospieszanie bet jest niegrzeczne).

 

Ale jak chwyciłem łopatę, żeby wykopać kolejny grób w szufladzie, to powiedziałem sobie – nie zrobisz z tym opkiem cudów, stary, a z komentarzy na forum z pewnością coś wyciągniesz. I widzisz, Reg już mi przypomniała kilka głupotek. Zwróciłem też uwagę na te nieszczęsne kanty w rękawach koszuli. Naprawdę myślałem, że elegancka opcja wymaga prasowania ich w kant (mimo, że tak jest łatwiej), a tu podobno od kultury zależy, a u nas trzeba zaprasowywać. Się nie nosi koszul to się nie wie, a rzecz wydawała się błaha i nie poczyniłem riserczu.

Ty mi zwracasz uwagę, że dusza w kontekście teleportacji też już została wykręcona jak drobna kobieta na ślubnym parkiecie i już wiem, że kolejny teren jest obadany i nie będzie tu mojej Ameryki. Mogę iść dalej, a w szufladzie pozostaną opka, które mają jakiś potencjał (oby), bez takich kapiszonów pomiędzy.

 

Dzięki za wizytę!

@Think Like a Dinosaur: odcinek jest adaptacją rewelacyjnego IMHO opowiadania Jamesa Patricka Kelly’ego pod tym samym tytułem (dostało Hugo ‘96); uwielbiam je i reklamuję, komu i kiedy się da, stąd ta wrzutka tutaj :). Było w NF 5/1997.

ninedin.home.blog

O, i nawet fajna reklama wpadła :).

Z tym brakiem spójności bardziej chodziło mi o to, że w pierwszej części skupiasz się na szczególikach z codziennego życia Letusa, a pod koniec znienacka “wysyłasz” go z marszu na inną planetę (i jako czytelnik się w ogóle zdziwiłam, bo przez pół opowiadania ani słowem się nie zająknąłeś, że w Twoim świecie mamy skolonizowaną inną planetę). Zacieśnienie związku teleportacja-religia to akurat mogłoby się przydać, ale rozważania o aureolach, czy “szczęść boże” imo niepotrzebnie zagracają tekst. A teleportowaną duszę faktycznie powykręcali ;) jeśli nie widziałeś tego odcinka Outer Limits, to obejrzyj (jest na sieci).

 

EDIT: o, widzę, że i Ninedin poleca :)

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Podobało mi się, choć szczerze mówiąc teleport i w ogóle motyw podróży był tu dla mnie drugorzędny. Bardziej mnie zaciekawiły Twoje rozważania o duszy. Wzmiankowanych przez przedpiśców tekstów nie czytałam i świeże to po prostu dla mnie było. Generalnie nie przepadam za tekstami religijnymi, ale Twoje opko jest tak dalekie od rzeczywistości, że to już właściwie nie religia.

Ode mnie kliczek. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 Przedialogowany banał, w którym od dynamiki bardziej próbowałem ratować tylko sens ;)

Nie krygować mi się tu! Obiecuję standardowe kopanie zadka i obietnicy dotrzymam :D

 Odbita w oknie czerń koszuli kontrastowała z bielą chmur wyświetlonych na kopule miasta. Dbano o naturalny ton, więc artystyczne wizje ograniczały się do obłoków w ostrokątnych aranżacjach.

Ma foi. Podwoiła się spacja, ale przede wszystkim – wizja jest ciut narkotyczna. To jeszcze nie błąd, chociaż "ostrokątne aranżacje" nic mi nie mówią.

 Osobno doczepił wysoki kołnierz

Osobno? Skoro kołnierz jest doczepiany, to wiadomo, że nie stanowi całości z koszulą.

 Mało oddechu

Hmm?

 nad linią zaczesanych włosów

Linia włosów to to miejsce na czole, gdzie włosy się kończą.

 Wyglądał dobrze, tylko te oczy.

Rozdzieliłabym na dwa zdania, ale to może być moje dziwactwo.

 Część estetyki zależała od użytkownika; nie da się zastąpić czyjejś duszy.

Hmm.

 który wcisnął trzy kolejne piętra

Ciut kolokwialne, ale nie wiem, jak to inaczej zrobić.

jednej, nowej osobie

Bez przecinka: "nowa osoba" to grupa nominalna, tj. jakby jeden rzeczownik – nie trzeba go oddzielać od jego określenia.

 Znali się, chociaż nie wymienili uprzejmości

Co by oznaczało, że się znali pomimo niewymienienia uprzejmości. Uważaj na takie rzeczy.

 wcale spontanicznych kaszlnięć.

