- Opowiadanie: Abbadon - "Krwawy Szlak" poprawiona wersja

"Krwawy Szlak" poprawiona wersja

Poprawiona wersja wcześniej zamieszczonego fragmentu. Ponieważ jest to część większej całości, oto najważniejsze fakty, by nieco wprowadzić czytelnika w kontekst:
1. Świat przedstawiony ma miejsce w przyszłości, po trzeciej wojnie światowej. Część z przedwojennej technologi wciąż jest dostępna, ale jest tak rzadko spotykana, że wiele urządzeń uchodzi za legendy.
2. Walka ma miejsce w małym kraju, będącym de facto zbiorowiskiem wiosek. Przeciwko lokalnemu władcy, przez wielu uznawanego za bandytę, często dochodzi do powstań. Te są jednak z reguły tłumione, dzięki znacznie lepszemu uzbrojeniu, sprowadzanemu zza granicy, do którego zwykli chłopi nie mają dostępu. Poza Wisenhertem (czyli władcą właśnie) i jego ludźmi, nikomu nie wolno opuszczać przydzielonego mu terenu. Ten przez większość roku władca podróżuje od wioski do wioski, osobiście wymierzając sprawiedliwość, zbierając podatki i ogłaszając nowe prawa.
3. Kraj jest bardzo podzielony w stosunku do Wisenherta. Wiele społeczności uważa go za tyrana, ale równie wielu docenia jego wkład w stabilizację i ma go za swojego wybawiciela.
4. Daniel ściga Wisenherta z osobistej chęci zemsty. Sam pochodzi z zza granicy i dysponuje lepszym uzbrojeniem, niż mieszkańcy kraju, ale nie aż tak dobrym, jak Wisenhert. Niegdyś prowadził większą grupę, ale po drodze doszło między nim a jego ludźmi do rozłamu.
Okej, to tyle słowem wstępu. Zapraszam do komentowania, oceniania i porównywania. Oto link do poprzedniego tekstu: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/2282
 

Oceny

"Krwawy Szlak" poprawiona wersja

Wioska, w której się znaleźli, była mała. Stanowiła ją zaledwie siatka warzywnych poletek i kilka domów dookoła obszernego, okrągłego placu, na środku którego stała grupka ludzi. Wielu z nich trzymało w rękach kwiaty lub kawałki gałązek, niektórzy się śmiali, inni skakali wokół postaci na koniu.

Minęła krótka chwila, nim ktokolwiek dostrzegł Daniela i jego towarzyszy. Wkrótce potem, okrzyki pożegnań i pozdrowień ucichły. Wszyscy patrzyli na zbryzganego krwią chłopaka, młodzieńca z łukiem w ręku oraz starca prowadzącego dwóch wyrostków, bardziej przypominających małpy niż ludzi.

Gdy grupa dotarła na plac, ten był już wyludniony. Zostali tylko oni, Wisenhert i trzech jego żołnierzy, również konno. Wszyscy pozostali uciekli do domów, barykadując drzwi i spoglądając nerwowo zza okiennic.

Daniel nie tak wyobrażał sobie swoje nadejście.

Kompletnie nie tak.

Na ich widok, Wisenhert uśmiechnął się tylko. Nie było po nim widać zdenerwowania. Raczej rozbawienie.

– Stać! Kto idzie!? – wykrzyknął. Zapewne nie oczekiwał, że odpowiedzą, ale Daniel zatrzymał się i gestem nakazał pozostałej dwójce to samo.

Otaksował przeciwnika wzrokiem. Nie wyglądał tak, jak go zapamiętał. Jego skóra była brudna i pomarszczona, mundur połatany i rozdarty w wielu miejscach. Twarz także, choć faktycznie wyniosła, miała na sobie piętna zbliżającej się starości.

A przede wszystkim, podczas ich poprzedniego spotkania, samozwańczy król nie nosił czarnego, łuskowatego pancerza.

Pancerza, który doskonale pamiętał.

– Idzie Daniel, syn Marka, wraz ze swoimi ludźmi – odparł, starając się zachować opanowanie. – Syn zamordowanego ojca i zbezczeszczonej matki, przyjaciel poległych wojowników i przywódca tych, którzy przeżyli. Przychodzę w imieniu ludzi, których zabiłeś i upokorzyłeś na Gryfich Klifach, których skazałeś na śmierć i torturowałeś w odległym Mieście oraz tych, którzy zginęli, gdy tłamsiłeś ich powstania. A także wszystkich innych, których zamordowałeś. Zbyt wielu, by ich wszystkich wymienić, zbyt wielu, by choćby wszystkich zapamiętać. Jestem tu dla nich. Jestem tu, by wywrzeć ich zemstę i zakończyć rządy okrutnika, szaleńca i tyrana.

Na władcy przemowa ta nie zrobiła wrażenia. Przez cały czas jej trwania uśmiechał się tylko z politowaniem i kiwał głową. Za to stojąca nim trójka wydawała się odrobinę niepewna. Patrzyli na siebie nawzajem, wyraźnie zastanawiając się, czy w słowach Daniela nie było choć ziarna prawdy. Chyba nie byli chętni, by sięgać po broń.

– Och proszę, proszę – zaśmiał się Wisenhert – Jakie to słodkie. Kolejny powstaniec, mściciel, boski wysłannik czy co to tam jeszcze próbuje zrzucić mnie z tronu. Wiesz, ilu już tu było takich jak ty? Ilu próbowało? Setki. Może nawet tysiące podobnych idiotów.

Ściągnął wodze swojego konia i odjechał kawałek na bok, ani na moment nie okazując strachu czy wątpliwości. Jego zachowanie mogło wydawać się jedynie pretensjonalną przemową, ale Daniel wiedział, co naprawdę się dzieje. Dał swoim ludziom znak, ale niepotrzebn. Ash cofał się już pod samą linię budynków, a Wirmir przeszedł na lewą flankę, by nie dać się całkowicie okrążyć. Daniel pozostał na środku placu.

– Wszystkich poprzednich też zamordowałeś? – zapytał, próbując zyskać nieco na czasie. W zażartej bitwie ani przewaga jednego człowieka, ani konnicy nie była decydująca. Obaj o tym wiedzieli.

– Żebyś wiedział. Ich i wszystkich ich popleczników – odparł niemalże z dumą – Zabijałem, torturowałem i stawiałem ich okaleczone ciała za przykład. Ciągnąłem za końmi przez całe kilometry i czyniłem ten los ostrzeżeniem dla pozostałych. A jeśli to nie wystarczało, zabijałem całe ich rodziny. Na tym gruncie wyrósł ten kraj i cały dobrobyt, który możesz teraz podziwiać.

Daniel rozejrzał się wokoło. Popatrzył na kilka odrapanych kamienic, leżące niedaleko pole marchewek, ludzi kulących się ze strachu i bezsilności w swoich domach.

– I to jest twoje królestwo? Kilka kamienic, marne poletka warzyw i grupka ludzi, bojących się wyjść z domu, ilekroć ktoś pojawia się w ich wiosce? Gdzie ten dobrobyt, za którymi swoim życiem i wolnością musiały zapłacić setki, a może nawet tysiące? Czy gdyby ci ludzie naprawdę tego chcieli, czy nie godziliby się na to bez niekończących się morderstw i powstań?

Wisenhert wygiął wargi w uśmiechu, ale w jego oczach zapłonęła wściekłość.

– Zakończmy to. Dosyć mam już przerywania mojej zabawy.

– Wedle życzenia. – Daniel wyciągnął swój miecz.

Dwóch ludzi na koniach chwyciło długie pałki. Trzeci przygotowywał kuszę.

Na cięciwę łuku z brzdęknięciem wskoczyła pierwsza strzała.

Słońce zatańczyło na powierzchni szabli.

– Zanim to zrobimy, chcę wiedzieć jedno…

Daniel nie odpowiedział. Był zbyt zajęty ustawianiem stóp i wyrównywaniem oddechu. Nie słuchał już, co mówił Wisenhert.

– Ilu ludzi zginęło, żebyś ty dotarł do tego miejsca?

Zabolało. Daniel myślał, że go nie słyszy, ale poczuł pchnięcie prosto w serce. Zachował jednak pozycję. Skurwiel nie dostanie tego, na co liczy, pomyślał sobie.

Wisenhert podniósł dłoń.

Czekał jeszcze przez chwilę, mierząc wszystkich przeciwników wzrokiem.

Potem zacisnął ją w pięść.

Pierwszy jeździec ruszył od lewej, tuż przy samym krańcu placu, drugi przejechał przez środek. Oboje celowali jednocześnie w Wirmira.

Trzeci przyłożył kuszę do barku, ale szybsza reakcja Asha przeszkodziła mu w wystrzale. Daniel nie miał pojęcia, czy permanentnie.

On sam ruszył w kierunku Wirmira, z zamiarem bronienia go przed drugim jeźdźcem.

Niestety, drogę zajechał mu Wisenhert.

Atak jego szabli zatrzymał ukryty pod kurtką karwasz, ale kopyta wierzchowca omal go nie stratowały. Tylko desperacki odskok uchronił go przed uderzeniem.

Upadł na ziemię. Podnosił się jak najszybciej, podczas gdy jego przeciwnik zawracał już do kolejnego uderzenia. Koń potrzebował zaledwie sekund, by dobiec z powrotem do Daniela. Chłopak nie zdążył wstać i zachwiał się tylko, usiłując zbiec z drogi rozpędzonego zwierzęcia. Poczuł końcówkę szabli, przebijającą się przez skórę. Większość uderzenia zamortyzował kołnierz kurtki, ale i tak poczuł fontannę krwi spływającą po plecach. Kolana ugięły się pod nim z bólu.

Wisenhert zawrócił kawałek za oszołomionym chłopakiem i zaszarżował ponownie, z zamiarem dobicia przeciwnika.

Daniel szarpnął się, próbując jak najszybciej wstać. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, zaraz będzie za późno.

Natarcie Wisenherta przerwała jednak wystrzelona w jego kierunku strzała. Zatrzymała się na napierśniku wodza, zdołała jednak spłoszyć na moment konia i spowolnić atak na tyle, by Daniel mógł się podnieść.

Pomimo bólu, wstał i pobiegł w stronę Wisenherta, wykorzystując fakt, że jego koń wciąż jeszcze się miotał. Wyprowadził proste cięcie w obojczyk, ale chybił. Miecz ześlizgnął się po pancerzu przeciwnika, nacinając jego przedramię, jednak to było marne pocieszenie. Ręce Daniela zaczynały już omdlewać, nogi poruszały się zbyt wolno, a rana na plecach coraz poważniej dawała się we znaki. Na razie nie mógł też liczyć na ponowne wsparcie ze strony Asha ani Wirmira. Jeden z nich był właśnie atakowany przez jeźdźca, drugi zaś, trzymając się za gardło, osuwał na kolana, przy wtórze opętańczych wrzasków jego podopiecznych. Zobaczył, jak tamci dwaj siłą ściągają z konia krwawiącego żołnierza, desperacko próbującego utrzymać się w siodle.

To poddało mu pewien pomysł.

Wisenhert ruszył po raz kolejny. Tym razem chłopak nie czekał, aż na niego wpadnie. Teraz wybiegł mu na spotkanie, ignorując zmęczenie i ból. Widział oczy konia, dwie czarne kule, pędzące w jego kierunku. Widział cienką, srebrną szablę, błyszczącą w dłoni jego wroga. Spojrzał na swój miecz, gotowy by rzucić się i śmiertelnie ciąć. Nie przestawał biec, dopóki praktycznie nie wpadł na zwierzę. W ostatniej chwili zgiął kolana, ustawiając całe ciało do skoku w prawo. Zobaczył, jak Wisenhert podnosi broń.

Wtedy, uniósł nogę i odepchnął się w lewo.

Zobaczył zaskoczenie na twarzy przeciwnika, zobaczył pełne przerażenia, gorączkowe przerzucanie broni do drugiej ręki. Wylądował na lewej stopie, odepchnął się prawą od podłoża i z całym impetem piruetu wypuścił ostrze w stronę swojego celu. Ale nie atakował Wisenherta, na to było za późno.

Celował w konia.

Miecz wszedł gładko, przecinając zad niczym blok masła. Daniel usłyszał ranny kwik i poczuł na twarzy kropelki krwi. Cięcie było głębokie, rana obficie krwawiła. Zwierzę przewalało się już na bok, a Wisenhert desperacko próbował wyjąc nogę ze strzemienia, nim zostanie ona przygnieciona i złamana.

Daniel wykorzystał ułamek sekundy, by rozejrzeć się dookoła. Wirmir leżał bez ruchu na plecach. Ash zasłaniał się desperacko przed masakrującą go pałką. Kusznik bujał się na swoim koniu ze strzałą wystającą z gardła, a pierwszy jeździec dogorywał, rozszarpywany przez szaleńców. Drugi dobijał właśnie jego przyjaciela.

Odwrócił się z powrotem. Żadnemu z nich nie mógł teraz pomóc, a wygrana była jeszcze możliwa. Jeśli teraz uda mu się zabić Wiseneherta, pozostanie mu tylko jeden przeciwnik.

– Przepraszam, Ash – szepnął do siebie, choć wcale nie miał wyrzutów sumienia. I nie sądził, by miał je, gdyby nie wiedział, dla kogo on niegdyś pracował. Na wojnach ludzie umierali. Tak to już działało.

Pobiegł na Wisenherta z wyciągniętym mieczem. Ten wciąż leżał na ziemi, skąpany w krwi swojego wierzchowca. Chłopak zobaczył, jak przerażony sięga po zapasowy sztylet, ukryty za połami kurtki.

Za późno.

Nie miał już czasu by wstać, odpowiednio wycelować swoją broń, ustawić stopy ani by nabrać energii do poprawnego uderzenia. Na pół uderzenia serca był w potrzasku, skazany na łaskę Daniela.

I tyle by wystarczyło.

Gdyby w istocie sięgał po sztylet.

– Dosyć tego! – usłyszał Daniel, po czym potężny huk i błysk białego światła przerwał jego atak. Poczuł w przedramieniu i klatce piersiowej falę bólu, nie przypominającą niczego na świecie. Niesamowita moc odepchnęła go do tyłu.

Cofnął się, omal nie padając na ziemię. Ścisnął swoją rękę, patrząc na Wisenherta, trzymającego w dłoni mały, srebrny przedmiot wygięty w kształt litery L.

Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział, ale wiedział dobrze, co to.

Pistolety istniały.

A on ściskał właśnie jeden z nich w dłoniach.

– Koniec kurwa! Koniec! – wrzasnął, podchodząc do Daniela, sapiąc ze złości, zmęczenia i bólu. – Zabiję cię, tutaj i teraz, do jasnej cholery!

Schował pistolet i podniósł z ziemi swoją szablę. Daniel próbował się bronić, ale połamane żebra i krew wypływająca z rany kazały mu o tym zapomnieć. Ledwie mógł stać, a co dopiero walczyć.

Ostrze szabli wylądowało na jego twarzy. Krzyknął, przewracając się. Wrzeszczał przeraźliwie, nieludzko, gdy ostrze spadło na niego ponownie, rozpruwając mu rękę, potem pierś i twarz. Daniel próbował się odczołgać, ale Wisenhert przygniótł go butem.

Spojrzał na broń, unoszoną do kolejnego ciosu. Wiedział, że nie czeka go szybka śmierć.

Wtedy, pojawili się szaleńcy.

Dwoje ludzi, których imion nawet nie pamiętał, zwabione jego krzykiem przybiegły, rycząc jak zwierzęta. Rzuciły jego oprawcę na ziemię, wbiły połamane paznokcie napierśnik i zepsute, zniszczone zęby w jego ręce.

Wisenhert próbował bronić się szablą, lecz dwoje szaleńców miało nad nim zbyt wiele przewagi. Ich furia wystarczała, by wytrzymać najgorsze uderzenie, ich histeryczna siła mogła przebić się przez najlepszy pancerz. Ostatni jeździec zbliżał się do nich, z przerażeniem patrząc na sytuację swojego pana.

Ale Daniel się temu nie przyglądał. Niespodziewana odsiecz szaleńców dała mu kolejną szansę. Z nieludzkim wysiłkiem przewrócił się na brzuch i spróbował odczołgać. Całe ciało, w szczególności zmasakrowana prawa ręka, bolało go opętańczo, ale myśl o ucieczce nie pozwalała mu się zatrzymać. Czołgał się, pokrwawiony, wymęczony, blady. Nie wierząc, że to w ogóle ruch o jego własnych siłach, próbował uciec poza teren placu.

Usłyszał za sobą kolejny, ogłuszający huk. Ale tylko jeden. Czyli choć jeden szaleniec mógł jeszcze walczyć. Uciekał jak najszybciej. Byle poza plac, byle dalej od przerażających ostrzy i ogłuszających wystrzałów.

Aż wreszcie dotarł, doczołgał się do głębokiego, miejskiego kanału. Wpadł do środka i ukrył w zagłębieniu.

Przewrócił się z powrotem na plecy, próbując chociaż tak ograniczyć kontakt ścieków z jego ranami. Cięcie na plecach wciąż oblewała brudna woda, ale na to nic nie mógł poradzić. Nawet stąd dalej słyszał pełen przerażenia krzyk Wisenherta.

Czy był to okrzyk agonalny? Czy mężczyznę, którego tak nienawidził spotkała wreszcie śmierć? Czy któryś z szaleńców dokonał tego, czego on nie mógł?

Nie wiedział. A nawet gdyby mógł wiedzieć, nie czułby żadnej satysfakcji. Gdy leżał pokrwawiony w miejskim ścieku, nie było już nim nienawiści, strachu, gniewu, potrzeby zemsty czy bólu. Było jedynie zmęczenie i niesamowite, ostateczne zimno. Wiedział, że to koniec.

Zamknął oczy.

Zasnął.

Koniec

Komentarze

Nie pojmuję, Abbadonie, dlaczego zamieściłeś nową wersję fragmentu, zamiast poprawić tę, która już jest.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Żeby można było porównać, zobaczyć co odpadło a co zostało, które rady jak zostały zastosowane, a które nie, i ogólnie, popatrzeć czym teksty się od siebie różnią

Abbadonie, czy naprawdę sądzisz, że znajdzie się ktoś, kto zechce analizować i porównywać oba fragmenty?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Abbadonie, takie rzeczy robi się na becie. Tam się pracuje nad tekstami, tutaj publikuje się rzeczy gotowe i ukończone.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, nie bądź aż tak surowy – w poczekalni też się poprawia, choć rzeczywiście wklejanie drugiej wersji w związku z komentarzami w pierwszej mija się z celem.

Niemniej, Abbadonie, zważywszy że na portal wpada zazwyczaj kilka tekstów dziennie, naprawdę nie możesz oczekiwać, że będziemy z wypiekami na twarzy śledzili zmiany w jednym z nich, w dodatku fragmencie. Chrościsko dobrze prawi w ogólności – betalista jest najlepszym miejscem do tego, żeby tekst dać do “redakcji”, zwłaszcza że betareaderzy istotnie będą zerkali na poprawki i zastanawiali się nad zmianami. (Skądinąd, gdybyś kiedyś decydował się na betę – warto takie poprawki zaznaczać boldem, żeby było je gołym okiem widać – wszyscy tu mają pracę lub studia oraz własną twórczość, a beta jest pracą społeczną, więc warto ułatwiać życie czytającym).

http://altronapoleone.home.blog

Zgodzę się z poprzednikami. W dodatku dodam tylko, że bardzo często po spojrzeniu na ten sam tekst dostrzega się kolejne błędy i nieścisłości. Ja polecam na razie dać spokój Danielowi i jego zemście, a napisać jakieś autonomiczne opowiadanie, nawet w tym uniwersum. Tyko niech będzie miało początek, środek i zakończenie! 

I gdy oczy otworzę dech mi w piersiach zapiera, myślę sobie: a może księżycowa chimera?

Nowa Fantastyka