- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - O tym, jak żona Wieśka, fanaberyje mając, o traumę go przyprawiła

O tym, jak żona Wieśka, fanaberyje mając, o traumę go przyprawiła

Pisane w przypływie nagłej frustracji. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

O tym, jak żona Wieśka, fanaberyje mając, o traumę go przyprawiła

Wiesiek to porządny chłop był. Miał jedną, ogromną zaletę: praktyczne podejście do życia. Niektórzy lubią się stroić, nakładać coraz to inne fatałaszki. Trwonią bezmyślnie czas, pieniądze, głowę sobie bzdetami zawracają. Wiesiek wyróżniał się z tego tłumu lekkoduchów i, nie dając się ogłupić, dokonał pewnego razu gruntownego swoich priorytetów przewartościowania. Obserwował tę pstrokatą hałastrę, rozmyślał, analizował. I po miesiącach gorliwych rozważań, doszedł do takiego oto wniosku: jedna koszulina, jedne gacie, jedne onuce – tyle człekowi do szczęścia wystarczy.

Niestety, jego ograniczona małżonka umysł miała zamknięty. I przedstawiał jej Wiesiek rozliczne zalety filozofii swojej, względy ekonomiczne podkreślał, ale baba, jak to baba, słuchać nie chciała, wszelakie rozumy pozjadała, nic a nic do łba nie dotarło! Paplała jeno coś od rzeczy, że niby capi jak stary kozioł, że co ludzie powiedzą, że palcami wytkną. Zero zrozumienia wyższych idei, ot, przyziemna istota.

Ale Wiesiek plan w życie wprowadził i przez tygodni kilka wygodą się cieszył, niepomny na starej przytyki, gdy pewnej niedzieli pod ścianą go postawiła.

– A weźże ty se kup spodnie, patrzeć na ciebie nie mogę – zasugerowała subtelnie. – Jak dziad wyglądasz, muchy się w chałupie zalęgły.

– Ty znowu swoje, a odstąp ode mnie, babo, przez gębę oddychaj – bronił się Wiesiek, podsuwając żonie możliwe rozwiązanie zaistniałego problemu. – Po co mi nowe, jak stare całkiem dobre?

– No tak, dobre! Chyba jako durszlak, pajacu! Ta wielka dziura na rzyci ci nie wadzi, rozumiem? Ale wiedz, że mnie i owszem! I albo se nowe kupisz, albo z nami koniec, mamałygo! Znajdę sobie takiego, co nie mędrkuje i czysty chodzi!

Wiesiek nie pantofel, ale głową ruszył i obliczeń dokonał. Żonkę jednak dobrze mieć było. Gotować nie umiał, do sprzątania mu niespieszno, a ktoś o chałupę dbać musi.

Czoło zmarszczył i na ugodę poszedł:

– Dobra, stara, niech ci będzie.

Małżonka kontenta wielce, ale na odchodne dodała jeszcze:

– Tylko żebyś mi te stare wyrzucił, bo jak w domu znajdę, to będziesz miał dopiero jesień średniowiecza!

Ple, ple, ple.

No i się Wiesiek na jarmark pofatygował. Rozsierdzon był wielce, że czas tak trwoni. Jakąś babinę zdybał i czym prędzej zapytał:

– A gdzie ja tu, dobra kobieto, spodnie znajdę?

– Tam pan szukaj – wskazała stragan nieopodal.

Skierował się „tam” zatem i jął prosić uprzejmie:

– A sprzedajże mi, kobieto, spodnie jakieś, spodni szukam. Ino chyżo!

– Dobrześ pan trafił, u mnie do wyboru do koloru. Jakich to sobie miły pan życzy? Jaki krój? Wzorek? Tuszę, że w niebieskim by pan wyglądał jak malowanie! – przekupka pytaniami go zarzuciła.

– Pani, ja chcę tylko gacie normalne, takie coby na rzyć wchodziły. Ma takie?

Kobiecina trochę zbita z tropu nietuzinkowym podejściem klienta, poszperała chwilę i jakąś szarawą szmatę wyciągnąwszy, podała ją Wieśkowi.

– Bierze pan, normalne gacie, dla pana idealne – burknęła z przekąsem.

Wiesiek zapłacił i wykończony tym trudem do chałupy wrócił. Stare spodnie zdjął niechętnie i nowe na się wsunął. Swój kufer otworzył, rupiecie wyciągnął i zdjętą część garderoby ze smutkiem położył. „Tego brakowało, by baba chłopu gaćmi zarządzała” – mruknął pod nosem. Po prawdzie, to ze starymi spodniami zżyty był wielce, nosił je lat dwadzieścia z okładem i nic im do zarzucenia nie miał, jeszcze kolejne dwadzieścia by zniosły. Ale że żonka w kuchni sprawna była, to na poświęcenie się zdobył. Nostalgią ogarnięty, poszedł smutki w piwie utopić.

Do karczmy dotarł i przy szynku spoczął.

– Piwa, karczmarzu!

– No, no, moczymorda z ciebie, Wiesiek – dobiegł go głos męski.

Podskoczył Wiesiek i na karczmarza spojrzał wściekle.

– Te, coś powiedział?! Nie pozwalaj sobie! Klient twój jestem! I odkąd to my na ty przeszliśmy? Po gnojowicy żeśmy się razem nie ślizgali! Co za czasy, żeby karczmarz porządnemu człekowi piwo wypominał – to wykrzyknąwszy, młodzieńca za klapy chwycił i potrząsać począł.

– O co chodzi, panie dobrodzieju, toć ja żem milczał calusieńki, panie dobrodzieju kochany! – jął się tłumaczyć nieszczęśnik.

Wiesiek rozjuszony, lecz dał się przekonać, bo i serce miał miękkie, i gardło wyschnięte. I karczmarza puścił. Piwo swe migiem dostał, pół ceny zapłacił i z kufla pociągnął.

– Za kołnierz się nie wylewa, co, kochaneczku? Przesadzasz z tym trunkiem. Alkohol poważnie szkodzi tobie i osobom w twoim otoczeniu.

– Ożeż ty… – zaczął Wiesiek i już chciał młokosa moresu nauczyć, gdy spostrzegł, że za szynkwasem pusto. Puściusieńko!

Rozejrzał się wokół. Zadumał się srodze i piwo dopiwszy, krok swój chwiejny czym prędzej ku wyjściu skierował. „To z głodu wszystko, z głodu jak nic, głód mi pod czerepem bełta” – osąd taki poczynił, całkiem rozsądny jak mniemam, bo na śniadanie kopę jaj zjadł jeno, a dzień miał ciężkawy.

Zaszedł więc Wiesiek do pobliskiej oberży i strawę chyżo zamówił.

– No, no, kochaneczku, a co my tu mamy… Chlebuś, kapustka, pieczyste… A kałdun już ci sterczy! W zwierciadło to ty czasem zaglądasz? – znajomy głos przerwał mu ucztę.

– Co u licha?! – krzyknął na najbliżej siedzącego jegomościa. – Sam żeś pan jak świnia wygląda, a mnie morały prawisz? Sam pan w lustro spojrzyj, rzyć jak armaria, a o gębie nie wspomnę, tfu!

A że jegomość nie tylko tęgi, lecz i mocarny był jeszcze, to Wieśkowi uprzejmie pomógł oberżę opuścić. Poszedł więc nasz Wiesiek jak niepyszny do lasu, by odetchnąć i umysł rozjaśnić. Pod drzewem usiadłszy, oczy zamknął i drzemki zapragnął. Lecz nie dane mu było.

– No, Wiesiek, obibok z ciebie straszny!

Wolno oczy otworzył. „Stało się – pomyślał. – Odurniał żem. Rozum postradał”.

– Kto mówi?! Kto ty jesteś? – spróbował dialog nawiązać. – I gdzie się ukrywasz? Wyłaź natychmiast, no już mi tu!

– Co za niesłychana impertynencja! – właściciel głosu obruszył się wyraźnie. – Nie „ty”, lecz „wy”. Obrażasz nas, kmiotku. Szanujmy się, trochę kultury. Na dół racz spojrzeć i pozwól, że się przedstawimy. Nazywamy się Wieśkowe Spodnie i jesteśmy twoimi spodniami.

„No odurniał żem do reszty” – przeraził się Wiesiek. Nie wiedział, czy bardziej go trapi, że zagadują doń własne gacie, czy że te gacie mają bardziej wyszukane odeń słownictwo.

– Ruszyłbyś się, na jogging poszedł – zarekomendowały, a Wiesiek, poczuwszy oddolne szarpnięcia, zapierać się począł.

Bladego pojęcia nie miał, co to ten „dżaging”, ale toć nie będą mu własne portki rozkazywać!

Aliści z mięśniami u Wieśka kruchutko było, toteż spodnie tę krótką batalię wygrały i do truchtu nieboraka zmusiły.

– Wyprostuj się, biegasz jak stara baba na targ!

Zdezorientowan, nie bardzo wiedział, czy dyskusję podjąć, czy zignorować, czy mocnej gałęzi szukać.

– A odstąpcie ode mnie, co wam do tego, stare galoty… – wysapał ciężko.

– Jesteśmy Wieśkowymi Spodniami, Wiesławie, więc dbamy o ciebie. I tylko nie stare!

Z tropu zbity, zamilknął zmieszany i między drzewa potruchtał.

– Wiesz, że Arystoteles, słynny grecki filozof, był przekonany o błędności Platońskiej teorii anamnezy?

– Nie wiem, wy szmaty przebrzydłe, i w rzyci mam tego waszego Arystotalesa razem z jego amamezą. Słyszycie?! W rzy-ci! – raczył wyrazić swój pogląd Wiesiek.

– Wolimy określenie „spodnie”. Chciałyśmy tylko umilić ci czas. To ciekawe zagadnienie. Nie musisz się tak unosić i wrzeszczeć, głuche nie jesteśmy. A wiesz, że fale dźwiękowe…

Tego już było za wiele! Wiesiek z okrzykiem furii począł mocować się z nimi w heroicznej walce o honor męski i święte do niewiedzy prawo. Na wszystkie strony się szarpał, a przekleństwa tak plugawe padały, że przez szacunek dla czytelnika tych bezeceństw przytaczać nie będę. Wiesiek ćwiczył często, ale głównie mięsień piwny, toteż portki przewagę nad nim rychło zyskały. Zdesperowany, pod spodnie do sakiewki sięgnął i jął szukać nożyka, który tam przed wyjściem umieścił. Macał, macał, a tam pustka jeno.

– Co… do kroćset…

– Nożyka szukasz, nieboraku? – zainteresowały się troskliwie Wieśkowe Spodnie. – A zdematerializowałyśmy go. Jesteśmy zagorzałymi przeciwnikami przemocy. Pozostajemy wierne przekonaniu, że zawsze znajdzie się jakieś pokojowe roz…

Lecz skończyć im dane nie było, bo już Wiesiek, w szaleństwie pogrążon, rzucił się na nie z łapskami, zębami i wszystkim, czym dobry Bóg obdarzyć go raczył na takie właśnie przypadki. Ale i portki nie pozostawały mu dłużne, pijąc, szczypiąc i szarpiąc zaciekle, że aż się w pobliskie jeżyny potoczyli.

– Zostawże, barbarzyńco! – rozdarły się jak stare gacie.

Dosłownie i w przenośni, bo walcząc jak głupie, porwały się one bezczelnie na nogawce.

No to jął Wiesiek w amoku ciągnąć za te strzępy, a na skutki nie baczył. I tak oto chłop dzielny swą odzież pokonał i dół pod jeżyną wykopawszy, szczątki wroga pogrzebał.

