- Opowiadanie: Nikolzollern - Kod naszej pani

Kod naszej pani

Prze­czy­ta­łem kilka opo­wia­dań kon­kur­so­wych i do­sta­łem ataku na­tchnie­nia.  Opo­wia­dan­ko do­ty­czy feu­dal­nych in­for­ma­ty­ków z uni­wer­sum mojej po­wie­ści “Przy­pad­ki Fre­de­ga­ra von Stet­te­na”, któ­rej pierw­szy roz­dział już zo­stał tu wy­ło­żo­ny. Akcja toczy się w feu­dal­nym im­pe­rium ko­smicz­nym, po­sia­da­ją­cym roz­ma­ite za­awan­so­wa­ne tech­no­lo­gię, ale w co­dzien­no­ści pod­trzy­mu­ją­cym re­alia śre­dnio­wie­cza. W kon­flik­tach feu­dal­nych można uży­wać no­wo­cze­snych środ­ków łącz­no­ści i in­nych udo­god­nień, ale nie no­wo­cze­snej broni.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, mr.maras, NoWhereMan

Oceny

Kod naszej pani

Troje jeźdź­ców roz­pacz­li­wym cwa­łem wy­pa­dło z lasu na lą­do­wi­sko. Do sto­ją­ce­go na wrzo­so­wi­sku stat­ku po­zo­sta­wa­ło jesz­cze ponad sto me­trów, więc będą do­god­nym celem dla kusz prze­śla­dow­ców.

Po chwi­li z lasu wy­chynęła en­tu­zja­stycz­nie ry­czą­ca pogoń, trzy­dzie­stu jezd­nych w pół­pan­cer­zach i sztur­ma­kach. Kilku trzy­ma­ło na­pię­te kusze, po­zo­sta­li wy­wi­ja­li za­krwa­wio­ną w nie­daw­nym star­ciu bro­nią. Zaś jede­n dzier­żył pod pachą za­bra­ny z lasu gruby konar. Kusz­nik na­ci­snął spu­sto­wą dźwi­gnię i w prawą ło­pat­kę jed­ne­go z ucie­ki­nie­rów wbił się bełt. Jeź­dziec upu­ścił sza­blę, ale utrzy­mał się w sio­dle.

– Nie strze­lać! – wrza­snął do­wód­ca – nie teraz!

Jeźdź­cy wje­cha­li w krąg spa­lo­nej przez sil­ni­ki ha­mul­co­we trawy, pod­no­sząc obłok czar­ne­go pyłu. Właz śluzy po­wietrz­nej był otwar­ty, trap wy­su­nię­ty. Dwoje ucie­ki­nie­rów ze­sko­czy­ło z koni pra­wie w pę­dzie, trze­ci, ranny, był nieco po­wol­niej­szy, prze­to padł pod cio­sem pa­ła­sza, ledwo do­tknąw­szy no­ga­mi ziemi.

– Liz, przo­dem! – Dy­mitr po­pchnął drob­ną dziew­czy­nę w my­śliw­skim stro­ju na trap. Nie po­trze­bo­wa­ła za­chę­ty i z chy­żo­ścią wie­wiór­ki wle­cia­ła po scho­dach. Młody bojar po­dą­żył za nią. Plecy mu sztyw­nia­ły w ocze­ki­wa­niu bełta lub ostrza. Lecz cios nie nad­szedł. Gdy zna­lazł się w środ­ku, usłyszał jak przesuwne drzwi uderzają o konar wepchnięty do włazu, zanim zdążył się zamknąć. Ktoś w środku nieco cofnął drzwi, żeby bojar mógł usunąć przeszkodę, ale gdy ten się ob­ró­cił, do­stał cały bu­kiet beł­tów w brzuch i nogi. Runął do przo­du, sku­tecz­nie unie­moż­li­wia­jąc za­mknię­cie włazu.

Liz dy­go­ta­ła, przy­ci­ska­jąc się ple­ca­mi do drzwi we­wnętrz­nych i wpa­dła do środ­ka, gdy się otwo­rzy­ły. Raj­ta­rzy nie zdą­ży­li ich za­blo­ko­wać, bo konar przy­wa­lił sobą Dy­mitr.

– Niech to szlag! A jed­nak nam prze­szko­dził! – po­wie­dział czar­no­bro­dy raj­tar, pod­no­sząc wciąż ży­we­go bo­ja­ra za nogi i wy­rzu­ca­jąc go na ze­wnątrz.

– Nie przej­muj się, wach­mistrz otwo­rzy tę łajbę jak pusz­kę – od­rzekł drugi, mo­cu­jąc w prze­suw­nych drzwiach włazu lewar. – Grunt, że nie za­mknę­li włazu.

Do po­miesz­cze­nia wszedł ofi­cer.

– Wy dwaj ode­pnij­cie mi rę­ka­wi­ce, a ty od­kręć ten panel – za­ko­men­de­ro­wał.

 

– Pani, wszy­scy zgi­nę­li! – wy­ję­cza­ła oca­la­ła, opa­da­jąc na ko­la­na przed damą w sre­brzy­stej sukni, o ostrych ry­sach twa­rzy i spi­cza­stych uszach – cze­ka­li na nas, a jego tam nie było.

Ostat­nie słowa dziew­czy­na wy­po­wie­dzia­ła pisz­czą­cym szep­tem i za­la­ła się łzami.

– Ta wiadomość, niby od He­in­ri­cha, był pu­łap­ką – stwier­dzi­ła dama. – A są­dzi­łam, że przy­naj­mniej ser­wer Reus­sa jest bez­piecz­ny. Nie my­śla­łam, że mają aż tak do­brych wła­my­kon­tów. Tak, Le­onie, od­cią­łeś obwód śluzy?

– Tak, pani, ale jeśli znają… – od­po­wie­dział wy­stra­szo­ny oku­lar­nik, ści­ska­ją­cy bez­u­ży­tecz­ny kord w spo­co­nej dłoni.

– Za­łóż­my, że znają. Ile mamy czasu?

– Dzie­sięć minut, góra kwa­drans.

– Wszy­scy zgi­nie­my! – jęk­nę­ła Liza.

– Za­mknij się, bo każe cię wy­chło­stać! – wark­nę­ła pani – co robią ci na ze­wnątrz?

– We­tknę­li w zie­mię czuj­nik sej­smicz­ny – za­mel­do­wał za­ło­gant, ob­słu­gu­ją­cy ka­me­ry ze­wnętrz­ne.

– Kryś­ka! Mój komputer, bie­giem!

 

Wach­mistrz wyjął z tasz­ki coś na po­do­bień­stwo sta­lo­wej pa­pie­ro­śni­cy i ze­staw prze­wo­dów za­koń­czo­nych igła­mi.

– Od­cię­li?

– Jasne, że tak, ale to żaden pro­blem. Ten sta­tek to SchSch-103k. Mój kuzyn na takim lata. – Ofi­cer ostroż­ne roz­chy­lił pęk prze­wo­dów. – Tu je­steś! – Wbił igłę, potem na­stęp­ną. Pod­łą­czył i otwo­rzył „pa­pie­ro­śni­cę”.

– Nie za­sła­niaj­cie świa­tła! – rzu­cił tło­czą­cym się z tyłu żoł­da­kom.

 

Zdy­sza­na po­ko­jów­ka wró­ci­ła z bo­ga­to in­kru­sto­wa­ną szka­tu­łą. In­for­ma­tyk podał pani prze­wód. Po chwi­li dłu­gie palce hra­bi­ny już tań­czy­ły na ko­ścia­nych kla­wi­szach kom­pu­te­ra, a na ob­ra­mo­wa­nym srebr­nym fi­li­gra­nem ekra­nie mno­ży­ły się li­nij­ki KODU. Hra­bi­na przy­gry­zła wargę: “Do­sta­łam wia­do­mość od was, a teraz wy do­sta­nie­cie wieść ode mnie”.

 

– Wach­mi­strzu!

– Jesz­cze trzy mi­nu­ty, ka­pi­ta­nie!

– Nie mamy trzech minut. Czuj­nik sej­smicz­ny wy­krył od­dział stu jezd­nych w od­le­gło­ści trzech ki­lo­me­trów. Zbli­ża­ją się od stro­ny Bögen­dor­fa.

– Jesz­cze chwi­la!

– Od­wrót! Jak nas tu do­pad­ną, to ko­niec!

 

Czar­ny kurz ze spa­lo­ne­go wrzo­su po­wo­li opa­dał na sty­gną­ce ciała, a po­rzu­co­ny czuj­nik sej­smicz­ny wciąż uprze­dzał o zbli­ża­niu się wir­tu­al­nej ka­wa­le­rii.

 

Koniec

Komentarze

Cieszę się, że jednak zdecydowałeś się napisać opowiadanie. Na razie napiszę o tym, co rzuciło mi się w oczy po pierwszej lekturze, a później wrócę z dłuższym komentarzem.

Drobne rzeczy do poprawienia:

Troje jeźdźców rozpaczliwym cwałem wypadli ----Troje jeźdźców wypadło

Uwaga, w kolejnym akapicie pogoń też wypadła. Warto zamienić to słowo na inne.

Dwoje uciekinierów zeskoczyli -----Dwoje uciekinierów zeskoczyło

Nie myślałam, że mają aż tak dobrych włamykontów. -– hakerów / włamywaczy

10 minut ----Dziesięć minut.

Jeśli ktoś nie przeczytał fragmentu Twojej powieści i nie zna uniwersum, może mieć problem ze zrozumieniem drugiej części opowiadania. Proponuję wyjaśnić to krótko w przedmowie, dodać zdanie na ten temat w treści, albo podać link. Warto podrzucić dodatkową wskazówkę czytelnikowi, bo tekst ma potencjał. Poza tym, tworzysz bardzo ładne i dynamiczne sceny bitewne.

 

 

Poszedłem za Twoją radą i napisałem kilka zdań we wstępie. Włamykonty – to mój wynalazek w rodzaju użyszkodników.

Opowiadanko dotyczy feudalnych informatyków z uniwersum mojej powieści “Przypadki Fredegara von Stettena”, której pierwszy rozdział już został tu wyłożony. Akcja toczy się w feudalnym imperium kosmicznym, posiadającym rozmaite zaawansowane technologię, ale w codzienności podtrzymującym realia średniowiecza. W konfliktach feudalnych można używać nowoczesnych środków łączności i iinych udogodnień, ale nie nowoczesnej broni. Na różnych planetach Wielkiej Rzeszy panują różne kultury, co widać w opowiadaniu.

Nie musisz tyle razy podkreślać we wstępie feudalności swojego uniwersum :P Poza tym piszesz, że w opowiadaniu widać różne kultury, ale poza nazwami “bojar” czy “rajtar” nic takiego nie widać.

A teraz przejdźmy do samego opowiadania. Trochę to chaotyczne. Dużo różnego rodzaju drobnych uwag, które poddawały w wątpliwość spójność świata przedstawionego (i nie chodzi mi o mix technologiczny który opisałeś we wstępie).

Nie mieli nawet tarcz, by zarzucić je na plecy.

Czemu nie mieli tarcz? Jeśli dobrze rozumiem, to był to zbrojny zwiad na kontrolowanych przez wroga ziemiach. Myślę, że zabranie tarcz byłoby dobrym pomysłem. Tak samo problemem jest fakt, że w zasadzie do końca nie bardzo wiemy o celu tej wyprawy. Raz piszesz, że był to zwiad, potem, że było to umówione z kimś spotkanie, ale “jego” tam nie było. W każdym razie nie bardzo rozumiem, dlaczego w takiej misji osobiście brał udział bojar. Bojarzy, co prawda zależnie od regionu były drobne różnice, ale generalnie byli wyższą warstwą szlachty, arystokracją, tuż pod kniaziem. No raczej nie wypuszczali się na zwiad z małym oddziałem. 

Po chwili z lasu wychynęła entuzjastycznie rycząca pogoń, trzydziestu chłopa w półpancerzach i szturmakach. Kilku trzymało napięte kusze, pozostali wywijali zakrwawioną w niedawnym starciu bronią. Oprócz jednego. Ten dzierżył pod pachą zabrany z lasu gruby konar.

Dodaj, że ta pogoń była na koniach. Bo czytając to początkowo byłem pewny, że biegną pieszo i nie ogarniałem jakim cudem tak szybko dogonili uciekinierów. Po co dowódcy konar? Nie użył go do niczego. 

– Nie strzelać! – wrzasnął dowódca.Nie teraz!

Jeźdźcy wjechali w krąg spalonej przez silniki hamulcowe trawy, podnosząc obłok czarnego pyłu.

Skąd ten czarny pył? Ze spalonej trawy? Krąg spalonej trawy jest źródłem “obłoku czarnego pyłu”? Poza tym spalona trawa raczej nie rozpada się w pył. 

Dwoje uciekinierów zeskoczyli z koni prawie w pędzie, trzeci, ranny, był nieco powolniejszy, przeto padł pod ciosem pałasza, ledwo dotknąwszy nogami ziemi.

Ciągle nie poprawiłeś zeskoczyli na zeskoczyło. Do tego jak blisko była pogoń, że trzeci od razu oberwał pałaszem?

Młody bojar podążył za nią. Plecy mu sztywniały w oczekiwaniu bełta lub ostrza. Lecz cios nie nadszedł. Zamiast tego w poprzek włazu legła kłoda. To dlatego nie zastrzelili ich na polu! Chcą wedrzeć się na statek, wówczas los wysieczonego w lesie zwiadu podzielą wszyscy. Obrócił się by wypchnąć kłodę i dostał cały bukiet bełtów w brzuch i nogi. Runął do przodu, skutecznie uniemożliwiając zamknięcie włazu.

Co? Nie jestem w ogóle pewny, co tu się wydarzyło. Oddział, który wybił zwiadowców, zanim ich wybił, zbliżył się do statku i zablokował właz kłodą, tak że teraz właz nie mógł się zamknąć przed niedobitkami zwiadu? A potem pojechali wyrżnąć zwiad, żeby teraz wpaść za resztką na pokład? Taka miała być pułapka? To był plan dowódcy pogoni? Proszę cię. Jakim cudem nikt z załogi statku nie wywalił tej kłody? Nikt jej nei zauważył? Ani ludzi którzy ją przytaszczyli? Przecież skoro konny oddział ma czujniki potrafiące wykryć zbliżające się zagrożenie, to statek tym bardziej powinien je mieć. Poza tym ponoć są komunikatory w twoim świecie. Więc statek powinien dostać od razu raport o potyczce w lesie i zbliżających się niedobitkach. I w tym momencie najpóźniej powinni zauważyć kłodę blokującą właz. Pogoń nie ustrzeliła niedobitków zwiadu, bo chcieli żeby statek otworzył im wewnętrzne drzwi, które ci zablokują gąłezią, wpadną do środka i rozwalą wszystkich? Po pierwsze, drzwi statku kosmicznego powinny zmiażdżyć gałąź na drzazgi i zamknąć się bez problemu. Po drugie, na miejscu Hrabiny po prostu nie otwierałbym drzwi wewnętrznych, pozwolił wybić niedobitki zwiadu, a sam odpalił silniki i spalił całą pogoń. Zwłaszcza po śmierci bojara.

Rajtarzy nie zdążyli wydobyć kłody spod konającego Dymitra, więc zamknęły się za nią znowu.

– Niech to szlag! A jednak nam przeszkodził!

W jaki niby sposób bojar przeszkodził pogoni? Bo ja tego zupełnie nie rozumiem. W sensie, ta kłoda tam leżała już wcześniej, on jej nawet nie ruszył, przecież nic nie zmienił, jak ich niby spowolnił?

Dalej ciągle kuleje zapis dialogów. Kryśka zupełnie nie pasuje klimatem do tego co się dzieje. Rozumiem, że cały plan Hrabiny to napisanie maila do stacjonujących niedaleko jeźdźców, którzy przyszli z odsieczą? Bo jeśli tak, to całość jeszcze bardziej się rozpada w szwach. W okolicy stacjonuje oddział przynajmniej stu jeźdźców, mają więc pewnie jakąś bazę, koszary czy coś. Mają też czujniki potrafiące wykryć ruchy wroga, a przynajmniej powinni, skoro ma je konny oddział wroga. Ale jakimś sposobem nie wiedzą, że tuż pod ich nosem hasa sobie po lesie wrogi oddział? I jeśli tam stacjonowali, to czemu nie oni pojechali spotkać się z tym tajemniczym kimś, albo przynajmniej nie zabezpieczali oddziału bojara? Hrabina nie odezwała się do nich wcześniej? Bo jeśli nie istnieją, a hrabina tylko zhakowała czujnik wroga i go oszukała… to nie bardzo czaję jak. W sensie, to był czujnik sejsmiczny, raczej nie podłączony do niczego do czego mogłaby podpiąć się z wnętrza statku hrabina. 

Wachmistrz wyjął z taszki coś na podobieństwo stalowej papierośnicy i zestaw przewodów zakończonych igłami.

– Odcięli?

– Jasne, że tak, ale to żaden problem. Ten statek to SchSch-103k. Mój kuzyn na takim lata. – Oficer ostrożne rozchylił pęk przewodów. – Tu jesteś! Wbił igłę, potem następną. Podłączył i otworzył „papierośnicę”.

-Nie zasłaniajcie światła! – rzucił tłoczącym się z tyłu żołdakom.

Rozumiem początkowe porównanie do papierośnicy, ale później zamiast pisać “papierośnica” lepiej napisać urządzenie albo coś w tym stylu. 

 

No, to by było mniej więcej na tyle. Sam świat ma potencjał, ale widać u ciebie znaczne braki, dotyczące zarówno budowania fabuły jak i, przede wszystkim, warsztatu. A na to nie pozostaje nic innego niż pisać jeszcze więcej, żeby się wyćwiczyć. A skoro konkurs miał być głównie ćwiczeniem warsztatowym, to chyba wszystko idzie w dobrą stronę. 

P.S. Włamykonty mi się podobają. Chociaż sam stosowałbym raczej odmianę Włamykonci. 

P.S.2 Ten komentarz znacznie przekracza limit konkursowej długości :P

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Nie wiem, jak to czytałeś, przyjacielu.wink Głupio mi tłumaczyć oczywiste rzeczy. Oddział rajtarów wyrżnął zwiad, ale zostawił kilku niedobitków, by na ich plecach wedrzeć się do statku. W tym celu zabrali gruby konar i wsadzili go do włazu, zaraz jak Dymitr wlazł do środka. On spróbował go wypchać i został zastrzelony. Gdyby ktoś ze środka spróbowałby wyrzucić kłodę, zginąłby tak samo. Co tu jest niezrozumiałe?

Wszystko. Po pierwsze – nie możesz zamiennie stosować określenia “konar” i “kłoda” bo to zupełnie co innego i zupełnie inaczej widzi to czytelnik. Kłody pod pachą by rajtar nie targał. A z konarem drzwi statku mogłyby sobie poradzić. Co nie zmienia faktu, że cała akcja jest tak chaotycznie opisana, że po prostu nie ma nigdzie opisanego momentu, w którym konarokłoda jest wrzucona do włazu. Jest napisane że “w poprzek włazu legła kłoda”. Ale to wcale nie mówi czytelnikowi wprost, że to właśnie w tym momencie rajtar cisnął kłodę w właz. I co, przegonił bojara? Cisnął kłodą z konia? I ciągle zastanawiam się czemu ludzie hrabiny po prostu nie odpalili silników i nie spalili oblegających ich rajtarów. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Z konarem się zgadzam. Trzeba to ujednolicić. Prawdę mówiąc limit znaków mocno utrudnia życie. 2-3 zdania wprowadziłyby pełną jasność. Coś pokombinuję, ale nie od razu, żeby wiedzieć ile jeszcze czytelników czegoś nie zrozumie. A silników nie można użyć, po pierwsze przy otwartym włazie, a po drugie, bo to broń niekonwencjonalna, jej użycie w tym świecie oznacza wyrok śmierci z automatu.

Uniwersum interesujące, ale przychylam się do opinii Arnubisa – nic nie zrozumiałem z akcji.

To przeczytaj jeszcze raz, doprecyzowałem co-nieco.

Po zmianach tekst jest znacznie czytelniejszy dla osób, które nie czytały fragmentu Twojej powieści. Największe atuty opowiadania to dynamiczne sceny i ciekawe uniwersum. Poza tym, aż trudno uwierzyć, że polski nie jest Twoim pierwszym językiem. Ode mnie klik.

Obawiam się, Nikolzollernie, że znajomość Twojej powieści, raczej niespecjalnie może się przyczynić do zrozumienia tego tekstu. Kilka dni temu przeczytałam fragment Przypadków Fredegara von Stettena, ale gdyby nie lektura komentarzy pod niniejszym szortem, Kod naszej pani byłby dla mnie niezrozumiały.

 

i z chy­żo­ścią wie­wiór­ki wle­cia­ła po scho­dach. ―> Można zlecieć/ spaść ze schodów/ po schodach, ale nie wydaje mi się, aby można po schodach wlecieć na górę.

Za SJP PWN: zleciećzlatywać  2. «spaść skądś»

Proponuję: …i z chy­żo­ścią wie­wiór­ki wspięła się/ wbiegła po scho­dach.

 

– Nie przej­muj się, wach­mistrz otwo­rzy tę łajbę jak pusz­kę – od­rzekł drugi, mo­cu­jąc w prze­suw­nych drzwiach włazu lewar – Grunt, że nie za­mknę­li włazu. ―> Brak kropki po didaskaliach.

 

– Ten mail, niby od He­in­ri­cha, był pu­łap­ką – stwier­dzi­ła dama – A są­dzi­łam, że przy­naj­mniej ser­wer Reus­sa jest bez­piecz­ny. ―> Jak wyżej.

 

– We­tknę­li w zie­mię czuj­nik sej­smicz­ny. – za­mel­do­wał za­ło­gant, ob­słu­gu­ją­cy ka­me­ry ze­wnętrz­ne. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Tu je­steś! Wbił igłę, potem na­stęp­ną. Pod­łą­czył i otwo­rzył „pa­pie­ro­śni­cę”. ―> Brak półpauzy po wypowiedzi.

 

-Nie za­sła­niaj­cie świa­tła! – rzu­cił tło­czą­cym się z tyłu żoł­da­kom. ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

ANDO, dzięki za dobre słowa i poparcie. Publikacja tego tekstu uświadamia mi, jaki problem mam z doniesieniem myśli przy ograniczeniach ilości znaków.

Regulatorzy, jesteś niezawodna. Obiecuję, jeszcze kilkadziesiąt poprawek i zapamiętam te niuanse interpunkcji dialogowej.

Jestem przekonana, Nikolzollernie, że opanujesz rzecz znacznie wcześniej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Pomysł na uniwersum i akcję może i jest ciekawy, ale piszesz chaotycznie. Zrozumiałem o co chodzi, acz z trudem większym niż pożądany. Dobrze że czytałem już po poprawkach, bo wyobrażam sobie katorgę Arnubisa.

