- Opowiadanie: LatającyHolender - Stereotypy, czyli Zenon kontra trudne sprawy

Stereotypy, czyli Zenon kontra trudne sprawy

Mówią, że nie mam poczucia humoru. I obawiam się, że mogą mieć rację. Ale pisać każdy może, więc pozostaje mi życzyć miłej lektury! 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Stereotypy, czyli Zenon kontra trudne sprawy

Zenon, specjalista terapii uzależnień, w skupieniu patrzył na zegar. 16:27, 16:28, 16:29… I już jest, równiuteńko, 16:30! Wyłączył światło, zakręcił gaz, wsunął żel antybakteryjny do kieszeni i, upewniwszy się siedmiokrotnie, że niczego nie pominął, zszedł po schodach. „Czy zamknąłem drzwi?” – przypomniał sobie nagle. Zimny pot wystąpił mu na czoło. Pędem wrócił na górę. „To jak już tu jestem, to sprawdzę jeszcze te kurki”. Minęło kolejne piętnaście minut zanim udało mu się na dobre opuścić skromne mieszkanko przy ulicy Wiązów 66.

Uprzedzono go, że nowa grupa jest nietypowa i z lekka ekscentryczna, ale po wieloletniej pracy w tym zawodzie już niewiele mogło człowieka zadziwić. I chociaż trochę mu się sprzykrzyły te pogadanki o problemie alkoholowym, które zwykle przypominały raczej tłumaczenie psom fizyki kwantowej niż rozmowę z dorosłymi ludźmi, to zajęcie było spokojne, a czasy trudne – nie śmiał narzekać. Bezrobocie obnażało kły.

Po dwudziestu minutach był już na miejscu. W drzwiach przepuścił dystyngowaną kobietę.

– Dziękuję, jest pan bardzo uprzejmy. – Skinęła głową, posyłając mu ujmujący, promienny uśmiech. – Jako Cnota jestem niewymownie wdzięczna, że nie stanął pan na mojej drodze.

Zenon przetarł oczy, mrugnął kilka razy i stwierdził, że do audiologa jednak wybierze się prywatnie. Jak tak dalej pójdzie, to kto wie, co będzie słyszał za dwa lata.

Skonfundowany wszedł do sali. Wyjąwszy chusteczki higieniczne i żel antybakteryjny, zaczął zapamiętale przecierać jedno z krzeseł. Zebrani obserwowali go w milczeniu. Spojrzeli po sobie, udając, że w tym zachowaniu nie dostrzegają absolutnie niczego dziwnego. Wreszcie Zenon skończył ten osobliwy rytuał. Zrobił krok w tył i przyjrzał się efektom swojej pracy. Chyba był usatysfakcjonowany. Spoczął na wypucowanym meblu jak na tronie i przedstawił się uczestnikom. Omiótł ich wzrokiem i stwierdził, że jak na ekscentryków, są jeszcze całkiem akceptowalni.

 

Po tym nieszablonowym wstępie, zadał pierwsze pytanie:

– Kto z państwa chciałby rozpocząć?

– Dzień dobry wszystkim! – odezwała się drobna kobietka o ogromnych oczach. – Nazywam się Nadzieja. Proszę mi mówić per „ty”.

– Nadzieja to oryginalne imię – stwierdził Zenon. – Ale bardzo ładne. Powiedz nam, proszę, na czym polega twój problem.

– Ja… – zaczęła łamiącym się głosem. – Ja mam myśli samobójcze. Piję, żeby je zagłuszyć. Uważam, że nie ma dla mnie miejsca na tym podłym świecie. Wszystko zmierza ku gorszemu! – wybuchnęła nagle. – Gdy ktoś mnie potrzebuje, to go odwiedzam, oczywiście. To mój obowiązek. Ale już od dawna nie wierzę w to, co robię. Przecież ci ludzie tylko się łudzą. Myślą, że wszystko będzie dobrze, ale to nieprawda. Nic nie będzie dobrze. 

– Nadziejo, czy dobrze rozumiem, że jesteś pracownikiem socjalnym? – upewnił się terapeuta, szczerze poruszony stanem psychicznym tej młodej dziewczyny.

– Emm… – zawahała się Nadzieja. – Tak, kimś w rodzaju pracownika socjalnego. Chyba można tak powiedzieć.

– Wydaje mi się, że dotknęło cię zjawisko wypalenia zawodowego – oznajmił Zenon, starając się brzmieć mądrzej niż wskazywała na to banalność jego diagnozy. – Może powinnaś zastanowić się nad urlopem?

– Niestety, obawiam się, że w moim zawodzie jest to niemożliwe – powiedziała smutno Nadzieja. – Ale przemyślę pańskie słowa.

 

– No dobrze – odparł Zenon. – Może teraz pan obok. Proszę się przedstawić.

– Jestem Gniew – przedstawił się Gniew.

– Gniewosz? – upewnił się terapeuta.

– Nie, Gniew. Ale jeśli tak panu wygodniej, to może pan mi mówić Gniewosz – odrzekł ugodowo. – A mój problem alkoholowy jest spowodowany narastającą frustracją.

– Co pana frustruje, panie Gniewoszu? – zapytał mechanicznie Zenon, zastanawiając się gorączkowo, czy na pewno zakręcił te kurki.

– Moi klienci.

– Jest pan sprzedawcą?

– No, nie do końca… Ale myślę, że nie będę daleki od prawdy, mówiąc, że pracuję w sektorze usług.

– Rozumiem.

– Tak się panu wydaje. Ale to nieistotne. Istotne jest to, że muszę pracować z bardzo, bardzo złymi ludźmi. Oczywiście są wyjątki, nie chcę być niesprawiedliwy w swojej ocenie. Jednak większość z nich to kanalie. Bydlęta, nie ludzie.

– Naprawdę przykro mi to słyszeć, panie Gniewoszu.

– A ja muszę im towarzyszyć, gdy robią te wszystkie… nikczemne rzeczy. – Wzdrygnął się na samą myśl. – I, co gorsza, moi współpracownicy sądzą, że jestem tacy jak oni. A ja nawet nie rozumiem tych drani! Robią głupstwa z mojego powodu, a ja wcale nie chcę w tym uczestniczyć. Brzydzę się tym. Wie pan, ja zawsze byłem wrażliwy. Miałem marzenia, pasje, ale rodzice zmusili mnie do tego zawodu. Można powiedzieć, rodzinna tradycja. Powtarzali mi: „masz zostać kimś, mają się z tobą liczyć”. A ja mdleję nawet na widok krwi! Rozważałem zmianę pracy, ale wszędzie wymagane jest wieloletnie doświadczenie. Rozumie pan, impas. Chyba już dla mnie za późno.

– Nigdy nie jest za późno, panie Gniewoszu. Jakie miał pan marzenia?

– Ach, trochę głupio mi o tym mówić…

– Niech pan powie, warto mówić o swoich marzeniach. Taka rozmowa bywa wyzwalająca, proszę mi wierzyć.

– Skoro tak pan twierdzi… Wiem, że to niemądre… I że nie pasuje do mojego wizerunku… – Spuścił wzrok. – Ale zawsze chciałem zostać ogrodnikiem. Uprawiać hortensje.

Wszyscy spojrzeli na tego mężczyznę o zaczerwienionych policzkach, rozszerzonych źrenicach i wąskich ustach nadających twarzy zacięty wyraz.

– Hortensje są takie piękne, tak delikatne i subtelne! – powiedział z pasją, niezrażony. – Potrzebują opieki i czułości, bezbronne maleństwa… Wiecie, że mogą być białe, czerwone, niebieskie, a nawet fioletowe? To istny cud natury!

– Na Boga, zamknij się pan już. Wariatkowo to nie tutaj. A wieczorki dla nawiedzonych poetów tylko w środy – odezwał się kostyczny koleżka rozparty na krześle naprzeciwko. – Głowa mnie już boli od tych farmazonów.

– Proszę pana, proszę się opanować – zaprotestował terapeuta zdecydowanym tonem. – Nie ma pan prawa nikogo oceniać. Może niech pan się teraz wypowie, skoro pan taki niecierpliwy?

 

– A proszę bardzo. Bardzo chętnie. Z obrzydliwą przyjemnością. Jestem Współczucie. Pan Współczucie – przemówił szorstkim, nieprzyjemnym głosem. 

Zenon postawił szybką i jednoznaczną diagnozę. Jego nowa grupa stroi sobie z niego żarty. Szczyt bezczelności!

– Jest pan taki zuchwały, a ukrywa się pan pod pseudonimem? – zapytał z rosnącą irytacją.

– Mówię, że mam na imię Współczucie, co się pan czepia. Ja pana danych osobowych w wątpliwość nie poddaję. Ani kompetencji. A mógłbym.

Zenon już miał odpowiedzieć nadętemu bucowi w podobnym tonie, ale zrezygnował. Nie było warto. 

– Jestem tu, bo piję, a piję, bo robota mnie wkurza – kontynuował pan Współczucie, zachęcony brakiem odzewu. – I ludzie mnie wkurzają. Są mięczakami i tchórzami. Jak tylko spotyka ich coś złego, to zamiast brać się z życiem za bary, lamentują, rozpaczają, mażą się. I, co gorsza, budzą mnie.

– No zaraz, zaraz – zainteresował się terapeuta i, po chwili namysłu, zdecydował się przyjąć rolę, jaką zaproponowano mu w tym dziwacznym spektaklu. – Chyba taka jest twoja funkcja? Twoja… praca?

– Pana. Pana praca. Jakoś chyba bruderszaftu z panem nie piłem. Nie przypominam sobie, a pan? I dobra, dobra, nie bądź pan taki mądry. Owszem, taka jest moja robota, ale po co zaraz mnie budzić przez jakieś duperele? Jestem sterany, już nie mogę patrzeć na tych mazgajów. Wywalą ich z pracy – tacy biedni, żądają współczucia. Ktoś ich pobije – a jakże, żądają współczucia. Rodzina im wymrze – przecież współczucie się należy jak psu buda! – ironizował Współczucie. – Zamiast to zakasać rękawy, oni siedzą i jęczą, a ja muszę to oglądać. A wiecie co? Wiecie co?! Ja w dupie mam te ich wielkie tragedie!

– Ależ panie Współczucie! – oburzyła się Cnota. – Proszę zachować chociaż pozory dobrego wychowania. Tu są damy!

– Dobra, już, przepraszam. Mam ich tragedie głęboko w tylnej części ciała, lepiej? – odpowiedział kpiącym tonem. – A co do „dam”, to bym polemizował, ale niech wam będzie.

Cnota, z właściwą sobie godnością, skwitowała tę kwestię milczeniem.

– Jak zaczynałem robotę, to trochę mnie to wszystko ruszało, te ich niby tragedie, zbite kolana, obcięte palce, sierściuchy na drzewach, przypalone obiadki – kontynuował. – Ale teraz? Nic mnie nie rusza. Ani mnie to ziębi, ani grzeje. Epidemie, gwałty, terroryzm? Wisi mi to. Ktoś ma im jeszcze współczuć? Słabeusze. A mnie to niby ktoś współczuje?

– Ekhm, panie Współczucie… – zaczął niepewnie terapeuta. – Niech pan nie czuje się urażony, że o to pytam, ale czy próbował pan może skonsultować się  w tej sprawie z… psychologiem?

– Mój były psychiatra powiedział, że wykazuję skłonności psychopatyczne.

– Dlaczego „były”?

– Powiedzmy, że diagnoza mnie nie usatysfakcjonowała. 

– Aha.

Zapadła krępująca cisza.

 

– Dzień dobry państwu! „Rozmowa nie muchołapka, nie musi się kleić”, hehe, jak to mówią! – rozpoczął wesoły jegomość w kapeluszu, podejmując nieudolną próbę rozładowania napiętej atmosfery. – Nazywam się Śmiech, ale przyjaciele mówią mi Gienek.

– Witaj, Gienek! – powitali go chórem zebrani. Tylko ten „chór” im trochę nie wyszedł.

– Co pana trapi, panie Śmiech? – zapytał zrezygnowany Zenon, pozwalając na te impertynenckie żarty. Hołdował zasadzie: „klient nasz pan”, a „pan Śmiech” zapłacił za sesję. I to niemało. Zenonowi było więc wszystko jedno, czy będzie musiał się do niego zwracać „panie Śmiech” czy „Święty Mikołaju”. Po co stwarzać sztuczne problemy? – Też wpadł pan w depresję jak Nadzieja? A może pana żarty przestały śmieszyć?

– Nie, nie, co też pan opowiada – zaśmiał się jowialnie. – Też pomysł, hehe. Nie o to chodzi. Problem mam, hehe, z dzieciakiem.

– Czy mógłby pan rozwinąć temat? – Terapeuta poczuł się nagle skonany. Niesamowicie skonany.

– To ja może zacznę od początku – oznajmił pan Śmiech alias Gienek. – Jestem zatrudniony, hehe, podobnie jak wielu z was – zwrócił się do zgromadzonych – w firmie „Pan Bóg i Syn”. A że pracuję już szmat, hehe, czasu, bo skręcali się ze mnie jeszcze mali jaskiniowcy, okładając się beztrosko maczugami, to szefunio wysłał mi, hehe, list, w którym oznajmił, że czas na emeryturkę.

– To chyba dobrze, panie Śmiech? – zapytał terapeuta. – Musi być pan bardzo zmęczony.

– Hehe, no nie tak do końca dobrze – strapił się nagle Gienek. – Bo, widzi pan, hehe, w tym liście było napisane, że na następcę zostaje wybrany mój pierworodny.

– Gratuluję, panie Śmiech, to dobra nowina.

– I co, może jeszcze współczucia ci się zachciewa? – szydził pan Współczucie.

– No niby dobra… – kontynuował sympatyczny jegomość. – Ale, hehe, nie znacie mojego pierworodnego. Widzicie, ja się w swojej pracy, nieskromnie, hehe, mówiąc, świetnie sprawdzam, ale mam trochę, hehe, niestandardowe upodobania.

– Ma pan na myśli poczucie humoru? – zainteresował się Zenon.

– Nie, hehe, co też pan! Poczuć humoru to ja mam bez liku, jakie pan sobie życzy. Mogę mieć, hehe, codziennie inne lub wszystkie naraz. Nie w tym rzecz. Chodzi mi o, hehe, płeć przeciwną.

– Proszę nam o tym opowiedzieć – zachęcił zdumiony terapeuta, chociaż jeszcze parę minut temu sądził, że nic go nie zadziwi.

– Otóż, hehe, oczekuje się ode mnie, że będę, hehe, gustował w beztroskich, hehe, paniach. – Zenon miał niepokojące wrażenie, że im pan Śmiech bardziej się denerwuje, tym więcej irytujących „hehe” pojawia się w jego wypowiedziach. – Ale mnie kompletnie, hehe, nie pociąga ani, hehe, Radość, ani Rozkosz, ani nawet, hehe, Euforia.

– No, Euforia to niezła sztunia, pohasałbym z nią – rozmarzył się Współczucie.

Cnota spojrzała na niego ze wstrętem.

– Zawsze mi się, hehe, podobały – kontynuował pan Śmiech – damy poważne, o refleksyjnym, hehe, usposobieniu. Nie jakieś, hehe, trzpiotki. No i, hehe, wdałem się w romans z Żałobą. Ach, co to była za… osobowość, hehe! A te jej, hehe, kształty!

– Prosiłbym pana bez zbędnych szczegółów – pohamował go Zenon. – Do rzeczy.

– I jakie kształty, pacanie? Toż to koścista raszpla! Gdzie ty masz oczy, ku… – obruszył się Współczucie, ale czując na sobie karcący i nieznoszący sprzeciwu wzrok Cnoty, dla spokoju zmienił koncepcję wypowiedzi. – … kumplu.

– Nie taka znowu koścista. Ale ja, hehe, nie o tym – podjął Śmiech. – Bo my, jak to byt męski z bytem żeńskim, hehe, rozumiecie… No i urodził się Kornelek.

– No i gratuluję. – Uśmiechnął się Zenon. – Kornelek na pewno sprawdzi się w roli pana następcy.

– To pan nie widział Kornelka. – Pan Śmiech zmieszał się tak bardzo, że nawet nie dodał zwyczajowego „hehe”. – Niestety, urodę odziedziczył mój skarbeczek po matce. Może, hehe, pokażę zdjęcie.

Pan Śmiech wyjął z kieszeni fotografię i podał Zenonowi. Ten spojrzał i chrząknął, wyraźnie skrępowany. Zdjęcie przechodziło z rąk do rąk, aż w końcu wszyscy zgromadzeni mieli już okazję podziwiać Kornelka. Tylko jakoś nikomu nie było spieszno się odezwać.

– No, no, panie kolego – przerwał niezręczny moment niezawodny pan Współczucie. – Powiem ci, że masz dokumentnie przegwizdane. Na twoim miejscu piłbym jeszcze więcej, stary.

– Aż tak, hehe, źle? – zmartwił się poważnie pan Śmiech.

– Gorzej – przytaknął Współczucie.

Śmiech wyglądał na załamanego. Ponuro spuścił głowę i pociągnął nosem.

– Panie Śmiech, nie zgodzę się z panem Współczucie. – Zenon podjął desperacką próbę zaprzeczenia oczywistym faktom. – Pana Kornelek wygląda na bardzo… dość zabawnego chłopca.

– Tak pan, hehe, myśli? – zapytał Śmiech z nadzieją w głosie.

Zenon spojrzał raz jeszcze na fotografię Kornelka. Widniał na niej kościsty, anemiczny i bardzo blady chłopczyk z ogromnymi, podkrążonymi oczyma. Szpecące blizny jakoś dziwnie pasowały do pociągłej twarzy o ostrych rysach i złowrogim wyrazie. W prawej ręce dzierżył kosę.

– Jak najbardziej. Niech się pan nie martwi, ludzie będą umierać ze śmiechu – zapewnił z całą mocą. Po chwili zorientował się, że dobór słów był dość niefortunny.

– Umierać na pewno – nie przepuścił Współczucie, prezentując swój najbardziej szyderczy uśmiech.

 

Zenon poczuł palącą potrzebę zmiany tematu i spojrzał na milczącego dotąd osobnika o nieludzkiej fizjonomii.

– A pan, panie…?

– Licho. Piję, bo cierpię na hipersomnię – powiedział, ziewając przeciągle. – Początkowo udawało mi się to ukrywać, ale teraz szefostwo się dowiedziało i chcą mnie zwolnić. „Licho nie śpi, licho nie śpi”… Jakby to było takie ważne. A ja, tak po prawdzie, to niczego innego nie umiem. Nigdy nie pracowałem na innym stanowisku.

Nadzieja zalała się łzami.

– Widzicie, to wszystko nie ma sensu!

Zebrani spojrzeli wyczekująco na Współczucie.

– No co? – burknął opryskliwie. – Po robocie jestem.

Gniew podszedł do niej, przytulił i pogładził czule po włosach.

– No już, już… Będzie dobrze – pocieszał.

– Dziękuję…

– „No, no, głowa do góry jak mawiał kat do wieszanego”! Znacie to? – Śmiech wybuchnął jak zwykle nietaktownym śmiechem, chociaż jemu samemu wcale do śmiechu nie było.

A Nadzieja znowu zaniosła się płaczem.

 

Korzystając z chwili zamieszania, terapeuta zamknął oczy i dyskretnie uszczypnął się w udo. Otworzył oczy. Nie pomogło.

Zdesperowany zwrócił się do kolejnej osoby:

– Może teraz pani. Jak pani na imię?

– Głupota – odparła cicho pulchna, niepozorna kobieta.

– Głupota? Niech no zgadnę. Jesteś zbyt mądra?

– Nie, skąd ten pomysł? Ach… już rozumiem. To była ironia – rzekła cicho, a potem dodała łamiącym się głosem: – Zewsząd tylko drwiny. Że jak Głupota to musi być głupia. Cholerne stereotypy!

I zalała się łzami.

– Bardzo panią przepraszam, nie to miałem na myśli… – tłumaczył Zenon, zawstydzony swoją arogancją i grubiaństwem. – Czy… czy to dlatego sięga pani po alkohol?

– Nie… Tak… To znaczy sama już nie wiem… – zmieszała się pani Głupota.

– Hehe, ciekawe dlaczego – zarechotał Współczucie. Chyba miał bardzo zły dzień.

– Piję, bo się zakochałam. Wielką, nieszczęśliwą miłością – wykrzyknęła nagle, budząc nawet śpiące Licho. – W Mądrości. On jest taki cudowny, rozsądny, tyle wie. Ale nawet nie chce ze mną porozmawiać. Twierdzi, że jak Głupota, to nie może być mądra! A jak mam mu udowodnić, że nie jestem głupią gąską, skoro nie daje mi nawet szansy się wykazać? I do tego umawia się z tą lalunią, Roztropnością!

– No, Roztropność to ponętna foczka – skomentował Współczucie z właściwym sobie wyczuciem.

– Może po prostu do siebie nie pasujecie? – zaproponował nieśmiało terapeuta. – Może powinnaś poszukać kogoś… bardziej odpowiedniego? O podobnych zainteresowaniach? Na przykład…

– Porywczość! – dokończył za niego Gniew i zaczął reklamować kandydata. – To mój dobry kolega, jest wolny i chętnie cię pozna. Gwarantuję, że nie zaznasz rutyny.

– Eee… dziękuję, znam go, ale nie jest w moim typie. I wcale do mnie nie pasuje! Wybaczcie szczerość, ale jest taki… płytki. – Zarumieniła się Głupota. – Nie chcę być z kimś, kto ciągnie mnie w dół. Ja chcę się rozwijać. Nie zamierzam się poddawać, wciąż będę walczyć z uczuciem pana Mądrości.

– O uczucie – poprawiła odruchowo Cnota. Timbre jej głosu był bardzo zmysłowy. Może nawet za bardzo. W końcu była Cnotą.

– A tak, dziękuję – zasmuciła się Głupota. – Widzicie, dużo pracy przede mną, ale naprawdę bardzo się staram. Jak się jest Głupotą, to dostęp do książek jest utrudniony. Niełatwo wejść do biblioteki lub czytelni, po prostu nie mam z kim. Ale ostatnio zyskałam nowe perspektywy. Jeden z moim podopiecznych, Józio, chodzi na korepetycje z polskiego. A w gabinecie jego profesora, mówię wam, tyle książek! Ma taką ogromną szafę na książki…

– Biblioteczkę – poprawiła odruchowo Cnota.

– Tak, tak, dziękuję. Ma taką ogromną biblioteczkę, a w niej książek, ile sobie życzysz, jakich dusza zapragnie! Tołstoj, Bułhakow, Kant, Bertrand, Kafka, Camus…

– Dobra, dobra, załapaliśmy. Nie przynudzaj – zdenerwował się Współczucie.

– Bo co, bo jestem Głupotą, to nie warto mnie słuchać?

– Nie. Po prostu przynudzasz. Ziew!

– Ekhm, także ten… – kontynuowała zbita z tropu Głupota. – W każdym razie teraz dwa razy w tygodniu siedzę tam z Józiem i przez czterdzieści pięć minut mogę czytać, co mi się żywnie podoba… Przynajmniej do czasu, gdy Józio zmądrzeje i przestanie mnie potrzebować. A kiedy to nastąpi, licho wie – dodała smutno, pogrążywszy się w myślach.

– Nie, właściwie to nie wiem – odparło sennie Licho, wyrywając ją z kontemplacji.

Ochłonęła, rozpromieniła się i na koniec oznajmiła weselej:

– Wspaniała rozrywka, to czytanie, polecam wam wszystkim! I może kiedyś przekonam do siebie pana Mądrość. Wtedy przestanę pić, obiecuję.