"Wcale spontaniczny" to tyle, co "całkiem spontaniczny". Nie chodziło Ci o to, że najbardziej nie lubił kaszlnięć?

 oba nie oddawały należnej czci,

Jeśli nie oddawały, to raczej żadne z nich.

Naniósł ostatnie poprawki

Mankiety to nie tekst, na który nanosi się poprawki.

 Miasto oddychało gwałtownie, ciężkim powietrzem.

Nie dałabym głowy za ten przecinek.

 a całość wygłuszyć.

Całość czego?

 Zestaw znaczeń dobranych sztucznie, chociaż z nieskrywaną logiką.

Ale że co? Co próbujesz powiedzieć, bo nic nie rozumiem?

 za mniejsze przewinienia niż włamanie

Za mniejsze przewinienia, niż.

 Odprężył się widząc jak piksele

Odprężył się, widząc, jak piksele.

 a urządzenie nadało jego głosowi elektroniczną nutę

To też bym oddzieliła (tj. zrobiła osobnym zdaniem).

odwrócił spojrzenie

Odwrócił wzrok. Idiom.

 dało się dostrzec

To źle brzmi.

nie bezcześciły świętej ziemi

Co to za zoroastryzm?

 Żadna przyjemność nie powinna trwać długo.

Luudzie, poznajcie, zanim zaczniecie krytykować, co?

 kazanie jak amen w pacierzu

Kazanie, jak amen w pacierzu. No.

 Tak ojcze

Tak, ojcze.

 Dopiero na potwierdzenie wizualne Tomasz zaczął właściwy temat.

Zrozumiałe, ale nie całkiem po polsku.

 Widząc zawód na twarzy podopiecznego, postarał się ocieplić zarówno ton głosu jak i treść słów.

To też źle brzmi.

 upewnili się czy

Upewnili się, czy.

 Tak jak obraz nie zgodzi się z tezą, że jest martwy, bo też nie posiada ku temu narzędzi

Chwilę mi zajęło zrozumienie tego zdania. Tak, jak obraz nie przyzna, że jest martwy, bo też nie ma po temu narzędzi (jeśli "przyzna" za mocno zmienia sens, nie będę się przy nim upierać, ale tak bym napisała).

 Tak jak obraz posiadać może wiele egzemplarzy

Tak, jak obraz może istnieć w wielu egzemplarzach. A tu już będę się upierać z przyczyn ontologicznych i językowych – posiada się własność, ewentualnie język, ale nie byt!

 równie odrażającą co

Równie odrażającą, co.

 szklane płyty przybierały postać ojca Nikodema

Postać, czyli kształt lub formę. Na pewno płyty przekształcały się w kaznodzieję? Hmm?

 którą z tych cech zapewniły liczne operacje. Zapewne każdą.

To nie jest zgrabne. Może tak: które z tych cech były wynikiem licznych operacji. Może wszystkie.

 Idąc własnym przykładem

Co? Nawet, gdybyś dodał "za", to i tak nie trafiłeś we właściwe sformułowanie.

 ale te Nikodem miał zupełnie obojętne.

To też mi nie brzmi.

 płuca to osobny kaliber widza.

Znowu – kulą w płot.

 Skrzyżowanie było jak zawsze zatłoczone, tak na ulicach jak i ścieżkach powietrznych

Skrzyżowanie było jak zawsze zatłoczone, zarówno ulice, jak i ścieżki powietrzne.

 chociaż wyrastał z niej kolejny wieżowiec, u podstaw wciąż widniały ślady przeszłości.

Nie za dobrze to widzę. To w ogóle możliwe?

 zwykle delikatny

Cichy, łagodny, nieznaczny. Nie delikatny. Słowa maja konotacje.

 ponad wodę

Nad wodę.

 Akwarium, w którym nawaliły pompy.

Sama nie wiem…

 pozwalały na zielone światła góra raz na dziesięć minut

Hmm.

 Miejsce tak podatne na wszelkie katastrofy naturalne, z których żadna nie spóźniła się na wizytę.

Mam wrażenie, że udziwniasz.

 końcowy przystanek na Drodze świętego Jakuba, szlaku pielgrzymkowego

Przystanek na kim? czym? szlaku.

 Przestał dusić urządzenie

Dusić?

 potrzebowało nic więcej jak zezwolenia

Nie po polsku: nie potrzebowało niczego, oprócz zezwolenia.

 niekontrolowany uśmiech

W sensie – szczery?

nieładzie, który zarządzić mógł tylko ciężki poranek

Nieład z definicji nie jest czymś, co się zarządza.

