Dwie kolorowe kule wirowały wokół siebie, wznosiły i stapiały się ze sobą, aby po chwili rozłączyć się i wrócić do swej zwykłej formy. Migotały feerią barw, wibrowały i lekko muskały. Przepiękny był to niby-taniec, każdy by to przyznał.
Poznajcie naszych bohaterów. Pom i Poko.
Pom było na co dzień elegancką kulą, w pełni symetryczną i sferyczną. Zachowawcze było w swej ekspresji barwnej, zwykle obierając odcienie dalekiego nadfioletu. Jedynie w niby-tańcu i bliskości z Poko ta forma z lekka opadała.
Poko było kulą tylko od czasu do czasu, więc kulą było tylko z nazwy, z przyzwyczajenia. Przez większość czasu kształt był zdeformowany i wymyślny. Podobnie barwy, sięgające od delikatnego błękitu, aż po głęboki nadfiolet. Co niektórzy, o bardziej czułych oczach, powiadali, że Poko wchodziło nawet w rentgenowskie połyski. Kolory zaś układały się w nieregularne wzory, zależne tylko od zmiennego nastroju Poko.
Swobodne były to duszki i każdy kto je znał zarzekał się, że rozsiewały radość i pasję. Poprzez swe opowieści i teatralne balety-rekonstrukcje napełniały bardziej stacjonarne istoty strzępkami swych podróży przez świat.
Pewnego razu, po jednym z ich czułych i radosnych niby-tańców, Poko rzekło do swojej towarzyszki:
– Drogo Pom, razem przemierzyłyśmy cały nasz sferyczny świat. Widziałyśmy piękne łuki rozładowań słonecznych. Obserwowałyśmy skrzące się iskrysy na południowych polach. Sięgałyśmy nawet głębin świata rejestrując jakże rzadkie zjawiska atomowej fuzji.
– To i wiele innych zjawisk widziałyśmy, to i wiele innych miejsc odwiedziłyśmy. Czy jednak jest coś co cię smuci, drogo Poko?
– W naszych duszach tkwi żądża przygód, gorączka poznawania nowego. Czuję, że nasz świat stał się dla nas za mały. Nie wiem co zostało nam jeszcze do odkrycia. Gdzie powinnyśmy udać się dalej.
– Możemy udać się po mądrość do plazmuchy Amawy. Specjalizuje się w leczeniu potrzebujących dusz, a to jest to czego nam teraz właśnie potrzeba.
Duszki rado ruszyły po radę. Zastali plazmuchę w trakcie procedur medycznych na drobnych iskierkach, które skarżyły się na nieustające zaburzenia homeostazy z otoczeniem. Mądra Amawa nie tylko z łatwością ustabilizowała delikatny fizyczny stan iskierek, ale i pokrzepiła na duchu i podzieliła się mądrym słowem. Napełniło to nadzieją nasze dzielne kulki.
Gdy przyszedł czas na Pom i Poko, Amawa zwróciła się w ich kierunku i zbliżyła. Wtedy ujrzeli w pełnej krasie jej imponującą postać. Wielka była i zginała się w pokaźny łuk, a szaty jej zdobiły liczne i piękne rozładowania.
– Czego wam trzeba, moje dzieci? Przyszłyście po radę do starej Amawy?
– Dobra Amawo, zwiedziłyśmy liczne krainy naszego świata – zaczęło ostrożnie Pom – jednak zdaje się, że nie czeka nas tu więcej przygód, więcej doznań.
– Chcemy odkrywać nowe lądy – wtrąciło się narwane Poko – obserwować nieznane nam zjawiska.
– Nie mogę zagwarantować, że dostarczę wam tego czego oczekujecie, ale pomogę jak tylko mogę.
– Świat ten stał się dla nas za mały – oznajmiło Poko.
– Jeśli tak, to mogę powiedzieć, że poza granicami naszego sferycznego świata znajdują się niezmierzone otchłanie próżni. Próżnia jest poprzetykana mrowiem takich światów jak nasz, zwanych gwiazdami. Muszę was jednak ostrzec. Wiele, wiele czasu minie nim dolecicie do najbliższych z nich, nawet gdy będziecie pędzić z całych sił.