Na kilka minut wszyscy zamilkli.

 

Wreszcie Zenon skierował wzrok na ostatnią osobę.

– A pani, pani Cnoto? – zachęcił, spoglądając na poznaną już nobliwą kobietę w średnim wieku. – Co panią do nas sprowadza? Dlaczego pani pije?

Cnota, misternie ufryzowana, w długiej, wytwornej sukni rodem z dziewiętnastego wieku, poprawiła koafiurę, założyła nogę na nogę i przybrała starannie wystudiowaną pozę.

– Ja? – odezwała się tym swoim niskim, lecz niezmiernie seksownym głosem, przez który Zenon przeklinał właśnie istnienie czegoś takiego jak etyka zawodowa. Obrzuciła zebranych wyniosłym spojrzeniem. Zawahała się. Na jej obliczu zagościł filuterny uśmieszek. – Ja… po prostu lubię wypić.

Zenon schował twarz w dłoniach i po raz kolejny tego popołudnia bardzo poważnie rozważył zmianę profesji.

– Czy coś się stało, panie terapeuto? – dobiegły go zatroskane głosy.

– Może chce pan o tym porozmawiać? – zaproponował Gniew.

Zapanowała kompletna cisza. Po chwili Śmiech wybuchnął gromkim śmiechem. Wszyscy jak jeden mąż spiorunowali go wzrokiem.

– Najmocniej przepraszam, drodzy państwo. Choroba, hehe, zawodowa. Ja naprawdę nie mam na to, hehe, wpływu – wyjaśnił zmieszany.

 

Kiedy sesja dobiegła końca, poczciwy Zenon wytoczył się z sali chwiejnym krokiem. Wracał do domu na wpół żywy. Już miał skręcać w ulicę Wiązów, gdy jego uwagę przykuł nagle neonowy szyld pubu. „Nie powinienem… – pomyślał. – Ale z drugiej strony… Jedno przecież nie zaszkodzi”.

Koniec

Komentarze

Świetny pomysł, świetne wykonanie.

Niewątpliwie dowcipne ale czy śmieszne?

Lekki uśmieszek powoli narastał aż przerodził się w prawdziwy uśmiech gdy pojawiła się Głupota.

A potem pan Śmiech się upił i pani Wena nieprzytomnego doprowadziła jakoś do końca.

Masz coś do powiedzenia i dobry warsztat – na pewno to opowiadanie zostanie w mojej pamięci.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Fizyku111, dziękuję za pierwszy komentarz i tak miłe słowa! Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. Prawdziwy uśmiech mi wystarczy. 

Zestaw niecodziennych postaci uczestniczących w zajęciach terapeuty Zenona i zwierzających się z gnębiących ich trosk i bolączek sprawił, że teraz o żadnej z nich nie będę potrafiła myśleć tak, jak dotychczas. Rozbawiłeś mnie, Anonimie, bo i pomysł na opowiadanie zacny, a i zaprezentowany humor okazał się świetnej jakości. ;D

Anonimie, przejrzyj dialogi i popraw te, które są źle zapisane, bo chciałabym móc kliknąć bibliotekę.

 

W drzwiach prze­pu­ścił dys­tyn­go­wa­ną ko­bie­tę.

– Dzię­ku­ję, jest pan bar­dzo uprzej­my – dy­gnę­ła, po­sy­ła­jąc mu uj­mu­ją­cy, pro­mien­ny uśmiech. –> Proponuję: – Dzię­ku­ję, jest pan bar­dzo uprzej­my.Skinęła głową, po­sy­ła­jąc mu uj­mu­ją­cy, pro­mien­ny uśmiech.

Dorosłe kobiety nie dygają. Za SJP PWN: dygnięcie «ukłon dziewczęcy polegający na lekkim ugięciu kolan»

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Emm.. – za­wa­ha­ła się Na­dzie­ja. –> Brak jednej kropki w wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dziękuję za te słowa! Wygląda na to, że mój cel został niespodziewanie osiągnięty :) 

 

Wielokropek to oczywiście niedopatrzenie. Dygnięcie (cenna informacja, dziękuję!) zostało poprawione, a Twoja propozycja przypadła mi do gustu, więc została wykorzystana. 

 

Właśnie pracuję nad dialogami i wydaje mi się, że większość już jest w porządku, jednak pozostaje kilka problematycznych kwestii. 

 

– Dzień dobry wszystkim! – jako pierwsza odezwała się drobna kobietka o ogromnych oczach.

czy musi być jednak:

– Dzień dobry wszystkim! – odezwała się jako pierwsza drobna kobietka o ogromnych oczach.

 

Nie mam pewności, czy pierwsza wersja jest w ogóle poprawna (po myślniku nie następuje bezpośrednio orzeczenie), jednak ta druga trochę mi nie brzmi. 

 

I wciąż mam kilka wątpliwości dotyczących tego, czy dany czasownik określa sposób wypowiedzenia dialogu. Może pozwolę sobie dla ułatwienia wypisać te przykłady.

 

Te wydają mi się dotyczyć sposobu mówienia:

zaczęła łamiącym się głosem

wybuchnęła (”zareagować na coś w sposób gwałtowny”)

oburzyła się (”zareagować na coś gwałtownym sprzeciwem, gniewem” – w tym wypadku reakcją są przecież słowa bohatera)

obruszył się (”wyrazić niezadowolenie, sprzeciw” – wszak niezadowolenie jest tu wyrażone słownie)

przerwał 

nie przepuścił (przepuścić – ”darować komuś jego błędy, niedopatrzenia”; tutaj bohater nie przepuszcza, wypowiadając złośliwą uwagę)

 

A te nie dotyczyć:

zainteresował się (chociaż z drugiej strony… w głosie pobrzmiewało przecież zainteresowanie?)

zdumiał się (jak wyżej, analogicznie)

zawahała się

zdecydował się (chociaż to “zdecydowanie się” też zostało wyrażone przez słowa; niestety, wciąż brakuje mi wyczucia)

 

Niestety, w dostępnych źródłach nie mogę znaleźć jasnej odpowiedzi na powyższe. Jeżeli ktoś zechce poświęcić mi chwilę czasu i rozwiać moje wątpliwości, to gwarantuję wdzięczność ogromną jak oczy pani Nadziei i małego Kornelka! Może nawet panią Wdzięczność ;) 

 

EDIT: A po lekturze tej porady, moje wątpliwości narosły: 

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Narracja-po-dialogach;18625.html 

(i taki zapis wydaje mi się dość naturalny, ale niestety stoi to w sprzeczności z radami zawartymi w przesłanym przez Ciebie poradniku, Reg)

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zapis-didaskaliow-w-dialogach;19418.html – albo tutaj. Czy taka zmiana szyku “na siłę” naprawdę jest konieczna? 

 

I teraz już mam wątpliwości.

– Emm… – Zawahała się Nadzieja.

– Emm… – zawahała się Nadzieja.

– Emm… – Nadzieja zawahała się.

I chociaż ostatnia wersja pewnie jest najbardziej poprawna, to jednak… jakoś nie mogę się do niej przekonać. Może któraś z dwóch pierwszych ma zbliżony poziom poprawności?

 

Albo lepszy przykład:

– Hehe, no nie tak do końca dobrze. – Strapił się nagle Gienek.

Czy zmiana na:

– Hehe, no nie tak do końca dobrze. – Gienek strapił się nagle.

naprawdę jest tu konieczna? Wolę pozostać przy swoim… O ile to możliwe. 

 

Przepraszam za tak długi komentarz i natłok pytań, ale już mi to trochę namieszało w głowie.

Przeczytane. Naprawdę zabawne i… zwyczajnie dobre. Może nawet z plusem. Końcówka mogła być trochę mocniejsza. Ale firma "Pan Bóg i Syn"… jaka firma, taka grupa terapeutyczna… hehe.

Reg, dziękuję za te słowa!

Anonimie, ależ zasłużyłeś na nie. :)

 

Nie mam pewności, czy pierwsza wersja jest w ogóle poprawna (po myślniku nie następuje bezpośrednio orzeczenie), jednak ta druga trochę mi nie brzmi. 

Anonimie, wobec Twoich rozterek, proponuję: – Dzień dobry wszyst­kim! – ode­zwa­ła się drob­na ko­biet­ka o ogrom­nych oczach.

Skoro na pytanie Zenona, kto chce rozpocząć, odezwała się drobna kobietka, zrozumiałe jest, że to ona zaczęła jako pierwsza.

 

I wciąż mam kilka wąt­pli­wo­ści do­ty­czą­cych tego, czy dany cza­sow­nik okre­śla spo­sób wy­po­wie­dze­nia dia­lo­gu.

I ja się ich nigdy nie wyzbyłam, bo zdarzała mi się spotykać różne zapisy. Oto moje propozycje zdań z obecnej wersji opowiadania:

 

– Nie, nie, co też pan opowiada.Zaśmiał się jowialnie. – Też pomysł, hehe. Nie o to chodzi. Problem mam, hehe, z dzieciakiem. –> – Nie, nie, co też pan opowiada – zaśmiał się jowialnie. – Też pomysł, hehe. Nie o to chodzi. Problem mam, hehe, z dzieciakiem.

Jowialne śmianie się jest głośne i towarzyszy wypowiedzi.

 

– To ja może zacznę od początku.Zdecydował się pan Śmiech alias Gienek. –> – To ja może zacznę od początku – oznajmił pan Śmiech alias Gienek.

 

– Ma pan na myśli poczucie humoru? – Zainteresował się Zenon. –> – Ma pan na myśli poczucie humoru? – zainteresował się Zenon.

Zainteresowanie brzmi w głosie Zenona.

 

– Proszę nam o tym opowiedzieć. – Zdumiał się terapeuta, chociaż jeszcze parę minut temu sądził, że nic go nie zadziwi.– Proszę nam o tym opowiedzieć – zachęcił zdumiony terapeuta, chociaż jeszcze parę minut temu sadził, że nic go nie zadziwi.

 

– Prosiłbym pana bez zbędnych szczegółów. – Zmieszał się Zenon. – Do rzeczy. –> – Prosiłbym pana bez zbędnych szczegółów – pohamował go/ powstrzymał go Zenon. – Do rzeczy.

 

– Aż tak, hehe, źle? – Zmartwił się poważnie pan Śmiech. –> Zmartwienie, zwłaszcza poważne, słychać w głosie, więc: – Aż tak, hehe, źle? – zmartwił się poważnie pan Śmiech.

 

– Hehe, ciekawe dlaczego. – Zarechotał Współczucie. Chyba miał bardzo zły dzień. –> – Hehe, ciekawe dlaczego – zarechotał Współczucie. Chyba miał bardzo zły dzień.

Rechot jest niewątpliwie odgłosem paszczowym.

 

– Czy coś się stało, panie terapeuto? – Dobiegły go zatroskane głosy. –> Tu napisałabym: – Czy coś się stało, panie terapeuto? – dobiegły go zatroskane głosy. Lub: – Czy coś się stało, panie terapeuto? – rozległy się zatroskane głosy.

 

Mam nadzieję, że udało mi się pomóc. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajny pomysł, interesująco rozegrany, zabawny przez sam wiesz co.

Trochę mnie ukłuło zakończenie i leitmotiv, ale rozumiem, że osnowa.

Podoba mi się też sposób opisania spotkania i zapisu, a po uwzględnieniu poprawek Reg – już bardzo.

Ja tam klikam:)

 

Edit: Jeszcze nad jednym się zastanawiałam, nad tytułem, chyba za dużo uprzedza? chociaż nie mam pewności.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Peterze Bartonie, dziękuję! Końcówka… cóż, taka już była moja wizja, ale rozumiem, że mogła nie przypaść do gustu ;) Może kolejnym razem wyjdzie coś mocniejszego. 

 

Reg, kolejne poprawki zostały wprowadzone, teraz już wszystko powinno być w porządku. Przynajmniej jak na moje niewprawne oko.

Poprawiam jeszcze:

– Emm… – Zawahała się Nadzieja. → – Emm… – zawahała się Nadzieja.

Wydaje mi się to analogiczne do zainteresowania – wahanie jak najbardziej może brzmieć w głosie Nadziei. A i wizualnie jakoś lepiej pasuje.

Podobnie postępuję ze zdenerwowaniem i rozmarzeniem Współczucia (rozmarzony głos) oraz zmieszaniem i zasmuceniem Głupoty. I ze strapieniem Gienka, analogicznie do zmartwienia. Wszystko to, moim zdaniem, słychać w głosie. 

Raz jeszcze dziękuję za poświęcony mi czas ;) 

Myślę, że wyciągnę z tego naukę na przyszłość.

 

Asylum, również dziękuję za miłe słowa! I oczywiście za klika – to bardzo motywujące.

Przyznam, że historyjka miała być trochę słodko-gorzka, z nutką pesymizmu (ale tylko nutką). Mam jednak nadzieję, że cienka granica nie została przekroczona i lekkość/humor przeważa. A zakończenie wydaje mi się dość zgrabnie dopełniać całość. Zenon upodabnia się do swoich pacjentów. 

Wybór tytułu nastręczył mi trudności. Początkowo miały to być po prostu “Stereotypy”. Ale taki jednowyrazowy? Też nie za dobrze… Obecny niezbyt mi się podoba, dość niezgrabny, ale zdaje się jako tako wyrażać temat opowiadania. I fakt, trochę zdradza, ale chyba w stopniu akceptowalnym. Mowa w nim o Zenonie, który pojawia się już w pierwszym zdaniu, i trudnych sprawach, które chyba też nie są niczym niezwykłym, gdy jest się specjalistą terapii uzależnień. Dopiero potem te trudne sprawy zyskują nieco inny wydźwięk. 

Bardzo proszę, Anonimie, niezmiernie mi miło, że mogłam pomóc. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jedno z lepszych opowiadań konkursowych. 

Fabularnie nie powala, bo i fabuły za wiele w nim nie ma, ale grupa postaci, którą wykreowałaś/-eś jest na tyle barwna, że daje radę samodzielnie uciągnąć tekst i utrzymać zainteresowanie czytelnika. Martwiłem się, że kolejne stereotypy szybko zaczną robić się przewidywalne i rzeczywiście – zdołałaś/-eś jednak obrócić to na swoją korzyść wkomponowując problem w narrację. Bardzo pomysłowe zagranie, moje uznanie.

Z czepów – finałowi brakuje mocniejszej pointy, w obecnym kształcie tekst wydaje się niedomknięty. Neurotyczność Zenona w zasadzie nie wnosi nic do tekstu – cały czas czekałem, co wyniknie z tymi kurkami, a okazało się, że nic. 

None, dziękuję za ten miły komentarz i słowa krytyki. Taki był mój zamysł, by początkowe postacie, Nadzieja i Gniew, okazały się dość banalne, zbudowane na bardzo prostej zasadzie – kontrast charakteru i pełnionej funkcji. Ot, nic oryginalnego czy szczególnie zabawnego. Mała próba igraszki z czytelnikiem, który miał odnieść wrażenie, że autor jakiś tam zamysł miał, ale popada w sztampę i brakuje mu dalszych pomysłów. Zależało mi na tym, by trochę tego czytelnika zmylić, a potem pozytywnie zaskoczyć. I zaznaczyć, że mam świadomość tej powtarzalności (zresztą stereotypy w tytule zobowiązują). A pan Śmiech miał wprowadzać powiew świeżości.

Nadzieja i Gniew służyły też zaakcentowaniu tego, że pan Zenon to taki zwykły polski terapeuta, któremu w życiu do głowy by nie przyszło, że na spotkaniu pojawią się jakieś nadnaturalne byty – dlatego dostosowuje otrzymywane komunikaty do swojej racjonalnej wizji świata. 

Nie wiem, czy powyższe się udało, ale starania były. 

Co do neurotyczności Zenona… Cóż, nic oryginalnego. Element lekko humorystyczny, (chyba) sympatyczne tło. A przy okazji próba pokazania, że i pan Zenon nie jest wcale tak krańcowo różny od swoich pacjentów.

Kurki rzeczywiście można było lepiej wykorzystać. Zmarnowany potencjał :) 

Ależ się uśmiałam od rana. :D 

Fajny pomysł, dobrze wykreowane postaci i niezłe wykonanie. Parsknęłam śmiechem przy panu Śmiechu. I ten Kornelek. :D

Zakończenie takie sobie, liczyłam na coś więcej, ale ogólnie jestem usatysfakcjonowana lekturą. :)

 

Jeden z faworytów na podium konkursu.

A raczej Jedna, bo zdaje się, chyba zgaduję, która z Pań to napisała ;D

Druga część nieco przegadana, ale pal to Licho! Pozdr.

SaroWinter i rybaku, dziękuję uprzejmie za opinie i dużą dawkę motywacji :)

Widzę, że kolejna osoba jest nie w pełni usatysfakcjonowana zakończeniem. Zawiedzionych czytelników przepraszam, zdanie szanuję, lecz poprawy niestety obiecać nie mogę. Taki finał był nieodłącznym elementem mojej wizji, powstał już na samym początku i obawiam się, że próba zmiany “na siłę” mogłaby się skończyć żałośnie i jeszcze mniej satysfakcjonująco ;)

Ponadto Zenon miał mi pomóc zilustrować dwa przysłowia: “źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz” (początek) i “szewc bez butów chodzi” (koniec). 

EDIT: Dziękuję kordialnie za kolejnego klika! 

Zgodzę się, że to jedno z lepszych opowiadań w konkursie. Czy zabawne? Nazwałbym to raczej pewną zabawą pomysłem i jako taki, tekst wypada naprawdę dobrze. To nie jest opowiadanie do turlania się ze śmiechu i (na szczęście) ono wcale tego przed czytelnikiem nie ukrywa, co pozwala docenić jego właściwe zalety (jak najbardziej wpisujące się, moim zdaniem, w założenia Fun-tastyki).

Fabuła raczej incydentalna, ale wynika to z przyjętej konwencji i nie jest żadną wadą “Stereotypów…”. Opowiadanie “punktuje” u czytelnika przede wszystkim pomysłem, takim, który nie zmusza autora do silenia się na jakieś wymyślne dowcipy, ale pozwala bawić czytających samą koncepcją. 

Nie podszedł mi natomiast ten motyw zmylenia czytelnika banalnością początkowych postaci. Owszem, zadziałało jak trzeba, udało Ci się mnie zwieść, tyle że na końcu miałem w tym przypadku poczucie nie zaskoczenia, że jednak ta pewna sztampowość była zwykłym “zwodem”, ale raczej lekkiego rozczarowania, że część opowiadania została niejako “oddana walkowerem”, a więc, pisząc wprost, poświęcona na rzecz tej zmyłki. 

Do pełni szczęścia w tym opowiadaniu brakło mi więc głównie kilku takich już ewidentnie humorystycznych akcentów, jak ten o Cnocie, która lubi sobie wypić. Proste (nie prymitywne), a jednocześnie zabawne. I zdradzające niejako, że stać się na więcej takich akcentów . :)

Nie zmienia to oczywiście faktu, że opowiadanie przypadło mi do gustu. Ten obszerny (jak na mnie) komentarz jest tego najlepszym dowodem.

Pozdrawiam. :-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

CM, dziękuję za dobre słowo i tak wyczerpujący komentarz! Doceniam ;)

Cieszę się, że opowiadanie zostało odebrane w taki właśnie sposób. 

Odnosząc się do celowej banalności, wydaje mi się, że całość niewątpliwie zyskałaby na skróceniu fragmentów poświęconych Nadziei i Gniewowi oraz lekkim ich podrasowaniu, jednak zupełne wycięcie tych postaci, moim zdaniem, zaburzyłoby koncepcję i raczej zaszkodziło niż pomogło. 

A uwagę o “ewidentnie humorystycznych akcentach” wezmę sobie do serca :) 

Spodobał mi się pomysł na grupę terapeutyczną. Choć nie śmiałam się w głos, to parę momentów mnie rozbawiło.

 

Powodzenia w konkursie smiley

Przeczytawszy.

Finkla

lozanf@fantastyka.pl

Naprawdę dobre. Zaczynając od pomysłu (proste, ale świetnie), poprzez wykonanie (miejscami naprawdę zabawne, zwłaszcza scena ze zdjęciem dzieciaka) i na przekazie kończąc. Życzę powodzenia w konkursie, kimkolwiek jesteś.

Monique.M, dziękuję! Autor jest wielce rad, że udało mu się rozbawić ;) 

Finklo, podziękowawszy!

zygfrydzie89, serdecznie dziękuję! Cieszy mnie tak pozytywny odbiór :) 

Bardzo dobre opowiadanie. Nietypowe postacie, fajna aberracja. Nie było wiele szalenie śmiesznych momentów, ale jak mówił CM, bawi już sama konwencja. Jest na swój sposób tak szalenie satysfakcjonująca, że aż chce się czytać dalej. Fabuły nie ma zbyt wiele, złożoności także, ale nie wydaję się to szalenie potrzebne.

zawsze chciałem zostać ogrodnikiem. Uprawiać hortensje.

Mam nieodparte wrażenie, że gdzieś to już słyszałem. W jakiejś bajce, parodii czy czymś takim.

A kiedy to nastąpi, licho wie – dodała smutno, pogrążywszy się w myślach.

– Nie, właściwie to nie wiem – odparło sennie Licho, wyrywając ją z kontemplacji.

Tutaj wybuchnąłem śmiechem. 

Tak jak wspomnieli przedmówcy, jedno z lepszych konkursowych opowiadań.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Dobre, lekkie i przyjemne.

Po poprawkach, które widziałem w komentarzach, nie ma się do czego przyczepić. Pomysł jak najbardziej na konkurs humorystyczny. Kilka momentów bardzo ładnie rozpisanych, kilka śmieszniejszych. Nie roześmiałem się, ale uśmiech kilkukrotnie mi towarzyszył.

20k znaków wydaje się akurat, bo jakbyś dalej brnął w ten sam sposób do przodu, to by zaczęło być męczące, a tak urywa się zaraz po tym, jak po raz pierwszy pomyślałem, no dobra, ale co dalej :-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nie zachwyciło mnie to opowiadanie aż tak jak innych, może dlatego, że niestety po polsku nie da się mieć tych wszystkich Współczuć i Śmiechów jako realistycznie brzmiących imion ani nawet nazwisk, co mi osobiście rozbijało immersję. Po angielsku sprawdziłby się ten pomysł znacznie lepiej. I o ile Nadzieja i Gniew (Gniewosz, mógłby być Gniewko itd.) są fajni, bo naturalni, dalej mi się to wydawało naciągane. Sam pomysł całkiem fajny, no i napisane to bardzo sprawnie, więc ogólne wrażenie z lektury pozytywne, choć bez nadmiernych zachwytów. Dobra, jeszcze na plus, choć niekoniecznie konkursowy – to jest całkiem mądry i dający do myślenia tekst :)

Aha, szkoda, że ewidentna nerwica natręctw Zenona nie została lepiej ograna w dalszym tekście, więcej się po niej spodziewałam.

http://altronapoleone.home.blog

Na temat tego opowiadania już chyba wszystko zostało napisane, więc powtórzę tylko, że dobre, zabawne i z pomysłem. 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Sprawne. Z pomysłem. Nie wiem w sumie, czemu mnie nie zachwyciło, wedle wszelkich danych powinno było trafić dokładnie w mój gust. Może Drakaina ma rację i jest to kwestia rozbicia immersji nienaturalnymi w polszczyźnie imionami? Nie wiem. Ale problem jest chyba raczej odbiorcy (= mój), a nie samego tekstu.

ninedin.home.blog

Kolejne, bardzo dobre opowiadania przesłane na konkurs Finkli. Hm, jak dla mnie zdecydowanie jeden z faworytów. Świetny język, ciekawy pomysł, fabuła szczątkowa, ale taki charakter tekstu. Lekko, zabawnie i przyjemnie. Wyjątkowo satysfakcjonująca lektura. Nie mogę klikać, bo już dawno temu kliknięte, ale mogę nominować do piórka :)

Ta scena z nerwicą natręctw Zenona to jako żywa wyjęta z Dnia Świra ;P I po rozpoczęciu, dalej też się przez tekst przewijała, ale zgodzę się drakainą, że mogłaby mocniej wybrzmieć.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przyłączam się do pochwał. Dobrze napisane, lekko, zabawnie. Humor jest, a co najważniejsze -niewymuszony.

Fabuła i konstrukcja może nie jest szczególnie wyszukana, wszak wszystko bazuje na odwróceniu ról, ale dobre wykonanie i właściwe rozłożenie akcentów sprawia, że tekst się broni, i to w zupełności wystarcza.

Zabrakło mi Miłości rzucającej nienawistne spojrzenia czy rozchełstanej, bezpruderyjnej Skromności ;)

 

Jedno z lepszych konkursowych opowiadań. Daję piątkę z malutkim plusikiem, może nieco na wyrost, ale co tam, niechaj loża się nad Tobą znęca :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nie podzielam zachwytów. To dobrze i sprawnie napisane lekkie opowiadanko, ale nic poza tym. Uśmiechu nie wywołało, żadnym żartem nie powaliło, niczym w treści nie zachwyciło. Gdzie tu kandydat do piórka?

Sam pomysł również nie powala. Personifikacja emocji to przecież nic nowego (znasz pewnie fajną i inteligentną bajkę "Inside out" czyli "W głowie się nie mieści"), a tutaj mamy właściwie taki przegląd tychże emocji (i nie tylko) oraz sztampowe odhaczanie ich występów. Zenon ich wywołuje, "wchodzą na scenę", odczytują swoje kwestie i tyle. W zasadzie całe opowiadanie to zaledwie lekko zabawne monologi "pacjentów", a potem rozmowa o synku Śmiechu. Zresztą nawet te monologi nie porywają humorem i nie skrzą się wyszukanym dowcipem. Ot takie sobie żarty. Wszyscy uczestnicy spotkania właściwie wpisują się w swoje role, tylko od czasu do czasu przełamując stereotypy i związane z nimi skojarzenia. Ich interakcje i relacje też nie wydają się szczególnie błyskotliwe i raczej słabo rozegrane i wykorzystane. Czy na kilku dowcipach o nieobecnych w sali "kobietach" i o tym, jak ciężko być kimś/czymś tam "w pracy" polegać ma cały humor zawarty w opowiadaniu? A może w puencie, mówiącej o tym, że i terapeuta musi się czasem z tego wszystkiego napić?

Dobór "pacjentów" również jakiś taki chaotyczny i niekonsekwentny. Ok. Są tu nie tylko emocje, ale i cechy jak np. głupota. Obok gniewu mamy np. współczucie, ale co tu robi w takim razie licho? I czemu jest śmiech zamiast radości?

Albo co w tym towarzystwie robi cnota? To też jakaś emocja lub cecha? Nie pojmuję doboru tych akurat bohaterów. A firma, która ich zatrudnia to moim zdaniem słaby i mało sensowny żart. Serio? "Góra" zatrudnia głupotę i licho?

Szkoda mi trochę, wspomnianego już przez kogoś, niewykorzystanego motywu nerwicy natręctw Zenona. Tutaj spodziewałem się jakiejś konsekwencji, podtekstu. Okazało się jednak, że niczemu ona nie służy. Jest jak strzelba zawieszona nad drzwiami w pierwszym akcie, która nie wystrzeliła do samego końca…

Jak powiedziałem wcześniej, tekst sprawnie napisany, widać tutaj wyrobione pióro i pewnie autorem jest któryś z cenionych portalowiczów. Ale cóż poradzę. Nie porwało.

Po przeczytaniu spalić monitor.

O rzesz, poczułem się jak terapeuta, czytając Twe wypociny i nie dałem rady. Nie chcę być terapeutą i jakie szczęście, że nie jestem terapeutą

Fajny pomysł z pokazaniem emocji, czy też cech – bo faktycznie Cnota emocją nie jest – jako bytów po ludzku zmęczonych spełnianiem swoich sztywno określonych ról czy też prezentujących zgoła odwrotne charaktery. Czytało się dobrze, dialogi mi nie zgrzytały, co często się zdarza, a to znaczy, że udało Ci się, Anonimie, wykreować spójne i wiarygodne postaci. Przy ich sporej liczbie i niewielkiej objętości tekstu uważam to za godne podziwu.

Było kilka powodów do uśmiechu – piszę komentarz po czasie, ale wciąż pamiętam zabawną sytuację z lichem oraz oczywiście Kornelka. Z minusów – główny bohater, który wcale nie jest główny, pełni tu tylko pomocniczą rolę wobec reszty postaci, dając im preteksty do odzywania się. Być może dlatego końcówka przeszła w mojej głowie tak bez echa.

Całość na plus, bo kilka żartów było naprawdę dobrych i zamysł sam w sobie jest dobry :)

Brakuje mi tutaj jakiegoś konsekwentnego konceptu, osi fabularnej spinającej poszczególne fragmenty. Bo opowiadanie rozpada mi się trzy części – wyjście Zenona do pracy, sama sesja terapeutyczna i zakończenie. Te trzy elementy są ze sobą sklejone, ale nie zazębiają się. Podobnie w obrębie samej terapii – połączenie emocji i idei jeszcze jakoś ujdzie, ale zmiana koncepcji z prostego odwrócenia charakteru pacjentów na inne problemy nie sprawia wrażenia twistu ani pogłębienia pomysłu tyko braku konsekwencji. Finisz wydaje się być trochę od czapy – Zenon wprawdzie jest terapeutą uzależnień, ale nigdzie wcześniej nie sugerujesz, że ma do alkoholu jakikolwiek osobisty stosunek. W tym aspekcie, pokazany we wstępie wątek natręctw, choć sam w sobie uroczy, stanowi ślepą uliczkę – a spodziewałem się strzelby Czechowa.

Witam! 

Tekst jest niewątpliwie bardzo dobrze napisany. Sprawnie, lekko i ze swadą, do tego jasno i czytelnie. To ostatnie ważne, bo postaci trochę tam jest, a fabuły niewiele. Wszyscy bohaterowie charakterystyczni i ciekawi, co więcej przedstawiasz ich przede wszystkim poprzez działanie (dialogi) nie opisy, a to bardzo fajnie. I dialogi owe są świetne. Co szczególnie istotne, bo są zasadniczą częścią treści tekstu, akcja opiera się na rozmowach i interakcjach bohaterów. Sporo w tym humoru, niezbyt zresztą agresywnego i nachalnego, za co plus – taka forma i pomysł na tekst aż prosi się o rzucanie rubasznymi sucharami, cytatami z popkultury i jaskrawymi odniesieniami do obecnej sytuacji społecznej, politycznej, czy jakiej tam jeszcze. Zgrabnie tego uniknąłeś i brawa za to. 

Pomysł na personifikację uczuć/cech/emocji nowy nie jest, skonfrontowanie niczego nieświadomego terapeuty/psychologa z czymś zaskakującym i (początkowo) niezrozumiałym też nie. Choć połączenie ich wypadło nader ciekawie. Problem w tym, że zabrakło mi w tym wszystkim porządnej fabuły, która prowadziłaby do czegoś, głównej idei/koncepcji spinającej bohaterów i ich problemy. Celu i puenty. Różnorodność owych postaci też nie jest trafiona – są tu emocje, cechy charakteru, ale nawet obszerniejsze i bardziej abstrakcyjne idee (cnota choćby) do tego jakieś Licho. Gdyby wrzucić tam jeszcze Lucyfera albo pratchetowskiego Śmierć, też by pasowało. A to niedobrze, bo o ile zdaję sobie sprawę, że na takich spotkaniach bywają bardzo różni od siebie ludzie, to dla tekstu literackiego jest zdecydowanie lepiej, gdy postacie są dobierane według jakiegoś wyraźnego, konkretnego klucza, gdy jest w tym jakiś wyraźny zamysł i ma znaczenie dlaczego występuje akurat Licho, a nie na przykład Nieszczęście, które pije, bo ma dość swojego towarzysza do pary. 

Brak wyraźnej i sprecyzowanej osi fabularnej powoduje, że istotą opowiadania stają się wspomniane wcześniej rozmowy i przekomarzania bohaterów (chwała Cthulu, że fajne) a to kojarzy się z dialogami z filmamów Tarantino z czasów, gdy stracił formę. Co innego, gdy są ubarwiającą ozdóbką, a co innego, gdy przytłaczają i przejmują fabułę. 

Sam Zenon z kolei jest bardzo dobrze skonstruowany, ale jak ktoś już wcześniej napisał – jego potencjał nie został wykorzystany. Nerwica natręctw nie zyskuje żadnego znaczenia, a puenta (o ile miała to być puenta – nie musi przecież koniecznie być puenta, ostatnia scena po prostu wygląda jak puenta, dlatego o tym piszę) w ogóle nie wybrzmiewa, bo nie ma zaznaczonego jakiegoś osobistego stosunku Zenona do picia. 

Kurde, to się rozgadałem. Chciałem po prostu napisać, że tekst dobry, udany i warty przeczytania, ale nie piórkowy, a tu ot co… 

Dobra, nie mędzę dłużej :-) 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytałem bez przykrości, ale i bez zachwytu. Widzę tu sprawne pióro, jednak pomysł i jego realizacja moim zdaniem nieco kuleją. Zastanawiam się, po co wprowadzać tutaj postać Zenona, który de facto, chociaż to główny bohater, to jest tylko statystą. Sceny otwierająca i zamykająca wyglądają na trochę nieporadnie doklejone do najistotniejszej środkowej części. Nie wiem po co na przykład pierwszy akapit zarysowuje Zenona jako osobę cierpiącą na nerwicę natręctw, skoro później fakt ten jest nijak wykorzystany. Natręctwu jednak całkiem daleko do uzależnień.

Uczynienie cech bohaterami i uczynienie istoty ich znaczenia największą zmorą postaci – cóż, nie poczułem się uwiedziony polotem tego pomysłu. Powielasz go zresztą kilkukrotnie przy kolejnych postaciach, co czyni lekturę przewidywalną, a gdy trend się w końcu przełamuje, to nie jest to nic spektakularnego. Uwaga skupia się na problemach nie związanych z cechą. I może czyta się to przyzwoicie, ale efektu “wow” nie uświadczyłem. Historie postaci nie kleją się ze sobą, podobnie jak wstęp i zakończenie z rozwinięciem. Za bardzo anegdotyczne to opowiadanie.

 

Sporo w tym humoru, niezbyt zresztą agresywnego i nachalnego, za co plus – taka forma i pomysł na tekst aż prosi się o rzucanie rubasznymi sucharami, cytatami z popkultury i jaskrawymi odniesieniami do obecnej sytuacji społecznej, politycznej, czy jakiej tam jeszcze. Zgrabnie tego uniknąłeś i brawa za to.

Pozwolę sobie zacytować fragment komentarza Thargone’a, bo mam zupełnie odwrotne zdanie. Historie pacjentów Zenona, jak na opowiadanie z założenia humorystyczne, zbyt zabawne nie są. Rzucenie mięsem tu i ówdzie mogłoby dodać tej historii kolorytu, zwłaszcza postać Współczucia się do tego nadaje. A tak wyszło zachowawczo, bezpiecznie i mało porywająco.

 

Na koniec jeszcze dodam, że uważam, że to dobre opowiadanie i ktokolwiek tutaj zajrzy i się na nie skusi, czasu nie straci. Natomiast poziom trzyma, moim zdaniem, biblioteczny.

 

Od strony pióra czyta się bardzo płynnie i bez problemów. Jednak sama treść nie zachwyca.

Sam pomysł – personifikacja cnót/cech i dania im personaliów odwrotnych od nazwy – jest nienowy, a podany został w formie bardzo dobrej technicznie, ale nie wychodzącej poza znane standardy. Czytałem kolejne fragmenty i nie odkrywałem nic pamiętliwego. Jasne, to się trochę zaśmiałem, to trochę pokiwałem głową. Ale nic trwałego nie zostało.

Sam bohater to właściwie tło. Zastanawiam się nawet, czy dane cechy to tak naprawdę elementy samego Zenka. Jednak za mało znalazłem w treści potwierdzeń na to twierdzenie.

Podsumowując: bardzo dobry technicznie koncert fajerwerków, idealny do obiadu. Jednak większych emocji mi nie przysporzył.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sorry, Winnetou, ale jestem na nie.

Przede wszystkim dlatego, że brakuje mi tu fabuły. Pokazujesz ciąg scenek, właściwie gagów. Praktycznie przez cały tekst przedstawiasz bohaterów, ale nie ma między nimi prawdziwych interakcji. Nic się nie dzieje, tylko gadają. Poznajemy ich, poznajemy, a potem następuje słowo koniec.

O stężeniu fantastyki też można długo dyskutować. Albo to fantastyczne personifikacje różnych abstrakcji, albo alegoria. Tytuł wydaje się sugerować to drugie. Ale z tego zarzutu jeszcze można Autora wybronić, rozstrzygnąć wątpliwości na rzecz oskarżonego. Gorzej z fabułą.

Babska logika rządzi!

Przyjemne, ale niewykraczające poza pewien poprawny poziom “fajności”. Ciekawe postaci, ich ryt psychologiczny. Sam pomysł na opowiadanie bardzo na plus.

Treść jednak dość miałka, w głowie nie zostaje.

Brakuje mi trochę połączenia wszystkich elementów tego opowiadania czymś dużym i mięsistym. I jakiegoś bardziej widowiskowego zakończenia.

Trochę szkoda, bo potencjał moim zdaniem duży.

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Pomysł wydaje mi się nieodkrywczy, wykonanie bez szału, opowiadanie raczej przegadane, statyczne, bohater w moim odczuciu jest wydmuszką mającą usprawiedliwić zgromadzenie danych personifikacji. Mnie jako filozofkę takie zabawy ani ziębią, ani grzeją. Nie znalazłam też żadnej puenty, a opowiadanie jest sceną pozbawioną tła czy zakotwiczenia. W moim odczuciu pojawił się tutaj tylko zalążek pomysłu na samą historię i brak pomysłu na porywające wykonanie. Ale to tylko moje doznania ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

OK, jest sympatycznie, nie jakoś strasznie śmiesznie, ale drobne gagi są.

O roli fantastyki można dyskutować – albo mamy nieszczęśliwe personifikacje, albo alegoryczną krytykę stereotypów (na co zdaje się wskazywać tytuł).

Z fabułą tak sobie. Właściwie, ciągle przedstawiasz bohaterów – ich wewnętrzne sprzeczności sprawiają wrażenie serii gagów – ale nic się potem z nimi nie dzieje; żadnych przygód, niebezpieczeństw, interakcje skąpe… Tylko ze sobą gadają.

Bohaterowie ciekawi – taki pomysł – przedstawieni skrótowo, ale niech będzie.

Oryginalności widzę sporo. Kto by pomyślał, że Cnota ma problem z alkoholem i potrzebuje terapii.

Warsztat całkiem przyzwoity, tylko gdzieś mignęła mi niepotrzebna spacja w okolicy wielokropka.

Babska logika rządzi!

Dziękuję wszystkim za lekturę i pozostawione komentarze. Nominacja do piórka i mnie zaskoczyła, bo doskonale wiem, że to nie ten kaliber ;) “Stereotypy” to tylko skromna opowiastka, scenka, która miała trochę uśmiechnąć i zabawić. Ot, lekko humorystyczny drobiazg na gorszy dzień. 

Nowa Fantastyka