Z tej odległości bogate rzeźby zdawały się zapadać do wnętrza, wzdłuż kolistych kształtów ścian. Ściągały spojrzenie w czarne, żelazne wrota, łapiąc i przytrzymując myśli.

Niezły opis.

 specjalnie tą

Tę.

 Że była z zewnątrz to pewne

Że była z zewnątrz, to pewne.

 Speszyła się delikatnie.

Ludzie, dajcie spokój temu "delikatnie", ono od dawna nic nie znaczy, tylko drażni.

 Zakłopotanie trwało na jej twarzy jedynie moment,

No, nie wiem.

 Zrozumiał w czym rzecz,

Zrozumiał, w czym rzecz.

 (czemu stawiać na naturalność, kiedy ideał kosztuje tak niewiele?)

Tego nie rozumiem? Mam wrażenie, że pasuje do całości, ale nie jestem pewna, dlaczego.

 Wiesz jak trudno jest spotkać was

Wiesz, jak trudno was spotkać – zwykle unikasz takich zbędnych słów jak "jest", trzymaj ten ton.

 To dość posunięte naśladownictwo

Dość daleko posunięte.

 Jednego nie rozumiał, dlaczego Nada

Podzieliłabym w miejscu przecinka.

 roześmiał, choć uśmiech ten

Uśmiech to nie śmiech.

 bez wyczucia bym powiedziała

Bez wyczucia, bym powiedziała.

czerń co pożera

Czerń, co pożera.

 bardziej wysmakowana niż leżący

Bardziej wysmakowana, niż leżący.

 Potrafiła czy nie potrafiła

Potrafiła, czy nie potrafiła.

 ale i wbrew logice powtórzyć

Wtrącenie: ale i, wbrew logice, powtórzyć. Przy okazji – logika nie mówi, co jest możliwe albo niemożliwe bezwzględnie, tylko co z czego wynika.

Precyzyjne techniki rekonstrukcji obdarły ich z przeszłości, której nie sposób było przekłamać.

Terefere. Język, w którym nie da się kłamać, nie istnieje. A rekonstruować można tylko na jakiejś podstawie.

 otworzył się kosmos, odsuwając groźbę końca świata

Bo wszechświat to się nie skończy? Oczywiście, mieszkańcy Twojego świata mogą być tak naiwni.

 Został wybrakowanym produktem na rynku pełnym nowych, kuszących idei.

Takie rzeczy mówi się od ponad stu lat. I co? I zonk.

 która w samych założeniach (choć tak podobnych świadomości) nie dawała się schwytać nauce

Erm… świadomość to dusza…

 Fantazyjny abstrakt bez dowodów za i przeciw.

 nosiła miano Człowieka Dnia Szóstego, posiadając duszę niezależnie od formy jaką przyjęło ciało

Znów trochę nabałaganiłeś: osoba, zwana Człowiekiem Dnia Szóstego, miała duszę, niezależnie od formy, którą…

 To pozostawiło wolną przestrzeń na Grzesznych

W ten sposób została wolna przestrzeń. Znów terefere – nie ma grzechu bez odpowiedzialności moralnej, więc bez moralnej agencji. Jeśli może grzeszyć, jest osobą i ma duszę. Tyle. Oczywiście, jeżeli postaci wyznające te niemądre poglądy są Ci potrzebne w fabule, to w porządku (nie w takie rzeczy ludzie wierzyli…), ale zaznaczam.

 ludzi z probówki i każdej innej metody, w tym ich dzieci

Bałagan: ludzi poczętych pozaustrojowo, a także ich dzieci.

 zbierała się do popularnych w tej sytuacji słów, oscylujących gdzieś pomiędzy

Niezbyt to po polsku. Słowa nie oscylują.

 Ponownie, teatralny gniew.

Tu nie dałabym przecinka.

 odgrywała sztukę zamiast

A tu – tak: odgrywała sztukę, zamiast.

 Nie potrafił stwierdzić na ile była organiczna

Raczej: Nie potrafił określić, w jakim stopniu jest organiczna (c.t.).

 budowie przeważająco biologicznej,

Przeważnie, ale całość średnio mi się podoba. Zresztą, co ma temperatura do budowy?

 Bardziej inwazyjne metody wykraczały poza jego obecny status.

Nie status, a kompetencje, albo (chyba lepiej) uprawnienia.

 świry, których nazywacie świętymi są lepsi

Wtrącenie: świry, których nazywacie świętymi, są lepsi.

 Od zdolnej do emocji, wkurwionej SI, której odmówiliście Boga na podstawie samego pochodzenia?