I wracał półgoły Wiesiek do chałupy, chwałą okryty, umęczon, posiniaczon i poturbowan, a sąsiedzi podkpiwali z niego, bo i nieświadomi, w jakiejże to bohaterskiej walce był właśnie zwyciężył. Wtoczył się do izby, na nogach stał ledwie, lecz kufer rychło wyjął, wieko otworzył i klamoty chyżo wyrzuciwszy, do portek się dokopał. Z namaszczeniem je wyjął, a że wzruszon był wielce, dobre stare gacie do piersi przytuliwszy, dyskretnie łezkę uronił.

A morał z tej przypowiastki jest krótki i niektórym znany: chcesz mieć spokój, bratku, ceruj swe łachmany.

Koniec

Komentarze

Uśmiechnęło :-)

 

Wiesiek z okrzykiem furii począł mocować się z nimi w heroicznej walce o honor męski i święte do niewiedzy prawo.

XD

 

Morał mnie trochę zdziwił, bo myślałam, że będzie raczej o praniu spodni a nie o cerowaniu, tyle razy smród Wieśka był w tekście podkreślany :P

 

Stylizacja udana, choć na końcu nagromadzenie przymiotników w formie krótkiej trochę mi zaczęło zgrzytać.

 

Nie za długa, lekka i niewymagająca lektura.

Nawet nie chcę zgadywać, Anonimie, jakaż to frustracja pchnęła Cię do napisani traktatu o gaciach, ale zdaje mi się, że może lepiej było ten trudny czas przeczekać, a potem, ochłonąwszy i frustracji się pozbywszy, spróbować stworzyć coś naprawdę zabawnego.

Wykonanie, moim zdaniem, pozostawia sporo do życzenia, ale skoro to ma być grafomania, błędów nie śmiem wytykać.

Podejrzewam, Reg, że ktoś próbował Anonimowi wyrzucić ukochane spodnie ;-D.

Może nawet wyrzucił…

Dogsdumpling, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że “uśmiechnęło” ;) Podkreślone miały być i dziury, i dość… nieprzyjemna woń, jednakowoż ostatecznie tak mi się jakoś to cerowanie wkomponowało w morał. Uwagę o nagromadzeniu przymiotników biorę sobie do serca, aczkolwiek chwilowo zmian nie wprowadzam – po prostu jeszcze nie wiem, jak to ewentualnie przeredagować. 

Pozwólcie, że źródło mojej frustracji pozostawię owiane mgiełką tajemnicy. 

Regulatorzy, również bardzo dziękuję za komentarz i pozwolę sobie zaznaczyć, że wszelkie uwagi będą mile widziane! Nie mam doświadczenia w pisaniu, a to miał być pewien eksperyment, tak to ujmę :) 

Widzę, że zdania o stylizacji (bo czy to miałaś na myśli, Regulatorzy, pisząc o wykonaniu?) są podzielone. Zaznaczam, że narrator miał brzmieć nieco… prostacko i boję się, czy nie doszło do przesady czy zwykłej nieudolności. 

Zdaję sobie sprawę ze swoich niedociągnięć i (być może) lekkiej kontrowersyjności pomysłu, lecz wszelkie cięgi dzielnie przyjmę! ;) Mam też nadzieję, że żadna Pani nie poczuje się urażona, bo i nie taki był zamysł tej historyjki, absolutnie nie. 

Co do stylizacji, to ja pewną “grafomańskość” tekstu i niewysublimowanie bohatera odebrałam jako celowe zabiegi.

Jak najbardziej, dogsdumpling, taki był mój cel. Czy został osiągnięty? Nie mnie oceniać. 

Podobało mi się :)

 

Wiesiek to prawdziwy chop, a nie tam. Jedne gacie w zupełności wystarczają ;)

Lekkie i krótkie. Można się uśmiechnąć, szczególne przy różnych stylach wypowiedzi narratora i bohaterów podczas dialogów :)

Być może niepotrzebny był końcowy morał, ale nie czepiam się, sam nie wiem jak inaczej bym to zakończył. 

…wszelkie uwagi będą mile widziane!

Anonimie, skoro tak stawiasz sprawę, zajrzę do tekstu raz jeszcze i podzielę się uwagami. ;)

Na mój gust stylizacja przesadzona, ale rozumiem, że tak miało być i innym może się podobać. Sama historia może nieszczególnie wysokich lotów, fabuła na pograniczu pretekstowości, ale humor jest obecny, został sprawnie wpleciony w tę historię, a czytało się lekko i bez poważniejszych zgrzytów.

 

Podsumowując – przyjemny średniaczek.

Ja się nie zgodzę z Reg, co do grafomańskich zarzutów. Owszem, miejscami conieco kłuje w oczy, np. niekonsekwencja stylizacji, bo o ile archaizacja całkiem niezła, to czasem, jak rodzynki w cieście trafiają się zwroty współczesne, które nieco psują efekt. Mimo wszystko podobalo mi się. Lekkie, gdzieniegdzie zabawne, spełnia kryteria konkursowe.

Chrościsko, Anonim dodał tag GRAFOMANIA. ;)

Uśmiechnął ten tekst, choć tag “grafomania” raczej nie nastrajał pozytywnie. Dzięki byciu szortem nie zmęczył mocno, a i pozostawił po sobie miłe wspomnienia :)

Dziękuję za kolejne komentarze. 

Chrościsko, kieruję do Ciebie gorącą prośbę o wskazanie (przynajmniej kilku) niekonsekwencji, bo chociaż tekst, delikatnie rzecz ujmując, nigdy nie pretendował do miana sztuki wysokich lotów, to jestem zdania, że każdą, nawet tak banalną pracę, powinno się w miarę możliwości szlifować i doskonalić. Nadmienię, że kwestie wypowiadane przez spodnie nie miały podlegać archaizacji, ale, jak mniemam, nie o te kwestie chodziło. 

Powiem tak. Pojawia się tu mnóstwo inteligentnych i zabawnych historii. A Wiesiek… Wiesiek to po prostu Wiesiek ;)

Gdyby mi ktoś parę dni temu powiedział, że popełnię tekst o “gaciach” i jeszcze go, zażenowanie odegnawszy, komukolwiek pokażę (wszak warsztat wypada doskonalić)… Cóż, myśl bywa nieposkromiona. 

Reg, w takim razie przepraszam za niesłuszne oskarżenie. Anonimie, Twoje życzenie zostanie spełnione.

Wiesiek mi się podobał i gadające gacie mi się podobały. Fajnie napisane, w sam raz na niedzielne popołudnie. ;)

I tylko żony żal…

 

A oto obiecane uwagi – Anonimie, opisujesz historię dziejącą się współcześnie, więc stylizację darowałabym sobie, zwłaszcza w narracji, pozostawiając jedynie jakieś gwarowe wyrażenia w wypowiedziach Wieśka, ale też bez przesady.

 

jedna ko­szu­li­na, jedne gacie, jedne onuce… –> …jedna ko­szu­li­na, jedne gacie, jedne skarpetki

Nie wierzę, aby dzisiaj ktoś jeszcze onuc używał.

 

Ta wiel­ka dziu­ra na rzyci ci nie wadzi… –> Zdaje mi się, że dzisiejsza żona powiedziałaby raczej: Ta wiel­ka dziu­ra na dupie/ tyłku / zadku ci nie wadzi

Rzyć pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie – gdyby to ode mnie zależało, pozbyłabym się wszystkich rzyci.

 

Ino chyżo! –> Ino szybko/ prędko/ żwawo!

 

Swój kufer otwo­rzył, bi­be­lo­ty wy­cią­gnął… –> Bibeloty to niewielkie przedmioty dekoracyjne. Nie przypuszczam, aby Wiesiek takowe przetrzymywał w kufrze.

Proponuję: Swój kufer otwo­rzył, klamoty/ rupiecie wy­cią­gnął

 

Do karcz­my do­tarł i przy szyn­ku spo­czął. –> Pewnie miało być: Do karcz­my do­tarł i przy szynkwasie/ barze spo­czął.

Szynk to karczma.

 

to wy­krzyk­nąw­szy, mło­dzień­ca za poły chwy­cił i po­trzą­sać po­czął. –> Zakładam, że karczmarz stał za szynkwasem, więc Wiesiek nie mógł chwycić go za poły. A jeśli już, to raczej: …to wy­krzyk­nąw­szy, mło­dzień­ca za klapy chwy­cił i po­trzą­sać po­czął.

Zakładając, rzecz jasna, że ów karczmarz/ barman miał na sobie marynarkę, albo inną odzież z klapami.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

– O co cho­dzi, panie do­bro­dzie­ju, toć ja żem mil­czał ca­lu­sień­ki, panie do­bro­dzie­ju ko­cha­ny!  –> Dziś żaden karczmarz już tak nie zwraca się do klienta. No, chyba że klientem będzie ksiądz dobrodziej.

Proponuję: – Panie, co cho­dzi? Przecież ja nic nie mówiłem!  

 

Za­szedł więc Wie­siek do po­bli­skiej obe­rży i stra­wę chyżo za­mó­wił. –> …jedzenie za­mó­wił. Lub: …i szybko zamówił jedzenie.

 

– Co u licha! – krzyk­nął na po­bli­skie­go je­go­mo­ścia. –> – Co u licha?! – krzyk­nął do blisko siedzącego je­go­mo­ścia.

 

Sam pan w lu­stro spoj­rzyj, rzyć jak ar­ma­ria… –> Kto dziś wie, co to armaria?

Proponuję: Sam pan w lu­stro spoj­rzyj, dupa/ tyłek/ siedzenie jak szafa

 

ale toć nie będą mu wła­sne por­t­ki roz­ka­zy­wać! –> …ale przecież nie będą mu wła­sne por­t­ki roz­ka­zy­wać!

 

Ali­ści z mię­śnia­mi u Wieś­ka kru­chut­ko było… –> Jednak/ Tyle że z mię­śnia­mi u Wieś­ka kru­chut­ko było

 

Zdez­o­rien­to­wan, nie bar­dzo wie­dział… –> Zdez­o­rien­to­wany nie bar­dzo wie­dział

 

toteż por­t­ki prze­wa­gę nad nim ry­chło zy­ska­ły. –> …toteż por­t­ki prze­wa­gę nad nim niebawem zy­ska­ły.

 

już Wie­siek, w sza­leń­stwie po­grą­żon, rzu­cił się… –> Raczej: …już Wie­siek, sza­leń­stwem zamroczony/ pochłonięty/ otumaniony, rzu­cił się

 

chwa­łą okry­ty, umę­czon, po­si­nia­czonpo­tur­bo­wan… –> …chwa­łą okry­ty, umę­czony, po­si­nia­czonypo­tur­bo­wany

 

bo i nie­świa­do­mi, jakąż to bo­ha­ter­ską walkę był wła­śnie zwy­cię­żył. –> …bo i nie­świa­do­mi, jakąż to bo­ha­ter­ską walkę był wła­śnie stoczył. Lub: …bo i nie­świa­do­mi, w jakiej to bo­ha­ter­skiej walce był wła­śnie zwy­cię­żył.

Walkę można wygrać, ale walki nie można zwyciężyć.

 

na no­gach stał le­d­wie, lecz kufer ry­chło wyjął, wieko otwo­rzył i bi­be­lo­ty chyżo wy­rzu­ciw­szy, do por­t­ków się do­ko­pał. –> …na no­gach stał le­d­wie, lecz kufer żwawo wyjął, wieko otwo­rzył i klamoty/ rupiecie wy­rzu­ciw­szy, do por­t­ek się do­ko­pał.

 

a że wzru­szon był wiel­ce… –> …a że wzru­szony był wiel­ce

 

do pier­si przy­tu­liw­szy, dys­kret­ną łezkę uro­nił. –> …do pier­si przy­tu­liw­szy, dys­kret­nie łezkę uro­nił.

 

 

Reg, w takim razie przepraszam za niesłuszne oskarżenie.

Chrościsko, nie przepraszaj. W ogóle nie czuję się oskarżona. ;)

Irko_Luz, dziękuję za komentarz i niezmiernie się cieszę, że historyjka przypadła do gustu. A co do małżonki, to wciąż istnieje nadzieja, że zobaczywszy Wieśka znów w tych samych spodniach, poszuka jednak takiego, co to nie “mędrkuje” ;) 

Reg, bardzo serdecznie dziękuję za poświęcony mi czas i tak skrupulatne, cenne omówienie. Część poprawek już została naniesiona, nad częścią wciąż poważnie się waham. I o ile szynk/szynkwas był niedopatrzeniem, o tyle poły to dla mnie interesująca ciekawostka :) Często spotykam się ze zwrotem: “poły marynarki”, stąd szczere przekonanie, że poły i klapy to praktycznie to samo. 

Muszę zapytać, skąd przekonanie, że rzecz dzieje się współcześnie? 

Skoro musiałeś zapytać, to muszę odpowiedzieć. Otóż w opowiadaniu jest zdanie: – Ruszyłbyś się, na jogging poszedł – zarekomendowały, a Wiesiek, poczuwszy oddolne szarpnięcia, zapierać się począł. – dlatego nabrałam przekonania, że gdyby rzecz działa się dawno, spodnie mogły wiedzieć o Arystotelesie i Platonie, ale raczej nie wiedziałyby co to jogging, bo ten narodził się w drugiej połowie XX wieku.

No i bardzo się cieszę, Anonimie, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Czy dobrze rozumiem, że tekst został wycofany z konkursu?

Finkla

Reg, w moim zamyśle spodnie miały być postacią (o ile można je w ogóle nazwać postacią) “spoza czasu”, z wiedzą dalece wykraczającą poza ówczesne standardy. Stąd celowo w ich wypowiedziach (i tylko w ich) staram się nie stosować archaizacji. Ożywione (i całkiem inteligentne, a co!) spodnie nie są rzeczą normalną, więc myślę, że i wcale nie muszą się wpasowywać w panujące realia. Chociaż oczywiście rozumiem, że “jogging” był bardzo mylący, a i moja koncepcja nie dość jasno wyrażona. 

Pierwotnie zamiast “spodni” miały być “nogawice”, jednak wydało mi się to przekombinowane, a i myślę, że “nogawice” można by w uproszczeniu “spodniami” nazwać. 

Finklo, tak, opowiadanie zostało wycofane, przepraszam za nieprzemyślany ruch i zmianę zdania. Oczywiście, jeżeli to problem lub takie działanie nie jest zgodne z regulaminem, to wrócę do stanu początkowego. 

Spoko, to nie problem. Chciałam się upewnić, że tag nie wyleciał przypadkiem.

Rozumiem, Anonimie, ale tak jak przyjmuję do wiadomości, że spodnie mówią, to jakoś nie chce mi się wierzyć, że wszystko wiedzą. ;)

Anonimie, poniżej obiecane uwagi. O ile Reg założyła, że rzecz się dzieje współcześnie a archaizacja jest nie na miejscu, o tyle ja założyłem odwrotnie, że to właśnie czasy dawne, a jedynie Spodnie zalatują przyszłością. W związku z powyższym założeniem moje uwagi stoją w sprzeczności z tymi, które zasugerowała Reg.

 

Słowa niepasujące do stylizacji i słowa zbędne:

 

Wiesiek wyróżniał się z tego tłumu lekkoduchów i, nie dając się ogłupić, dokonał pewnego

razu gruntownego swoich priorytetów przewartościowania.

 

Te „priorytety” tu nie pasją, podstaw jakiś synonim. To samo się dotyczy wszystkich wytłuszczonych wyrazów.

 „Pewnego razu” – zbędne, niepotrzebnie wydłuża całkiem fajne zdanie. To samo się tyczy wykreślonych wyrazów.

 

Obserwował tę pstrokatą hałastrę, rozmyślał, analizował.

 

I po miesiącach gorliwych rozważań, doszedł do takiego oto wniosku: jedna koszulina,

jedne gacie, jedne onuce – tyle człekowi do szczęścia wystarczy.

 

Niestety, jego ograniczona małżonka umysł miała zamknięty.

 

I przedstawiał jej Wiesiek rozliczne zalety filozofii swojej, względy ekonomiczne pod kreślał, ale baba, jak to baba, słuchać nie chciała, wszelakie rozumy pozjadała, nic a nic do łba nie do tarło!

 

Zero zrozumienia wyższych idei, ot, przy ziemna istota.

(zero zrozumienia – potoczny zwrot współczesny, wyższe idee, zbyt mądry dla Wieśka)

 

Ale Wiesiek plan w życie wprowadził i przez tygodni kilka wygodą się cieszył, niepomny na starej przytyki, gdy pewnej niedzieli pod ścianą go postawiła.

 

Odwróciłbym szyk tam gdzie podkreślone. Co za dużo przestawnego, to nie zdrowo…nawet dla mnie, który ma go we krwi. Od gdy dałbym nowe zdanie i podmiot bym wstawił, bo brakuje go tam. 

 

– Ty znowu swoje, a odstąp ode mnie, babo, przez gębę oddychaj – bronił się Wiesiek, podsuwając

żonie możliwe rozwiązanie zaistniałego problemu.

 

Wiesiek nie pantofel, ale głową ruszył i obliczeń dokonał.

 

Jest takie fajne stare słowo „rachować”.

 

– Dobrześ pan trafił, u mnie do wyboru do koloru.

 

Tuszę, że w niebieskim by pan wyglądał jak malowanie!

 

Szyk coś tu szwankuje. Słowo „tuszę” zaś, owszem, dawne, ale bardziej do inteligencji pasuje, niż do handlarki.

 

Kobiecina trochę zbita z tropu nietuzinkowym podejściem klienta

 

Klient twój jestem! I odkąd to my na ty przeszliśmy?

 

Zaszedł więc Wiesiek do pobliskiej oberży i strawę chyżo za mówił.

 

A nie mógł zjeść w karczmie? Jak dla mnie karczma a oberża to to samo.

NB. Stylizacja wypowiedzi Spodni niekonsekwentna. Raz mówią współczesnym językiem, a raz staropolskim. Zdecyduj się na jedną wersję.

 

spróbował dialog nawiązać.

 

Zdezorientowan, nie bardzo wiedział, czy dyskusję podjąć, czy zignorować, czy mocnej gałęzi szukać.

 

że przez szacunek dla czytelnika tych bezeceństw przytaczać nie będę

 

Personalna wycieczka narratora trochę razi, bo do tej pory był ukryty.

 

Zdesperowany, pod spodnie do

 

A morał z tej przypowiastki

jest krótki i niektórym znany:

chcesz mieć spokój, bratku,

ceruj swe łachmany.

 

Z morału powywalaj zbędne sylaby, by się rymowało, będzie brzmiał lepiej. Oczywiście zapis w jednej linijce pozostaw.

 

Chrościsko, zgodnie z moim zamysłem właśnie takie wrażenie miał odnieść czytelnik. Serdecznie dziękuję za poświęcony mi czas i wszystkie sugestie oraz wytknięcie niekonsekwencji. Twoje uwagi są bardzo pomocne.

Sympatyczne :)

Nowa Fantastyka