– To nie brzmi szczególnie zachęcająco – zaczęło ostrożnie Pom, tak aby nie zabrzmiało to niewdzięcznie – czy chociaż ta próżnia jest interesująca?
– Przestrzeń międzygwiezdną wypełnia materia międzygwiezdna, jednak rzadka jest na tyle, że jakby jej nie było. Sama próżnia niezupełnie jest taką zwyczajną pustką. Wciąż i wciąż powstają w niej pary – troszeczkę jak wy, moje drogie – cząstka i antycząstka – niestety robią to tak szybciutko i na tak małej skali, że nie sposób je dostrzec bez pomocy specjalnych urządzeń.
– Dziękujemy za twą radę, mądra Amawo.
Kulki odeszły od Amawy. Poko strasznie posmutniało i zmarkotniało. Do tego kolory jej przyblakły jak i wzorki zdawały się mniej wzorzyste.
– Co teraz poczniemy? – zapytało rozpaczliwie Poko – chcę odkrywać już, zaraz. Ta pustka międzygwiezdna nie brzmi jak coś w czym chciałabym utknąć na czas długiej, długiej podróży.
– Nie poddawajmy się. Mądrość Amawy jest ogromna, lecz nie poprzestawajmy na radzie jednej tylko istoty, bo mogła coś pominąć. Myślę, że to czas najwyższy, by ponownie odwiedzić cyklon Amamedom.
Dźwięk tego imienia poruszył ich oboje. Napawał ich czcią i szacunkiem. Nikt nie odwiedza cyklonu ot tak sobie. Duszki wiedziały, że muszą przybrać swą najbardziej odświętną formę, prezentować się najokazalej.
Wytężyły się jak tylko mogły i wykonały najpiękniejszy taniec jaki zdołały. Układ ruchów był cudowny, a migotanie barw zapierało dech w piersiach. Robiły to ze szczególną czułością i z głębokim zrozumieniem siebie nawzajem i swoich potrzeb. Synchronizowały się. Zespoliły się ze sobą. Oto był taniec fuzji. Oto było Pompoko.
Pompoko było piękną i smukłą elipsoidą, mieniło się niespotykaną mozaiką barw o trudnej do ujęcia w słowa harmonię. Postać jej była wielka, znacznie większa niż prosta suma jej składowych by sugerowała. Pognało z wielką prędkością ku cyklonowi.
Cyklon Amamedom był antyczną, dynamiczną acz niezwykle stabilną strukturą, zjawiskiem pogodowym. Swym ogromnym ciałem pokrywał obszar krainy. Jego dolne partie sięgały daleko w głąb gwiazdy, a górne dotykały górnych warstw heliosfery. Pompoko stanęło w obliczu tej ogromnej istoty.
– Witaj, czcigodny ojcze. Przybyłam zasięgnąć twej mądrości.
– Pompoko, moje drogie dziecko. Jeśli z tego starego cyklonu może być jakiś użytek, Amamedom będzie służył radą.
Pompoko zwierzyło się ze swego kłopotu ze słabo ukrywanym zapałem, starając się zachować pozory powściągliwości. Opowiedziało o nieposkromionej żądzy poznawania, o innych gwiazdach i dzielącej je przerażającej ogromnej próżni. O tym jak posmutniało gdy okazało się, że brak jej cierpliwości do podróżowania aż na odległe gwiazdy z opowieści Agamy.
– Proszę, ojcze. Twoja mądrość jest mym ostatnim wybawieniem. Czy jest coś co mogłabym zobaczyć, aby zaspokoić swój głód poznawania, a jednocześnie nie nadwerężać swej nikłej cierpliwości niewyobrażalnie długim podróżowaniem poprzez chłód i pustkę?
Amamedom potrzebował czasu, był bowiem powolny. Mądrość jego nie opierała się na prędkości znajdowania odpowiedzi, a raczej na ich głębi. Nachylił się nad Pompoko z troską i wydusił z siebie:
– Wokół naszego świata krążą malutkie światy, ledwie zauważalne. Jednak niech nie zwodzą cię ich rozmiary, albowiem niesamowite są i różnorodne. Nasz świat z plazmy i gazu się składa. Na tamtych, niewielkich, ciężko plazmę znaleźć. Jednak oprócz gazu istnieją jeszcze inne stany skupienia, jak ciecz i materia skondensowana. Dziwne to są formy i kruche, mogące jedynie istnieć w chłodnych warunkach. Kreują one przeogromną mnogość krajobrazów, wpływając na siebie na złożone sposoby. Każdy taki świat nazywamy planetami. Każda jest inna i zdaje się, że dla mieszkańców gwiazd ta mozaika może przyprawić o zawroty głowy. Oczywiście nie ciebie, Pompoko, bo ty jesteś dzielnym odkrywcą. Nie tylko różnią się one między sobą nawzajem, ale i w obrębie jednej takiej planety może istnieć mnogość form. Zasugeruję ci w szczególności jedną planetę. Znajduje się ona idealnie usytuowana pomiędzy pozostałymi. Nie jest na niej ani za zimno, ani za gorąco. Dzięki temu wszystkie stany skupienia istnieją tam obok siebie i każdego z tych elementów jest dość. Pokłady cieczy rzucają się na widok z daleka i nazywają się oceanami. Wyrastają z nich łańcuchy materii skondensowanej zwane lądami. Wszystko to otaczają zaś gazy, znane jednolicie jako atmosfera.
To nie jest jednak w tym wszystkim najcudowniejsze. Pośród wszystkich planet, ta jedna jedyna poczęła życie. Delikatne te istoty są prawdziwym cudem natury, każda jedna dostosowana jest do środowiska w jakim żyje, same także kreują te środowiska. Są pośród nich niezwykle proste organizmy, które przetwarzają energię, kosztem jednak swej prostoty i niemal całkowitej stacjonarności. Są także istoty bardziej złożone, które żyją kosztem tych prostszych i przemierzają swoje małe światy. Niektóre istoty pływają w oceanach, inne pełzają bądź kroczą po lądach, a jeszcze inne odnajdują się polatując w atmosferze.
Pompoko zaczęło wibrować z ekscytacji. Do tej pory nie słyszało o takich dziwach. Musiało wybrać się na tę planetę jak najszybciej. Drgawka ta była tak silna, że zdołała rozszczepić Pompoko i przed starym Amamedomem pojawiły się Pom i Poko. Rozentuzjazmowane Poko całkowicie straciło opanowanie. Mamrotało w gorączce o nowych krainach i zanim ktokolwiek był w stanie je zatrzymać, czmychnęło w swoją stronę krzycząc na odchodnę Pom, aby przygotowywało się jak i ono do podróży, bo wyruszają jak najszybciej. Najwyraźniej nie mając nic do powiedzenia w sprawie wyprawy, Pom starało się powściągnąć swoje podniecenie i zwróciło się w stronę cyklonu.
– Wybacz, drogi ojcze, za zachowanie Poko. Dziękujemy ci za pomoc, powiedziałeś nam dokładnie to co chciałyśmy usłyszeć. Właściwie to te wieści przekroczyły o nieba nasze oczekiwania. Dziękujemy.
– Przyjemność po mojej stronie, Pom. Strzeżcie się jednak, inne światy są przedziwne, a ten szczególnie. Nie sposób przewidzieć w jaki sposób świat zareaguje na was, ani jak wy zareagujecie na świat.
**
Niewiele czasu zajęło Pom i Poko aby się przygotować, były wielce zniecierpliwione. Poinformowały najbliższych o swoich planach, pożegnały się i ruszyły. Zebrały w sobie więcej siły niż kiedykolwiek i odskoczyły od gwiazdy. Podróż nie zajęła im zbyt wiele czasu. Minęły wcześniej dwie pomniejsze planety. Jedna z nich niemal nie miała atmosfery i jej skalista powierzchnia poprzecinana była śladami zderzeń z mniejszymi obiektami z kosmosu. Druga miała z kolei wyjątkowo gęstą atmosferę i nie było widać przez nią powierzchni. Pom chciało zrobić krótki postój, aby przyjrzeć się jej. Musnęli się o toksyczne chmury skąd miały lepszy widok. Stamtąd nie zostało już wiele drogi do ich punktu docelowego.
Przed nimi stanęła planeta o której słyszały. Najbardziej rzucającym się w oczy kolorem był niebieski. To oceany, wielkie zbiorniki cieczy, odbijały ten kolor. Pokrywały one większość powierzchni, a z nich wyrastały kompleksy materii skondesowanej, tak zwane lądy. Widoczne z tej wysokości barwy to głównie różne odcienie brązu i zieleni. Wszystko to pokrywała warstwa atmosfery, a wśród nich oplatające planetę pasma białych chmur.
Weszły z wielką prędkością w atmosferę, im niżej schodziły tym coraz bardziej ją nagrzewały i jonizowały. Postanowiły się rozdzielić, a następnie odnaleźć się i zdać relację ze swoich przygód. Pom postanowiło ruszyć w stronę cieczy, do oceanu. Intrygował je ten stan, płynny i na pozór delikatny, a jednak dominujący i z wielką siłą kształtujący otoczenie. Poko ruszyło na lądy. Materia skondensowana była czymś tak zupełnie odmiennym od wszystkiego co znało, że nie mogło oprzeć się pokusie sprawdzenia tego jako pierwszego.
Pom wpadło w ocean z wielkim impetem. Przyzwyczajone było do swojej skali prędkości i nie pomyślało o tym, że jej zanurkowanie wywoła falę potężnego tsunami. Fala zaś niosła z sobą destrukcyjną dla przybrzeżnych istot siłę, której się nie spodziewały i na którą nijak nie były przygotowane. Ocean wyhamował jej prędkość i wtedy mogło spokojniej obserwować otoczenie. Jednak ogromna temperatura Pom nagrzała wody wokół niej do tego stopnia, że wszystkie oceaniczne stworzenia umierały natychmiastowo. Były to niewielkie i delikatne istoty, nawet największe z nich nie porównywały się z rozmiarami Pom. Z trwogą odkryło, że jedyne co obserwuje to martwe stworzenia. Ruszyło dalej, z wielkim niepokojem, ale i nadzieją, że pierwsze niepowodzenia będą ostatnimi. Jednak gdziekolwiek płynęło, zaburzało termikę oceanów, prądy morskie zmieniały swoje biegi, a wszystkie stworzenia, niezależnie czy stacjonarne, czy też pływające zwierzęta, umierały z gotującej się wody otaczającej poruszające się Pom. Trwało to trochę czasu i stopniowo woda studziła Pom. Jednak nie na tyle szybko, żeby zniwelować niszczycielski wpływ jej obecności. Przerażone tym co wokół jej się dzieje, z rozpaczą legło na dnie oceanu.
Poko wylądowało z hukiem pośród dziczy z niszczycielską siłą. Fala uderzeniowa zmiotła wszystko w najbliższej okolicy, jednak jej wpływ sięgnął po krańce kontynentu. Uderzenie wzniosło też tumany pyłów, które pokryły całą planetę warstwą zasłaniającą promieniowanie słoneczne na pewien czas. Zanim pyły opadły, mnóstwo stworzeń umarło. Wiele gatunków zniknęło bezpowrotnie. Wszystko to zanim Poko obudziło się ze wstrząsu jaki wywołało w niej zderzenie. Gdy już się podniosło ruszyło niewinnie w podróż, nieświadome wpływu jakie już miało na otoczenie. Na jej ścieżce znalazły się gęste lasy, które Poko mimowolnie podpalało. Zmartwione rozwojem wydarzeń ruszyło na trawiaste sawanny, potem na stepy i tundry, ale wszędzie gdzie się udawało zostawiało za sobą zgliszcza. Im więcej podpalało, tym coraz bardziej się zmniejszało, jednak to nie wystarczało, aby znacząco zmniejszyć zniszczenia. Zniecierpliwione, ruszyło na największą górę ze skalistym szczytem jaki znalazło. Tam się zagnieździło z myślą, że w ten sposób będzie miało trochę czasu w spokoju, aby zastanowić się co dalej.
Na dnie oceanu, w pobliżu wielkiej gorącej kuli, zagnieździł się cały ekosystem. Rzędy wielkiego bogactwa roślinnego porastały otoczenie. Wszystko pokryte było drobnymi bakteriami. Te organizmy stanowiły podstawę łańcucha pokarmowego. Znaleźć można było tutaj mnogość życia. Stworzenia żyjące skrzętnie ukryte w głębi swych krętych muszli. Inne, które otwierały swe muszle na oścież gdy nachodziła je taka ochota. Także te które dumnie nosiły swe wybujałe skorupy. Pom zatraciło się w swej rozpaczy i zapomniało kim jest. Gdy rozrastało się na niej środowisko, stopniowo odzyskiwało świadomość, ale nie tożsamość. Zaczęło wierzyć, że od zawsze było głębinowym źródłem życia i ciepła. Ta myśl koiła nieco jej duszę, tłumiąc leżące gdzieś tuż pod granicą świadomości poczucie winy. Jednak rysę w tym poczuciu tworzyło stopniowe chłodzenie i kurczenie Pom. Z początku można było ignorować ten powolny proces, lecz z czasem stało się to niewykonalne, bo i ekosystem stawał się coraz mniej różnorodny, i Pom było w pewnym momencie wyraźnie odmienione. Nachodziło je refleksja, a refleksja powoli dawała zrozumienie tego kim jest, jak się tu znalazło i jaka jest jej rola. Gdy przypomniało sobie Poko, postanowiło że musi je odnaleźć. Jednak pamiętając również o swej katastrofalnej przeszłości, wygrzebywało się z głębi na tyle wolno, żeby pozwolić ekosystemowi zmienić swą naturę. Wyczerpywało to jednak Pom do stopnia jaki do tej pory w życiu nie poznało. W końcu, po wielu trudach, dotarło do brzegu.
Usytuowane na szczycie wielkiej góry, Poko radowało się z hołdów jakie systematycznie i rytualnie zanosiły jej wszelkie stworzenia lądowe. Kroczące na dwóch i czterech nogach, pełzające, skaczące i fruwające. Małe i duże, powolne i szybkie. Żyło tak w błogim uwielbieniu do siebie, że zapomniało kim było, jak tu trafiło i jak wiele nieszczęścia z sobą przyniosło. W ramach wzajemności, za każdy akt czci wobec siebie oddawało nieco swego ciepła, które stworzenia potem zabierały i niosły do swoich społeczności jako święty relikt. Z czasem jednak zaczynało brakować jej ciepła i wielkości. Wraz z tym traciło powoli wyznawców, a to dawało mu wiele czasu do namysłu. Zaczęło sobie uświadamiać wielkość swoich zaszłych win, a to było nieprzyjemne uczucie. Próbowało maskować przed sobą kim jest, ale nie zdało się to na wiele. Przypomniało sobie o Pom i ta myśl z jednej strony ukoiła, a z drugiej zabolała. Chciało odnaleźć dawną towarzyszkę, jednak nie chciało to zrobić lekkomyślnie, ponownie mimowolnie siejąc zniszczenie. Wyruszyło w powolną podróż w stronę morza. Upewniało się, że jej wyznawcy będą zabierać i kontrolować ogień, aby nikt więcej już nie ucierpiał. Po długotrwałej i męczącej pielgrzymce, dotarło nad morze.
Dwie kule poszukiwały się wzajemnie przemierzając wytrwale linie brzegowe. Bliskość oceanów i chłodna bryza chroniła stworzenia lądowe przed niszczycielskim wpływem żaru. Z kolei kroczenie po lądach nie studziło Pom i Poko do tego stopnia co wody, co pozwalało im utrzymać kurczące się zapasy energii. Zwierzęta z różnych zakamarków tego świata reagowały na nie różnie. Jedne przejawiały ostrożną ciekawość, pozwalając nawet swoim młodym podchodzić na tyle, żeby odczuwać na swoich pyszczkach, twarzach, główkach i czułkach ciepło naszych bohaterów. Inne przejawiały nabożną cześć, wróżąc przyszłość z tras ich wędrówek. Niektóre z kolei pałały trwogą i gdy tylko plazmowa kula pojawiała się na horyzoncie to uciekały jak najdalej w głąb lądów.
Pom nigdy się nie poddawało, choć było wycieńczone i malutkie, w porównaniu do swego pierwotnego rozmiaru. Pozwalało to co mężniejszym zwierzętom zbliżać się coraz bardziej do Pom, a to stopniowo uczyło się od nich języków świata. Poznało osobiście w ten sposób wiele osobników, a z niektórymi się nawet zaprzyjaźniło. Był pośród nich futrzasty stwór z puszystym i wybujałym ogonem, który lubował się w enigmatycznych anegdotkach. Pełzająco-kroczący zmiennocieplny, który cenił sobie nie tylko specyficzny ruchomy mikroklimat otaczający Pom, ale i jego opowieści z rodzinnego świata. Najdziwniejszym z zaprzyjaźnionych było bodaj zwierzę, które poruszało się w pozycji wyprostowanej na dwóch nogach. Samo z siebie było niemal nagie poza czubkiem głowy, ale nosiło na sobie sztuczne futra. Było także bardzo elokwentne i opowiadało sporo o swoich pobratymcach z różnych krajów.
Niewiele większe Poko odganiało swoich adoratorów. Nie czuło, że zasługuje na ich uwielbienie. Jednak gdziekolwiek się udało, zawsze się znajdowali tacy co nie tylko nie obawiali się jej, ale i garnęli się. Z początku próbowało odtrącać ich, ale stopniowo miękło i pozwalało się sobie zbliżyć do innych stworzeń. Zwierzyło się niektórym lakonicznie o swej przeszłości, ale przede wszystkim o tym kogo poszukuje. Okazało się, że niektóre zwierzęta słyszały opowieści przekazywane z ust do ust, pyszczków do pyszczków, dziobów do dziobów o podobnym bożyszczu krążącym po wybrzeżach świata. Nikt nie był przekonany, w tym Poko, czy te opowieści nie są jednak tylko echami zapętlonych przekazów o samym Poko. Jednak nadzieja się rozpalała, że odnajdzie swoją zaginioną przyjaciółkę.
Przyjaciele przyjaciół Pom rozpuściły podobną sieć zapytań, lecz gdy te się spotykały, nikt ze zwierząt nie był przekonany czy mówią o jednej czy dwóch kulach. Na pomoc ruszył kult wróżbitów, który śledził święte wędrówki. Kartografowie co bystrzejszych ludów pomogły w interpretacji religijnych zapisków i naniesieniu ścieżek na mapy. To pozwoliło zidentyfikować lokalizację zarówno Pom jak i Poko.
Sieć pomocnych zwierząt informowała kule o lokalizacji i kierunku jaki powinny obrać, aby spotkać siebie nawzajem. W skali ich pobytu na planecie była to chwila, ale dla nich ten czas niemiłosiernie się dłużył. Tęskniły za sobą i tylko myśl o spotkaniu podtrzymywała ich zszargane fizyczne i mentalne siły.
Pewnej nocy Pom dostrzegło wschodzące światło z zachodniej strony. Przez ułamek sekundy pomyślało, że postradało zmysły, lecz po chwili wiedziało już co widzi. Poko ze stronej pomyślało coś podobnego, kwestionując realność wschodzącego światła w środku nocy. Otrząsnęło się z tej myśli i uradowało się z widoku dawno utraconej przyjaciółki. Pom podbiegło do Pom z radością, ale także z widocznym trudem.
– Spokojnie Pom, moje drogie. Już jesteśmy razem, nie ma potrzeby pośpiechu – powiedziało Poko, pierwsze słowa skierowane do Pom po długim czasie rozłąki.
– Byłyśmy zbyt naiwne, zbyt lekkomyślne – zapłakało z bólem Pom – tyle nieszczęścia sprowadziłyśmy na ten świat.
– Gdybym nie była tak zadufana w sobie, tak zapatrzona we własne pragnienia. Może wszystko potoczyło by się inaczej.
Przyjaciółki starały się nadrobić czas jaki spędzały z dala od siebie. Tuliły się i muskały, a także długo rozmawiały. Z początku ich rozmowy były zgorzkniałe, pełne żalu. Z czasem zaczęły jednak nabierać nieco pozytywniejszych barw. W końcu opowiadały sobie o cudach tego świata, o jego krajobrazach, a przede wszystkim o jego stworzeniach. Pom mówiło o ekosystemie, który na niej wyrósł, o małych przyjaciołach, które poznało podczas podróży. Poko mówiło z pewnym zażenowaniem, ale również i pewnym rozbawieniem o kulcie wokół jej osoby, a także o inteligencji, która pozwoliła zwierzętom wytworzyć sieci komunikacji, które doprowadziły je do siebie.
Doszły do wniosku, że są zbyt słabe aby odlecieć same z siebie z tej planety i powrócić do domu. Zwróciły się do zwierząt, które je otaczały i kontemplowały te spotkanie. Dla wielu z nich był to widok na skalę historyczną, który nigdy więcej się nie powtórzy. Nijak nie speszył ich temat rozmowy kul. Niektóre wciąż traktowaly ich z szacunkiem godnym bóstw, inne traktowały jak cudowne istoty z innego świata. Jednak wśród tych zwierząt, które były na miejscu, nie było widać poczucia krzywdy. Pomimo tego Pom powiedziało:
– Wiemy, że słowa nie są w stanie naprawić tego co uczyniłyśmy. Chcemy jednak powiedzieć, że składamy przeprosiny na wasze ręce. Przeprosiny wobec waszych przodków, a także tych istot, które was poprzedzały i nie wydały potomków z naszej winy.
Przed grupę zwierząt wystąpił stwór o pięknym rudo-białym futrze i puszystym ogonie.
– Mogę mówić tylko za siebie, ale powiem co następuje. Zapewne nie ma wybaczenia i odkupienia win dla czynów o których mówicie. Nie mi to oceniać. Jednak dla mnie i dla wielu z nas jest to pieśń o zeszłorocznym śniegu. Co więcej, gdyby nie wasze przybycie, wiele form życia, zapewne wiele z nas tu obecnych tutaj, nigdy by się nie narodziło. To wszystko.
Zwierzę uśmiechnęło się z przebiegłą mądrością i wycofało do kręgu zwierząt. Wystąpił nagi stwór z owłosioną głową.
– Zapewniam, że ja i mój lud będziemy opowiadać o tych dniach w naszych pieśniach. Cuda i niezwykłości mają wartość samą w sobie, a wy jesteście dla nas cudami. Jeśli będzie taka wasza wola, wróćcie do nas pewnego dnia. My będziemy przygotowani na to przyjście za sprawą opowieści jakie będziemy przekazywać sobie z pokolenia na pokolenia.
Podobnie wystąpiło kilka innych zwierząt różnych gatunków, każdy z własnym przekazem. Pom i Poko nie byli zupełnie przekonani co myśleć o tym co usłyszały. Powiedziały, że mają dla nich jeszcze jedną sztuczkę, jeszcze jeden cud. Zebrały się w sobie i rozpoczęły powoli taniec fuzji, napawając się niemal zapomnianymi uczuciami. Po zjawiskowym przedstawieniu pojawił się Pompoko.
Było niewielkich rozmiarów w porównaniu do swego dawnego, z czasów mieszkania na gwieździe. Jednak wciąż był to rozmiar imponujący dla obserwujących. Pomimo mniejszej siły niż dawniej, lepiej kontrolowało swą energię. Nie pozwalało energii nazbyt się rozpraszać i tym samym krzywdzić otaczające zwierzęta. Przedstawiło się widowni, a po chwili pożegnało.
– To czas na mnie.
Pom i Poko utraciły na planecie na tyle energii, że nie były by w stanie o własnych siłach wydobyć się z jej studni grawitacyjnej. Nawet Pompoko, istota o wiele potężniejsza, z trudem odepchnęła się i odleciała. Jakże była to wielka utrata, niech powie sam fakt, że Pom i Poko u początku swej podróży nie miały problemu odskoczyć od samej gwiazdy. Planeta w porównaniu była tylko małą skałą. Pompoko było jednak już w drodze i za sprawą inercji dążyło do domu.
Gdy dotarły do domu, długo się regenerowały. Był to długi czas rekonwalescencji, zarówno mentalnej jak i fizycznej. Z początku plazmucha Amawa doglądała ich niemal przez cały czas, osobiście dopilnowując ich dobrostanu. Po jakimś czasie nagle jednak przestała i zostawiła ich samym sobie. Kulki długo kontemplowały swoje przeżycia, potem pozwoliły sobie na opowiadanie o nich innym. Gdy odzyskały bardziej siły, prezentowały opowieści przed szeroką widownią. Nie ograniczały się jednak tylko do snucia opowieści o niezwykłościach przygód. Przestrzegały przed powtarzaniem ich własnych błędów. Nie zaprzestały swoich podróży, ale od teraz starały się być bardziej ostrożne. Kierować się namysłem. Jedno było wiadomo, przygoda ta odmieniła ich na zawsze i nic już nie będzie takie same.