A czemu oni mają monopol na Boga? Hmm? Czy buddysta czepia się Ciebie, bo uważasz, że nie zostanie zbawiony?

 więcej niż

Więcej, niż.

 znał bazylikę ze zdjęć, jeszcze przed oddaniem

Znał ją przed oddaniem, czy zdjęcia były zrobione przed oddaniem? Uściślij.

deficyt na symbole religijne

Deficyt symboli. Popyt na symbole.

 Z braku lepszych opcji, zadowolono się planetą ziemiopodobną.

A, weź. Chesterton Ci wyjaśni, ja nie mam siły.

 zabytek potraktowany został z należytym szacunkiem, ale też uniknięto zupełnej profanacji

Profanacja jest sprawą zerojedynkową, o ile wiem. Można być albo żywym, choć ledwo, albo martwym – ale nie trochę martwym.

 kopułą, sięgającą prawie trzydzieści metrów nad posadzkę.

Nie widzę tego.

 ośmioramiennych, potężnych filarach

Grupa nominalna – bez przecinka.

 głównej sali oddzielona została dodatkową ścianą mruczącej cicho elektroniki

Ikonostaz, taka mać. Koniec dygresji.

Nie wszystkie podzespoły przykryto blachami, dzięki czemu można było przyjrzeć się bebechom

Hmm. Potrzebujesz tego?

 nie tylko zwyczajowe dla takich miejsc ławy

Kula w płot.

 boczne, złote ołtarze

Bez przecinka.

 pełna postaci ważnych już tylko dla jednego miasta na całym świecie

Nie brzmi to za ładnie.

W tak skonstruowanym przedsionku

Jak? Poprzednie zdanie nic nie mówi o przedsionku – zaimki odnoszą się to tego, co mają najbliżej.

 zdecydowanie więcej maszyn

Czemu nie "znacznie więcej"?

 snujących się przy ziemi, kwadratowych pudeł

Przecinek zbędny.

 wyjątkowo odpowiednich wyłożonej jasnym kamieniem bazylice

Odpowiednich w bazylice.

 sądząc po strojach: techników. Widocznie niżsi stopniem mieli dużo sztywniejsze reguły dotyczące ubioru.

Ale skoro on może z ich ubioru wywnioskować, kim są, to musi wiedzieć, że wszyscy technicy tak się ubierają. Więc czemu się dziwi? To jest właśnie błąd logiczny, w opozycji do merytorycznego.

 ze ściennych podpór

Ściennych – czyli zawieszonych na ścianie. Oj, chyba nie.

 że niespecjalnie wie pan na czym polegają

Jak już: że niezbyt dobrze pan wie, na czym polegają. I czy operuje się sztuczkami? Czy tylko narzędziami?

 w strefie świątyni panuje całkowite wytłumienie łączności

Udziwniasz do przesady: w strefie świątyni łączność jest całkowicie wytłumiona.

 Na wszystkich znanych mi od strony fizycznej kanałach

No, nie wiem.

 Tłumionych było zdecydowanie więcej funkcji

Znowu – nie wiem, czemu "zdecydowanie".

 Brak wyraźnych zagięć na ubraniach techników nie wynikał z porządnego wyprasowania, ale z masy mięśniowej, którą opinały.

Dziwne wnioskowanie. Prawdziwe, ale dziwne.

 Obietnice zachowania projektu w tajemnicy oraz objęcia dzielnicy stałymi patrolami mogą brzmieć jak minimalne środki

Rymy. Obietnice nie brzmią "jak środki" – powściągnij rumaka swojej wyobraźni.

 Wszechobecność sieci odarła niektóre zwroty z emocjonalnych konotacji.

Dlaczego?

 wyszukania potencjalnych, szkodliwych dla urządzenia bądź metody substancji

Ten przecinek zaburza odbiór treści. Ponadto – "potencjalne substancje" mogą sobie być u świętego Tomasza, ale nie w chemii. Potencjalna jest tylko ich obecność. Proponowałabym: skanowanie wstępne dla wykrycia substancji, które mogłyby zaburzyć działanie urządzenia.

 Stąd metodę również należałoby wyjaśnić.

Czemu "stąd"? Chce mu wyjaśniać metodę działania urządzenia, w porządku. Ale czemu oddzielasz jego działanie od niego samego, nie potrafię pojąć.

 Jaką wiedzę z zakresu fizyki kwantowej pan posiada, panie Deerlake.

Co pan wie o mechanice kwantowej, panie Deerlake?

 Kompletne, bezużyteczne podstawy.

Jak podstawy mogą być kompletne?

 chyba że

Chyba, że.

 W przeciwieństwie do poprzedniej rozmowy,

Nienaturalne. Dopiero teraz o tym mówisz, więc i tak nie widziałam gestykulacji wcześniej. Zaufaj czytelnikowi.

 Jej ciało rozbrzmiewało nowymi pokładami informacji.

Wydumane.

 Nie miał pojęcia jak

Nie miał pojęcia, jak.

 zaczęła robić zamieszanie pośród przechodzących osób

Jak?

 finansowany z kasy ograbionych do cna turystów

Volunti non fit iniuria. Mało to miast żyje z turystyki?

 Widać, udało się.

Bez przecinka.

 Nauka gwarantowała lepsze od religii cuda.

For goodness' sake. Cud to złamanie praw fizyki, nauka operuje w ramach tych praw. "Cuda nauki" to takie samo oszustwo, jak "płatki śniegu to klejnoty elfów". Jakby nie można było doceniać płatków śniegu i osiągnięć nauki, nie robiąc z nich czegoś, czym nie są. Ech.

 schwycił ideę

Uchwycił. Idiom.

 materiałem, tak że

Materiałem tak, że. Mam przemożne wrażenie wwędrowania na plan Star Treka ;)

 wysokie na około pięć metrów

Jakieś pięć metrów (kolejny z miarką w oku…).

 Oklepany w popkulturze kształt wskazujący na zawieszenie wyobraźni techników przyszłości w dalekiej przeszłości.

Jak już wieszasz ten abażur, to może chociaż zgrabnie? Bo to zdanie nie jest naturalne.

 Pierwsza, praktycznie naga

Naga… obręcz?

 igieł skierowanych do osi potencjalnego obrotu.

Obręcz można obracać w nieskończenie wielu płaszczyznach. To nic nie mówi.

 odsłonić kark panie Deerlake

Odsłonić kark, panie Deerlake.

 nic wykluczającego

Wykluczającego?

 wiedzieć w czym rzecz

Wiedzieć, w czym rzecz.

 Tatuaż był prosty, chociaż ciągnął się wokół szyi.

Jak to się wyklucza?

 Zastosowany pigment oraz niektóre składniki konserwujące są w stanie deficytowym na placówce

Jak to, w stanie? Po prostu ich tam nie mają, to nie jest stan składników. Ta dziewczyna raz mówi jak prezenterka dziennika ekonomicznego, a raz jak studentka politechniki. To daje dziwny efekt – nie wiem, czy zamierzony.

 kurtyną szczęśliwych oczu

Oczy nie mogą być szczęśliwe. Wesołe, może (choć to też naciągane).

 Trwało zbyt krótko, żeby było prawdziwe.

Dziwne wnioskowanie.

 po chwili niezręcznej ciszy

Po niezręcznej chwili ciszy.

 podążali za nim wzrokiem

Raczej spojrzeniami (arbitrariness of the sign).

naprężyły się jak przy bolesnym spazmie

Hmm.

 odległość kolizyjną

No, nie wiem.

 czas rozciąga się

Czas się rozciąga.

 Igły zapulsowały odbijając

Igły zapulsowały, odbijając.

 płachty ochronne panie Buster

Przecinek przed wołaczem: płachty ochronne, panie Buster.

 Takie buty

O ile się nie mylę (nie mogę tego w tej chwili znaleźć w Internecie), idiom "takie buty" oznacza raczej "więc to tak?" niż "takiego wała", co, zdaje się, miałeś na myśli.

 po czym pociągnął

Aliteracja.

 Echo nieprzyjemnie odbijało się w holu

Pokaż to.

 Matka, choć ślepa jak kret, skoro wybrała ojca, różna pod tym względem nie była

Nie rozumiem tego wnioskowania?

 zapaliła się do pomysłu jakby

Zapaliła się do pomysłu, jakby.

 zabierzcie proszę pana

Wtrącenie: zabierzcie, proszę, pana.

 A jeden szykuj aparaturę

A jeden, szykuj aparaturę.

 Elektroniczny las ożywał z każdą przesyłaną informacją.

To porównujesz te kable do lasu – czy do flaków potwora? Wybrałabym jedno, żeby nie mącić.

 na podobnej zasadzie działania,

"Działania" jest, moim zdaniem, zbędne.

 No, hop hop

Hop, hop. Jakieś to angielskawe.

 Proxima b stanowiła całkiem przyjemną obietnicę.

Kulą w płot. Wizję, może. Ale nie obietnicę.

 Będę cieszył się nowym światem jak

Będę się cieszył nowym światem, jak.

 Nie zapomnę kochać Boga, chociaż ten przestał kochać nas.

Rozbłysły czerwone światła odbierając go wszystkim innym barwom.

Rozbłysły czerwone światła, odbierając. Poza tym – mocne zdanie.

 zmywa się z ciała niczym krew

Zmywanie wymaga jakiegoś płynu, który zmywa. Sama czerwień może spływać, ale nie zmywać się.

 Gdy otworzył oczy wszystko

Gdy otworzył oczy, wszystko.

 Koszula zdawała się być bardziej pomięta

"Być" zbędne.

 Uśmiechnięta szerzej niż przy każdym z poprzednich uśmiechów.

To źle brzmi, a w następnym zdaniu powtarza się dźwięk.

 Podchodziła niespiesznym krokiem.

Niespiesznie.

 Nie było żadnego zegara, który mógłby je uspokoić.

Czemu zegar miałby to zrobić?

 

Hmm. Takie głębokie, pełne namysłu hmm. Pomysł jest ciekawy, światotwórstwo – mało oryginalne, ale odpowiednie do poruszanego tematu, który z kolei jest ważny (sama coś takiego pisałam, ale przemazałam – do kitu było). Więc czego mi tu brakuje? Może pewnej świeżości spojrzenia? Bo brzydki Kościół i hipotezę konfliktu widziałam już tyle razy, że nie zliczę na palcach.

W kwestiach językowych – musisz uważniej dobierać słowa – może odkładaj rzecz na parę tygodni, a potem poprawiaj te miejsca, w których coś nie gra?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tekst ma potencjał. Podoba mi się klimat świata, który rysujesz. Wątpliwości kapłana przedstawione plastycznie, z charakterystyczną dla Ciebie kolorystycznym słownictwem. Dogmaty nowego “Kościoła” sugerują ciekawy konflikt opinii.

I to wszystko nie jest nic a nic wykorzystane.

Bo to ciekawa dekoracja, na którą poświęcono trochę zbyt wiele czasu. Puenta niewiele nawiązuje, choć mogłaby – zemsta Grzesznych, którzy za chwilę ujawnią prawdę i tym zmuszą religię do kapitulacji. Tylko to nie wybrzmiało, nawet jeśli było zamierzone.

Sam pomysł teleportacji nie jest oryginalny, ale mógłby się świetnie wpisać w jakieś rozważania.

Podsumowując: był potencjał w tym koncercie fajerwerków. Ale mam wrażenie, że ponad połowy rzeczy, które wspomniałeś w tekście, nie wykorzystałeś.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

O, kurcze…

Podobne pomysły chodzą po ludziach. Bo też mam coś podobnego na ten konkurs (znaczy: teleportacja), choć o innym wydźwięku.

I tak – opko mi się podobało, bo pięknie operujesz słowem, ale…

Jak mówi Człek Znikąd, za dużo pary poszło w gwizdek. Za dużo scenografii, za mało akcji (ja chyba też tak mam, ale o to mniejsza, trzeba się uczyć na błędach innych :)).

I trochę masz takie “diablopudełkowe” rozwiązania. Gość idzie i znienacka bach: proszę do teleportu? Wszystko tak z biegu, z zaskoczenia? Nie wydaje mi się.

I Pani Szalona – w takim świecie, jaki wykreowałeś, chyba prześwietla się każdego po tysiąc razy? A tu kobieta rządzi niemal Super Ważnym Projektem, mając ewidentnie cele różne niż zleceniodawcy? Nie wydaje mi się.

Z technikaliów: “od snujących się przy ziemi, kwadratowych pudeł “. Jesli pudło, to sześcienne.

 

W kżadym razie – przeczytałem z zainteresowaniem, nie zgodziłem się z wymową i daję klika :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przyjrzałabym się przecinkom, ale podobało mi się :)

 

Przynoszę radość :)

Żeś przekombinował, Mały Słowiku.

Najmocniejszym punktem opowiadania jest dla mnie zdecydowanie początek – wizja “księdza” (pasterza, duchownego? Ciężko określić, co gdzie się kończy) zjeżdżającego windą do surrealistycznego, cyberpunkowego świata jest fantastyczna i obłędnie balansuje przeciwnymi sobie koncepcjami. Potem jest niestety gorzej. Niesiesz Roberta przez strumienie świadomości, niepotrzebnie wrzucając tam stereotypy: Bóg, który porzucił ludzi – chociaż temu tematowi ciężko się oprzeć, bo prowokuje bardzo osobiste myśli – wulgarna dziewczyna buntowniczka; ojciec Nikodem jako symbol, ale niezupełnie; kolonie oferujące lepsze życie, ale też niezupełnie. Nie ma czym oddychać; byłby to plus, bo komponowałby się z obrzydliwym, duszącym światem ślepej religii, ale… No, ale. O tym zaraz.

Najbardziej zaciekawił mnie tatuaż na szyi Roberta, który daje ogrom tła, tutaj potraktowanego po macoszemu. Pomijam sam brak pogłębiania historii, tego się nie czepiam, czepnę się za to poluzowanej logiki: skoro protagonista cierpiał tak wyobrażalny ból i jeśli go nim złamano, to złamano na dobre, na – nomen omen – amen w pacierzu. Ciężko jest sobie wyobrazić, by ktoś taki w cokolwiek wątpił. Jeśli nawet duchowny wciąż wierzy w Boga, powinien trzymać się tylko wpojonej wersji, absolutnie bez żadnych “a co gdyby”. A on co chwila “a co gdyby”. Nie wiem, czy zaprogramowany mózg jest zdolny do takich obfitych strumieni świadomości – chyba, że to narrator płynie, to co innego; w takim razie jednak ciężko mi odróżnić wodę od wody (święconą od tej całkowicie obiektywnej). Wygląda na to, że zdecydował się zaryzykować, bo tak. Byłoby to piękne i niosłoby prowokujące przesłanie, gdyby tylko zostało inaczej wytłumaczone.

Widać problem z przecinkami. Najbardziej ranią te przed wołaczami, ich brak oczywiście.

 

Procesy, przez jakie przechodzą dusze i sama jej koncepcja są również szalenie ciekawe. Jest tu ogromne pole do popisu, można orać w filozofii, poezji, oniryźmie, no, we wszystkim co właściwie grząskie. Aż grzech (ha!) zamknąć to wszystko w takim ciasnym tekście. Podsumowując, jeśli miałabym coś radzić – przelej to na papier, ale dużo, dużo obficiej. Mogę nawet betować, jeśli byś się zdecydował. Tekst jest na pewno warty biblioteki, ale weź, popraw te nieszczęsne przecinki ;)

Fabuła: Rozwijała się miarowo, na początku czytelnik zostaje wrzucony w świat o dość odległym klimacie, jednakże pewne jego charakterystyczne elementy zdradzają, co może być grane w tym przedstawieniu. Później dostajemy nieco ekspozycji wyjaśniającej, na czym tenże świat stoi, a później razem z bohaterem kroczymy ku dość brutalnemu rozwiązaniu problemu zarysowanego na początku utworu. Ciekawa kompozycja głównej osi fabuły, do której w dodatku dostajemy kwestię skrywanej z początku tożsamości głównego bohatera. Gdyby tylko intro rzucało jednak na trochę mniej głęboką wodę, a outro trochę więcej wagi emocjonalnej…

Oryginalność: Tutaj moim zdaniem jest troszeczkę gorzej. (Quasi)-katolicyzm i portale – to przywodzi na myśl jedno, Kantos Hyperionu. W tym tekście zostały poruszone jednak nieco inne wątki, tym niemniej nie są one wybitnie zaskakujące, dywagacje na temat tego, czy "kwantowa teleportacja" to rzeczywiście teleportacja, czy może po prostu tworzenie informacyjnych klonów na odległość, są już znane. Plus natomiast za ciekawy pomysł na tytułowego Człowieka Dnia Szóstego.

Styl: Nie spodobało mi się sposób wykorzystania wulgaryzmów, brzmiało to trochę sztucznie, dialogi raczej nie zapadające w pamięć, za to ciekawe, zwięzłe opisy miasta ("Dochodzące z głównej hali buczenie chłodnic uspokajało myśli. Witraże pochłaniały wzrok. Zegar nadawał sercu rytm") i umiejętne stosowanie wtrąceń w nawiasach. Ogółem całkiem sprawnie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Fajny, intrygujący pomysł na świat, widać, że spójny i przemyślany, trochę jak z wyobraźni Dana Simmonsa (to nie jest zarzut braku oryginalności, raczej wskazanie na podobieństwo sposobu autorskiego myślenia – komplement, znaczy ???? ). Temat konkursu oryginalnie zrealizowany. Postacie też wiarygodne, psychologicznie IMHO prawdziwe. Zakończenie natomiast przypomniało mi bardzo wyraźnie „Myśleć jak dinozaury” Jamesa Patricka Kelly’ego, tam jest identyczny koncept związany z teleportacją. Trochę niedoróbek, głównie stylistycznych, przydałoby się zwłaszcza nieco poprawić dialogi między Nadą a Letusem w teleporcie, bo brzmią, IMHO, nie zawsze naturalnie.

ninedin.home.blog

Ciągle się zastanawiam, czy teleport/kopiarka spełnia założenia konkursowe. Jest z punktu widzenia fabuły ważnym elementem, bo bez niego cała ta filozoficzno-religijna rozkmina nie miałaby sensu. Jednak, przy takiej puencie, czy to wciąż jest środek transportu?

Pomijając ww. kwestie formalne, opowiadanie jest dość ciężkie i mam tu na myśli klimat. Niby nic się nie dzieje, nie ma pędzącej na łeb na szyję akcji, większość tekstu zajmują przemyślenia i wyjaśnienia dotyczące pokazanego świata. A że Autor miał tak ponurą wizję, to i ja jako czytelnik pogrążałam się wewnętrznym mroku niezdecydowania. Mam na myśli, że mimo poważnego tematu, który zadaje trudne pytanie bez odpowiedzi, lektura wciąga i oddziałuje na czytelnika.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hm, Słowiku, tak mnie straszyłeś, że aż przeczytałem. Sprytnie ;)

I cóż, podobało mi się, bo mnie wciągnąłeś w ciekawy świat. Na szczęście nie znam źródeł owych klisz wspomnianych w komentarzach, więc nie raził mnie ewentualny brak oryginalności (ale pewnie i tak by nie raził, bo jak wielokrotnie wspomniałem, oryginalności już dawno nie ma, po prostu nie ma nikogo, kto by wszystko przeczytał). Kojarzyło mi się trochę z Katedrą Dukaja, ale to wszystko. Zbliżone wydźwiękiem zakończenie, adekwatne do konceptu religii i chyba nie znam opowieści, która potrafiłaby z tego wybrnąć. Jakby… skazujesz się na marudzenie na zakończenie, gdy piszesz o religii, nie ma ucieczki. Zresztą jak wiele komentarzy pokazuje, skazujesz się automatycznie na kontrowersje, bo jako że każdy ma jakiś głęboki, wewnętrzny stosunek do metafizyki (nawet gdy – jak w moim wypadku – go nie ma, to jest to równie głębokie wyparcie), każdemu trącasz tę wewnętrzną strunę, co może brzmieć mniej lub bardziej fałszywie. Innymi słowy krytykując, bądź komentując system wierzeń, krytykujesz samego człowieka, a to ludzie znoszą najgorzej. Dlatego tak nieznacznie różniące się od siebie systemy wierzeń tworzą tak głębokie wyrwy w społeczeństwach.

A piszę to wszystko w formie pewnego usprawiedliwienia, bo czuję się dziwnie, że… mi się podobało. Dobrze się czyta, płynnie napisane (ale może mam też szczęście, że przychodzę po ostrej korekcie), przyjemnie językowo. Na marginesie, kontrasty językowe lubię i uznałem je za bardzo zgrabne. Inaczej niż niektórzy, to raczej język Letusa uznałem za sztywny (negatywnie), niż ten drugi za wulgarny. Nawiązanie do kagańca moralnego kościoła i anarchii pełnej wolności, tak to odebrałem.

Jako że na pytania stawiane w końcówce mam własne odpowiedzi, nie ma tu dla mnie większej głębi – i pewnie nie było jej również w innych teologiczno/mitologicznych tekstach, o których wspomniałeś – ale ja bardzo lubię dobre tła. A kolejny raz zbudowałeś dobre tło. Naprawdę powinieneś budować na nich coś więcej i nie sprowadzać ich do jednego pytania. Tako rzekę ja (ponownie).

By the way, też mam jakiś tekst o teleportach, bo moim zdaniem na tym wynalazku skończy się ludzkość i miałem ochotę to opisać, ale skoro się dowiedziałem, że to taka klisza, to może lepiej zająć się czymś innym.

5.5.

Edit – A i zapomniałem pochwalić, że choć słowikowość stłumiona, to jednak widoczna i to chyba właśnie są proporcje najwłaściwsze.

Zrozumiałam, więc można. :-)

Z zarzutów – słaby stosunek liczby znaków do wydarzeń. Ktoś wyżej zachwycał się windą, dla mnie ta scena niewiele wnosi. No, przynajmniej jak ja jadę windą, to nie zapamiętuję, kto się dosiadł na którym piętrze, bo to nie jest dla mnie ważne. Za to jeśli winda się zatnie – zapamiętuję, kto w niej jest. Bo to już nadzwyczajne wydarzenie.

Problem duszy zagubionej w teleporcie nie jest dla mnie nowy. Chyba najlepiej kojarzę go z którejś gry na bazie cywilizacji. Ale i u Lema można się doszukiwać.

Przyjął wysuniętą dłoń. Chłodną w dotyku, metaliczną, sztuczną (specjalnie tą?)

Tę.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka