- Opowiadanie: wiedzmin75 - Wilk

Wilk

Oceny

Wilk

Wilk

Nigdy nie uważałem na fizyce. Gdybym uważał, wiedziałbym teraz, dlaczego na tym zadupiu wszechświata przez pół roku panuje zima, a przez drugie pół lato. Coś tam było o dwóch księżycach, grawitacji, przyciąganiu, pływach, odpływach, takie bzdury. Teraz już nie ma szkół, chyba że w naprawdę dużych miastach, których nie zniszczyli. Ja jakimś cudem uzyskałem wykształcenie średnie. Młodsi nie potrafią już nawet liczyć. Patrzę na dwoje dzieci. Chłopca i dziewczynkę leżących z nami w tej pieczaro-jaskini, w której schroniliśmy się przed wszechobecnym mrozem. Znalazłem je przy wejściu do gaju "Locus", w którym obecnie się znajdowaliśmy. Patrzyły na głowy swoich rodziców powbijane na pale. Choć Rat mówił, żeby je tam zostawić, że będą nas tylko spowalniać, nie miałem serca by to uczynić. I teraz patrzę na ich bladą skórę.

"Istoty humanoidalne" – tak nas nazywają, tak nas opisują w podręcznikach. Nie różnimy się od nich praktycznie niczym. Jesteśmy może trochę wyżsi, nasza krew ma pomarańczowy, a nie czerwony kolor, cztery kończyny, pionowa postawa ciała, może trochę bardziej pociągłe rysy twarzy niż u przeciętnego Ziemianina. Tylko jedna rzecz nas specjalnie wyróżnia. Każdy z mieszkańców Intrimorii od urodzenia posiada tatuaże. Mają one wszelakie odcienie i kolory. Kiedyś miało to olbrzymie znaczenie. Jednak było to tysiące lat temu, jeszcze zanim osiągnęliśmy porozumienie z planetą. Społeczeństwo podzielone było na kasty właśnie ze względu na kolor tatuaży. Najgłupszy system podziału społecznego o jakim słyszałem, nawet w "Indiach" u tych popaprańców funkcjonuje to lepiej. No, ale dalej funkcjonuje. Po 6 tys. lat rozwoju społecznego.

W jaki sposób oni nas podbili, skoro nadal dzielą siebie na lepszych i gorszych?… W zasadzie to może właśnie jest odpowiedź. Najwyżej położone społecznie były osoby z czarnymi tatuażami, a najniżej z zielonymi i niebieskimi. Patrzę na czerwone znaki na moich rękach. Klasa średnia – tak samo jak brązowy. W zasadzie nie najgorzej. Kolor tatuaży jest dziedziczony genetycznie. Tak samo jak kolor oczu. I tu właśnie dochodzi do patologii. Dziecko dwóch rodziców z plebsu mogło się urodzić z czarnymi tatuażami i na odwrót – dziecko arystokracji mogło urodzić się jako plebs.

Całe szczęście pojawili się Acherzy, czyli połączeni z Intrimorią. Od tamtego czasu nie musieliśmy walczyć o przetrwanie, zniknęły podziały społeczne oraz debilny system kast. Planeta opiekowała się nami, a my planetą. Acherzy potrafili sterować naturą i jej zjawiskami. W trakcie gdy to robili, unosił się wokół nich dym. Dym ten miał różne kolory, co ciekawe, inne niż kolory tatuaży, które posiadali Acherzy. Od koloru dymu zależała ich moc. W tym przypadku czerwony był najmocniejszy. Nazywano ich Eliberami. Potrafili robić dosłownie wszystko. Na ich rozkaz znikały i pojawiały się góry,  tworzyły się morza i lasy. Niestety, żaden z nich nie pojawił się od kilku stuleci. Gdyby był chociaż jeden, tylko jeden, to nie skończylibyśmy tak, jak skończyliśmy. Byli naszymi głównymi obrońcami.

Pozostałe dwa poziomy, czyli dymy niebieskie i zielone, odpowiednio nazywane dadiberami i saberami, nie były w stanie przeciwstawić się najeźdźcom. Żyliśmy jak w utopii. Nikt nie musiał pracować, ale to robiliśmy, bez pracy jest nudno. Każdy wstawał rano do roboty lub szkoły. Było to nieistotne, ponieważ w każdy poważny kłopot z elektroniką czy z chorobami rozwiązywali Acherzy. Tak więc każdy chodził do lekarza. Lekarze byli, leczyli, ale gdy tylko występowało zagrożenie życia przybywali Acherzy i wszystko kończyło się happy endem. Ktoś tam bawił się w uprawianie roli, ale gdy plony nie były zbyt urodzajne, jedzenia też nie brakowało. Byliśmy praktycznie nieśmiertelni. Każde odejście bliskiej osoby było wstrząsem, czy to przez wypadek, czy przez zabójstwo. To drugie zdarzało się niezwykle rzadko, a Acherzy bardzo szybko wyjaśniali sprawę. Przestępczość wprawdzie istniała, ale bardzo rzadko słyszało się o jakiś występkach.

Chcąc nie chcąc, stworzyliśmy idealnie funkcjonujące społeczeństwo bez zazdrości, krzywd i bólu. "Idealne". Planeta zaczęła być przeludniona, ale i z tym poradziła sobie natura. Nasze kobiety przestały praktycznie być płodne. Antykoncepcja wyszła z obiegu, bo choroby weneryczne jak już się coś złapało, były leczone przez Acherów. Teraz był z tym problem. Bez dzieci nie przetrwamy. Patrzę na dwoje u moich stóp. Przecież one nie przeżyją tej zimy. Zresztą sobie też nie daję zbyt dużych szans.

Inżynierowie majstrowali coś przy rurach i gazociągach, ale domów nie musieliśmy budować. Wyrastały same z drzew. Domki były różne, w zależności od upodobania właściciela. Położone przy samej ziemi lub w koronie drzew. Gaje były rozsiane po całej powierzchni planety, skupiając w sobie ludność, tworząc lokalną społeczność. Każdy gaj miał inny kolor, zapach, klimat. Każdy mieszkaniec Intrimorii był dumny ze swojego gaju. Praca, nauka, wszystko było tylko pozorem. Nikt nie lubi lepszych od siebie. Potrzebowaliśmy czegoś własnego, potrzebowaliśmy poczuć, że nie jesteśmy gorsi od Acherów, a tak naprawdę nauka stała w miejscu od jakiś 1000 lat. Nie rozwijaliśmy się , bo nie musieliśmy. Wiedzieli to, więc nam na to pozwalali, wiedzieli, że najgorszą rzeczą jest pozbawianie wolności. Dlatego nie było buntów, rewolucji. Traktowali nas jak równy równego.

Część winy za to co się stało leży po naszej stronie. Nie ich wina, że żaden Eliber nie pojawił się od tak dawna, robili wszystko, co było w ich mocy. To nasza gnuśność, leniwość, życie w świecie bez trosk, nieszczęść (no, chyba że miłosnych, te zawsze istnieją), to poczucie bezpieczeństwa, a bezpieczeństwo przecież nie istnieje na świecie, a na pewno nie we wszechświecie. Nigdzie, gdzie może dojść Człowiek. Mieliśmy przecież idealne szanse do rozwoju. Mogliśmy rozwinąć naukę, kulturę,  pomyśleć też o nich, odciążyć ich trochę dzięki temu.

Na każdy gaj przypadało 10-15 Acherów. Rodzili się regularnie. Tak chciała natura. Umierał jeden, rodził się inny. Acher do 10. roku życia pozostawał pod opieką rodziców, później przejmowali go inni i uczyli w swoich sztukach. Nadal mieszkał z rodziną, ale szkolenie zajmowało mu cały dzień, więc do domu wracał tylko na spanie. Mój najlepszy przyjaciel był dadiberem. Mieli od grona roboty. 15 na cały gaj mogący pomieścić nawet kilka milionów mieszkańców. Potrafili się przemieszczać bardzo szybko, ale kosztem ogromnego zmęczenia fizycznego. Mogliśmy ich odciążyć. Oj, mogliśmy.

– O czym myślisz?. – Rat  zakradł się do mnie bezszelestnie. Był już w podeszłym wieku, ale mimo to posiadał ogromną tężyznę fizyczną. Był wysoki i żylasty. Płomienie ogniska odbijały się od jego czarnych oczu i oświetlały jego brązowe tatuaże.

– O niczym… Mieszkałem tu kiedyś.

– Tutaj?

– Tak, w tym Gaju. – Patrzę na wiatr, który niczym bezlitosny olbrzym kładzie drzewa będące kiedyś moim domem. Na mróz, który zabija bezlitośnie każdą żywą istotę. Pamiętam,  jak kiedyś śnieg delikatnym puchem osadzał się na domach i latarniach, pięknie odbijając pomarańczową poświatę w nocy. Wszystko wydawało się takie spokojne. – Teraz nie znalazłbym nawet miejsca gdzie stał mój dom. – Patrzę na dzieci. – Myślisz, że ile mają lat?.

– Nie wiem, ale chyba są w tym samym wieku, 4, może 5 lat. Średnio wiedzą, co się dzieje.

– Urodziły się już w tym ścierwie. Nie możemy nawet przypuszczać co wiedzą, pewnie więcej od nas.  

– Nie gadaj głupstw. Dziewczynka pytała się o mamę i tatę. Czy jakbyśmy pozdejmowali ich głowy z pali i połączyli z ciałami, to by wrócili. Co miałem odpowiedzieć?

– A co odpowiedziałeś?.

– Po prostu, że nie. Mówiłem, żeby je zostawić i tak zginą po drodze, a jeśli chcesz ciągnąć je dalej, to ty odpowiadaj na takie pytania. Ja nie zamierzam.  

-Chcę je ciągnąć. Musimy chronić dzieci. 

-Chronić? Pff. Przecież ci mówię, że i tak je zabiją albo wykończą się same w kopalni. My zresztą przecież też skończymy w pierwszy albo drugi sposób. Jak chcesz kogoś ochronić, skoro nie jesteś w stanie ochronić siebie?.

-Jeśli nie będę próbować, to się nie przekonam.

-Ehh. Jednak młody jeszcze jesteś. Wierzysz w jakieś głupoty. 

Podszedłem do ogniska i przykucnąłem przy dzieciach. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie. Pogłaskałem ją po twarzy. Uspokoiła się.

-Nadzieja umiera ostatnia. A jeśli zatracimy nasze ideały, to staniemy się tacy jak oni. – Przeleciałem wzrokiem po ciemnych ścianach jaskini. – Pójdę się położyć. Popilnujesz wyjścia? I tak musimy przeczekać zamieć.

Przytaknął twierdząco głową. Ułożyłem się wygodnie koło ognia, zwinąłem w kłębek i zasnąłem. Śnił mi się dzień ich przybycia. Dzień, gdy budowaliśmy z Elim mój dom. Akurat jedno z drzew w centrum wypuściło pokaźną gałąź, idealną pod mieszkanie dla mnie. Staliśmy na ulicy myśląc nad koncepcją.

– Może neogotyk? – zapytał Eli.

– No, na pewno. Jeszcze może ołtarz w dużym pokoju pierdolniesz.

Eli był niskiego wzrostu, ale raczej nikt nie nazwałby go kurduplem. Jego szafirowe tatuaże kształtowały się w piękne fraktale cieszące oczy, w odróżnieniu od moich, które tworzyły proste, nieefektowne podłużne linie. Eli miał zawsze dzięki temu duże powodzenie u płci przeciwnej, a jak się można domyśleć, ja pozostawałem pod tym względem daleko za nim w tyle.  

– No to jak?

– Normalne mieszkanie, jak w bloku, tylko z dużym balkonem.

– Dobra wymyśl sobie projekt w głowie, ja zrobię resztę.

Pomyślałem o przytulnym 4-pokojowym mieszkanku. Nie za dużym, nie za małym. Takim w sam raz. Eli odczytał projekcje z moich myśli i zabrał się do roboty. Mógł cały czas odczytywać moje myśli jak większości ludzi, ale wiedział, że tego nie lubię, więc robił to tak rzadko, jak tylko mógł.  

– Eli co się stanie, gdy bloki Sarubara zostaną zapełnione?.

– Będziemy mieli problem – dadibar spojrzał na mnie – ale zanim to nastąpi, to jeszcze sobie trochę poczekamy przy obecnym tempie przyrostu naturalnego. Ale skurczybyk miał łeb i moc.  Wybudował drugie pół miasta, żeby stało i czekało na nowych mieszkańców i żebyśmy nie musieli się martwić o budowę nowych mieszkań. Ciesz się, że buduje ci to w centrum, żebyś nie musiał zapierdalać autobusem na uczelnię. Przyszły Pan Doktur będzie miał blisko do szpitala. Kurde, gdybym miał stawiać blok zajęłoby mi to z pół dnia.

Myślę o Sarubarze i o jego geniuszu. Może i wybudował drugie pół gaju. Które z jednej strony dało miejsce zamieszkania, a z drugiej stało puste i dało piękne miejsce popisu dla rozwoju patologii i przestępczości. No cóż. Coś za coś. Sarubar był ostatnim Elibarem jaki się narodził. Pochodził z naszego Gaju i choć gdy tylko ukończył trening przeniesiono go do stolicy, zawsze pamiętał o swoim domu. Zostawił po sobie między innymi to właśnie blokowisko. Patrzę na Eliego. Praca szła mu nieźle, ale niezbyt szybko. Wybudowanie takiego blokowiska zajęłoby mu pewnie całe życie.  

– Myślisz że kiedy pojawi się nowy Elibar?.

– Nie wiem. Oby jak najszybciej. Na górze zaczyna się kotłować. Elibar zawsze pełnił nadrzędną rolę, a jak go nie ma, to ci debile nie mogą się zdecydować kto będzie rządził.

– Czekaj! Teraz sobie przypomniałem. Dorób jeszcze jeden pokój.

– Dla brata?

– Tak. Pewnie starzy go tu przyślą i będzie mnie denerwował. Całe życie mam przez niego przewalone, no ale matka nie przepuści, więc niech chociaż idzie do innego pokoju i wygłusz w nim ściany, żebym go nie słyszał.

– Oj tam przesadzasz. Brand może i jest wkurzający, ale to zdolny dzieciak. A gdyby mu się coś stało, to byś pewnie oszalał. Pamiętasz, jak go pobili w podstawówce ci… czekaj, jak im było… o, Gudfingowie. Podpaliłeś im później dom.

– To nie ja… – Eli popatrzył się na mnie z pobłażliwym uśmieszkiem. – Zresztą mieli pojedyncze drzewo, ogień by się nie rozprzestrzenił. I nikt mi niczego nie udowodnił.

– No nie wiem, może dlatego, że ja prowadziłem śledztwo. Zawsze byłeś niepokorny. Twój profil psychologiczny jest tak pokręcony, że Frox by tego nawet nie ogarnął. Socjopata posiadający ogromną empatię. Przecież to się wyklucza, a jednak. Pamiętasz, jak jako dzieciak w jednej chwili płakałeś, bo ktoś zabił motyla, a chwilę później bez żadnych skrupułów kradłeś portfele pracownikom naszego zakładu oświatowego, a rurze od geografii wsypałeś do kawy środek na przeczyszczenie. Chuligan, ale mimo wszystko najlepszy uczeń w klasie. Wychodzisz poza wszelkie ramy klasyfikacji psychologicznej. Masz w sobie tyle samo zła co dobra.

– Może i tak. I co z tego?

– Że byłoby dobrze, gdybyś więcej robił dla innych, rodziny, brata, a nie przejmował się tylko sobą.

– O co ci chodzi? Przecież idę na medycynę. Mogłem gotować metę ,w rok wyjechać do Centrum, i żyć jak bogacz. Wyrwać się z tej dziury. Mimo wszystko wybrałem pomaganie innym. A tak poza tym, święty się znalazł. A kto wybił wszystkie szyby w sali od matmy "siłą natury" gdy dostał jedynkę w czwartej klasie?

– To nie tak. Ja nie umiałem tego kontrolować.

–Chciałeś wykończyć facetkę od majmy i tyle. Liczy się też intencja i to czy jesteśmy w stanie powstrzymać się przed jej wykonaniem, jeśli jest zła.  

– No i co. Raz każdy może się pomylić, a nie od razu pała.

– Nom. Po tamtym cię zabrali. – westchnąłem ze smutkiem.

– No tak… po tym właśnie.

– Mogłeś się powstrzymać.

Zapadła długa cisza. Mucha wleciała do połowy wyżłobionego w drzewie mieszkania i zaczęła obijać się o nowo wstawioną szybę w oknie.

– A co z Rollą? – zapytał Eli, przerywając milczenie.

– A co ma być?

– No nie wiem. Może coś się ruszyło do przodu. Może jej się odwidziało. Wiesz, niektórzy potrzebują trochę więcej czasu,  żeby zrozumieć co naprawdę czują.

–Ona ma mnie głęboko gdzieś. W zasadzie się nie dziwię, na jej miejscu też bym siebie miał. Nie ta liga po prostu. Co kiwasz głową, mam krzywy ryj, garba, gdy wchodzę do łazienki nie mogę patrzeć w lustro, bo pęka. Co ja mam jej do zaoferowania. Czekaj, czekaj. Wiem, co powiesz. Inteligentną rozmowę, dowcip i urok osobisty. Już jej to oferowałem, jak widać było to za mało.  

– Oj, jak tak będziesz myślał, to nigdy nic nie ugrasz, a nawet jeśli nie ona, to może wziąłbyś się za jakąś inną. Nie mogę patrzeć, jak się tak męczysz. Tego kwiatu jest pół światu, no nie?

– No.

 Przypominam sobie Rollę. Wysoką blondynkę ze zgrabnym, zadartym do góry noskiem i wyzywającym wyrazem twarzy. Często przygryzającą swoje karmazynowe usta, gdy wbijała we mnie swoje wielkie fiołkowe oczy, współgrające idealnie z fioletowymi tatuażami tworzącymi faliste kształty od samych policzków przez resztę ciała, po dłonie, jędrne uda i zgrabne nogi. Sylwetka bogini dopełniała idealnego obrazu. Ponadto posiadała niespotykaną wśród dzisiejszego społeczeństwa inteligencję. Potrafiła dostosować się do rozmówcy, zarówno do profesora uniwersytetu, jak i do typowego patusa spod klatki. Była też mistrzynią manipulacji. Wiedziała co czują mężczyźni, gdy uśmiechała się rozbrajająco, wykorzystując to jak tylko mogła. Tak jak wykorzystywała mnie. Tylko tu jest pewne ale. Przede mną się czasami otwierała, pokazywała swoje prawdziwe oblicze bezbronnej dziewczynki żyjącej pod ogromną presją społeczeństwa, gdy żeby zachować pozycję w stadzie, musiała chodzić na melanże, ćpać, chlać, choć sama tak naprawdę nie chciała. Zadzierała z niewłaściwymi ludźmi. I w tym wszystkim ufała właśnie mi. Takiemu wypierdkowi. Gdy powiedziałem jej co czuję, to mnie wyśmiała i naturalnie zerwaliśmy kontakt. Ale zawsze dziwnie na mnie patrzyła w szkole i na wszystkich imprezach, gdy jakby od niechcenia przytulała się z jakimiś bezmózgimi fagasami szpanującymi samochodami i zegarkami, bo koleżanki tego od niej wymagały. Podniosłem się na równe nogi.

– Pierdolę, idę do niej, ostatni raz, jak teraz nic nie wyjdzie, to mam ją w du….

Laserowa wiązka przecięła niebo, uderzając parę ulic dalej. Fala uderzeniowa niszczyła drzewa. Moje nowo wybudowane mieszkanie, delikatnie mówiąc, złożyło się jak domek z kart. Zostaliśmy przysypani przez tonę drewna. Udało mi się wygrzebać spod gruzów. Eli leżał obok. Dolna połowa jego ciała była całkowicie zmiażdżona. Podbiegłem do niego.

– Czekaj, zaraz cię wyciągnę.

– Khkh… Chyba już mi nie pomoż… – Nagle wyprężył się jak struna, jego oczy pokryła mgła, jedną ręką złapał mnie za ramię a drugą wepchnął mi w rękę swój sztylet – PRZEŻYJ! TY MUSISZ PRZEŻYĆ! ROZUMIESZ?! 

Opadł bezwładnie i już nic więcej nie powiedział. Krzyknąłem i chciałem wyciągnąć go stamtąd, lecz powaliła mnie kolejna fala uderzeniowa.

Rat potrzasnął mną z całej siły. 

– Znaleźli nas! Wstawajcie. Jakby coś się stało, pamiętaj, kieruj się na północ, Centrum jest tylko 30 kilometrów stąd. 

Wyjmuję z płaszcza mój sztylet. Tyle razy uratował mi cztery litery. Miał długie ostrze, gdy wyginałem dłoń do tyłu sięgał mi aż do łokcia, było ono całe popękane. Pęknięcia wypełniały niebieskie linie z jakiegoś dziwnego minerału. Eli odziedziczył go po ojcu, ostrze było przekazywane w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie. Umieliśmy posługiwać się bronią białą, mieliśmy to na wf-ie. Stara tradycja pochodząca jeszcze z czasów kast. Nie chwaląc się, byłem najlepszy w szkole. Było to o tyle śmieszne, że wymoczek średniego wzrostu niszczył największych szkolnych pakerów. Mój miecz niestety zostawiłem w rodzinnym domu, w którym nie byłem od początku inwazji. Zresztą, jestem pewny, że nic z niego nie zostało.  

Wyskakuję z jaskini jako pierwszy. Śnieżyca ustała. Odbijam w prawo i od razu wpadam na jednego z tych psów. Nie miał szczęścia, odbiłem linki, które wypuścił w moją stronę z kagańca, uderzyłem go barkiem wytrącając z równowagi i wbiłem ostrze prosto w jego krtań, przyszpilając go do sąsiedniego drzewa tak, że mój sztylet w nim utknął. Wykrztuśnął mi na twarz krew, gdy mocowałem się ze sztyletem. Spojrzałem mu w oczy. Max Fox. Chodziłem z nim do klasy w podstawówce. W piątej klasie siedzieliśmy w jednej ławce. Patrzę na kaganiec na jego prawym przedramieniu. Wyciągam sztylet i przebijam mu czaszkę od boku. Dla psów nie ma litości.

Kaganiec to specjalnie urządzenie, które wystrzeliwało trzy spiralnie okręcające się linki zakończone ostrzami. Gdy ostrze wbijało się w ciało każde z nich uwalniało trzy haczyki, które zakleszczały się w ciele trafionego. Wtedy linki skracały się, ciągnąc trafionego do osoby, która z kagańca korzystała, czyli psa. Psami nazywamy Intimorian, którzy zdecydowali się na współpracę z przybyszami w zamian za dostatnie życie. Ich praca polega na wyszukiwaniu, łapaniu i zabijaniu takich jak ja, i pomocy w zwalczaniu ruchu oporu.

Rozpoczynam bieg przed siebie, byle dalej, byle uciec, przeżyć. Patrzę w lewo, chłopiec jeszcze zaspany, wyrwany ze snu potknął się o korzeń. Dostał w z dwóch stron z kagańców, które rozerwały go na dwie połowy. Dziewczynka, którą trzymał w rękach jeden z psów, zawyła. Był to dźwięk połączonego strachu, żalu i wściekłości. Zaczęła szamotać się tak mocno, że pies ze złości skręcił jej kark. Jednak chwilę przed tym dziewczynce udało się koniuszkiem palca dotknąć jego nosa. Stanąłem jak wryty. Do dziurek w nosie oprawcy wsączył się zielony dym. Pies puścił ciało dziecka, upadł na kolana i zaczął niemiłosiernie głośno krzyczeć. Po chwili jego głowa eksplodowała, rozlokowując się dosłownie po wszystkim dookoła. W powietrzu unosił się zielony dym. Była saberką. O szlag!!! Reszta psów zapatrzyła się z niedowierzaniem na unoszący się dym.

Korzystam z okazji i daję w długą. Polowali na nas od dłuższego czasu, to jakaś zorganizowana grupa. Zazwyczaj jest ich najwięcej 5, tak, że mogę sobie z nimi na spokojnie poradzić. Po lewej stronie zobaczyłem Rata. Walczył swoją kataną z 3 przeciwnikami. Widzę, że krwawi z trzech ran, w które wbite są ostrza kagańców. Niektóre psy są wyposażone w szpony, czyli w nakładki na dłoń z 4 ostrzami. Jeden z nich przebił się przez gardę Rata i ciął na odlew. Odwracam wzrok, bo nie chcę na to patrzeć i z całych sił biegnę przed siebie.

Na korze jednego z drzew przede mną mignęła mi czerwona kropka. Niedobrze. Rzucam sztylet do przodu. Ma on specyficzne właściwości wynikające z tego niebieskiego minerału. W zależności od mojej woli albo ja go przyciągam, albo ja przyciągam się do niego, tak jak w tej chwili. Słyszę wystrzał. Pocisk trafia mnie w kark. Gdybym się nie przyciągnął  3 metry do przodu do sztyletu, to przeleciałby przeze mnie na wylot. Całe szczęście trafił obok kręgosłupa.

Był z nimi człowiek, tylko oni mają broń palną. Psom jej nie dają, bo boją się buntu. Nie powiem, rozsądnie. Zdobyłem pistolet, gdy uwalniałem więźniów w jednej z kopalń na południu, ale zgubiłem go podczas ostatniego z pościgów. Padam na ziemię. Widzę, że czerwona kropka znów kieruje się na mnie. Chyba tylko i wyłącznie siłą woli podnoszę się z ziemi i tym razem rzucam sztylet na ukos i powtarzam manewr. On pudłuje. Powinienem zawsze rzucać na ukos. Debil ze mnie.

Pokonuję samego siebie i znów rozpoczynam bieg przed siebie. Wbiegam w blokowisko Sarubara, jedyną część gaju, która nie została zniszczona. Wbiegam do losowej klatki, wyłamuję drzwi do jednego z mieszkań. Na dworze znów rozpętało się śnieżne piekło. Padam na podłogę. Mieszkanie wydawało się nieruszone, tylko trochę zakurzone, aż dziwne, że nie zamieszkały tu żadne zwierzęta. Przeczołgałem się do łazienki, wstałem wspierając się na umywalce. Popatrzyłem na swoją twarz w lustrze. Puste czerwone oczy patrzyły się na mnie, krew na mojej twarzy zlała się z tatuażami tak, że nie były praktycznie widoczne. Obmywam się z krwi. Zdejmuję płaszcz i moją termoizolacyjną bluzę. Niedobrze, nieszczelne przez dziurę po kuli, trzeba będzie je załatać w Centrum. Płaszcz był czarnego koloru, z czerwonymi liniami tworzącymi symetryczne odbicie po obu jego stronach. Na lewym ramieniu widniał znak czerwonego krzyża, na prawym natomiast widniała okrągła naszywka ukazująca dwa skrzyżowane sztylety. Zdejmuję zakrwawiony T-shirt. Niestety, trzeba będzie kupić nowy.

Pocisk nie wszedł głęboko, całe szczęście, bo wyciąganie ich z pleców własnoręcznie jest cholernie trudne, jeśli nie niemożliwe. Otwieram plecak. Wysypuję pomoc medyczną, którą mam w nim mam. Szukam środków przeciwbólowych. Została mi tylko morfina. Robię sobie zastrzyk. Musze się spieszyć, póki nie zacznie jeszcze dobrze działać. Kłuję się skalpelem parę razy nim w końcu trafię i wyjmuję kulę. Jedną ręką dezynfekuję i zaszywam ranę, po czym upadam na podłogę śmiejąc się. Śmiejąc się z Rata, dzieci, tego psa, któremu wybuchła głowa, mojego brata, z jego niepewnego losu, z tego, że nie wiem gdzie jest i czy w ogóle żyje, z tego, że nie zobaczę już ojca i matki, których tak teraz potrzebuję, bo ojciec zginął w pierwszych dniach inwazji, gdy powołaliśmy szczątkowe oddziały wojskowe, a matka zapracowała się na śmierć w jednej z kopalń. Myślę o Rolli i Elim. I tak śmiejąc się tracę przytomność.

 

 

Koniec

Komentarze

Nie jest to oczywiście całość tego opowiadania ,a jedynie jego fragment ponieważ jest ono trochę przydługie. Jakbyście chcieli więcej to dajcie znać.

W takim razie, Wiedzminie75, skoro to nie jest skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenia na FRAGMENT.

Przyjrzyj się zapisowi dialogów – tu znajdziesz stosowny poradnik: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow. I zwróć uwagę na liczebniki, które powinny być zapisane słownie.

Wiedzminie75, za­pre­zen­to­wa­łeś fragment za­wie­ra­ją­cy dość długie, zwar­te bloki, a taki tekst czyta się na­praw­dę źle. Bądź uprzej­my po­dzie­lić te ściany na mniej­sze aka­pi­ty, co znacz­nie uła­twi lek­tu­rę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Faktycznie te ściany tekstu się źle czyta :(

Na razie nie czytałem, bo pierwsze co się rzuciło w oczy to kolosalny akapit na jedną trzecią całego tekstu. Podziel go na kilka krótszych, bo w takiej formie nie sposób czytać. Przescrollowałem ekran, żeby zobaczyć, czy to przypadłość całego tekstu i okazuje się, że na na końcu znajduje się jeszcze jeden akapit podobnej wielkości.

Do tego kwestia, o której wspomniała Regulatorzy – fragmenty należy oznaczać na początku (najlepiej odpowiednim oznaczeniem, a jeśli nie, to chociaż wstępem). Nic tak nie drażni czytelnika, jak poinformowanie o fragmentaryczności dopiero pod koniec. Owszem, fragmenty czyta mniej osób, ale jeśli celem jest uzyskanie opinii “technicznej”, to można poprosić o to np. we wstępie lub na szałtboksie.

Dziękuję za porady. Błędy już poprawiłem, najlepiej jak umiałem. Zapraszam do czytania.

No cóż, Wiedzminie, zdaję sobie sprawę, że przeczytałam zaledwie fragment dzieła i pewnie dlatego trudno mi się zorientować, o czym jest Twoja opowieść, zwłaszcza że zrozumienia nie ułatwia ogromny chaos panujący w tekście – mam wrażenie, że wszystko miesza się tu ze wszystkim, w dodatku raczysz czytelnika sporą ilością słów i terminów, które nic mi nie mówią. Nie wiem też gdzie i kiedy dzieje się opisywana historia. Zastanawiam się też, dlaczego Twoi bohaterowie posługują się chyba współczesnym żargonem młodzieżowym/ ulicznym.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

może tro­chę bar­dziej po­cią­głe rysy twa­rzy… –> Można mieć pociągłą twarz, ale nie pociągłe rysy.

 

Po 6 tys. lat roz­wo­ju spo­łecz­ne­go. –> Po sześciu tysiącach lat roz­wo­ju spo­łecz­ne­go.

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się w tekście wielokrotnie.

Nie używamy skrótów.

 

Naj­wy­żej po­ło­żo­ne spo­łecz­nie były osoby z czar­ny­mi ta­tu­aża­mi… –> Raczej: Naj­wy­żej w hierarchii społecznej stały osoby z czar­ny­mi ta­tu­aża­mi

 

Dziec­ko dwóch ro­dzi­ców z pleb­su… –> Dziec­ko dwojga ro­dzi­ców z pleb­su…

Dwóch to mężczyźni, a ci nie urodzą dziecka.

 

uno­sił się wokół nich dym. Dym ten miał różne ko­lo­ry, co cie­ka­we, inne niż ko­lo­ry ta­tu­aży, które po­sia­da­li Ache­rzy. Od ko­lo­ru dymu… –> Powtórzenia.

 

po­nie­waż każdy po­waż­ny kło­pot z elek­tro­ni­ką czy z cho­ro­ba­mi roz­wią­zy­wa­li Ache­rzy. –> Literówka.

 

ale gdy plony nie były zbyt uro­dzaj­ne… –> Urodzajne mogą być rok, pole, gleba, ale nie plony.

Proponuję: …ale gdy plony nie były zbyt obfite

 

An­ty­kon­cep­cja wy­szła z obie­gu, bo cho­ro­by we­ne­rycz­ne jak już się coś zła­pa­ło… –> Antykoncepcja nie jest czymś co może być w obiegu albo zeń wyjść i na pewno nie za sprawą chorób wenerycznych.

 

Praca, nauka, wszyst­ko było tylko po­zo­rem. –> Co to znaczy?

 

Nie roz­wi­ja­li­śmy się , bo nie mu­sie­li­śmy. –> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Mieli od grona ro­bo­ty. –> Pewnie miało być: Mieli od groma ro­bo­ty.

 

– O czym my­ślisz?. –> Po pytajniku nie stawia się kropki. Ten błąd pojawia się w tekście kilkakrotnie.

 

Pło­mie­nie ogni­ska od­bi­ja­ły się od jego czar­nych oczu i oświe­tla­ły jego brą­zo­we ta­tu­aże. –> Czy te zaimki są konieczne?

 

Dziew­czyn­ka py­ta­ła się o mamę i tatę. –> Dziew­czyn­ka py­ta­ła o mamę i tatę.

 

-Chcę je cią­gnąć. –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Przy­tak­nął twier­dzą­co głową. –> Masło maślane. Czy można przytaknąć przecząco

Proponuję: Pokiwał twier­dzą­co głową.

 

Ciesz się, że bu­du­je ci to w cen­trum… –> Literówka.

 

Przy­szły Pan Dok­tur bę­dzie miał bli­sko do szpi­ta­la. –> Przy­szły pan dok­tor bę­dzie miał bli­sko do szpi­ta­la.

 

Mo­głem go­to­wać metę ,w rok… –> Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po przecinku.

Co to znaczy gotować metę?

 

Liczy się też in­ten­cja i to czy je­ste­śmy w sta­nie po­wstrzy­mać się przed jej wy­ko­na­niem, jeśli jest zła. –> Intencja to motyw/ cel działania. Można się powstrzymać lub nie od działania/ zrobienia czegoś, ale nie przed intencją.

 

Wy­so­ką blon­dyn­kę ze zgrab­nym, za­dar­tym do góry no­skiem… –> Masło maślane. Czy coś może być zadarte do dołu?

 

Czę­sto przy­gry­za­ją­cą swoje kar­ma­zy­no­we usta, gdy wbi­ja­ła we mnie swoje wiel­kie fioł­ko­we oczy… –> Zbędne zaimki. Czy mogła przygryzać cudze usta i wbijać w bohatera cudze oczy?

 

I w tym wszyst­kim ufała wła­śnie mi. –> I w tym wszyst­kim ufała wła­śnie mnie.

 

La­se­ro­wa wiąz­ka prze­cię­ła niebo, ude­rza­jąc parę ulic dalej. Fala ude­rze­nio­wa… –> Powtórzenie.

 

mie­li­śmy to na wf-ie. –> …mie­li­śmy to na WF-ie.

 

Wy­krztu­śnął mi na twarz krew… –> Co zrobił???

Proponuję: Obryzgał mi twarz krwią

 

Roz­po­czy­nam bieg przed sie­bie… –> Masło maślane. Czy zdarza się, że ktoś biegnie za siebie?

 

Do­stał z dwóch stron z ka­gań­ców… –> Literówka.

 

które ro­ze­rwa­ły go na dwie po­ło­wy. –> Masło maślane. Czy połów może być więcej lub mniej?

 

roz­po­czy­nam bieg przed sie­bie. Wbie­gam w blo­ko­wi­sko Sa­ru­ba­ra, je­dy­ną część gaju, która nie zo­sta­ła znisz­czo­na. Wbie­gam do… –> Powtórzenia.

 

Na lewym ra­mie­niu wid­niał znak czer­wo­ne­go krzy­ża, na pra­wym na­to­miast wid­nia­ła okrą­gła na­szyw­ka… –> Powtórzenie.

 

Po­cisk nie wszedł głę­bo­ko, całe szczę­ście, bo wy­cią­ga­nie ich z ple­ców… –> Skoro pocisk był jeden, to dlaczego trzeba wyciągać więcej?

 

Wy­sy­pu­ję pomoc me­dycz­ną, którą mam w nim mam. –> Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka