- Opowiadanie: Corrinn - To tylko jeden dzień

To tylko jeden dzień

Cześć wszystkim ponownie! Zapraszam do przeczytania mojego nowego opowiadania. :) Trochę mnie tu nie było, ale znów jestem.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

To tylko jeden dzień

Jadłem śniadanie, myśląc o niebieskich migdałach, gdy od obu tych ważnych czynności oderwało mnie pukanie do drzwi. Zdenerwowany, wstałem od stołu.

Nie spodziewałem się gości, a już na pewno nie o siódmej rano. Zza okna wpadały do kuchni pierwsze promienie słońca, ale i tak zapaliłem światło, aby łatwiej znaleźć klucz. Przekręciłem go w zamku i, jeszcze w szlafroku, uchyliłem drzwi, by przekonać się, kto zakłóca mój spokój. Stawiałem na jednego z moich przyjaciół, ale gość, który postanowił mnie odwiedzić, na pewno nie należał do grona faworytów.

W progu stało miniaturowe słoniątko, patrzące na mnie z ciekawością i zachwytem.

W pierwszym odruchu chciałem zamknąć dom na cztery spusty i czym prędzej zadzwonić po pomoc medyczną, bo najprawdopodobniej nie było ze mną dobrze. Przetarłem oczy, ale słonik nie zniknął. Przeciwnie, wyglądał na rozbawionego całą sytuacją.

Stałem jak wryty może kilkanaście sekund, a moje zdziwienie jeszcze się pogłębiło, osiągając wartość krytyczną, gdy usłyszałem, że słoniątko mówi do mnie:

– No wpuścis mnie cy nie wpuścis?

Tego było już za wiele. Zacząłem się wycofywać, aż w pewnym momencie potknąłem się i ostatnie, co pamiętam, to ból głowy i ciemność.

Gdy się ocknąłem, czułem się okropnie, ale przynajmniej miałem nadzieję, że straszliwa wizja przeminęła, a zwierzątko uciekło do krainy wyobraźni, gdzie jego miejsce. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakbym widział swój dom po raz pierwszy. Ani śladu słoni. Ach, muszę iść bo bandaż, chyba krwawię, pomyślałem, kierując się w stronę kredensu.

Gdy wyciągnąłem z niego potrzebne opatrunki, poszedłem do łazienki, aby przejrzeć się w lustrze i oceniń poniesione obrażenia. Czaszka prawdopodobnie w całości, ale będę miał niezłego guza.

Nacisnąłem klamkę i usłyszałem, już teraz znajomy, piskliwy głosik:

– Sajęte! Sajęte!

Po czym, po chwili ciszy, usłyszałem spuszczanie wody w sedesie i głośny śmiech. Niedługo potem z łazienki wyszedł słonik, patrząc na mnie małymi, zabawnymi oczkami.

– To mose sje teras pobawimy? Długo spales na tej podlodze!

Oparłem się dłonią o ścianę, aby się ponownie nie przewrócić. Powoli docierało do mnie, że to nie jest sen.

– No dalej! Pobaw sje se mną!

– Ale ja nie wiem, w co bawią się małe słoniki – powiedziałem, zupełnie nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Nigdy nie miałem nawet psa, a w mojej opinii opiekowanie się małym słoniątkiem było o wiele większym wyzwaniem.

– Plose! To tylko jeden cień, jutro jus mnie nie będzie.

Musiała minąć chwila, zanim pojąłem, że „cień” oznacza „dzień”. Ostatecznie podjąłem decyzję, że skoro to tylko kilkanaście godzin, a dziś była sobota, mogłem poświęcić mu trochę czasu. W końcu było w tym wszystkim coś niezwykłego.

– Dobrze… – zacząłem niepewnie. – Tylko najpierw zajmę się swoją głową. A w co chcesz się bawić?

Mój nowy zwierzęcy przyjaciel rozmyślał przez moment, podczas gdy ja zmywałem zasychającą krew nad umywalką. Gdy obwiązałem głowę bandażem, słonik uniósł wysoko trąbę i zawołał:

– Zagrajmy w zgadywanki!

– OK – odrzekłem, nie będąc pewien, czy słoniątko zrozumie to, co właśnie powiedziałem. – Kto pierwszy zadaje pytanie?

– Ja! Ja! Ja! – podekscytowało się zwierzątko.

Poszliśmy do pokoju. Siedząc wygodnie na dywanie, przyjrzałem się dokładniej mojemu towarzyszowi. Po raz pierwszy od chwili spotkania zauważyłem, że jest to nie tylko bardzo mały, ale również niezwykle ładny okaz. Był przyjacielski, a oczy aż iskrzyły mu radośnie, gdy wpatrywał się we mnie z niemal nabożną czcią, pozbawioną jednak jakiegokolwiek lęku. Widać było, że czuje się tu jak u siebie, gdziekolwiek to „u siebie” miałoby być.

Nie myśląc już nawet o absurdalności całej sytuacji, wsłuchałem się w pierwszą zagadkę.

– Co to jest: duzie, potęźne, i ma trąbkę!

– Słoń? – odpowiedziałem, choć patrząc na to maleństwo, szukałem jakiejś alternatywy dla słów „duzie” oraz „potęźne”.

– Tak! – Zwierzątko bardzo się ucieszyło z mojej bystrości i zaczęło się znów śmiać. Był to najweselszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem.

– Teras ty!

Zeszło mi trochę, zanim wymyśliłem coś, o co mógłbym zapytać słoniątko, ale w końcu uznałem, że najlepiej będzie zadać pytanie o inne zwierzę.

– Co to jest: w paski, biało-czarne i je trawę?

Długo nie słyszałem odpowiedzi, ale gdy ją w końcu otrzymałem, zupełnie zbiła mnie z tropu.

– Kosiarka w biało-ciarne paski!

– Dobrze… – Przyznałem, choć sam nigdy nie wpadłbym na takie rozwiązanie.

Słonik zasmucił się.

– Dlaczego jesteś smutny? – zapytałem, szczerze przejęty. – Czy zrobiłem coś nie tak?

– Jestem głooodny! – powiedziało zwierzątko.

I wtedy zdałem sobie sprawę, że nie dałem mu nic do jedzenia. Ale co właściwie jedzą małe słoniki, w dodatku mówiące jak człowiek?

Poszedłem do lodówki, ale nie znalazłem nic, co mógłbym mu zaproponować. Rezolutny zwierzak znów mnie zaskoczył, oświadczając głośno i jakby wyraźniej:

– Chcę pizzę!

– Słucham? – zdziwiłem się, nie mogąc wyobrazić sobie słonia jedzącego pizzę. Widocznie moja wyobraźnia jest bardzo słaba. – A jaką?

– Wegetaliańską. – powiedział słonik. – Nie jestem tyglysem.

– A tak, oczywiście.

Zadzwoniłem do pizzerii, aby złożyć zamówienie. W tym czasie słoniątko wyraźnie zainteresowało się wazonem, stojącym na stoliku w pokoju.

Gdy skończyłem składać zamówienie, usłyszałem brzdęk pękającego szkła.

Pobiegłem do pokoju i zobaczyłem, że słonik płacze.

– Ja psie… pszsie… przepraszam!

– Nic nie szkodzi – powiedziałem bez wielkiego entuzjazmu. – Mówisz już ładniej, wiesz? Wymawiasz er.

Maleństwo przestało płakać i zapiszczało z zadowoleniem, jak gdyby to co powiedziałem, było najwspanialszym komplementem.

Posprzątałem szkło (słonikowi na szczęście nic się nie stało, co przyjąłem z ulgą, sam siebie zaskakując faktem, że zaczyna zależeć mi na nim coraz bardziej), po czym uśmiechnąłem się.

Jeśli nie okaże się, że mam zwidy, będzie to całkiem przyjemny dzień.

Tymczasem słonik położył się w pobliżu na dywanie, a po chwili usnął. Po cichu wyszedłem z pokoju, aby nie obudzić maleństwa.

Dostawca pizzy przyjechał po godzinie. Musiałem przebrać się naprędce, ponieważ zaaferowany całą niecodzienną sytuacją, dopiero teraz pojąłem, że wciąż chodzę w szlafroku. Pospiesznie zapłaciłem, nie chcąc, aby ktokolwiek dowiedział się, kto jest u mnie, po czym podziękowałem, zamknąłem drzwi na klucz i poszedłem obudzić słonika.

Nie było go w pokoju.

Nieco zaniepokojony, zacząłem go szukać. Chciałem zawołać słonika po imieniu, ale nagle zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiem jak ma na imię, o ile jakieś posiada.

Nie było go ani w łazience, ani w kuchni. Szukałem w całym domu, ale bez rezultatu, tak że zacząłem się zastanawiać, czy nie wyszedł na zewnątrz.

Usłyszałem jednak ciche łkanie, dobiegające z szafy. Otworzyłem ją, a w środku znalazłem swoją zgubę. Wyglądał na załamanego.

– Co się stało? – zapytałem, próbując zahamować wzruszenie i smutek, który zaczął mi się udzielać.

– Boję się! – powiedział słonik i powoli wyszedł z szafy. Zdawało mi się, że nieco urósł od czasu, gdy ostatni raz go widziałem. Jego łebek był teraz nieco powyżej moich kolan.

– Czego się boisz? – zapytałem, nie bez obawy.

– Kłu… kłu… kłusowników!

– Ależ malutki, tu nikt nic ci nie zrobi. – powiedziałem dość przekonująco, choć nie na tyle, aby nie spojrzeć mimowolnie w okno, jak gdybym spodziewał się, że ujrzę przez nie czyhających prześladowców słoniątka.

– Na pewno?

– Oczywiście! Przecież ja tu jestem. – próbowałem dodać mu odwagi, choć rozważałem w głowie różne możliwości. Skoro w moim domu pojawił się słoń, to może… Odrzuciłem natychmiast tę myśl. – Chodźmy coś zjeść.

– Dobrze – powiedziało zwierzątko i rozglądając się z przestrachem dookoła, poszło za mną.

Pizza była smaczna, choć nie dane było mi zjeść więcej niż dwa kawałki. Słonik, mimo swoich niewielkich rozmiarów, miał ogromny apetyt.

– Słoniku? – zagaiłem, chcąc zapytać go o coś.

– Nie mów tak do mnie! – zawołał mój towarzysz, ale w jego głosie nie było oburzenia, raczej rozbawienie. – Jestem już dorosły!

To stwierdzenie rozśmieszyło mnie. Powziąłem jednak decyzję, że nie będę się sprzeczał.

– Tak, wiem, malutki… – ugryzłem się w język, ale było za późno.

– Nie wierzysz mi – żalił się słoń. – A za godzinę będę starszy od ciebie.

– Wierzę – odrzekłem, próbując przekonać sam siebie. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Przypomniałem sobie, że nie zadałem jeszcze bardzo ważnego pytania.

– Jak masz na imię? – zapytałem wprost, choć nie bez wstydu, że zrobiłem to dopiero teraz. – Bawimy się ze sobą, jemy smakołyki, a ty nie przedstawiłeś się.

– To nie jest ważne – odpowiedział. – To tylko jeden dzień, moje imię byłoby dla ciebie ciężarem.

– Dlaczego? – Nie mogłem zrozumieć, jaki może być powód ukrywania imienia i w jaki sposób mogłoby mnie to skrzywdzić.

– To tylko jeden dzień… – powtórzył kolejny raz słonik. – Jeśli będziesz znał moje imię, będzie ci trudniej o mnie zapomnieć.

– Na pewno tego nie zrobię! – wykrzyknąłem, trochę zbyt głośno. – Przecież, przecież… jeśli chcesz, możesz zostać dłużej. Nawet mógłbyś u mnie zamieszkać. Co ty na to?

Zwierzątko milczało, a w milczeniu tym było coś bardzo smutnego.

 

***

 

Przez kolejne kilka godzin poznawaliśmy się coraz lepiej. Słonik rzeczywiście zachowywał się dojrzalej, jak gdyby przybyło mu do piętnastej ze trzydzieści lat. Rozmawialiśmy o wszystkim, przede wszystkim jednak zwierzątko zaciekawione było moim życiem, nie chcąc za bardzo wspominać o swoich sprawach. Akceptowałem to, ale równocześnie zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie chce nic o sobie opowiedzieć. Więcej dowiedziałbym się o słoniach z telewizji, lecz czy byłoby to wspanialsze od tego, co dziś przeżyłem?

Około godziny osiemnastej słonik źle się poczuł. Rozbolał go brzuch i musiał się położyć na dywanie.

– Jesteś zmęczony? – zapytałem.

– Nie.

– W takim razie co się dzieje?

– Widzisz, przeżyłem dziś piękny dzień. Bardzo cieszę się, że mogłem dzielić go właśnie z tobą. Ale każdy się kiedyś kończy, a gdy przyjdzie wieczór i słońce zajdzie, mnie już tutaj nie będzie.

I wtedy zrozumiałem, co słonik miał na myśli, mówiąc że to tylko jeden dzień. Czułem, że zaraz się rozpłaczę. Maleństwo, które było teraz bardzo stare, spojrzało na mnie i cichutko wyszeptało:

– Nie musisz o mnie pamiętać. Choć, jeśli chcesz, możesz, ale to będzie dla ciebie bolesne. Obiecuję ci jednak, że dzięki twojej dobroci, jaką dla mnie miałeś, ten dzień jest najmniej straconym dniem w twoim życiu.

Pomyślałem wtedy, że tak rzadko zdarzało mi się przez tyle lat być dobrym, a to małe stworzenie w jeden dzień nauczyło mnie, co to znaczy troska, odpowiedzialność i miłość.

– Będę pamiętał – rzekłem, wzbudzając w sobie mocne postanowienie. – Nawet gdyby było to dla mnie bolesne.

Wtedy miniaturowy słoń zaczął znikać, a o dziewiętnastej, gdy zaczęło robić się szaro, rozpłynął się zupełnie, tak że nie pozostał po nim żaden ślad, poza okruszkami pizzy i stłuczonym wazonem.

Nie wiem, czy umarł, czy też przeniósł się do innego wymiaru. Jestem za to zupełnie przekonany, że wybrał mnie nieprzypadkowo i jego krótka obecność w moim życiu odmieniła je całkowicie.

 

Koniec

Komentarze

Całkiem niezły materiał jak na bajkę dla dzieci. Momentami jak dla mnie jest tu odrobinę za dużo wydarzeń, a za mało opisów. Mam wrażenie, jakby całość była pisana dość szybko, z potrzeby zrealizowania pomysłu i przelania treści, bez zbytniej dbałości o formę. Nie czyta się tego jednak źle, tylko całość jest odrobinę infantylna. Nie czytałem wcześniej nic Twojego, ale po lekturze “Tylko jednego dnia”, pobieżnie zerknąłem na inne teksty, które dodałeś i tam zdaje się jest lepiej, dojrzalej. Nie wiem więc czy to był celowy zabieg “pod młodszych czytelników”, czy tak po prostu wyszło. Być może czytam zbyt dużo "dziwnych” opowiadań, ale spodziewałem się, że pod koniec dnia bohater będzie pił ze słoniem wódkę i rozprawiał o filozofii. ;)

 

Kilka uwag, które wynotowałem:

 

chciałem zamknąć dom na cztery spusty i czym prędzej zadzwonić po pomoc medyczną, bo najprawdopodobniej nie jest ze mną dobrze. -> niekonsekwencja czasów, jeśli wszystko jest tu w czasie przeszłym, to powinno być "nie było ze mną dobrze". Taki błąd występuje zresztą kilka razy w tekście.

 

Ach, muszę iść bo bandaż, chyba krwawię, pomyślałem -> nie wiem czy nie lepiej byłoby tu zastosować formę dialogową.

 

Czaszka prawdopodobnie w całości -> takie skróty myślowe, bez czasowników, brzmią właśnie jak skróty myślowe. Albo bym to rozbudował, albo dał w formie dialogu "w myślach". Obecnie brzmi nienaturalnie.

 

– Ok – odrzekłem -> to tylko moja opinia, ale nigdy nie byłem fanem takiego zapisu. Zapis wielkimi literami "OK" czyta się z angielskiego jako "okej". I gdyby postać faktycznie powiedziała "okej", to właśnie tak bym to widział. Bo takie "ok" to czytam tak samo, jak dopełniacz "oka" w znaczeniu oka w zupie lub w sieci ;)

 

niezwykle ładny okaz. -> brak mi tu dookreślenia czego to jest okaz

 

oczy aż iskrzyły mu radością -> nie jestem pewien czy można iskrzyć radością, brzmi to trochę sztucznie

 

zaoferowany całą niecodzienną sytuacją -> zaaferowany

 

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Nie uważam, aby w każdym opowiadaniu była potrzebna wódka i przemoc, czasami trzeba poruszyć też inne tematy w odmienny sposób. :) Fakt, może przez to tekst wydaje się bardziej dziecinny, ale to prawdopodobnie przez bohatera-słonika. Sam pomysł, aby do narratora przybył miniaturowy słoń jest już przecież infantylny, ale ja miałem właśnie taką koncepcję i dlatego jest jak jest. :)

 

Aww, to jest słodkie i urocze. Przesłanie na końcu bardzo mi się podoba. Lubię czytać, jak czyjaś dobroć zostaje doceniona.

Jest mi bardzo miło :) Pozdrawiam!

Skrzywiłam się trochę na łopatologiczny morał na końcu, pewnie podarowałabym sobie ostatni akapit, ale do takiej trochę bajkowej konwencji tekstu pasuje. W którymś momencie też już za dużo było samego nazywania emocji. Rozumiem, że to upraszcza przedstawianie sytuacji, ale czasem mógłbyś te emocje pokazać zamiast je tylko nazywać.

Całościowo opowiadanko wyszło ciepłe i sympatyczne. Uśmiechnęło :-)

Spodobały mi się scena z chowaniem się do szafy ze strachu przed kłusownikami i pomysł na słonika zamawiającego wegetaliańską pizzę :D

It's ok not to.

Dziękuję za dobre słowo! Cóż, przy pisaniu nawet się nie zastanowiłem, że za dużo emocji opisuję, zamiast je pokazywać, ale pewnie masz rację.

Ok, jest sympatycznie. Główny problem polega na tym, że nie wiem za bardzo, do kogo kierowałeś swoje opowiadanie, Corrinnie. Ani to bajka z morałem, ani tekst dla dorosłych. Do mnie nie trafiło. Ale ja podobno jestem nosorożcem i malkontentem więc może to moja wina. Lub zwyczajnie nie zajarzyłem, o co tu chodzi.

Oczywiście opowiastka ma swój pozytywny klimacik, jest przy tym poprawnie napisana, zdania klecisz w porządku, bez większych zgrzytów. Jednak naprawdę nie wiem, jakie jest tutaj ukryte przesłanie i przekaz. Bądźmy dobrzy? To o to chodziło? To wszystko, co nam chciałeś powiedzieć? Po to przyprowadziłeś do bohatera gadającego słonika, a na koniec go unicestwiłeś? Ej, no gdzieś już takie przesłanie słyszałem. Z bilion razy. Zazwyczaj ciekawiej podane.

Kiedy wprowadziłeś na scenę słonika i zrobiłeś tajemnicę z jego imienia, pomyślałem, że to może personifikacja jakichś problemów psychicznych bohatera, a może jednak ktoś mu bliski w słonikowej inkarnacji, albo że może odwiedziło go szczęście we własnej osobie (słonik musiałby mieć wówczas trąbę w górze przez cały czas, ale przecież wiadomo, że to właśnie pomaganie innym czyni nas szczęśliwymi), potem pomyślałem, że może słonik symbolizuje utracone dzieciństwo bohatera, lub jego beztroskę, zagubione dobro, coś innego straconego – jakiś ważny dla bohatera cym cyk czy teges, ogólnik, nieokreślone coś lub jeszcze inne, nie mniej ważne coś. Potem już tylko łudziłem się, że słonik symbolizuje cokolwiek, a ja zwyczajnie nie ogarniam tematu, ale do końca historii nie poznałem ani imienia zwierzaka, ani nie domyśliłem się jego prawdziwej tożsamości. A przez to opowiadanie wydało mi się niepełne, pozbawione drugiego dna, pozbawione czegokolwiek głębszego. Poza tym wspomnianym już "bądźmy dobrzy". Istnieje nawet podejrzenie, że sam Autor nie wie dlaczego akurat słonik i dlatego nie wyjaśnia nam jego pochodzenia i imienia, lecz ukrywa je za pustą tajemnicą. 

Ok. Jest jakieś credo, ale czy potrzeba do tego gadającego słonika? Czy potrzeba go wysyłać do ubikacji, żeby mógł zaseplenić, że zajęte?? Czy konieczne było walnięcie bohatera w łeb, aż stracił przytomność? Po co to wszystko? Oczekiwałem, że te wydarzenia mają jakieś znacznie, sens, coś symbolizują. Miałeś do opowiedzenia krótką historię, powinieneś zadbać o każdy element, wykorzystać “do czegoś” i “jakimś celu” każdy szczegół fabuły i świata przedstawionego. Gdyby jeszcze bohater walnął się w łeb, zanim zobaczył słonia to ok, coś bym zrozumiał. A tak? Przecież już pierwsze akapity wyglądają jakby bohater był na kwasie lub miał niezłe haluny wywołane jakimiś problemami psychicznymi (zobaczył gadającego słonia i spoko, podziwił się dwie minuty po czym zamówił mu pizzę). A przecież to też nieprawda. Zatem alegoria? Dotycząca czego?

Całość jest przy tym wyraźnie infantylna i mocno naiwna, jak sam zauważyłeś, i czytelnikowi dorosłemu nie oferuje zbyt wiele. To nie "Mały książę" ani "Kubuś Puchatek". Nie ma tu głębszych przemyśleń, filozofii ani dramatu, nie jest nawet zbyt zabawnie. Rozumiem, że ta infantylność to świadomy zabieg, tylko że nie mam pojęcia w jakim celu podjęty.

Co gorsze, opowiadanie niestety nie przypomina również bajki dla dzieci. Jest zwyczajnie za słabe na bajkę (przypomnij sobie, co o pisaniu dla dzieci powiedział Maksym Gorki), brakuje w nim morału i bajkowej prostoty (której osiągnięcie naprawdę wymaga nie lada umiejętności). Pisanie o gadającym słoniku, który chce się pobawić i mówi jak sześciolatek bez przednich mleczaków, nie czyni z tekstu bajki. Bo tak naprawdę po całym dniu wizyty gadającego i starzejącego się (to ma jakieś ukryte znaczenie, bo nie załapałem?) słonia, zjedzeniu pizzy i chowaniu się przed kłusownikami (i to też ma jakiś ukryty sens?) puenta o byciu dobrym wydała mi się doczepiona na siłę i nie wynikała bezpośrednio z fabuły. Nie implikowała z wizyty akurat takiego, nierealnego zwierzaka. Mógłby to by przecież zwyczajny bezdomny, jakiś ćpun, ktokolwiek. Ale nie, my mamy słonika, który znika. Gdyby zamiast słonika zjawił się tam starzec z ulicy, sens opowiastki byłyby identyczny i nie byłoby również tej mocno umownej "fantastyki" (a raczej absurdalnej fantastyczności). A i sam słonik przyszedł się przecież pobawić, więc wielce potrzebujący nie był. 

To co udało się tutaj przemycić czy wykreować, to odrobina nieuchwytnego smutku, jakiejś małej nostalgii i ciepłej, delikatnej ironii. To jedyne za co mogę ten tekst pochwalić.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ok, zrozumiałem, co mogło być lepiej zaplanowane. Miło się czyta tak wnikliwy komentarz, nawet jeśli jest w większej części krytyką (na szczęście konstruktywną). Dziękuję za cenne uwagi.

 

 

 

Nie zrozumiałam opowiastki – nie wiem, dlaczego do narratora przyszedł malutki słoń… Nie wiem, dlaczego dorastał w przyśpieszonym tempie… nie wiem, dlaczego jego istnienie ograniczyło się do jednego dnia… Nie wiem, dlaczego słoń był anonimem… Zastanawiam się też, skąd maleń skłoń wiedział o kłusownikach…

Nie pojmuję też bajki dlatego, że morał, wyłożony jak kawa na ławę, zdał mi się tyleż natrętny, co niezrozumiały – czy naprawdę wystarczy być dobrym i miłym przez jeden dzień, aby potem móc pławić się w samozadowoleniu?

 

Kłu.. kłu… kłu­sow­ni­ków! –> W pierwszym wielokropku brakuje jednej kropki. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

nie dane było mi zjeść wię­cej jak dwa ka­wał­ki. –> …nie dane było mi zjeść wię­cej niż dwa ka­wał­ki.

 

bę­dzie ci cię­żej o mnie za­po­mnieć. –> bę­dzie ci trudniej o mnie za­po­mnieć.

 

nie bój­cie się przy­gar­nąć sło­ni­ka pod swój dach ten jeden, je­dy­ny dzień. –> Chyba miało być: …nie bój­cie się przy­gar­nąć sło­ni­ka pod swój dach na ten jeden, je­dy­ny dzień.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Morał usunąłem, bo widzę że wielu osobom przeszkadzał.

Dziękuję za komentarz. :)

Corrinnie, wielka szkoda, mi tam się podobał.

Corrinnie, to nie była kwestia “przeszkadzania”. Ale nie ukrywam, że teraz zakończenie podoba mi się bardziej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sonata – usunąłem go z tekstu, ale tak naprawdę to on tam nadal jest, tylko w domyśle :)

Niby tak, ale i tak szkoda.

Przeczytałem. Z jednej strony faktycznie, przyjemnie to się czyta, sympatyczne i tak dalej. Szczęśliwie forma jest krótka, więc nie zdążyłeś zmęczyć tym czytelnika infantylnością (chociaż było blisko, sposób, w jaki początkowo wyrażał się słonik irytował mnie srodze). Więc ok, czytanka całkiem przyjemna, ale jak już zauważono, nie za wiele z niej wynika. Trochę wygląda to tak, jakbyś powrzucał do jednego worka różne pomysły, które wydawały ci się interesujące, ale zabrakło jakiegoś jasnego obrazu całego opowiadania, który by te sceny spajał i nadawał im sens. Bo póki co to nie wiadomo za bardzo nic. No, ale jak już mówiłem, opowiadanie krótkie i czyta się lekko, więc narzekać nie będę. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Cóż, następne opowiadanie, które dodam, planuję przemyśleć o wiele lepiej. :) Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie. Dziękuję za komentarz.

No cóż… Jest bajecznie, chociaż to nie bajka, jest dziwnie chociaż to nie absurd ;) Tak do końca nie wiem co o tym myśleć, bo zabrakło przełożenia tego co się wydarzyło w treści na puentę. Może gdyby słonik nie był tylko słownikiem dla bohatera… Niemniej jednak czytało się płynnie:) Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny

Również pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie. ;)

Trochę późno, ale

 gdy z obu tych ważnych czynności wyrwało mnie pukanie do drzwi

Mmm, nie. Nie można wyrwać z czynności, najwyżej ze stanu.

Zdenerwowany wstałem od stołu.

Zdenerwowany, wstałem od stołu.

 przekonać się, kto zakłóca mój spokój

Hmm.

 Stawiałem na wiele możliwych osób,

Stawia się na jedną możliwość, to metafora (taka hazardowa).

 wyglądał na wyraźnie rozbawionego

Skoro wyraźnie, to musiał wyglądać – dublujesz informację.

 osiągając wartość krytyczną

Hmm.

 ostatnie co pamiętam to

Ostatnie, co pamiętam, to.

 udałem się do łazienki, aby przejrzeć się w lustrze i oszacować poniesione obrażenia

Trochę wysoki ton, i obrażeń się nie szacuje. Najwyżej ocenia.

 zupełnie nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.

W sumie mógłbyś to pokazać.

 zwierzęcy przyjaciel

Anglicyzm.

 obmywałem zasychającą krew

Krew zmywał, obmywając ranę.

 nie będąc pewien

Hmm. No, nie wiem.

 pobożną czcią, pozbawioną jednak jakiegokolwiek lęku

Nabożną czcią – i w takiej czci z definicji jest trochę lęku.

 Nie myśląc już nawet o absurdalności całej sytuacji

Pokaż, nie zapewniaj.

 jakiejś alternatywy dla słów

?

to co powiedziałem

To, co powiedziałem.

 faktem, że zaczyna zależeć mi na nim coraz bardziej

Pokazuj, nie zapewniaj. Ponadto – naturalniejszym szykiem byłoby: zaczyna mi na nim coraz bardziej zależeć.

 zaaferowany całą niecodzienną sytuacją

Pokazuj, nie zapewniaj.

 dopiero teraz pojąłem, że wciąż chodzę w szlafroku

Wysoki ton.

 ktokolwiek dowiedział się, kto jest u mnie

Hmm.

 nie wiem jak ma na imię, o ile jakieś posiada

Nie wiem, jak. Imienia się nie posiada.

 swoją zgubę. Wyglądał

Niby wiadomo, o co chodzi, ale taka nagła zmiana rodzaju trochę myli.

 czyhających prześladowców słoniątka

Czyhanie nie jest cechą istotową prześladowców, zasadniczo. Może: prześladowców czyhających na słoniątko?

 musiał położyć się na dywanie

Musiał się położyć.

 

Jejciu, jakie to słodkie. Trochę za wysokie w tonie, trochę łopatologiczne, zwłaszcza pod koniec, ale słodkie jak ulepek.

Ta słodkość i schematyczność mogą drażnić – patrz inne komentarze – Twojej historyjce brakuje trochę adresata. Dla dzieci jest zbyt nostalgiczna, dla dorosłych – zbyt naiwna. Nie powiedziałabym, że jesteś już Pilotem, na razie masz tylko latawiec, ale przynajmniej porządnie sklejony.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie powiedziałabym, że jesteś już Pilotem, na razie masz tylko latawiec, ale przynajmniej porządnie sklejony.

 

Cieszę się, że oprócz certyfikatu małego karmelarza z cukierni w Kielcach, mam teraz także pozwolenie na puszczanie latawca! Zabawa przednia, a i krzywdy sobie nie zrobię. :D

Dziękuję za przeczytanie i analizę. Idę modernizować swój pojazd latający. Oczywiście najpierw poprawię niedociągnięcia tutaj.

Pozdrawiam!

 

edit: Nie, ten karmelarz to był w Poznaniu. Zresztą, muszę sprawdzić na dokumencie…

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się :D

Nowa Fantastyka