Zaprezentana scena jest napisana kiepsko technicznie. Mieszasz czasy narracji, budujesz zdania złożone tam, gdzie lepiej sprawdziłoby się ich rozbicie.

Tak więc pomysł/uniwersum ok, ale ta akcja z konarem mnie nie przekonuje, no i technicznie/warsztatowo tekst niedomaga.

Nie wiem też, czy wyłożenie kawy na ławę z wirtualną kawalerią na końcu jest konieczne, czytelnik domyśla się wcześniej, co się stało.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Z początku nie doceniłem niedomyślności niektórych czytelników, więc wolałem już wywalić tę kawę na ławę. Może podasz jakieś przykdłady, które zdania należałoby podzielić.

Sporo się wydarzyło podczas tego szaleńczego cwału na dystansie ponad stu metrów. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, Nikolzollern, ale cwał to około 40 km/h ;). A tutaj wypadli, pogoń po chwili wyjechała, ktoś strzelił, dowódca krzyknął, uciekinierzy wjechali w krąg spalonej trawy itd.

Ale skupmy się na innych kwestiach. Całkiem dobrze wychodzą Ci te sceny akcji, dynamiczne opisy walki czy szybkich działań/wydarzeń. Od strony językowej. Gorzej z przejrzystością i kompozycją takich fragmentów; i nie obrażaj się czasem, bo nie tylko ja zawracam na to uwagę. I nie chodzi tylko o ten nieszczęsny konar. Poprawiałeś zakończenie, tłumacząc się niedomyślnością czytelników („nie doceniłem niedomyślności niektórych czytelników”), ale to jest jak odbijanie się od jednej bandy do drugiej. Piszesz nieprzejrzyście, potem stwierdzasz, że to wina czytelnika i wykładasz kawę na ławę. Proponuję poszukać złotego środka. Twoje opisy bywają chaotyczne, dynamika wydarzeń zdaje się czasem wylewać na narrację co sprawia wrażenie, że ona też jest pospieszna. Ale nie w sensie oddająca tempo akcji i dostosowana do wartkiej fabuły, tylko gubiąca po drodze czytelnika, który wypada za burtę lektury.

Podoba mi się, że sięgasz po klasyczną fantastykę (nie s-f), mieszasz z elementami średniowiecza (przypomina się „Najdłuższa podróż” i inne dzieła Poula Andersona, a także światy Ekumeny Le Guin i nawet Diuny Herberta) i tworzysz swoje uniwersum. Co prawda trochę mi zgrzytają te laptopy i USB w świecie kosmolotów i cywilizacji jakby postkolonizacyjnej, w której ludzkość świadomie ogranicza technologię. USB i laptop to gadżety z XXI wieku. Jeśli mamy kosmos po katastrofie z przyszłości to i gadżety mogłyby być oryginalniejsze i bardziej przyszłościowe.

Warsztat masz całkiem niezły, nawet dobry. Są tutaj momenty i chwyty literackie pierwszej próby, chociażby te „plecy młodego bojara, które sztywniały w oczekiwaniu bełta lub ostrza". Musisz jednak pamiętać, że czytelnik nie zna i nie ma obowiązku znać realiów Twojego uniwersum z innych tekstów i jeśli wrzucasz go na głęboką wodę wydarzeń, bez żadnych wskazówek (w postaci krótkiego wprowadzenia, nakreślenia tła, wyjaśnienia zasad), to utonie. Więc nie pisz, że „silników nie można użyć, po pierwsze przy otwartym włazie, a po drugie, bo to broń niekonwencjonalna, jej użycie w tym świecie oznacza wyrok śmierci z automatu”, bo tego nie ma w tym szorcie i skąd mamy to wiedzieć?

Co do pomysłu. Hmm. Taki sobie. Hrabina oszukała czujnik sejsmiczny wykorzystując umiejętności hakerskie. Pogoń dała się nabrać i zwiała przed wirtualną odsieczą. Kurtyna. Przyznam, że w pierwszej wersji zakończenia tez nie ogarnąłem.

Klika dam.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się od Ciebie klika. Jestem wręcz wzruszony. Przyznam się ze wstydem, że nigdy nie zajrzałem do Andersona i Herberta. Le Guin nieco liznąłem, ale nie specjalnie mnie natchnęła. Choć dola prawdy w odniesieniu do klasycznej fantastyki ma miejsce. Natchnieniem dla mojego uniwersum był mocno zapomniany dziś Iwan Jefremow, a to też klasyka. I nie jest to kosmos po katastrofie, tylko cywilizacja negujące ideę postępu, a właściwie jego celowość.

Nie mam nic na swoją obronę, jeśli chodzi o niezrozumiałość realiów uniwersum w tym szorcie. Nigdy nie pisałem nic tak… krótkiego i z ledwością upchałem akcję w limit znaków. Żeby tak mieć 5-7 zdań zapasu, ale cóż… Nie poradziłem sobie.

Kabel USB wsadziłem dla śmiechu, ale chyba niepotrzebnie. Usunąłem. W Rzeszy kable i sloty są niezmienne od tysięcy lat, a innowacyjność dla innowacyjności jest źle widziana. Ten sam komputer można modernizować w nieskończoność, albowiem wszystkie wtyczki pozostają takie same. Jeśli chodzi o laptop, to nie lubię wymyślać nowych nazw dla przedmiotów podobnej użyteczności. Można wepchnąć te komentarze do wstępu, ale on wtedy rozrośnie się do rozmiarów samego opowiadania.

W zasadzie “Kod naszej pani” jest niesamodzielnym dodatkiem do “Przypadków Fredegara von Stettena”. Tam całe to uniwersum stopniowo się odsłania, kawałek po kawałku. Wiem, że powieści w odcinkach nie są tu ulubionym gatunkiem, ale dla mnie to wspaniała możliwość badania percepcji tekstu przez wnikliwych czytelników na gorąco. Dziś powiesiłem c.d. Jeśli udało mi się Ciebie zainteresować, będę niezmiernie wdzięczny za komentarz.

Dużo dynamizmu w Twojej narracji, aż się prosi przenieść na ekran. Niemniej jako samodzielny tekst to opko się nie broni (a już zwłaszcza konkursowy) – tu podzielam zdanie wyżej wypowiadających się komentatorów. Lecz moja opinia jest z pewnością stronnicza, bo nie gustuję za mikstem hi-tech z akcesoriami dawno minionych epok.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Zgadzam się. Po konkursie mam zamiar je powiększyć, przyszyć głowę i nogi, których mu brakuje. Zapraszam do kolejnej części Fredegara.

No, trochę się pogubiłam, tym bardziej, że nie czytam wstępów, bo zbyt często zawierają spojlery. Pomysł na misz-masz średniowiecza ze statkami kosmicznymi może być niezły, pod warunkiem, że jest jakoś uzasadniony. W tym tekście uzasadnienia nie ma.

Na końcu faktycznie tle się dzieje, że trudno się wyznać, kto i co robił. Przeleciałam dwa razy, zanim zrozumiałam, o co chodzi z tą kłodą. Z drugiej strony limit Wilka jest rzeczywiście morderczy.

Pod wielkim wrażeniem nie jestem, ale zyskałeś przynajmniej jedno: przeczytam Przypadki… :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dla mnie to szczyt marzeń!

Przeczytałam drugi raz i jest lepiej. Ale niestety nadal się trochę gubię. W każdym razie tragedii nie ma. 

 

ANDO napisała: “Poza tym, aż trudno uwierzyć, że polski nie jest Twoim pierwszym językiem.”

 

Serio, nie jest?

Nie jest. Pierwszym jest rosyjski, choć aktualnie łatwiej mi jest pisać po polsku.

Hęęę? Podziwiam! W życiu bym nie pomyślała… W takim razie uważam, że należą się gratulacje za takie umiejętne pisanie! 

Poczytaj “Przypadki”, jeśli się podoba. Z Kodu nie jestem zadowolony. Za bardzo musiałem się ściskać.

No cóż, nie powaliło. Może to wina limitu, ale jak dla mnie za długa ta scena z pogonią (zwłaszcza że, jak ktoś zauważył, to dzieje się na jakichś stu metrach), można by ją skrócić i zdynamizować, żeby zyskać miejsce na dodanie choć trochę informacji o hrabinie, jej umiejętnościach – bo tak, jak jest, to mamy deusexmachinową interwencję jakiejś damy, ale nie wiemy, dlaczego, jak, kim ona jest, jakie ma zdolności, jaką pozycję w świecie i tak dalej.

Motyw z konarem wydaje mi się chybiony – wprowadzony dość bezsensownie, a potem blokadę konarem można zastąpić blokadą czymkolwiek innym, ergo brzytwa Ockhama każe konar wyciąć.

 

Technicznie głównie usterki z zapisem dialogów. Mam też problem już na poziomie narracji, bo nie wiadomo, co to za perspektywa:

 

Troje jeźdźców rozpaczliwym cwałem wypadło z lasu na lądowisko. Do stojącego na wrzosowisku statku pozostawało jeszcze ponad sto metrów, więc będą dogodnym celem dla kusz prześladowców.

Po chwili z lasu wychynęła entuzjastycznie rycząca pogoń, trzydziestu jezdnych w półpancerzach i szturmakach.

To, co pogrubiłam, wskazuje na to, że perspektywa jest kogoś z wewnątrz świata przedstawionego (tak nawiasem mówiąc, ten czas przyszły po przeszłym nieco tu zgrzyta). Ale w następnym akapicie mamy całkowicie z zewnętrznego punktu widzenia opis pogoni, choć wydawałoby się, że to ktoś z niej jest punktem widzenia pierwszego akapitu. Skądinąd “entuzjastycznie rycząca pogoń” – hmm, dlaczego entuzjastycznie? (Ponieważ przyznajesz, że polski nie jest Twoim pierwszym językiem, to ten niezbyt udany frazeologizm zrzuciłabym na karb tego właśnie – zakładam, że chodzi Ci o to, że pogoń wierzyła, że dopadnie gonionych, stąd radość, ale jakoś to jednak zgrzyta).

To, że są konno, powinno być na początku, a nie na końcu akapitu – bo podobnie jak ktoś z wcześniejszych komentatorów miałam wrażenie, że biegną.

 

Zaś jeden dzierżył pod pachą zabrany z lasu gruby konar.

“Zabrany” wprowadza w tę dynamiczną w zamierzeniu scenę nagłe przystopowanie – bo sugeruje, że koleś zsiadł z konia, podniósł konar z ziemi (bo grubego konaru raczej ot tak nie urwał, siedząc w siodle) itd., co jest dość dziwne we wściekłej pogoni z entuzjastycznym rykiem.

 

– Nie strzelać! – wrzasnął dowódca[+.]– nNie teraz!

 

Dwoje uciekinierów zeskoczyło z koni prawie w pędzie

Z całym szacunkiem, ale to jest jeden z mitów na temat jazdy konnej, podobnie jak te konie zatrzymujące się z pełnego galopu w miejscu. Wyobraź sobie siłę, z jaką taki ktoś wali w ziemię, zeskakując w pędzie (co to jest “prawie pęd” to zasadniczo nie wiem) – nawet jeśli utrzymają się na nogach, co wymaga ogromnej siły i wprawy, to nie popędzą natychmiast dalej na tych nogach własnych i przez chwilę ogólnie będą oszołomieni. Może specjalista kaskader coś takiego zrobi, ale z odpowiednim przygotowaniem, a i on zapewne kilka razy dupnie w ziemię tyłkiem, a nie wyjdzie mu to za każdym razem.

 

Zamiast tego, gdy tylko znalazł się w środku, w poprzek włazu legł konar, rzucony przez rajtara.

Eeee? Znaczy on przerzucił im ten konar (gruby!) nad głowami – do włazu, który chyba nie miał dziesięciu metrów szerokości – w taki sposób, że zablokował wejście? Wyobraź sobie tę swoją dynamiczną scenę, przecież to jest chaos, a teraz nagle ten konar sobie grzecznie w poprzek włazu? No chyba że ten konkretny rajtar ma jakieś zdolności do manipulowania czasem i wydłuża wszystkie chwile, w których ma do czynienia z konarem.

 

Nie zastrzelili ich na polu, bo chcą wedrzeć się na statek, wówczas los wysieczonego w lesie oddziału podzielą wszyscy.

Niby wiemy, kim są “oni” z pierwszego zdania, ale jednak podmiot domyślny plus zaimki zaciemniają sens tego zdania. A poza tym znów masz tu narrację z punktu widzenia po obojętnej trzecioosobowej.

 

Obrócił się[+,] by wypchnąć konar

Ale tak naprawdę w tym zdaniu to konar jest podmiotem, a nie Dymitr.

 

dostał cały bukiet bełtów w brzuch i nogi. Runął do przodu

Bukiet bełtów to kwestia gustu, mnie tego typu metaforyka nie bardzo pasuje, ale to Twój styl, więc czepiać się nie będę. Niemniej jeśli oberwał wieloma bełtami w brzuch, to raczej padł do tyłu, a tak poza tym, w którąkolwiek stronę by runął, i tak zablokowałby wejście, więc w sumie informacja zbędna.

 

– Pani, wszyscy zginęli! – wyjęczała ocalała, opadając na kolana przed damą w srebrzystej sukni, o ostrych rysach twarzy i spiczastych uszach[+.] – Cczekali na nas, a jego tam nie było.

piszczącym szeptem

Jakoś mi to nie bardzo. Pisk i szept to dwa różne odgłosy. Piskliwy szept może by uszedł, ale też trudno go sobie wyobrazić. Zakładam, że chodzi o to, że była na granicy łez i szept przechodził w pisk czy szloch. Ale należy to inaczej opisać.

 

– Ten mail, niby od Heinricha, był pułapką – stwierdziła dama. – A sądziłam, że przynajmniej serwer Reussa jest bezpieczny. Nie myślałam, że mają aż tak dobrych włamykontów. Tak, Leonie, odciąłeś obwód śluzy?

Między dwoma ostatnimi zdaniami wypowiedzi (albo po “Leonie”) przydałoby się jakieś didaskalium, bo inaczej klasyczne non sequitur.

 

– Zamknij się, bo każe cię wychłostać! – warknęła pani[+.] – Cco robią ci na zewnątrz?

– Wetknęli w ziemię czujnik sejsmiczny – zameldował załogant[-,] obsługujący kamery zewnętrzne.

To określenie załoganta, a nie zdanie wtrącone

 

 

PS. Offtpowo: “In maiorem Dei gloria”? Coś się tu chyba pokićkało w łacinie, bo jedyny przekład mający sens, jaki jestem w stanie wykonać, jest dość egzotyczny. Ale może wyjaśnisz, co chciałeś tu powiedzieć.

http://altronapoleone.home.blog

Odpowiem tylko na PS. To cytat z niemieckiej piosenki żołnierskiej z czasów wojny Trzydziestoletniej “Es Schlagt Ein Fremder Fink Im Land”. Zapisałem ze słuchu. Uczyłem się kiedyś łaciny, ale krótko i pobieżnie. Mi to wyglądało na “ku większej chwale Bożej”. Dzięki za uwagę, zaraz poprawię!smiley

Znam też fajną wypowiedź o historii: Historia to polityka obrócona wstecz. Fakty nie istnieją – są tylko interpretacje.

Opowiadania już raczej nie będę poprawiał. Może później przepiszę na nowo bez limitu znaków. Napisałem z rozpędu w dwie godziny, potem trochę doprawiłem, idąc za wskazówkami szanownego towarzystwa.

Opowiadania już raczej nie będę poprawiał. (…) Chałtura ogólnie rzecz biorąc.

W takim razie daruję sobie w przyszłości wskazywanie potencjalnych poprawek, skoro takie jest Twoje podejście do tego, co publikujesz na tym forum i do ćwiczenia warsztatu. Pomyśl sobie też, jak czuje się organizator konkursu, któremu właśnie dałeś do zrozumienia, że jego konkurs jest badziewny i nie wart Twojego prawdziwego zainteresowania, że co najwyżej możesz wrzucić nieważną chałturę.

 

“ku większej chwale Bożej” to zasadniczo “Ad maiorem Dei gloriam”.

 

Uczyłem się kiedyś łaciny, ale krótko i pobieżnie.

Trochę to dziwne, żeby na teologii i historii kościoła itede nie uczyli porządnie łaciny, wydawałoby się, że to przecież podstawa. Chyba że idą za przykładem Dana Browna, którego Robert Langdon też nie zna łaciny, ale cudownie rozwiązuje starodawne zagadki. Niemniej to jednak wstyd dla autorów programu studiów. A mój podpis to cytat z Napoleona, więc nie będę go zmieniać.

http://altronapoleone.home.blog

U nas kładziono nacisk na grekę. Dla prawosławnych ma większe znaczenie, gdyż w tym języku pisała większość Ojców Kościoła. Żałuje, że z łaciną tak wyszło, podobała mi się, a nie nie miałem dość motywacji, by uczyć się samodzielnie.

Twoje cenne uwagi zachowam w swym sercu, ale jak chcesz się obrażać, to nic na to nie poradzę. Miałem na myśli, że nie chcę już walczyć o ten konkretny tekst.

 

Tekst uczestniczy czy nie uczestniczy w “Interwencji informatyka”? Bo został przeczytany, a o ile dobrze kojarzę jeszcze dzisiaj rano miał tag konkursowy… Do którego przywrócenia zachęcam.

Skoro zachęcasz, nie śmiem odmówić.heart

Fabuła faktycznie odrobinę chaotyczna, winię za to limit znaków oraz fakt, że poruszasz się, Nikolzollernie, w stworzonym przez siebie świecie (swoją drogą kreacja na pierwszy rzut oka całkiem ciekawa), który czujesz doskonale, dla mnie to natomiast nowość. Nie zadowolił mnie tak do końca finał – wiem, że miało być sprytnie, ale wolałabym jeszcze sprytniej :D coś bardziej zaskakującego, pomysłowego, żebym faktycznie czuła, że ta hrabina to ma łeb.

Warsztat, język, styl. Tu też na początku byłam skołowana, ale po pierwszych akapitach jakoś się rozgrzałam i poszło płynniej – zazgrzytały mi jednak maile i laptopy, osobiście używałabym tutaj bardziej ogólnych pojęć (wiadomość, komputer), bo te wybijają mnie z klimatu chyba przez takie współczesno-potoczne nacechowanie. Niemniej jednak znalazłam też kilka zwrotów o znamionach perełek – bukiet bełtów chociażby. Obrazowe, do tego melodyjne. Widać, że nie brakuje Ci językowej wyobraźni, natomiast wydaje się, że musisz ją jeszcze troszkę okiełznać, by teksty zyskały na jasności.

 

Wszystko się zgadza. Za dobrze się czuję w swoim fredegarowskim uniwersum i “widzę” wszystkie sceny. Stąd to co wystarcza dla mnie okazuje się niezrozumiałe dla innych. W sumie opowiadanie jest dla czytelników mojej powieści. I masz rację, te maile i laptopy są zbyt dzisiejsze i na dodatek angielskojęzyczne. Trzeba pomyśleć o własnym nazewnictwie dla tego uniwersum.

Zrobiłem to. Przy okazji trochę popracowałem nad sceną z konarem. Mam nadzieję, że jest bardziej zrozumiała.

No te kilkadziesiąt znaków to już się dało wygospodarować, żeby pozostać w limicie konkursowym… Z ich powodu brak klasyfikacji.

 

Co do samego tekstu… W moim odbiorze udał się zabieg wrzucenia do bardzo innego świata w sposób taki, żeby można było skupić się na opowieści. A świat jest dośc specyficzny. Nie wiem czy taki był Twój zamiar i mam nadzieję, że nie poczujesz się urażony porównaniem (bo nie jest ono negatywne), ale trochę czuć tu podejście typu „kreskówka”. W sensie świata zbudowanego w bardzo dziwny sposób, tu jazda, tam prawosławie, a tu znowu pojazd kosmiczny, czy „Pani”, jawiąca się jak rodzaj maga, którego „magia” w istocie jest umiejętnościami programistycznymi (a po drugiej stronie „ktoś robiący za „czarnoksiężnika”, a będący specem od techniki).

 

Nastój psuje niestety USB. Niby całość opiera się na łączeniu elementów z różnych epok (przeszłość i przyszłość), ale póki elementy z „teraźniejszości” są bardzo umowne (laptop może być tez przyszły), to coś bardzo wyraźnie teraźniejszego rozbija tę konstrukcję.

 

Finał… Tu mi zazgrzytało. Nawet nie sama forma końcówki, a jej tempo. Jakoś tak… rozmydliła się. Brakło jej dynamiki. Są rodzaje zakończeń, które mogą zmieniać gwałtowne zdarzenie w spokojny opis, ale tu to się nie sprawdziło. No brakło czegoś.

 

Ale lektura na plus.

Od strony prezentacji uniwersum ten tekst definitywnie zaciekawia.

Gorzej już, gdyby tekst miał stać sam na swoich nogach. Bo niestety tutaj mam poczucie chaosu. Ktoś się ściga, kogoś wyprowadzono w pole – nie mając tła, ciężko napisać szort, który trafi do wszystkich. Tutaj ta sztuka się nie udała, pomimo że wydarzeń nie brakowało, a dynamika (poza końcówką) była odpowiednia.

Podsumowując – lekko hermetyczny tekst, ale dobry do obiadu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za uwagi, wszystko się zgadza. Laptop i USB zostały już jakieś czas temu usunięte. Niemniej tekst niestety faktycznie nie stoi na własnych nogach. Nie ma miejsca na szerszą perspektywe, żeby było jasne, skąd się co bierze. Już zadeklarowałem zamiar przyszyć opowiadaniu głowę i nogi.

Hmmm. Zgodzę się z przedpiścami i chyba nie ma co powtarzać ich wrażeń i wyrażeń.

Mnie też uniwersum skojarzyło się z “Diuną”. Tylko Herbert miał wyjaśnienie dla pomieszania feudalizmu z podróżami kosmicznymi, tutaj go nie widzę.

Pomysł hrabiny fajny, tematyka wojny watażków (tak to odebrałam) wybitnie nie moja.

Babska logika rządzi!

Herberta nie czytałem. Obejrzałem któryś film. Moje uniwersum nigdzie się z Diuną nie spotyka. Teraz robię nową wersję tego opka, z głową i nogami. Uzasadnienie pomieszania feudalizmu z kosmosem możesz znaleźć w “Przypadkach” oraz w “Szabrze sakralnym”, bo w szorcie zabrakło mi miejsca nie tylko na uzasadnienie, a praktycznie na wszystko.

No to do “Diuny” zachęcam. Moja ulubiona książka. Ale tylko oryginalna heksalogia, na resztę szkoda czasu.

Babska logika rządzi!

Miałam drobny problem przy scenie z konarem, musiałam się zatrzymać, żeby to sobie zwizualizować, ale ogólnie czytało się dobrze :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka