- Opowiadanie: Armored - O raku, niewolnikach i czaroamerykanach

O raku, niewolnikach i czaroamerykanach

Zdaję sobie sprawę, że tekst się nie mieści w ramach znakowych i z pokorą przyjmę ujemne punkty. Mimo to życzę miłej lektury :p

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

katia72

Oceny

O raku, niewolnikach i czaroamerykanach

Chata wyglądała nieśmiało spomiędzy drzew w oddali. Gdyby nie otaczające ją ze wszystkich stron cuchnące bagna i przegniłe resztki roślin, mogłaby nawet uchodzić za urokliwą. Darion Noello zaszurał niepewnie podróżnymi trzewikami i obrócił się pytająco w stronę przewodnika. Mężczyzna stojący kilkanaście metrów za nim wystawił kciuk w górę i wyszczerzył pożółkłe zęby w pokrzepiającym uśmiechu. Nagłe krakanie na kikutach drzew zburzyło iluzję opanowania, przewodnik skulił się w sobie i postąpił jeszcze parę kroków do tyłu.

– To na pewno dobre miejsce?! – krzyknął w jego stronę Darion, jako że nie zapowiadało się, by tamten zechciał podejść bliżej.

– Jak własną mamusię kocham! – zapewnił przewodnik, rozglądając się nerwowo. – Wiedź… eee… Madame Hugsonia mieszka tam dłużej, niż stary Trotzky rozgląda się za miejscowymi dzieciakami. A Bóg mi świadkiem, panie dobrodzieju, robi to odkąd pojawiły mu się pierwsze włoski na brodzie.

Darion zignorował niestandardowe ramy czasowe, jakie nakreślił przewodnik i sięgnął do kieszeni, skąd wyciągnął niewielką sakiewkę. Zawartość zabrzęczała sugestywnie. Przewodnik niespokojnie wyprostował się.

– Tutaj się pożegnamy w takim razie – rzekł i położył woreczek na ziemi. – Zostawiam panu zapłatę za doprowadzenie mnie tak daleko. Jest pan wolny.

Po tych słowach ruszył wąską, kamienistą dróżką w kierunku chatki. W połowie drogi zerknął dyskretnie za siebie. Po przewodniku nie było śladu. Sakiewka dalej leżała w tym samym miejscu.

Było gorzej niż myślał.

Kurwa.

*

Madame Hugsonia nie wyglądała tak, jak Darion ją sobie wyobrażał. Z pewnością mała, uśmiechnięta staruszka pachnąca ciasteczkami odbiegała nieco od standardowego schematu czarownicy, jaki utarł się w głowie urzędnika. Zdecydowanie zaś różniła się od mrocznego potwora, jak opisywali ją mieszkańcy wioski.

– Rozgość się kochanieńki, zaraz naleję herbaty – szczebiotała wesoło, sadzając gościa w wielkim fotelu. Darion od razu się w nim zapadł. – Och, czemuż ten Edmund się spóźnia, kiedy akurat taka ważna osobistość nas zaszczyciła.

– Edmund? – wysapał, próbując wydostać się z pochłaniających go poduszek. Nadaremno.

– Mój zarządca – dumnie oznajmiła Madame. – Wyruszył do miasteczka załatwić jakąś swoją sprawę.

Darion z powątpiewaniem rozejrzał się po maleńkiej chatce. Nie było tu za wiele do zarządzania. Ot jedno posłanie wciśnięte w kąt, niewielki stolik z licho wyglądającymi krzesłami i wesoło trzaskający ogniem kominek. Domostwo nie wyglądałoby na mieszkanie czarownicy, gdyby nie stojący pod ścianą regał. Blask płomieni nie sięgał tak daleko i ułożone na nim tajemniczo wyglądające składniki i cienie sprzętów niepokojąco pobudzały wyobraźnię Dariona. Choć nie mógł być tego pewien, przysiągłby, że z jednego słoja wpatruje się w niego oko. Na czoło wystąpiła mu kropla potu.

– Powinien niedługo wrócić, wtedy uraczymy cię obiadkiem, jak przystało na dobrych gospodarzy, kochanieńki. – Staruszka dalej trajkotała, podchodząc do regału. Ku zgrozie Dariona sięgnęła po słój z oczami.

Urzędnik w panice chwycił poręcze fotela, gdy kobieta obróciła się ku niemu.

– Tak – zamruczała złowrogo, podchodząc bliżej. – Jak to mówią, gość w dom, Bóg w dom. Należy porządnie go nakarmić. 

Darion wstrzymywał oddech jeszcze przez parę sekund po tym, jak czarownica wyminęła go i wrzuciła garść pieczarek do wesoło bulgoczącej nad ogniem zupy. Popatrzył z wyrzutem na grzybka w kształcie oka. Ten zdawał się odwzajemniać spojrzenie.

– Coś taki bladziutki, kochanieńki? – Gospodyni z troską dotknęła czoła urzędnika. – Zimno ci?

Odchrząknął. Lepiej mieć to z głowy i zwijać się stąd jak najszybciej.

– Madame Hugsonio, przychodzę do pani z ramienia cesarza Augusta Rexa – rozpoczął najbardziej urzędowym tonem, na jaki było go stać.

– Ach, cesarz Argus! – Twarz czarownicy pojaśniała. – Cudowny człowiek, jego dekret o współfinansowaniu zakupu niewolników przez państwo bardzo mi pomógł. Stara zielarka nie może sobie pozwolić na przyzwoitego niewolnika w tych czasach. Kiedyś to było inaczej. Przed kryzysem na giełdzie niewolników wartościowych każdego było stać przynajmniej na chłopca do zamiatania podłogi. A teraz…

– Mówi pani o dziadku czcigodnego cesarza – przerwał oschle urzędnik. – Cesarz August odchodzi od tej polityki. Niewolnictwo zostało zniesione, a każdy były niewolnik otrzymał obywatelstwo.

– Jak to zniesione? – Czarownica zdawała się autentycznie poruszona. – Jak kobieta ma sobie teraz poradzić sama w domu?

Noello przesunął ręką po twarzy. Raport już nie przedstawiał się w wesołych barwach, a nawet nie przeszedł do sedna.

– Zostałem tu oddelegowany, aby wyjaśnić pewne… plotki krążące na pani temat – zaczął jeszcze raz, postanawiając przemilczeć niezgodne z doktryną cesarstwa poglądy kobiety. – Otóż chodzą pogłoski, że uprawia pani praktyki zabronione przez prawo imperium.

Hugsonia zmarszczyła brwi i poprawiła grube szkła na nosie.

– Praktyki? Ależ kto by chciał pobierać nauki od takiej staruchy? Chciałabym, pewnie, uczniom nie trzeba płacić, a skoro niewolnictwo zostało zniesione – jedno oko mrugnęło do Dariona figlarnie. Urzędnik gniewnie zmarszczył czoło – to darmową pracą bym nie pogardziła.

Spojrzał badawczo na rozmówczynię . Raczej nie stroiła sobie z niego żartów.

– Nie o takie praktyki mi chodzi, Madame – wytłumaczył ostrożnie. – Chodzi o bezbożne, szatańskie rytuały. Magię! – dodał, widząc, że kobieta wciąż nie rozumie.

Staruszka roześmiała się dobrodusznie.

– Magię? Ja? Ależ z ciebie żartowniś, kochanieńki. Jestem tylko starą zielarką. Nie mam nic wspólnego z bezbożnymi rytuałami.

Darion odetchnął. Poprzysiągł przed cesarzem raportować tylko prawdę, ale nikt nie kazał mu jej dociekać.

Choć formalnie zakaz używania magii obowiązywał na terenie całego imperium, to w praktyce został wprowadzony jedynie po to, aby zjednać władzy bogobojnych arystokratów, zyskujących coraz większe wpływy na dworze cesarskim. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uganiałby się za każdą wioskową czarownicą. O ile były wystarczająco dyskretne.

– To wspaniale! – Darion ze stęknięciem wygramolił się z fotela. – Dobrze, że rozwialiśmy te wątpliwości. Muszę jeszcze dotrzeć do miasteczka przed zmrokiem, więc pozwoli pani, że będę się zbierał.

Wykonał ruch, jakby chciał wziąć rękę gospodyni i ją ucałować, ale zawahał się w ostatniej chwili.

– Ale obiad! – Madame Hugsonia chciała zagrodzić mu drogę, lecz zręcznie ją wyminął.

– Nie mogę kłopotać pani bardziej, proszę pozdrowić swojego zarządcę – o ile istnieje, dodał w myślach. – I przeprosić, że nie mogłem dłużej zostać.

– Proszę przynajmniej napić się herbatki!

– Bardzo bym chciał, ale obowiązki…

Urzędnik zamarł z ręką na klamce. Z rosnącą paniką obserwował, jak z regału podniosły się dwie filiżanki z imbrykiem i podleciały do stołu. Czarownica podeszła do nich, nucąc coś śpiewnie pod nosem.

Jeszcze nie jest za późno, odezwał się głos rozsądku w głowie Dariona. Jeszcze nie widziałeś za dużo, możesz odejść.

– Do kroćset – zamruczał urzędnik pod nosem i puścił klamkę.

*

Gdyby ktoś przypadkiem w odpowiednim momencie znalazł się na pewnej polanie w pewnym małym lasku, nieopodal pewnej niewielkiej wsi i wszedł do chatki Madame Hugsonii, zastałby go niecodzienny widok. Z gatunku tych zabawnych, dziwne widoki były tam przecież standardem.

Zobaczyłby wszystkie meble zepchnięte pod jedną ścianę i wielką tablicę ustawioną pod drugą, oświetloną eleganckimi lampionami. Ujrzałby skomplikowane wzory, wykresy i grafy, które z powodzeniem mogłyby się znaleźć w każdej pracy czeladnikowskiej i z sukcesem ją obronić. Jeżeli byłby bardziej oświecony, w mig zrozumiałby czego usiłuje dowieść treść wypisana na tablicy. Dla tych mniej lotnych specjalnie przygotowana została grafika na samej górze: Magia równa się smutna buźka, brak magii równy jest wesołej.

Zobaczyłby pewnego mężczyznę, postępująca łysina wykluczała nazwanie go młodzieńcem. Z wioski raczej nie był, ubiór wskazywał na kogoś ze stolicy. Zgarbiona postura sugerowała pracę przy biurku, więc prawdopodobnie urzędnik, choć w tamtej chwili jego oczy nie ziały pustką i rezygnacją, jak można byłoby się spodziewać po kimś, kto wybrał taką ścieżkę zawodową. Płonęły determinacją napełnienia młodych umysłów wiedzą.

Każdy, kto posiadałby choć odrobinę empatii, byłby poruszony tą niezłomnością i uporem. Również jedyny młody umysł przebywający na prowizorycznej sali wykładowej, czyli urocza staruszka, popijająca herbatę i słuchająca z zaangażowaniem.

Taki widok zastał właśnie po wejściu Edmund.

*

Darion Noello przerwał w pół zdania i spojrzał ze zdziwieniem na drzwi wejściowe. Stojący w nich rosły mężczyzna również przypatrywał mu się z uwagą. Krótkie, lekko przyprószone siwizną włosy podkreślały ogorzałą od słońca twarz. Patrząc na szerokie ramiona przybysza, Noello pomyślał, że tamten całymi dniami musi rąbać drwa. Niebieskie, głęboko osadzone oczy zdawały się przewiercać go na wylot. 

Urzędnik przełknął ślinę. Oczywiście, magia i czarownice były przerażające, ale był to strach abstrakcyjny. Za to lęk przed dobrym, starym łomotem był aż do bólu bliski.

Przybysz z ociąganiem przesunął wzrok na czarownicę.

– Nie wiedziałem, że spodziewamy się gości, Madame – słysząc głęboki, rezonujący bas, Darion aż skulił się w sobie.

– Edmund! – staruszka radośnie i z zaskakującą werwą poderwała się z krzesła i objęła nowoprzybyłego. – Ten miły człowiek przybył tu z polecenia samego cesarza Argusa, wyobrażasz sobie? Chodzi o…

Madame przerwała i spojrzała z konsternacją na Dariona.

– Chyba coś o niewolnikach? – nagle w jej spojrzeniu pojawił się radosny błysk. – Czy cesarz rozpatrzył moją prośbę o dofinansowanie zakupu niewolnika? Przydałby mi się, Edmundowi samemu ciężko jest wszystkiego doglądać.

– Nie – Darion przerwał jej z rozdrażnieniem. Staruszka powoli zaczęła działać mu na nerwy, poza tym wątpił, by przy tej posturze Edmundowi mogło być ciężko zrobić cokolwiek. – Jestem tu w sprawie magii, pamięta pani, Madame?

Spojrzenie gospodyni znów stało się mętne, więc z desperacją wskazał na tablicę.

– Och, nie umiem czytać, kochanieńki – staruszka uśmiechnęła się promiennie. – Ale pisałeś z takim zapałem, że nie miałam serca ci przerywać. Może powinnam nauczyć się na stare lata, księgi z urokami mojej babki zalegają w piwniczce i nie ma z nich pożytku żadnego.

– Właśnie o to chodzi – wykrzyknął rozpaczliwie Darion. – Magia jest zakazana! Jeśli będę zmuszony do opisania nielegalnej działalności w raporcie, to cesarz przyśle tutaj inkwizycję i zostanie pani spalona na stosie.

– A więc w czym problem? – głos Edmunda wywołał ciarki na plecach urzędnika. – Po prostu napisz, że wszystko jest w porządku. Nie robimy nikomu nic złego, nie widzę powodu, aby cała ta sytuacja miałaby dla kogokolwiek skończyć się w tak nieprzyjemny sposób.

Słysząc, jaki akcent Edmund postawił na „kogokolwiek”, Darion mimowolnie cofnął się o krok.

– P-przysięgłem przed cesarzem, że będę mówił tylko prawdę – wyjąkał, nerwowo pocierając ręce. – Myślę, że jeżeli Madame Hugsonia zgodzi się, że te bezbożne rytuały są groźne i plugawe, a także okaże skruchę, to cesarz przychylnie spojrzy na sprawę…

– Bezbożne rytuały? – Oczy staruszki, nienaturalnie powiększone przez szkła, spojrzały na urzędnika ze zdziwieniem. – Nie mam nic wspólnego z bezbożnymi rytuałami, kochanieńki.

– No więc mamy problem – Edmund z trzaskiem wyłamał sobie knykcie.

*

Noello niespokojnie przestąpił z nogi na nogę, obserwując, jak słońce znika za horyzontem. Nadzieja na prędki powrót do wioski, podkopywana z każdą chwilą spędzoną w chatce czarownicy właśnie zgasła zupełnie.

Zaciągnął się dymem i spojrzał z rezygnacją na trzymane w dłoni urządzenie. Wynalazek, który zawitał do imperium z jakiegoś odległego kraju od razu zrobił furorę na dworze cesarskim. Kupcy określali go tajemniczą nazwą Ѐfaja, ale w arystokratycznych kręgach szybko utarła się inna: rak. Od podłużnego kształtu, przypominającego ogon tego zwierzęcia.

Darion zerknął z lękiem w stronę chatki. Stojący w oknie Edmund pomachał mu. Widząc, jak ogromna łapa unosi się w górę, mężczyzna przeżegnał się mimowolnie. Wyjście na raka pozwoliło mu mu na chwilę zwłoki, ale nie dało się ukryć, że konflikt interesów prezentuje małe szanse na bezpieczny powrót do stolicy. Mógłby spróbować uciec, ale wątpił, by daleko zaszedł. Gdyby tylko był w stanie…

– Bry wieczór.

Urzędnik aż podskoczył i obrócił się. W pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał. A potem spojrzał w dół.

Na kamiennej dróżce stał chłopiec, na oko dziesięcioletni, choć mógł mieć więcej i skrywać wiek za mizerną posturą. Czarna grzywka opadała bezładnie na patrzące wyczekująco jasne oczy. W rękach trzymał naręcze gałęzi.

– Przesuniesz się pan? – Dzieciak wyprostował się niecierpliwie.

– Co… – Darion przebiegł wzrokiem po drodze, którą szedł chłopak. Aż do samej chatki czarownicy. – Zwariowałeś?! To nie jest bezpieczne miejsce na zabawy! Gdzie są twoi rodzice?

Chłopak westchnął i obszedł mężczyznę, ostrożnie stawiając kroki w lepkim błocie. Jego ruchom towarzyszyły mdłe mlaśnięcia, gdy bose stopy dziecka zagłębiały się w bagno. Darion patrzył na to z niedowierzaniem. Gdy chłopiec z mozołem stanął z powrotem na dróżce, złapał go za ramię.

– Nie możesz tam iść. Mieszka tam wiedźma!

Na dobrą sprawę słowo wiedźma zostało uznane za obraźliwe i polityczna poprawność nakazywała używania zamiennika: czaroamerykanka. Można je było palić na stosach, ale nie obrażać. Darion zanotował w myślach, że będzie musiał złożyć na siebie pisemną skargę, gdy już wróci do domu.

Chłopiec odwrócił się z rezygnacją.

– Proszę mnie zostawić. Jeżeli nie wrócę przed zmrokiem, Madame znowu każe mi spać na zewnątrz. 

Darion zamarł. Niejasne przeczucie zaczęło kiełkować w jego umyśle.

– Kim ty jesteś? – ostrożnie spytał młodego.

– Kapeć – przedstawił się. – Niewolnik Madame Hugsonii.

Niewolnik.

Darion przeciągnął ręką po twarzy, wydając jednocześnie długie westchnienie. Cały ten czas, kiedy słuchała jego tyrad o nowych prawach, ukrywała niewolnika.

A mógł dostać przydział do wschodnich rubieży imperium. Ciepłe słoneczne plaże i stężenie czarownic mniejsze niż alkoholu w karczmarskich piwach.

– Posłuchaj. – Urzędnik klęknął przed chłopcem i położył mu ręce na ramionach. – W imperium już nie ma niewolników. Jesteś wolny. Gdzie twoja rodzina?

– Madame Hugsonia, Edmund i pan Lucjan to moja rodzina – odpowiedział matowym głosem dzieciak.

– Nie, pytam o prawdziwą… Jaki pan Lucjan?

– Madame kiedyś wezwała go do pomocy – chłopiec skrzywił się, poprawiając uchwyt gałęzi. – Mieszka w piwnicy. Ma dziwny kolor skóry, rogi i kopyta, ale bardzo go lubię. Kiedy nie muszę sprzątać, gram z nim w kości. Często przegrywam, ale pan Lucjan mówi, że nie muszę mu płacić, musiałem tylko podpisać cyto… cyro… jakiś dokument. – Chłopiec uśmiechnął się szeroko. Brakowało mu jednego przedniego zęba. – Nie umiem pisać, więc narysowałem drzewko. Pan Lucjan powiedział, że to wystarczy.

Darion uniósł ręce do twarzy, ale w ostatniej chwili opuścił je i usiadł na dróżce zrezygnowany.

– Nie, oczywiście, że nie mam związku z żadnymi bezbożnymi rytuałami – mruknął do siebie z irytacją. – A to, że wezwałam samego pieprzonego diabła? Co to ma do rzeczy?

Urzędnik uniósł umęczony wzrok na Kapcia.

– Powiedz mi, chłopcze – przypomniał sobie o trzymanym w kieszeni raku. Dym uspokoił go trochę. – Na co starej zielarce zarządca, diabeł i jeszcze niewolnik do pomocy? Jeszcze miała czelność składać podanie o dofinansowanie kolejnego. Są ludzie, którzy naprawdę potrzebują niewolników, a nie…

Zamachnął się i wymierzył sobie siarczysty policzek. Ta stara czarownica namieszała mu w głowie, zaczął myśleć jak ona.

Kapeć rozejrzał się konspiracyjnie wokoło, po czym gestem nakazał urzędnikowi się nachylić.

– Zdradzę panu sekret, ale nie może pan powiedzieć Madame, że się wygadałem.

– Spokojnie chłopcze – mruknął Darion, zerkając w kierunku domku. – Nic ci już nie grozi z jej strony.

– Ona jest… – Kapeć przełknął ślinę. – Ona jest bardzo leniwa.

Mężczyzna spojrzał ciężko na niewolnika. Wydał się wielki sekret czarownicy.

– No dobrze – Darion delikatnie wziął gałęzie z rąk chłopca. Kapeć przez chwilę opierał się, ale ostatecznie dał za wygraną i puścił naręcze. – Posłuchaj mnie. Możesz wrócić ze mną do stolicy. Nawet jeśli nie masz rodziny, to znajdziemy kogoś, kto się tobą zajmie. Nie musisz już wykonywać rozkazów Madame Hugsonii. Możesz robić to, na co masz ochotę.

– Na co mam… ochotę? – Sam koncept słów Dariona musiał wydać się Kapciowi niezrozumiały, bo spojrzał na urzędnika nieobecnym wzrokiem.

– Tak, cokolwiek zapragniesz. Co lubisz robić, oprócz – sprzedawania duszy diabłu – grania w kości z panem Lucjanem?

– Ja… – Kapeć zapatrzył się na poświatę znikającą za drzewami. – Bardzo lubię zachody słońca.

– No! W stolicy będziesz mógł na nie patrzeć każdego dnia. – Darion odłożył gałęzie, ukląkł obok chłopca i objął go ramieniem. – To rzeczywiście wspaniały widok.

– Tak. – W głosie niewolnika zaczęły pobrzmiewać nuty rozmarzenia. – Czasami, gdy skończę robotę, siadamy na werandzie z Madame, pijemy wino i rozmawiamy o życiu.

– To pięk…

Gdy słowa Kapcia do niego dotarły, urzędnik puścił jego ramię, wstał zakłopotany i odchrząknął.

 – Nie chciałbym psuć atmosfery, ale… powiedziałeś, że częstuje cię winem?

 – Tak – Kapeć znów wyszczerzył zęby w szczerbatym uśmiechu. – Bardzo lubię białe musujące, ale nic tak nie podkreśla melancholii sytuacji jak wytrawne czerwone ze stolicy. Rozmowy o nihilizmie i bezsensowności istnienia same wtedy się narzucają.

– To wspaniale – Darion zaśmiał się nerwowo. – Ale cesarz August wprowadził zakaz spożywania napojów alkoholowych dla dzieci poniżej osiemnastej wiosny. Obawiam się, że akurat tego nie możesz robić.

Zakaz, choć kontrowersyjny, spotkał się z dużym entuzjazmem oświeconej części imperium, od lat podkreślającej katastrofalny wpływ alkoholu na rozwijający się organizm. Darion podejrzewał jednak, że powodem wprowadzenia go było zerwanie traktatów handlowych z Patolandią, głównym eksporterem wysokiej jakości piwa w tej części świata. Gdy przestało go wystarczać dla wszystkich, kogoś trzeba było poświęcić. Padło na dzieci.

– Jak to? – Kapeć przekrzywił głowę, niczym szczeniak. – Nie będę mógł prowadzić oświeconych rozmów przy lampce wina?

– Jestem pewien, że znajdziesz sobie inne zajęcia, bardziej… odpowiednie dla twojego wieku.

– Hmm. Nie.

Kapeć wyminął zdziwionego urzędnika, wziął gałęzie i ruszył znów w stronę chatki. Darion spojrzał bezsilnie za chłopcem. Biedaczysko zostało zmanipulowane do tego stopnia, że samo nie wiedziało, czego chce.

Poczuł nagle narastający gniew w kierunku czarownicy. Odkąd przybył do tego lasku, robiła z niego idiotę, kłamała w żywe oczy i łamała każdy przepis ustanowiony ku chwale imperium.

Koniec z tym.

Jest urzędnikiem samego cesarza, do ciężkiej cholery i ma zadanie do wykonania.

– Nie wchodziłbym tam teraz na pana miejscu – mruknął Kapeć, gdy wzburzony Darion zrównał z nim krok.

– Mam misję – warknął w odpowiedzi. – Nawet jeśli rzuci na mnie urok, to muszę zaraportować każdą nieprawidłowość, którą dostrzegę. Madame Hugsonię czeka gruntowna kontrola.

– O nie, nie mówię o urokach. Dziś jest pełnia.

Kapeć wskazał głową blady księżyc, nieśmiało wyglądający zza drzew. Prezentował się dziwnie marnie w gasnącym świetle dnia.

– I co z tego. – Wzburzony mężczyzna nie poświęcił zjawisku większej uwagi. – Wschody księżyca też lubisz? Co wtedy popijasz? Miód pitny?

– Nie – mruknął urażony niewolnik. – Edmund raz w miesiącu ulega metamorfozie. Radziłbym nie wchodzić mu wtedy w drogę. Dla własnego bezpieczeństwa.

Darion stanął jak wryty.

Czy się nie przesłyszał? Ten młody sugerował, że…

Spojrzał w okno chatki. Było złowieszczo puste. Obiecał sobie, że już nic go nie zaskoczy, ale… wilkołak?

– Edmund potrafi być bardzo drażliwy w swojej nowej formie. – Kapeć zdawał się czerpać radość ze strachu urzędnika. Powoli okrążył chatkę i ze stęknięciem wypuścił gałęzie pod drewutnią.

– Nie chcesz… wejść pierwszy? – Darion przełknął ślinę i poluźnił kołnierz. Tak, tego wymagała kultura. Starsi powinni ustępować młodszym.

Postanowił zignorować swój zmysł dobrych manier, wołający że jest odwrotnie. 

– O nieeee – Kapeć po raz kolejny zaprezentował swój zniewalający uśmiech. – Niewolnicy nie śpią razem z panami. Mam własne lokum.

To mówiąc chłopiec klęknął i podczołgał się za drewutnię. Zdziwiony Darion podszedł do miejsca w którym zniknął. Zza drewnianej konstrukcji wyłoniła się druga, niewiele większa od budy. Gdy pochylił się przy dziurze pełniącej rolę wejścia, wysunęła się z niej ręką z prymitywną tabliczką i zawiesiła ją na kołku obok.

"Nje przeżkadzaci", dumnie głosiła zawieszka, pismem pijanego analfabety.

– Powodzenia – dobiegł rozbawiony głos z wnętrza budy.

*

Gdy Darion uchylił drzwi chatki, powitał go złowieszczy półmrok. Ogień w kominku dogasł, jedynie parę ostatnich węgielków żarzyło się leniwie.

– Moglibyście sobie darować ten dramatyzm – rzucił w ciemność, pilnując się, aby głos mu nie zadrżał. – Nie było mnie może z piętnaście minut.

– Och, wybacz kochanieńki – dobiegło z głębi chaty. Skrzypnął fotel bujany. – Edmund lubi spektakularne wejścia, a baaardzo chciał zaimponować naszemu gościowi.

Gdy skrzypnęły deski, urzędnik wyciągnął z kieszeni raka i wycelował w ciemność. Jeżeli wierzyć handlarzom, urządzenie miało w sobie srebro, więc powinno odstraszać wilkołaki. Chociaż równie dobrze mogła to być tylko plotka, mająca podnieść i tak mocno zawyżoną cenę.

Rozległ się basowy chichot, od którego ugięły się nogi urzędnika .

W tym samym momencie z kominka buchnął płomień, na chwilę oświetlając swoim blaskiem chatę. Darion zmrużył oczy i na ślepo zamachał rakiem przed sobą.

– Możesz to odłożyć, mój drogi. Nie gryzę.

Zamrugał zdziwiony. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do oświetlenia, poczuł naraz ulgę, jak i nową falę przerażenia.

Ulgę, bo Edmund ewidentnie nie był wilkołakiem.

Przerażenie, gdyż był czymś o wiele mniej zrozumiałym.

Zarządca przypominał siebie jedynie z postury. Podróżne, luźne ubranie zniknęło, zastąpione przez czarną, wieczorową suknię, z głębokim bocznym wycięciem odsłaniającym gładko ogoloną i niepokojąco umięśnioną nogę zakończoną butem na wysokim obcasie. Na krótko ostrzyżone włosy Edmund narzucił perukę z kruczoczarnych, dziko rozwianych włosów. Przez przerażony umysł Dariona przebiegło spostrzeżenie, iż doskonale kontrastowały one z jasnym podkładem na twarzy zarządcy. Usta, podkreślone głęboką czerwienią wyginały się lekko w kpiącym uśmiechu, najbardziej przyciągały jednak uwagę oczy. Wcześniej chłodne i oceniające, po metamorfozie pałały pasją, dodatkowo zaakcentowaną delikatnym cieniem i…

Darion spoliczkował się, nim jego myśli pognały dalej tym torem.

– Dlaczego… tak wyglądasz?

– To po prostu moja forma ekspresji siebie.

Zadrżał, gdy forma ekspresji Edmunda przeszła się leniwie wokół niego, mrugając kokieteryjnie pomalowanymi powiekami.

– Każdy z nas nosi w sobie kobietę – zaczęła, muskając delikatnie wypielęgnowanymi paznokciami policzek urzędnika. Darion wzdrygnął się i cofnął w kierunku drzwi. – Oj, nie udawaj, że nigdy nie przeszło ci przez myśl żeby wyrazić się… inaczej.

Ostatnie słowo Edmund zaakcentował, patrząc wymownie na łysinę urzędnika.

– Co mówi twój postępowy cesarz o takich, jak ja?

Darion szybko przywołał w myślach swoje szkolenie z zakresu tolerancji i przeciwdziałaniu dyskryminacji.

Dragoni.

Szaleńcy, którzy sprzeciwiają się boskim prawom i lekceważą swoje przyrodzenie, ukrywając je za strojami przynależnymi kobiecie. Kodeks był łaskawy dla nich, przewidując jedynie ubiczowanie, zamiast stryczka, bądź stosu, jak w przypadku czaroamerykanów. Oczywiście, to w przypadku gdy okażą skruchę i zaprzestaną ignorowania boskich przykazów.

Równocześnie nie wolno było ich szkalować za wyznawane ideały, ani obrażać, czy poddawać w wątpliwość ich zamiłowań.

Darion zmarszczył brwi. Coś tu się nie zgadzało.

– Cesarz Argus jest bardzo wyrozumiały względem waszych… zainteresowań – odparł, czując jak na czoło występuje mu kropla potu.

– I?

– I kazałby cię wychłostać – dodał półgębkiem.

– Chciałabym zobaczyć, jak próbuje.

Edmund zamachał w powietrzu wystawionym palcem, przesuwając głowę z lewej do prawej. Darion chwycił się panicznie framugi drzwi, oczekując rzucanego zaklęcia, ale nic się nie wydarzyło.

– Twój cesarz to hipokryta. Nie wolno wyzywać czarownic, ale można je palić. Należy szanować dragonów, ale skazuje się ich na chłostę. Powinno się mówić prawdę – Edmund spojrzał głęboko w oczy Dariona. – O ile jest ona wygodna.

Urzędnik naraz poczuł, że się dusi. Jego ideały, wiara w prawa cesarza…

Z rozmachem otworzył drzwi i wybiegł na zewnątrz. Przystanął na skraju werandy, oparł dłonie na kolanach i zwymiotował. Gdy cała treść żołądka znalazła się na dróżce przed chatką, odetchnął parę razy i usiadł na drewnianym schodku.

– Ciężki dzień?

Przyjął oferowany kieliszek wina i opróżnił go jednym haustem. Następnie rzucił zmęczone spojrzenie na rozmówcę.

– Pan Lucjan jak mniemam? Jestem Darion Noello, urzędnik cesarza.

– Wiem, kim pan jest. – Diabeł uśmiechnął się szeroko, potrząsnął wyciągniętą dłoń, po czym odchylił się w drewnianym leżaku. – Śledzę uważnie pana poczynania. Kiedy Madame niczego nie wymaga oczywiście. Zapowiada się piękna, bezchmurna noc. Będzie widać gwiazdy.

– Może.

Darion łypnął na ciemniejące niebo. Rzeczywiście nie było na nim żadnej chmury. 

– Proszę się rozpogodzić. Nic przecież wielkiego się nie stało. Pańskie ideały zostały zniszczone? Wiara w sens pracy zgnieciona i podeptana? To dzieje się każdego dnia. Proszę posłuchać mojej rady i nie przejmować się tym co nadejdzie jutro, tylko żyć chwilą. Utrapienia stracą na znaczeniu. Tak poza tym, ma pan pozdrowienia od babki.

– Proszę ją ucałować. – Darion wyszarpnął raka z kieszeni i zaciągnął się dymem. – Mam nadzieję, że dobrze ją tam traktujecie?

– O tak. – Pan Lucjan uśmiechnął się szeroko. – Robi wspaniałe ciasta. Mogę przemycić jeden kawałek, jeżeli jeszcze nas pan odwiedzi.

– Mało prawdopodobne. – Edmund wyrósł nagle obok Dariona. Jego czarne włosy powiewały delikatnie w nocnym powietrzu. Urzędnik mógłby przysiąc, że nie było wiatru. – Nasz gość musi wracać do stolicy złożyć raport. I tak zbyt długo go przetrzymaliśmy. Ufam, że trafi pan do wioski?

– Trafię. – Darion podniósł się ze stęknięciem na nogi. – Mam chyba wszystkie potrzebne dane. Dziękuję za gościnę.

Wyciągnął rękę do zarządcy. Ten w odpowiedzi uniósł masywne łapsko do pocałunku.

Eh, dragoni.

– Jeżeli mogę mieć sugestię. – Diabeł machnięciem ręki napełnił swój kieliszek, podczas kiedy Darion niezgrabnie zabierał się do cmoknięcia ręki. – Za bardzo się pan stara, by żyć zgodnie ze wszystkimi prawami. Być dobrym człowiekiem, a jednocześnie nie łamać żadnych zasad. Za dużo pan od siebie wymaga, nie ma ludzi idealnych. Dobroć przychodzi w małych uczynkach.

– Dziękuję – odparł Darion, wycierając usta z pudru. – To zadziwiająco dobra rada, zważywszy na to skąd pochodzi.

– Jestem poza godzinami pracy – szatan mrugnął porozumiewawczo.

Z boku werandy wdrapał się niezgrabnie Kapeć. Pociągnął pana Lucjana za rękaw, na co diabeł zamachał palcami. W rękach niewolnika pojawiła się butelka wina. Chłopiec wyszczerzył przerzedzone zęby. Nim jednak zdążył unieść alkohol do ust, podleciała do góry i wylądowała u stóp Madame Hugsonii, która właśnie wyszła na zewnątrz i otuliła się ciaśniej płaszczem. Czaroamerykanka pogroziła palcem niewolnikowi, po czym uśmiechnęła się promiennie do Dariona. 

Mężczyzna spojrzał z rezygnacją na raka, a następnie na osobliwą zbieraninę na werandzie.

– To chyba pożegnanie. Miło mi było… was poznać.

– Chcesz ciastka na drogę, kochanieńki? Zaraz – Madame podeszła gniewnie do urzędnika i zarzuciła mu szalik na szyję. – Przeziębisz się, jak będziesz tak szedł przez las na mrozie!

– Dziękuję. – Czując miękkość materiału, Darion Noello poczuł autentyczne wzruszenie. – Życzę dobrej nocy. A, i jeszcze jedno.

Zawahał się i spojrzał na pana Lucjana. Szatan wykrzywił twarz w grymasie rozbawienia.

– Czy mógłby pan…?

– Przekażę pozdrowienia pańskiej żonie. – Diabeł uśmiechnął się wyrozumiale. – Dalej chce rozwodu.

– Tak, spodziewałem się. Dobranoc.

*

Imperator odchrząknął. Trzymany w jego ręku dokument trząsł się monotonnie, napędzany podagrą starca. Darion Noello uniósł kielich do ust, nie spuszczając oczu z władcy. Komnatę wypełniło głośne siorbnięcie.

– Wygląda dobrze – chrząknął imperator, po spiorunowaniu urzędnika wzrokiem. – Rozumiem, że te plotki o paraniu się bezbożnymi rytuałami były bezpodstawne?

– Co do joty – Darion pokiwał głową. – Madame Hugsonia jest zwykłą zielarką. Wszelkie pomówienia to tylko zawistni chłopi, którzy nie doczekali się potomków przez jej środki spędzające płody.

– Rozumiem – mruknął imperator.

Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w raport, jakby usiłując znaleźć głębsze znaczenie pomiędzy wierszami. W końcu poddał się i wzruszył ramionami.

– A więc kolejne pomówienie. Dobrze się spisałeś. Myślę, że zasługujesz na urlop. Co powiesz na…

– Nie trzeba – przerwał mu Darion, po czym widząc zdziwione spojrzenie władcy pokłonił się szybko i dodał: – mój panie. Przynosi mi chwałę praca na rzecz imperium. Mogę dalej ścigać te szatańskie pomioty.

– Nikogo przy tym oczywiście nie dyskryminując – podkreślił z naciskiem imperator. – Czaroamerykanom należy się stos, ale również szacunek.

– Oczywiście, panie. – Darion pochylił się jeszcze głębiej.

– A więc to wszystko. Dobra robota, możesz odejść.

Urzędnik wyprostował się i tyłem, tak aby nie odwrócić się plecami do władcy, zaczął iść w kierunku ogromnych, inkrustowanych drzwi. Dopiero, gdy znalazł się za nimi, pozwolił sobie na odetchnięcie.

Szacunek i stos.

Ten kraj rzeczywiście był pełen hipokryzji. I pomyśleć, że kiedyś tak w niego wierzył.

Przechodząc przez bogato zdobione korytarze, Darion pozwolił, by jego myśli zdryfowały w sobie tylko znanym kierunku. Oczywiście od razu powędrowały ku Madame Hugsonii. Ciekawe jak staruszka sobie radziła? Wysłałby jej kartkę, ale przecież nie umiała czytać. Poza tym kto miałby ją dostarczyć?

Resztę drogi urzędnik przebył, rozmyślając gniewnie o opieszałości imperialnej poczty. W końcu stanął przed niepozornymi, drewnianymi drzwiami, na samym końcu korytarza. Ta część pałacu nie wyglądała już tak okazale, farba odłaziła wielkimi płatami ze ścian, a brudne okna nie przepuszczały zbyt wiele światła. Na drzwiach widniał krzywy, wyryty napis:

Darion Maria Noello, Urzędnik Cesarski.

Widząc swoje pełne imię, mężczyzna od razu zmarkotniał. Mimo, iż go nienawidził, imperator postawił sobie za punkt honoru umieszczać je wszędzie, gdzie tylko się dało. Może uważał je za śmieszne.

Ze stękiem uchylił drzwi. Zawiasy zaskrzypiały, a sterty papierów po drugiej stronie stawiły opór niczym obrońcy oblężonej twierdzy. W końcu jednak wygrał Darion i wcisnął się przez szparę do swojego gabinetu. Ignorując czekającą na niego papierkową robotę straszącą terminami z każdego kąta, skierował kroki do wielkiej szafy na końcu gabinetu.

– Nareszcie – mruknął, otwierając ją na oścież.

Kolekcja wielobarwnych peruk przywitała go mieniącym się brokatem. Darion z rozwagą sięgnął po jasnozieloną, z zawiązanym warkoczem i umocował ją na głowie. Z lustra na drzwiczkach szafy spojrzał na niego zupełnie inny człowiek.

Urzędnik oderwał od niego pełne uwielbienia spojrzenie i przez brudne okno zerknął na zachodzące słońce. Zapowiadała się bezchmurna noc.

Zabawę czas zacząć.

 

Koniec

Komentarze

Spodobał mi się pomysł, aby cesarski urzędnik, oddelegowany do sprawdzenia pogłosek o uprawianiu czarów i magii, doznał iluminacji w czasie pełnienia obowiązków. Jednak, jak by na to nie patrzeć, Anonimie, mam wrażenie, że nadmierną długością chyba wyrządziłeś krzywdę swojemu opowiadaniu – nie czytało się ono, niestety, najlepiej, bo rozwleczona historia okazała się dość nużąca, a nie najlepsze wykonanie sprawiało, że co rusz potykałam się na różnych usterkach.

 

A Bóg mi świad­kiem, Panie Do­bro­dzie­ju, robi to… ―> A Bóg mi świad­kiem, panie do­bro­dzie­ju, robi to

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się bardzo wiele razy w dalszej części opowiadania.

 

– Ach, ce­sarz Argus! – twarz cza­row­ni­cy po­ja­śnia­ła. ―> – Ach, ce­sarz Argus! – Twarz cza­row­ni­cy po­ja­śnia­ła.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

i po­pra­wi­ła grube szkła na twa­rzy. ―> …i po­pra­wi­ła grube szkła na nosie.

 

Spoj­rzał na swoją roz­mów­czy­nię ba­daw­czo. ―> Spoj­rzał badawczo na roz­mów­czy­nię.

Skoro w izbie było tylko ich dwoje, Hug­so­nia nie mogła być rozmówczynią nikogo innego.

 

pro­szę po­zdro­wić swo­je­go za­rząd­cę – o ile ist­nie­je, dodał w my­ślach. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

mo­gły­by się zna­leźć w każ­dej pracy cze­lad­ni­kow­skiej… ―> …mo­gły­by się zna­leźć w każ­dej pracy cze­lad­ni­czej

 

w mig zro­zu­miał­by czego usi­łu­je do­wieść za­war­tość ta­bli­cy. ―> Obawiam się, że to, co jest napisane na tablicy, nie stanowi jej zawartości.

 

Z wio­ski ra­czej nie był, ubiór wska­zy­wał ra­czej na kogoś ze sto­li­cy. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Da­rion No­el­lo prze­rwał wpół zda­nia… ―> Da­rion No­el­lo prze­rwał w pół zda­nia

 

Wyj­ście na raka dało mu parę chwil zwło­ki, ale nie dało się ukryć, że kon­flikt in­te­re­sów daje małe szan­se na bez­piecz­ny po­wrót do sto­li­cy. Mógł­by spró­bo­wać uciec, ale wąt­pił, by da­le­ko za­szedł. Gdyby tylko udało się ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Prze­su­nie się pan? – Dzie­ciak wy­pro­sto­wał się nie­cier­pli­wie.

– Co… – Da­rion prze­su­nął wzro­kiem… ―> Powtórzenie.

 

W gło­sie nie­wol­ni­ka za­czę­ły po­brzmie­wać roz­ma­rzo­ne nuty. ―> Nie wydaje mi się, aby nuty mogły być rozmarzone.

Proponuję: W gło­sie nie­wol­ni­ka za­czę­ły po­brzmie­wać nuty rozmarzenia.

 

Kapeć znów wy­szcze­rzył szczer­ba­te zęby. ―> Można mieć wyszczerbione zęby, ale to nie zęby są szczerbate, szczerbaty jest ktoś, kto ma braki w uzębieniu.

 

Po­czuł nagle na­ra­sta­ją­cy gniew w sto­sun­ku do cza­row­ni­cy. ―> Można czuć gniew do kogoś, ale chyba nie w stosunku do kogoś.

 

Roz­legł się ba­so­wy chi­chot, od któ­re­go nogi urzęd­ni­ka ugię­ły się pod nim. ―> Roz­legł się ba­so­wy chi­chot, od któ­re­go nogi urzęd­ni­ka ugię­ły się.

Czy nogi urzędnika mogły ugiąć się pod kimś innym?

 

Po­dróż­ne, luźne ubra­nia znik­nę­ły… ―> Po­dróż­ne, luźne ubra­nie znik­nę­ło

Ubrania wiszą w szafie, leżą w szufladach i na półkach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie.

 

czar­ną, wie­czo­ro­wą suk­nię, wy­cię­tą w bio­drze. Prze­rwa od­sła­nia­ła gład­ko ogo­lo­ną i nie­po­ko­ją­co umię­śnio­ną nogę… ―> Nigdy nie widziałam sukni z wycięciem w biodrze. Nie widziałam też sukni z przerwą.

Proponuję: …czar­ną wie­czo­ro­wą suk­nię, z głębokim bocznym rozcięciem, które od­sła­nia­ło gład­ko ogo­lo­ną i nie­po­ko­ją­co umię­śnio­ną nogę

 

umię­śnio­ną nogę za­koń­czo­ną butem na wy­so­kim ob­ca­sie. ―> Czy buty na pewno kończą nogi?

Proponuję: …umię­śnio­ną nogę w bucie na wy­so­kim ob­ca­sie.

 

mru­ga­jąc ko­kie­te­ryj­nie po­ma­lo­wa­ny­mi ocza­mi. ―> Mrugają powieki, nie oczy.

Proponuję: …mru­ga­jąc ko­kie­te­ryj­nie po­ma­lo­wa­ny­mi powiekami.

 

Gdy cała jego treść żo­łąd­ka zna­la­zła się na dróż­ce… ―> Czy to była treść urzędnika, czy żołądka?

Proponuję: Gdy cała treść żo­łąd­ka zna­la­zła się na dróż­ce

 

Rze­czy­wi­ście nie było na nim żad­nej chmu­ry

– Pro­szę się roz­ch­mu­rzyć. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Je­że­li mogę mieć po­ra­dę. ―> – Je­że­li mogę coś po­ra­dzić.

 

Sza­tan wy­krzy­wił twarz w roz­ba­wio­nym gry­ma­sie. ―> Nie wydaje mi się, aby grymas mógł być rozbawiony.

Proponuję: Sza­tan wy­krzy­wił twarz w gry­ma­sie rozbawienia.

 

i zer­k­nął za brud­ne okno na za­cho­dzą­ce słoń­ce. ―> …i przez brud­ne okno zerknął na za­cho­dzą­ce słoń­ce.

By spojrzeć za okno, należy je najpierw otworzyć, a potem wychylić się zeń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za konstruktywną krytykę, jak zawsze jesteś niezastąpiona :D W jednej sprawie nie jestem przekonany, chodzi o pracę czeladnikowską. Miała to być próba słowotwórstwa, parodia pracy licencjackiej. Tak samo czym innym jest praca licencjacka, a czym innym byłaby praca licencyjna. Praca czeladnicza to nie to, o co mi chodziło. Jeżeli taki eksperyment słowotwórczy jest nie do przyjęcia, to spróbuję to jakoś rozwiązać w inny sposób :p

Na rozwleczenie opowiadania niestety nic nie poradzę, ale błędy techniczne poprawiłem.

Miło mi, że uwagi okazały się przydatne. ;)

 

…chodzi o pracę czeladnikowską. Miała to być próba słowotwórstwa, parodia pracy licencjackiej.

No cóż, Anonimie, czasami udaje mi się zrozumieć intencję piszącego, a czasami – zwłaszcza gdy w tekście jest wiele potknięć – intencji autora nie dostrzegam i słowo, które miało mieć szczególne znaczenie, traktuję jak błąd.

Z tego co wiem, dawniej, nim zostało się czeladnikiem, pierwej trzeba było terminować w danym zawodzie, więc było się terminatorem. Może w tej sytuacji dobrym określeniem będzie praca terminatorska?

 

Anonimie, o ile mi wiadomo, po zakończeniu konkursu już nie poprawia się opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ahhh, rzeczywiście! Przywracam usterki w takim razie i pokornie błagam o wybaczenie.

 

P.S. To chyba pierwszy raz, kiedy muszę poprawiać opowiadanie wprowadzając w nim błędy.

Mam nadzieję, że także ostatni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjemnie się czytało. Pomysł ciekawy, opowiedziany w lekki sposób. Wciągnęło mnie, pomimo jego długości. Choć opowiadanie nie rozbawiło mnie jakoś mocno, to różnorodne zabawne elementy pochowane w opowiadaniu uprzyjemniały lekturę i wzbogacały opowieść. W niektórych momentach zaskoczyłeś mnie (np. przemiana Edmunda). smiley

 

Powodzenia w konkursie smiley

Zgadzam się z Reg, trochę to przegadane, ale też niegłupie. Wziąłeś na warsztat poprawność polityczną i udało Ci się pokazać jej idiotyzm i hipokryzję. Czy to jest śmieszne? No, nie wiem, bo temat w takim ujęciu raczej nieśmieszny. Zakończenie mi się nie podobało, nie pasuje mi tutaj. Ogólnie jednak przeczytałam z zainteresowaniem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Niezły pomysł, lekko przegadana realizacja. I nawet miejscami zabawne. Brakowało mi lepszej ekspozycji świata, w którym to się dzieje, zakończenie też nie do końca się spodobało, ale tekst nie najgorszy.

http://altronapoleone.home.blog

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki wszystkim za komentarze! Wiadomo, zakończenie to kwestia gustu, niektórym się spodoba, innym nie. ;) Uważam to za dobre zwieńczenie transformacji poglądów Dariona, może idące za daleko, ale uznałem, że tak radykalna zmiana może być zabawna. 

Niezłe. Porządnie napisane, oparte na ciekawym pomyśle, zabawne, jakkolwiek poruszające kwestie wcale niezabawne. Miejscami trochę bym poskracała, ale ogólnie mi się podobało. Klikam i życzę powodzenia w konkursie.

Nie zachwyciło mnie, chociaż muszę przyznac, że tekst jest sprawny i nieźle napisany.

ninedin.home.blog

Momentami nawet zabawne. Podobało mi się “wyjście na raka”. :)

 Dobrze się czytało, ale na kolana mnie nie powaliło.

Przeczytawszy.

Finkla

lozanf@fantastyka.pl

Konkurs zakończony, a więc i błędy poprawione ;)

OK, jest ładne sparodiowanie współczesnych absurdów poprawności politycznej. Fajna zabawa z nazwami.

Fantastyka. No, też jest, chociaż to głównie kostiumy. Ale niech będzie, że magia odgrywa istotną rolę.

Bohaterowie dobrze zbudowani, każdy dostaje swoje kilka minut, ma jakąś osobowość.

Fabuła nieco rozwleczona, skróty dobrze by jej zrobiły.

Oryginalne podejście do poprawności politycznej. Nie powalające oryginalne, ale dość świeże.

Warsztat. Przeszkadzało mi chyba tylko pisanie „pan” w dialogach dużą literą. Tak się pisze w listach, w rozmowie – małą.

Szkoda, że jest aż tyle minusów za przekroczenie limitu. Tym bardziej, że widać potencjał do cięć – na przykład w scence z przewodnikiem; niewiele wnosi, spokojnie można ją ograniczyć do wymiany podstawowych informacji.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka