- Opowiadanie: Arainne - Śmierć z zapałkami

Śmierć z zapałkami

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Śmierć z zapałkami

Śmierć z zapałkami

 

– To nie śmierci się boimy, lecz tego co po niej. Nieznanego, pustki, końca.

– Kłamiesz. To nie nieznanego się lękamy. Czym wszak jest sam akt śmierci? Boimy się jak zginiemy, kiedy, a nie pustki po naszej bezsensownej egzystencji. Tak naprawdę śmierć nie ma znaczenia, jest tylko uosobieniem końca, a koniec przecież nas nie dotyczy. Bo gdy nadchodzi, nas już nie ma. To bólu i wyrzeczeń się boimy, tego jak bolesne będą chwilę bezpośrednio poprzedzające śmierć.

– Mylisz się, życie jest piękne, mamy wiele możliwości. Boimy się, że gdy umrzemy po nas nie zostanie nic, zapomną o nas, że sami zapomnimy o sobie. Ja też kiedyś się bałem ale ty mnie znalazłeś. Nie chcemy spojrzeć Śmierci w oczy, czarne i puste niczym bezdenna studnia. Nie chcemy wziąć ją za zimną dłoń, boimy się gdzie nas poprowadzi. Ale nie chcemy być sami, więc ściskamy jej chłodną rękę i wchodzimy w ciemność. Ale ja nie złapałem jej dłoni, zamiast tego dostałem zapałki. Dwadzieścia zapałek. Dlaczego? Bo się zawahałem? Bo na ziemi byłem zły? Bo bałem się śmierci?– Przerwał na chwilę, a gdy kilka łez utorowało sobie drogę na jego pomarszczonym policzku mówił dalej. – Czemu mi nie odpowiesz? Wiesz, ja nadal mam te zapałki. Wszystkie, próbowałem ale nie potrafię ich użyć. Nie potrafię zrobić tego co mi każe. Bo życie jest wspaniałe, nie chcę nikogo go pozbawiać. Życie ma sens…

– Znów przemawia przez ciebie smutek i żal do własnej osoby. Oraz egoizm. Ponownie się mylisz. Życie jest tylko pięknym kłamstwem, iluzją, teatrzykiem bezwolnych marionetek, który oglądają ślepcy. Śmierć zaś jest prawdą, okrutną, czasem i bezwzględną, smutną, żałosną ale nadal jednak prawdą.

– Ale czy śmierć nie jest tylko aktem, czymś co wymyślili ludzie by nazwać koniec? Bo to co ma imię staje się mniej straszne? Czyż to nie ona jest właśnie iluzją? Śmierć wszak nie istnieje…

– Widziałeś Ją – przerwał mu. – Czy ci to nie wystarczy? Czy tak trudno ci zrozumieć, że nie żyjesz? Że to Ona chciała trzymać cię za rękę, a ty nią wzgardziłeś? Czy choć spojrzałeś na te zapałki?– Jego rozmówca przecząco pokiwał głową. –Nie nadajesz się do tego. Stanowczo się do tego nie nadajesz. – postać otulona płaszczem rozejrzała się wokół siebie. Oboje stali w ponurym pomieszczeniu. Nie było w nim nic nie licząc chłodnych kamieni, które tworzyły ściany i podłogę. Zamiast dachu mieli niebo, nocne niebo usiane milionem gwiazd.

Postać uśmiechnęła się do siebie, a w uśmiechu tym był ogromny smutek. Ręką trzymaną w kieszeni mocno uścisnął pojedynczą zapałkę i ponownie spojrzał na starszego mężczyznę przed nim. Był może po pięćdziesiątce, ale jego oczy były pełne życia, jasne i mądre. Dawno nie mógł z nikim porozmawiać, choć wzbierał w nim gniew, smutek albo i zrezygnowanie na myśl że ten starzec Ją widział, a on nie. Jeszcze mocniej ścisnął pojedynczą zapałkę i przemówił kolejny raz, bardziej z litości niż z chęci.

– Te zapałki… czy mógłbyś mi je dać? – mężczyzna spojrzał na niego pełen nadziei, nadziei która znikła niemal od razu. Wysunięta dłoń z pudełkiem zapałek zawisła w powietrzu.

