- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Co robię źle?

Co robię źle?

To opowiadanie o trudnej miłości, o poświęceniu, niezrozumieniu ze strony świata, i o walce do samego końca, albowiem jak rzekł klasyk “Mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy”. I wiedział on co mówi, albowiem załatwił sobie na stare lata posadę za szmal gruby, czego życzył sobie i mój bohater, ale nie załapał się na jedynkę ani nawet na listę.

To opowiadanie jest tragicznym losie, o przeznaczeniu, pisząc je roniłem łzy rozpaczy, po trzykroć musiałem wyżymać rękaw koszuli, bo był ciężki od łez. 

To opowiadanie jest protest songiem drzewa, nad ciężkim losem ekologów, którym wiatr korzonki podwiewa, a psy obszczekują gdy karawana idzie dalej.

 

Tak więc czytelniku śmiechu spragniony

gdy czytać będziesz te białe strony

łzę utocz nad losem tym złym

i dobermanem szczerzącym kły.

 

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Co robię źle?

 Ja­ry­ło, pra­sło­wiań­ski bożek wio­sny i we­ge­ta­cji, po­słu­gu­ją­cy się ak­tu­al­nie na­zwi­skiem Kło­sow­ski, miał pro­blem. Ostat­nio po­kłó­cił się ze swoją żoną, Dzie­wan­ną. Jak uczy stare po­rze­ka­dło, winne temu były dwie stro­ny, czyli jego żona Dzie­wan­na i jej bliź­niacz­ka Ma­rzan­na. Ta ostat­nia jakiś czas temu zna­la­zła sobie nowe hobby, w po­sta­ci za­gra­nicz­nych wy­cie­czek. Kło­sow­skie­go to nawet cie­szy­ło, po­nie­waż już w cza­sach Miesz­ka  numer jeden za­uwa­żył, że Ma­rzan­na, bo­gi­ni zimy i śmier­ci, ma zły wpływ na jego Dzie­wan­nę, bo­gi­nię do­bre­go i złego losu. Im więc świeść, czy jak to się mówi współ­cze­śnie, sio­stra żony, była dalej, tym le­piej. Naj­szczę­śliw­szy był, kiedy Ma­rzan­na wy­je­cha­ła do Ar­gen­ty­ny, zwie­dzać Zie­mię Ogni­stą. Nie­ste­ty, po każ­dym z wo­ja­ży od­wie­dza­ła Dzie­wan­nę i po­ka­zy­wa­ła jej góry fotek. W efek­cie żona Ja­ry­ły ir­ra­cjo­nal­nie za­pra­gnę­ła wy­ciecz­ki na Ha­wa­je, głów­nie dla­te­go, że jej sio­stra tam jesz­cze nie za­wi­ta­ła. Na nic się zdały tłu­ma­cze­nia, że miesz­ka­ją w naj­pięk­niej­szym miej­scu na ziemi, Dzie­wan­na upar­ła się i już. Nie­ste­ty, ak­tu­al­ne możliwości fi­nan­so­we Kło­sow­skie­go nie po­zwa­la­ły na taki wojaż. Co w ta­kiej sy­tu­acji może zro­bić za­ko­cha­ny facet? To ele­men­tar­ne Wat­so­nie, ścią­gnąć na kon­sul­ta­cje kum­pla biz­nes­me­na.

 

Słoń­ce za­cho­dzi­ło za sadem, ogni­sko żarzy­ło się czer­wie­nią, na rusz­cie opie­ka­ły się kieł­ba­ski, a bim­be­rek chło­dził w kuble zim­nej wody. Pod­pi­ty Ja­ry­ło uznał, że to dobry moment by zadać Ze­fi­ry­no­wi Po­chwi­stow­skie­mu klu­czo­we py­ta­nie.

– Po­chwist, ty mi po­wiedz, na czym teraz robi się naj­szyb­ciej dobre pie­nią­dze.

– Na eko­lo­gii – od­rzekł Ze­fi­ryn.

– Wiesz, ja w sumie je­stem eko­log, mam go­spo­dar­stwo rolne, na­wo­żę na­tu­ral­nie, nie pry­skam za dużo che­mią, a po­rząd­nej kasy z tego jakoś nie widzę.

– Bo to trze­ba albo za­ło­żyć, albo sku­bać fun­da­cje. Ja wolę to dru­gie – Po­chwi­stow­ski uśmiech­nął się wil­czo.

– To pro­ste, to sku­ba­nie?

– Parę lat i idzie się tego na­uczyć.

– A za­ło­że­nie fun­da­cji?

– To może zro­bić każdy głupi.

– I ta kasa jest z sa­me­go za­ło­że­nia? – Kło­sow­skie­mu nie mie­ści­ło się to w gło­wie.

– Jasne, że nie – od­rzekł Po­chwist. – Żeby lu­dzie za­czę­li ci wpła­cać pie­nią­dze na konto, mu­sisz zro­bić jakiś event.

– Co to za dia­bel­stwo?

– Po na­sze­mu to bę­dzie spek­ta­ku­lar­ne wy­da­rze­nie, mu­sisz wleźć na komin z trans­pa­ren­tem „Precz z dwu­tlen­kiem węgla”, przy­kuć się łań­cu­chem do drze­wa, które mają wy­ciąć, uwol­nić z kla­tek zwie­rza­ki ho­do­wa­ne na skóry, polać farbą futro któ­rejś gwiaz­dy fil­mo­wej.

– I lu­dzie za to płacą? – Ja­ry­ło był mocno zdzi­wio­ny.

– O ile będą o tym wie­dzieć, to tak.

– A jak im to ogło­szę?

– Albo media ścią­gasz, albo sam na­gry­wasz akcję i wrzu­casz ją do in­ter­ne­tu na YouTu­be’a. Grunt, by to trafiło pod strzechy i było w miarę ory­gi­nal­ne.

– Ro­zu­miem. – Ocza­mi ducha Ja­ry­ło wi­dział już przed sobą stos zie­lo­nych bank­no­tów z wi­ze­run­kiem króla Wła­dy­sła­wa Ja­gieł­ły. Patriotycznie stawiał je wyżej niż te z portretem pre­zy­den­ta Jerzego Waszyngtona.

 

Na­stęp­nego dnia Ja­ry­ło za­ła­twił kwe­stie zwią­za­ne z re­je­stra­cją fun­da­cji o ma­low­ni­czej na­zwie „Jare zioło”, za­ło­żył konto na YouTu­bie, kupił sprzęt do krę­ce­nia fil­mów i za­czął się za­sta­na­wiać, od czego za­cząć. Po po­łu­dniu do­szedł do wnio­sku, że na sucho to nic nie wy­my­śli. Sko­rzy­stał więc z po­wszech­nie zna­ne­go spo­so­bu pod­no­sze­nia kre­atyw­no­ści za po­mo­cą wy­ro­bów wy­so­ko­pro­cen­to­wych. Olśnie­nie przy­szło po dwóch szklan­kach ab­syn­tu własnej ro­bo­ty. Po­chwist mówił o wcho­dze­niu na komin z trans­pa­ren­tem i miało być ory­gi­nal­nie. Tak się skła­da­ło, że dom, w któ­rym miesz­kał z Dzie­wan­ną miał dwa ko­mi­ny, co wię­cej, nigdy wcze­śniej nie wszedł na nie żaden eko­log. Po trze­ciej szklan­ce pio­łu­nów­ki ru­szył do dzie­ła. Na opa­ko­wa­niu po sta­ty­wie na­pi­sał „PRECZ Z CEŁO 2”. Roz­sta­wił sprzęt do na­gry­wa­nia, od­pa­lił stre­ama, pod­piął mi­kro­fon, przy­sta­wił dra­bi­nę do dachu. Wspię­cie się po niej było za­da­niem nieco skom­pli­ko­wa­nym, bo nogi nie­ko­niecz­nie tra­fia­ły w szcze­ble, ale jed­nak dał radę. Sta­nął na ko­mi­nie  i wzniósł nad głowę trans­pa­rent.

– Ja­ry­ło, można wie­dzieć po co tam wla­złeś? – Dzie­wan­na, ob­ser­wu­ją­ca od ja­kie­goś czasu dzia­łal­ność męża, po­sta­no­wi­ła się do­wie­dzieć, co on wy­pra­wia.

– Wal­czę z emi­sją dwu­tlen­ku węgla.

– Dla­cze­go? – za­in­te­re­so­wa­ła się ko­bie­ta.

– Byśmy mogli po­je­chać na Ha­wa­je.

– Nie ro­zu­miem.

– Ze­fi­ryn mówił, że tak robi się pie­nią­dze.

– A nie wspo­mi­nał, że na ko­mi­nie wen­ty­la­cyj­nym to nie ma sensu, bo on je­dy­nie wen­ty­lu­je, a nie emi­tu­je. 

– Fak­tycz­nie. – Kło­sow­ski zmar­twił się. – Ko­cha­nie mo­gła­byś przy­pil­no­wać, żebym nie wy­padł z kadru jak będę prze­cho­dził na komin od ko­tłow­ni?

– Do­brze. – Dzie­wan­na gdzieś sły­sza­ła, że wa­ria­tów nie na­le­ży de­ner­wo­wać.

Ja­ry­ło ru­szył tyleż am­bit­nie, co nieszczę­śli­wie. Zro­bił unik by unik­nąć zde­rze­nia z prze­la­tu­ją­cą ja­skół­ką i stra­cił rów­no­wa­gę, co mogło, acz nie mu­sia­ło być zwią­za­ne ze sta­nem wska­zu­ją­cym na spo­ży­cie. Po­śli­znął się,  jedną ręką zła­pał an­te­nę, ale ta od­mó­wi­ła utrzy­ma­nia jego cię­ża­ru. Zje­chał więc niżej, za­cze­pia­jąc no­ga­mi o pla­sti­ko­wą rynnę, lecz ta, przy­zwy­cza­jo­na do od­bie­ra­nia desz­czu, uzna­ła za afront po­trak­to­wa­nie jej bu­ta­mi i z obu­rze­nia roz­le­cia­ła się w drob­ne ka­wał­ki. Chwi­lę póź­niej Kło­siń­ski sie­dział w środ­ku ra­bat­ki z trans­pa­ren­tem w jed­nej, a an­te­ną w dru­giej ręce.

– Po­wiem to tylko raz. – Dzie­wan­na pod­nio­sła głos. – Trak­tuj to jako ul­ti­ma­tum! Do mo­men­tu na­pra­wie­nia rynny i przy­wró­ce­nia te­le­wi­zji w na­szym domu, śpisz nawet nie na ka­na­pie, ale w sto­do­le!

– Ale, ko­cha­nie…

– Milcz, jak do mnie mó­wisz, ty za­pi­ja­czo­na mordo!

 

Leżąc w sto­do­le na sia­nie, Kło­sow­ski wspo­mi­nał dawne czasy. Jesz­cze dwie­ście czy trzy­sta lat temu spa­nie latem w sto­do­le, albo wprost na kopie siana, było czymś nor­mal­nym. W każ­dym razie na pewno lep­szym niż ki­sze­nie się w śmier­dzą­cej cha­łu­pie, gdzie od­pad­ki wa­la­ły się po pod­ło­dze. Nie trak­to­wał więc tej kary jako spe­cjal­nie su­ro­wej. Więk­szym pro­ble­mem było to, że chwi­lo­wo całe przed­się­wzię­cie za­miast do­cho­dów przy­no­si­ło stra­ty. Nie wątpił jednak, że skoro taki biz­ne­splan pro­po­no­wał Po­chwi­stow­ski, to suk­ces jest kwe­stią czasu. Wów­czas przyj­dzie z wy­ku­pio­ną w biu­rze po­dró­ży wy­ciecz­ką na Ha­wa­je do żony, a tej złość przej­dzie. Czym więc po­wi­nien zająć się teraz? Naj­le­piej tym, co nie wiąże się z akro­ba­ty­ką na wy­so­ko­ściach. Można by się przy­kuć do drze­wa prze­zna­czo­ne­go do wy­cin­ki. Wła­śnie, czy, aby, są­siad nie po­ży­czał od niego piły spa­li­no­wej i nie miał wy­ci­nać sta­rej wierz­by na łące.

 

Świ­tem Ja­ry­ło był na miej­scu. Usta­wił ka­me­rę w krza­kach, od­pa­lił stre­ama, po czym przy­wią­zał się łań­cu­chem do drze­wa i za­piął wszyst­ko na kłód­kę. Nie­ste­ty są­siad zawo­dził, i cią­gle nie po­ja­wiał się z piłą, co gor­sza, Kło­sow­skim za­in­te­re­so­wa­ły się ko­ma­ry. Nie­ru­cho­my cel widać przy­padł im bar­dzo do gustu, bo wciąż przy­by­wa­ły coraz to nowe ich chma­ry. Ja­ry­ło w pew­nym mo­ne­cie uznał, że po­szu­ka sobie ja­kie­goś in­ne­go drze­wa do ra­to­wa­nia. Nie­ste­ty, upu­ścił klu­czyk i nie mógł roz­piąć kłód­ki. Gdyby nie ka­me­ra, trans­mi­tu­ją­ca jego dzia­ła­nia na żywo, przy­jął­by nie­ma­te­rial­ną po­stać i wy­do­stał z oko­wów, a tak mu­siał po­szu­kać in­ne­go roz­wią­za­nia. Wiek temu był na po­ka­zie Ho­udi­nie­go, toteż wzo­rem tam­te­go ma­gi­ka za­czął się po­ru­szać wę­żo­wy­mi ru­cha­mi, by po­lu­zo­wać łań­cu­chy. Naj­wi­docz­niej albo coś z po­ka­zu źle za­pa­mię­tał, albo nie wszyst­ko było widać, bo łań­cuch ani my­ślał ustą­pić. Kło­sow­ski szar­pał się coraz bar­dziej, co obu­dzi­ło miesz­ka­ją­ce w dziu­pli szer­sze­nie. Choć mniej licz­ne od ko­ma­rów, oka­za­ły się wy­jąt­ko­wo za­cie­kłym prze­ciw­ni­kiem. Na szczę­ście dla Ja­ry­ły w końcu przy­szedł są­siad, struł raidem szer­sze­nie i po­mógł mu się uwol­nić.

Zmal­tre­to­wa­ny Kło­sow­ski resz­tę dnia przeleżał na sianie w sto­do­le, pro­wa­dząc roz­wa­ża­nia zwią­za­ne z przy­czy­na­mi do­tych­cza­so­wych nie­po­wo­dzeń. Za­sto­so­wał ana­li­zę dia­lek­tycz­ną, o któ­rej czy­tał w cza­sach, kiedy sło­wiańsz­czy­znę za­sy­py­wa­ły dzie­ła ze­bra­ne Le­ni­na. Ilicz nie pisał o jed­nost­kach, ale o ma­sach, co ozna­cza­ło, że po­trze­ba Ja­ry­le kogoś do po­mo­cy. Gdyby na dachu ktoś podał mu po­moc­ną dłoń, pro­test na ko­mi­nie nie­wąt­pli­wie za­koń­czył­by się suk­ce­sem. Rów­nież przy walce o ura­to­wa­nie drze­wa, po­moc­nik mógł­by roz­piąć kłód­kę, lub za­tkać czymś wylot z gniaz­da szer­sze­ni. Kto mógł­by mu pomóc? Pierw­sza na myśl przy­szła mu żona. Nie­ste­ty jej kan­dy­da­tu­rę na­le­ża­ło od­rzu­cić. Jak długo nie bę­dzie miał kasy na ha­waj­ski wojaż le­piej jej nie pokazywać się  na oczy. Na­stęp­ne w ko­lej­ce były dzie­ci. W końcu jak się jest z żoną ład­nych parę ty­się­cy lat, to po­tom­stwo jest czymś naj­bar­dziej na­tu­ral­nym. Wybór padł na Ja­ro­wi­ta, chło­pak swego czasy był nawet pa­tro­nem wojny, po­mię­dzy Łabą, a Odrą, współcześnie dorabiał jako najemnik, więc powinien dać radę wesprzeć ojca w każdej akcji. 

 

Jesz­cze przed pół­no­cą  Ja­ry­ło i Ja­ro­wit sie­dzie­li w krza­kach, wpa­tru­jąc się w wiel­kie me­ta­lo­we hale sto­ją­ce za ogro­dze­niem.

– Synek, to jakie tam mają sie­dzieć fu­trza­ki? – Kło­sow­ski z powodu wcześniejszych obrażeń miał pro­ble­my z pa­mię­cią.

– Lisy, albo je­no­ty – od­rzekł Ja­ro­wit.

– Co to jest jenot?

– Coś jak lis, tylko bar­dziej.

– Aha… – Ja­ry­ło miał pro­ble­my ze zro­zu­mie­niem, co i jak.

– Bę­dzie do­brze, tylko mu­si­my trzy­mać się planu. Mak­si­mum akcji, wcho­dzi­my, ja kręcę i wrzu­cam na stre­ama, ty otwie­rasz klat­ki, po czym ulat­nia­my się. Ta ferma na­le­ży do żony jed­ne­go z po­słów.

– No i…

– Media po­dej­mą temat na bank.

– Do­brze, Po­chwist mówił coś o roz­gło­sie.

 

Ruszyli, prze­cię­li ogro­dze­nie, i wczoł­ga­li się na teren po­se­sji. Parę minut póź­niej we­szli do hali gdzie usta­wio­no klat­ki. Nie­ste­ty, nie wie­dzie­li, że straż­nik ob­cho­dzą­cy teren od­na­lazł ich dziu­rę.

– Mamy in­tru­zów – za­mel­do­wał przez radio.

– Jak to wy­glą­da?

– Dziu­ra w pło­cie, brak kon­tak­tu wzro­ko­we­go.

– Za­bez­piecz ją i spusz­cza­my psy.

W tym samym cza­sie uwal­nia­nie zwie­rząt napotkało zaskakujący opór. Jaryło otworzył klika kla­tek, ale fu­trza­ki nie oka­zy­wa­ły chęci do współ­pra­cy. Po­sta­no­wił im pomóc. Się­gnął do środ­ka, by wyjąć je­no­ta. Ten, za­miast oka­zać wdzięcz­ność, ugryzł swego „do­bro­czyń­cę”. Po­zo­sta­łe osob­ni­ki po­trak­to­wa­ły to jako sy­gnał do ataku. Szar­pa­ny ze­wsząd Ja­ry­ło uznał, że czas dać zwie­rza­kom dobry przy­kład i uciec z hali. Le­d­wie wy­do­stał się na ze­wnątrz, Ja­ro­wit krzyk­nął.

– Psy na dzie­wią­tej?

– O któ­rej? – Kło­sow­ski od­ru­cho­wo rzu­cił okiem na ze­ga­rek.

Zanim syn wy­tłu­ma­czył mu, o co cho­dzi, do­pa­dły ich trzy do­ber­ma­ny eks­po­nu­ją­ce im­po­nu­ją­ce uzę­bie­nie. Nie­ste­ty na­dzie­ja Ja­ry­ły, że one się w ten spo­sób uśmie­cha­ją zo­sta­ła na­tych­miast bo­le­śnie roz­wia­na. Ja­ro­wit trzy­mał w pra­wej ręce ka­me­rę, a lewą się­gnął po pi­sto­let.

– Stój! Nie mo­że­my…

– Jak chcesz.

Ja­ro­wit nie słu­chał słów ojca tylko zde­ma­te­ria­li­zo­wał się. Ja­ry­ło zaś wy­raź­nie nie na­dą­żał za roz­wo­jem sy­tu­acji. Przez chwi­lę psy trak­to­wa­ły go jako worek tre­nin­go­wy. Wresz­cie nad­bie­gli ochro­nia­rze.

– Do nogi! – wołał jeden.

– Mamy in­tru­za pod czwór­ką – mel­do­wał drugi.

– O, cho­le­ra!

– Co jest? – za­chry­pia­ło radio.

– Sze­fie, chyba trze­ba bę­dzie mu od­pu­ścić łomot. – Mel­do­wał opie­kun psów.

– Dla­cze­go?

– Typ jest cały opuch­nię­ty na twa­rzy i pie­ski go zdrowo po­pi­eści­ły. Jeśli zro­bi­my mu ścież­kę zdro­wia, to może zejść.

– To prze­ro­bi­cie go na karmę dla fu­trza­ków. – Ktoś po dru­giej stro­nie wal­kie tal­kie ociekał  “życzlwością”.

– Czort wie, od czego on tak spuchł. Boję się, że za­szko­dzi je­no­tom, jak ten po­przed­ni.

– W sumie racja. Od­daj­cie go gli­nom. 

– Nie jest źle. – Drugi ochro­niarz wła­śnie wró­cił z in­spek­cji hali. – Otwo­rzył tylko sześć kla­tek, zwie­rza­ki nie opu­ści­ły obiek­tu.

– Całe szczę­ście. Bez od­bio­ru.

– Ty, wsta­waj! – Ja­ry­ło po­czuł, że ochro­niarz kopnął go w żebra. – Mu­si­my cię opa­trzyć, bo gliny nie chcą od nas brać po­gry­zio­nych klien­tów.

– Fakt, ko­men­dant ostat­nio dzwo­nił, że ob­cią­ży nas za pra­nie ta­pi­cer­ki w ra­dio­wo­zie, jeśli eko­log bę­dzie krwa­wił – dodał opie­kun psów.

 

Koło po­łu­dnia Ja­ry­ło opu­ścił w końcu po­ste­ru­nek po­li­cji. Przed wyj­ściem cze­kał na niego Ja­ro­wit.

– Jak się trzy­masz? – za­py­tał.

– Po tym za­strzy­ku prze­ciw­bó­lo­wym, co mi go dał le­karz, to lekko.

– Wra­ca­my do domu, po dro­dze za­li­czy­my jakąś knajp­kę, zjesz coś i jakoś prze­ko­na­my matkę, żeby ci od­pu­ści­ła.

– Jesz­cze tylko po­ma­lu­ję furo i je­dzie­my na Ha­wa­je. – Ja­ry­ło pa­trzył przed sie­bie nie­zbyt przy­tom­nie.

– Świet­nie, ale naj­pierw coś zjemy.

 

Przed knajp­ką, do któ­rej się udali stało kil­ka­na­ście mo­to­cy­kli. Ja­ro­wit wła­śnie za­ma­wiał coś do je­dze­nia, kiedy Kło­sow­ski do­strzegł ją. Ona miała na i imię Mał­go­sia i była ak­tor­ką z po­pu­lar­ne­go se­ria­lu. Sie­dzia­ła w to­wa­rzy­stwie ro­słych fa­ce­tów. Wszy­scy mieli na sobie skó­rza­ne kurt­ki z na­pi­sem „Biesz­czadz­kie Wilki”. Umysł, zmą­co­ny jadem szer­sze­ni, i środ­kiem uśmie­rza­ją­cym ból, z wolna ko­ja­rzył. Kurt­ka, skóra, futro, ba­ra­ni­ce w za­leż­no­ści od fan­ta­zji można było nosić albo wło­siem, albo skórą do góry. Kurt­ka miała fu­trza­ny koł­nierz, wi­docz­nie Mał­go­sia za­ło­ży­ła futro wło­siem do środ­ka i tak zro­bi­ła kurt­kę. Od­pa­lił ka­me­rę i stre­ama, schwy­cił sto­ją­cy na sto­li­ku ke­czup i ru­szył zre­ali­zo­wać ostat­ni punkt bu­si­ness planu.

– Futra na Ha­wa­je! – Ja­ry­ło z nie­ko­niecz­nie sen­sow­nym okrzy­kiem upać­kał kurt­kę ak­tor­ki.

– Oż ty cha­mie jeden! – Któ­ryś z mo­to­cy­kli­stów po­de­rwał się w obro­nie ko­le­żan­ki.

– Nie cha­mie tylko eko­lo­gu – Ja­ry­ło wyprostował się  dumnie.

– Prze­proś panią i za­płać za pral­nię. – Ko­lej­ny „Biesz­czadz­ki Wilk” wstał od stołu.

– Nie mogę, jadę na Ha­wa­je.

– A żebyś wie­dział, cha­mie, że zaraz po­je­dziesz…

– Super – Ja­ry­ło au­ten­tycz­nie się ucie­szył.

Ostat­nim, co za­pa­mię­tał przed za­pad­nię­ciem w czerń, była zbli­ża­ją­ca się pięść.

 

– Mo­że­cie mi to wy­tłu­ma­czyć. – Dzie­wan­na wska­za­ła szpi­tal­ne łóżko, na któ­rym leżał zmal­tre­to­wa­ny Jar­łyo

– Oj­ciec był dziel­ny, tylko tro­chę za­bra­kło mu re­flek­su.

– Szczę­ka zła­ma­na w trzech miej­scach, wstrząs mózgu, licz­ne po­gry­zie­nia i użą­dle­nia. Skąd się to wszyst­ko wzię­ło? – Dzie­wan­na była w wo­jow­ni­czym na­stro­ju.

– Zła­ma­nia, ma po mo­to­cy­kli­stach, po­gry­zie­nia po do­ber­ma­nach i je­no­tach, użą­dle­nia… – Ja­ro­wit chwi­lę się za­sta­na­wiał. – Zdaje się, po szer­sze­niach.

– Czy on ma ostat­nio ten­den­cje sa­mo­bój­cze?

– Nie, to zdaje się był jakiś plan, który opra­co­wał z Po­chwi­stem.

– Co!

– Nic wię­cej nie wiem. – Ja­ro­wit sta­rał się unik­nąć gnie­wu matki.

– Po­chwist! – Dzie­wan­na rzu­ci­ła te słowa w prze­strzeń. – Na­tych­miast chcę cię wi­dzieć, ina­czej cię prze­klnę.

Przez kwa­drans nic się nie działo, a potem nagły po­wiew wpadł przez okno szpi­tal­nej sali i przy Dzie­wan­nie zma­te­ria­li­zo­wał się Ze­fi­ryn.

– Oto je­stem na twe we­zwa­nie. – Skło­nił się szar­manc­ko.

– Coś ty kazał zro­bić temu głą­bo­wi?

– Wy­bacz Dzie­wan­no, ale to nie moja wina, on po pro­stu bar­dzo chciał za­ro­bić na waszą wy­ciecz­kę.

– Ro­biąc za worek tre­nin­go­wy! – Ko­bie­ta ema­no­wa­ła furią. – Wiesz, ile bę­dzie kosz­to­wa­ło le­cze­nie?

– Pro­po­no­wa­łem mu co in­ne­go – od­rzekł Po­chwist. – Chyba mnie źle zro­zu­miał.

– Co zro­bi­łem źle? – Z łóżka do­biegł szept Ja­ry­ły

– Wszyst­ko! – Dzie­wan­na miała łzy w oczach.

– Co praw­da nie taki był plan, ale chyba bę­dzie do­brze.

– Co!

– Kanał two­je­go męża, ma gi­gan­tycz­ny przy­rost wejść. Bę­dzie sen­sa­cją se­zo­nu. Daj mi tro­chę czasu, a zor­ga­ni­zu­ję wam re­kla­mo­daw­ców, wej­ścia do śnia­da­nió­wek i prasy ko­lo­ro­wej. Myślę, że wielu ludzi ze­chce mieć wy­wia­dy z nim na wy­łącz­ność.

– W prak­ty­ce to ozna­cza… – Dzie­wan­na za­wie­si­ła głos.

– Że za pół roku po­je­dzie­cie na te Ha­wa­je.  

Koniec

Komentarze

Bardzo przyjazne opowiadanie. Ma kilka elementów, przy których się uśmiechnąłem, szczególnie ten:

 

– Co to jest jenot?

– Coś jak lis, tylko bardziej.

 

Za to z kolei żart “– Milcz jak do mnie mówisz” jest trochę zbyt oklepany. Generalnie kilka przyjemnych komicznych sytuacji tu było i czytało mi się to naprawdę dobrze. Wrzuciłbym może trochę więcej wątków “boskości”, bo tak to mam wrażenie, że opowiadanie jest o zwykłych ludziach, a ich “prasłowiańskie” formy są dodane na siłę, żeby podczepić się pod etykietkę fantastyki. Mimo potknięć interpunkcyjnych, całość mi się podobała. Pozwolę sobie wytknąć kilka kilka literówek i pozostałych uwag:

 

To elementarne Watsonie, ściągnąć na konsultacje kumpla biznesmena. -> Średnio odpowiada mi, że ten żart wypowiada narrator do czytelnika, a nie postacie do siebie. W takiej formie, jak na moje, nie bardzo on tu pasuje.

 

oczywiście z wizerunkiem króla Władysława Jagiełły, a nie prezydenta Jerzego Waszyngtona. -> Zamieniłbym na Benjamina Franklina, wtedy byłby taki sam nominał jak nasz "Władek" ;) Teraz jest przeciwstawienie 100 zł do $1

 

Następne dnia Jaryło -> Następnego

 

rabatki Z transparentem -> z

 

pomaluję furo i jedziemy na Hawaje -> futro

 

Daj mi trochę czasu za zorganizuję -> , a zorganizuję

Co do nominałów w zamierzeniu to też miało być lekko zabawne gość lubi zielone ale nie jednodolarówki tylko stuzłotówki, wiesz taki inteligentny patriotyzm ;)

 

 

No więc co tu mamy? Prymitywne jechanie po NGO z narzutem blogów typu wPolityce oraz humor typu “rzucić komuś skórkę od banana pod nogi i buchać śmiechem”. Coś komuś nie wyszło w tym – jeśli się nie mylę – drugim podejściu do konkursu.

Z tematu aktywizmu fajnie nabijał się Stephenson w “Zodiacu” – w tej książce jest sporo inteligentnej ironii w tym względzie. Błędy sposobu myślenia aktywistów dobrze punktowali twórcy “Edukatorów” – tam wyszła smutna refleksja. Czyli się da. A tutaj? Wyszło prymitywnie i tyle.

 

Zapowiadało się ciekawie, ale im dalej w las, tym czytało się gorzej – jakby autor wpadł na ciekawy pomysł, ale nie wiedział do końca, jak go rozwinąć. Brakowało mi wyrazistej puenty. Dla mnie bohaterowie i ich perypetie tu przedstawione są jak Świat Według Kiepskich w terenie. Może to zamierzone, zwłaszcza w kontraście do tego, że są rzekomo bogami, ale w zasadzie gdyby nie imiona, to próżno by tej boskości szukać.

 

Podobnie jak Gromicka uśmiechnęło mnie jednak wyjaśnienie natury jenota, coś w tym jest :)

Osobiście uważam za szczyt hipokryzji istnienie organizacji, które pitolą o ratowaniu zwierzątek, albo “walczą” z ocieleniem klimatu, a w tym czasie ich łapsko ładuje się do mojej kieszeni żeby wyciągnąć mój portfel. Humor mało subtelny. No fakt, dużo subtelniejsze poczucie humoru reprezentują ci, którzy robią forum walki z CO2 z moich podatków w Katowicach. Gdyby ktokolwiek z prelegentów i delegatów na ten “kabareton” na prawdę był szczery w swoich deklaracjach, to by przylazł tam na własnych nogach, a nie przyleciał odrzutowcem, niejednokrotnie prywatnym z którego przesiadł się w luksusową limuzynę.

A teraz w organie prasowym PiS jakim jest portal w Polityce wskaż mi choć jeden artykuł który by oceniał całe wydarzenie na mój sposób,

;)

 

 

,  

Wyznaję Wam, bracia i siostry, że ten tekścik trafił do mojej kolejki przez tytuł. Mam straszną ochotę napisać "wszystko" :D

miał problem, ostatnio

Podzieliłabym to kropką.

Jak uczy stare porzekadło winne

Jak uczy stare porzekadło, winne.

Ta ostatnia, jakiś

Bez przecinka.

Dziewannę boginię

Dziewannę, boginię.

siostra żony była

Wtrącenie, więc: siostra żony, była.

do Argentyny by zwiedzać

Do Argentyny, by zwiedzać. “By” możesz w ogóle wyciąć.

Niestety po każdym

Niestety, po każdym.

irracjonalnie zapragnęła

Nie pragnie się racjonalnie.

Niestety aktualne

Niestety, aktualne.

zdolności finansowe

Możliwości. Zdolności, to można mieć matematyczne.

elementarne Watsonie

To elementarne, Watsonie. Nie jestem przekonana do tej kalki.

ognisko zażyło się czerwienią

Zażywasz, przegrywasz. A ognisko mogło się żarzyć, był w nim bowiem żar.

że to dobry czas by zadać

Raczej: że to dobry moment, by…

powiedz na czym

Powiedz, na czym.

trzeba, albo

Bez przecinka.

, te skubanie

TO skubanie. Klęcz na grochu :P

Grunt by było to szeroko upowszechnione

Yy, nie.

jako patriota oczywiście z wizerunkiem

Składnia się poplątała.

zastanawiać od czego zacząć

Zastanawiać, od czego zacząć.

absyntu swojskiej roboty

Własnej roboty, tak. Nie swojskiej. Kolokacje, kurczę.

dom w którym mieszkał z Dziewanną miał

Dom, w którym mieszkał z Dziewanną, miał.

co więcej nigdy

Co więcej, nigdy.

ruszył do działa

Stanął okrakiem na kominie

Znaczy się, co zrobił?

obserwująca od jakiegoś czasu działalność męża

Wtrącenie oddziel z obu stron.

postanowiła dowiedzieć się

Postanowiła się dowiedzieć.

emituje. .

Dwie kropki?

Kochanie mogłabyś

Kochanie, mogłabyś.

abym nie wypadł z kadru jak

Żebym nie wypadł z kadru, jak.

tyleż ambitnie, co niezbyt szczęśliwie

Jak już, to "nieszczęśliwie".

Odruchowo zrobił unik by

Zrobił unik, by. Po co "odruchowo"?

mogło acz nie musiało

Mogło, acz nie musiało.

puścił jedną ręką transparent

Nie brzmi.

niżej zaczepiając

Niżej, zaczepiając.

ta przyzwyczajona do odbierania deszczu, uznała

Ta, przyzwyczajona do odbierania deszczu, uznała.

za afront, potraktowanie

Bez przecinka.

w środku rabatki Z transparentem w jednej

Z z zazdrości zarosło zdanie.

Dziewanna podniosła głos.

Zbędne. Wykrzykniki przekazują tę samą informację.

Ale kochanie…

Ale, kochanie…

Milcz jak

Milcz, jak.

problemem, było

Bez przecinka między podmiotem, a orzeczeniem.

jednakże skoro taki biznesplan proponował Pochwistowski

Dziwne. To "jednakże" zwłaszcza.

czy, aby

Bez przecinka, znak zapytania na końcu zdania (taka konwencja, co zrobić).

Niestety sąsiad zwodził,

Niestety, sąsiad. Kogo zwodził? Córkę młynarza na manowce?

co gorsza Kłosowskim

Co gorsza, Kłosowskim.

komary. (…) ich chmary.

Rym.

uznał, że poszuka

Postanowił poszukać, jak już.

Niestety upuścił

Niestety, upuścił.

kamera,transmitująca

Spacja po przecinku.

poruszać wężowymi ruchami by

Poruszać można się tylko ruchami. Przecinek przed "by".

krępujące łańcuchy

Understatement, yeah.

mniej liczne od komarów okazały się

Mniej liczne od komarów, okazały się.

struł szerszenie

Tak, ot?

prowadząc rozważania związane z przyczynami dotychczasowych niepowodzeń

Jeny, przekłuj ten balonik, co?

w czasach kiedy

W czasach, kiedy.

co oznaczało, że potrzeba Jaryle kogoś do pomocy

Dziwna składnia. Logika też, ale to ma być śmieszne, więc niech będzie.

lub co więcej zatkać

Lub zatkać.

wylot z gniazda

Wylot gniazda.

Niestety jej

Niestety, jej.

nie wchodzić na oczy

Eee… fuj. Frazeologizm brzmi: nie pokazywać się na oczy.

W końcu jak się jest z żoną ładnych parę tysięcy lat, to potomstwo jest czymś najbardziej naturalnym.

I dlatego nie potrzeba tego tłumaczyć. Nie?

Wybór padł na Jarowita, chłopak swego czasy był nawet patronem wojny, pomiędzy Łabą, a Odrą, więc powinien dać radę.

???

przed północą tego samego dnia

Północ zwykle ma miejsce nocą.

siedzieli w krzakach. Wpatrując się

Po co to rozdzielać?

z uwagi na wcześniejsze obrażenia

Raczej z ich powodu.

Jaryło miał problemy ze zrozumieniem, co kryje się pod słowem bardziej.

Zauważyłabym bez tej pomocnej uwagi. Żart zbyt dokładnie wytłumaczony przestaje być śmieszny.

toteż

Słowo nadęte, wydumane, telewizyjne. Nikt tak nie mówi.

cienie przecięły ogrodzenie, i wczołgały się

Źle brzmi. I bez przecinka.

Parę minut później weszli do hali

Ci cienie, jak rozumiem?

Niestety nie wiedzieli

Niestety, nie…

strażnik obchodzący teren odnalazł ich dziurę.

W związku z ostatnimi trendami na portalu mam tu skojarzenia homoerotyczne.

Dziura w płocie, brak kontaktu wzrokowego.

Nie kumam?

nieco wymknęło się spod kontroli

Nie dałabym głowy za tę składnię.

Mimo otwarcia kliku klatek, futrzaki nie okazywały chęci do współpracy.

Chęci współpracy. I to nie futrzaki otworzyły klatki.

do środka jednej z nich by wyjąć jenota

Daj chociaż przecinek przed "by" – ale to w ogóle nie jest ładne zdanie.

Ten zamiast okazać wdzięczność ugryzł

Ten, zamiast okazać wdzięczność, ugryzł.

przykład w zakresie

Przykład ma zakres?

wytłumaczył mu o co chodzi

Wytłumaczył mu, o co chodzi.

eksponujące imponujące

Ące-ące.

że one się w ten sposób uśmiechają

Wtrącenie, daj po nim przecinek.

boleśnie rozwiana

Nie wygląda to dobrze.

wynurzeń ojca tylko

Wynurzeń ojca, tylko. Jakich "wynurzeń"?

poza pęka

???

Zabezpieczyło go to przed psimi zębami.

Sama bym na to nie wpadła…

O cholera!

O, cholera!

Ktoś po drugiej stronie walkie talkie kipiał nienawiścią.

Przesadne.

wie od czego

Wie, od czego.

Boję się że

Boję się, że.

brzmiał bezmiar rozczarowania

No, nie wiem.

poczuł, że ochroniarz sprzedał mu kopniaka w żebra

Chyba ciut zbyt slangowe.

knajpką do której zawitali stało

Knajpką, do której zawitali, stało. "Zawitali"?

Ona, nazywała się

Bez. Przecinka. Między. Podmiotem. A. Orzeczeniem. Bo przyjdzie Barrowman.

Umysł zmącony (…) uśmierzającym ból z wolna kojarzył

Wtrącenie: Umysł, zmącony (…) uśmierzającym ból, z wolna kojarzył.

włosiem albo skórą

Włosiem, albo skórą.

Działał automatycznie

Hmm.

Nie chamie tylko ekologu

Nie chamie, tylko ekologu.

Jaryło postanowił wyjaśnić swój status.

Mówiłam, co robi z dowcipami przesadne tłumaczenie?

Kłosowski był w polemicznym nastroju.

… Ty wiesz, co to znaczy?

wiedział chamie

Wiedział, chamie.

Ostatnim co zapamiętał przed zapadnięciem się w czerń była

Ostatnim, co zapamiętał przed zapadnięciem się w czerń, była. Dwa "się" w jednym zdaniu, nie bardzo.

łóżko na którym

Łóżko, na którym.

Jarowit zaczął się tłumaczyć.

Tnij te didascalia, naprawdę.

Skąd to wszystko się wzięło?

Skąd się to wszystko wzięło?

Złamania, ma

Zdaje się po

Zdaje się, po.

Coś ty kazał zrobić temu głąbowi.

To nie jest pytanie?

Wiesz ile

Wiesz, ile.

Kanał twojego męża, ma

czasu za zorganizuję

"Za"?

mieć wywiady z nim na wyłączność

Składnia się sypła.

 

No, dobra. Całkiem tragicznie nie jest. Dowcip zarżnięty, ale nie śmiertelnie. Wystarczy go skrócić i nie tłumaczyć, a pozwolić, żeby mówił za siebie, i będzie grało. Co do subtelności – no, szału nie ma, ale w porównaniu ze średnią krajową, czyli przeciętnym kabaretem, da się żyć.

Tarnino z tym działem ruszyć na komin, to mógłby być dobry pomysł, aż szkoda, że go nie rozwinąłem. 

 

Co do klęczenia na grochu, to może być zielony groszek? I czy zostawić go w puszcze, czy wysypać przed uklęknięciem?

 

Co do skojarzeń homoerotycznych  to jednak wolałbym

 

 

 To lepiej wygląda ;)

 

z tym działem ruszyć na komin, to mógłby być dobry pomysł, aż szkoda, że go nie rozwinąłem. 

Będzie na następny raz :D

, to może być zielony groszek?

Nie. Autentyczny groch grochówkowy, bojowy, wzór 137P. Masz go gwizdnąć z najbliższej jednostki wojska :P

 To lepiej wygląda ;)

Kwestia gustu.

Groch bojowy mówisz…  Biorę plecak i ruszam go zdobyć.

 

To chyba nie tylko kwestia gustu. Zauważyłem pewną prawidłowość, magazyny dla facetów są pełne zdjęć kobiet i co ciekawe magazyny dla kobiet, też są pełne zdjęć kobiet 

 

Ulubiona_emotka_Baila. ;)

aha …………………….

Przybyłem, przeczytałem, prawie się uśmiałem.

 

No, mocno praiwe. Bo właściwie to się nie śmiałem, ale za kilka tekstów pochwalę:

tego lisa tylko bardziej,

to milczenie w trakcie mówienia,

Coś tam jeszcze było, ale mi umknęło.

No wykon trochę szfankuje i ta fabuła taka scenkowo powtarzalna. No i początek taki infodumpiasty.

 

Pomysł okej, wykon średni zabijający żart, kilka tekstów śmiesznych, ale nie wybrzmiały tak mocno, jak mogły.

 

Pozdrawiam!

Przykro mi to pisać, ale opowiadanie nie zdołało mnie niczym zainteresować, niczym też nie rozśmieszyło. Zupełnie nie pojmuję, co zabawnego jest w uczynieniu z dawnego bóstwa mało rozgarniętego chłopa, a potem pokazywanie go w sytuacjach obnażających niedostatki intelektualne.

 

i wrzu­casz ją do in­ter­ne­tu na youtu­ba. –> …i wrzu­casz ją do in­ter­ne­tu na YouTube/ YouTube’a.

 

Grunt, b to tra­fi­ło pod strze­chy… –> Literówka.

 

Na­stęp­ne dnia Ja­ry­ło za­ła­twił… –> Literówka.

 

za­ło­żył konto na youtu­bie… –> …za­ło­żył konto na YouTu­bie

 

bo on je­dy­nie wen­ty­lu­je, a nie emi­tu­je. . –> Czemu służy druga kropka?

 

nie­mniej w bez na­my­słu lewą się­gnął po pi­sto­let. –> Literówka.

 

Ja­ro­wit nie słu­chał słow ojca… –> Literówka.

 

Ona na­zy­wa­ła się Mał­go­sia… –> Ona miała na imię Mał­go­sia

 

Osz ty cha­mie jeden! –> ty, cha­mie jeden!

 

Ja­ry­ło wy­ro­sto­wał się  dum­nie. –> Literówka.

Pani wybacz lecz tak jak to opisałem we wstępie było opowiadanie o szczerej miłości, od której każdy facet dostaje małpiego rozumu, stare bóstwo, heros, gimnazjalista, intelektualista, chłop z mazur, celebryta (ci ostatni zazwyczaj kochają siebie miłością tyleż szczerą co narcystyczną).

 

O tym jak normalnie działa Jaryło być może wkrótce zrobię opowiadanie ino nie pod płaszczem czarnym w stylu “V jak vendetta” lecz z przyłbicą podniesioną niczym Maćko z Bogdańca

No cóż, Anonimie, rozumiem Twoje stanowisko, ale go nie podzielam, zwłaszcza że uczucie Jaryły do Dziewanny nie pojawiło się dzisiaj – przecież oni są ze sobą już od niepoliczonych wieków. ;)

Przeczytawszy.

Finkla

Regulatorzy czyż nie jest tak, że niekiedy w związku ze stażem następuje reset? Tu zaś o niego tyle łatwo, że Jaryło resetuje się z każdą wiosną ;) 

OK, każdej wiosny Jaryło zaczyna od nowa, ale czy nie zastanawia się, skąd ten dorosły syn?

No, nie mogę powiedzieć, że mi się źle czytało. Co prawda technicznie tak sobie, ale na ten temat nie ma co więcej mówić, bo już z wykonania dostałeś Tarninę z minusem. 

Kreskówkowy humor ma swój urok, zwłaszcza że nie przegiąłeś i nie poszedłeś w prostactwo. Jest sporo zabawnych stwierdzeń (ot, choćby to utkwiło mi w pamięci):

Ostatnio pokłócił się ze swoją żoną, Dziewanną. Jak uczy stare porzekadło, winne temu były dwie strony, czyli jego żona Dziewanna i jej bliźniaczka Marzanna

Jest też trochę nieco mniej zabawnych. 

Ale ogólnie, jak na tekst, który jest w zasadzie jedynie kawalkadą prostych gagów, ledwie jeno spiętych fabułą, rzecz wypada nieźle. Szczególnie, że jestem typem człowieka, którego bawi "Allo, allo".

Choć również nie przemawia do mnie głupota Jaryły, ani tym bardziej jego coroczny reset – wszak dobrze pamięta wydarzenia sprzed setek lat. Właściwie to nawet cała ta mitologiczno-slowiańska otoczka nie jest specjalnie potrzebna, bo tak naprawdę Jaryło niczym się nie różni od kreskówkowo (sitcomowo) przerysowanego Kowalskiego (Kłosowskiego), który charakteryzuje się (wątek fantastyczny) wyjątkową odpornością na ukąszenia, użądlenia i uderzenia. 

Pozdrawiam! 

Regulatorzy

“OK, każdej wiosny Jaryło zaczyna od nowa, ale czy nie zastanawia się, skąd ten dorosły syn?”

 

No z poprzedniego resetu…..

Tzn miałem na myśli reset miłości do Dziewanny

 

thargone. 

Też lubiłem Allo Allo :D Reset Jaryły dotyczy li tylko uczucia do żony. No teges przyroda odradza się, po zimie, ptaszki śpiewają, gniazdka, kwiatki pszczółki i te sprawy….

 

Tarnino Ja się staram, ale o co kaman z tym jeżykiem nie łapię.  

 

ale o co kaman z tym jeżykiem

A to nie wściekły jenot? 

To jest jeżyk! Profanie :P Podpisany nawet.

Nie, ja też nie łapię. Rinowirusy rzuciły mi się na mózg i zaczęły nim sterować :)

Dinowirusy? to zaraźliwe? Może dezynfekcja przy pomocy dobrego alkoholu pomoże?

 

Ha, ha, ha. Jakże głośno się zaśmiewam.

 

ETA: A jeżyk symbolizuje wiosnę i róż rwanie. Zawsze o tym wiedziałam, lecz zapomniałam.

Pomysł nie najgorszy, kilka fragmentów miało nawet pewien potencjał, żeby rozbawić. Tylko ta, trochę szarpana, forma opowiadania. Niby jest w tym pewna ciągłość. Na upartego można napisać, że jest to opowiadanie od A do Z. Takie, które jednak do czegoś zmierza. Tyle że… no właśnie. Na upartego! Historia przypominała mi trochę coś pomiędzy monologiem, a skeczem kabaretowym. Idzie sobie od żartu do żartu, jakaś tam spójność między tym wszystkim jest, ale mocno naciągana, bo przecież liczy się głównie humor i to on ma być na pierwszym planie. W kabarecie się to sprawdza dość dobrze. Tutaj gorzej. Nie możesz sobie pomóc ironią, pauzą czy akcentem, żeby podkreślić żartobliwość danych zdarzeń/tekstów, z kolei czytelnicy, w przeciwieństwie do widzów kabaretowych, będąc jednak oczekiwać w miarę spójnej (nawet jeśli pretekstowej) fabuły.

Nie jest to zły tekst, ale odniosłem wrażenie, że można było wyciągnąć z niego więcej.

 

Wyznaję Wam, bracia i siostry, że ten tekścik trafił do mojej kolejki przez tytuł. Mam straszną ochotę napisać "wszystko" :D

Widzę, że w tle konkursu na najzabawniejszy tekst, toczy się jakaś niepisana rywalizacja na najśmieszniejszy komentarz. xD

Ee, myślałam, że napiszesz coś o cyckach XD

Ja wiem, że będę żałował tego pytania, ale: dlaczego? xD

 

Anonimie, daruj offtop. :-)

Bo są na pierwszym planie gifu XD

Więc tym bardziej wypada się pochwalić, że dostrzegłem coś jeszcze. xD

A ja się uśmiałem. Miało być śmiesznie i jest. Każdego bawi, co innego. Śmiałem się i to miejscami na głos. Dobra robota.

Za miłe opinie dziękuje :D

 

A do gifa to może dorzucę następną scenę tamtej pogoni 

 

Podobny obraz

Myślę że ten koleś nie dałby rady zatrzymać jaszczura samym spojrzeniem 

 

Daj mu czajniczek i kawałek sznurka…

Zapowiadało się dobrze, uśmiechałam się nawet, ale później się jakoś rozjechało i już nie było zabawnie :(

Tarnino moim zdaniem jeśli nie spojrzenie to profesjonalny styl walki i ataku 

 

Znalezione obrazy dla zapytania gif minako

SaroWinter wszak w wstępie ostrzegałem, iż to opowiadanie o tragicznej miłości, poświeceniu i bólu ;)

Po co komplikować?

Akurat w tym uniwersum kto inny lepiej walczył 

 

 

Podobny obraz

Keep it simple.

Anonimie, pomysł jest, lecz musiałbyś to przerobić na historię i zrezygnować z opisów stanów wewnętrznych narratora=Jaryło, chyba i czasem komentarzy odautorskich. Pokaż, nie wyjaśniaj.

Nie używałbym też dodatkowych ”uzabawnień” typu Zefiryn Pochwistowski i udziwnień „ja w sumie jestem ekolog” – nie można odmienić – ekologiem?

 

Momentami naiwne wyobrażenie, ale powtórzę, pomysł jest i w dodatku momentami mocarny.

pzd srd:) a

Asylum postać Zefiryna Pochwistowskiego już kiedyś wykorzystałem i tu pasowała idealnie. ;) 

O kurcze, nie wiedziałam, ja tu nuworyszem jestem. Czy zbiłam jakąś porcelanę? Cholipciuś, jeśli kontynuacja, lub jakaś jej część to zmienia sprawę. A możesz podrzucić, no, kiedy już będzie po adanonimizowaniu,  z dużą chęcią zerknę, gdyż cholernie mnie to zastanawiało?

Zefiryna nie da się zbić, on jest wiatrem :D 

Ok, :), fajnie, że jest niezniszczalny:D

Fajne :)

Z początku mnie nawet zaintrygowało, ale potem się rozlazło – to chyba pomysł na znacznie krótszą humoreskę, który niepotrzebnie został rozpisany na zbyt wiele scen. No i trochę za bardzo poszedłeś w stereotypy – albo za mało. Bo albo trzeba było nieco oryginalniej potraktować postacie, albo zrobić je kompletnie sztampowe, stereotypowe.

Ten tekst najwyraźniej czytelników albo bawi zdecydowanie, albo (prawie) wcale. Ja się mieszczę bliżej tej drugiej kategorii, choć, przyznam, raz czy drugi się uśmiechnęłam. Dowcipy z nawiedzonych ekologów jednak w nadmiarze mnie nie bawią (te z ferm futerkowych też niespecjalnie), a przy tym zgadzam się z Thargonem, że mitologiczność bohatera jest trochę zbędna i służy chyba głównie temu, żeby nam Jaryło nie umarł od tych wszystkich przykrych przygód. 

Co do ekologów życie dopisało chamską puentę. Warszawa właśnie zalewa gównem z kanalizacji pół Polski. Prezydent Warszawy z wiadomej partii nie widzi problemu w katastrofie ekologicznej która się kroi. Co na to Zieloni i inne ekologi? Nic, patrzą w drugą stronę, ponieważ są w koalicji wyborczej z partią prezydenta Warszawy. Jeśli więc ktoś mówi, że robienie sobie jaj z tak potwornych hipokrytów jest nieśmieszne, to sorry ale …..

 

Jeśli więc ktoś mówi, że robienie sobie jaj z tak potwornych hipokrytów jest nieśmieszne, to sorry ale …..

Mmm. Tylko, że o śmieszności decyduje po pierwsze warsztat śmieszyciela, a tematyka dopiero po drugie, a może i trzecie. I to też raczej w sensie “ten temat jest nieśmieszny”.

Ale czymże jest śmieszność? Bergson napisał o tym esej, ale go nie przeczytałam, więc zdany będziesz, Anonimie, na to, co wyjdzie z mojej ciągle obolałej od upału głowy.

Wedle starej (Arystotelesowej, chyba) definicji, komedią nazywamy sztukę, która kończy się dobrze (w przeciwieństwie do tragedii, w której uchodzi z życiem jedynie sufler) – z drugiej strony, komedia grecka była pełna żartów, wygłupów i absurdów, jak również robienia sobie jaj (o szczegóły pytać Ninedin, ja się nie znam), a komedia rzymska – satyry społecznej.

Co jest śmieszne?

Zderzenie sytuacji, które normalnie się nie zderzają? Przerysowanie? Skończony absurd? To, co nas żenuje? Czy może sami z siebie się śmiejemy, zdając sobie sprawę, że tak – o mnie mówi bajka, he, he?

Tak czy owak – nie możesz, Anonimie, oczekiwać, że wszystko, co śmieszy Ciebie, śmieszy także dowolnie wybranego członka widowni.

I już.

Mnie raczej martwi to, że gdy w tle pojawiają się ekologi to nagle zaczyna panować zasada, chwalić lub milczeć. Kiedyś, na potrzeby innego opowiadania poszukałem sobie jak wygląda struktura np Greenpeace. Nie różnili się niczym od typowego korpo. Tyle, że po korpo można sobie jechać, żartować itd, a ekolodzy stają się świeckim sakrum.  Ja nie chcę się na to zgodzić Tarnino, bo jeszcze w życiu nie spotkałem uczciwego fundacyjnego ekologa. Oni mają system niejako kastowy, na dole są frajerzy (czytaj wolontariusze), którzy w przekonaniu iż ratują świat wykonują polecenia cynicznej góry.

Dla mnie święci nie są, ale. Co ja tam znaczę wobec ludzkości.

Jak to powiedział pewien amerykański pastor najłatwiej przekonać przekonanych :D

 

Preachin’ to the choir, baby.

Tematyka odrobinkę zalatuje Rybakiem, ale skoro Rybak wyleciał, a tekst dalej tu wisi, to znaczy, że napisał go inny zwolennik publicystyki przemycanej w prozie literackiej…

Oczywiście opowiadanie nie rozśmieszyło mnie niestety, bo to i humor taki trochę slapstickowy (akcja na dachu, szerszenie itd.), a niektóre żarty jakby żywcem wyjęte z porannego kabaretu na Polsacie. Niby prześmiewcze, ale jakby przez zaciśnięte zęby.

Oczywiście, nabijać się z ekologów można tak samo, jak z każdej innej grupy społecznej, ale tutaj całość trąci nieco zbyt nachalną "publicystyką" (albo jest dokładnie na odwrót i to taki żart przewrotny). Śmieszni bywają ekoyoutuberzy, śmieszne są często bezmyślne akcje typu uwalnianie zwierząt z klatek (i co dalej?), ale widać, że autor raczej nabija się z całej ekologii światopoglądowo, a to jest jednak myślenie bardzo ograniczone i z poprzedniej epoki.

Wrażenia ogólne? Ogólnie jest mocno tak sobie. Tematyka mnie nie rozbawiła, nie pojawiła się tutaj żadna zaskakująca puenta, czy wybitne skojarzenie językowe lub sytuacyjne, które wywołałoby uśmiech podczas lektury. A przy tym całość jest moim zdaniem za długa i przegadana. Zwłaszcza zważywszy na tak niskoprocentowy humor. Językowo porządne, warsztatowo poprawnie, ręka wprawna. Zabrakło dobrych dowcipów i jakieś iskry (a może ikry?).

Dosyć liczne babolki i niechlujstwo wykonania wskazali poprzednicy. Mnie zabrakło jeszcze na przykład znaków zapytania w dwóch miejscach.

 

Właśnie, czy, aby, sąsiad nie pożyczał od niego piły spalinowej i nie miał wycinać starej wierzby na łące (?)

– Możecie mi to wytłumaczyć (?) – Dziewanna wskazała szpitalne łóżko (…)

mr.maras nie nazwałby tego publicystyką, to raczej przelewanie na papier moich emocji, i doświadczeń życiowych. 

Pomysł nawet nienajgorszy i gdyby trochę skrócić i dopracować postacie… mogłoby być całkiem nieźle :)

Słowiańscy bogowie na wesoło – OK, kupuję pomysł. Chociaż momentami dowcip wydawał mi się przeciągnięty.

Element fantastyczny wyraźny. Wprawdzie byłby wyraźniejszy, gdyby bogowie korzystali ze swoich mocy, a nie tylko okazywali zagubienie we współczesności, ale niech będzie.

Fabuła niezła, ale czasami wydawało mi się, że skrócenie o jedną próbę dobrze by jej zrobiło.

Oryginalność. Niby mitologie są dość ograne, ale wykorzystujesz słowiańskich bogów i to nie tych najsłynniejszych, więc nie będę kręcić nosem. Zwłaszcza w połączeniu z trzepaniem kasy i ekologią.

Bohaterowie nie są jacyś nadmiernie szczegółowi i bogaci, ale ujdą w tłoku.

Wykonanie mogło być lepsze. Miejscami interpunkcja niedomaga, trafiają się powtórzenia, coś tam jeszcze mi zgrzytało…

Biję się w piersi za błędy :)

Nie przesadzaj, szkoda piersi…

Nowa Fantastyka