– Ty się boisz – oskarżył go mężczyzna. – Najzwyczajniej na świecie boisz się umrzeć naprawdę, a to ja myślałem, że jestem tchórzem. – spojrzał na niego ponownie, tym razem pełen litości. Nie spodziewał się odkryć, że brunet stojący przed nim boi się tego, co sam wymierza wielu ludziom. Myślał, że to lubi, że pomaga takim jak on, pozbyć się brzemienia zapałek, a tak naprawdę chciał odroczyć moment śmierci.

Pięćdziesięciolatek rad z odkrycia jednym szybkim ruchem, wyjął zapałkę ze swoimi inicjałami z pudełka i podpalił ją tym samym rozpoczynając swoją śmierć. A brunet patrzył na to jak urzeczony, już nie raz widział jak inni mu podobni umierali, ale wtedy nikt z nich nie wrzeszczał z bólu. Wiedział dlaczego tak jest, powinien najpierw zająć się duszami zaklętymi w zapałki, a dopiero potem odnaleźć swoją. Patrzył jak płonie, jak w ogniu zapałki odtwarzają się sceny z życia mężczyzny, jakich okrucieństw dokonał na ziemi. A potem zapałka wypaliła się całkowicie, a po pięćdziesięciolatku została tylko kupka prochu, pudełko zapałek i świetlista droga, którą zapewne powędrował na spotkanie Jej lub przeznaczenia.

Stał tak dłuższą chwilę wpatrując się w pudełko na ziemi. Ścisnął mocniej zapałkę w kieszeni i oddalił się na drugi koniec pustej sali. Miał zamiar czekać aż pojawi się ktokolwiek, kto przerwie jego monotonny żywot, nie podpalając się od razu. Co chwilę jego wzrok padał na pudełko zapałek, kusiło by wstał i wziął je do ręki, by choć na chwilę wyjść poza te same cztery ściany.

Oparł się o ścianę i wstrząsnął nim dreszcz zimna. Nie cierpiał tych chwil, gdy nie miał nic do roboty, gdy nie mógł nikogo obserwować. W takim czasie miał zwyczaj wspominać, a raczej zastanawiać się kim był kiedyś. Już nie pamiętał jak wyglądało jego życie na Ziemi, nie miał pojęcia nawet jak wygląda, ile ma lat. Był kimś a zarazem nikim. Nie wiedział nawet czy aby na pewno istnieje. Nie rozumiał dlaczego tylko jego historia różniła się od innych. Wszyscy, których spotkał opowiadali, że mieli wybór. Mogli złapać Ją za rękę i odejść, albo przyjąć zapałki i zostać dłużej. Każdy z nich Ją spotkał, każdy tylko nie on mógł wybrać. Po niego nikt nie przyszedł, to on sam musiał do nich dojść. Był ciekaw co tak okrutnego zrobił, że spotkał go taki los, ale mimo wielkich starań nie potrafił sobie przypomnieć.

Pamiętał głosy, pamiętał ciemność i dotyk czyjś dłoni, a potem była tylko pustka: wszechobecna i nieskończona. Spadał długo, a może płynął w smole, ciemnej i gęstej, tak jak wszystko co go otaczało. Potem pojawił się grunt dający nikłe poczucie bezpieczeństwa i rzeczywistości.

Nie wiedział czy umarł, ale życie po śmierci wyobrażał sobie całkiem inaczej. Miał z pomocą Anioła dostać się do Nieba, albo chociaż przejść przez tunel, na końcu którego miał ujrzeć światło. Nie raz wierzył, że przyjdzie po niego sama Śmierć, ale wtedy nie zdawał sobie sprawy jaki los go czeka. W tamtej chwili otaczała go tylko ciemność, z której co jakiś czas wyłaniały się nieregularne kształty. Cały czas słyszał szelest kroków i cichy chichot, który kazał mu co chwilę odwracać się za siebie. Nie mógł nic zrobić, zatykanie uszu nie pomagało, chichot nigdy nie milkł.

Czas wlókł się niemiłosiernie, nie wiedział jak długo tam był. Nie potrafił zasnąć, nic nie jadł. Po prostu szedł. Cały czas przed siebie starając się uciec od tego przeklętego chichotu. Ale to było niemożliwe. W końcu, któregoś dnia, miesiąca albo i roku zobaczył słabe światło. I w końcu miał szansę zobaczyć swoich prześladowców.

Napięta na kości szarawa błona, prześwitujące żyły, wnętrzności i masa zmarszczek. Nie przypominało to skóry, tylko cienki materiał, który ktoś nałożył na szkielet może pięcioletniego dziecka. Ich oczodoły były puste, a w miejscu nosa ziała ciemna dziura. Uszu nie miały w ogóle. Za to ich usta rozciągały się w ogromnym uśmiechu zajmującym połowę twarzy. Zęby były żółte, a pomiędzy niektórymi dało się widzieć kawałki skóry czy mięsa, już zgniłego. Były przerażające i zbliżały się do niego. Szurając nogami szły, a raczej się wlekły. Wyciągały do niego dłonie, zakończone ostrymi pazurami. Chichotały. Im bardziej był przerażony tym bardziej one rozbawione.

W końcu go dopadły. Wbijały swoje zęby i pazury w ciało i zaczęły je powoli rozrywać. Czuł jak krew wypływa z jego ciała, jak powoli acz dokładnie i zimnym okrucieństwem odrywają ciało od kości, słyszał przeokropne mlaskanie tych potworów gdy pożywiały się ciałem. A potem wszystko znikło. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki potwory znikły, ból również.

Potrząsnął głową i wrócił do rzeczywistości. Wspomnienia z tamtych koszmarnych dni znikły, a on znów siedział w pustej sali oparty o zimną ścianę. Nawet nie zauważył kiedy wyjął zapałkę z kieszeni. Przyjrzał się jej dokładnie. Wyglądała normalnie, tak jak te na Ziemi. Różniła się jedynie wygrawerowanymi jego inicjałami na patyczku : R.O. teraz nawet nie wiedział jakie mogłoby to być nazwisko, nie wiedział nawet jak brzmi jego imię. Ścisnął zapałkę i dokonał wyboru. Wstał ale nie schował jej do kieszeni, miał już dość. Chciał wiedzieć, a tylko w ten sposób mógł się dowiedzieć kim był, i… i może spotkałby by Ją.

Zapalił zapałkę, nie czuł bólu, tylko lekkie swędzenie czy nawet łaskotanie. Spojrzał w ogień, nie widział swojego życia z Ziemi, widział tylko początek swojego życia jako podwładny Śmierci. Jak zaczarowany wpatrywał się w płonący ogień, zatracił się w nim całkowicie, wracając do tamtych dni.

***

Obudziłem się w ogromnej, pustej sali. Ból, który odczuwałem jeszcze niedawno zaczął maleć, aż znikł całkowicie. Pozostało tylko niewyraźne wspomnienie czegoś strasznego. Powoli wstałem z chłodnego marmuru. Nie rozumiałem co się dzieje, ani co tu robię. Pusta sala, a pośrodku niej ja. Sam. Każdy mój krok rozbrzmiewał z kilkukrotną siłą dookoła mnie.

Powoli, lekko zesztywniały podszedłem do ściany. A jej widok zaparł mi dech w piersi. Czarna ściana cała pokryta była drobnym pismem. Imionami i nazwiskami obcych mi ludzi. Były ich tysiące, miliony. A potem doszedłem do końca spisu, miejsca gdzie pismo się kończyło, a zaczynała pusta ściana. Na moich oczach pojawiło się tam moje imię, moje nazwisko. A potem powolnym ruchem, ktoś, a raczej coś przekreśliło je i dopisało obok znak zapytania. I w tamtej chwili to wszystko się zaczęło. Zaczęła się moja zabawa w Boga, czy raczej Śmierć. Byłem młodym głupcem i jeszcze niczego nie rozumiałem.

 Pudełko zapałek z wielkim hukiem upadło na ziemię obok mnie. Podniosłem je, tym samym skazując siebie na ten los. W pudełku było równo dwadzieścia zapałek, każda oznaczona innymi inicjałami. Wiedziony ciekawością wyjąłem pierwszą. Przyglądałem się jej dłuższą chwilę, a po chwili spróbowałem zapalić. Nie potrafiłem. W chwili gdy miałem wyjąć kolejną na jednej ze ścian pojawiły się drzwi. Ogromne, jakby z metalu, otwarły się z wielkim hukiem. Niepewny, nadal trzymając w dłoni zapałkę, przeszedłem przez nie.

Moim oczom ukazała się niemal identyczna sala. Również i tu wszystkie ściany zapisane były imionami i nazwiskami, ale było w niej dodatkowo krzesło. Równie czarne co wszystko dookoła, ogromne i w swej istocie niesamowite. Jak zaczarowany podszedłem do niego ale nie odważyłem się go dotknąć. Wpatrywałem się jedynie w niego z niemal nabożną fascynacją. Spojrzałem ponownie na dwadzieścia zapałek i nie wiem skąd ale zaczynałem rozumieć kim się stałem i jakie czekają mnie obowiązki.

A potem podłoga pode mną zaczęła się zapadać. Przerażony i nie przyzwyczajony zacząłem spadać. Aż w końcu upadłem na twardy bruk. Wstałem i otrzepałem ubranie.

Wokół mnie było pełno dziwnie ubranych ludzi. Bardzo krótkie sukienki, wysokie buty oraz ostry makijaż zdobił każdą kobietę, panowie zaś mieli kolorowe spodnie i coś na wzór fraków. Za to każdy bez wyjątku wpatrywał się w mały prostokątny przedmiot ściskany w dłoni. Zdezorientowany jeszcze mocniej ścisnąłem pudełko i wiedziony intuicją ruszyłem w kierunku ogromnego budynku.

Ludzie mnie nie zauważali, ignorowali gdy zadawałem pytania, a gdy stawałem na ich drodze przechodzili przeze mnie jakbym nie istniał. To bolało, nie fizycznie, tylko psychicznie. Ale byłem ciekaw, coś mówiło mi bym szedł, cały czas przed siebie, więc szedłem. Wokół mnie ludzie w białych kitlach cały czas gdzieś podążali w pośpiechu. Skręciłem w prawo i wszedłem przez białe drzwi do pojedynczej Sali.

Na łóżku leżała młoda kobieta. Miała opuchnięte i zaczerwienione oczy, ale z jakiegoś powodu była szczęśliwa. Nie wiedziałem skąd, ale byłem pewien że to przez nią tu jestem. Podszedłem bliżej i pierwszy raz wydawało mi się, że ktoś mnie zauważył. Zobaczyłem w jej oczach strach i niemą prośbę, gdy wyciągałem odpowiednia zapałkę, na której widniały inicjały: J.K. To ciekawość popchnęła mnie do tego strasznego czynu. Nie zastanawiałem się co się stanie. Podświadomie wszystko wiedziałem ale starałem się uparcie ignorować fakt, że zabijam człowieka. Po prostu podpaliłem zapałkę.

Widziałem jak ucieka z niej życie z każdą mijaną sekundą, a w ogniu oglądałem jej historię. Była dobrą kobietą, choć zdarzało jej się zdradzić męża. Ponowie spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, a ja w końcu zrozumiałem ale już nic nie mogłem zrobić. Jedna z kobieta w białym kitlu włożyła do rąk umierającej małe zawiniątko. Ogień niemiłosiernie spalał zapałkę, tym samym odbierając życie kobiety. A ja… a ja mogłem tylko stać i patrzeć. Nim zdążyła przytulić nowo narodzone dziecko zaczęła się trząść. Drgawki opanowały całe jej ciało, a z ust wypływała krew. Urządzenie do którego była podłączona zaczęło wydawać nieznany mi dźwięk, a kobiety w białych strojach robiły co mogły by powstrzymać krwawienie. Ale ich starania nie zdały się na nic.

Młoda kobieta wydała ostatnie tchnienie poprzedzone wypluciem krwi i opadła bez sił na szpitalne łóżko, a zapałka spaliła się doszczętnie. Odwróciłem się i odszedłem, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Przed chwilą zabiłem człowieka, a wyrzuty sumienia jakie mnie nawiedziły były nijakie w porównaniu do faktu, że poczułem się jak Bóg. A co najgorsze spodobało mi się to. Spodobał mi się fakt, że ode mnie zależało, jak długo będzie ktoś mógł odwlec swoją śmierć. Wyrzucając z głowy to smutne wydarzenie, niemal od razu wyjąłem kolejną zapałkę i wiedziony intuicją ruszyłem w kierunku kolejnej ofiary.

Po dziesięciu zapałkach, miałem dosyć, to co na początku wydawało się zabawą w Boga teraz stało się ciężarem. Niektórych nie było trudno pozbawić życia, a historie jakie ukazywały się w płomieniach tylko to potwierdzały. Przy innych się wzruszałem, a niektórych zabić nie byłem wstanie i odkładałem na później.

Pod wieczór nie wiem jak ale wróciłem do ogromnej Sali tronowej. Znów nikogo w niej nie było. Załamany opadłem na ziemię i po raz pierwszy tego dnia dopadły mnie wyrzuty sumienia i wątpliwości: co będzie gdy skończą się zapałki? Nie wiem jak dużo czasu straciłem klęcząc na ziemi, ale to właśnie w takim stanie znalazł mnie inny człowiek. Był może kilka lat starszy ode mnie.

To on wytłumaczył mi sens zapałek, że jesteśmy kimś w rodzaju podwładnych Śmierci. Zbieramy dla niej żniwo by Ona mogła je osądzić i zaprowadzić do przeznaczonego im miejsca. Powiedział mi, że krzesło który mnie tak fascynował jest Tronem samej Śmierci, z którego sądziła umarłych. To na nim wydawała sądy, jak i rozporządzała swymi podwładnymi. Ale z jakiegoś powodu do mnie nie przyszła.Za każdym razem gdy zjawiałem się w Sali jej nie było, był tylko pusty tron. Wtedy też dowiedziałem się, że ostatnia zapałka, ta dwudziesta, jest moją zapałką. Mężczyzna był szczęśliwy bo została mu tylko jedna śmierć i będzie mógł wracać.

Opowiadał mi o swoim życiu, o żonie, która pewnie za nim tęskni ale zapewniał mnie, że spotkają się w niebie. Nie wierzyłem mu. W wesołym nastroju mnie pożegnał i wszedł w dziurę na podłodze, za którą nie było niczego. A potem wstałem i ja. Byłem ciekaw czy również będę się cieszył gdy przyjdzie kolej i na mnie. Czy ktoś również czeka na mnie? Nie wiedziałem tego, ale chciałem wiedzieć. Ruszyłem w ślad za pierwszym spotkanym człowiekiem i znów pojawiłem się w czasach, o których nigdy nie słyszałem.

 Tak minęło mi kilka dni. Jedno zabójstwo, jeden dzień. O ile przerwy między zbieraniem dusz można było nazwać dniami. Teraz w pudełku pozostały mi tylko dwie zapałki. Wyjąłem przedostatnią ale z jakiegoś powodu nie czułem radości z faktu, że za niedługo będę musiał się zmierzyć z śmiercią, wcześniej nawet przez chwilę Jej nie zobaczywszy.

Droga zaprowadziła mnie do małego kolorowego domku na wzgórzu. Był śliczny i jakby znajomy. Zapukałem zanim wszedłem do środka, choć nie spodziewałem się żadnej odpowiedzi. Wnętrze domku było przytulne i słoneczne. Zapragnąłem tu zostać, miałem już dość czarnych i zimnych ścian. Rozejrzałem się dookoła i w końcu zobaczyłem mój cel.

Młoda kobieta, blond włosa i ślicznie uśmiechnięta. Wpatrywała się w czyjeś zdjęcie na szafce i coś cicho mówiła. Powoli podszedłem w tym samym czasie wyciągając zapałkę. Odwróciła się w moją stronę, a jej oczy zaświeciły. Wydawały mi się znajome, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd. Zawahałem się.

Kobieta przeszła przeze mnie jakbym nie istniał. Zabolało. Zawsze uważałem, że to co robię było jakby aktem łaski, jakim ich obdarowuję. Wmawiałem sobie, że nas wszystkich czeka ten sam koniec, a ja go nie przyśpieszam ale jedynie wypełniam obowiązek jaki został mi powierzony. Zachowuję równowagę w naszym świecie. Raptem osiemnaście zapałek, osiemnaście ludzi czekających na śmierć, tylko tyle wystarczyło by wmówić mi że stałem się samą Śmiercią. Dlatego wtedy moje wahanie trwało krótko. Zapaliłem zapałkę i od razu zapragnąłem ją zgasić. Zrozumiałem, że jestem tylko czyjąś zabawką, nic nie znaczącym bytem ludzkim od brudnej roboty. A może sama Śmierć się nudzi i postanowiła zabawić się kosztem ludzkim? Nie wiedziałem tego, w tamtej chwili nawet mnie to nie obchodziło.

Starałem się jedynie zatrzymać płomień, zgasić go. Nie dałem rady. Patrzyłem to na zdjęcie w ramce, które przedstawiało mnie tulącego kobietę z domku. Przypomniałem sobie i bardzo tego pożałowałem. Magda, moja narzeczona, stała przede mną i umierała. Jej oczy jeszcze niedawno pełen radości, teraz patrzyły na mnie z nie dowierzeniem. Odwróciłem wzrok, który padł na płomień. Ze łzami w oczach patrzyłem jak wraz z nim ulatują nasze pięknie spędzone chwile, nasz pierwszy pocałunek, oświadczyny. Widziałem własny pogrzeb. Widziałem jej zapłakaną twarz i ból w spojrzeniu. Ten obraz miał prześladować mnie do samego końca.

***

To ból i coraz głośniejszy chichot przywrócił mnie do rzeczywistości. Odwróciłem wzrok od płomienia, który niemal całkowicie strawił moją dwudziestą zapałkę. Przeraziłem się, nie chciałem wracać do tamtego miejsca. Tamten mężczyzna miał rację, boję się.

Spojrzałem na swoją dłoń, cała poparzona trzęsła się lekko. Strach, to on popędził mnie do działania. Dmuchałem zapałkę ale ona nie chciała zgasnąć, robiłem wszystko i powoli traciłem nadzieję. A potem coś się wydarzyło. Ktoś przeszedł obok mnie, ubrany w czarną suknię, z równie mrocznym trenem, który wlókł się za cicho stąpającą postacią. Mroźny podmuch omiótł moje ciało, i zgasił zapałkę, która niemal w całości spłonęła. Spojrzałem na nią, a łzy pojawiły się w moich oczach. Dotknąłem dłońmi twarzy, czułem że całe była zdeformowana, poparzona, tak jak całe moje ciało. Ciuchy, brwi i włosy spłonęły całkowicie.

Powoli rozprostowałem dłoń i opatuliłem się płaszczem trzymanym przez bladą postać. Uśmiechnęła się do mnie lekko i wyciągnęła w moim kierunku dłoń. Spojrzałem na Nią, tak długo czekałem, tak bardzo tego pragnąłem. No właśnie to wszystko było czasem przeszłym i już nie miało znaczenia. Zrozumiała, kiwnęła głową i odeszła. A ja podniosłem z ziemi pudełko zapałek, swoją prawie co nie spaloną schowałem do kieszeni. Czując w dłoni ciężar zapałek poczułem się pewniej.

Szczelnie opatulony płaszczem, podpierając się o laskę i lekko kulejąc ruszyłem w stronę drzwi, za którymi znikła. Spojrzałem jeszcze na ścianę i zobaczyłem, że znak zapytania, który był obok mojego nazwiska znikł, tak jak ono same, jakbym przestał istnieć. Ale to już nie miało znaczenia. Ani to jak się nazywam, ani to kim byłem. Teraz liczyła się tylko Ona i te pudełko zapałek.

Koniec

Komentarze

Arianne, bądź uprzejma podzielić zwarte bloki tekstu na mniejsze akapity – ułatwisz nam lekturę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż, to dość mroczne opowiadanie traktujące o umieraniu, niestety, nie zajęło mnie specjalnie. Nie przepadam za kolejnymi wizjami opowiadającymi o śmierci, a tak po prawdzie to o tym, jak piszący wyobrażają sobie rzeczoną śmierć i sprawy związane ze zgonem, i nawet dodanie do sprawy pudełka zapałek nie powiedziało mi nic nowego.

Wykonanie, co stwierdzam ze smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia i, niestety, nie ułatwia lektury.

 

Bo bałem się śmier­ci?– Prze­rwał na chwi­lę… –> Brak spacji przed półpauzą.

 

Czy choć spoj­rza­łeś na te za­pał­ki?– Jego… –> Brak spacji przed półpauzą.

 

–Nie na­da­jesz się do tego. Sta­now­czo się do tego nie na­da­jesz. – po­stać otu­lo­na płasz­czem ro­zej­rza­ła się wokół sie­bie. Oboje stali w po­nu­rym po­miesz­cze­niu. –> Winno być:

– Nie na­da­jesz się do tego. Sta­now­czo się do tego nie na­da­jesz. – Po­stać otu­lo­na płasz­czem ro­zej­rza­ła się wokół sie­bie.

Oboje stali w po­nu­rym po­miesz­cze­niu.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Ręką trzy­ma­ną w kie­sze­ni mocno uści­snął po­je­dyn­czą za­pał­kę… –> Ręką trzy­ma­ną w kie­sze­ni mocno ści­snął po­je­dyn­czą za­pał­kę

Uścisnąć można np. czyjąś dłoń, ale nie zapałkę.

 

po­now­nie spoj­rzał na star­sze­go męż­czy­znę przed nim. –> …po­now­nie spoj­rzał na star­sze­go męż­czy­znę przed sobą.

 

Był może po pięć­dzie­siąt­ce, ale jego oczy były pełne życia, jasne i mądre. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

wyjął za­pał­kę ze swo­imi ini­cja­ła­mi z pu­deł­ka i pod­pa­lił… –> …wyjął z pudełka za­pał­kę ze swo­imi ini­cja­ła­mi i za­pa­lił

Zapałkę się zapala. Palącą się zapałką można coś podpalić.

 

już nie raz wi­dział jak inni… –> …już nieraz wi­dział jak inni

 

Nie raz wie­rzył, że przyj­dzie po niego… –> Nieraz wie­rzył, że przyj­dzie po niego

 

zo­ba­czył słabe świa­tło. I w końcu miał szan­sę zo­ba­czyć swo­ich prze­śla­dow­ców. –> Powtórzenie.

 

Wbi­ja­ły swoje zęby i pa­zu­ry w ciało… –> Zbędny zaimek. Czy wbijałyby w ciało cudze zęby i pazury?

 

Czuł jak krew wy­pły­wa z jego ciała… –> Jak wyżej. Czy czułby krew wypływającą z cudzego ciała?

 

z jego ciała, jak po­wo­li acz do­kład­nie i zim­nym okru­cień­stwem od­ry­wa­ją ciało od kości, sły­szał prze­okrop­ne mla­ska­nie tych po­two­rów gdy po­ży­wia­ły się cia­łem. –> Powtórzenia.

 

jego ini­cja­ła­mi na pa­tycz­ku : R.O. –> Zbędna spacja przed dwukropkiem.

 

Każdy mój krok roz­brzmie­wał z kil­ku­krot­ną siłą do­oko­ła mnie. –> Czy oba zaimki są konieczne? Co to jest kilkukrotna siła?

 

Rów­nie czar­ne co wszyst­ko do­oko­ła… –> Rów­nie czar­ne, jak wszyst­ko do­oko­ła

 

Wpa­try­wa­łem się je­dy­nie w niego z nie­mal na­boż­ną fa­scy­na­cją. –> Piszesz o krześle, które jest rodzaju nijakiego, więc: Wpa­try­wa­łem się je­dy­nie w nie, z nie­mal na­boż­ną fa­scy­na­cją.

 

Prze­ra­żo­ny i nie przy­zwy­cza­jo­ny za­czą­łem spa­dać. –> Prze­ra­żo­ny i nieprzy­zwy­cza­jo­ny za­czą­łem spa­dać.

 

otrze­pa­łem ubra­nie Wokół mnie było pełno dziw­nie ubra­nych ludzi. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

wsze­dłem przez białe drzwi do po­je­dyn­czej Sali. –> Dlaczego wielka litera?

 

Nie za­sta­na­wia­łem się co się sta­nie. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Po pro­stu pod­pa­li­łem za­pał­kę. –> Po pro­stu za­pa­li­łem za­pał­kę.

 

spa­li­ła się do­szczęt­nie. Od­wró­ci­łem się i od­sze­dłem, a po­je­dyn­cza łza spły­nę­ła po moim po­licz­ku. Przed chwi­lą za­bi­łem czło­wie­ka, a wy­rzu­ty su­mie­nia jakie mnie na­wie­dzi­ły były ni­ja­kie w po­rów­na­niu do faktu, że po­czu­łem się jak Bóg. A co naj­gor­sze spodo­ba­ło mi się to. Spodo­bał mi się fakt, że ode mnie za­le­ża­ło… –> Siękoza i zaimkoza.

 

do ogrom­nej Sali tro­no­wej. –> Dlaczego wielka litera?

 

Za­ła­ma­ny opa­dłem na zie­mię… –> Skoro był w sali, to raczej: Za­ła­ma­ny opa­dłem na podłogę

 

Po­wie­dział mi, że krze­sło który mnie tak fa­scy­no­wał… –> Po­wie­dział mi, że krze­sło które mnie tak fa­scy­no­wało

 

gdy zja­wia­łem się w Sali jej nie było… –> Dlaczego wielka litera?

 

i wszedł w dziu­rę na pod­ło­dze, za którą nie było ni­cze­go. –> …i wszedł w dziu­rę w pod­ło­dze

Skąd wiadomo, że za podłogą nie było niczego?

Dziura może być w czymś, nie na czymś.

 

że za nie­dłu­go będę mu­siał… –> …że nie­dłu­go będę mu­siał

 

Młoda ko­bie­ta, blond włosa i ślicz­nie uśmiech­nię­ta. –> Młoda ko­bie­ta, blondwłosa i ślicz­nie uśmiech­nię­ta.

 

Rap­tem osiem­na­ście za­pa­łek, osiem­na­ście ludzi cze­ka­ją­cych na śmierć… –> Rap­tem osiem­na­ście za­pa­łek, osiemnastu ludzi cze­ka­ją­cych na śmierć… Lub, jeśli byli to mężczyźni i kobiety: Rap­tem osiem­na­ście za­pa­łek, osiemnaścioro ludzi cze­ka­ją­cych na śmierć

 

teraz pa­trzy­ły na mnie z nie do­wie­rze­niem. –> …teraz pa­trzy­ły na mnie z niedo­wie­rzaniem.

 

Dmu­cha­łem za­pał­kę ale ona nie chcia­ła zga­snąć… –> Nie wydaje mi się, aby można dmuchać zapałkę.

Pewnie miało być: Dmu­cha­łem na za­pał­kę ale ona nie chcia­ła zga­snąć…

 

Do­tkną­łem dłoń­mi twa­rzy, czu­łem że całe była zde­for­mo­wa­na… –> Literówka.

 

swoją pra­wie co nie spa­lo­ną scho­wa­łem do kie­sze­ni. –> swoją, omal nie spa­lo­ną, scho­wa­łem do kie­sze­ni.

 

pod­pie­ra­jąc się o laskę i lekko ku­le­jąc… –> …pod­pie­ra­jąc się laską i lekko ku­le­jąc

 

znak za­py­ta­nia, który był obok mo­je­go na­zwi­ska znikł, tak jak ono same… –> …tak jak ono samo

 

te pu­deł­ko za­pa­łek. –> …to pu­deł­ko za­pa­łek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł nie jest zły, ale całość wyszła średnio :/

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka